Wanda Grodzka „Barbara”

Archiwum Historii Mówionej



  • Proszę powiedzieć o sobie, kim pani była, w jakiej formacji pani służyła i jak wyglądały początki, zanim wybuchło Powstanie.

Przed wybuchem Powstania, przed godziną „W”, byłam wyznaczona…

  • Przez kogo?

Konspiracja była, nie wiem, przez kogo byłam wyznaczona. Byłam wyznaczona na punkt sanitarny na ulicę Marszałkowską 72/74. Na pierwszym piętrze był chyba pan Misiak, to był lekarz, który stworzył punkt sanitarny.

  • Na ile dni przed wybuchem Powstania?

To było na dzień przed wybuchem Powstania. Wyznaczona byłam po to, żebym zaopiekowała się jednym z więźniów, którzy mieli być oswobodzeni z Pawiaka. Mieli być odbijani z Pawiaka więźniowie i my, młode dziewczyny, miałyśmy ich rozprowadzić po prywatnych adresach. Adres się dostawało.Jak wybuchło Powstanie, to już byłam na punkcie. Już sprawa upadła, nigdzie nie szłam, bo już wybuchło Powstanie.

  • Zmieniły się zadania?

Tak. Już sprawa była nieaktualna. Najbardziej mi się utrwalił wieczór. Deszczyk siąpił, bardzo drobny deszczyk. Leżałam na kanapce, ktoś powiedział: „Do cholery, tu nie ma Polaków”, dlatego że do barykad wzywali. Jedna barykada była na rogu Hożej i Marszałkowskiej, a druga była róg Wilczej i Marszałkowskiej. Zerwano chodniki. Róg Hożej i Marszałkowskiej, na pierwszym piętrze, była restauracja. Z restauracji były wyrzucane fotele, całe wyposażenie było wyrzucane na ulicę i z tego były budowane barykady.

  • Czy przydały się, spełniły swoją funkcję?

Oczywiście. Bo jak zaczęło się Powstanie, to od razu była strzelanina. Mieszkałam na ulicy Hożej między Poznańską a Marszałkowską. Miałam bliziutko na swój punkt sanitarny. Z sąsiedniego domu, z dachu, strzelali do mnie, bo byli tak zwani gołębiarze, snajperzy, folksdojcze czy jacyś inni, którzy strzelali do powstańców. Oczywiście byłam tak młoda, że trudno mu było trafić. Po piętach piach mi się obijał i zdążyłam uciec. Zdążyłam dostać się na swój punkt.

  • Ile było osób w pani najbliższym otoczeniu?

Było nas pięć pielęgniarek.

  • Czy od razu były jakieś zadania?

Tak. Jedno z pierwszych to było dosyć wymowne zadanie. Słyszałam jęk, ktoś sobie pojękuje. Byłam w fartuchu, miałam pozawijane rękawy. Poszłam, był chłopak, chudzina, miał ze czternaście lat. Mówię: „Co ci się stało?”. Powiedział mi, że gdyby z mężczyzną niósł płytę, to by mu nie upadła na nogę, ale że z dziewczyną niósł, to upadła na nogę i ma rozbitą. Później jeszcze było takie bardzo sympatyczne wspomnienie. Od jednej barykady, róg Wilczej i Marszałkowskiej, do drugiej – deszczyk dalej kropił – był niesamowity widok. Bardzo elegancka pani, która miała pompony na pantofelkach rannych, była w bardzo eleganckim szlafroczku i biegała od jednej barykady do drugiej, pytała się, co potrzeba. Tak groteskowo to wyglądało, jej strój na tle nocy, tych szrapneli rozbijających się i tego sączącego deszczu, że to było coś niesamowitego. tekst

  • Czy miała pani kontakt z chłopcami ze swojego zgrupowania, którzy brali udział w akcjach?

Nie, to nie byli sami chłopcy. To były kobiety. Każda musiała wykonać, jak trzeba było meldunek zanieść. To już do nas należało. Pierwszy nasz [ranny], którego żeśmy opatrywały, to był pan, który wyrwane miał całe... Też było tragikomiczne, bo chciał wódki, może cierpiał i chciał uśmierzyć ból. Lekarz powiedział, że musi iść na pogotowie na ulicę Hożą róg Poznańskiej – miał opatrunek na razie – a [tam] zajmą się nim. Wybrał sobie mnie, bo byłam najmłodsza, najmniejsza, powiedział, że musi z tą siostrą iść. Lekarz się oburzył, bo mu się żal zrobiło takiego mizeraka, jakim byłam, nie chciał się zgodzić. Ale powiedziałam: „Jak sobie zażyczył, to idę”. Poszłam z nim. Karetka wyjechała z Poznańskiej. Jak go chwycili, bo strzelali do nas, to nie było tak lekko. Wszyscy mnie później podziwiali, nawet nie byłam ranna, nic mi się nie stało.

