Alina Miklaszewska

Archiwum Historii Mówionej

Nazywam się Alina Miklaszewska, z domu Dobosz, urodzona w Warszawie 1 stycznia 1931 roku. Od urodzenia mieszkam w Warszawie.

  • Gdzie pani była w czasie Powstania?


W czasie Powstania byłam już poza Warszawą, dlatego że ósmego…

  • Chodzi tylko o powiedzenie, z jaką dzielnicą była pani związana w momencie wybuchu Powstania.


Z Wolą. W czasie Powstania mieszkałam na ulicy Pańskiej 21 […].

  • Rozpocznijmy od wspomnień jeszcze sprzed wybuchu wojny. W jakiej rodzinie pani się wychowywała, gdzie pani mieszkała, do jakiej szkoły pani chodziła? Proszę nam o tym opowiedzieć.


Ojciec mój był pracownikiem Ministerstwa Spraw Wojskowych, na [ulicy] 6 sierpnia. On był piłsudczyk, więc nie wiem, w jakiej on był randze, ale na pewno w jakiejś takiej nie oficerskiej. Mieszkałam na Mokotowie, na ulicy Stępińskiej. Do szkoły chodziłam na ulicę Różaną albo Grottgera, bo nie pamiętam dokładnie. Matka moja nie pracowała. Miałam brata młodszego ode mnie o cztery lata. Na początku wybuchu wojny ojciec mój został ewakuowany z ministerstwem i do chwili obecnej jego losy są mi nieznane. Po pierwszych bombardowaniach dom, w którym mieszkałam, został zburzony. Więc matka, nie mając wyjścia, po prostu skierowała się z nami, jako małymi dziećmi, do swoich dalekich krewnych, w kierunku Mińska Mazowieckiego.

  • Wróćmy jeszcze na chwilkę do tych czasów szkolnych sprzed wojny. Była pani małą dziewczynką, ale czy pamięta może pani jakąś szczególną atmosferę, przygotowywanie patriotyczne młodzieży. Mówi pani o tym, że tata był piłsudczykiem, więc jaka atmosfera panowała w domu?


Tak. W domu atmosferę to pamiętam taką, że pamiętam nawet pogrzeb Piłsudskiego, dokładnie pamiętam. Oglądałam ten pogrzeb z piątego piętra ministerstwa na 6 Sierpnia. Pamiętam, jak było prowadzone ciało na tej lawecie i tego kulejącego konia. Nawet się dziwią, że może takie dziecko pamiętać. Ale jeżeli ja wiecznie słyszałam na okrągło te hołdy na Piłsudskiego, więc to się utrwala, a tym bardziej u dzieci.

  • Miała pani wtedy cztery lata.


Tak, pięć prawie. I po śmierci Piłsudskiego, jak Piłsudski zmarł, on zmarł i była żałoba. Ci wszyscy pracownicy nosili sześć tygodni czarne opaski. Pamiętam piosenkę. „To nieprawda, że ciebie już nie ma, to nieprawda, że jesteś już w grobie. Chociaż cała, cała polska ziemia, cała polska ziemia jest w żałobie. Chociaż serce ci w piersi nie bije, w naszych sercach jak żyłeś, tak żyjesz. O, Marszałku, wodzu nieśmiertelny”. To pamiętam, to była piosenka na melodię: „To nieprawda, że ciebie już nie ma, to nieprawda że jesteś już w grobie”. Tak to mniej więcej szło.

  • W szkole młodzież śpiewała czy w domu?


W domu, dzieci, bo to były takie bloki tych wszystkich pracowników. W szkole nie, bo to trzydziesty piąty rok. 9 maja czy któryś. Bardzo to dokładnie pamiętam. I naprawdę dokładnie pamiętam ten pogrzeb. I ten pogrzeb jak poszedł Bagatelą, z dołu od Belwederu, poszedł prosto Marszałkowską. No ale to już ja widziałam z okna, jako małe dziecko. Ile miałam? Cztery i pół roku.

  • Czyli dom żył patriotyczną atmosferą?


Tak, tak. Ojciec mój bardzo. Bardzo.

  • Czy pamięta może pani nastrój przed wybuchem wojny? Czy miała pani świadomość, że wybuchnie wojna?


Nie. Na tyle nie było świadomości, że jak to zaczęli, jak już były pierwsze mordowania i te syreny, to moja mama wyszła na balkon i stwierdziła, że się samoloty ćwiczą. A to już zaczęło się bombardowanie. To było chyba 4 września. I piątego ewakuowali mojego ojca, ministerstwo całe. To tylko tyle. A przed samą wojną to co ja mogłam pamiętać? Wtedy mieszkałam na Padewskiej, na dole Mokotowa, tam, gdzie tylko kupa dzieci i piachu. Tak że najbardziej mi się utkwił właśnie ten pogrzeb Piłsudskiego, pamiętam bardzo. I bardzo dokładnie pamiętam sprzed wojny sprowadzenie relikwii Andrzeja Boboli, bo byłam na tym razem z matką. To takie dwa szczegóły, które pamiętam sprzed wojny. A tak to specjalnie luksusów nie było, tak jak niektóre starsze panie twierdzą, że taki był. To takie są wspomnienia sprzed wojny.

  • Po ewakuacji ojca razem z ministerstwem mama zapakowała dobytek, dzieci i…

 

A jaki dobytek, kochanie, co można było wziąć z dwojgiem małych dzieci? Kawałek chleba, jakieś tam kapcie i poszła. Nawet miałyśmy taki przypadek, że w Dębem Wielkim zaczęło się bombardowanie i było takie wielkie drzewo. Nie wiem, co to było za drzewo. I wszyscy ci ludzie, którzy szli tą szosą, zeszli na bok pod to drzewo i pod tym drzewem się chowali. Szczęście, że jechał lotnik na motorze, odrzucił ten motor i zaczął po prostu nami kierować, że nikomu się nic nie stało, tylko wszystkie te liście prawie były zestrzelone. I oni widocznie, jak już wszystkie wystrzelili, to odleciał ten samolot. To taki był bardziej drastyczny moment tej drogi. No bo ta droga, no to z takim małym dzieckiem… Buty zgubił.

  • Cały czas na pieszo?


Tak, tak, to około dwudziestu pięciu kilometrów. To tyle pamiętam z… do trzydziestego dziewiątego roku.

 

  • Kiedy pani wróciła do Warszawy?


Na początku czterdziestego, zaraz na początku wróciłam, bo mama nie miała tam z czego żyć, no po prostu utrzymywać [nas]. I później zaczęła handlować.

  • A państwa domu już nie było, nie było dokąd wracać?


Nie. Więc my wróciłyśmy do mamy siostry, na Pańską 100. Tam mój wujo miał warsztat szewski i taką antresolę nad tym warsztatem. I tak tych wszystkich uchodźców, którzy wyrzucili… no to w antresoli myśmy we troje, [czyli ja] z bratem i mamą, spali na takim jednym łóżku. Tak że warunki były tragiczne. I tak było do momentu czterdziestego drugiego roku, do momentu kiedy… koniec pierwszego… jak pomniejszyli getto. I przedłużenie Pańskiej, bo Pańska była do Żelaznej zamknięta, bo było getto, otworzyli tę część jedną i mieszkania po tych wywiezionych Żydach dali ludziom, co nie mieli. Myśmy dostali na Pańskiej 21. W tym budynku był bunkier powstańczy. […] I tam żeśmy dostali mieszkanie na piątym piętrze, nie większe od tego. I właśnie wtedy ja musiałam już zacząć trochę handlować, bo matka moja została złapana w czasie tego, bo jeździła do Łukowa, a że była słaba bardzo psychicznie, więc dostała różnych lęków, no i po prostu cały ten bagaż z tego wszystkiego spadł na mnie. A ja miałam w sumie dwanaście lat, trzynaście. Najgorsze to były noce. Te bombardowania, bo tam były takie… tak widniutko, że [Sowieci] się nie pomylili, co mieli zbombardować. Bo ja mieszkałam tak jak teraz jest kościół Wszystkich Świętych, to vis-à-vis. A obok była na Mariańskiej wacha niemiecka, bardzo nieprzyjemnie kojarząca się. […] I tak, po prostu do… Aha, i wtedy jak tej mamy dwa tygodnie nie było, ja byłam sama z tym dzieciakiem. Głód. No ale jakoś żeśmy przetrwali tę biedę. To rzodkiewką, to czym tam… Handlowaliśmy na placu Kazimierza, ten kawałek tak nazywano… Kazimierza albo Mietkowskiego.

  • A skąd była ta rzodkiewka?


