Maria Ewa Wenslaw „Iwonka”

Archiwum Historii Mówionej

Nazywam się Maria Wenslaw, z domu Łyżycka. Urodziłam się na Wolicy, powiat Puławy, to jest województwo lubelskie, pochodzę z Lubelszczyzny.

  • Kiedy się pani urodziła?


Urodziłam się 27 marca 1928 roku, chrzczona byłam w Opolu Lubelskim.

  • Kim byli pani rodzice?


Mój ojciec był kowalem, miał kuźnię na wsi.

  • Jak się nazywał?


Stanisław miał na imię, Stanisław Kłyżycki.

  • A mama?


A mama Józefa.

  • Z domu?


Z domu Stankiewicz.

  • Mama zajmowała się domem?


Mama tylko zajmowała się domem. Miałam dwóch braci i miałam jeszcze siostrę, tylko że siostrzyczka moja, niestety, mając pięć lat, odeszła.

  • Jak nazywało się rodzeństwo? Jakie imiona?


Moja siostrzyczka, Maryla, […] a chłopcy, starszy braciszek, Ryszard, a młodszy, Tadeusz, ten, który był w „Parasolu”.

  • Proszę powiedzieć, czy pani dzieciństwo upływało na Lubelszczyźnie, czy losy przyniosły państwa do Warszawy?


Jak byłam jeszcze malutka, malutka, to mieszkałam w Kraczewicach. Ojciec się przeniósł, bo przeniósł swój warsztat, w Kraczewicach, to też w Lubelszczyźnie. No, mam takie różne wspomnienia jako małe dziecko.

  • Czy to dobre wspomnienia?


Bardzo dobre wspomnienia.

  • Na przykład?


No, byłam bardzo maleńka, to właściwie jak przez mgłę pamiętam te okolice, to, że taki płotek był, z takimi stołeczkami, gdzie się przechodziło. No, tu nie mogę dużo powiedzieć, bo mam takie wspomnienie smutne z pogrzebu mojej babci, mamy mojej mamy, to tak jak przez mgłę pamiętam. Ona właśnie leży na cmentarzu w Kraczewicach. Później stało się coś takiego, że wyjechaliśmy do Francji.

  • Jak to się stało?


Stało się tak, że przyjaciel mojego ojca namówił go, żeby tam pojechał, żeby jakoś sobie polepszył w ogóle swój byt, no i ojciec się zgodził. Mam nawet takie fotografie, jak razem siedzimy przed wyjazdem do Francji. Ojciec wyjechał rok wcześniej, żeby tam wszystko poukładać, i pracował w kopalni.

  • Gdzie dokładnie to było?


Ja mam nawet listy z Francji. Zaraz, to było koło en Gohelle, Billy-Montigny (te nazwy mi się plączą). W każdym razie wyjechaliśmy wszyscy do Francji. Byłam pięć lat we Francji. Moja pierwsza szkoła podstawowa to była szkoła francuska. Zaczęłam chodzić do francuskiej szkoły pod imieniem Marcel Cachin. To był jakiś taki… bojownik, nie, nie bojownik, tylko po prostu jakiś człowiek znany.

  • Jak pani wspomina pobyt we Francji?


Pobyt we Francji wspaniale, wspaniale. Miałam wspaniałe koleżaneczki. Nauczyłam się cudownie mówić po francusku. Georgette i Yvette to były dwie takie koleżaneczki, wspaniałe. No, dużo wspomnień.

  • Czy znajomość języka pozostała?


W tej chwili to już bardzo słabo. Osiemdziesiąt lat. Troszeczkę dawniej nawet, żeby sobie przypomnieć, żeby sobie odświeżyć, to chodziłam [się uczyć]. Był na Świętokrzyskiej taki punkt, może pani nawet wie, gdzie to było, tam właśnie chodziłam na nauki francuskiego. Potem oni się przenieśli, teraz tego domu nawet nie ma w tym miejscu. Instytut Francuski, coś takiego.

  • W jakiej kopalni pracował ojciec?


A tak daleko [pamięcią] nie sięgam. Pracował tam w kopalni, no ale myśmy mieli tam bardzo dobre warunki. Mieliśmy dom, znaczy bliźniak, z ogrodem. To w ogóle nie da się porównać do warunków w Polsce. No i w ogóle pięknie, pięć pokoi, no w ogóle wszystkie wygody – to było piękne. Mam fotografię taką stamtąd. No mało tych fotografii jest, ale jest taka jedna fotografia, bardzo, bardzo pamiątkowa, właśnie przed tym domkiem.

  • W jakich latach państwo byli we Francji? Jakie to były lata?


Jakie to były lata? No to były lata trzydzieste… […] W 1935 chyba wróciliśmy do Warszawy i zaczęłam chodzić w ogóle do polskiej już szkoły.

  • Czy wie pani, dlaczego wróciliście do Warszawy?


Wiem. Moi rodzice byli, jak powiedziałam, wielkimi patriotami. Kiedy Piłsudski odszedł i kiedy tutaj się zaczęło zmieniać, nie wiem, nie interesowałam się wtedy polityką, ale przykazali wszystkim Polakom przyjąć obywatelstwo francuskie i ojciec się nie zgodził na to. Dlatego wróciliśmy do Polski. Nie wiem, jak długo jeszcze byśmy byli. Bardzo szczęśliwie się stało. Bardzo, jak wspominam te czasy, to mówię, to wspaniale było, że tak się stało.

  • Urodziła się pani na Lubelszczyźnie i z Lubelszczyzny wyjechaliście do Francji, ale wróciliście już do Warszawy?


Nie, wróciliśmy do Warszawy, do mojej… Mojej mamy siostra tutaj już wcześniej wyjechała i była w Warszawie i jej się dosyć dobrze pochodziło. [Mama] właśnie do niej pisała listy, zawsze miała kontakt z tą jedną siostrą, bo miała więcej sióstr.

  • Jak nazywała się ta siostra?


Z męża Jankowska.

  • A imię?


Maria. Maria Jankowska. Moja ciotka, jak myśmy wrócili, to ona bardzo mnie kochała. W ogóle nie miała dzieci i mnie traktowała jak swoją córeczkę. I proszę sobie wyobrazić, no to jeszcze ta stacja to była jeszcze tutaj, wie pani, gdzie jest to rondo, tutaj dawno temu była stacja kolejowa i tutaj przyjeżdżały pociągi.

  • Warszawa Główna?


Przed tą Główną Warszawą to tu wcześniej, przed jak gdyby hotelem, to była stacja i tam przyjechaliśmy. Ta moja ciotka mnie mało nie rozszarpała, mało nie udusiła ze szczęścia. No i to się zaczęło.

  • Gdzie państwo zamieszkali w Warszawie?


Jak myśmy wrócili, to najpierw u tej ciotki się zwaliliśmy, na Nowolipkach, a potem mieszkaliśmy na Żytniej, cały czas na Żytniej. Mieliśmy bardzo złe warunki mieszkalne, bo było nam bardzo ciężko tutaj po powrocie. Ale ciocia zabierała mnie do domu, tam na te Nowolipki, bo zaczęłam chodzić do szkoły na Nowolipie. Był taki prywatny budynek, gdzie była szkoła. Jak moja mama szła gdzieś na spacer ze mną po powrocie, to usłyszała śpiew dzieci z tego budynku i mówi: „Natychmiast na drugi dzień idziesz do tej szkoły”. I zaczęłam chodzić do szkoły na Nowolipiu. A nam się budowała nowa szkoła. Nowa szkoła budowała się na rogu Żelaznej i Leszna, tam gdzie potem ci Niemcy siedzieli. Teraz to jest dobudowany front, ale przedtem… Może pani wie, gdzie to jest. To jest moja szkoła i tam kilka było podstawowych szkół. Moja szkoła numer 10.