  • Doprowadziła go pani?

Doprowadziłam, wróciłam z powrotem.

  • Jak rozwijała się sytuacja w ciągu następnych dni?

Na ulicy Wspólnej chodziłyśmy na jakieś zupki, gotowali.

  • Kto gotował? „Peżetki”?

Nie wiem. Na ulicy Wspólnej między Kruczą a Marszałkowską była kuchnia i gotowali zupki. Jak padła Wola, na cmentarzu chowali się powstańcy. Wrócili powstańcy, którzy byli wychudzeni, sama skóra i kości, to oddałyśmy im nasze obiadki. Już nie było co jeść. Na Marszałkowskiej był sklep Pakulskich, przed wojną była taka firma. Pakulscy otworzyli magazyny, różne zapasy rozdawali powstańcom.

  • Jak długo pozostaliście w tym jednym miejscu?

Cały czas. Na Hożej było kino. Na terenie kina zostali przysypani Niemcy.

  • Po bombardowaniu?

W czasie bombardowania. Niemców przyprowadzono na nasz punkt, na podwórko oczywiście, myśmy byli na pierwszym piętrze. To ciężko było się przemóc, że trzeba było im zmywać twarze. Polacy są bardzo wrażliwi na drugiego człowieka. Kostki cukru im wciskali do ust. Ciężko było się przemóc. Jednak trzeba było. Było obowiązkiem ratowanie człowieka i ratowało się ich.

  • W takim momencie podziałów nie ma żadnych.

Tak.

  • Czy mieliście informacje o tym, co dzieje się w innych punktach Warszawy?

Dochodziły wieści. Było bardzo duże przejście przez Aleje Jerozolimskie.

  • Gdzie trzeba było się czołgać?

Tak. To było znane. Stamtąd przechodzili i zawsze wieści były, co się dzieje.

  • Czy docierała prasa powstańcza?

Tak. Miałam nawet znaczki z Powstania.

  • „Biuletyn Informacyjny” stał się dziennikiem.

Oczywiście. Tego „Biuletynu” nie mam.

  • Bardzo często zdarzało się, że podnoszeniem morale ludzi, którzy byli w niezwykłej sytuacji, zajmowali się księża. Czy mieliście msze podwórkowe przy kapliczkach? To co było bardzo powszechne w innych dzielnicach.

Ksiądz przychodził, jak kto chciał się spowiadać, kapliczki nie było. Blisko była parafia Świętej Barbary, na Koszykach. Stamtąd przychodził ksiądz, już nie pamiętam jego nazwiska.

  • Widziała pani codzienność powstańczą. Widziała pani ludzi zabitych?

Oczywiście. Jak przebiegałam z Hożej przez Marszałkowską – mieszkałam między Poznańską a Marszałkowską – idąc na punkt, na przykład pan szedł przede mną, za chwilę już leżał, był nieżywy. Cały czas było się pod ostrzałem. Nawet w zasięgu wzroku człowiek widział, jak padają ludzie. Jak bardzo szybko biegłam, to mnie było trudno trafić. Jak ktoś szedł powoli, to im było bardzo łatwo.

  • Czy zginął ktoś z najbliższego grona koleżanek, kolegów?

Nie. Ci, co ginęli, to ich chowali na ulicy Skorupki. Młode dziewczyny to inaczej reagują na wszystko, myśmy sobie mówiły: „Tu nas nie pochowają, bo już nie będzie miejsca”. Był grób przy grobie. Potem były ekshumacje i zabierali stamtąd. Rodziny przyjeżdżały, dowiadywały się, ale to już było później.

  • Mówiła pani, że zupki były organizowane. Jakie były możliwości dotarcia do jedzenia?

Ojciec jakieś wafelki znalazł w szufladce. Poza tym konie padały.

  • Jak było z wodą?

Z wodą sytuacja wyglądała mizernie, bo było w miseczce trochę wody. Z Alej Jerozolimskich była noszona, bo tu nie było, więc w kubełeczkach z Alej Jerozolimskich, bo wszystko było porozbijane. Każdy miał swoją działeczkę malutką, mógł tak po kociemu obmyć się i koniec.

  • Kto dostarczał wodę?

Panowie. Mój ojciec był w komitecie domowym. Po prostu cywilna ludność się organizowała. Starali się radzić, jak mogą. Panowie nosili wodę. Gdzie padła kamienica, jeżeli była rodzina, to sprowadzali się tam.

  • Zaczęła pani mówić o współpracy ludności cywilnej z powstańcami.

Była.

  • Jak wyglądała ta współpraca na co dzień?

Ludność cywilna była raczej bardzo zastraszona i siedzieli w piwnicach.

  • Sprzyjali wam?

