Hanna Zaremba-Ankiersztejn
W ciągu 20 lat swojego istnienia Muzeum Powstania Warszawskiego zostało obdarowane tysiącami bezcennych pamiątek. Wśród nich znajdują się dziecięce zabawki ocalone z wojennej Warszawy. Każdy taki przedmiot zawiera osobistą historię swojego małego właściciela.
Los polskich dzieci w czasie okupacji niemieckiej i sowieckiej był dramatyczny, wróg nie miał litości nawet dla tych najmłodszych i najbardziej bezbronnych. Niepewność jutra, strach, głód, tułaczka, wywózki, rozdzielenie z rodzicami, pobyt w obozach koncentracyjnych – to historie wielu dzieci.
Zabawka była czymś znanym, własnym, przypominała o czasie sprzed wojny albo o miłych momentach, można było się nią bawić, przytulić do niej, zwierzyć jej, a dzięki temu zapomnieć na chwilę o strasznym świecie. Gdy dziecko musiało nagle opuścić swój dom, najczęściej pamiętało tylko o zabraniu ze sobą ulubionej zabawki.
Przedstawione poniżej przedmioty ze zbiorów Muzeum Powstania Warszawskiego wykonane są fabrycznie z drewna, tkaniny, metalu i celuloidu. Najczęściej zostały kupione przed wojną przez rodziców jako prezent dla pociech. Jednak pokazujemy także zabawki własnoręcznie stworzone lub znalezione już w trakcie walk w Warszawie.
Któż z nas nie miał w dzieciństwie misia? Do dziś mimo tysięcy różnych zabawek to właśnie miś jest jedną z pierwszych przytulanek dla chłopców i dziewczynek. 25 listopada obchodzimy nawet Międzynarodowy Dzień Pluszowego Misia. W czasie II wojny światowej zabawki przypominające sympatycznego niedźwiadka również były bardzo popularne wśród dzieci. A za każdą taką maskotką kryje się wzruszająca historia.
Miś o imieniu Krysia został przekazany do Muzeum przez córkę Julity Szczudłowskiej. Jej rodzina w czasie okupacji mieszkała przy ul. Stępińskiej 41 na warszawskim Mokotowie. 8-letnia Julita w okresie Powstania Warszawskiego nie rozstawała się z Krysią – zabrała ją ze sobą do obozu przejściowego Dulag 121 w Pruszkowie, dokąd została wypędzona z Warszawy, a następnie do Kielc, dokąd wywieziono ją z rodziną. Zabawka wypełniona trocinami sporo przeszła. Zaopiekowała się nią wspaniała konserwatorka tkaniny i ocaliła maskotkę.

Krysia – miś należący do 8-letniej Julity, ze zbiorów MPW
Zabawka została przekazana przez Danutę Hubl (po mężu Nowakowską). Pani Danuta w czasie okupacji była harcerką, a w chwili wybuchu Powstania Warszawskiego miała 14 lat. Mieszkała z rodzicami przy ul. Barskiej 5 na Ochocie. W sierpniu i wrześniu 1944 roku w piwnicy budynku znajdował się szpital polowy.
W czasie trwania walk Danuta z matką Stefanią i babcią zostały wygnane z domu i zapędzone wraz z innymi mieszkańcami na tzw. Zieleniak – punkt zborny zorganizowany na targowisku przy ul. Grójeckiej. Wszystkich mężczyzn z okolicznych domów rozstrzelano. Ojca Danuty szczęśliwie nie było wtedy w pobliżu. Kobiety z Zieleniaka trafiły do obozu przejściowego Dulag 121 w Pruszkowie. Tam Stefanię i Danutę oddzielono od babci i załadowano do pociągu, który dowiózł je do obozu koncentracyjnego KL Ravensbrück. Zimą córkę i matkę, wraz z innymi więźniarkami, wywieziono do KL Dachau, z którego były przewożone do pracy w fabryce amunicji w Monachium (ok. 30 km od Dachau). Według relacji pani Danuty: „[K]tóregoś pięknego dnia stwierdzili, że jestem małoletnia, nie mogę pracować w fabryce, i nas odesłali z powrotem do Ravensbrück, tylko już do innego bloku”.
W końcu Danutę z mamą Stefanią ewakuowano pociągiem do Westfalii. Tam zostały wyzwolone przez wojska amerykańskie. Przewieziono je do miejscowości Herford i umiejscowiono w koszarach. W jednym z bloków Danuta znalazła misia. Maskotka nie miała ubrania, ale szybko została jej uszyta zielona sukienka – tak oto miś stał się panią misiową.
Po wyzwoleniu matka z córką wróciły do Polski, najpierw do Krakowa, gdzie spotkały ojca Danuty, następnie do Warszawy.

