Helena Agata Kamerska „Hala”

Archiwum Historii Mówionej

Nazywam się Helena Kamerska, z domu Sobiecka. Urodziłam się 22 marca 1925 roku w Warszawie.

  • Proszę powiedzieć, jak nazywali się pani rodzice?


Mój tato miał na imię Andrzej, mama Teodora.

  • Z domu?


Z domu Mękalska.

  • Czy miała pani rodzeństwo?


Tak. Miałam dwie siostry i dwóch braci. Nas było pięcioro.

  • Może pani wymienić ich imiona?


Stanisława, Helena, Maria, Stefan i Tadeusz. To było moje rodzeństwo.

  • Pani była która z kolei?


Druga.

  • Gdzie państwo mieszkali w Warszawie przed wojną?


Urodziłam się na ulicy Bema, to jest dzielnica Wola. Później, jak miałam pięć lat, przeprowadziliśmy się na Dworską i tam zastała nas wojna. Miałam czternaście lat, jak wybuchła wojna, to znaczy napadli na nas Niemcy, na nasz kraj.

  • Zanim wybuchła wojna, pani chodziła do szkoły. Gdzie pani poszła do szkoły?


Więc chodziłam na ulicę Brylowską w Warszawie, dzielnica Czyste. Więc bardzo blisko miałam do szkoły, bo tylko skręciłam w ulicę i już miałam szkołę za rogiem.

  • Ile klas pani zdążyła skończyć przed wojną?


Mając 14 lat, siedem klas. Ta szkoła była na Brylowskiej, ale to była szkoła w budynku mieszkalnym. Tak że budowali nam nową, piękną szkołę i wybudowali, więc jeszcze rok chodziłam do tej nowej szkoły. Była naprawdę wyposażona we wszystkie sale gimnastyczne, basen był. Piękna szkoła. W 1939 roku, jak wybuchła wojna, Niemcy zabrali tę szkołę na kwatery dla Niemców.

  • Jak pani zapamiętała wybuch wojny? Jak pani utkwił w pamięci 1 września?


My już byliśmy wszyscy w domu. Tato pracował w gazowni miejskiej, mama pracowała w szpitalu.

  • W którym szpitalu?


Na Dworskiej był szpital. Mówili, że to jest szpital żydowski, bo dyrektor był Żydem. To był bardzo duży szpital, bardzo dużo oddziałów, na wszystkie choroby były osobne budynki.

  • Mama była pielęgniarką w szpitalu?


Tak. Mama pracowała w szpitalu, była pielęgniarką. Tato pracował w gazowni miejskiej na ulicy Płockiej. To było bardzo blisko i ojciec miał blisko do pracy, i mamusia też, a my byliśmy w tym czasie w domu, jak wybuchła wojna. Mój tato przyszedł z pracy, to znaczy wyszedł z pracy nas zawiadomić, że wybuchła wojna. Powiedział, żebyśmy szybko uszczelnili okna, bo jak w gazownię uderzy bomba, bo Niemcy już bombardowali, to my się potrujemy. Nas zostawił, kazał nam to wszystko przygotować, a sam pobiegł do mamy, do szpitala, zawiadomić ją, że już wybuchła wojna. Jak przyszli rodzice, to zdecydowali, że pójdziemy do schronu, bo bardzo bombardowali. Blisko Dworca Zachodniego mieszkaliśmy, tak że takie naloty były, więc mama zdecydowała, że pójdziemy do schronu. A schron był na Skierniewickiej, gdzie budowali budynek na ubezpieczalnię miejską. W tym domu był schron, ale był bardzo głęboko, myśmy siedzieli prawie na studzience z wodą. Tam były materace położone i myśmy na tym siedzieli. Bardzo dużo ludzi tam było. Z tej dzielnicy to wszyscy tam uciekali do schronu. Ale walki trwały, artyleria stała prawie na tej ulicy, więc dom się trząsł strasznie i mama zdecydowała, że nie będziemy w tym schronie, tylko pójdziemy do Śródmieścia (mieszkaliśmy [wtedy] na obrzeżach Warszawy). Więc [poszliśmy] do Śródmieścia, tam mama spotkała znajomą i ona nas zaprosiła do siebie. Ale to była taka dzielnica, co i Żydzi mieszkali, i Polacy. Żydzi wszędzie mieszkali, ale oni mieli takie lepsze dzielnice.

  • Znajoma była Żydówką czy Polką?


Żydówką była, ale myśmy mieszkali u Polki, bo ona nas skierowała…

  • Czy pamięta pani nazwiska tych pań?


Nie, nie. Ja tylko jedną panią, mamy koleżankę pamiętam, ona nazywała się Hercbergowa. Była Polką. Tylko ona mieszkała w tym domu, gdzie miałam szkołę. Na górze mieszkała i cały budynek był do dyspozycji szkoły. Ona była pośredniczką do tego, żebyśmy [poszli] do Śródmieścia, i ona też poszła z nami. W tym czasie, kiedy byliśmy w Śródmieściu, to były urodziny Hitlera. I w tym czasie nadleciały samoloty i strasznie bombardowały właśnie w dzielnicy, w Śródmieściu. Jeszcze zanim było bombardowanie, to mama nas do piwnicy zaprowadziła tego budynku i kazała nam siedzieć przy okienku, a sami z ojcem poszli coś przygotować dla nas do jedzenia. W tym czasie upadła bomba, tylko nie w ten kawałek budynku, co my siedzieliśmy, tylko w drugim końcu. A mamusia już przyszła, chciała nam przynieść coś do picia czy do jedzenia, już nie pamiętam, i w tym czasie, jak upadła bomba, była pokaleczona i ubranie, odzież – wszystko na niej podarło się, to znaczy te odłamki [podarły i pokaleczyły]. Jakoś z ojcem nas wyciągnęli z tej piwnicy, zdążyliśmy tylko wbiec do bramy wjazdowej […] i upadła druga bomba, to znaczy zbombardowali ten budynek z drugiej strony i jeszcze z boku. Nas rzuciło na ziemię, taka wielka brama nas przygniotła. Byliśmy pokaleczeni od odłamków szkła. Tam było więcej osób, nie tylko my. Już jak samoloty przeleciały, już nie było bombardowania, chcieliśmy wyjść przed dom. Jak wyszliśmy, wszystko płonęło. Nie wiedzieliśmy, w którą stronę się skierować. Jacyś obcy ludzie nas wyciągnęli z tych płomieni i zaprowadzili nas do kościoła.

  • Pamięta pani, pod jakim adresem wtedy państwo byli?


