Pseudonim:
"Longinus"
Data urodzenia:
1920-08-17
Data śmierci:
1997-05-20
Funkcja:
-
Stopień:
kapral
Miejsce urodzenia:
Wilno
Imiona rodziców:
Paweł - Agata
Wykształcenie i praca zawodowa do 1939 r.:
Od najmłodszych lat marzył o pracy związanej z konstruowaniem samolotów i lataniem. W 1939 r. zdał maturę w Gimnazjum Mechanicznym w Wilnie , następnie uczestniczył w obozie PW w Grandziczach koło Grodna a pod koniec lipca tego roku przyjechał do Warszawy z zamiarem podjęcia pracy w Państwowych Zakładach Inżynierii w Ursusie, które w owym czasie produkowały na potrzeby przemysłu zbrojeniowego i lotnictwa. Doświadczenie zdobyte w Zakładach miało mu otworzyć drogę do realizacji marzeń i studiów w Państwowej Wyższej Szkole Budowy Maszyn i Elektrotechniki im. H. Wawelberga i S. Rotwanda. Pracę w zakładach rozpoczął 15 sierpnia. 1 września fabryka przerwała pracę. Dowiedziawszy się o możliwości zaciągnięcia się do wojska wędrował w poszukiwaniu punktów werbunkowych przez Wawer, Mińsk Mazowiecki aż do Równego na Wołyniu. Stamtąd na wieść o ataku wojsk sowieckich zawraca do Warszawy.
Pseudonimy:
"Longinus", "Brzask"
Udział w konspiracji 1939-1944:
W lipcu 1941 r. pracując jako mechanik samochodowy w warsztatach naprawczych "R. Kaczyński" spotyka Ryszarda Chmielewskiego ps. "Renek” (zginął w obozie KL Mathausen), który wprowadza go do konspiracji. 20 lipca w lokalu mieszczącym się na ul. Podskarbińskiej 5 m.133 składa przysięgę. Wchodzi w skład "piątki", której zadaniem był montaż i konserwacja broni. Miejscem pracy był budynek przy wejściu na Cmentarz Żydowski na Bródnie. W czerwcu 1942 r. za pośrednictwem kuzyna Eugeniusza Sawickiego wstąpił do Armii Krajowej. Otrzymał przydział do drużyny kpr. "Rawicza”. Na jego wniosek został odkomenderowany do Szkoły Podoficerskiej do klasy ppor "Władysława”. Zajęcia odbywały się w dwóch lokalach: przy ul. Mickiewicza i w Piasecznie, ćwiczenia zaś w Zalesiu Górnym i Dolnym oraz w Puszczy Kampinowskiej, tam nawiązał kontakt z ppor. "Wichrem" (Michał Juchnicki) z kompanii B-3 pułku KG AK "Baszta". Od 15 sierpnia 1942 r. po aresztowaniu kolegów z "piątki" ukrywa się przez miesiąc po czym wraca do pracy. 11 listopada bierze udział w nieudanym zamachu na konfidenta. W grudniu 1942 r. ukończył Szkołę Podoficerską; ze względów bezpieczeństwa zmuszony do czasowego zawieszenia wszelkiej działalności i okresowego przejścia do rezerwy. Pomimo to pracując na kolei jako pomocnik maszynisty utrzymywał stały kontakt z organizacją.
Oddział:
Komenda Główna Armii Krajowej - pułk "Baszta" - batalion "Olza" - kompania O-1, następnie batalion "Karpaty" - kompania K-4 (łączności).