Miś znaleziony w koszarach w niemieckim Herford, fot. Katarzyna Stefanowska, ze zbiorów MPW
W muzealnej Sali Małego Powstańca można zobaczyć misia należącego do ppor. Stanisława Bali „Gizy” – operatora filmowego Oddziału VI Biura Informacji i Propagandy Komendy Głównej AK. Podporucznik „Giza” dokumentował walki w Śródmieściu, m.in. zdobycie przez Powstańców kościoła św. Krzyża i komendy policji przy Krakowskim Przedmieściu. Po kapitulacji Powstania trafił do niemieckiej niewoli. Po wojnie pozostał na emigracji, w Kalifornii. W 2007 roku przekazał Muzeum swoją najcenniejszą pamiątkę z Powstania. W poruszającym liście napisał:
„Misia mam ze sobą od pierwszego tygodnia Powstania. Byłem wysłany filmować Aleje Jerozolimskie, bo tam Niemcy wycofywali się z Pragi przez most Poniatowskiego. Z Domu Wedla ulicą Bracką doszedłem do ulicy Widok, do Alej. Tam z okien [Niemców] dobrze widać. Oczywiście czołgi strzelają w te domy, głównie w okna. Trzeba było uważać. Tak filmowałem. Nagle zrobiło się cicho. Poszedłem dalej i zobaczyłem na podłodze czterech chłopaków zastrzelonych. Zrozumiałem, że trzeba się wynosić. Nigdzie nikogo nie było. Spojrzałem na ulicę Widok, tam było paru SS-manów. Piwnicą zacząłem iść, przez dziury w ścianach, w kierunku Brackiej. Przy Brackiej nagle wszedłem do sklepu z zabawkami. Tam moja Mamusia zabierała mnie po zabawki, jak miałem 5 czy 6 lat. Sklep był pusty. Na półkach nic nie było. [W] końcu znalazłem misia na jednej z półek. Od tamtego czasu [miś] był ze mną na każdym froncie. Chłopaki nazwali go Piat [od: Projector Infantry Anti-Tank – brytyjski granatnik przeciwpancerny], bo jak tylko ja z misiem się pokazałem, to czołgi się wycofywały… Miś był ze mną w niewoli (Oflag IIb). Potem w Anglii, a teraz w Kalifornii. No a co będzie potem, jak ja nie będę mógł go już nosić?…”
Miś ma na piersi baretkę Srebrnego Krzyża Zasługi z Mieczami – za obecność przy swoim właścicielu w każdym dniu walki.

Miś Piat, ze zbiorów MPW
Ukochane zabawki dziewczynek. Bobasy i te większe, z pięknymi włosami i ubrankami na zmianę. Można je przytulać, przebierać, odgrywać nimi różne scenki, wozić je w wózku, nosić, karmić i przykrywać w łóżeczku, gdy są chore lub kiedy idą spać. Lalki towarzyszyły dziewczynkom także w trakcie wojennych dni.
W czasie Powstania Warszawskiego Aleksandra Jezierska miała 10 lat, mieszkała z rodzicami na Mokotowie, na tyłach Dworca Południowego, w kamienicy, którą wynajmowali. Ojciec dziewczynki, kpr. Aleksander Jezierski „Kmicic” z Pułku „Baszta”, uczestniczył w walkach z Niemcami. W kamienicy zostali: matka dziewczynki, Wiktoria Jezierska, mała Ola i jej dziadek, Jan Makuliński, który przyjechał w odwiedziny i tu zastał go wybuch Powstania. Po wkroczeniu na ten teren niemieckich oddziałów Ola z mamą zostały wypędzone, dziadek tymczasem ukrył się w piwnicy. Podczas brutalnej sceny wyrzucania rodziny z domu przez Niemców lalka została uszkodzona (widoczne wgniecenie na głowie, rozłączone nóżki). W wyniku zamieszania zabawka pozostała w kamienicy. Wiktoria i Ola dotarły do wsi Janików koło Przysuchy, gdzie przygarnęła je rodzina, której pomogły w trakcie okupacji. Jeszcze w trakcie Powstania Wiktoria wróciła do Warszawy, by odnaleźć swojego ojca pozostawionego w mokotowskiej piwnicy. Wtedy też prawdopodobnie zabrała ulubioną lalkę Oli. W Przysusze, gdzie czekała na nią córka, pojawiła się z odnalezionym dziadkiem Oli i z ocaloną zabawką. Towarzyszył im ranny Aleksander Jezierski, o którym od początku Powstania nie miała żadnych wieści, a który szczęśliwym zrządzeniem losu znalazł się w tym samym pociągu.

