10 października 1929 roku na ulicy Zgoda 4. Kiedy miałem roczek, rodzice kupili mieszkanie na ulicy Nowy Świat 30 mieszkania 26, gdzie mieszkaliśmy do czasów Powstania.
Ojciec mój był lekarzem, mama kończyła farmację. Miałem dwie starsze ode mnie siostry. Ojciec na początku sierpnia 1939 roku już był powołany do wojska jako lekarz. Pamiętam, że 3 września przed ambasadą brytyjską na Nowym Świecie zebrał się tłum ludzi. Pamiętam, jak na balkonie ambasady przemawiało dwóch Anglików o rozpoczęciu wojny i że byli po stronie polskiej.
Byłem prywatnej w szkole Lorentza. Mieliśmy majątek w Białowieży i w Józefowie pod Warszawą. Na ogół [miałem] szczęśliwie dzieciństwo. Wychowany byłem w czaku. Z tego, co wiem, w trzy miesiące po moim urodzeniu stryj i ojciec pojechali do Lwowa i zapisali mnie do kadetów, bo taka była procedura. Miałem iść do szkoły kadetów, do szkoły wojskowej. W 1940 roku właśnie bym zaczął gimnazjum we Lwowie, ale niestety Hitler i Stalin podziałali inaczej.
Wiedzieliśmy, że dojdzie na pewno do wojny. To było dosyć przykre. Matka szczególnie cierpiała ze względu na to, że ojca powołali i nie wiedzieliśmy, czy wyjechać do Józefowa, czy cokolwiek robić. Zostaliśmy mniej więcej do 10 czy 12 września w Warszawie, ale udało się nam po 12 września znaleźć w Józefowie, w naszej posiadłości. Powróciliśmy chyba w styczniu 1940 roku do domu, który był trochę zrujnowany ze względu na to, że pocisk artyleryjski przebił [budynek na Pierackiego] 21.
Tak. Myśmy zajmowali całe drugie piętro [na Nowy Świat 30] mieszkanie 26. Pocisk artyleryjski podczas naszej nieobecności [uderzył w dom i] przebił z podwórka kredens, była ruina, ale odratowali to wszystko. Ojciec uciekł z niewoli i znalazł się z nami w lutym i praktykował jako lekarz z Powiśla, bo to był jego rejon, przyjmował pacjentów. Mieszkanie było doprowadzone do porządku.
W 1941 roku to był październik, Niemcy zamknęli szkołę Lorentza. Profesor polonistyki Dąbrowa przyjął przysięgę od szesnastu młodzieńców na Brackiej 18 (ja byłem jednym z najmłodszych). Głównie byli uczniowie [ze szkoły] Lorentza – grupa szesnastu. Złożyliśmy przysięgę nie tyle do Armii Krajowej, ale przysięgę do walki z wrogiem. Przeważnie wszyscy byli harcerzami. Dowódcą całej grupy był „Bronisław”. Osobiście wiedziałem, kto to był, to był profesor wyższych klas gimnazjalnych, myśmy byli w młodszych klasach.
Pierwsze [zadanie] w konspiracji to pamiętam, że dostałem zegarek i na placu gwiaździstym mieliśmy za zadanie obserwować auta wyjeżdżające z alei Szucha na Ujazdowskie, notować czasy. I to było trzy razy w tygodniu. W pozostałe dni zmieniały nas dziewczyny, które miały to same zadanie, bawiąc się. Na placu gwiaździstym, w którym był wyskok z alei Szucha w Aleje Ujazdowskie (dzisiaj to nie istnieje) była jakaś karuzela, siłownia – nawet Niemcy przychodzili, puszczając na siłowni metalowy zamek, żeby przeleciał. […] Później, jak się dowiedziałem, to miało coś do czynienia z zamachem na Kutscherę, ale to późniejsze lata.