Szlak bojowy:
Mokotów - Lasy Kabackie - Mokotów - kanały - ul. Dworkowa. Do Powstania poszedł ze swoim kuzynem strz. Eugeniuszem Sawickim ps. "Los". Kiedy w nocy 1/2 sierpnia 1944 r. część oddziałów (w tym kompania O-1) po nieudanym ataku wycofała się do Lasów Kabackich, w jednym z mijanych gospodarstw ukrył się pod podłogą i przeczekawszy rewizję, powrócił na Mokotów, gdzie otrzymał nowy przydział, ponownie trafiając w szeregi pułku KG AK "Baszta" - jego dowódcą kompanii był por. "Lucjan" (Jerzy Stefan Stawiński). W dniu 26 września 1944r. na rozkaz Dowódcy płk. "Daniela" wraz z żołnierzami kompanii wszedł do kanału w celu przejścia do Śródmieścia. Jak się okazało było już za późno. Niemcy przewidując taką możliwość zabarykadowali niektóre odcinki kanałów i ustawili straże przy włazach. 15-to godzin bardzo wysoki {193 cm wzrostu) wędrował zgięty w pół będąc świadkiem wielu tragedi. Po wyczerpaniu możliwościi przejścia kanałami do Śródmieścia zdecydował wrócić do punktu wyjścia tj. do włazu przy rogu ul. Szustra i Bałuckiego, aby dzielić los z żołnierzami oddziałów osłonowych, którzy zostali jeszcze na swoich stanowiskach. Idąc w kierunku burzowca prowadzącego pod ulicą Puławską, musiał się przeciskać przez tłum ludzi tarasujących przejście, czekających na otwarcie włazu, zdecydowani wyjść z matni nawet w ręce wroga. Słyszał histerycznie płaczące kobiety, słyszał się oddechy ludzi z trudem łapiących resztki tlenu zawartego w zamkniętej przestrzeni kanału. Stojący w tym tłumie koledzy poinformowali, że kapral "Józef" (przypuszczalne nazwisko Piórkowski) z K-4, pracownik telefonów zdecydował wyjść z kanału, aby przedostać się do domu na ul. Konduktorską. Ponieważ sam nie mógł poradzić z ciężką pokrywą któryś z kolegów wspiął się po klamrach, aby mu pomóc. Longinus uważał wówczas, że to nie może być jedynym wyjściem z sytuacji. Przeciskając się wydostał się z zatoru i ruszył dalej w zamierzonym kierunku. Nie mając latarki posuwał się do przodu jak ślepiec jedynie stopami wyczuwając przeszkody leżące na dnie kanału. Po pewnym czasie natknął się na inną grupę ludzi tarasujących przejście, jak się okazało stojących pod następnym włazem. Po głosach poznał wśród nich zastępcę dowódcy K-4 porucznika "Gerarda" i dowódcę plutonu telefonicznego por. "Kępę". Kiedy wyjaśnił im dokąd idzie podali mu wiadomość, że Mokotów skapitulował. Niemcy są na całym terenie. Ostatnia droga została odcięta. Był tym kompletnie zdruzgotany. Spytał co robić. Otrzymał odpowiedź, że każdy musi decydować sam. Sytuacja jest bez rozsądnego wyjścia. Tu również zastanawiano się, czy nie otworzyć włazu. Uważał, że na to jest zawsze czas. Gorączkowo szukał kogoś, kto doradziłby inne wyjście z sytuacji. Zaczął wracać w kierunku poprzednio widzianego włazu, gdyż od tamtej strony czuł dopływ świeżego powietrza. Właz został otwarty. Zbliżając się do niego widział kolejnych ludzi wychodzących szybem włazu. Pozostali tłoczyli się u jego wylotu. Postacie stojących były oświetlone światłem przedostającym się do wnętrza kanału. Ludzie stojący naradzali się. Z głębi kanału słychać było nawoływania, okrzyki, a nawet strzały. Usłyszał wiadomość, że porucznik "Gustaw" się zastrzelił. Bardzo cenił tego człowieka za jego odwagę i opanowanie. Mniej odporni parli od tyłu by ich wypuścić, gdyż się duszą z powodu braku tlenu. Stojący przy wylocie byli niezdecydowani. Zauważył, że wychodzą koledzy z jego kompanii kpr. "Wołodyjowski", plut. "Stefan" i inni. Wśród innych stał również sierż. "Rybak" Szef Kompanii K-4, trzymając pod pachą czarną ceratową teczkę z dokumentami kompanii. Widział, że jest u kresu sił fizycznych. Zwracając się do Longinusa i innych kolegów - powiedział "Nie widzę innego wyjścia. Ja tu się uduszę. Wychodzę". Rzucił teczkę do kanału, na dnie którego leżały już sterty różnych przedmiotów, których pozbywali się wychodzący na zewnątrz. Po pewnym czasie nastąpiła przerwa, nikt z dalszych osób nie decydował się na wyjście. Spojrzał w górę i na tle niebieskiego nieba zauważył schyloną nad włazem sylwetkę oficera SS nawołującego "Komm, komm! schneller!". Był to moment jeden z najtragiczniejszych w życiu. Wybór natychmiastowej śmierci przez odebranie sobie życia, jak to zrobił por. "Gustaw" lub prawie