5- lub 6-letnia Ola, archiwum prywatne

Laleczka Mania, fot. Katarzyna Stefanowska, ze zbiorów MPW
Lalka 9-letniej Marysi Wiśniewskiej była jedną z jej ulubionych zabawek. Dziewczynka wzięła ją ze sobą, gdy wypędzano jej rodzinę z domu przy ul. Ogrodowej. W protokole daru na rzecz Muzeum pani Maria podała dodatkowe szczegóły: „Z lalką przeszłam przez Ogrodową do Sądów, do ul. Przeskok, do Pasażu Simonsa na Długiej; byłyśmy przysypane, jak nas odkopali, poszłyśmy do kościoła oo. kapucynów i tam byłyśmy do kapitulacji Starego Miasta”.
Wraz z lalką zachowały się niektóre jej ubranka, m.in. serdaczek z czarnego aksamitu ozdobiony cekinami i kolorowymi wstążkami. Ofiarodawczyni nie pamiętała, czy wszystkie elementy ubioru były z okresu przedwojennego. Kierpce i ozdobny serdak mogą sugerować, że lalka pierwotnie została kupiona w stroju ludowym, a inne części ubrania, jak spódnica czy koszulka, nie zachowały się. Lalkę przekazano do Muzeum wraz z taśmą łączącą wszystkie kończyny, która była przerwana. Ponieważ uszkodzenie nastąpiło już po wojnie, zdecydowano o wstawieniu nowej taśmy i połączeniu elementów.
Lalkę wyprodukowała słynna Fabryka Lalek i Zabawek Adama Szrajera, działająca od 1884 roku w Kaliszu, przy ul. Niecałej 2. Syn właściciela fabryki, porucznik rezerwy Leon Szrajer, brał udział w Powstaniu Warszawskim – był dowódcą 2 kompanii Zgrupowania „Leśnik”. Poległ 9 sierpnia 1944 roku na Muranowie.

Lalka i jej ubranka, fot. Katarzyna Stefanowska, ze zbiorów MPW
Lalka w malinowej sukience w białe groszki należała do dziewczyny, która zginęła w czasie Powstania Warszawskiego. W protokole przekazania eksponatu do Muzeum ofiarodawczyni napisała: „Na początku lat 80. przebywałam w Szpitalu Praskim wraz z matką Lusi – wtedy już staruszką. Przekazała ona jedyną pamiątkę po swej córce Lusi. Lusia jako 16-letnia sanitariuszka zginęła w Powstaniu Warszawskim. Nie znałam ani nazwiska, ani imienia tych osób.
Zbyt mało danych uniemożliwia identyfikację dziewczyny.

Lalka Lusi, fot. Katarzyna Stefanowska, ze zbiorów MPW
Niewielka szmaciana lalka przedstawia harcerkę w okularach, z przyszytą do beretu lilijką Związku Harcerstwa Polskiego. Stanowi spuściznę po Marii Magdalenie Witwińskiej. W czasie Powstania Warszawskiego 14-letnia Maria Magdalena jako harcerka Szarych Szeregów pełniła służbę na Żoliborzu. Do Muzeum trafiły także fotografie, na których widać nastolatkę. Dzięki zdjęciom możemy ustalić, że lalka przypomina swoją właścicielkę, jest jej podobizną. Najprawdopodobniej przytulanka została wykonana podczas okupacji przez koleżanki Marii Magdaleny z harcerstwa, być może z okazji urodzin czy imienin. Po wojnie pani Maria została historykiem sztuki, pisarką i miłośniczką polskich gór.