Oczywiście. Bali się o nas. Jak wychodziło się, to mówili: „Uważajcie!”. Bardzo nam współczuli. Byli zastraszeni, bardzo się bali. To przeważnie kobiety z dziećmi, staruszki. Przeważnie ludzie starzy byli po piwnicach. Mój ojciec się denerwował, mówił: „Dlaczego schronami nie chodzisz?”. Mówię: „Tatusiu, guzów sobie nabiję”.

  • Jaką funkcję pełnił ojciec?

Był w konspiracji. Poza tym moja kamienica była bardzo dobra. Z jednej klatki wchodziło się, a drugą można było wyjść. Idealne miejsce dla konspiracji. Mój ojciec był, ja byłam. Mama tylko modliła się, klęczała w kuchni, żeby nas nie zgarnęli.

  • Czy pani była w innej organizacji niż ojciec, czy w tej samej?

Ojciec był z dorosłymi. Miałam klapeczki na oczach, miałam tylko wykonywać rozkazy. Na Wspólnej był lokal, gdzie byli mojego ojca koledzy – pan inżynier Skrzeszewski, nieżyjący, pochowany jest na Powązkach. Był lotnikiem od urządzeń lotniczych. Był w konspiracji, chował się, bo Niemcy by go wzięli, jak z lotnictwem był związany. Był też ośrodek konspiracyjny, były składane rzeczy, które były kradzione z transportów niemieckich. Były rozprowadzane wśród ludzi. To znaczy to było jeszcze za okupacji niemieckiej, to cały czas się ciągnęło.

  • Pamięta pani jakieś szczególnie groźne bombardowanie? Wasz dom ocalał?

Nasz dom ocalał, ale brama leci. To różnie. Tylko narożny dom ocalał. To wszystko, co jest odbudowane, ulica Skorupki, to wszystko było zburzone. Połowa domu poszła, nawet nie cały. Tylko część frontowa została. Potem Niemcy prawdopodobnie wypalili. Bo chodzili później i palili.

  • Właściwie przez cały okres Powstania Niemcy do was nie dotarli.

Nie. Myśmy byli w szczęśliwym [miejscu]. Byli na Polu Mokotowskim, byli za politechniką. Trzeba było zanieść powstańcom jakiś rozkaz. Ale do nas, do naszego centrum, do mojego domu nie dotarli, tutaj nie. Na placu Zbawiciela byli.

  • Pani spełniała różne funkcje, nie tylko sanitariuszki, ale także łączniczki.

Oczywiście, jak trzeba było.

  • Pamięta pani jakieś szczególne polecenia?

Leki się zanosiło oczywiście. Byli harcerze, oni byli łącznikami. Przylatywali, mówili i szybciutko uciekali z powrotem. Wtedy na dany punkt trzeba coś zanieść. Zanosiło się leki czy opatrunki.

  • Czy miała pani do czynienia z Harcerską Pocztą Polową?

Bezpośrednio nie.

  • Nie wysyłała pani listów?

Nie wysyłałam listów. Miałam rodzinę w Warszawie, nie miałam możliwości.

  • Pani mieszkała na Hożej, punkt postojowy był na Marszałkowskiej.

Miałam bliziutko.

  • Rodzice też byli na Hożej?

Rodzice też byli na Hożej.

  • Cały czas była pani z rodzicami?

Z rodzicami.

  • Jak wyglądało zakończenie Powstania?

Bardzo było smutne. Myśmy w październiku wyszli z Powstania z domu swojego. Mama co mogła, nałożyła na mnie. Mieszkam w oficynie i dlatego moje mieszkanie ocalało. Front został wypalony, a oficyna ocalała. Moja mama wywiesiła w oknie Matkę Boską Karmiącą. Wróciłam później, bo mnie wywieźli na teren Guberni, a rodziców do Niemiec na roboty.

  • Czy pani wyszła z cywilami, czy z żołnierzami?

Mój ojciec zabrał mi wszystkie dokumenty, za tapetę położył, dlatego ocalały. Powiedział, że skończyło się moje wojowanie, mam iść z cywilami. Poszłam z cywilami.

  • Jak wyglądała droga?

Rozdzielili nas w Pruszkowie. Rodzice byli jeszcze młodzi, to wywieźli ich do Niemiec, a mnie na teren Guberni.

  • Gdzie pani trafiła?

Do Krakowa.

  • Przydzielono panią do jakiegoś gospodarza?

Nie. Uciekłam z transportu. [...] Jakże mogło być inaczej.

  • Uciekła pani z pociągu?

Tak.

  • W jakim momencie?

W Krakowie.

  • Już pociąg się zatrzymał?

Jak nas pilnowali Niemcy, to patrzyło się, kiedy pójdą dalej. Taka chudzina byłam, to żaden problem.

  • Co ta chudzina zrobiła w obcym mieście, bez rodziców?

