Antoni Rusin „Bogumił”

Archiwum Historii Mówionej

 

  • Czy mógłby się pan nam przedstawić?



Jestem Antoni Rusin, urodziłem się 12 czerwca 1915 roku w miejscowości Ksawerów w okolicach Konina. Pseudonim z czasów okupacji „Bogumił”, „Rybka” i „Nadolski”.


  • Co robił pan przed 1 września 1939 roku?



Byłem w wojsku w KOP-ie, w Niemenczynie. To jest w okolicach Wilna. Dwa lata byłem przed samą wojną w KOP-ie, Korpus Ochrony Pogranicza.


  • Jaki wpływ wywarła na pana rodzina, wychowanie rodzinne?



My żeśmy tam byli w tych okolicach takiego poglądu narodowo – katolickiego. My takie zasady wyznawaliśmy, narodowo – katolickie.


  • A gdzie pan chodził do szkoły?



Najpierw w Kramsku koło Konina, a po wojnie maturę zrobiłem tu w Warszawie, na Kowelskiej ulicy, na Pradze.


  • A jaki wpływ na pana miała szkoła, na pana wychowanie?



Raczej my rodzinnie, to żeśmy się tak kształtowali społeczno – politycznie na takiej piśmie, gazecie, która się nazywała „Gazeta Świąteczna”. Ta gazeta była taką rodzinną gazetą i my żeśmy się na tym… A szkoła, to było raczej tylko same wiadomości takie, jakie szkoła daje, a nic takiego jakiegoś wykształcenia specjalnego, polityczno – społecznego to w szkole raczej nie było.


  • A jak zapamiętał pan wybuch wojny?



Wybuch wojny. Pamiętam, byłem w wojsku w Niemenczynie; tam z części oddziałów KOP-owskich i zmobilizowanej rezerwy miejscowej został stworzony 136 Pułk Piechoty, na krótko przed samym wybuchem wojny. I jako oddział zostaliśmy przewiezieni w okolice rzeki Narew pomiędzy Ostrołęką a Łomżą, i tutaj nad Narwią rozlokowani. Był to Pułk 136, ale zgrupowanie to kilka pułków było. To było zgrupowanie „Narew”, pod dowództwem generała, zdaje się, Fijałkowskiego.


  • A czym zajmował się pan w czasach okupacji przed Powstaniem? Na przykład gdzie pan mieszkał?



Częściowo mieszkałem w okolicach Konina. Ojciec posiadał gospodarstwo wiejskie, rolne – to tam się przebywało. Specjalnie ja jako taki się tam niczym nie zajmowałem, w prędkim czasie po powrocie oczywiście z wojny… Ponieważ już przed wojną byliśmy tak zorganizowani – czy zrzeszeni, jakby to nazwać – w Stronnictwie Narodowym i na terenie tej gminy ja byłem takim jakby gminnym działaczem tej organizacji, tego Stronnictwa Narodowego… Po powrocie z wojny udałem się do Konina i jeszcze w tamtejszych różnych miejscowościach, i odnalazłem swoich znajomych sprzed wojny. I okazuje się, że oni już – choć to była jesień, 1939 rok – już mieli kontakty z konspiracją. Narodowa Organizacja Bojowa to była. To Kalisz. Bezpośrednio Konin z Kaliszem, ale Kalisz miał z Poznaniem i tam w Poznaniu w tym czasie jeden z takich przedwojennych znanych działaczy, Wolniewicz Antoni – tak się nazywał – tworzył Armię Narodową. Tam były jeszcze inne organizacje, jak „Ojczyzna”, „Poznaniacy”… Zresztą nie tylko. Konspiracja to nie była łatwa robota, trzeba było się też – albo do tego dobrze przygotować, albo po prostu mieć wrodzone umiejętności, bo inaczej, to doprowadzali do dekonspiracji.



  • Uczestniczył pan w konspiracji?



Oczywiście.


  • A od kiedy?