Harcerka Maria Magdalena Witwińska „Ździebełko”, ze zbiorów MPW

Lalka harcerka, ze spuścizny po Marii Magdalenie Witwińskiej, fot. Michał Zajączkowski, ze zbiorów MPW
Szmaciana lalka została wykonana przez Marię Komorską podczas Powstania Warszawskiego w piwnicy domu przy alei Niepodległości, prawdopodobnie w budynku pod numerem 210. Zrobiła ją dla swojej 3- lub 4-letniej wówczas córeczki, Aleksandry. Lalka ubrana jest w czarną suknię wykonaną z podszewki wykończonej koronką; włosy z lokami powstały z żółtej wełny; pod suknią widoczne są pantalony, również wykończone koronką. Widać dbałość o szczegóły i piękne wykonanie, nawet w tak trudnym czasie, w ciemnościach piwnicy, mimo strachu przed zawaleniem się budynku. Nie udało się ustalić dalszych losów obu kobiet.

Lalka kilkuletniej Oli, fot. Katarzyna Stefanowska, ze zbiorów MPW
Przedwojenne laleczki należały do sióstr Stańczykowskich: 12-letniej Anny i 9-letniej Ewy. Stroje uszyły własnoręcznie w czasie okupacji. Anna jako 8-letnie dziecko przeszła ciężkie zapalenie szpiku kostnego w kolanie, obu stawach biodrowych i obojczyku. Szansa na przeżycie była niewielka. Lekarze zastosowali nowatorską wtedy metodę zagipsowania dziewczynki od pach do stóp i zalecili wielomiesięczne leżenie w łóżku.
W trakcie Powstania Warszawskiego siostry wraz z matką Ireną przebywały w piwnicy budynku przy ul. Wiktorskiej 17, w domu dziadka. 25 września 1944 roku w ich kamienicę uderzył niemiecki pocisk, tzw. krowa. Ewa i matka zostały ciężko ranne, zmarły tego samego dnia w wyniku amputacji zmiażdżonych nóg. Anna przeżyła. Ze względu na swój stan zdrowia leżała w innej części piwnicy, co ją ocaliło. Lalki wraz z innymi osobistymi rzeczami, m.in. zegarkiem matki, zostały wyniesione z miasta po Powstaniu Warszawskim. Pani Anna tak wspominała ten tragiczny dzień:
„25 września, kiedy zaczął się frontalny, silny ogień przed ostateczną likwidacją Mokotowa, która nastąpiła 27 [września], dom dziadka został zbombardowany, a później spalony. (…) 25 września koło siódmej rano w dom na Wiktorskiej, właściwie w parter i w schron, uderzyły pociski z „krowy”. (…) Mama, [Ewa], państwo Markowscy, moje dwie ciotki, ja i szereg innych osób, których personaliów nie pamiętam, byliśmy od strony ulicy Wiktorskiej, czyli od drugiej strony domu, i tam wpadły pociski przez drzwi do pomieszczenia. Prawie wszyscy siedzieli na wielkiej pryczy z jednej strony, a ja miałam łóżko – na którym leżałam, bo nie mogłam tyle czasu siedzieć – z drugiej strony przejścia. Wszyscy prawie stracili nogi albo zostali ranni w nogi. Mama, która siedziała na moim łóżku, straciła obie nogi, a Ewie urwało jedną nogę. Pozostałe osoby również były przeważnie ranne w nogi. (…)
W momencie po wybuchu tych pocisków z „krowy” zostaliśmy tam właściwie zasypani i straciłam świadomość. Odzyskałam przytomność, już jak mnie wydobywano spod gruzów i jakichś desek, które pospadały na mnie. Straszliwy był przede wszystkim moment tego ciasnego pomieszczenia, pełnego kurzu, dymu. (…)
Dziadek przyszedł i powiedział, że moja mama w czasie operacji umarła, co nie bardzo dochodziło do mojej świadomości. Po prostu w to nie wierzyłam. Wydawało mi się, że to są przypuszczenia, że dziadek mówi rzeczy, które mogą być, ale nie są prawdą. Po jakimś czasie dziadek poszedł również do zakonnic, bo mama była przeniesiona do szpitala cywilnego, do sióstr franciszkanek. Przyszedł i powiedział też o śmierci Ewy, która według relacji sióstr miała urwaną nogę, ale bardzo pięknie umierała i jeszcze zażądała od nich, że chce przystąpić do pierwszej komunii, co siostry jej umożliwiły. Przygotowały ją i umarła u nich w refektarzu. (…)
Później, po śmierci mamy i Ewy, uważałam, że też powinnam jak najszybciej umrzeć i że zginę przed końcem Powstania. Byłam tego prawie pewna i sobie serdecznie tego życzyłam. Nie wyobrażałam sobie, że mogę żyć dalej, [skoro] one nie żyją”.
Anna została sierotą (ojciec zmarł w 1937 roku), cierpiała na klaustrofobię, wola życia była jednak silniejsza. W Konstancinie przeszła wiele operacji, zaczęła chodzić. Zdała na biologię na Uniwersytecie Warszawskim. Została wybitnym profesorem hydrobiologii i wykładowczynią akademicką.
Laleczki przekazano Muzeum w specjalnym stelażu, na który nakłada się ochronny szklany klosz.