  • Gdzie chodzili bracia?


Bracia chodzili do szkoły (tego budynku już nie ma) przy placu Kercelego, to była szkoła na Lesznie. Nie ma tej szkoły. […]

  • A czym zajął się ojciec po powrocie z Francji?


Ach, po powrocie z Francji ojciec zainteresował się samochodami.

  • Co to znaczy?


No, reperował samochody, po prostu był mechanikiem samochodowym cały czas.

  • Z tego się państwo utrzymywali?


Tak, i z tego. On dosyć dobrze zarabiał, jakoś istnieliśmy. W każdym razie uczyłam się w tej szkole. Bardzo, bardzo była piękna ta szkoła i w ogóle te wszystkie nauczycielki były cudowne, cudowne. Jak ja wspominam, to przecież pamiętam nazwisko mojej wychowawczyni, pani Burska Zofia, taka była cudowna. I ona mnie tak kochała, może dlatego że ja po francusku mówiłam, w ogóle byłam taka niesamowita.

  • Uczyła się pani francuskiego przed wojną w Polsce czy już nie kontynuowała pani nauki?


Nie, nie. Uczyłam się tylko w tej szkole cudownej do wybuchu [wojny], ale potem już miałyśmy nową szkołę, tuż przed wojną – tuż przed wojną przenieśliśmy się do nowej szkoły. Ja byłam w zuchach, bo ja musiałam coś robić. Były zuchy tam wtedy. No, to była cudowna szkoła, naprawdę.

  • Pamięta pani koleżanki z tych czasów?


Z tej szkoły koleżanki, ponieważ… Zaraz, bo się zaraz poplączę. Czy ja miałam takie serdeczne koleżanki… No, dużo miałam koleżanek, ale nie pamiętam. […] Miałam na pewno tam koleżanki. Potem miałam już, po jakimś 1939 roku. Przecież jak to straszne bombardowanie było, pani pojęcia nie ma, jak to było potworne. Potworne. Szkoła nasza jednak nie była zniszczona, ale nie mogłyśmy tam wrócić, bo Niemcy zajęli tę szkołę. Chodziłam potem do szkoły tramwajarzy na Młynarską. Wie pani, że tam jest taka szkoła wielka? Tam chodziłam i tam właśnie był mąż mojej przyjaciółki z Powstania, „Janki” Jarosińskiej, [potem] Bednarek, on tam też był w tej szkole. Ale to dużo opowiadać, bo myśmy potem po wojnie się w cudowny sposób odnaleźli. Jak to się stało, to nie wiem. W każdym razie do „tramwajarzy” chodziłam do szkoły podstawowej. Tam też byli cudowni nauczyciele. I rysunki mieliśmy jako lekcje, i śpiew. […] Ja lubiłam bardzo rysować i moi bracia rysowali cudownie. W każdym razie z tej szkoły chodziłyśmy na Ujazdów do naszych żołnierzy chorych, [którzy] tam leżeli.

  • Do szpitala?


Do szpitala. Nosiliśmy takie małe paczuszki i ja mam od nich pamiątkę, taki krzyż pleciony i pani Anna nawet ma odbitkę tego krzyża. […]

  • Proszę opowiedzieć, co to za krzyż, co to za pamiątka.


Właśnie nie wiem, jaki to jest krzyż.

  • Od kogo dostała pani tę pamiątkę?


Dostałam też od pana Jana.

  • Jak to się stało, że pani dostała ten krzyż?


Jak to się stało? No jak to? No on był wdzięczny, bo on robił… Ja jeszcze miałam pierścionek z włosia, bo to się nosiło w Powstaniu, z orzełkiem, takie pierścionki z włosia robione przez żołnierzy, ale gdzieś mi przepadł. W każdym razie ten krzyż był ze mną cały czas w Powstaniu, cały czas na zesłaniu, proszę sobie wyobrazić.

  • Dostała go pani jeszcze przed Powstaniem?


No oczywiście, to było jeszcze przed gimnazjum, to było, jak chodziłam do tej szkoły tramwajarzy.

  • Z czego on jest zrobiony?


On jest zrobiony z glansowanego papieru. Oni […] chorowali, ale ręce jeszcze jako tako mieli sprawne i siedzieli, i coś robili, właśnie pletli te krzyże. A jak myśmy już przychodziły… chyba tam byłyśmy często to nie, ale ze dwa razy byłyśmy, i dostałam właśnie ten krzyż od niego, od Jana, od żołnierza.

  • Nie pamięta pani nazwiska Jana?


Nie, nie, nie, nie można było tak się wypytywać. Wtedy były młode dziewczynki. Zanosiłyśmy mu jakieś jabłuszka, jakieś paczuszki robione przez nas, bo nasza nauczycielka do tego dążyła, bo była też taka bardzo wspaniała. Jak ona się nazywa, to też nie wiem w tej chwili, trzeba było zapisywać. Ale to dziwne, że ja te wszystkie rzeczy miałam zawsze przy sobie, że ten krzyż poszedł za mną i w Powstanie. Bo pisałam całe Powstanie. Miałam taki notesik maleńki, nie wiem, gdzie go złapałam, wszystko jedno, w każdym razie musiałam coś pisać, że mówię, potem się zapomni wszystko […].

  • Ten notesik też mamy zeskanowany. Co pani tam pisała? Czy codziennie coś pani tam wpisywała, czy tylko wtedy, kiedy była po prostu okazja?


Taka okazja, jakieś coś, wydarzenie, to tam wpisywałam. Przecież było dużo przeżyć.

  • Czy pamięta pani jakiś szczególny wpis, jakieś wydarzenie, które pani zanotowała w tym notesie?


No dużo. Początek Powstania. Bo kilka dni to się tak szło i cały dzień prawie siedziałyśmy, czekałyśmy na moment, kiedy będzie już wiadomo, że się zaczyna, bo nie mogłyśmy wracać do domu po tej godzinie, która była pewnie przewidziana. Tak że wracałam do domu, potem znów na drugi dzień musiałam lecieć, a to było na Kopernika 28.

  • Przeskoczyłyśmy do Powstania, a jeszcze chciałam zapytać, czy pani trafiła do konspiracji. Bo pani nauczyła się różnych sanitarnych czynności. Jak to wyglądało?


Proszę pani, jest taka sprawa, skończyłam szkołę podstawową i miałam koleżaneczkę, która mieszkała w pobliżu, Anielkę Kantorską, i potem to z nią właśnie też się bardzo zaprzyjaźniłam. Ona mieszkała na Okopowej i potem się trzymałam właśnie z nią. Potem obie szukałyśmy gimnazjum, bo przecież podczas okupacji nie wolno było mieć ogólnokształcącego gimnazjum, tylko handlowe szkoły. Nawet zdawałam na Bagatela do tej państwowej wielkiej szkoły, ale tam nie zostałam przyjęta, bo za dużo było chętnych. I my z tą Anielką, ona też tam się nie dostała, myśmy razem się trzymały. No i potem […] oni z tej szkoły tramwajarzy nas wyrzucili, Niemcy, i zajęliśmy na Żelaznej, przy tych siostrach. Wie pani, tam takie są siostrzyczki na rogu Żytniej i Żelaznej. Był taki czerwony budynek w głębi, tam kończyłam szkołę podstawową. Tam kończyłam szkołę podstawową i pamiętam, jak było ostatnie zakończenie roku szkolnego, jak myśmy śpiewali. Tam był taki wspaniały nauczyciel, który stworzył chór, chór a cappella, i myśmy cudownie na głosy śpiewali. Coś pięknego, coś pięknego.

  • Pamięta pani może, jak się nazywał ten nauczyciel?


Ten nauczyciel? Nie, nie.

  • Wspomniała pani, że przyjaźniła się pani z Anielą?