Właśnie, że nie pamiętam. Nie pamiętam wiele rzeczy. Ale wiem, że to było blisko, ten kościół, i tam nam opatrunki zrobili, nakarmili i musieliśmy wrócić do naszego domu, bo nie było gdzie w ogóle się zatrzymać. Ta dzielnica była bardzo zbombardowana. Jak wróciliśmy do domu, to oczywiście [okazało się, że] artyleria zburzyła nam górę domu. To nie był wysoki dom. To były chyba dwa piętra, ale tego górnego piętra nie było, został parter. To był prywatny dom. Właściciel tego budynku miał taką jeszcze małą kawiarnię. Przychodzili do niego Niemcy, oczywiście na kawę i w ogóle, i on się zrobił folksdojczem, przeszedł na stronę niemiecką. I nie chciał, żebyśmy tam mieszkaliśmy, bo chciał rozebrać ten dom, postawić drugi. Więc nasyłał na nas Niemców. Niemcy przychodzili pijani, kopali w drzwi i z bronią w ręku, ale jeszcze właśnie… Moja mama w 1940 roku zmarła. Przeziębiła się, miała zapalenie płuc i dostała wody w boku, tak że [zmarła] w 1940 roku.

  • A kiedy? Czy to było wiosną?


Zimą. Zmarła w grudniu. 8 grudnia, przed świętami. No i zostaliśmy sami z ojcem. Ojciec rozpaczał strasznie za mamą, więc też był taki, że trzeba się było jeszcze nim opiekować. Ale jedna z sióstr, moja najstarsza siostra, była już zamężna, mieszkała na Starym Mieście. Miała malutkie dziecko, jej mąż też walczył w Postaniu i zginął. Ale my nie wiedzieliśmy o tym w ogóle, bo jak już Powstanie… A to już dalej było, w Powstanie.

  • Tymczasem jeszcze jesteśmy w okupacji.


Tak.

  • Mama zmarła w 1940 roku, pod koniec 1940 roku i państwo cały czas byli tam na Woli, tak?


Tak, tam żeśmy byli i później jak już Niemcy zajęli Warszawę, całkiem już nasi przestali walczyć, to ojciec się zaczął starać o nowe mieszkanie, o jakieś mieszkanie, bo nie było nowych. Normalnie biura pracowały, urzędy pracowały, tylko że to było wszystko pod nadzorem niemieckim. Wówczas dostał mieszkanie na Grzybowskiej i tam żeśmy się przeprowadzili. 1 sierpnia wybuchło Powstanie.

  • Czy zanim wybuchło Powstanie, pani zetknęła się z konspiracją?


Ja nie byłam w konspiracji. W szkole tylko po prostu mojej wychowawczyni nosiłam jakieś gazetki, jakieś papiery pod wskazany adres. Ale nie wiedziałam, że noszę jakieś tajne rzeczy, tylko w pewnym momencie, jak zaniosłam taką paczkę do jednych z domów, widziałam, że siedzieli mężczyźni… Do każdego domu, gdzie szłam, to siedzieli mężczyźni, grali w karty, w szachy – [zwykle] więcej ich było, kilku mężczyzn. Na razie się jeszcze nie domyślałam, ale jeden raz zapytał mnie taki pan, czy nie szedł ktoś za mną, więc to mi dało później do myślenia. [Wcześniej] nosiłam te gazetki i nie bałam się, a później zaczęłam się trochę bać. Jak była łapanka, byłam w czasie tej łapanki na dworze i w środku ulicy, tak że mogłam jeszcze wpaść do domu, do budynku, aż na czwarte piętro poszłam, zapukałam do drzwi i mnie wpuścili. Powiedziałam, że jest łapanka. Siedziałam tak długo, aż później ten syn od tego państwa mnie zaprowadził do domu, bo ja się bałam w ogóle iść potem.

  • Gdzie pani uczęszczała na tajne komplety? Bo rozumiem, że ta nauka, o której pani mówiła, to…


Więc proszę pani, to było właśnie tak, że ja nie chodziłam, nie mogłam tam, gdzie było z Armii Krajowej, bo ja wówczas nie należałam do Armii Krajowej, tylko nas wychowawcy nasi, którzy jak żeśmy skończyli szkołę podstawową, to oni nas uczyli prywatnie w domu. My z kolei żeśmy im pomagali roznosić, więc oni też widocznie należeli. Nie wszyscy może, ale tak jak moja nauczycielka, pani wychowawczyni, to ojciec jej należał do…

  • Czy pamięta pani, jak się nazywała wychowawczyni?


Ja pamiętam tylko, że miała na imię Natalia. My ją kochałyśmy, tę panią. Ona była tak oddana dla młodzieży, że naprawdę to się rzadko zdarza, żeby tak się zajmować dziećmi. My ją kochałyśmy jak matkę.

  • Czy tajne komplety odbywały się u niej w mieszkaniu?


W mieszkaniu, tak. To się odbywało na Pradze, bo ona mieszkała na Pradze, ale wiem, że miała bardzo duże mieszkanie, ładne. Ona była już zamężna, miała malutkie dziecko, chłopczyka, więc my jej pomagałyśmy przy tym dziecku na zmianę. Ona mnie bardzo dobrze znała i moją rodzinę, i wiedziała, że mama zmarła i ja się zajmowałam rodziną. Ale później poszłam jeszcze do pracy, więc chodziłam do niej po południu.

  • Jak pani zarabiała?


Nie było pieniędzy, więc poszłam do fabryki włókienniczej, pracowałam jako tkaczka. [Prywatnie: lutowanie baterii, artystyczne cerowanie ubrań].

  • Gdzie ta fabryka się znajdowała?


Tam gdzieś na Bema, w tym kierunku. Ja teraz pani dokładnie nie powiem. Wiem, że to było gdzieś w tamtym kierunku.

  • Na Woli.