Pierwsza komunia święta Ani Stańczykowskiej, 1942, ze zbiorów MPW

Ewa Stańczykowska (pierwsza z prawej) na lekcji rytmiki, lata 40. XX wieku, ze zbiorów MPW

Laleczki osłonięte kloszem, ze zbiorów MPW
Oprócz misiów i lalek zachowały się także inne ciekawe zabawki, m.in. miniaturowe przedmioty, rewolwer na kapiszony czy fragment drewnianej ćmy.
Minizestaw do herbaty, maleńkie liczydełka, wagonik, figurki krówki i kózki – to zabawki ocalone przez 6-letnią Grażynkę Dorotę Duchniak. Wszystkie przedmioty dziewczynka wyniosła z Warszawy. Oprócz nich był też miniaturowy biały miś, który trafił do rąk Grażynki później. 12 listopada 2005 roku w „Gazecie Wyborczej” ukazał się wywiad, w którym pani Grażyna podzieliła się wspomnieniami dotyczącymi pamiątek:
„Gdy wybuchło Powstanie, miałam sześć lat. Ukrywałyśmy się z mamą w piwnicy domu przy ulicy Hrubieszowskiej, tuż obok miejsca, gdzie dziś jest Muzeum Powstania Warszawskiego. Już po paru dniach wyciągnęli nas z niej »ukraińcy«, matka nawet nie zdążyła zabrać dokumentów, a ja porwałam tylko parę zabawek: maleńki serwis do kawy, figurkę kózki, liczydełko i wagonik kolejki. Nie zdążyłam zabrać swojego ukochanego misia, tego ze zdjęcia zrobionego w Wilanowie. Wywieźli nas do Niemiec, a ja ciągle za nim płakałam. W końcu dostałam tego maleńkiego misia zrobionego przez kogoś w obozie, do którego trafiłyśmy. Powiedziałam, że mój był większy, i usłyszałam, że ten urośnie, nim wrócimy do Polski. Jakoś nie urósł, ale za to wrócił ze mną i został moją szczęśliwą maskotką. Miałam go nawet na maturze i chyba mi pomógł, bo z matematyki byłam naprawdę słaba”.
Obóz pracy, gdzie dziewczynka trafiła z matką, mieścił się w Emmendingen w Badenii-Wirtembergii. Matka Grażynki, Helena, pracowała tam w fabryce części okrętowych i samolotowych. Dziewczynka przez jakiś czas była zatrudniona przy zbiórce chrustu w lesie.
Pani Grażyna to jedna z pierwszych osób, które podarowały Muzeum swoje cenne osobiste pamiątki.

Grażynka z misiem, którego nie zdążyła zabrać ze sobą podczas wypędzania jej rodziny z domu, ze zbiorów MPW

Miniaturowe skarby Grażynki, fot. Katarzyna Stefanowska, ze zbiorów MPW
Niewielki rewolwer na kapiszony to przedwojenna zabawka Jacka Karkowskiego – późniejszego Powstańca Warszawskiego, zamordowanego w wieku 14 lat wraz z grupą rannych w ogrodach Szpitala Czerwonego Krzyża we wrześniu 1944 roku. Pamiątkę do Muzeum przekazała siostra Jacka, Hanna Karkowska, która w trakcie Powstania Warszawskiego miała 8 lat.
Siostra nie pamiętała, skąd brat miał zabawkę, podejrzewała, że być może została ona kupiona w Domu Towarowym Braci Jabłkowskich mieszczącym się przy ul. Brackiej 25, blisko miejsca zamieszkania rodziny Karkowskich.