W ogóle wyglądałam bardzo koszmarnie, byłam wychudzona, brudna. Nie da się ukryć, taka była prawda. Zapytałam się tego pana, gdzie będę mogła się umyć, przespać i zjeść. To były trzy podstawowe rzeczy, to było najważniejsze. Też trzeba było uważać, żeby jego nie zgarnęli.

  • Działało RGO?

Może i działało. To prywatna osoba ten pan. Wskazał mi, jaką uliczką będzie szedł i mam iść za nim. Śmiali się potem, że nie pytałam się, gdzie mnie prowadzi, nie było istotne. Co mnie zmusiło do ucieczki? Zobaczyłam wagon z Niemcem, który w lustrze się przeglądał, poprawiał sobie krawacik i z pogardą na nas patrzył. To już nie wytrzymałam i dlatego uciekłam.

  • Długo była pani w Krakowie?

W Krakowie miałam kenkartę, byłam w ogóle zbrodniarzem największym, jaki mógł być – z Warszawy.

  • Dla kogo była pani zbrodniarzem?

Dla Niemców. Wyłapywali warszawiaków.Pamiętam, jak do mojego wujka jechałam, był proboszczem w Domaniewicach, była ciekawa historia. Dwa równoległe pociągi stały, nie miałam przepustki i biletu. Nie poszłam do kasy, a spod kasy zgarnęli ludzi. Ojciec mi zostawił pieniążki, zapłaciłam w przejściu, Bahnschutz nazywał się, jemu zapłaciłam. Przepuścił mnie. Między dwoma wagonami stali Niemcy i sprawdzali przepustki. Byłam przerażona, bo ani biletu, ani przepustki. Jak dostanę się do tego właściwego pociągu, którym chciałam jechać? Mała jestem, stanęłam na stopnie pociągu, patrzyłam, szukałam ratunku. Usłyszałam za sobą głos, czy chcę dalej iść – oczywiście. Polski kolejarz wziął moją walizeczkę, przeprowadził mnie na tyłach wagonu, szpaler [Niemców] sobie był, z tyłu wagonu przeszłam do lokomotywy. Wsiadłam i jechałam. Przerażeni w pociągu byli bardzo, bo nie miałam przepustki ani biletu. Co to będzie? Mówili mi, żebym w dyskretne miejsca się chowała. Powiedziałam: „Nie, chować to się nigdy nie będę”. [Jechałam] do Domaniewic koło Głowna, przejeżdżaliśmy przez Rzeszę. Wszyscy byli przerażeni, bo Niemiec zbliżał się do kontroli biletów. Wyszłam z przedziału, podeszłam do niego i powiedziałam, że nie mam biletu, bo nie zdążyłam kupić. Chętnie mu zapłacę i kupię. Powiedział, że mnie wysadzi. Powiedziałam, że mnie nie wysadzi, jest teren Rzeszy i tu pociąg się nie zatrzymuje. Aż się roześmiał. Dałam pieniążki i dostałam bilet. Byli wszyscy zaskoczeni, że cała i zdrowa.

  • Nie bała się pani?

Nie. Wiedziałam, że najgorzej to okazać, że się boi. Oczywiście, że wewnątrz trochę strachu było.

  • Kiedy pani wróciła do Warszawy?

Wróciłam do Warszawy w styczniu, zaraz po ofensywie. Szłam po gruzach przez zburzoną Warszawę. Wróciłam na wieczór. Jak weszłam do swojej kamienicy, która była zburzona na zewnątrz, to powiedziano mi, że wewnątrz oficyna ocalała. Podeszłam do oficyny, przywitał mnie nasz dozorca, powiedział, że państwo się skończyło. Tak mnie przywitał elegancko. Powiedziałam, że tu jest mój dom, tu jest moje mieszkanie, tutaj zostanę. Poradziłam mu, żeby szukał okazji, bo rodzice, jak wrócą, też przyjdą tutaj. Byłam samiuteńka w całej kamienicy.

  • Odważna pani była.

Bozia czuwała nade mną.

  • Jak pani wspomina tamten okres? Jakie przeważają wspomnienia, wrażenia, odczucia?

Nie żałuję, że przeżyłam Powstanie, bo to jest moja prawdziwa historia. Żaden film tego nie odda, co przeżyłam.

  • Powstanie było wielką wartością?

Wielką. Chciałabym, żeby zawsze było tyle życzliwości i serdeczności międzyludzkiej, jak było wtedy.
Warszawa, 3 sierpnia 2008 roku
Rozmowę prowadziła Iwona Brandt
Wanda Grodzka Pseudonim: „Barbara” Stopień: łączniczka, sanitariuszka Formacja: Batalion „Iwo” Dzielnica: Śródmieście Południowe Zobacz biogram

Zobacz także

Nasz newsletter