Kolejne zadania to zanoszenie lekarstw z aptek i pożywienia, które mama robiła do szpitala Łazarza na Książęcej... W szpitalu na Książęcej były robione operacje ludzi „z lasu”, którzy mieli wyjmowane kule, [mieli] zakażenia, jak i też operowano kobiety, które były gwałcone przez Niemców. Nosiłem lekarstwa z aptek do szpitala, tam [je] odbierano, jak też przeprowadzałem ludzi, którzy się lepiej czuli, na małe placówki, przypuśćmy na Kopernika do mieszkań, w których wiedziałem, że [będą bezpieczni] na czas tak zwanej rekonwalescencji, nim wrócą do partyzantki czy do lasów.
O! Że będzie Powstanie...
Tak wiedzieliśmy wcześniej.
Co najmniej dwa tygodnie. W naszym mieszkaniu bywali dowódcy 3. zgrupowania przed Powstaniem dosyć długo, jak i też „Rafał”, „Nałęcz” ludzie, którzy poginęli w Powstaniu. Wiedzieliśmy dokładnie co najmniej dziesięć, jedenaście dni [wcześniej], że dojdzie do Powstania.
W przeddzień Powstania stryj mój, który był lekarzem (Władysław Uszycki pseudonim w Powstaniu „Przemysław”) powiedział: „Słuchaj, musimy iść na Powiśle”. Przyszedł po mnie rano i żeśmy poszli na Powiśle na ulicę Czerwonego Krzyża. To była godzina dziesiąta rano i obserwowaliśmy bunkier szpitala na Powiślu i [stojąc] za firankami, obserwowałem. Myśmy czekali na moment godziny „W”. Byłem łącznikiem dowódcy 3. zgrupowania Szawdyna pseudonim „Pospieszalski”.
Smulikowskiego, gdzie żeśmy byli. Byłem posyłany nawet na Żurawią, Chmielną – w całym okręgu. W międzyczasie brałem udział w obserwowaniu mostu Poniatowskiego, gdzie zostałem [lekko] ranny. Niemcy zjeżdżali na Powiśle z alei 3 Maja i kazano mnie obserwować auta. Byłem [zakamuflowany]. Oni mnie nie widzieli, [stałem] przy framudze i przez firankę lornetą obserwowałem. Widząc, że wozy zjeżdżały, zszedłem na dół, zawiadomiłem dowództwo, że jest ruch. Przyszedł [do mnie] jeden z [powstańców] z dołu i wystrzelił dwa razy do tych samochodów i poszedł na dół. Kazano mi dalej obserwować. Ruch [był] w dalszym ciągu co jakieś dwadzieścia pięć minut. Mówię: „Dajcie mi też karabin”. W końcu przyszedł i przyniósł mi kb. I po oddaniu kilku strzałów mówi: „Skacz szybko po schodach, bo zaraz rąbną w nas z wieżyczki!”. I rzeczywiście odezwał się ciężki karabin maszynowy z wieżyczki mostu Poniatowskiego i kiedy skakałem ze schodów, drzazgami dostałem w prawe ramię. Posmarowano mnie jodyną, wyciągnęli drzazgi, które mogli. Nie narzekałem mimo bólu ze względu na to, że nie chciałem, żeby mnie odsunięto z Powstania.
To już było sierpniowe późniejsze [wydarzenie]. Na Żurawiej 31 była mleczarnia i właśnie musiałem zanieść i przynieść z powrotem meldunek. Na Nowym Świecie koło mego domu na gruzach apteki Malinowskiego, zatrzymała mnie jak i kilku ludzi żandarmeria polowa, bo myśleli, że to Hitlerjugend czy coś w tym sensie. Zatrzymywali wszystkich. Na szczęście miałem poświadczoną z tyłu legitymację, którą miałem zawiniętą w brezent i przeszedłem. Przyszedłem na Żurawią, oddałem meldunek i chcieli mnie zatrzymać, bo Niemcy atakowali Bank Gospodarstwa Krajowego, ostrzeliwali Nowy Świat. Wróciłem i oddałem meldunek.