stuprocentowa pewność, że po wyjściu z kanału straci życie stając przed plutonem egzekucyjnym. Zawsze, kiedy myślał o śmierci to nie wyobrażał jej sobie, jako bezwolnego poddania i wyczekiwania ze strony oprawcy. Należało dokonać wyboru mając za sobą zaledwie początek własnego życia. Decyzje w tak ważnej sprawie trzeba było podejmować szybko. W myślach pojawiła się iskra nadziei, że wychodząc ma się jeszcze nieznane mi w tej chwili szansę. Postanowił zawierzyć intuicji poprzedników, którzy zdecydowali się wyjść.. Pozbył się aparatu telefonicznego, hełmu, pasa niemieckiego, pistoletu i zaczął wspinać się po klamrach włazu. Działo się to około godziny 12 27 września 1944 roku.. Po wychyleniu głowy z otworu włazu oślepiło go piękne, jesienne słońce. W chwili, gdy stanął obok włazu znajdujący się w pobliżu oficer krzyknął "Hende hoch", a następnie gestem wskazał żołnierza, który ma przeprowadzić rewizję osobistą. Każdego wychodzącego z kanału rewidowano zabierając nie tylko broń i amunicję (których przeważnie pozbywano się w kanale), ale dokumenty i cenne przedmioty. Jednemu z kolegów kazano zdjąć nowe oficerskie buty z cholewkami. Rewidujący go młody (około 20 lat) żołnierz zabrał do własnej kieszeni srebrny ołówek. Portfel z dokumentami i pamiątkowymi zdjęciami rzucił na stertę przedmiotów odebranych podczas rewizji. Od tej chwili Aleksander stał się osoba bez imienia i nazwiska, bez przeszłości. Mogł życie rozpoczynać od nowa podając fakty, które przyszłyby mi do głowy. Tak można było by postąpić gdyby się żyło. W razie ekshumacji ciała byłby bezimienny. Po rewizji kazano mu się położyć twarzą do ziemi, na łączce u podnóża skarpy, gdzie leżeli jego koledzy. Zauważył , że oddziałem dowodzi oficer SS, który wypełnia rozkazy płynące z siedziby żandarmerii znajdującej się na ul. Dworkowej. Na szczycie skarpy, co pewien czas, pojawiały się sylwetki żandarmów oglądających ludzi leżących u jej podnóża. Jeden z żandarmów zaczął schodzić po stoku skarpy i kiedy znalazł się w odległości ok. 2 metrów od jej podnóża usiadł i wzrokiem pełnym groźby i nienawiści zaczął ich obserwować, wymyślając jednocześnie od bandytów, polskich świń, polskiego gnoju. Wreszcie spytał "kto zna język niemiecki?". Ponieważ panowała cisza, mówił dalej "Wy to i tak rozumiecie" dodając "kto z was wie co się stało z feldfeblem, tu wymienił imię i nazwisko, który wyszedł na patrol dnia 8.VIII i nie wrócił?" ponieważ w dalszym ciągu nie otrzymał odpowiedzi oświadczył "ja wam tego nie daruję. To był mój najlepszy kolega i za jego śmierć rozwalę dzisiaj kilka waszych łbów". Ten fakt świadczy, że egzekucja przy ulicy Dworkowej nie była spowodowana próbą stawiania oporu przez grupę żołnierzy, która wyszła włazem, którego wylot znajduje się na poziomie ulicy Dworkowej . Był świadkiem egzekucji. Przez parę godzin leżał przemoczony, głodny i do kresu zmęczeny w chłodnym cieniu skarpy. Obok słabsi psychicznie i fizycznie trzęśli się z zimna i przeżywanych emocji szczękając zębami. Ciągła niepewność co do dalszego naszego losu zmuszała do stałego napięcia uwagi. Tragiczny epizod, jaki rozegrał się na jego oczach dał reszcie promyk nadziei. Oświadczenie oficera, że uciekających będą rozstrzeliwać oznaczało również, że pozostałych chwilowo nie mają zamiaru rozstrzeliwać. Dalszym faktem, który wzbudził powiew optymizmu było wezwanie sanitariuszek, aby opatrzyły rannych znajdujących się w jego grupie. Troska o rannych oznaczała, że nie będą tego robić przed rozstrzelaniem. Po pewnym czasie padł rozkaz, aby ustawić się dwójkami i wydano komendę "naprzód, marsz". Ruszyli w kierunku schodów. Wówczas zauważył ciała leżących obok schodów strz. "Knoxa" i kilku innych, którzy usiłowali ratować się ucieczką z poziomu ul. Dworkowej i zostali zastrzeleni przez żołnierzy żandarmerii. Niemcy stali jedni z pistoletami w rękach, inni z rękami opartymi na biodrach, lub skrzyżowanymi na piersiach. Przyjmowali defiladę jeńców. Gdy jednak skierował wzrok w prawą stronę ujrzał widok makabryczny. Pod płotem z drutu kolczastego, odgradzającego ulicę od skarpy glinianki, który stanowił zabezpieczenie przed atakiem od strony skarpy, leżał zwał ciał ludzkich, ofiar niedawnej egzekucji. Tak rozpoczęła się jego wędrówka do obozu jenieckiego.