Ta rzodkiewka była… W tym budynku, w którym mieszkałam, mieszkała pani Pastuszkowa i ona handlowa, z zieleniaka zwoziła workami te rzodkiewki. I ona nam taki worek przywoziła. Myśmy wiązali po dziesięć sztuk i żeśmy pod halą Witkowskiego sprzedawali z bratem i z tego żeśmy się utrzymywali, jak mamy nie było. No a jak już ją Niemiec… nawet, o dziwo, wypuścił ją ten Niemiec, przeciął druty. Ale to był jakiś Ślązak. Bo moja mama strasznie rozpaczała.

  • Czyli mama była aresztowana w trakcie podróży?


Tak, tak. I w tym Łukowie, w takim obozie… i miała być wywieziona do obozu. I tam jakiś Niemiec, ale Ślązak, w nocy przeciął druty, wypuścił. No ale to było po dwóch tygodniach. Więc całe te dwa tygodnie to ja byłam sama z tym dzieciakiem i z rzodkiewkami.

  • Który to był rok?


To był rok czterdziesty trzeci, to było przed samym Powstaniem. […]

  • Proszę jeszcze opowiedzieć o szkole.


Jeżeli chodzi o szkołę, to ja zostałam przydzielona do szkoły na Chłodną. To było przy… jak [był] plac Kercelego, taki browar tam był (jeszcze chyba ten browar był długi czas). I tam właśnie w tej szkole moją wychowawczynią została pani Górnicka Janina.

  • I to był rok 1940 czy później?


Nie, później, później.

  • Bo do Warszawy pani wróciła na początku 1940 roku?


Tak, ale to chodziłam do szkoły na Miedzianą, bo tam… A później tę szkołę porozdzielali i później ja chodziłam na Młynarską, jak zajezdnia tramwajowa była. I potem jak tę szkołę podzielili, to ja zostałam z Młynarskiej przeniesiona na Chłodną. I tam na tej Chłodnej właśnie, całą taką, ja wiem… Ona była i dyrektorem, i wychowawcą. To były takie klasy… duże mieszkanie, pięciopokojowe chyba, i tam, nie wiem, jakie tam były klasy młodsze. I tam właśnie spotkałam panią Górnicką, której tak gorliwie szukałam do ubiegłego roku.

  • Do której klasy pani poszła?


U pani Górnickiej to ja byłam chyba w klasie czwartej, piątej i szóstej. Albo piątej i szóstej. U pani Górnickiej. To była wielka patriotka.

  • Czyli spotkanie z tą wychowawczynią, Janiną Górnicką, wywarło na panią duży wpływ?


Duży wpływ, bardzo duży. Wszystkie te różne takie pieśni patriotyczne, wszystkie takie o tych Orlętach Lwowskich w ogóle opowiadała, w ogóle takie pieśni religijne, których do tej pory nie słyszałam w żadnym kościele, wiersze okolicznościowe, jak na Dzień Matki, jak na przykład wielkanocne. I cała taka, po prostu… Tylko nie pamiętam, jak często to było. Najpierw właśnie były takie spotkania z nią w kościele świętego Wojciecha na Wolskiej, a później u Karola Boromeusza, przy Hali Mirowskiej ten kościół jest. Tak że jeżeli chodzi o panią Górnicką, to było złoto, naprawdę.
Rewizji było masa, bo to co jakiś czas dzwonek tego dozorcy, tego woźnego, bo tam jakaś kontrola. Tam był taki olbrzymi pies. Te wszystkie takie pomocnicze materiały, to ona tam miała taką skrytkę… Ona bodajże skłoniła mnie do czytania, dużo i ja bardzo dużo czytałam. Ja jeszcze dzisiaj pamiętam lepiej lekturę niż obecni maturzyści, wszyscy pozostali. I to było wszystko zasługa pani Górnickiej. I ta pani Howorek, to ja nie wiem, co to była… czy to była jakaś autochtonka czy takie nazwisko, ale też była bardzo wspaniała osoba.

  • To była jedna z nauczycielek też, tak?


Tak, tak.

  • Pani Howorek. „Ch” czy „h”?


Chyba „h”, Howorek. Matylda miała na imię.

  • A czy harcerstwo funkcjonowało też, czy pani Górnicka zachęcała…


Może i [tak], ale ja nie miałam czasu, bo ja miałam tego brata małego i musiałam się zająć nim. On chodził do szkoły na Żelazną, tam daleko, daleko. I w domu mamy mojej nie było. Po prostu, no były takie zbiórki, tak jak mówię, w tym kościele. Ale żeby na przykład jakieś takie… Raz tam dała nam jakieś ulotki, gdzieś tam, przenieść pod jakiś adres. Ale tak, żebym była taka bardzo zaangażowana, to ja nie miałam kiedy, bo musiałam zająć się tym chłopakiem.

  • Jak długo mamy nie było?


Nieraz i dwa tygodnie. A ja miałam ile wtedy? Dwanaście lat. Pamiętam taki bardzo śmieszny… może śmieszny, tragiczny. Brat mój koniecznie chciał sobie kupić hulajnogę, bo jeździł na takiej fajerce od kuchni i na pogrzebaczu. On miał takie wielkie marzenia, no i zbierał pieniądze od naszego wujka, który był takim bardzo dobrym człowiekiem. A naprzeciwko tego budynku były takie olbrzymie gruzy. To było tak, że się przechodziło przez te gruzy, wychodziło na plac Grzybowski. No i myśmy kiedyś sobie spacerem z bratem na spacer poszli tam, w kierunku kościoła. I stało dwóch mężczyzn, ci mężczyźni nas zaczepili i mówią do nas, że na pewno dostaniemy jakąś nagrodę, żebyśmy zanieśli jakąś… nie wiem, ja tego do ręki nie brałam… że tam jest zabity człowiek, żeby dać znać rodzinie i oni dadzą nagrodę. Mój brat był pełen skowronków, no bo przecież miałby hulajnogę, ale mnie po prostu ogarnął straszny lęk. I oni widzieli, że nie byliśmy chętni, i nas zostawili. Kto to był, co to było, nie wiem.
A to było bardzo blisko tej wachy tak zwanej, która była na Mariańskiej. I tam był ten posterunek policji granatowej, do której do dnia dzisiejszego nie mam sentymentu. Po prostu, zawsze wieczorami… Tam były takie kapliczki, jakie jeszcze nieraz są tu w Warszawie, modlili się ludzie, śpiewali pieśni majowe. I ta granatowa policja miała takie wielkie karabiny i zawsze jak ci ludzie tam się zebrali, na tym… Tam była taka pani Adela, taka dozorczyni, nie pamiętam, jak ona się nazywała… Zamykała tę bramę, a ta brama była z drzewa. I oni tak lecieli i tymi karabinami po tych bramach. I to była taka groza. W ogóle tam było bez przerwy, na okrągło, bo to było blisko tej bramy na Twardej, tej żydowskiej. I tam na okrągło był taki melanż. Tam jednych wywozili, przywozili, wywozili, przywozili. Ja mieszkałam w takiej, to była taka… Ta część przednia, ta facjata, to ona była zburzona i tylko był taki sklep, taki pan Szymański ten sklep miał, „kartofel”, „cukierek”, jak mówili na niego. […] I tam była taka facjata, taka od… Tam się coś zawsze działo w nocy. Nie wiem, czy to z getta [byli] wywożeni ci Żydzi i potem byli wywożeni znowu gdzieś rano. W dzień już nie było nikogo. Więc tam był stale, na okrągło ruch. A to było właśnie bardzo blisko i tam bez przerwy ci policjanci latali, szukali, rewidowali te mieszkania. Tak że tam nigdy nie było spokoju.
Nazywam się Alina Miklaszewska, z domu Dobosz, urodzona w Warszawie 1 stycznia 1931 roku. Od urodzenia mieszkam w Warszawie.

  • Gdzie pani była w czasie Powstania?


W czasie Powstania byłam już poza Warszawą, dlatego że ósmego…

  • Chodzi tylko o powiedzenie, z jaką dzielnicą była pani związana w momencie wybuchu Powstania.


Z Wolą. W czasie Powstania mieszkałam na ulicy Pańskiej 21 […].

  • Rozpocznijmy od wspomnień jeszcze sprzed wybuchu wojny. W jakiej rodzinie pani się wychowywała, gdzie pani mieszkała, do jakiej szkoły pani chodziła? Proszę nam o tym opowiedzieć.