Z Anielką, a jeszcze miałam inną koleżankę, do której chodziłam i tam mieszkał chłopak, Jerzy Czajkowski, i to była moja sympatia pierwsza.

  • Czy to był Jerzy Czajkowski, pseudonim „Niszczyciel” w Powstaniu?


Nie, „Szczapa”. Potem, potem, już się dowiedziałam, [jaki miał pseudonim]. I właśnie z nim się zaczęłam spotykać, tak po przyjacielsku, na spacerki małe. On był bardzo wspaniałym chłopakiem, też pięknie rysował. No i Jurek mnie właśnie zaproponował [udział w konspiracji], bo wiedział, że mnie to ciągnie […]. W każdym razie już tutaj jest Jurek, cały czas, moja sympatia niesamowita. On mnie wciągnął do bazy lotniczej i on mnie załatwił właśnie AK. […]

  • Jerzy był bratem pani koleżanki?


Nie, nie, on mieszkał w tym samym domu, gdzie ta koleżaneczka.

  • Jak się nazywała ta koleżanka?


Nie pamiętam. To nie Anielka, bo Anielka gdzie indziej mieszkała, a tam mieszkała taka sympatyczna [koleżanka] też z tej mojej podstawowej szkoły. […] Nie znam, jak się nazywała, jak miała na imię ta koleżaneczka. W każdym razie tam Jurek mieszkał. Właśnie tam poznałam Jurka i on mi to załatwił i tak się trzymaliśmy w Powstaniu razem. To znaczy nie razem, bo przecież on walczył, a ja siedziałam, jako sanitariuszka opiekowałam się rannymi.

  • Ale zanim Powstanie wybuchło, pani przeszła kursy sanitarne.


Jak on mnie wprowadził do tej organizacji, powiedział mi, gdzie mam się zgłosić, bo on tam załatwił to wszystko, bo już wcześniej należał. Ja już grzecznie się zgłosiłam na Kopernika 28 (ten dom nie został zniszczony) i właśnie tam w małych grupkach się spotykałyśmy. Miałyśmy zawsze wyznaczoną godzinę, nie wolno było razem wejść, żeby nie było żadnej wsypy, i tam się uczyłyśmy wszystkiego. Tam pani doktór Maria (Maria miała na imię pani doktór) prowadziła takie małe wykłady. Zawsze nie było nas więcej jak taka mała grupka, bo nie wolno było robić jakiegoś szumu dla spokoju. Właśnie tam przez kilka miesięcy chodziłam, a potem… Ale już chodziłam do gimnazjum, zaczęłam chodzić, bo z Anielką znalazłyśmy prywatne gimnazjum, tam czesne było dosyć sporo, ale w każdym razie [to było gimnazjum] pani Kozierowskiej. To było gimnazjum na Złotej. Tej ulicy już teraz nie ma, bo to było bardzo blisko Marszałkowskiej.

  • Złota jest, ulica Złota jest.


Ulica Złota jest, tylko tu gdzie Pałac Kultury jest, bo ten dom był bardzo blisko Marszałkowskiej, to nie ma kawałka Złotej. W każdym razie z Anielką się trzymałam i nawet wcześniej, nim jeszcze Jerzy mi załatwił, to jeszcze trochę próbowałam [dostać się] do harcerstwa. Ale potem skończyłam. Nawet chodziłam, nawet byłam tą harcerką, ale to wszystko było w konspiracji. Chodziłyśmy szykować [żywność] do paczek, czyściłyśmy czosnek (chodziłyśmy do [specjalnych] pomieszczeń), cebulę – do paczek na Pawiak i na Gęsiówkę. Chodziłam i byłam trochę harcerką. Nawet byłyśmy na jednej wspólnej wycieczce w lasach. Gdzie to było? No właśnie teraz uciekła mi ta nazwa. No, pod Warszawą gdzieś. Pojechaliśmy gdzieś tak pojedynczo, żeby nie było jakiejś grupy. Gdzie to było? Z kompasem wtedy tam robiliśmy jakieś podchody. Tylko raz. I koniec, skończyło się harcerstwo, potem zaczęła się poważna sprawa i potem to czekanie na Powstanie. I właśnie w tym notesiku zaczyna się to, że jest, bo wyglądamy przez okno, a tam już chłopcy lecą.

  • Gdzie wyglądała pani przez okno, w domu?


No tam na tej Kopernika. Myśmy siedziały, czekałyśmy na łącznika, żeby w końcu nas [powiadomiono], bo już wiedzieliśmy, że… Bo chłopcy też byli w innym pomieszczeniu, to oni wymaszerowali. Marzeniem było, żeby zdobyć Okęcie. Wyszła partia, ale Jerzy nie, w tej partii nie był. Ale nie wrócili i nie wiem, co [się stało]. Zresztą właściwie nie znałam tak wszystkich. A my siedziałyśmy tam jeszcze całą noc, jak było już Powstanie. Zawierucha była taka straszna, że potem przyszedł łącznik i nam kazał iść, była taka piekarnia Złoty Róg przy braciach Jabłkowskich, na Brackiej. Pierwsze przejście nasze po tej strzelaninie to było tam. Nasza grupka mała była. No ale „Janka” była ze mną cały czas, bo ja się z nią zaprzyjaźniłam jeszcze wtedy, jak się przychodziłyśmy uczyć.

  • „Janka” to jest pseudonim?


„Janka” to pseudonim.

  • A imię?


Halina.

  • Halina.


Nie ma jej już, Halina. No i właśnie tam jeszcze całą noc przebyliśmy. No w ogóle żadnego spania, nic, tylko po prostu [czekanie]. Nawet zaczęliśmy pomagać budować barykadę, żeby w ogóle coś robić. No, Jerzy był wtedy ze mną, pamiętam, chłopcy byli, no i potem znowu łącznik przyleciał i powiedział, że mamy iść na Pańską. Tam była druga nasza baza, tam pułkownicy byli, naczalstwo nasze. I tam potem to miejsce było, do którego zawsze można było doskoczyć, przy Paście. My z „Janką” zostałyśmy skierowane do takiego miejsca sanitarnego opatrywania, a już tam leżeli ranni.

  • A gdzie to było?


Wie pani, że ja te dwie ulice mylę, Sienna czy Śliska. To była tam gdzieś za Emilii Plater, ale w pobliżu Pańskiej, bo wiem, że jak tam byłyśmy… No, miałyśmy zmiany, bo nie mogłyśmy cały czas opiekować się nimi, bo to dosyć ciężka dla takich młodych dziewczyn praca, wszystko musiałyśmy [robić] przy tych chorych. Była kobieta i trzech żołnierzy, i to tak bardzo poranionych, na łóżkach w jednym pokoju leżeli. Pamiętam, jak myśmy przyszły już tam na miejsce, to jeszcze na noszach był taki jeden biedny człowiek konający. To było przeżycie dla nas okropne, bo on miał trepanację czaszki i dogorywał, proszę sobie wyobrazić. Okropna sprawa, no ale co zrobić. Ale myśmy były bardzo, bardzo takie, no, razem się trzymałyśmy, jedna drugą pocieszała i wspierała po prostu w tym wszystkim. Bardzo dobrze, że miałam taką przyjaciółkę z tej Haliny, „Janki”.

  • Tutaj jest zdjęcie, które też jest załączone do pani biogramu.


O mamma mia, ma pani to zdjęcie! Skąd ma pani to zdjęcie?

  • Wydaje mi się, że pani kiedyś je przyniosła do muzeum.


To już jest [zdjęcie zrobione] pod koniec Powstania. Myśmy przeszły właśnie przez Aleje. To jest „Janka”, a to Barbara, ale ona nie była w AK.

  • Czyli „Janka” to jest ta po prawej.


To jest „Janeczka”.

