Pseudonim:
"Andrzej"
Data urodzenia:
1919-03-09
Data śmierci:
1944-08-26
Funkcja:
-
Pozycja na murze pamięci:
Kolumna: 151 Miejsce: 48
Stopień:
starszy ułan z cenzusem
Miejsce urodzenia:
Iwanowo Wozniesiensk (Rosja)
Imiona rodziców:
Grzegorz - Anna
Udział w konspiracji 1939-1944:
Armia Krajowa - 1. Dywizjon (warszawski) 7. Pułku Ułanów Lubelskich "Jeleń” - pluton 1112
Adres przed Powstaniem Warszawskim:
Warszawa ul. Mokotowska 7 m.2
Oddział:
Armia Krajowa - 1. Dywizjon (warszawski) 7. Pułku Ułanów Lubelskich "Jeleń” - pluton 1112 pod dowództwem por. Jerzego Kamlera "Stolarza". Podczas Powstania pluton stanowił osłonę Komendy Głównej AK.
Szlak bojowy:
Wola
Odniesione rany:
Ciężko ranny w kręgosłup 1 sierpnia 1944 r. na ul. Dzielnej podczas oblężenia przez oddziały niemieckie fabryki Kamlera - miejsca postoju Komendy Głównej Armii Krajowej. Początkowo umieszczony w punkcie sanitarnym na ul. Okopowej przy Mireckiego, następnie przeniesiony do Szpitala Karola i Marii. W nocy 6/7.08.1944 r., po pacyfikacji przez Niemców szpitala, został przewieziony na wózku chirurgicznym przez 17-letnią sanitariuszkę AK "Annę" (Wisława Samulska-Skłodowska) do Szpitala Wolskiego przy ul. Płockiej 26.
Miejsce (okoliczności) śmierci:
Zmarł z odniesionych rany w Szpitalu Wolskim przy ul. Płockiej 26.
Relacja:
Fragment wspomnień Wisławy Skłodowskiej ps. "Anna" dla AHM opisujący ostanie chwile w Szpitalu Karola i Marii:
    "Nie wiedziałam zupełnie, co mam robić, kiedy zaczęli palić nad nami pawilon, bo o tym, żeby wejść gdzieś wysoko i gasić zupełnie nie było mowy. Zresztą nie było, co gasić, bo wszystko się wokoło paliło. Właściwie byłam przygotowana na to, że się tam wszyscy spalimy i wtedy coś – nie wiem co (może głos mamy, może Matka Boska), coś mi mówiło, że mamy uciekać. Wtedy poszłam jeszcze raz na korytarz, stał tam przy drzwiach wózek z sali operacyjnej. Oczywiście mały wózek, bo to był szpital dziecięcy, więc nosze na wózku były także za małe dla rannych. Nagle znalazło się dwoje ludzi: mężczyzna i kobieta. Chyba to byli Żydzi z oswobodzonej Gęsiówki. Oni także uciekali i dołączali się do naszych oddziałów. Ja wtedy o tym nie wiedziałam. Nie wiedziałam też, że Gęsiówka została zdobyta, ale oni mieli na sobie pasiaki. Oni oraz pan Tadeusz – prawą ręką, którą miał zdrową – pomogli mi włożyć Andrzeja na ten wózek. Oczywiście nogi mu zwisały, bo wózek był za mały. Pojechaliśmy nie w stronę drzwi, tylko w przeciwną szpitala. […] Przed samymi drzwiami wychodzącymi na ogród z sali były schodki, trawnik i żywopłot. Trzeba było chorego znieść ze schodków – już nie było tych dwojga Żydów. Zostałam ja z rannym panem Tadeuszem. Następnie trzeba było przejechać przez trawnik i przenieść przez żywopłot, co nie było takie proste, żeby dojechać potem po chodniku do bramy. Zjawili się dwaj Niemcy. Chyba oficerowie. Na pewno starsi – zresztą dla mnie wtedy wszyscy byli starsi – ci, którzy mieli po trzydzieści lat, to już byli bardzo starzy. Oni wzięli za nogi ten wózek, znieśli ze schodków i przenieśli przez żywopłot i szli ze mną do bramy, bo przecież wkoło byli Kałmucy. Wszystko wokoło się paliło, a oni na powiedzieli na koniec, że nich nas Bóg błogosławi. Ja pomagałam znieść ten wózek razem z nimi i panem Tadeuszem, który był boso i w kalesonach – proszę sobie wyobrazić, jakie to było straszne. Chciałam zawieźć Andrzeja do Śródmieścia, bo chociaż wiedziałam, że tam są walki, on stamtąd pochodził – wiedziałam, że na Żoliborz już się nie dostaniemy. Andrzej był ciężko ranny w kręgosłup – miał odłamek między szóstym a siódmym kręgiem piersiowym, w związku z tym miał znieczulicę od przepony w dół. Od razu był sparaliżowany. Trzeba było go gdzieś umieścić. Operować go nie chciano, bo takich skomplikowanych chirurgicznych i neurologicznych operacji w czasie Powstania nie można było wykonywać, w tym szpitalu tym bardziej. Ci Niemcy nie pozwolili mi tam iść. Powiedzieli, że tam są walki i tam iść nie można. Że trzeba pójść w prawo. W prawo była płonąca Wola. Straszna… Resztki barykad… Ja nie znałam Woli. Mimo, że pracowałam krótko u Philipsa, ale