Od listopada już. Jak wróciłem z wojny w październiku, to już od listopada zaprzysiężony byłem w Koninie. Już byłem w tej Narodowej Organizacji Bojowej. Dlatego, że oni nie umieli konspiracji, to tamten Poznań i Kalisz mocno Niemcy przetrzebili i mało się zostało. To sięgało nawet na tereny Konina i Koła, Turku, ale tutaj jakoś szczęśliwie jednostki tylko zostały aresztowane. A ogólnie na terenach Konina, w pierwszym miesiącu oczywiście 1939 i 1940 roku – pierwsze miesiące – konspiracja dobrze tutaj się miała i dobrze pracowała. Konin, Koło, Turek. A już Kalisz gorzej, a Poznań to już mocno przetrzebili.


  • Czym pan się zajmował w konspiracji? Jakie było pana główne zadanie w konspiracji?



Byłem takim kierownikiem organizacyjnym. Choć to były „piątki” (tak się mówiło, że najwyżej piątka pomiędzy sobą znajomości), ja już wtenczas znałem z dwustu ludzi – tak, że to u mnie taka jakaś żyłka była do tego. I to w różnych miejscowościach docierałem do ludzi. Ponieważ terror niemiecki i to prześladowanie był tak szalony i tak okropny – i wysiedlanie, i wywózki, i aresztowania – tak, że ludzie chętnie przystępowali. Oczywiście nie brało [się] tak kto podleciał, tylko trzeba było mieć pewne zaufanie i pewność także.
Ja w tym czasie niewiele się tam w domu czymś zajmowałem, jedynie organizacją i to trwało tak do 1942 roku. Brata Niemcy aresztowali, brat uciekł – no to później wytoczyli sprawę mnie, ojcu, i siostrze. Ja dostałem pół roku i siedziałem w Sieradzu pół roku, ojciec w Łęczycy trzy miesiące, a siostra… coś tam miesiąc w Kaliszu. Po powrocie z więzienia z Sieradza w 1942 roku już brata nie zastałem, a brat już przed moim… W tym czasie kiedy uciekł, to już należał do Komendy Powiatowej tej organizacji w Koninie. Już w tym czasie, kiedy ja wróciłem z więzienia, brat był aresztowany. Już nie zastałem go tutaj na wolności – brat był aresztowany.
Po powrocie znów nawiązałem w Koninie kontakt z… takim, bo ja wiem, komendantem – [tak] trzeba by było go nazwać z ramienia jakiejś działalności wojskowej, a to przecież nie był wojskowy człowiek. Nazywał się Osada Henryk, ale to był właśnie z urodzenia konspirator. I to był… jakby cała taka dusza konspiracji na terenie Konina. Po powrocie… Choć już miałem kontakt z nim przed pójściem – przed aresztowaniem i do więzienia – a po powrocie… Brat siedział w Inowrocławiu – gestapo – później w Gnieźnie, a stracony został w Poznaniu na Młyńskiej. I na jakieś może dwa miesiące przed straceniem brata Niemcy – żandarmeria – przyszli po mnie, ale na całe szczęście, że mnie w domu nie zastali. No, to ja już nie czekał. Bo zapowiedzieli, żebym, jak wrócę – stawi się pan do nich na tego… To ja już do nich nie poszedłem, tylko z miejsca do tego Osady i tam przez pewien czas u niego… Nie wychodziłem, a w mieszkaniu siedziałem, a nie wychodziłem na zewnątrz. A inny człowiek przyjeżdżał z Konina do tego Kramska i w celu – co się tutaj w rodzinie, czy… Oczywiście, że Niemcy po dwóch dniach przyjechali znowu, pobili matkę i ojca i tam takie zrobili… Zrobili tam straszne takie zagrożenia, że oni nas powystrzelają, dopóki ja się do nich nie zgłoszę. Oczywiście ja się do nich nie zgłosiłem i kiedy już, może po dwóch tygodniach, Niemcy tak troszkę się uspokoili, ja przeszedłem do Koła. Z Konina do Koła – i tam już od tej pory byłem tak jakby na etacie organizacji tej konspiracji.

 

  • A kiedy pan się znalazł w Warszawie?