  • A jak się nazywała Barbara?


Ona się nazywała Stańczak.

  • Barbara Stańczak.


Tak.

  • A pani jest w środku, ta najbardziej uśmiechnięta, tak?


Tak, tak. Boże kochany, ale jakie ładne zdjęcie, duże, bo ja mam takie malutkie. To „Mikej” robił trochę zdjęć. On nie walczył tam na tych różnych… Miał aparat, piękny aparat i „Mikej” robił nam zawsze, ale mało mam tych zdjęć. Podobno mogłabym mieć więcej zdjęć, tylko potem jakoś nie skontaktowałam się z tym jednym moim kolegą, „Wnuczek” miał pseudonim, i on podobno miał dużo zdjęć. Nie wiem, może przekazał trochę tych zdjęć.

  • Ale „Mikej” to jest pseudonim, a jak się nazywał?


Nie wiem, myśmy się nie pytali w Powstaniu o nazwiska w ogóle. W każdym razie to jest już koniec Powstania, to jest „Zaremba-Piorun”.

  • W którym miejscu jest zrobione to zdjęcie?


To jest zdjęcie na tyłach [ulicy Świętej] Barbary. To była taka ulica, która była takim jak gdyby frontem. Zwalone domy były niesamowite, tu kościół i ci Niemcy. Tam był Ogród Pomologiczny i tam mieli okop zrobiony i siedzieli w tym, w Szpitalu Dzieciątka Jezus. I tam podchodzi do tego kościoła… Jurek był ranny potem, pod koniec.

  • Ale przeskoczyłyśmy jakiś fragment Powstania. Bo pani jest na razie w Śródmieściu Północnym.


W Śródmieściu. Ano tak, bo to dużo jeszcze [można] opowiadać, różne przeżycia. Przecież myśmy były zasypane dwa razy, to było okropne. I wie pani, że tych chorych jeszcze pomógł nam ktoś wtedy do piwnicy przetransportować, a to był koniec. Tak bombardowali i tak nas chcieli w ogóle… No nie wiem, to było potworne bombardowanie, okropne. Ta „gruba berta” wpadła akurat w tą klatkę. Gdyby ona się rozerwała, to nie wiem, to po nas było. Wtedy to taki był jeden dzień, kiedy z „Janką” (z „Janką” zawsze razem byłyśmy) myślałyśmy, że już po nas. Lecimy do tych chorych, bo ci chorzy nie mogli chodzić w ogóle, nie mogłyśmy od nich odejść.

  • To wszystko działo się w tym punkcie opatrunkowym?


To się wszystko działo właśnie w tym punkcie Śliska, Sienna. To był wygospodarowany taki lokal sklepowy. Pierwsze pomieszczenie to było, gdzie przychodzili ranni. Tam pani doktór zawsze królowała, a my byłyśmy pomocne dla niej. Ale inne sanitariuszki też tam były, tylko się zmieniałyśmy. To już chyba był wrzesień, wtedy kiedy myśmy na drugi dzień przyszli, bo tam szpitalik był, wolnostojący budynek gdzieś koło Miedzianej. Tam byłam kilka razy po materiał opatrunkowy. Na Mariańskiej też byłam. Przejść przez Warszawę to było wtedy w ogóle nie do pomyślenia. Po Warszawie się prawie nie chodziło, tylko piwnicami się chodziło i przekopami. Okropne! Myśmy wtedy właśnie zabrali rannych na drugi dzień z tej piwnicy. Oni byli w tej piwnicy, okropnie cierpieli. Ale to nie było dopuszczalne, więc myśmy wtedy zostały zawiadomione, że przechodzimy całą grupą, na Górskiego jeszcze przeszłyśmy. Po drodze jeszcze kolegę jakiś impet rzucił do góry i dostał, leży. Patrzymy, a on w ogóle nieprzytomny. Myśmy go na noszach ciągnęły, ktoś nam pomagał, proszę sobie wyobrazić. A to było przecież tutaj przy Paście, blisko. Jak wyszłyśmy na Górskiego… Wie pani, gdzie jest ulica Górskiego? Na rogu Wedel, a potem Górskiego. I tam byłyśmy kilka dni. Ale jednak też był moment, kiedy mieliśmy pełno rannych, z kanałów wychodzili chłopcy ranni, myśmy koło nich robiły. Potem było przejście do „Zaremby”, bo [oddziały] się połączyły. Z Powstania to wszystkie zgrupowania się różnie łączyły.

  • Czy przechodziła pani tym największym przekopem przez Aleje?


Przechodziłam kilka razy przez Aleje, bo troszeczkę byłam i potem łączniczką. Jak pierwszy raz przechodziliśmy, to „goliat” uszkodził barykadę i cały czas w nocy siedzieliśmy w oczekiwaniu, aż będziemy mogli przejść, cała grupa. To było przeżycie też bardzo mocne, bo ci Niemcy tam jednak bardzo atakowali. Przeszłyśmy szczęśliwie i nasza grupa, kilka nas sanitariuszek, zatrzymało się właśnie na Marszałkowskiej 85. Tam ta Barbara do nas dołączyła, bo tam mieszkała z rodzicami. Ona bardzo chciała być w Powstaniu, zaprzyjaźniła się z nami i cały czas do końca wojny była z nami i pomagała nam.

  • Panie były już do końca na Marszałkowskiej?


Nie no, potem wracałyśmy trochę tam, ale my byliśmy bliżej tej strzelnicy, bo musiałyśmy tam warować. Tam miałyśmy taki lokalik wygospodarowany.

  • Której strzelnicy?


Taka była strzelnica na rogu Emilii Plater i Barbary, na ten Ogród Pomologiczny, no i tam chłopcy musieli [walczyć]. I tam zawsze jak był alarm, jak był taki moment, to myśmy musiały być na warcie, czekać. Jurek był któregoś dnia tam postrzelony, znaczy raniony, a ostatni chłopak, „Osa” zginął.

  • Pseudonim „Osa”?


„Osa”, pseudonim „Osa”. Ostatni chłopak, którego niosłyśmy na noszach. Nie przeżył. Potem w szpitalu miał operację, bo rzucał nieopatrznie granat, jak potem mówili inni, wychylił się zza filara i ten cholerny Niemiec go tam… Właśnie „Osa”.

  • Z „Zaremby-Pioruna”?


Z „Zaremby-Pioruna”, z plutonu [Batalionu] „Zaremba-Piorun”. I tam właśnie myśmy były do końca.

  • Widywała się pani regularnie z Jurkiem?


Nie, no myśmy… Tylko wiedziałam, że on jest [ranny]. Odwiedziłam go, jak leżał, ale nie mogłyśmy tak tam siedzieć, bo miałyśmy swoje zajęcia. W każdym razie, jak wspominałam, jak myśmy tego „Osę” niosły… Bo on się znalazł w piwnicy jakoś tak, nie wiem. Wlatujemy do tej piwnicy z tymi noszami, a tam to wyjście po schodkach takie wąskie, w ogóle ciężko było [przejść]. On nawet jeszcze żył wtedy – żył, chciał zejść z tych noszy i iść po schodach. No dużo, dużo tych różnych przeżyć i w końcu koniec.

  • […] Mam tutaj taki niesamowity rysunek. Co to jest za rysunek?


To ja jestem.

  • No tak, tutaj jest nawet chyba napisane: „Iwonka”. Co to za historia?


No to był Powstaniec. Jak on miał na imię? Wiedziałam, jak miał na imię. Baśce się podobał ten chłopak. Potem też leżał gdzieś w szpitalu. Ale to był taki moment na Marszałkowskiej 85, kiedy myśmy przyszły, no wreszcie żeby te głowy pomyć. Jakoś się zorganizowałyśmy, bo gdzieś już cały czas… Dwa miesiące nie myć się, pani sobie wyobraża? A w ogóle co myśmy jadły, to ja nie pamiętam. Na początku to tak, to pamiętam, że na tej Wielkiej była taka kantyna, no ale potem u tego „Zaremby-Pioruna” dostawałyśmy taką wodę z takim, nie wiem, to była jakaś sieczka, to było coś.