Ojciec mój był pracownikiem Ministerstwa Spraw Wojskowych, na [ulicy] 6 sierpnia. On był piłsudczyk, więc nie wiem, w jakiej on był randze, ale na pewno w jakiejś takiej nie oficerskiej. Mieszkałam na Mokotowie, na ulicy Stępińskiej. Do szkoły chodziłam na ulicę Różaną albo Grottgera, bo nie pamiętam dokładnie. Matka moja nie pracowała. Miałam brata młodszego ode mnie o cztery lata. Na początku wybuchu wojny ojciec mój został ewakuowany z ministerstwem i do chwili obecnej jego losy są mi nieznane. Po pierwszych bombardowaniach dom, w którym mieszkałam, został zburzony. Więc matka, nie mając wyjścia, po prostu skierowała się z nami, jako małymi dziećmi, do swoich dalekich krewnych, w kierunku Mińska Mazowieckiego.

  • Wróćmy jeszcze na chwilkę do tych czasów szkolnych sprzed wojny. Była pani małą dziewczynką, ale czy pamięta może pani jakąś szczególną atmosferę, przygotowywanie patriotyczne młodzieży. Mówi pani o tym, że tata był piłsudczykiem, więc jaka atmosfera panowała w domu?


Tak. W domu atmosferę to pamiętam taką, że pamiętam nawet pogrzeb Piłsudskiego, dokładnie pamiętam. Oglądałam ten pogrzeb z piątego piętra ministerstwa na 6 Sierpnia. Pamiętam, jak było prowadzone ciało na tej lawecie i tego kulejącego konia. Nawet się dziwią, że może takie dziecko pamiętać. Ale jeżeli ja wiecznie słyszałam na okrągło te hołdy na Piłsudskiego, więc to się utrwala, a tym bardziej u dzieci.

  • Miała pani wtedy cztery lata.


Tak, pięć prawie. I po śmierci Piłsudskiego, jak Piłsudski zmarł, on zmarł i była żałoba. Ci wszyscy pracownicy nosili sześć tygodni czarne opaski. Pamiętam piosenkę. „To nieprawda, że ciebie już nie ma, to nieprawda, że jesteś już w grobie. Chociaż cała, cała polska ziemia, cała polska ziemia jest w żałobie. Chociaż serce ci w piersi nie bije, w naszych sercach jak żyłeś, tak żyjesz. O, Marszałku, wodzu nieśmiertelny”. To pamiętam, to była piosenka na melodię: „To nieprawda, że ciebie już nie ma, to nieprawda że jesteś już w grobie”. Tak to mniej więcej szło.

  • W szkole młodzież śpiewała czy w domu?


W domu, dzieci, bo to były takie bloki tych wszystkich pracowników. W szkole nie, bo to trzydziesty piąty rok. 9 maja czy któryś. Bardzo to dokładnie pamiętam. I naprawdę dokładnie pamiętam ten pogrzeb. I ten pogrzeb jak poszedł Bagatelą, z dołu od Belwederu, poszedł prosto Marszałkowską. No ale to już ja widziałam z okna, jako małe dziecko. Ile miałam? Cztery i pół roku.

  • Czyli dom żył patriotyczną atmosferą?


Tak, tak. Ojciec mój bardzo. Bardzo.

  • Czy pamięta może pani nastrój przed wybuchem wojny? Czy miała pani świadomość, że wybuchnie wojna?


Nie. Na tyle nie było świadomości, że jak to zaczęli, jak już były pierwsze mordowania i te syreny, to moja mama wyszła na balkon i stwierdziła, że się samoloty ćwiczą. A to już zaczęło się bombardowanie. To było chyba 4 września. I piątego ewakuowali mojego ojca, ministerstwo całe. To tylko tyle. A przed samą wojną to co ja mogłam pamiętać? Wtedy mieszkałam na Padewskiej, na dole Mokotowa, tam, gdzie tylko kupa dzieci i piachu. Tak że najbardziej mi się utkwił właśnie ten pogrzeb Piłsudskiego, pamiętam bardzo. I bardzo dokładnie pamiętam sprzed wojny sprowadzenie relikwii Andrzeja Boboli, bo byłam na tym razem z matką. To takie dwa szczegóły, które pamiętam sprzed wojny. A tak to specjalnie luksusów nie było, tak jak niektóre starsze panie twierdzą, że taki był. To takie są wspomnienia sprzed wojny.

  • Po ewakuacji ojca razem z ministerstwem mama zapakowała dobytek, dzieci i…

 

A jaki dobytek, kochanie, co można było wziąć z dwojgiem małych dzieci? Kawałek chleba, jakieś tam kapcie i poszła. Nawet miałyśmy taki przypadek, że w Dębem Wielkim zaczęło się bombardowanie i było takie wielkie drzewo. Nie wiem, co to było za drzewo. I wszyscy ci ludzie, którzy szli tą szosą, zeszli na bok pod to drzewo i pod tym drzewem się chowali. Szczęście, że jechał lotnik na motorze, odrzucił ten motor i zaczął po prostu nami kierować, że nikomu się nic nie stało, tylko wszystkie te liście prawie były zestrzelone. I oni widocznie, jak już wszystkie wystrzelili, to odleciał ten samolot. To taki był bardziej drastyczny moment tej drogi. No bo ta droga, no to z takim małym dzieckiem… Buty zgubił.

  • Cały czas na pieszo?


Tak, tak, to około dwudziestu pięciu kilometrów. To tyle pamiętam z… do trzydziestego dziewiątego roku.

 

  • Kiedy pani wróciła do Warszawy?


Na początku czterdziestego, zaraz na początku wróciłam, bo mama nie miała tam z czego żyć, no po prostu utrzymywać [nas]. I później zaczęła handlować.

  • A państwa domu już nie było, nie było dokąd wracać?


Nie. Więc my wróciłyśmy do mamy siostry, na Pańską 100. Tam mój wujo miał warsztat szewski i taką antresolę nad tym warsztatem. I tak tych wszystkich uchodźców, którzy wyrzucili… no to w antresoli myśmy we troje, [czyli ja] z bratem i mamą, spali na takim jednym łóżku. Tak że warunki były tragiczne. I tak było do momentu czterdziestego drugiego roku, do momentu kiedy… koniec pierwszego… jak pomniejszyli getto. I przedłużenie Pańskiej, bo Pańska była do Żelaznej zamknięta, bo było getto, otworzyli tę część jedną i mieszkania po tych wywiezionych Żydach dali ludziom, co nie mieli. Myśmy dostali na Pańskiej 21. W tym budynku był bunkier powstańczy. […] I tam żeśmy dostali mieszkanie na piątym piętrze, nie większe od tego. I właśnie wtedy ja musiałam już zacząć trochę handlować, bo matka moja została złapana w czasie tego, bo jeździła do Łukowa, a że była słaba bardzo psychicznie, więc dostała różnych lęków, no i po prostu cały ten bagaż z tego wszystkiego spadł na mnie. A ja miałam w sumie dwanaście lat, trzynaście. Najgorsze to były noce. Te bombardowania, bo tam były takie… tak widniutko, że [Sowieci] się nie pomylili, co mieli zbombardować. Bo ja mieszkałam tak jak teraz jest kościół Wszystkich Świętych, to vis-à-vis. A obok była na Mariańskiej wacha niemiecka, bardzo nieprzyjemnie kojarząca się. […] I tak, po prostu do… Aha, i wtedy jak tej mamy dwa tygodnie nie było, ja byłam sama z tym dzieciakiem. Głód. No ale jakoś żeśmy przetrwali tę biedę. To rzodkiewką, to czym tam… Handlowaliśmy na placu Kazimierza, ten kawałek tak nazywano… Kazimierza albo Mietkowskiego.

  • A skąd była ta rzodkiewka?


Ta rzodkiewka była… W tym budynku, w którym mieszkałam, mieszkała pani Pastuszkowa i ona handlowa, z zieleniaka zwoziła workami te rzodkiewki. I ona nam taki worek przywoziła. Myśmy wiązali po dziesięć sztuk i żeśmy pod halą Witkowskiego sprzedawali z bratem i z tego żeśmy się utrzymywali, jak mamy nie było. No a jak już ją Niemiec… nawet, o dziwo, wypuścił ją ten Niemiec, przeciął druty. Ale to był jakiś Ślązak. Bo moja mama strasznie rozpaczała.

  • Czyli mama była aresztowana w trakcie podróży?


Tak, tak. I w tym Łukowie, w takim obozie… i miała być wywieziona do obozu. I tam jakiś Niemiec, ale Ślązak, w nocy przeciął druty, wypuścił. No ale to było po dwóch tygodniach. Więc całe te dwa tygodnie to ja byłam sama z tym dzieciakiem i z rzodkiewkami.

  • Który to był rok?