Na Woli, tak. Więc tam pracowałam. Ale długo nie pracowałam, bo raz, że chciałam się uczyć, a po drugie to była praca bardzo ciężka i kurz był taki straszny. Moja koleżanka też ze mną tam pracowała i zmarła na płuca, więc bałam się, że mnie to też może zaszkodzić, i już nie pracowałam. Tak że chodziłam tam do tej nauczycielki, uczyłam się. Prócz tego coś chciałam zrobić, więc oczka łapałam w pończochach, różne rzeczy, żeby tylko troszkę zarobić, żeby tej rodzinie dać jeść. Moi bracia byli młodsi, bo najmłodszy, jak mama zmarła, miał dziewięć lat. Mieli kolegów Żydów, więc później, jak już Niemcy wybudowali getto, to oni biegali, nosili tym kolegom jedzenie i parę groszy zawsze zarobili. Ja osobiście strasznie się bałam, że… Bo chodziły patrole. Jak złapią, to mogą go zabić. Któregoś dnia nie wrócił do domu ten mój starszy brat, miał wówczas trzynaście lat, więc chodziłam pod słupy ogłoszeniowe sprawdzać, czy jego rozstrzelali, czy co. Bo Niemcy jak robili egzekucję, to nazwiska wszystkie pisali na tych ogłoszeniowych słupach, więc chodziłam sprawdzać. Nie znalazłam jego nazwiska nigdy. Jednocześnie bardzo się bałam, bo jak tak dużo się ludzi nazbierało przy tym słupie ogłoszeniowym, to Niemcy robili łapanki. Mimo wszystko bardzo przeżywałam, że tego brata nie ma. Kilka dni nie wracał i nie wracał. Po roku dopiero napisał karteczkę, że jest na robotach w Niemczech. Gdzie? W Hanowerze był. Prosił mnie, żebym mu przysłała zdjęcie, i właśnie to zdjęcie, które pani ma, to takie było malutkie i ja jemu wysłałam. Jak on wrócił, to oddał mi to zdjęcie. Jeszcze pinezką było przypięte.

  • Czy wie pani, w jaki sposób on się tam znalazł? To była łapanka?


Łapanka. Właśnie on w łapance napisał, że z łapanki został zabrany, wywieziony, że bardzo tęsknił. Przecież trzynaście lat to jest jeszcze dziecko. Bardzo tęsknił. Bili go tam. Nawet chodził do tego, bo tam jacyś opiekowali się nimi niby, więc naskarżył, że ten bauer go bije, to go dali do innego gospodarza. A młodszy brat przed samym Powstaniem z kolegą wyszedł na Pragę załatwić coś ojcu i jak Powstanie wybuchło, to nie wrócił, bo już był most zablokowany, nie wolno było. Dziecko młodsze jeszcze, bez jedzenia, bez ubrania ciepłego, bo później to coraz zimniej było, i też nie wiedziałam, co się stało, więc dla mnie to była tragedia z tą rodziną moją.

  • Dwie siostry były starsze od pani. Jedna już była mężatką.


Tylko ta mężatka była starsza, ja byłam potem najstarsza. Ja się zajmowałam [rodzeństwem]. Miałam jeszcze młodszą siostrę, z którą żeśmy się podzieliły pracą w domu. Ja potem już uczyłam się i łapałam różne prace, żeby tylko zarobić, a ona już się zajmowała gospodarstwem w domu. No i tak żeśmy żyli [w czasie] wojny.

  • Nadchodzi moment wybuchu Powstania, sierpień 1944 roku.


Aha, jeszcze kiedy miałam szesnaście lat, już mieszkaliśmy na Grzybowskiej i tam w tym domu był sklep spożywczy. Zeszłam do tego sklepu, żeby wykupić żywność na kartki, marmoladę z buraków i w ogóle. Słyszę, że jedzie ten samochód, co łapią. Samochód zatrzymał się przed moim domem, a to był budynek bardzo duży, o trzech podwórkach. Więc bardzo się zdenerwowałam, ale jestem w sklepie, myślałam, że mi się nic nie stanie. Raptem Niemiec kopnął w drzwi, bo ten samochód zatrzymał się pod naszym domem, Niemcy wyskoczyli z tego auta, jeden z tych właśnie żołnierzy wpadł do naszego sklepu, kopnął nogą, aż drzwi wypadły i nas na ulicę wszystkich. Ja wtedy zdrętwiałam, mówię, już koniec, bo jak takie coś robi. A oni nas postawili przez tym domem, a z budynku wyprowadzili rodzinę. To chyba nawet była żydowska rodzina, bo było malutkie dziecko, takie może dwa latka miało, może półtora roczku, trzymało w rączce kubeczek z malinami. Było dwoje starszych ludzi i dwoje młodych. To dziecko chwycili za nóżki i najpierw wyrwali mu kubek, a potem jak strzelił o ścianę, to krew tryskała na wszystkie strony. Ja nie mogłam się ruszyć. Dobrze, że koło mnie stał jakiś pan, ja go chwyciłam, bo bym upadła. Rzucili ich na samochód i odjechali. Więc nie miałam po prostu siły przyjść do domu, ale jak przyszłam, to tylko płakałam i nie jadłam, nie spałam. Straszna była historia. Takie malutkie dziecko.

  • To było jeszcze przed Powstaniem.


Właśnie to było przed Powstaniem, tak.

  • Jak pani zapamiętała sam wybuch Powstania?


Więc jeszcze powiem, że w czasie okupacji to bez przerwy były łapanki, więc człowiek chodził po ulicy, ciągle rozglądał się, żeby nie szedł przed nami jakiś patrol. Bo oni patrzyli na twarze ludzkie i tylko jak ktoś się denerwował, to zaraz legitymowali. Później już 1 sierpnia… Ale my mieliśmy kolegów, takie paczki żeśmy tworzyły, żeśmy się nieraz spotykali. To bardzo rzadko było, bo nie było na to czasu, ale przecież byliśmy bardzo młodzi. Mając dziewiętnaście lat, miałam takiego kolegę i on zaprosił mnie na spacer.

  • Czy pamięta pani, jak się nazywał?


Miał na imię Bernard.

  • Bernard? A nazwisko?


Nie pamiętam. On zaprosił mnie na spacer. Czekał, aż wszystko w domu zrobię, i żeśmy wyszli. To była godzina gdzieś piętnasta, może piętnasta trzydzieści. Szliśmy w kierunku Marszałkowskiej, chcieliśmy do parku pójść, posiedzieć, porozmawiać. Widzimy, że straszny ruch się zrobił na ulicy i ludzie mówią, że wybuchło Powstanie. Barykady stawiają. On mnie odprowadził do domu i prosił, żebym nigdzie nie wychodziła, że on mnie odszuka. Ale ja przecież nie będę się słuchać, że mam pójść do domu. Stanęłam przed bramą i rozglądam się, co się dzieje. Mówię [sobie]: „Ja też chcę iść do Powstania”. Ale do kogo ja się mam zwrócić? Nie wiem tak naprawdę. Szli wojskowi, już zaczęli chodzić z pistoletem, tacy chłopcy młodzi biegali. Doszedł do mnie wojskowy i pyta mnie, czy wiem, kto by ugotował obiad dla wojska. Więc powiedziałam, że ja ugotuję. Oczywiście zgodził się i zaprowadził mnie do takiej fabryczki na Grzybowskiej. To była fabryczka, w której Niemcy wyrabiali jakieś zamki do broni czy coś. […] Tam [stały] takie kotły. Nie zapytałam tego wojskowego, ile będzie tego wojska, a przyszedł tylko sztab, sami dowódcy. Ugotowałam obiad. Wojskowy mi dał kilo kaszy, kilo mąki i trzy konserwy. Zastanawiałam się, co mam z tym zrobić, ale jak wojsko będzie, to wrzuciłam to wszystko do garnka, zrobiłam taki krupnik. Jeszcze później [myślałam], co [zrobić] z tą mąką. Zrobiłam takie zacierki, siekałam tasakiem, wszystko to wrzuciłam do tego garnka, zjedli. Później jak wychodzili, to doszła do mnie żona jednego z tych panów wojskowych i mówi: „Nie będziesz tu gotować, tylko ja ciebie zabieram, bo brakuje sanitariuszek”. Ucieszyłam się bardzo i mówię, że tak, dobrze. Po drodze jeszcze mnie zapytała, czy oddam krew dla wojska, się zgodziłam, pobrali tę krew. I takie szybkie przećwiczenie nas…