  • Może kasza „pluj”, którą…


Ta kasza „pluj”. Był taki kolega, co pluł naokoło. Jezus Maria, okropnie, okropne. I właśnie po umyciu głowy, włosów ja na chwilę usiadłam sobie w bramie, a Wojtek zobaczył mnie i mówi: „Poczekaj, »Iwonka«, to ja cię zaraz tutaj narysuję”. Bo on też lubił rysować. I właśnie to jest ten rysunek. Miałam go cały czas ze sobą.

  • W pani notatniku rysował czy na jakiejś osobnej kartce?


Na jakiejś [osobnej]. Nie wiem, gdzie zdobył tę kartkę.

  • Ma pani to do tej pory?


Mam to, tylko to jest powiększone, bo to jest takie w mniejszej skali. Wojtek narysował mi to. Niesamowite. Ile ja przeżyć mam, pani Aniu, to się w głowie nie mieści. To się w głowie nie mieści, na młodą dziewczynę żeby tyle opadło, żeby musiała to wszystko przeżyć. A o rodzicach nic nie wiedziałam. A mój braciszek kochany przeszedł ze Starego Miasta. Rodzice byli na Starym Mieście i nie spotkali go. A mój braciszek przeszedł kanałami do Śródmieścia, był blisko mnie i go nie spotkałam. Ale on spotkał ciotkę.

  • Siostrę mamy.


Kuzynkę tam spotkał.

  • Jakie były jego losy w Powstaniu. On był w „Parasolu”?


On był w „Parasolu”. On był w „Parasolu”, on w ogóle dużo wcześniej działał, robili różne napady, tam jakieś takie…

  • To był starszy brat, tak?


On był z dwóch braci młodszy. Tadeusz był młodszy, a Ryszard był starszy, ale Ryszard nie był w Powstaniu, bo on wtedy wyjechał. Gdzieś tam pod Wilnem był, gdzieś walczył, potem opowiadał, jakieś takie walki były.

  • Jak wyglądał ten szlak bojowy Tadeusza?


Tadeusza to nie wiem. On był najpierw na Woli. Potem już, po wojnie, po wojnie, jak mi mama opowiadała, on był bardzo uzbrojony, bardzo pięknie wyglądał. Ale ci chłopcy to w ogóle mieli potem mało broni. Pani sobie wyobraża? Przecież to było okropne. Nie było czym walczyć. Ja nawet na dachu siedziałam, na te zrzutki patrzyłam. Pani sobie wyobraża, że na dachu siedziałam, na budynku Marszałkowska, że był dyżur i mnie naznaczyli, żebym razem, nie wiem, z kim, z Baśką chyba, siedziała na dachu wieczorem, żeby patrzeć na te zrzuty. Bo były te zrzuty, tylko przecież to była szachownica: tu Niemcy, tu Powstańcy. I fragment jakiegoś [zrzutu] leciało do nas, a część do nich. Nawet oglądałam taką, taką… Ja to jestem w ogóle przeciwna wojnie jako takiej. Po co ci ludzie walczą ze sobą? No, jeśli jest to walka obronna i da nauczkę, to tak. Przecież ci Niemcy to tak nas mordowali, tak nas mordowali przez te lata. Przecież na ulicach, to pani wie, zabijali tych ludzi – przecież to było coś potwornego. A potem po wojnie, co? A potem po wojnie, jak już się skończyła, to znowu rozpacz nas ogarnęła. Myśmy się trzymały cały czas razem na wygnaniu, jak wróciłyśmy…

  • Właśnie, proszę powiedzieć po kolei. Panie są w Śródmieściu Południowym do końca Powstania?


W Śródmieściu, no nie, do Górski, a potem przez Aleje i siedziałyśmy tutaj przy Emilii Plater i potem znowu.

  • Czyli w Południowym Śródmieściu, tak?


To też Śródmieście.

  • Tak. I były tam panie do końca Powstania?


Tak, tak.

  • Jak wyglądał ten koniec?


No, ten koniec to wyglądał tak, że myśmy wyszły z ludnością cywilną, bo matka Baśki tak rozpaczała, a myśmy się tak zaprzyjaźniły z tą Barbarą, i mówimy: „To wyjdziemy z tą mamą jej”. Mieli do nas troszkę pretensji koledzy, ale mówimy: „Kochani, no trudno”. Wyszłyśmy, ale Baśka się z nami trzymała cały czas i „Janka” […] i do nas się przyłączyła jeszcze jedna osoba, i jeszcze jedna, i tak piątkę wywieźli nas na roboty.

  • Ale do Pruszkowa najpierw?


Najpierw do Pruszkowa, oczywiście, zawsze do Pruszkowa. Myśmy się bały, że nas w ogóle po drodze gdzieś rozstrzelają.

  • A gdzie te roboty?


A potem wozili nas, wozili. Przecież myśmy prawie nie miały co jeść w tym pociągu. Myśmy zajęły… to się nazywa brek. To taka budeczka, co siedzi taki, co obserwuje, czy tam ktoś nie [wysiada]. Nas piątka siedziała w tym breku, ściśnięte, ale wolałyśmy w tym breku siedzieć niż w tym olbrzymim wagonie, gdzie było tak tłoczno i tak w ogóle nieprzyjemnie. […] I nas wozili. Najpierw nas zawieźli gdzieś na Pomorze, Stutthof, do takiego strasznego obozu. Myślałyśmy, że nas tam zagazują, bo jak tylko przywieźli nas, to od razu do naga żeby się rozebrać i do łaźni. Tam w ogóle byłyśmy chyba z kilka dni. Poratował nas przed tym głodem taki bauer niemiecki, który zapotrzebował, żeby ktoś zbierał takie ziemniaki, które pozostały, i myśmy się zgłosiły. W ogóle tam nas poratował taką wspaniałą zupą jarzynową i to nas trochę wzmocniło. Na drugi dzień już wyjazd. W tym wagonie, w którym się znalazłyśmy, to było rozsypane zboże. To myśmy garściami zbierały, jadły to zboże. I potem jechałyśmy, jechałyśmy, w końcu w Wiedniu się znalazłyśmy. Znalazłyśmy się w Wiedniu w Holzwerke Fabrik.

  • Właśnie w Wiedniu. Tutaj też powiększone zdjęcie z Wiedniem.


Z tęsknoty… O, Wiedeń…

  • Co to jest za przedmiot?


To jest kawałek szmatki. Ja tęskniłam za Polską. Tak strasznie w ogóle chciałam coś i tak mówię, no musi być ten orzeł polski.

  • Pani sama to wyszyła?


Sama, sama wyszywałam.

  • Tutaj jest 1 sierpnia 1944, 1 stycznia 1945, Wiedeń. I jest jeszcze chyba październik tutaj też.


To ja tam wyhaftowałam? Bo ja już nawet nie pamiętam. No, początek Powstania, tak? Powstanie. Sierpień. No i ja haftowałam orła polskiego. Musi być ta Polska, musi być [orzeł], musi być to. Nie wiem, skąd tą szmatkę [wzięłam] Pracowałyśmy w takiej wielkiej fabryce, w Holzwerke Fabrik, w 25. Bezirku. Tam sklejkę się robiło do tych samolotów, oczywiście. No i tam byłyśmy, nieogrodzony miałyśmy ten barak, mogłyśmy nawet na Wiedeń wychodzić, tylko byłyśmy zapracowane. Nocna zmiana też była. Nie pamiętam, ale chyba niedziela była wolna. Raz chyba byłyśmy w Wiedniu na jakimś takim… Poznałyśmy też i Polaków, którzy tam wcześniej mieszkali, troszkę nam dali produktów żywnościowych. No, tak się ratowało.