To był rok czterdziesty trzeci, to było przed samym Powstaniem. […]

  • Proszę jeszcze opowiedzieć o szkole.


Jeżeli chodzi o szkołę, to ja zostałam przydzielona do szkoły na Chłodną. To było przy… jak [był] plac Kercelego, taki browar tam był (jeszcze chyba ten browar był długi czas). I tam właśnie w tej szkole moją wychowawczynią została pani Górnicka Janina.

  • I to był rok 1940 czy później?


Nie, później, później.

  • Bo do Warszawy pani wróciła na początku 1940 roku?


Tak, ale to chodziłam do szkoły na Miedzianą, bo tam… A później tę szkołę porozdzielali i później ja chodziłam na Młynarską, jak zajezdnia tramwajowa była. I potem jak tę szkołę podzielili, to ja zostałam z Młynarskiej przeniesiona na Chłodną. I tam na tej Chłodnej właśnie, całą taką, ja wiem… Ona była i dyrektorem, i wychowawcą. To były takie klasy… duże mieszkanie, pięciopokojowe chyba, i tam, nie wiem, jakie tam były klasy młodsze. I tam właśnie spotkałam panią Górnicką, której tak gorliwie szukałam do ubiegłego roku.

  • Do której klasy pani poszła?


U pani Górnickiej to ja byłam chyba w klasie czwartej, piątej i szóstej. Albo piątej i szóstej. U pani Górnickiej. To była wielka patriotka.

  • Czyli spotkanie z tą wychowawczynią, Janiną Górnicką, wywarło na panią duży wpływ?


Duży wpływ, bardzo duży. Wszystkie te różne takie pieśni patriotyczne, wszystkie takie o tych Orlętach Lwowskich w ogóle opowiadała, w ogóle takie pieśni religijne, których do tej pory nie słyszałam w żadnym kościele, wiersze okolicznościowe, jak na Dzień Matki, jak na przykład wielkanocne. I cała taka, po prostu… Tylko nie pamiętam, jak często to było. Najpierw właśnie były takie spotkania z nią w kościele świętego Wojciecha na Wolskiej, a później u Karola Boromeusza, przy Hali Mirowskiej ten kościół jest. Tak że jeżeli chodzi o panią Górnicką, to było złoto, naprawdę.
Rewizji było masa, bo to co jakiś czas dzwonek tego dozorcy, tego woźnego, bo tam jakaś kontrola. Tam był taki olbrzymi pies. Te wszystkie takie pomocnicze materiały, to ona tam miała taką skrytkę… Ona bodajże skłoniła mnie do czytania, dużo i ja bardzo dużo czytałam. Ja jeszcze dzisiaj pamiętam lepiej lekturę niż obecni maturzyści, wszyscy pozostali. I to było wszystko zasługa pani Górnickiej. I ta pani Howorek, to ja nie wiem, co to była… czy to była jakaś autochtonka czy takie nazwisko, ale też była bardzo wspaniała osoba.

  • To była jedna z nauczycielek też, tak?


Tak, tak.

  • Pani Howorek. „Ch” czy „h”?


Chyba „h”, Howorek. Matylda miała na imię.

  • A czy harcerstwo funkcjonowało też, czy pani Górnicka zachęcała…


Może i [tak], ale ja nie miałam czasu, bo ja miałam tego brata małego i musiałam się zająć nim. On chodził do szkoły na Żelazną, tam daleko, daleko. I w domu mamy mojej nie było. Po prostu, no były takie zbiórki, tak jak mówię, w tym kościele. Ale żeby na przykład jakieś takie… Raz tam dała nam jakieś ulotki, gdzieś tam, przenieść pod jakiś adres. Ale tak, żebym była taka bardzo zaangażowana, to ja nie miałam kiedy, bo musiałam zająć się tym chłopakiem.

  • Jak długo mamy nie było?


Nieraz i dwa tygodnie. A ja miałam ile wtedy? Dwanaście lat. Pamiętam taki bardzo śmieszny… może śmieszny, tragiczny. Brat mój koniecznie chciał sobie kupić hulajnogę, bo jeździł na takiej fajerce od kuchni i na pogrzebaczu. On miał takie wielkie marzenia, no i zbierał pieniądze od naszego wujka, który był takim bardzo dobrym człowiekiem. A naprzeciwko tego budynku były takie olbrzymie gruzy. To było tak, że się przechodziło przez te gruzy, wychodziło na plac Grzybowski. No i myśmy kiedyś sobie spacerem z bratem na spacer poszli tam, w kierunku kościoła. I stało dwóch mężczyzn, ci mężczyźni nas zaczepili i mówią do nas, że na pewno dostaniemy jakąś nagrodę, żebyśmy zanieśli jakąś… nie wiem, ja tego do ręki nie brałam… że tam jest zabity człowiek, żeby dać znać rodzinie i oni dadzą nagrodę. Mój brat był pełen skowronków, no bo przecież miałby hulajnogę, ale mnie po prostu ogarnął straszny lęk. I oni widzieli, że nie byliśmy chętni, i nas zostawili. Kto to był, co to było, nie wiem.
A to było bardzo blisko tej wachy tak zwanej, która była na Mariańskiej. I tam był ten posterunek policji granatowej, do której do dnia dzisiejszego nie mam sentymentu. Po prostu, zawsze wieczorami… Tam były takie kapliczki, jakie jeszcze nieraz są tu w Warszawie, modlili się ludzie, śpiewali pieśni majowe. I ta granatowa policja miała takie wielkie karabiny i zawsze jak ci ludzie tam się zebrali, na tym… Tam była taka pani Adela, taka dozorczyni, nie pamiętam, jak ona się nazywała… Zamykała tę bramę, a ta brama była z drzewa. I oni tak lecieli i tymi karabinami po tych bramach. I to była taka groza. W ogóle tam było bez przerwy, na okrągło, bo to było blisko tej bramy na Twardej, tej żydowskiej. I tam na okrągło był taki melanż. Tam jednych wywozili, przywozili, wywozili, przywozili. Ja mieszkałam w takiej, to była taka… Ta część przednia, ta facjata, to ona była zburzona i tylko był taki sklep, taki pan Szymański ten sklep miał, „kartofel”, „cukierek”, jak mówili na niego. […] I tam była taka facjata, taka od… Tam się coś zawsze działo w nocy. Nie wiem, czy to z getta [byli] wywożeni ci Żydzi i potem byli wywożeni znowu gdzieś rano. W dzień już nie było nikogo. Więc tam był stale, na okrągło ruch. A to było właśnie bardzo blisko i tam bez przerwy ci policjanci latali, szukali, rewidowali te mieszkania. Tak że tam nigdy nie było spokoju.

  • Czyli nigdy nie było poczucia bezpieczeństwa, zawsze zagrożenie?


Nie. Zawsze, zawsze.

  • Jak pani wychodziła na ten targ, żeby handlować czymkolwiek, czy na spacer z bratem, czy właśnie do szkoły, to bała się pani tak w każdej, czy…

 

Bałam się w każdej chwili w tym sensie, że nie miałam innej drogi, tylko musiałam iść po stronie tej… Tu było getto. I na przykład, jak na połowę przedzielona byłaby Towarowa, a po drugiej ja przechodziłam, więc tam było na okrągło kupę Niemców. I wszyscy tam strzelali, zabijali. Przy mnie zabili chyba dwie Żydówki młode. Tak że tam był zawsze lęk. Bo ja do tej szkoły co szłam, tam na Chłodnej taki był most, to ten most przechodził z Chłodnej na tę drugą stronę. Więc strach to był zawsze. Bez przerwy te syreny wyjące, bez przerwy te naloty. Tak że ja… po tym mi chyba zostało, że z sercem mam kłopoty do dnia dzisiejszego.

 

  • A czy w szkole czuła się pani bezpieczna?

 

Tak, tak, ale też nie zawsze. Tyle po prostu, że takiego ciepła, takiego jakiegoś schronienia to dawała ta pani Górnicka.

  • Jak dużo uczniów było wtedy?


Ja pamiętam tylko cztery osoby. To była Ala Krysińska i Wojtek Wojciechowski, i ja. To pamiętam. Ta Krysińska Ala to była moją koleżanką. Córka sprawdzała w Internecie, ale nic, nigdzie nie ma jej. To pamiętam. To nie były duże klasy, bo to były takie pokoje.

  • A ile oddziałów szkolnych mogło tam być?


Nie wiem. Nie pamiętam. Po prostu człowiek się wtedy nie zastanawia.

  • Czy był też czas na zabawę w czasie przerw?