  • Pani nie wróciła do domu. Czy rodzina wiedziała, co się z panią dzieje?


Nie, nie wróciłam. Nikt nie wiedział, co się ze mną stało. Poszłam od razu. Ale jakoś nikt się nie martwił, bo był tylko ojciec i siostra, więc…

  • Czy wie pani, co z Bernardem? Czy on poszedł do Powstania?


Okazuje się, że on nie był daleko ode mnie. Już nie dało rady przejść do jego zgrupowania, tam gdzie miał [przydział] (też był w Powstaniu), tylko tam, gdzie go zastało. To było na Marszałkowskiej, tylko nie pamiętam dokładnie [miejsca]. Bo ja byłam u niego, ale teraz nie wiem, jak się szło. Wiem, że piwnicami szłam.

  • Zaczęła pani mówić o tym, jak została przeszkolona.


Aha, przeszkolona. Oczywiście było nas tam parę dziewcząt. Ta pani powiedziała, że mamy zorganizować punkt sanitarny. Oczywiście myśmy się zabrały do pracy, szukałyśmy tego punktu, znalazłyśmy na zapleczu Grzybowskiej taki duży lokal. To był warsztat ślusarski. Żeśmy wszystko to wyczyściły, umyły, zniosłyśmy materace, pościel, robiłyśmy bandaże. Jeszcze w Śródmieściu był spokój ze względu na to, że Powstanie wybuchło o różnej godzinie w różnej dzielnicy. Na Żoliborzu już było o czternastej, a u nas było o piętnastej trzydzieści. Jeszcze nie wiedziałam, kto jest moim dowódcą. To nie było jeszcze dokładnie zorganizowane. Ale żeśmy się zabrały do pracy i zrobiłyśmy naprawdę taki [dobry] punkt, że do końca był jako szpital, chirurgia.

  • Ile tam było dziewcząt?


Wie pani, ja znałam dużo, tylko że my byłyśmy rozdzielone, bo później były bataliony. Ja byłam w 2. batalionie. Potem były różne, więc nas porozdzielali.

  • Kiedy się pani dowiedziała, gdzie pani jest, co to jest za oddział?


Dowiedziałam się dopiero, jak był apel. Na apelu się dowiedziałam, że jestem w [Zgrupowaniu] „Chrobry II”, w 4. kompanii, w 2. batalionie. Dowódcą moim był „Lech Grzybowski”. To pseudonim, bo nazwisko inne, [Wacław Zagórski]. Później nas porozdzielali i każdy miał swoją dzielnicę do obrony, ale i tak… Tam gdzie było trzeba, to żeśmy szły. A rannych było bardzo dużo, bardzo często, tak że myśmy cały czas miały co robić. Strasznie, było tak dużo rannych.

  • Czy pamięta pani jakieś koleżanki sanitariuszki?


Tak. Więc pamiętam „Zoję”, „Irkę”. „Irena” to ona przyjeżdżała do mnie do Opola z Warszawy.

  • Jak się nazywała?


Krzowska. Ale to już z męża Krzowska, bo my tylko operowałyśmy, mówiłyśmy tylko pseudonimami, ale nawet nie znałyśmy dokładnie imion naszych. Wszystko były pseudonimy. Na apelu podałam przed przysięgą, że jestem Halina, a później się dowiedziałam, że ja mam „Hala” „Halina”. A Hala to do mnie mówił mój chłopak z Powstania. Bo później, jak byłam sanitariuszką, miałam dyżury w punkcie sanitarnym, to do mnie przychodził taki Powstaniec, który miał bardzo pozdzierane pięty, bo nosił oficerki i spał w tych butach, więc mu się poobcierały, i ja mu robiłam opatrunki. Tak robiłam opatrunki, że już nie zostawił mnie do końca. Został moim mężem.

  • Jak się nazywał?


Tadeusz Kamerski, [pseudonim „Pol”].

  • Proszę powiedzieć, jak ta znajomość się rozwinęła?


Z początku mój mąż był bardzo zaborczy. Ja nawet nie wiedziałam, że on kolegom powiedział, że ja jestem jego dziewczyną, żeby czasem mnie nie podrywali, ale na to nie było czasu. Ja sobie wcale z tego nie robiłam, że on tam do mnie… Nawet nie wiedziałam, że on chce być moim chłopakiem, bo ja to inaczej [odbierałam]. Powstanie – trzeba pracować, pomagać, a nie myśleć o tym. Ale chłopcy inaczej myślą. Tak że przychodził i powiedział, że jest moim chłopakiem, i tak zostało.

  • On też był w „Chrobrym II”?


Tak. Właściwie on był na Woli, ale później, jak już Wola upadła, więc oni [przeszli] przez cmentarz, musieli się gdzieś zatrzymać, więc chłopcy, których placówki były zajęte przez Niemców, cofali się albo do Śródmieścia, albo na Stare Miasto. Więc on przyszedł do Śródmieścia. Ja z początku nie wiedziałam, bo była naprawdę… Bardzo dużo przychodziło do nas z różnych ugrupowań, tak że to później było pomieszane. Nawet dobrze się nie znaliśmy, powiem szczerze. Tylko jak był apel, to myśmy się już wszyscy… Ale sprawdzałam książki, to jestem, moje nazwisko jest w książce i pseudonim, a mojego męża nie ma, a był w Powstaniu.

  • Państwo wzięli ślub już po Powstaniu, po wojnie?