  • Już nie cierpiały panie takiego głodu jak wcześniej?


Nie. Tam już dostawałyśmy oczywiście jeden posiłek i miałyśmy kartki nawet. Kartki miałyśmy, miałyśmy chleb, miałyśmy… Nie wiem, czy to była margaryna, czy co, ale wiem, że na przykład był tam też trochę głód, bo obierki piekłyśmy na kozie takiej, żeby jeść.

  • Do kiedy panie były w Wiedniu?


Później się zaczęło… Też ten powrót, o Jezus Maria! To już w ogóle z tymi ruskimi nie można było wytrzymać, jak nas atakowali. Ale wszystko się odbyło tak, że nie byłyśmy, no…

  • A kiedy tam pojawili się Rosjanie?


To znaczy, jak się zakończyła [wojna]. To już było w maju. Ale [wcześniej] przeżywałam, proszę pani, w Wiedniu te alarmy dywanikowe.

  • Naloty dywanowe.


Na Wiedeń były dywanikowe alarmy. To też było fatalne, bo to było tak potworne, że myślałyśmy, że tam się wykończymy. Siedziałyśmy wtedy właśnie w tym naszym długim baraku. Tam były chyba dwa razy te dywanikowe alarmy. Wie pani, jak wyglądało niebo? Jeden samolot przy drugim, to wszystko rzucało.

  • Była tam pani z Baśką i z „Janką”?


Byłam z Barbarą i z… Jeszcze jak nas przywieźli do Wiednia, to ta fabryka musiała odstawić taką małą grupę ludzi do kopania okopów. My tam w tym Arbeitsamcie nie trafiłyśmy od razu do tej fabryki, tylko nas wywieźli na kopanie okopów do Kittsee, na wieś. Mieszkałyśmy w stodole i tam było „internationale”. Nasza stodoła to były Włoszki, Francuski, no, różnej narodowości. Była taka Włoszka, co cudownie śpiewała, więc ona zawsze rano śpiewała, tak pięknie śpiewała. Ale myśmy tam chodziły co rano na te okopy. Jeszcze jak myśmy przyjechały, to który to był miesiąc, już zapominam, wrzesień, to jeszcze nie były zebrane do końca winogrona na tych polach. To oczywiście uciekałyśmy w te wino, miałyśmy trochę tych winogron. I były brzoskwinie, bo drzewa też były. A tam przy tym rowie, gdzie przekopałyśmy, najpierw kopałyśmy taki rów na czołgi, taki szeroki bardzo… Myśmy się urządzały w ten sposób, że jak tylko nas przyganiali tam na miejsce, to dwie uciekały w krzaki, a jedna dostawała tą swoją miarkę do wykopania, a potem wychodziłyśmy i pomagałyśmy. W ten sposób, żeby się nie męczyć. Oszukiwałyśmy, jak można, tych Niemców. W każdym razie tam kopałyśmy okopy, w tym Kittsee. Proszę sobie wyobrazić, nawet mam pocztówkę z Kittsee do tej pory. Bo pisałam do ojca Jurka, on mi na końcu podał jego oflag i adres. Nie wysłałam, bo się jakoś wstydziłam, ale napisałam taki liścik mały i mam. Tam jest znaczek z Hitlerem, choroba jasna, jedyna fotografia Hitlera została. No to właśnie jak już tam byłyśmy, ja nawet tam leżałam w małym szpitaliku, bo zaczęłam udawać, że mnie kolano boli. Ale miałam jakąś taką chrząstkę, no to mnie tam skierowali do szpitala, więc jeszcze kilka, no, nie tygodni, bo tam nawet chyba tydzień nie leżałam w tym szpitalu… Ale to była już zima, zimno, one chodziły do kopania tych okopów, [pracowały] kilofami, a ja siedziałam w szpitalu.

  • A pani odpoczywała.


Cwaniara byłam taka mała. W każdym razie do tego Wiednia już pod koniec [trafiłyśmy]. Boże Narodzenie spędzałyśmy na wsi, w Kittsee, bo wiem, że do kościoła poszłyśmy. No i tam było nasze Boże Narodzenie.

  • Co pani zapamiętała?


No tylko gwiazdkę sobie zrobiłyśmy i na tej stodole przyczepiłyśmy, zagrzebałyśmy się w słomie i spałyśmy.

  • Z czego ta gwiazdka była?


No nie wiem, z czegoś tam. Zrobiliśmy tak, żeby zaznaczyć, że są święta. Po kościele wróciłyśmy, biedne, zimno, bo przecież w stodole zimno.

  • Czy była jakaś pasterka, msza świąteczna?


No to była niemiecka, tam jakieś się odbywało coś. Francuzi byli wtedy też, stali z boku, ale nie było dużo ludzi. No to też takie wspomnienie właśnie z tego. Potem nas wywieźli do Wiednia z powrotem.

  • Kiedy wróciła pani z Wiednia?


No to jest koniec wojny. Już wiadomo było, że to w ogóle się kończy, to myśmy się z tego baraku przeniosły do pomieszczenia, gdzie byli nasi ci… nie kierownicy, tylko ci majstrzy zajmowali. Myśmy tam zajęli niemieckie pomieszczenia. Mówimy, że nie będziemy marzły w tych barakach, tylko tam sobie będziemy. No i tam jednego dnia patrzymy przez okienko, a tam były tory, przechodziły, było widać te tory. Patrzymy, siedzą jakieś takie z pistoletami skierowanymi, bez butów, owinięte nogi sznurami – w opłakanym stanie to wojsko. Boże kochany, a zaczęła krzyczeć jedna z naszych: „O, koniec, tu Rosjanie, Rosjanie!”. No i się zaczęło. I to już był początek, kiedy od razu myśmy się zorganizowały, że już wychodzimy, natychmiast. A w tej fabryce byli różni, i Włosi pracowali, i różni. Więc ci Włosi nam zbili taki wózek z drągiem. Bo myśmy miały takie te swoje plecaki. Myśmy te plecaki wygospodarowały sobie w tym momencie, jak był rozgardiasz. I buty jakieś wyrzucili nam przez parkan. Były dobre, na szczęście, bo przecież w drewniakach się chodziło. Te buty miałam jeszcze potem długo w Warszawie. W każdym razie… O, jeszcze… To ja jestem!

  • A właśnie, tutaj jest jeszcze zdjęcie. Ciekawa jestem, z którego momentu. […] Co to za zdjęcie? Z jakiego czasu?


Jakie to czasy? No to są czasy, chyba jak ja już byłam w gimnazjum.

  • Czyli okupacja?


Nie, to nie okupacja, no skądże. To nie okupacja. Żeby sobie przypomnieć. Bo ta kamejka. Skąd ja ją miałam?

  • Wygląda już tutaj pani na około dwudziestoletnią dziewczynę.


Zaraz, ta sukienka w krateczkę. Nie, to już jest chyba, jak zaczęłam studia. Nie, to chyba jeszcze […] przed maturą jest.

  • Ale już po powrocie z…


Tak, jak ja wróciłam. Pani sobie wyobraża, jak myśmy wróciły? Przez Wiener Neustadt leciałyśmy. Po drodze miałyśmy takie…

  • Jak to, leciałyście?


Ja tak mówię, leciałyśmy. Szłyśmy piechotą.

  • Z tym wózeczkiem?