Kwatera [była] na Smulikowskiego. Drugą przysięgę składałem właśnie w podziemiach Smulikowskiego. To było 3 sierpnia, jak żeśmy składali przysięgę wojskową. Pierwszą [przysięgę składałem] na Brackiej.
Powstanie się rozwijało, dostałem stopień starszego strzelca i „Rafał” (niestety zginął) mówi: „Zostaniesz w mojej grupie”. W grupie „Rafała” chciałem takie „R” dostać. Szawdyna już nie było. Porucznik Leonowicz, który objął komendę 3. zgrupowania [wydał rozkaz] i z jego rozkazu zaniosłem pociski do Piata, od którego „Rafał” zginął. Pamiętam, że przyniosłem ten pocisk, on był w torbach z brezentu. [„Rafał”] wystrzelił jeden pocisk na Powiśle przez dom, kazał nam wyjść z sali, a drugim pociskiem niestety rąbnął we framugę i z ran umarł w szpitalu na Powiślu.
Później wycofywaliśmy się przez Nowy Świat. Odstrzelono mi obcas z moich butów, miałem oficerki. Mówili: „Dobrze, żeś uciekał”. Przestrzelono mi chlebak, w momencie jak przechodziliśmy na Nowy Świat, Nebelwerfery. Miałem dosyć dużo szczęścia, bo miałem [postrzał] w ramię, poszarpany mundur, ale nic mi się nie stało. Dowództwo objął „Starter” (który już nie żyje), pod jego dowództwem byliśmy na Szpitalnej, Zgoda 4 już w Śródmieściu.
Dostałem rozkaz i jeszcze jeden chłopak „Zenek” czy „Zyk”, nie pamiętam… Mniej więcej Chmielna 7 był pasaż, który wychodził na Nowy Świat – same gruzy. Z tych gruzów był otwór, z którego „własowcy” strzelali na Chmielną. Kopuła Banku Gospodarstwa Krajowego też miała wizerunek na kawałku Chmielnej i te gruzy pasażu… Tam leżał ciężko ranny „własowiec”, który przeklinał po rosyjsku, przygniecione miał nogi, ale ostrzeliwał ze szmajsera Chmielną. Dostaliśmy rozkaz, żeby go zlikwidować. Skacząc przez Chmielną, dostaliśmy obstrzał z mego domu, z „Caffee Lucyna”, bo była taka kafejka, akurat na drugim piętrze naszego mieszkania. Rzucił serię karabin maszynowy, ale zdążyłem przeskoczyć, nic mi się nie stało, tylko upadłem w bramie. Nim żeśmy doszli [do „własowca”] „Starter” dał mnie parabelkę i magazynek LT. „Zenek” wrócił z powrotem z połowy drogi – nie wiem dlaczego. Upadłem w gruzach i widziałem jego, ale poniekąd ze strachu, bo miałem trochę pietra, w tym czasie nie mogłem się wychylić, bo z BGK ostrzeliwano to miejsce. Wyczołgałem się z powrotem i rzuciłem się w lewo. Rzuciłem cegłą, żeby się zorientować, jak oni ogień dają. Jakieś pięć, sześć minut minęło, wychyliłem się i ze strachu oddałem trzy strzały do „własowca”, który [strzelał] ze szmajsera. Obok niego leżał już inny trup. Leżałem, on już nie strzelał, tylko z Banku Gospodarstwa Krajowego strzelano. Wyczołgałem się w tył raczej ze strachu (mniej więcej dzisiaj to jest obszar Chmielna 7, 9) – chciałem przeskoczyć z powrotem na drugą stronę. Jak przeskoczyłem, też serię słyszałem, ale tylko po ulicy. Dostałem dwa strzały z naszej strony. Wówczas naprawdę miałem stracha – co zrobić? Upadłem w bramie, leżałem może z dziesięć minut, nie wiedziałem, co zrobić? Dopiero zaczęli krzyczeć: „»Jędruś«! »Jęduś«! Pokaż się!”. Wiedziałem, że to już nasi i przeszedłem tam.