No to nieraz się trochę tam… ale raczej nie. Raczej był nastrój żałobny, taki smutny. Bo jak się wyglądało na ten cały Kercelak, bez przerwy na tych Niemców…

 

  • Czy miała może pani świadomość tego, że istnieje państwo podziemne, że istnieje konspiracja, że ludzie są zaangażowani w przygotowania do Powstania?


Tak, ale ja nie miałam po prostu źródła takiego, żeby się z tego… bo pani Górnicka nie mówiła tego młodszym, normalne przecież. A może starsze dzieci… No tylko tyle, żeby po prostu… te wszystkie takie patriotyczne… Mówię, i wiersze, i opowiadała, i o Lwowskich Orlętach, i o tym wszystkim. Trochę historii. Ja przez to lubiłam, po prostu kochałam Kraszewskiego, przeczytałam prawie wszystko. Po prostu ona chciała przekazać, ale tylko to co mogła, bo różne były tam też… nie wiadomo kto i co. To tyle właśnie. I później, jak… to było w sierpniu, to już było słychać… Bo ja miałam brata ciotecznego, […] Waldek Siłuch, miał szesnaście lat i zginął na Chmielnej na początku Powstania. To on już był taki trochę bardziej starszy, on brał właśnie udział w Powstaniu, tylko bardzo [krótko], no mówię, że zginął chyba 5 sierpnia. To słychać było, to on opowiadał. No ale to też uważał nas za gówniarzy. Brat mój to już był mały chłopak. Tak że było czuć takie podniecenie, że coś się musi wydarzyć. Nieraz człowiek ma jakieś przeczucie takie. Tak że było takie napięcie. I na okrągło, stale – tutaj ogłoszenie, tu ogłoszenie, tu zastrzelili, tu zabili, tu… Ja byłam przy kilku takich przypadkach, przy łapankach.

  • Proszę nam o tym opowiedzieć, jeśli pani jakoś szczególnie zapamiętała takie konkretne wydarzenie.

 

Więc [jeśli chodzi o] takie konkretne wydarzenie, to pamiętam bardzo tę egzekucję na Łuckiej. Wracałam ze szkoły i podjechała „buda”. Zatrzymali ruch, właśnie tak jak ten mur taki jest tam, naprzeciwko mennicy, jest taki mur. Wyskoczyli ci żandarmi, zatrzymali tych wszystkich ludzi, i po prostu wsadzili chyba dwadzieścia osób, z zawiązanymi oczami, zakneblowanymi ustami, ręce mieli do tyłu powiązane. Ustawili pod tym murem te osoby, te pistolety, karabiny maszynowe. I pamiętam tylko tę salwę, bo zemdlałam. Bo ja bardzo mdlałam. I wtedy kiedy mnie już tam docucono, to już była kupa kwiatów, krwi i świec. To ten moment pamiętam bardzo, do momentu tego strzału. To był jeden i jeden taki właśnie że naprzeciwko […] I przyszło zarządzenie takie do szkoły, żeby całą klasę wyprowadzić pod Sądy. I tam właśnie, jak były na Lesznie Sądy, to były takie balkony, takie galerie przed tym. I na tych galeriach było powieszonych prawdopodobnie siedemnastu chłopców młodych. Rozpoczynał ksiądz i kończył ksiądz. I pod wpływem… Znaczy się, ta policja granatowa nas prowadziła, żeby to obejrzeć. Dlatego mam taki uraz straszny.

  • Czy jeszcze może jakieś tego typu wspomnienia?


Takie drastyczne to jeszcze na przykład tam, jak był mur getta, tam były takie okienka. Myśmy na Pańskiej 100 mieli takiego kolegę, takiego Żyda. Był w naszym wieku, taki Dawidek. I zabrali do getta, to on się z tego getta wydostał i myśmy mu zbierali obierki, bo sami nie mieliśmy tych kartofli, i umawialiśmy się z nim. To było małe dziecko, takie osiem lat. I tam pod którąś tą… Bo tam były takie okienka, to on do tego okienka tam dochodził, wyciągał te łapiny i myśmy te obierki mu dawali. I on został zastrzelony, bo słyszeliśmy strzał i więcej nie wyszedł. To tylko z takich, takich… Bo to na każdym kroku było. Na każdym kroku ogłoszenia, na każdym kroku trup. Przecież to było na porządku dziennym.

 

  • Czy w szkole albo w domu uczono, jak się zachowywać, kiedy widzi się taką sytuację – uciekać, chować się?


Uciekać, to normalnie, ale to pani Górnicka, bo matka moja to nie nadawała się do tego. Pani Górnicka nas zawsze szkoliła, co mamy zrobić w razie czego, [mówić, że] nic nie wiemy. Po prostu ona nas instruowała. A wszystkie takie te jakieś zebrania, to raczej mniej było w szkole, tylko właśnie w tych kościołach, w kościele Świętego Wojciecha na Woli i Karola Boromeusza.

  • Czy to były takie religijne, religijno-patriotyczne spotkania?


Tak, patriotyczne, raczej patriotyczne, pod płaszczykiem religijnych. Przy tym, że z tych religijnych też było bardzo dużo takich… właśnie pieśni religijne, ale patriotycznych. Była przeurocza osoba, przeurocza. No, ja jej do tej pory szukałam, tyle lat, dopiero mi córka w Internecie znalazła. Bo ja tam byłam w tym budynku na Ludwiki, ale nie ma żadnego tam [śladu]. Może gdzieś [jest], a ja nie zwróciłam uwagi.

  • Czyli to miejsce, w którym mieszkała w okresie okupacji pani Górnicka?


Tak, tak. Bo myśmy nieraz się u niej spotykali. Rzadko, to troje tych dzieci z tymi zeszytami na te korepetycje, tam się niby coś… Tak że ona nieraz nas do [siebie] zapraszała. To dlatego pamiętam dokładnie ten adres, Ludwiki 6. Tak że to tyle. No a tak to był na okrągło lęk, na okrągło bombardowania. Noce nieprzespane.

  • Czy były momenty takiego wytchnienia? Czy oprócz tej szkoły, o której pani mówiła, miała pani jakąś swoją metodę na taką ucieczkę od świata zewnętrznego?


To były takie drewniaki na takich kółkach, jak teraz wrotki, to nieraz się jeździło na takich, pożyczało jedno od drugiego, bo to miał jeden albo dwa. Nieraz do Ogrodu Saskiego żeśmy poszli, bo już żeśmy były takie spore dziewczynki, a brat z bratem pani Krysińskiej za nami jeździli.
Jeżeli chodzi o pracę jeszcze, to pracowałam przy zamykaniu butelek z takim… Bo Pańska, chyba to było dziewiętnaście, to była taka wytwórnia wody gazowanej, takiej lemoniady. [Była pakowana] w takich butelkach, nie takich jak teraz, [które] kapslowałam. Spinki do włosów, takie wsuwane na takie papierki, tam groszami się wtykało. To były grosze. Ale te grosze też dużo dawały, przynajmniej na tę marmoladę z buraków.

  • I dużo pani czytała, tak?


Ale wtedy miałam mały dostęp. Tylko siostrę cioteczną miałam, już była taka bardziej dorosła, i ona… A czytać to już zaczęłam później, jak był dostęp większy. Te książki były tanie, na początku po złoty pięćdziesiąt, tak że czytałam dużo.

  • Ale to mówi pani o okresie już powojennym?


Już po wojnie, tak.

  • Przejdźmy teraz do okresu bezpośrednio przed wybuchem Powstania. Czy pamięta pani przygotowania, tę atmosferę?


Pamiętam… Właśnie jeszcze 1 sierpnia, Niemcy przez most Poniatowskiego przepuszczali, jeszcze wiele osób przeszło. Ale był taki niepokój, taka ta Warszawa była jakaś taka „parująca”, tak jakby w kotle. Taka była cały czas… Coś się miało wydarzyć. Po cichu… no, że dzieci już takie starsze, te osobno… Ale po prostu czuło się, czuło się tę atmosferę tego takiego napięcia, że coś się będzie działo. Ale moja matka to się już niczym nie zajmowała, bo ona się wszystkiego już później bała po tym obozie. Ona chyba się bała własnego cienia. Od niej się nie mogłam dowiedzieć. Ludzie też nie będą dzieciom opowiadać… tak że to musiałoby być w domu. Ale w domu nie miałam… nie było komu. Ten brat cioteczny, który jest na tej tablicy w Muzeum, to właśnie on nam nieraz tam coś [mówił]. Ale też traktował nas jak dzieci. Ale nie był wiele starszy, o trzy lata.

  • Kiedy pani sobie uświadomiła, że coś się dzieje? Kiedy pani zobaczyła pierwszych Powstańców czy usłyszała strzały?