Mąż chciał, żeby brać ślub w czasie Powstania. Ja się nie zgodziłam. Dlatego że uważam, to było naprawdę niepotrzebne. Dziś żyję, jutro mogę nie żyć. Nigdy nie myślałam, że ja tyle przeżyję, więc nie chciałam. Chciałam, żeby rodzina była. Okazało się, że rodziny później nie było całej. W 1945 roku wzięłam ślub w Warszawie, na gruzach, w kościele [Świętego Wojciecha] na Woli.

  • To już było po zakończeniu wojny?


To już było, jak Rosjanie weszli, bo jeszcze na moim ślubie było bardzo dużo wojska, ale to właśnie ci, co wrócili z Rosji, tu mieli to wojsko, z Andersem co przyszli. Wzięliśmy ślub i przede wszystkim jak żeśmy wychodzili z Warszawy, to już poszliśmy z cywilami, nie z wojskiem, tylko z cywilami. Ja chciałam z wojskiem pójść, ale mój ojciec mi tłumaczył, że jednak żeby nie iść. „Tak to jeszcze możesz coś zdziałać, a tak to – mówi – już pójdziesz i nie wiadomo, czy przeżyjesz”. I tak żeśmy się zgodzili. Ten mój chłopak, który się ze mną ożenił, poszedł…

  • Tadeusz.


Tak, ten Tadeusz i ten Bernard również, bo on w czasie Powstania przyszedł, odszukał mnie i teraz który, z kim ja mam właściwie żyć. Mój ojciec był właściwie za Bernardem A wie pani, jak to młoda dziewczyna, zawsze zrobi na przekór. To ja wolałam tego. Żeśmy wyszli z Tadeuszem. Uciekliśmy z pociągu, bo akurat pociąg jechał do Pruszkowa, gdzie był ten obóz dla cywilów, i jechaliśmy do… Z jednej strony był las i z drugiej strony las. Pociąg się zatrzymał na stacji, puścił taką olbrzymią parę, że było ciemno nawet. Myśmy wyskoczyli przez okno. Za nami bardzo dużo ludzi wyszło i kto zdążył do lasu, to się udało, a ci inni zostali na peronie. Niemcy później się zorientowali, to strzelali do…

  • Wróćmy jeszcze do Powstania. Zrozumiałam, że pani spotykała się z rodziną podczas Powstania.


W Powstanie nie spotkałam się z rodziną.

  • Nie. Dopiero po upadku?


Po Powstaniu, tak. W Powstanie to nawet nie wiedziałam, czy moja siostra żyje, czy nie. Stare Miasto w czasie Powstania upadło i ludność kanałami chciała przejść, ale mojej siostrze się nie udało, bo żołnierz, który trzymał jej dziecko, do kanałów miał wchodzić i został zabity, więc ona zabrała to dziecko i wycofała się. Później szła ze Starego Miasta [z ludźmi], co poddali się z białą flagą. Tak że ona szła do obozu. Idąc do obozu, wycofała się do tyłu, bo dziecko chciało siusiu czy coś, nie wiem, bo u mamy na rękach… Zresztą ona była bardzo ciężko ranna w głowę, w bandażach i nie zwracali uwagi, że ona tak pomału idzie. Przeszli, a na dworcu stał Niemiec i pokazywał, żeby przyszła, bo miał wodę w butelce i pokazywał, że dziecku żeby dać wodę. A ona nie chciała, bo się bała, nie wiedziała, co on ma za zamiary. On właśnie tę wodę napił, wtedy ona doszła i on mówi, żeby dawać dziecku się napić i żeby szła w innym kierunku, z powrotem do Warszawy. Ona szła […] na Jelonki, bo tam miała męża rodziców, więc wróciła. Jakoś później, jak już doszło do tego, że byli już sami Rosjanie, więc mówiliśmy: „Jak żyje, to się spotkamy u ciotki w Nadarzynie”. Rzeczywiście spotkaliśmy się, ale ona była bardzo ciężko ranna i nie miała w ogóle ubrania, bo wszystko [zostawiła], tylko to dziecko niosła. Tak że ja to, co wzięłam z Warszawy, to myśmy się podzieliły i później musiałyśmy się porozdzielać, bo u ciotki było już bardzo dużo warszawiaków, różnych ludzi i ona nie mogła ich wyrzucić, a nas przyjąć. Z kolei żeśmy szukali jej gdzieś jakiegoś lokum i poszliśmy znowuż piechotą do Milanówka. Tam znowuż u ciotki. Stamtąd sołtys dawał przydział do ludności, żeby warszawiacy się zatrzymali gdzieś, bo tak dużo było ludzi. Ja i mój mąż dostaliśmy przydział do takiej starszej pani, która spała na poduszkach i wszystko stało z boku, a nam rzuciła pęczek słomy i na tym żeśmy spali. Nie było się czym przykryć. Ja myślałam, że ja… Zesztywniałam, nie umiałam wstać w ogóle z tego siennika. Później zadecydowaliśmy, że jedziemy z powrotem, idziemy do Kobyłki, do jego rodziny. I żeśmy szli piechotką. Doszliśmy do jakiejś wioski i pytam się takiego pana w kiosku, czy gdzieś się można przespać, bo my jesteśmy z Warszawy. A on: „Proszę państwa, tu przecież jest linia frontu. Niemcy uciekają, a Rosjanie ich gonią”. Więc mówi: „Ale ja mam taką komórkę, więc dam tam wam łóżko, a będę wam przynosił wszystkie wiadomości, co się dzieje na zewnątrz”. I tak rzeczywiście było. Straszne były walki. Ogień widziałam przez te szpary w komórce. Dawali nam jeść i nas trzymali, aż Rosjanie wygonili Niemców.

  • Czyli do 17 stycznia 1945 roku.


Ja właśnie nie pamiętam dat, wie pani. Tylko to, co pamiętam, to opowiadanie. To, co ja opowiadam, to autentyczne fakty, ale dat nie pamiętam. Nawet ulic w Warszawie teraz już nie pamiętam. Przecież ja byłam dziewiętnaście lat w Warszawie, a więcej jestem już tutaj.

  • Z pani biogramu w Muzeum Powstania Warszawskiego wynika, że pani była ranna podczas Powstania.