Z tym wózeczkiem, a przedtem w tych… Takie magazyny były dla lotnictwa. Wybrałyśmy się tam, bo powiedzieli nam, że tam są jakieś wełniane rzeczy, jakieś plecaki czy jakieś rzeczy, żeby można zabrać, bo wszystko jest opuszczone. I tam rzeczywiście poszłyśmy. I każda miała plecak, taki wojskowy, lotniczy. Ja miałam takie serduszko na tym plecaku zawieszone. Miałam jakąś taką wełnianą czapkę lotniczą. No a tam dużo nie było do dobrania, tylko te plecaki były bardzo ważne. Ale do tych plecaków nie miałyśmy nic, bo myśmy tam nie chodziły tak, żeby coś zdobywać. Ludzie właśnie tam zaczęli po prostu zdobywać to wszystko, a nas to nie obchodziło, chciałyśmy jak najszybciej wrócić do Polski. I tak o rodzinie nic nie wiedziałyśmy, ja o tej swojej mamie, biednej, kochanej, o ojcu oczywiście i wszystkich braciach. I tak wyszłyśmy w kierunku na Wiener Neustadt, to takie miasto pod [Wiedniem]. No ale zatrzymałyśmy się w połowie drogi i tam miałyśmy napad ruskich. I to było niesamowite.

  • Jak to wyglądało?


No to jest bardzo smutne. Ale uciekłyśmy przez te okno takie, tylko, choroba jasna, te okna to były niemieckie. Zamiast tak otwierane, to tak, o tak. W każdym razie uciekłyśmy.

  • Czyli uciekły panie przed sowietami?


Wszystkie w całości, że tak powiem. W każdym razie to była walka niesamowita. Baśka miała dużo przy sobie biżuterii. Ona miała na takim woreczku. Jak on się dobierał do niej, to ona pomyślała, że on może to zobaczyć, więc wzięła to, zerwała na tym staniku. Myślał, że to ona już tak się rwie do niego, a ona [chroniła] ten woreczek. Bo ja im poszyłam takie woreczki i mówię: „Baśka, weź do woreczka pochowaj te swoje brylanty, te wszystkie…”. Miała zegarek wspaniały, jeszcze tam coś. W każdym razie rzuciła za tapczan ten worek. No i walka była niesamowita. W każdym razie trzeba było być bardzo przytomnym. Bo oczywiście okna były założone deskami. No, taki pokój zajęłyśmy sobie, mówimy: „Tu będziemy odpoczywać po tym marszu”. A tu wieczorem właśnie się wszystko zwaliło.

  • Ile was tam było?


No to tak, była Barbara, była „Janka” i jeszcze taka Zosia była z nami, tylko ona taka była jakaś flegma. O Jezus, jak oni się zdenerwowali. Wyszli w końcu i mówią: „Wracamy i was wszystkim rozstrzelimy”. Myśmy w międzyczasie te deski tak trochę zrzucały. Tak że jak tylko oni wyszli, to zaraz to okno otworzyłyśmy, wyskoczyłyśmy. Bo to ciemno było, noc już, przez okno i w pole. I to dobrze, że to szybko się działo. Jakoś wiedziałyśmy, którędy lecieć przez tą drogę. A oni już wracali. W polu spałyśmy w nocy. Jak już myśmy potem rano [wstały], to była cisza, spokój. W każdym razie „Janka” nie poleciała z nami na to pole, tylko Baśka, Zosia i ja. A „Janka” się schowała u Niemców gdzieś, bo jeszcze byli Niemcy w drugim budynku. Oni ją schowali gdzieś, opowiadała, do szafy, gdzieś tam. Wiedzieli o tym przecież, żeby chować szybko. W każdym razie potem dotarłyśmy do Wiener Neustadtu. Ale po drodze przyłączyli się do nas panowie i nas pilnowali.

  • Polacy?


Polacy. Spałyśmy w tym jednym takim pokoju i tam się zebrało trochę osób, no to przynieśli jakiś taki drąg, zabarykadowali te drzwi, bo się dobijali oczywiście też ci ruscy po kolei. Ale najgorsze to było to, jak myśmy w pociągu już potem jechały na tą wieś węgierską, Tura się nazywa. […] Myśmy zajęły taki pociąg, taki dla drobiu to było, wozili, nie wiem, i [ruscy] tam się wpakowali w drodze. Boże święty, jak myśmy weszły, to nie było nic, a potem się zatrzymał pociąg i potem… I tak, koło mnie usiadł taki Jan, a Baśka, tam była jakaś słoma, one tam sobie rozłożyły koce i już… Jezus, ten jeden to chciał ją zastrzelić po prostu, Baśkę.

  • Rosjanin.


Rosjanin, oczywiście. A ja wpadłam na pomysł z tym Janem, zaczęłam go tak jakoś bajerować, mówić: „Słuchaj, ratuj nas! Słuchaj, może ty masz siostrę w takiej samej sytuacji”. A on mówi: „Mam siostrę, mam siostrę”. I on nas wyratował! On powiedział: „Słuchaj, jak ty jej coś zrobisz, to ja się tu rozerwę”. On nas wyratował. No i potem myśmy resztę [drogi] to wyszłyśmy z [przedziału], bo się trochę zatrzymywał ten pociąg, [a tam] Grecy też jechali i u tych Greków nas schowali. To było takie przeżycie ostatnie. Na tej wsi węgierskiej to nie było nic, był spokój i panowie byli z nami cały czas. Kilka dni spędzaliśmy na tej Turze węgierskiej, na wsi i pamiętam, tam 1 maja odchodziłyśmy. To pamiętam. Dekorowałyśmy bramę drewnianą, gdzie spałyśmy w tym domku. Do kościoła poszłyśmy. Potem nas wywieźli do Budapesztu. W Budapeszcie byłyśmy w naszej ambasadzie przy Andrássy út. Tam też się dobijali, ale tam też było zabarykadowane. Tam już było wszystko spokojnie. Już potem, jak nas wywieźli z Budapesztu… Chyba jednego dnia też zwiedziałyśmy trochę Budapeszt i potem nas wywieźli. Wieźli i wieźli, przez Lwów, pani sobie wyobraża. Ale we Lwowie nie wysiadałyśmy, bo my już do tej Warszawy. W Warszawie, jak nas przywieźli, to nie wyszłyśmy wieczorem, bo to był już taki zmierzch. O, nie wyjdziemy na Warszawę, bo przecież, jak wyjdziemy, robi się ciemno, a tu pełno tych ruskich. Spałyśmy jeszcze w pociągu jedną noc w Warszawie. 8 maja, świętowali zakończenie wojny. I na drugi dzień raniutko, skoro świt… znaczy, nie skoro świt, ale też [wcześnie] wyszłyśmy, na Pragę nas przywieźli i koło tych misiów, koło tego, przez pontonowy most… I proszę sobie wyobrazić, na placu Zamkowym plakaty na murach: „Pod sąd skrytobójców AK”. Czy pani zna taki plakat?

  • Tak.


No, kolorowe, takie wąskie, długie, „Pod sąd skrytobójców AK”. I my sobie tak popatrzyłyśmy, no, wiemy, w jakiej Polsce jesteśmy. Wiemy, co to jest, druga niewola, i drugie męczeństwo, i drugie mordowanie Polaków. No i teraz idziemy każda w swoją… A nie, najpierw odwiedzałyśmy razem. I proszę sobie wyobrazić… Dziewiąty to chyba niedziela, nie wiem. Moja mama wtedy jechała do mojej ciotki, do Legionowa. Ale to niesamowite są w ogóle rzeczy. Myśmy potem szły do niej na Żytnią, żeby w końcu dowiedzieć się, czy moi rodzice żyją, co się dzieje. Idziemy, a ona akurat musiała iść tą drogą, gdzie myśmy szły. No proszę!

  • I tak się spotkałyście.