 

Po prostu, już wtedy myśmy mieli ten bunkier, w tym naszym domu. I oni już pokierowali tymi piwnicami, już nie wypuszczali. I tymi piwnicami to oni nas doprowadzili…

  • Ale kto nie wypuszczał?


Ci Powstańcy, co byli w bunkrze. Bo ten bunkier był w tym budynku…

  • Czyli tam był taki punkt koncentracji, gdzie się spotkał oddział powstańczy przed godziną „W”?


Tego to nie wiem też. Tylko wiem, że wszystkich tych lokatorów zwołali na podwórko i kazali zejść do piwnicy.

  • Czy to było 1 sierpnia?


Tak. I kazali zejść do piwnicy. A że piwnice za okupacji to były połączone pod całą Pańską do Towarowej i Towarową… W ogóle to był taki tunel, tak jak te tunele, które tam pokazywali, co te rury, przepływ… po prostu tam były takie… Oni nas wyprowadzili i nie pamiętam, czy to [było] na Działdowskiej, [ale] tam nas przejęli Niemcy i [zebrali] wszystkich w kościele, w kościele Świętego Wojciecha…

  • Którego sierpnia to mogło być?


Pierwszego.

  • To już 1 sierpnia było?


Tak. I do szóstego rozstrzeliwali.

  • Czy była jakaś możliwość zabrania najpotrzebniejszych rzeczy?


Nic, nic, nic mama nie zabrała, nic. Tak jak stała.

  • Czy z mieszkania do tego bunkra i później tymi podziemnymi przejściami.


Nic. Wszystko… nic. Tak, tak, tymi przejściami. I właśnie tam na Działdowskiej nas… tam jak szpital dziecięcy, tam byliśmy w tych okolicach i w tym kościele, i w tym kościele z tymi mniejszymi dziećmi. Bo tam była też ciotka moja z dzieckiem dziewięciomiesięcznym, malutkim. To tak trochę łagodniej traktowali, bo to mali… Jak raz nas udało się nie [wziąć] do tej partii do rozstrzelania. Dlatego 6 sierpnia nazywają wszyscy Przemienieniem Pańskim.

  • Czy w dużej grupie państwo się przemieszczali?


Tak, duża.

  • Czy byli Powstańcy?


Nie, to przeważnie była cywilna ludność.

  • Ale skoro pani mówi, że Powstańcy skierowali państwa…


Nie, nie, nie. Tam nas Niemcy przejęli.

  • Ale w domu…


A tam, tak. Tam tak. To z tego bunkra tak, to oni. O tym bunkrze tam w ogóle pojęcia nikt nie miał, gdzie to było.

  • Przemieszczaliście się państwo małymi grupkami, czy całą jedną grupą?


Nie, po prostu, taką… po prostu [korytarz] szedł tak jakby takim wężem. Bo to były te korytarze niezbyt takie szerokie, dwie, trzy osoby mogły iść jedna przy drugiej.

  • Czy ludzie pytali, po co idą, dokąd idą?


Ale to było wszystko pod ziemią.

  • Ja rozumiem, tylko czy właśnie…


Nie, no co oni, nie było można powiedzieć. Nie pytali, no bo tamci…

  • O to, dlaczego z tego domu was wtedy wyrzucono.


No, coś wiedzieli, że ten… Powiedzieli pokrótce, że zaczyna się Powstanie i chcą… I wtedy nas chcieli wyprowadzić, ale nie udało się.

  • Czyli wychodząc na powierzchnię na ulicy Młynarskiej, tam wpadliście już w ręce Niemów?


Tak, no już wtedy się zorientowaliśmy, bo tam była już kupa ludzi. I później właśnie no… I tam było dużo, tam było po prostu… ja nie wiem, wtedy tam było na pewno ponad tysiąc osób, więcej.

  • W kościele?


I naokoło później tam była cała, obstawiony… I oni po prostu rozstrzeliwali codziennie.

  • Czy była pani świadkiem takich egzekucji?


Tak, tam właśnie. I później…

  • Ale czy może pani konkretnie coś pamięta przed wyjściem na Młynarskiej?


Pamiętam właśnie, że nas z tej… Kazali nam… W jakimś budynku była brama z tej piwnicy. Ale to już było obstawione przez Niemców, przez Niemców, przez tych… „banderowców”, jak ich nazywali, tych „upowców”, tych innych, tej bandy tej tego… I komu się udało, że go nie zabili, to przeżył. Raczej trochę segregowali z dziećmi. Najwięcej to zginęło mężczyzn. Bo co tam mieli ze starej baby? Tak jak moja mama była w tragicznym, w bardzo złym stanie.

  • Czyli pani się opiekowała bardziej mamą niż mama panią?


Ja, tak. Opiekowałam się do śmierci.

  • Jak długo przebywała pani w kościele Świętego Wojciecha?


Od pierwszego do szóstego. Bo szóstego…

  • Jakie były tam warunki, jak możliwość…


Żadne. Żadne. Wody trochę, trochę wody, trochę chleba. Więc to były takie warunki. I potem jak załadowali na te samochody, potem… To było gdzieś chyba w okolicach Leszna, tylko nie Leszna na Poznań, tylko tutaj. I tam później wypuścili z tych samochodów.

  • Czyli z kościoła Świętego Wojciecha zapakowali część uwięzionych osób na ciężarówki?


Tak, ciężarówki, potem część do pociągów. Nam się trafiło, że razem. Ciotka moja znowuż tam była z tym małym dzieckiem wywieziona do… Nie pamiętam, ale ona już dawno nie żyje. No i potem jak to się wszystko tak porozłaziło…

 

  • W jakim miejscu pani rodzina została wypuszczona z tego samochodu?


To było chyba w okolicach… albo to była Warszawa… nie wiem. To było jeszcze z tej strony Wisły. Więc to było tak jak Nadarzyn, tam gdzieś w tamtych stronach. Ja tak dokładnie już tego nie pamiętam.

  • Tak w szczerym polu czy w jakiejś wsi?


Nie, w polu. I każdy sobie poszedł. To wtedy tam tych buraków trochę zjedli, to trochę różnych liści, bo wtedy… Nie wiem, mama zatrzymała [się] u jakichś tam ludzi i ci ludzie nas przetrzymali parę dni. No i jakoś nam się udało dostać na drugą stronę, na Pragę.

  • Kiedy to mogło być?


To było gdzieś w połowie sierpnia.

  • Czy pamięta pani, jaką drogą to było?


Na tamtą, to jak ktoś… Nie wiem, czy to była jakaś łódka robiona, czy to było jakoś płytko. To już się zatarło. Wiem, żeśmy tę Wisłę tam taki kawałek, o tam jak… przeszli. Ale to był taki stres, taki był człowiek…

  • Czy to w jakiejś większej grupie, czy indywidualnie?


Nie, nie, kilka osób.

  • Gdzie po tamtej stronie Wisły pani się znalazła?


Po tamtej stronie Wisły to się znalazłam tu, jak przyczółek czerniakowski. Dopiero tam piechotą do Rembertowa doszłam z moją matką, bo moja matka miała koleżankę w Rembertowie. W Rembertowie żeśmy się zatrzymały i w tym Rembertowie mieszkała ta sąsiadka z domu. Tylko ta koleżanka znowu miała z dziesięć osób. Potem zabrała mama brata…

  • Czyli to była koleżanka mamy, tak?


Tak.

  • Czy pamięta pani nazwisko może?


Frączyk, ale ona już nie żyje. W Rembertowie mieszkała. Już wszystko nie żyje, bo to też koleżanka mojej mamy, [więc miałaby] ponad sto lat.

  • Ile czasu państwo tam spędzili?


Ja się wyprowadziłam w sześćdziesiątym roku z Rembertowa do Zielonki. Ale jeszcze przed tym to miałam bardzo nieprzyjemne sprawy, bo brat mój jako młody chłopak… Jak też wtedy byli wielcy bohaterowie, oni tam tworzyli jakieś… I w tym czasie został zastrzelony taki dziennikarz Martyka i jeszcze jakaś babeczka, no i szukali śledczy tych wrogów. No i tam któryś uciekł z domu, tych dwóch kolegów, takich gnojków, jakieś szesnaście lat, piętnaście lat, wtedy to też był gnój, taki młody. Zało im jedzenia. Uciekli w stronę gdzieś na Łuków, Siedlce. Poszli do chłopa na wieś, żeby im dał jeść, bo oni są Powstańcami, bo oni uciekli, bo oni zabili Martykę i zaraz się ruszy… Chłop im dał chleba i poleciał na UB. UB przyleciało, otoczyło las, no i tych gówniarzy aresztowali. Więc aresztowali i między innymi później oni zaczęli tych swoich kolegów… Między innymi był mój pierwszy mąż, właśnie ojciec córki. Został aresztowany. No i pamiętam, wyrok dostał osiem lat, bo chłop zeznał tak, że przyszedł do niego Powstaniec i powiedział, że się w Warszawie ruszy, że on zabił Martykę, no i… te chłopaki to siedzieli jeden na chojaku, drugi pod chojakiem. I tych młodych chłopców skazali. A ten mój mąż był najstarszy, dostał osiem lat. W ogóle nie wiem, czy on wiedział, jak ten Martyka wygląda.