Właśnie, bo ja tak szybko mówię, że pomieszałam. Później, jak byłam na Grzybowskiej, było tak, że nasze zgrupowanie chciało zrobić przejście na Stare Miasto żołnierzom, tym naszym Powstańcom, co [potem] przechodzili kanałami, ze Starego Miasta żeby do Śródmieścia mogli przejść. Tak że nasz dowódca zdecydował, że zrobimy taki wypad. Chcieliśmy zrobić przejście ze Starego Miasta do Śródmieścia i wpadliśmy w zasadzkę. Nas wyszło z tej walki bardzo mało, wszyscy byli ranni albo zabici. I właśnie wówczas w tym czasie ja pomagałam lekarzowi w szpitaliku, bo nie było lekarza. Lekarz był tylko jeden, a jeden gdzieś w piwnicy siedział. Mnie wysłali w nocy, żebym przyprowadziła tamtego drugiego lekarza, on był chory i nie mógł. Więc jakiś z żołnierzy, jeden z tych Powstańców mówił, że on jest lekarzem, i się rozebrał, i były… Nie mogę nawet mówić, jak mi się przypomni to wszystko. Musiałam wyjść, bo już wówczas nie było ani nic do narkozy, nie było żadnych znieczuleń, to wszystko robiło się na żywo, amputacje i w ogóle. Więc kto wie, co to jest – nie da się opowiedzieć nawet. Ja musiałam wyjść. Nie wytrzymałam. To wtedy nas przegrupowali i my poszliśmy na Pańską, a na nasze miejsce przyszedł dowódca „Hal” ze swoim zgrupowaniem. Na Pańskiej mieliśmy budynek przy małym getcie, tak że obstrzał był, ale nie mieliśmy jak tam przechodzić. Na Siennej był ranny i przyszli, żeby sanitariuszka przyszła, bo trzeba przeprowadzić rannego. Złapałam torbę, pobiegłam z wojskowym i on po drodze mi mówi, że jak wejdziemy na tę górę – przez getto przechodziliśmy – to żebym od razu usiadła i zjechała na siedzeniu w dół, bo jest obstrzał z budynku. Rzeczywiście ja wbiegłam na tę górę, usiadłam, a on jeszcze nie zdążył usiąść, tylko ukucnął. Padł strzał i między nas. Uderzyło go w kieszeń. Kula uderzyła w kieszeń, a on miał taką grubą papierośnicę w kieszeni i ta kula się odbiła, uderzyła mnie w ramię. Więc ja byłam tak wystraszona, że nie czułam tego bólu, tylko na dole, jak już zjechałam na dół, to pełno krwi mi z rękawa leciało, więc pomogli mi opatrunek sobie zrobić na tym ramieniu i zaraz trzeba było rannego ratować. Ale nie mogliśmy w ciągu dnia całkiem przejść, tylko troszkę trzeba [czekać], żeby się ściemniło. Przygotowałam tego chorego na nosze i żeśmy szli inną drogą, już nie przez górę, tylko dłuższą drogą, ale bardziej niebezpieczną. Więc poczekaliśmy. Później, jak już się ściemniło, to Niemcy puszczali takie wielkie rakiety, jak parasole wisiały w powietrzu, oświetlały cały teren, więc myśmy szli tą drogą, musieliśmy paść na twarz, żeby udawać zabitych. Trzy razy żeśmy robili taki manewr. Później odniosłyśmy tego rannego do szpitalika. Zaraz następny [ranny] był. Z tym następnym to mieliśmy gorzej, bo wpadliśmy w obstrzał granatników. Nam pomagał wówczas nieść tego rannego cywil, dwóch cywilów. Bo też nie chcieli później pomagać. Jak już takie były ciężkie walki, to nieraz trzeba było zmusić, żeby pomagał, a tak to z początku Powstania to bardzo chętnie pomagali cywile.

  • Pani musiała zapomnieć o tym, że jest pani ranna, bo była pani cały czas w akcji.


Tak, tak. Nie byłam ciężko ranna, ale jednak byłam, bo skórę z ciałem mi zerwało, tylko nie przebiło mi kości, więc dałam radę jeszcze [działać]. Później, jak myśmy byli z tym rannym, nieśliśmy go do szpitala, to ten obstrzał z granatników był potworny, bo wąska ulica, tak że ja szłam pod murem tej ulicy, ale [pociski] przelatywały [nad nami] na skwerki. Później te odłamki, to wszystko przez nas, bo my leżeliśmy na ziemi i słyszałam, jak wbijają się w ścianę. Taki jeden maleńki odłamek uderzył mnie w oko, mam nawet ślad. Zatrzymał się w powiece. Tak że to było maleńkie, ale bardzo bolesne, bo to kłuje. No a jak poszłam do szpitala, to mnie lekarz zaraz wyjął. To nie było takie [poważne], wszystko było w porządku. Ze strachu to człowiek nie czuł żadnego bólu. Ale byłam wtedy bardzo brudna, bo ten piasek przez nas leciał i ten ranny był zasypany. Później biegiem żeśmy przebiegali, bo zaraz były następne strzały. Tak że ciężko było.

  • Czy to była taka największa akcja i najwięcej rannych było wtedy?


Właśnie najwięcej rannych to było, jak żeśmy robili przejście ze Śródmieścia, chcieliśmy na Stare Miasto przez Saski Ogród się [przebić]. Tam przecież Niemców było masę, więc to był nieudany zamiar pomocy.

  • Czyli to miało być przejście nie kanałami, tylko przejście przez Ogród Saski.


Tak, chcieliśmy, żeby im… Bo po prostu w kanałach już się dusili. Tam była masa ludzi, już cywilów w ogóle nie wpuszczali, bo najpierw wojsko musiało przyjść, a ranni to nie każdego można było przenieść, bo umierali na noszach. Tam był straszny zaduch i w ogóle.

  • Czy trafili do pani żołnierze ze Starego Miasta?


Ze Starego Miasta to ja nie pamiętam, bo to jest wszystko później pomieszane. Ze Starego Miasta starali się też jakoś przedrzeć do Śródmieścia, ale przebierali się w cywilne ubrania, ludność cywilna im pomagała, więc niektórzy poszli, z ludźmi wyszli. Ja tylko pamiętam, bo myśmy dostawali gazetki, co się stało na placu Krasińskich, jak ten „czołg” wybuchł i tyle ludzi zginęło, to ciała aż na balkonach wisiały.

  • Na Kilińskiego?


My wszystko to [wiedzieliśmy], bo czytaliśmy gazetki, to wszystko opisywali. Tragedia była.

  • Powiedziała pani, że tata radził, żeby iść z ludnością cywilną. Rozumiem, że po upadku Powstania już się państwo spotkali.


Po upadku Powstania już można było chodzić. Zresztą my i tak chodziliśmy wszędzie, bo nie tylko w jednym miejscu się rannych zbierało, tylko w różnych. Więc ja miałam tę tylko okazję, że mieszkałam na Grzybowskiej, to mogłam pójść do domu się umyć, jeszcze czasem coś posiłku przynosiłam do naszego zgrupowania, do koleżanek przede wszystkim, więc… Już zapomniałam, co miałam powiedzieć.