Losy po Powstaniu:
Niewola niemiecka - jeniec Stalagu X B Sandbostel, w kwietniu 1945 r. wyzwolony przez wojska brytyjskie.
Numer jeniecki:
220587
Losy po wojnie:
Po wyzwoleniu z niewoli przebywał w obozie dla byłych jeńców wojennych w Stade. W maju 1946 r. wysłał do Polonii amerykańskiej prośbę o ułatwienie emigracji do USA. Na przełomie maja i czerwca za pośrednictwem PCK odnalazła go rodzina. Do Warszawy wrócił w czerwcu 1946 r.; w tym samym roku podjął studia na Wydziale Lotniczym Wyższej Szkoły Inżynierskiej im. Rotwanda i Wawelberga, gdzie uzyskał dyplom inżyniera. We wrześniu 1948 r ożenił się z Zofią Jastrzębską ps " Zosia". Od 1949 r. jeszcze będąc studentem, rozpoczął pracę dydaktyczną w Katedrze Geometrii Wykreślnej i Rysunku Technicznego macierzystego Wydziału. Po przymusowym połączeniu Szkoły z Politechniką Warszawską dokończył studia magisterskie na Wydziale Lotniczym PW, pozostając nieprzerwanie pracownikiem Katedry. Konspiracyjna i powstańcza przeszłość uniemożliwiła mu realizację marzeń, ze względu na biografię nie wolno mu było nawet należeć do studenckiego Lotniczego Koła Naukowego, a cóż dopiero być dopuszczonym do zawodowego konstruowania silników samolotowych, czego dotyczyła jego praca magisterska. Dlatego całe swe życie zawodowe poświęcił pracy dydaktycznej na Politechnice Warszawskiej i SGGW. Przez szereg lat pełnił funkcje opiekuna roku, opiekuna domów studenckich. Był laureatem plebiscytu inicjowanego przez studentów na Wydziale Melioracji Wodnych pod hasłem "Człowiek, którego najbardziej cenimy". Z jego inicjatywy, dla uczczenia pamięci zamordowanych po wyjściu z kanałów powstańców, powstał pomnik przy ul. Dworkowej. Jako pierwszy zapalił znicz w miejscu, które mogło być także miejscem jego śmierci...
Odznaczenia:
Krzyż Walecznych (wniosek rtm "Gardy " z dnia 20.09.1944), Medal Wojska (czterokrotnie - legitymacja nr 21237, Krzyż Armii Krajowej, Złoty Medal Opiekuna Miejsc Pamięci Narodowej,
Miejsce śmierci:
Warszawa
Źródła:
Muzeum Powstania Warszawskiego, baza uczestników PW, Anna Skarżyńska z d. Kowalewska, archiwum rodzinne
Posiadasz jakiekolwiek dane lub materiały o mieszkańcach stolicy, którzy zginęli lub zaginęli w trakcie Powstania Warszawskiego? Chcesz poprawić biogram lub dodać nowe informacje o ofiarach cywilnych? Zaproponuj zmiany w formularzu. Wszystkie uwagi będą weryfikowanie przez grono historyków Muzeum Powstania Warszawskiego i po weryfikacji uzupełniane w bazie.

Pomóż uzupełnić bazę biogramów

Aleksander Kowalewski "Longinus" Fot. AR MPW

Aleksander Kowalewski "Longinus" Fot. AR MPW

Nasz newsletter