  • Który to był rok?


To był rok pięćdziesiąty drugi. To był wtedy ten taki okropny nalot, stalinowski taki. No i ja zostałam w ciąży, bez pracy, bo mnie wyrzucili, i dzieciak się [urodził]. To właśnie córka się urodziła wtedy. To taką miałam przykrą sprawę, którą pamiętam.

  • Jeszcze na chwilkę wróćmy do czasów Powstania. Czy pani pamięta pani może atmosferę, jaka panowała wśród ludności właśnie tak wyprowadzonej z domu? Czy złorzeczyli, byli niezadowoleni, czy…


W ogóle ludzie szli ze spuszczonymi głowami, po prostu tak jak na rzeź. Każdy nie wiedział, gdzie idzie, po co idzie. Każdy się bał odezwać jeden do drugiego, bo nie wiedział do kogo. Tak że nie było takiej spontaniczności.

  • Czy może zetknęła się pani z sytuacją, że ktoś współpracował z Niemcami?


Nie, ja wiem tylko, że jak mieszkałam na tej Pańskiej, to takich było dwóch braci, którzy tam się stale kręcili, znaczy „braci” – dwóch mężczyzn. Nie wiem, czy to byli bracia. Ale nie wiem, co oni robili, wozili taką piękną babę, panią w popielicowym futrze, rykszą. Zawsze ją tam przywozili do tego domu, to żeśmy raczej zwracali uwagę na tę rykszę i na to futro. To tylko ci dwaj nam się wydawali tacy jacyś [podejrzani]. Tak że ich żeśmy się bali. Ale w sensie takim, że my się… Tam była blisko ta wacha, posterunek policji, ta wacha niemiecka. Więc to na Mariańskiej, a Mariańska to od naszego domu to było dwa domy. I jeden był taki przypadek, że szukali Niemcy właśnie u tej pani, która nam te rzodkiewki przywoziła. Ona mieszkała niżej. Więc wpadło Gestapo czy zwykła policja niemiecka, ale nikogo nie znaleźli i na tym się skończyło. Ale ten lęk to był wieczny, nie było dnia bez strachu i głodu. Bo to było wszystko…

  • Czy może zapamiętała pani jakoś kontakty z Powstańcami, z tymi którzy właśnie was z tego bunkra, z tej piwnicy wyprowadzili?


Nie, nie. Tych rzeczy nie pamiętam.

  • Czy w okresie okupacji albo tych kilku dni Powstania wpadły pani w ręce na przykład jakieś gazetki konspiracyjne?


Ale tam wtedy w tym… Gdzie? Na terenie tego kościoła?

  • Nie, mówię o okresie okupacji.


Okupacji? Nie, nie. Pani Górnicka jeżeli nawet miała jakieś z nami spotkania i te zebrania… Ona nas uświadamiała, że to się kiedyś musi skończyć, że tam nie na pewno. Ale to nie było takie jasno powiedziane, że tam… tak jak ci, co mieli to hasło, bo ich tam było siedemnastu. Ale nas nie, bo to było… Ona raczej była pod te patriotyczne wychowywanie, takie właśnie… Uświadamiała nam to wszystko, ale to tylko pod wpływem właśnie takim…

  • Jak wspomina pani sąsiadów z tego domu, w którym mieszkała pani w czasie okupacji? Czy byli pomocni, widząc, że dzieci zostają same, jakoś pomagali, czy obojętnie?


Mi nie pomagali. Każdy myślał wtedy o sobie, każdy dla siebie szukał kawałka chleba, tak że nie było takich chętnych.

  • Czy mama szukała ojca cały czas?


Cały czas przez Czerwony Krzyż. Nikt nigdzie nie mógł go znaleźć. I w końcu brat mój znalazł go przez księdza w Edynburgu, że jest… Bo z ambony… Ktoś bratu powiedział, żeby napisał do ZBoWiD-u, do tych polskich… kto tam był. I oni ogłosili z ambony. Ksiądz ogłosił. No i ktoś, taki podpułkownik Lekis, on już chyba też nie żyje, on się skontaktował z moim bratem i brata zaprosił.

  • Pułkownik Lekis?


Tak. I on zaprosił brata do siebie. Nie wiem, czy on był w Szkocji, czy on był w Anglii, ten pułkownik Lekis. On był właśnie chyba w tym… Bo brat mój już nie żyje, a bratanek mój żyje, ale tak…

  • I odnaleziono tablicę nagrobną taty?


Ta tablica nagrobna, tablicę… Ja nawet mam zdjęcia tej tablicy nagrobnej. To jest taki obelisk. Ale to jest… […] Takie płyty jak u nas na Wólce Węglowej to robił, [to były] takie płyty jak chodnikowe. I na tym… Tam nie ma żadnego kwiatka, żeby kupić pod cmentarzem. Raz zawiózł z Warszawy, bo samolotem polecieli z synem. Mam tu zdjęcie tego obelisku i nazwisko ojca na…

  • Czy miała pani jakiś bezpośredni kontakt z Niemcami w czasie okupacji, czy tylko tak z obserwacji?


Nie, nie, bo ja raczej… Tam nieraz jak żeśmy ze szkoły wracali, to po prostu łapali nas za te tornistry, ale żeby na przykład uderzył mnie ktoś, to nie. Bo ja raczej się…. Nie wychodziłam, bo musiałam ugotować z tego, co było… Ten brat, ten młody chłopiec [to był] dzieciak, a ja byłam przeważnie sama. Ta matka za tym handlem jeździła.

  • Czy może widziała pani albo słyszała o przypadkach, kiedy Niemcy okazywali swoją ludzką twarz, pomagali ludziom na przykład?


To mojej matce tylko w tym obozie. Tak, to tylko to. Ale tak to po prostu człowiek uciekał, bał się patrzeć na nich. Jak jeszcze szli ci w tej Hitlerjugend, te gnoje takie z tymi czerwonymi… i śpiewali tymi ulicami, to dreszcz człowieka przechodził. Przez to ja bardzo się bałam.

  • Czy będąc w kościele Świętego Wojciecha na początku sierpnia czterdziestego czwartego roku, miała pani jakąś świadomość tego, co się dzieje na Woli, jak masowo mordowana jest ludność cywilna?


Wiedzieliśmy, wiedzieliśmy, że rozstrzeliwali. Tak, to to było…

  • Czy słychać było…?


Słychać było, wiedzieli… Każdy tylko czekał na swoją kolej.

  • A czy ci, którzy tam państwa pilnowali, strażnicy, to byli Niemcy, czy to byli…


Przeważnie granatowa policja.

  • A inne narodowości, na przykład wschodnie?


A nie, to jeżeli, to ci, tak jak myśmy ich nazywali, „banderowcy”. Przecież to był paskudny ten… Oni okropni byli.

  • Te oddziały wschodnie, tak, Kamińskiego…


[…] Nie, nie wiem, nie pamiętam, jak się nazywał ten generał, który przystąpił do Niemców, i to jego wojsko.

  • Na Woli był właśnie Kamiński i Dirlewanger.


Tak, wiem, że to było okropnie. A szczególnie sobie upatrzyli na rogu, tak jak teraz w tej chwili jest hotel Sobieskiego, to tam był taki bazarek. Tam się działy rzeczy straszne, kto się dostał. Była taka rzeź. To właśnie przez tych…

  • Przez te oddziały RONA…


Tak, tak. To, co słyszałyśmy, ale to… Takie budki były, był taki bazarek. To zawsze jak przechodziłam, jak mieszkałam na Woli, to zawsze jak przypomniałam [sobie], że ten bazarek… Chociaż ja tam nie byłam.

  • Czy w trakcie tego transportu z kościoła Świętego Wojciecha jakoś brutalnie byliście państwo traktowani?


Nie, nie. Zresztą dopchnęli to wszystko, żeby więcej, żeby gęściej. Ale tak… Albo zlecieli, to się zabili. Nie. No ja nie mogę powiedzieć, żeby mnie na przykład ktoś uderzył. Bo ja po prostu, mówię, zawsze chodziłam z głową przy samych kolanach, bo ja się bałam bardzo.