Później [miałem] nocną zmianę na gruzach szkoły Górskiego, Nowy Świat 41, która też była zniszczona, był wzgląd na Ordynacką i na kino, które kiedyś tam było. To była moja służba, już później nie robiłem nic takiego.
Jeszcze przedtem mieliśmy dosyć [duże] problemy, zdawałem sobie z tego sprawę – nie byliśmy uznani za powstańców, tylko byliśmy bandytami w sensie... Myślę sobie – jeżeli mam zginąć, to chciałbym z sobą kilku też wziąć. Byłem już trochę zahartowany, ale na szczęście uznano nas za kombatantów jakieś siedem dni przed zakończeniem Powstania, nie wcześniej. Z naszą grupą wyszliśmy przez Aleje Jerozolimskie do obozu.
Znalazłem się w Fallingbostel Stalag XI-B, rozdzielono nas. Młodocianych wzięto, dostaliśmy się do Dorsten Stalag VI-J w Westfalii. Tam niestety odezwała się moja ręka, dostałem gangreny. Bardzo nieprzyjemne, zielone – to jeszcze [wina] tych drzazg, które nie były wyjęte. Rękę uratował mi lekarz rosyjski, który prowadził izbę chorych, nie tylko Polaków, ale tam byli Belgowie, Francuzi. On był w randze majora, mówił ślicznie po polsku i po niemiecku, ale on mi jakąś mazią uratował tę rękę, że mi jej nie obcięli. Po trzech tygodniach jak mi zaleczył, przestało się jątrzyć i zwolniono mnie. Później zostaliśmy ewakuowani z obozu VI-J, mieliśmy sławny marsz. W 1945 roku trafiliśmy na Kanadyjczyków i żeśmy przeszli do nich.
Zostaliśmy w miejscowości Wittbeck, [byliśmy] tam sześć tygodni. Mniej więcej koniec sierpnia namawiałem kolegę, żeby się dostać do 2.korpusu. Znalazłem się w Meppen.
Przedtem jeszcze zarekwirowałem samochód Niemcom (jeździłem już jako mały chłopak) i tym samochodem zawiozłem jednego z kolegów ciężko chorego na gruźlicę do gór Harzu, gdzie go wzięli do sanatorium. Wracając, rozbiłem wóz. Duży był grad, szalony poślizg i wszyscy myśleli, że koniec. Złamała się oś, musieliśmy [samochód] zostawić. Wracając, natrafiliśmy na Rosjan, którzy nie mieli [mechanika], a reperowali samochody i nie wiedzieli jak się z tym obchodzić. Powiedziałem im, że potrafię coś zrobić. Wsiadłem w dekawkę i jak mnie pchnęli, to pojechałem i już się nie zatrzymywałem. Strzelali do mnie, ale udało mi się wrócić dekawką do Wittbecku. W Wittbecku namawiałem Michała Plutę, żeby ze mną pojechał do Meppen. On odmówił ze względu na to, że dowiedział się, że matka jest sama, że musi wracać. Pojechałem sam do Meppen i z Meppen dojechałem do 2 Korpusu, do Włoch. W Maceracie zostałem przyjęty do 2 Dywizji Pancernej. [...] Zostałem gońcem dywizji w Maceracie, to był wrzesień, październik 1945 rok. Myśleliśmy, że pójdziemy przeciwko bolszewikom, ale niestety wiedziałem, że to już... W tym czasie wzięto mnie na kurs podchorążych. Do 1946 roku nie skończyłem pełnego kursu, ale mnie uwzględniono i dostałem rangę kaprala i zostałem zwolniony jako kadet oficer...