To było na Lesznie. Ona szła Lesznem na Dworzec Gdański, bo to z Gdańskiego. Ale jak szła jakoś tą [ulicą], bo chyba potem gdzieś by skręciła, a przecież to getto to jeden gruz był, nie. Ale szła Lesznem, tak tutaj, bo jeszcze na rogu to była kiedyś taka szkoła, kolegium takie mieściło się na rogu Leszna i Żelaznej. No, za tym kolegium właśnie patrzę, tak z daleka, idzie jakaś postać. A wiecie, jak w Warszawa wyglądała, jeden gruz wielki. No i mama też widzi, że idą jakieś… No i spotkanie było niesamowite, niesamowite, dużo gadać. W każdym razie jak już wróciłam, ciężko było znaleźć w ogóle [miejsce], gdzie mieszkać. Ale mój brat wrócił już z tego wschodu i znalazł takie pomieszczenie, gdzie się z mamą zatrzymali. Nie było mojego ojca jeszcze, bo on był w obozie, bo mama to uciekła z Pruszkowa, a ojciec się bał. Ojciec poszedł do obozu, przeszedł przez obóz potworny, ale żył, potem wrócił oczywiście. [Najpierw] była tylko mama i mój starszy brat.

  • Ryszard.


I potem ja od razu, ta moja Anielka. Bo już ona się pytała o mnie, już leciała tam, czy ja już wróciłam, i ja natychmiast poszłam na drugi dzień do szkoły uczyć się.

  • Wasze mieszkanie, jak rozumiem, nie ostało się?


Nasze mieszkanie – jeden wielki gruz. Skąd, tego domu już nie ma, nie ma śladu i nie było, był gruz. Ale wszędzie te karteczki były rozwieszone, wiadomości różne, dlatego ten człowiek, który z moim bratem uciekał z pociągu, to znalazł właśnie nas. Tylko nie znalazł nikogo, bo mamy nie było wtedy, tylko poszedł do dozorczyni. Ona niesamowita. My jak dowiedziałyśmy się, to byłyśmy takie trochę zdenerwowane, dlaczego ta dozorczyni nie wzięła od niego danych, żeby wiedzieć więcej, nie. No i nie wiem, gdzie ten mój braciszek kochany skończył. W każdym razie ja zaczęłam się uczyć, bo mówię, teraz to już koniec, teraz trzeba się uczyć. No wiadomo, Warszawa była… No, ojca nie było, w każdym razie. Z tą Anielką zaczęłyśmy się przyjaźnić. Uczyłyśmy się najpierw, ale poziom był za niski.

  • A co to była za szkoła?


W budynku tej szkoły na Powiślu… Jak ona się nazywa? […] Górnośląska? Nie. Vis-à-vis Batorego ta szkoła. Myśmy z Anielką postanowiły, że się przeniesiemy do Batorego, do gimnazjum. Poszłyśmy najpierw tam oczywiście do dyrektora, powiedział, że musimy zdawać łacinę i matematykę. Tam jeszcze po Powstaniu to gimnazjum było koedukacyjne, bo tak to było tylko męskie, przed wojną. No i myśmy z Anielką znalazłyśmy księdza, który nas uczył łaciny. Tak wkuwałyśmy przez całe te letnie miesiące łacinę, że zdałyśmy ten egzamin. Okropnie, no. W każdym razie skończyłam [liceum] Batorego. A potem egzamin na architekturę. No i skończyłam architekturę, bo się dostałam.

  • Na Politechnice.


Na Politechnice. Byłam architektem cały czas w tej ludowej Polsce.

  • Bardzo dziękuję pani za niezwykłą historię. Pewnie powojenna historia to kolejna niesamowita opowieść.


Niesamowita, oczywiście, bo potem praca, praca. A wiadomo, jaka praca. Nie było to takie rewelacyjne dla architekta wtedy, bo przecież te normy, te terminy – ta praca była bardzo ciężka, bardzo ciężka. No ale było dużo przyjaźni. Wtedy trzeba było troszeczkę odpocząć, odsapnąć, zacząć myśleć o przyszłości.

  • Chciałam jeszcze zapytać à propos architektury, czy w jakikolwiek sposób pani się też angażowała…


Ja mam piękne zdjęcia nasze, bo to był 1948 rok, zaczęłyśmy się spotykać. Ja miałam taką przyjaciółkę właśnie, Manię, ona umarła. Mieszkała właśnie na Powiślu, niedaleko mnie. Przyjaźniłyśmy się, chodziłyśmy do siebie, odwiedzałyśmy się. Ona ten pomysł podała, żeby się spotykać. Ten rocznik 1948. Mam takie fotografie piękne z tych [spotkań], bo myśmy się kilka lat spotykali.

  • Czyli rocznik architektury?


Rocznik architektury, 1948. Najpierw na wydziale się spotkaliśmy, pierwszego roku. Nie wiem, który to był rok, kiedy myśmy zaczęli się spotykać, nie pamiętam. Mogłabym te piękne zdjęcia przynieść, pokazać. Ale potem coraz mniej, coraz mniej nas było.

  • Czy gdzieś po drodze pani może poznała innych architektów, Powstańców, może państwa Piechotków?


Piechotków?

  • Oni też byli Powstańcami, a potem architektami.


Oczywiście, że nazwisko znane, ale Piechotkowie… Wie pani, teraz te nazwiska mnie się tak plączą strasznie. Piechotkowie chyba mieli swoją katedrę na architekturze. Mieli katedrę?

  • Chyba tak.


Chyba tak, bo tak mi się coś kojarzy, bo mój mąż był asystentem u profesora Piaścika.

  • Proszę powiedzieć, czy w jakikolwiek sposób pani się angażowała już potem zawodowo w odbudowę Warszawy, w te architektoniczne projekty odbudowy Warszawy?


Marzyłam o tym, żeby Warszawę odbudowywać, zostać architektem. A ja rysowałam wspaniale. Szkoda, że zaprzepaściłam to swoje rysowanie, bo jakoś tak, nie wiem, dlaczego. Nie wiem, dlaczego. W każdym razie dzięki temu, że rysowałam, to dostałam się. Było bardzo dużo chętnych, bardzo, przy tych egzaminach, a ja z matematyki byłam noga.

  • Gdzie pani później pracowała jako architekt?


Jako architekt? [Najpierw] byłam w Energoprojekcie, a to był nakaz pracy wtedy. Nawet niektórzy to się cieszyli z tego, no a ja… No nic, w każdym razie w Energoprojekcie pracowałam, na Kruczej. Potem pracowałam jeszcze tutaj… Motoprojekt. Potem byłam w wojskowym takim [biurze], tu przy alejach Niepodległości, ten olbrzymi budynek […]. Tam było bardzo dużo tajnych rzeczy do robienia, przebudowa różnych wojskowych obiektów, różne wyjazdy i tak dalej. Jeden wyjazd był piękny, do Gdyni, nawet spałam na Batorym, z koleżanką w delegacji jak byłyśmy, tak między wierszami. Potem pracowałam u pana Borysiewicza, to było w Teatrze Wielkim, najpierw miał swoje biuro, Terafprojekt. A potem na końcu to byłam już w KBM Północ. KBM Północ, na Przasnyskiej.

  • KBM?


Nie KBM. Ciężko mi sobie przypomnieć. […] Z Kopińskim robiłam przecież to osiedle na Woli, przy Powstańców Śląskich. To nasze dzieło. No ale te budynki to nie do pochwalenia, nie do pochwalenia. Nie mógł się architekt rozwijać, nie mógł robić tego, co by chciał, tylko to, co musiał.

Warszawa, 3 grudnia 2024 roku
Rozmowę prowadziła Anna Sztyk

Maria Ewa Wenslaw Pseudonim: „Iwonka” Stopień: sanitariuszka Formacja: Batalion „Zaremba-Piorun”, 2. kompania, III pluton Dzielnica: Śródmieście Południowe

Zobacz także