  • Co było dla pani najgorsze w tym okresie okupacji, Powstania? Strach, głód, bieda?


Głód i strach. Bieda i głód. Bo… co może… pieniędzy nie było. Co na te kartki było? Chleb z trociny? Marmolada taka z buraków cukrowych? Strasznie były skąpe te racje. A matka moja jak handlowała i tam nieraz jej się udało, to za przewiezienie jakiegoś kawałka masła czy kawałka tłuszczu, czy mąki to był obóz. Więc miała taki kołnierz wielki i w tym kołnierzu nieraz… Właśnie wtedy między innymi została złapana w Łukowie i w tym Łukowie dwa tygodnie ją trzymali. Wtedy to właśnie tak strasznie rozpaczała, że…

  • Czy ma pani też jakieś jaśniejsze wspomnienia z tego trudnego czasu, jakieś przyjaźnie, okresy jakiegoś takiego wytchnienia, zabawy, czegoś, co było przyjemnością?


No to było taką przyjemnością, żeśmy miały jednego kawalera na spółkę. I on miał rower.

  • Z koleżanką?


Tak, z tą Alą Krysińską, z którą chodziłam do szkoły. A ten brat Ali Krysińskiej też miał rower i z moim bratem nas szpiegowali. No i to była taka zabawa. To było w Ogrodzie Saskim, żeśmy łaziły na spacer. No i oni nam kupowali kwas, tak. To była cała nasza… Jak już tak, ja wiem, miałam ze trzynaście lat i tak elegancko byłam ubrana, bo mama moja mi uszyła ze swojej żałoby sukienkę, taką od karczka… Jeszcze było bez żadnej podszewki, tylko taka stara żorżeta i karczek czerwony w białe paski, no i drewniaki. Tak że byłam bardzo elegancka na tę randkę. Wtedy ten jeden, ten kawaler na spółkę taki Wacek, on za bazarem zaraz tam…

  • Często się widywaliście?


Na schodach przed domem to i przychodził nieraz, tak. Pamiętam, mama moja mnie imieniny urządziła, już tak przed samym Powstaniem. No więc zaprosiła tych kawalerów chyba dwóch czy trzech, no i tego właśnie z tym rowerem, usmażyła kartoflanych placków i kupiła groszku zielonego, takiego, no i był wielki bal. To był 16 czerwca, to był groszek.

  • Czterdziestego czwartego roku.


Tak. I takie rozrywki były.

  • Jak po wojnie poradziła sobie pani z tymi trudnymi wspomnieniami?


Trudno mi było, ale musiałam zająć się, żeby utrzymać, bo matka moja nie pracowała, brat był mały. Jeździłam do Krakowa, handlowałam papierosami. Rembertów to była taka fabryka papierosów i żeśmy kupowali tytoń. I tam, jak się przechodziło przez Rembertów, to było tak jak przez monopol. No i samemu się robiło papierosy. I ja z sąsiadki córką, u której mieszkaliśmy (już nie żyje, taka pani Heńklowa, córka też już nie żyje) woziłyśmy te papierosy do Krakowa. Ale one były tak precyzyjnie zrobione, że myśleli, że to są zagraniczne. No i sprzedawało się, przywoziło jakieś tam parę groszy. A moja mama cały czas się bała i cały czas stała na peronie, kiedy ja przyjadę. A ja zależy, z Krakowa to tak różnie było. Później się trochę czereśniami handlowało, to się lody kręciło w jakimś takim… No i okazuje się, że bardzo dobry był handel… że w Białej Podlaskiej były takie tanie jabłka. No i myśmy z takim synem sąsiadki pojechali na tych buforach, tak jak się łączą pociągi towarowe i takie bufory są, na tych buforach do tej Białej Podlaskiej. No i żeśmy w końcu nic nie kupili, bo było drogo. Nie mieliśmy powrotu, więc zabraliśmy się… wojsko polskie, już takie z tych, które jechało tymi… No, zabrali nas, ale nas posadzili z przodu lokomotywy na tym mostku i do Siedlec nas dowieźli. To jak nas w tych Siedlcach wysadzili z tej lokomotywy, to myśmy byli niepodobni do diabłów. I tak – nic na tym nie zarobiliśmy, myć się nie było czym, bo nie było mydła. Taki był zarobek.

  • To było zaraz po wojnie?


Tak, tak. To były takie lata. A później poszłam do pracy, bo się potworzyły takie hufce pracy i trzeba było obowiązkowo do tego hufca pracy pójść. I po sześciu tygodniach mnie zatrzymano w magistracie, to się magistrat wtedy nazywał, no i wtedy zaczęłam pracować. Już wtedy zaczęłam pracować i już wtedy zarabiałam. Wtedy brat już poszedł do sadzonek, do lasu. Też miał chyba ze czternaście lat, też parę groszy zarobił. No, moja mama była do końca…

  • W którym roku pani za mąż wyszła?


W pięćdziesiątym.

  • Czy jakoś zapamiętała pani może dzień wyzwolenia? W Rembertowie pani wtedy była?


Tak, byłam w Rembertowie. No, to była wielka radość, ale taka połączona…

  • Chyba że pani do Rembertowa dotarła już po wyzwoleniu?


Nie, nie. W Rembertowie to… Nie, to ja już mówię później, bo ja w Rembertowie to myśmy już byli jeszcze przed wyzwoleniem. A wyzwolenie to w Rembertowie, to też była kupa wojska różnego, rosyjskiego. Ale wtedy było łatwiej, bo tu dali puszkę jakąś, jakiegoś chleba kawałek, jakieś tam… Ale głodno było. Z tym że ja nie miałam żadnej pomocy, matka moja nie nadawała się do niczego.

  • Czy pani jakoś pamięta ten dzień zakończenia wojny, radość?


Na pewno, ale ja wiem, czy człowiek się potrafił cieszyć, nie. Człowiek po tych całych przejściach to nie potrafił się cieszyć.

  • Miała pani poczucie, że to wszystko było bez sensu?


Ja nie miałam wtedy żadnego poczucia, poczucia krzywdy, żadnego.

  • Czy lubiła pani wspominać, opowiadać dzieciom swoim o tych czasach, czy raczej wolała pani o tym zapomnieć?


Tak, bo ja mam tylko jedną córkę. No, córka to wie, bo ja bardzo często opowiadałam. A teraz to już lepiej ona jak ja wie, bo więcej pamięta. Mąż mój, ten obecny, też [już] nieżyjący… tam z nami… […]

  • Mąż był w konspiracji?


Tak, tak. On mieszkał na wsi, znaczy w Pruszkowie, a miał rodzinę na wsi. On przewoził różne ulotki. […] On dużo opowiadał, bo był starszy trzynaście lat ode mnie, już nie żyje dwadzieścia pięć.

  • Czy może jest coś, o co nie zapytałam, a jeszcze pani miałaby ochotę opowiedzieć, z czasów okupacyjnych i tych kilku dni Powstania?


No i cóż, z tego, co takie bardziej, powiedzmy, godne uwagi… Bo tak to tak jak wszystko, dzień jak co dzień – rozstrzeliwanie, łapanki, głód. A tym bardziej że jeszcze ja mieszkałam vis-à-vis tego getta, to niezbyt przyjemne wspomnienia wtedy, kiedy ono paliło.

  • Czy mieszkańcy tego domu mieli wtedy świadomość, że w getcie wybuchło powstanie?


Tak, no bo okna nasze wychodziły na tych ludzi z getta. Bo tylko łączyła jezdnia na połowę, tak jak gdyby, na przykład, Żelazna [była] przedzielona na połowę, Pańska przedzielona na połowę i część Pańskiej to była od Żelaznej później do Twardej. A myśmy mieszkali zaraz przy Twardej, przy tej bramie. Więc jak się to getto paliło, to była tragedia. Była całymi nocami lana woda na te budynki nasze. To był dla mnie właśnie taki bardzo [poruszający widok], bo to widziałam dokładnie na własne oczy, tę tragedię tych ludzi. […] Wiem, że powstanie w getcie to było chyba w Wielką Niedzielę, w czterdziestym trzecim. I to wszystko. Ale to się wszystko tak albo zamazuje, albo tak jakoś gdzieś ginie. Ale pamięta się dużo.



Warszawa, 9 grudnia 2014 roku
Rozmowę prowadziła Hanna Dziarska
Alina Miklaszewska Stopień: cywil Dzielnica: Wola

Zobacz także

Nasz newsletter