  • Pytałam o spotkanie z rodziną przed wyjściem z Warszawy.


Zaraz po Powstaniu przyszłam do domu i radziłam się, co mam zrobić, bo ja chcę iść z Powstańcami do [obozu]. Tato mówił, żeby nie iść. Później żeśmy wyszli razem, ponieważ ten mój chłopak, mój tato i siostra młodsza… A jeszcze nie widzieliśmy nic o siostrze, która była na Starym Mieście, bo już ludność, ci, co żyli, to się porozjeżdżali, i mówiliśmy, że spotkamy się z siostrą, jeśli żyje, bo nie wiedzieliśmy. W czasie po Powstaniu jak Polacy uciekli z transportu, to Niemcy robili łapanki, po prostu z domu wyciągali ludzi, chodzili po mieszkaniach, sprawdzali, gdzie jest zameldowany. Jak Warszawa, to od razu zabierali. Myśmy się dowiedzieli, ktoś nam powiedział, już nie pamiętam kto, że będzie łapanka, i ja z moim mężem weszliśmy na dach. Tam była taka… Jak kominiarz przychodzi, czyści kominy, to tam wchodzi gdzieś i nam powiedziała ta pani gospodyni, żebyśmy tam weszli. Myśmy siedzieli na dachu i słyszałam, jak Niemcy chodzą po mieszkaniu i pytają się, czy mają lokatorów, a tam była Żydówka w tym mieszkaniu, gdzie myśmy się zatrzymali, tylko że ona leżała w łóżku. Zdjęła sobie włosy, zęby, to wyglądała na taką starą babunię, że jest chora, więc Niemcy tam, gdzie chora, to się bali wchodzić. I tak nam tu uszło. Moją siostrę po prostu zabrali z mieszkania. Ona nie chciała się schować, nie chciała z nami iść. Mówi, że ona jest za mała, żeby ją zabrali. A brat był jeszcze młodszy i zabrali go.

  • Gdzie było to mieszkanie?


Myśmy mieszkali w Milanówku. Tam już myśmy się zatrzymali. Ojciec i ona zostali u takiej pani, która miała dłużej mieszkanie. Ja z moim mężem poszliśmy do Wólki, piechotą żeśmy szli i szli.

  • Czyli rozumiem, że rodzeństwo młodsze zostało…


Nie wiedzieliśmy, co z tym bratem młodszym i z moim bratem z Niemiec. Bo on później przyszedł, bo ich Amerykanie wyzwolili tam. Ja już byłam mężatką, już miałam dziecko, jak on wrócił.

  • Ale kiedy Niemcy wyciągnęli siostrę, to gdzie siostra się znalazła?


Moja siostra, ta najmłodsza?

  • Tak.


Wywieźli ją na roboty do jakiejś fabryki broni. Też przeszła strasznie, bo mówi, że zrywali ich o każdej porze, o każdej godzinie w nocy z łóżek, wyrzucali ich po prostu – podnosili łóżko i wyrzucali ich. Bez przerwy zmuszali ich do pracy.

  • A pani tata?


A mój tato to uchował się jakoś, dzięki Bogu. U swojej siostry w Milanówku był, bo to jego siostra była. Tak że nie nigdzie nie był. On jak był młodym chłopakiem, miał siedemnaście lat, poszedł na wojnę na ochotnika. Był w szeregach Piłsudskiego i był bardzo ciężko ranny. On był przy artylerii, pomagał. Miał całą klatkę piersiową ranną i poparzoną, to później się już nie chciał [włączać] do żadnych organizacji, nic, żeby się udzielać, bo był ciągle wystraszony. Nam opowiadał o tej wojnie, jak ciężko było w okopach i wszystko. Kiedyś, jak byliśmy dziećmi, to nam ojciec opowiadał, bo my jako dzieci strasznie ciekawi byliśmy, co to ten tato ma nie takie, jak każdy. Więc on powiedział, że był ranny, i przyniósł medal. Wówczas ja nawet nie miałam pojęcia, co to za medal. Widziałam, że czerwona wstążeczka z białymi paseczkami. Mi się to bardzo podobało, chciałam sobie przypiąć. Siostra i ja wyrywałyśmy sobie. Ojciec mówi, że nie wolno, bo to jest bardzo ważny medal. Ja powiedziałam wówczas: „Jak ja urosnę, to pójdę na wojnę i dostanę taki medal. Nikt mnie nie odbierze”. I rzeczywiście dostałam. Pokażę pani później. Ale to już siedemdziesiąt osiem lat miałam. Bo teraz, niedawno dostałam ten Krzyż Kawalerski [Orderu Odrodzenia Polski].

  • Warszawski Krzyż Powstańczy?


Tak.

  • Kiedy państwo w ogóle wrócili do Warszawy? Czy państwo zamieszkali w Warszawie po wyzwoleniu?


Tak. Więc proszę pani, my właśnie byliśmy na Wólce i później poszliśmy do Kobyłki. Piechotą szliśmy przy torach. Ktoś nam powiedział, żebyśmy szli przy torach, bo lasem jak będziemy szli, to tam są już żołnierze z Mongolii, bo oni byli kiedyś u Niemców, i napadają na przechodniów. I żeśmy szli torami. To już była zima, pamiętam, odmroziłam sobie policzek. Szliśmy do Kobyłki, tam żeśmy się zatrzymali, aż już była wolna Warszawa. To znaczy już „wolna” – ruscy weszli. Wówczas myśmy poszli do Warszawy z powrotem, ale się okazało, że mój dom już był spalony. Nie był zburzony przez bombę, ale Niemcy później palili wszystkie budynki miotaczem ognia i nie mieliśmy się gdzie zatrzymać. W tym domu jeszcze taki kawałeczek domu stał zburzonego. Pokoik był i tam żeśmy zatrzymali się i tak żeśmy mieszkali. Ale się okazało, że mam sąsiada, który nas zna, który wiedział, że jestem w Powstaniu. Później zaczęło się, a co my tu robimy, a myśmy „zniszczyli Warszawę” – ciągle nas prześladował. Tak żeśmy zdobyli się wyjechać na Ziemie Odzyskane.

  • Kiedy państwo wyjechali?


Ja już miałam małe dziecko, nie mieliśmy co jeść, nie mieliśmy pracy.

  • Kiedy pani wyjechała z Warszawy […] do Opola.