Rewers okupacyjnej legitymacji szkolnej (Schülerausweis) 12-letniego wówczas Jacka Karkowskiego, ze zbiorów MPW
1 sierpnia 1944 roku, tuż przed wyjściem do Powstania, 14-letni Jacek przekazał rewolwer-zabawkę swojej 8-letniej siostrze Hani, aby dodać jej otuchy. Dziewczynka przez kilka godzin była sama w mieszkaniu przy ul. Brackiej 20, zanim do domu nie wróciła jej matka Janina. Ojciec Jacka i Hani, Wacław Karkowski, działał w konspiracji, został pojmany i zamordowany w KL Auschwitz-Birkenau w 1942 roku.
Pani Hanna Karkowska opowiadała:
„Mamy nie było w domu. To było wczesne popołudnie. Bardzo ciepły dzień, zanosiło się na deszcz, na burzę. Jacek, mój brat, coś wydobywał z biblioteki mojego ojca, szukał czegoś, był bardzo zdenerwowany i jakoś bardzo mu przeszkadzałam. Denerwował się, że nie ma mamy, że nie może wyjść z domu. I strzały. Strzały od strony placu Napoleona. Jacek mnie zostawił w jakimś momencie. Powiedział: »Mama przyjdzie, nie waż się wychodzić z domu«. Mama w międzyczasie przyszła, wróciła i już coraz bardziej strzały zbliżały się do nas i toczyły się wokół nas. Jacka nie było, mamusia była bardzo zaniepokojona, bardzo zdenerwowana. Wiem, że schodziłyśmy z drugiego piętra na dół, bo szyby już zaczęły lecieć. W jakimś momencie pojawił się Jacek, pytał, gdzie jest lornetka mojego ojca. Miał dres [battle dress] skórzany mojego ojca, za duży na niego, ale go zabrał. Mamusia mu to pozwoliła zabrać. W ten sposób wybiegł do Powstania”.
14-letni Jacek został ciężko ranny przy barykadzie w Alejach Jerozolimskich, miał zmiażdżoną stopę, pozrywane ścięgna i zaprószone oczy. Koledzy przenieśli go do szpitala polowego przy ul. Pierackiego (obecnie ul. Foksal). Kiedy w szpital uderzyła bomba, rannych przenoszono do placówki przy ul. Czerwonego Krzyża. „W ogrodzie Czerwonego Krzyża, na noszach czy na ziemi, ci ciężko ranni byli poukładani. Wkroczyło Gestapo i niestety była masakra. Tak zginął mój brat. Został pochowany przez doktora Badziaka w zbiorowej mogile. Doktor Badziak pochował go ostatniego, przy brzegu, zostawił krzyżyk z wyrzeźbionym, wygrawerowanym napisem »NN«”.
Dzięki informacji i oznaczeniu sporządzonym przez lekarza udało się w 1945 roku ekshumować zwłoki Jacka; spoczęły na Cmentarzu Wojskowym na Powązkach.
Rewolwer pozostał w schronie domu przy ul. Brackiej. Kiedy Hanna Karkowska z matką wróciły do Warszawy w 1945 roku, odnalazły go wraz z innymi zabawkami w podziemiach budynku.

Przedwojenna zabawka – rewolwer na kapiszony należący do Jacka Karkowskiego, fot. Katarzyna Stefanowska, ze zbiorów MPW
Drewniana kolorowa ćma to fragment przedwojennej zabawki należącej do Ireneusza Czajkowskiego. W Powstaniu Warszawskim już jako 18-latek, pod pseudonimem „Felek”, walczył w stopniu strzelca w szeregach kompanii „O-1” Batalionu „Olza” Pułku „Baszta” na Mokotowie. Zginął przy ul. Czeczota. Ćma stanowi główny element niezachowanej całości. Zabawka pierwotnie posiadała patyk i kółka, którymi prowadzono ćmę po ziemi, a ona dzięki zawiasom poruszała skrzydłami. Pamiątka wraz z innymi rzeczami, m.in. koszulą Ireneusza, została ocalona przez rodzinę i podarowana Muzeum.
A skąd wiadomo, że to akurat ćma, a nie inny motyl? Zabawka z przodu tułowia ma namalowaną niewielką trupią czaszkę, będącą nawiązaniem do Zmierzchnicy trupiej główki (Acheronti atropos), czyli ćmy, na której widnieje charakterystyczny wzór przypominający czaszkę (stąd jej nazwa).

Fragment zabawki Irka, ze zbiorów MPW

Rysunkowa trupia czaszka nawiązuje do znanego gatunku ćmy Zmierzchnicy trupiej główki (Acheronti atropos), ze zbiorów MPW
***
Każda z tych zabawek w zestawieniu z tragiczną historią ich właścicieli nabiera nowego znaczenia. Opowiada losy dzieci – najbardziej bezbronnych ofiar wojny, którym przerwano dzieciństwo.