dojeżdżałam Żoliborz – Philips i koniec. Nie znałam ulic na Woli. Wiedziałam, gdzie mam przyjść do szpitala, ale nie znałam ulic. Szłam ulicą Leszno – strzelali do nas, wszystko się paliło. Pamiętam, że kiedyś musiałam usunąć deskę z barykady (wtedy wydawała mi się ogromna), żeby on nie zleciał z tych noszy. Różne rzeczy usuwałam po drodze. Pan Tadeusz pomagał mi z drugiej strony, ale on chodził po gorącym, po palącym się. Ja byłam w butach, a on chodził po takim terenie boso, biedny, [w] samych kalesonach. I tak szliśmy nie wiedząc, gdzie. Jakiś patrol nas spotkał i powiedział, żeby iść dalej. Nawet ktoś powiedział, że tam jest szpital niemiecki. Ja nic nie wiedziałam o Szpitalu Wolskim na ulicy Płockiej – raczej byłam związana i miałam praktykę w Szpitalu Dzieciątka Jezus. Aż kiedyś spotkali nas Węgrzy w mundurach niemieckich i też nam powiedzieli (po niemiecku czy po francusku – już nie pamiętam), że niedaleko jest szpital, na którym jest flaga Czerwonego Krzyża i że tam dojdziemy. Potem, pamiętam, że on [Węgier] ukląkł i udawał, że do nas strzela. Oczywiście strzelał, ale nie w nas. Tak doszliśmy. Droga od szpitala Karola i Marii do szpitala na ulicy Płockiej, którą teraz mogę przejść w piętnaście minut, trwała ponad trzy godziny. Był taki moment, że zdjęłam fartuch i nakryłam nim Andrzeja, bo płomienie z jednej i drugiej strony ulicy tak się schodziły, że bałam się, że zajmą jego. I jakoś przeszliśmy. Doszliśmy do szpitala na Płockiej, w którym byli Niemcy. Oni się bardzo śmiali, jak zobaczyli, że coś tak małego wjeżdża i dwóch rannych, ale powiedzieli, że na górze są Polacy. Że tam są ranni Polacy. Musiałam jakoś wnieść Andrzeja na górę. Pan Tadeusz już ledwo chodził – potem miał transfuzję. Nie wiedziałam, gdzie mam iść. Zostawiłam ich obu z Niemcami i weszłam do szpitala i zobaczyłam otwartą przestrzeń, gdzie kogoś operowano. Na parterze. Okazało się, że parter zajmowali Niemcy, którzy mieli swoich rannych i kogoś operowali. Kiedy powiedziałam, że proszę o zmianę opatrunku dla rannego w kręgosłup, to mi grzecznie powiedzieli, żebym sobie poszła, że na górze są Polacy. Zeszłam znowu, bo krzyczał pan Tadeusz – oni się jakoś bali zostać beze mnie. Ja się o nich obu bardzo bałam, bo przecież mordowali rannych i strzelali do rannych. Zeszłam i jeden ze starszych Niemców powiedział mi, że pójdzie ze mną i pokaże mi, więc znów ich zostawiłam. Okazało się, że na pierwszym piętrze spały moje koleżanki. Właściwie ich nie widziałam jeszcze, bo wszędzie było czarno, ale obudziła się pani Stasia Kwaskowska – mój dowódca, która była szefem sanitariatu i podlegała doktorowi Skibie, którego już nie było z nami. Pani Stasia Kwaskowska obudziła inne koleżanki i zeszła z nami. Tak że już nie wnosiłam ani ja ani pan Tadeusz, Andrzeja na górę i tam znaleźli opiekę. W Szpitalu Wolskim byłam do 6 października z naszymi rannymi i z częścią ludzi, którzy byli mi znani ze szpitala Karola i Marii".
Posiadasz jakiekolwiek dane lub materiały o mieszkańcach stolicy, którzy zginęli lub zaginęli w trakcie Powstania Warszawskiego? Chcesz poprawić biogram lub dodać nowe informacje o ofiarach cywilnych? Zaproponuj zmiany w formularzu. Wszystkie uwagi będą weryfikowanie przez grono historyków Muzeum Powstania Warszawskiego i po weryfikacji uzupełniane w bazie.

Pomóż uzupełnić bazę biogramów

Andrzej Orłow ps."Andrzej" (1919-1944). Fot AR MPW

Andrzej Orłow ps."Andrzej" (1919-1944). Fot AR MPW

Powstanie Warszawskie - zachowany fragment ewidencji plutonu 1112 Dywizjonu "Jeleń"

Powstanie Warszawskie - zachowany fragment ewidencji plutonu 1112 Dywizjonu "Jeleń"

Andrzej Orłow ps."Andrzej" (pierwszy od prawej) z ojcem Grzegorzem, matką Anną z Młynarskich i bratem Romanem 26 lipca 1944 roku, w ich domu przy ul. Mokotowskiej.

Andrzej Orłow ps."Andrzej" (pierwszy od prawej) z ojcem Grzegorzem, matką Anną z Młynarskich i bratem Romanem 26 lipca 1944 roku, w ich domu przy ul. Mokotowskiej.

Lista ekshumacyjna ze zbiorów Archiwum Państwowego m. st. Warszawy

Lista ekshumacyjna ze zbiorów Archiwum Państwowego m. st. Warszawy

Nasz newsletter