[Najpierw] jeszcze nie byłam całkiem w Opolu, bo mój pierwszy wyjazd to był do Jeleniej Góry, z Jeleniej Góry do Nowej Rudy, z Nowej Rudy do Jeleniej Góry, z Jeleniej Góry do Karpacza, a z Karpacza do Opola.

  • Kiedy państwo opuścili Warszawę?


Kiedy myśmy wyjechali z Warszawy? Wie pani, nie pamiętam daty, ale wiem, że długo nie mieszkaliśmy w tej Warszawie, tym domu zburzonym, bo mieliśmy taki…

  • Ale pierwsze dziecko urodziło się w Warszawie, tak?


Tak. Więc jak myśmy zamieszkali razem, to oczywiście łączyło nas coś więcej niż tylko przyjaźń. Oczywiście zaszłam w ciążę i urodziło się dziecko 15 sierpnia w Warszawie, w 1945 roku, a później w 1946 roku się urodziło drugie dziecko, w 1948 roku trzecie, w 1949 roku czwarte i na końcu dziewczynka w Opolu się urodziła. Postaraliśmy się o dzieci. Ale tak, nie miałam rodziców, nie miał mnie…

  • Tata zmarł?


Nie, tato był, ale tato później szukał żony, to już nie było tak… Wie pani, ożenił się, miał drugie dzieci, więc my już byliśmy tak [dalej].

  • Całe rodzeństwo pani ocalało, tak?


Tak. Ja jeszcze tylko powiem o Powstaniu. Jak byłam na barykadzie, miałam dyżur i byłam bardzo zmęczona, bo do mnie przyszła koleżanka i ja musiałam dłużej być. Mówię do kolegów, że nie wytrzymam, muszę się położyć, żeby się przespać. Położyłam się do takiej piwnicy, troszkę dalej od barykady. Tam nie było ludzi, bo nie chcieli przy barykadzie siedzieć, bo bali się. Więc poszłam na takie deski, pełno desek było, weszłam w te deski, przykryłam się gazetką i usnęłam. Tak mocno spałam, że mnie przyszli budzić i nie dobudzili, więc mnie zostawili. W tym czasie czuję, że ja się duszę. Nie wiem, co się dzieje – czuję, że się duszę. Otworzyłam oczy, nie mogę, bo mnie pieką. Zaczęłam kasłać. Mówię, chyba umarłam. Zdawało mi się, że leżę na cmentarzu w tym…

  • Dole takim.


Tak. Ale mówię, jak ja myślę, to chyba żyję. Otworzyłam oczy, maleńkie światełko widziałam, więc za tym światełkiem poszłam. To było przysypane gruzami okienko. Troszkę powietrza złapałam, odwróciłam się i wyszłam. Ale naprawdę już nie pamiętam tego. Jak wyszłam, stanęłam na tym podwórku. Nawet koło tego budynku, gdzie ja spałam, nie było gruzu. Patrzę, a tego domu nie ma. Tylko kawałek tego domu stoi, tylko ta piwnica, gdzie ja spałam. To było straszne.

  • Jednocześnie cudowne ocalenie.


Cudowne ocalenie. Myślę, że miałam szczęście w Powstanie. Tyle razy już byłam w takiej sytuacji, że mogłam być zabita. Jeszcze wrócę do Powstania. Było tak, że nie mieliśmy broni, bo z tą bronią było tak ciężko. Między takimi uliczkami leżał Niemiec zabity, był w pełnym rynsztunku, miał broń, karabin i wszystko. Myśmy się z kolegami umówili, że my go rozbroimy. Ale on był pod obstrzałem, pilnowali go. Myśmy wieczorem dziurę wybili w ścianie, w takim murze i poszliśmy. To znaczy ja jako ochotniczka z tymi kolegami poszłam. Tak szybko żeśmy rozbroili tego Niemca – nawet buty mu pościągałam, wszystko – i biegiem. Jak żeśmy wracali, już do tej bramy mieliśmy wejść, tak straszny obstrzał, że ja tylko słyszałam, jak mnie kule [przelatują] nad głową i ogień. Jakoś mi się udało też, że nie zabili. Po prostu się skuliłam i uciekałam. A chłopaki krzyczeli za mną: „Szybko, szybko!”. Jak można szybko? Tylko tyle, ile można.

  • Była pani jedyną dziewczyną.


Jedna jedyna dziewczyna. Ale lornetkę uzyskałam. Potem mi dowódca zabrał.

  • Czy wie pani, jakie były losy pani innego absztyfikanta, Bernarda?


Więc tyle [pamiętam], że przyszedł w tym czasie do mnie, do Powstania i do mojego zgrupowania i strasznie chciał, żebym do niego przeszła. Ja mówię, że nie, bo ja już przysięgałam tu, złożyłam przysięgę i nie będę zmieniać ugrupowania. Musiał się pogodzić z tym, że [zostanę]. Jeszcze mnie namawiał, ale mój mąż był bardziej wytrwały. On był taki zaborczy, że nie było mowy. On mnie pilnował tak, że nie wiem. Tak że…

  • Tadeusz wygrał z Bernardem.


Tak, tak, tak.

Tekst dopisany na życzenie rozmówczyni, nieobecny w nagraniu wideo: [Przed opuszczeniem ugrupowania chcieliśmy pożegnać się z koleżankami i kolegami. Spotkaliśmy się w małym gronie. Było kilku kolegów, „Pol”, „Olgierd” i kilku innych, koleżanki, „Irka”, „Wera”, „Helenka”, „Alicja” i ja „Hala”. Więcej nie pamiętam. Rozmawialiśmy, co mamy robić, czy wyjść z wojskiem z wojskiem, czy z cywilami. Wówczas „Olgierd” powiedział, że nie podda się, nie pójdzie do obozu ani z cywilami, woli zginąć. Było zawieszenie broni, więc nikt nie przypuszczał, że może zginąć. Rozmawialiśmy, a on oddalił się. Za chwilę słyszymy serię z karabinu maszynowego, później drugą serię. Chłopcy zaczęli szukać „Olgierda”. Poszli na poddasze budynku. Tam była jego placówka strzelecka. „Olgierd” leżał zabity. Odbył się pogrzeb z księdzem. Wszyscy płakali. To był bardzo dobry człowiek i wspaniały kolega, a także najlepszy strzelec].

Opole, 28 marca 2023 roku
Rozmowę prowadzi Anna Sztyk

Helena Agata Kamerska Pseudonim: „Hala” Stopień: sanitariuszka Formacja: Zgrupowanie „Chrobry II”; batalion „Lecha Grzybowskiego” Dzielnica: Śródmieście Północne Zobacz biogram

Zobacz także

Nasz newsletter