Z 2 Korpusem w 1946 roku przyjechaliśmy do Anglii. Znalazłem się w Garelochhead w Szkocji, byłem pięć miesięcy w szkole i później PKPR, tak zwane przysposobienie do życia cywilnego, i znalazłem się w Londynie.
Do dzisiaj mieszkam w Londynie.
Dla mnie komunizm był gorszy niż hitleryzm, nie wiem dlaczego. […] Nienawiść moja do komunizmu była... Wiedziałem, że nie ma wolnej Polski absolutnie.
Siostra moja skończyła medycynę, została lekarzem. Ojciec umarł w 1966 roku, mama umarła w 1970 roku, ale mnie pisano i mówiono, żebym nie wracał. Miałem pracę w uzbrojeniu lotniczym na przedmieściach Londynu w British Aerospace [Fabryka Samolotów Wojskowych] i nie mogłem wrócić, bo straciłbym pozycję, na której czterdzieści lat w nocy pracowałem.
Z początku byliśmy – brawo chłopcy! Później to [było odbierane] negatywnie, ludność cywilna [mówiła]: „Rzućcie to! Won!”. Przykre były momenty. W ostatnich dniach Powstania była broń i amunicja – już nie było ludzi. Cywilna ludność raczej... Negatywnie widziałem to.
Higiena osobista to był problem. Miałem na sobie niemiecki mundur. Był moment, że znalazłem alkohol i zdjąłem bieliznę i w tym alkoholu wymoczyłem bieliznę i skarpetki. Później koledzy do mnie z krzykiem: „Gdzie ty masz tą wódkę? Skąd ty masz...”. Ja mówię: „Nie piłem wódki, tylko wymyłem skarpetki”. Jeśli chodzi o jedzenie, nigdy specjalnie nie byłem głodny.
Organizowałem, jakoś dziwnie... Dawano czasami jedzenie, ale nigdy nie byłem pierwszy do jedzenia.
Dla mnie chyba nie.
Z radiem nie. „Barykada Powiśle” wychodziło takie pismo i roznoszono to, a poza tym przez możliwość słowa. Głównie człowiek był zajęty tym, co będzie. Jeszcze w połowie Powstania, jak miałem te wszystkie przejścia, to chodziło mnie [po głowie]: „Dobrze, jak mam zginąć, to chcę z sobą jeszcze kilku wziąć”. Byłem wychowany w czaku. Rodzina moja cała militarna, stryj, który mnie zapisał z ojcem do kadetów, do Lwowa miałem iść, został zamordowany w Oświęcimiu. Dalszy stryj zginął w 1939 roku w Katyniu.
Bardzo trudne pytanie.
Kiedy to Powstanie nie było pierwszym powstaniem polskim. I niestety, ile powstań było w Polsce – Kościuszko i późniejsze historie, 1963 rok i tak – When will they even learn? Kiedy się w końcu Polacy nauczą... Ale nie było wyjścia przecież nie jesteśmy tchórzami, mamy swoją tożsamość.
Powiem wiersz, który [napisałem] w niewoli w grudniu:
„Urodziłem się wolny i nie zaznałem niewoli,
W wolnej Polsce spędziłem swoje młode lata.
Nie wiedziałem, jak bardzo przemoc wroga boli,
Nie wiedziałem, co znaczy świt pruskiego czy ruskiego bata.
Dziś wiem, co to niewola,
Wiem, co to nienawiść pierwotna i wściekła.
Wiem, że nie dla mnie bracie, siostro ruskiej czy pruskiej sługi rola,
Że po wolność pójdę chociażby do piekła.
Nie spocznę ani chwili,
Nie zaznam spokoju.
I choćbym miał najdziksze przechodzić katusze,
W pierwszym szeregu pójdę do wściekłego boju.
Urodziłem się wolny
i wolny umrzeć muszę!”.