Zaraz po wojnie. I w Kole była do tego stopnia... To już była Narodowa Organizacja Wojskowa. To już nazwa zmieniła się z Narodowej Organizacji Bojowej na Narodową Organizację Wojskową. To już był przecież 1942 rok. I w Kole był tak świetnie ten powiat zorganizowany, że nawet każda gmina miała na wypadek zakończenia wojny wyznaczonego wójta. W 1942 roku – jesienią chyba to było, bo do Koła przeszedłem w lecie, to taj jesienią... Został wydany rozkaz przez generała Sosnkowskiego, który był Wodzem Naczelnym Sił Zbrojnych Polskich, żeby scalić wszystkie organizacje o charakterze wojskowym. Narodowa Organizacja na tamtym terenie, choć dość liczna, ale nie zawsze to scalenie tak pasowało, żeby już....


  • Bardzo mnie interesuje, kiedy pan przybył do Warszawy?



Komendantem Organizacji Bojowej na zachodnie tereny był Marian Kwiatkowski, pseudonim „Konrad”, dzielny człowiek, ale jednocześnie taki pyszałek. On był taki mało ludzki, nie koleżeński, choć bojowiec, myśliciel. I my jakoś nie bardzo chcieliśmy być jego podwładnymi... I tu następuje takie jakby połączenie. I my jesteśmy w trakcie oczekiwania – co my będziemy? Bo z tego połączenia miała powstać Armia Krajowa. Na tamtych terenach ZWZ-u nie było. Był przedtem, ale Niemcy wyaresztowali i my żeśmy tylko byli, nasza organizacja. I teraz tak – połączenie. To trzeba jakoś tak, żeby pasowało to połączenie. Chcieliśmy, żeby ten „Konrad”, ten drugi jego zastępca Dzierżyński – takie nazwisko – żeby nam jakoś... Z tamtych terenów, z Koła, również w komendzie tego podokręgu kaliskiego, znajdował się Rutkowski Władysław, adwokat, urodzony w Kole, który przebywał różnie – i tutaj, i tam przez granicę [przechodził]. Ten Rutkowski przyjechał na tamten teren i przedstawił nam, jak to wygląda, to połączenie. Ale mówi – żeby jakoś dokładniej [wiedzieć], to trzeba kogoś wydelegować. Ja zostałem wydelegowany stamtąd na przyjazd do Warszawy, na zjazd organizacyjno-połączeniowy. Ten zjazd odbywał się na ulicy Wilczej – czy Pięknej – w styczniu 1943 roku. Byłem w Warszawie w czasie okupacji pierwszy raz. A przechodziłem, to przeprowadzał nas taki... pod Częstochową. Na tym zjeździe miał referat Matłachowski, który nie żyje...




  • Chciałabym już przejść do okresu Powstania. Gdzie pan się znajdował w czasie Powstania?



Na ulicy Czackiego, w oddziale NSZ imieniem generała Władysława Sikorskiego. Proszę pani – ja i jeszcze inni, to my byliśmy nie w Warszawie – my żeśmy tworzyli organizację na ziemiach Warthegau tak zwanych (tereny, które Niemcy przyłączyli do Rzeszy). Kalisz, Koło... Warthegau – tak się nazywały te tereny. My byliśmy stamtąd. Jeżeli przyjeżdżaliśmy tutaj, to jako delegacja, czy jakaś inna sprawa do załatwienia – organizacyjne sprawy. My tutaj z Warszawą to mieliśmy kontakt z komendą tą główną czy wojewódzką. Ale jako przynależność do jakiegoś oddziału tutaj – my żeśmy tu nie byli! My tam żeśmy byli!


  • W jakich warunkach pan walczył w czasie Powstania? Czy był pan uzbrojony?



Nie. Właśnie... Broń – jakiś pistolet czy granat, czy karabin – to miał jeden żołnierz na dwudziestu.

Powstanie wybuchło. Mnie zastało w Alejach Jerozolimskich na takiej swojej kwaterze przy Lindleya. A właściwie to mnie samo powstanie zastało już na ulicy Miedzianej, na takim punkcie kontaktowym, który żeśmy mieli. Człowiek z Kalisza [przyjechał] i tam mieliśmy taki punkt. My żeśmy nie mieli przydziału do jakiegoś oddziału, bo my byliśmy tam. My żeśmy tutaj byli w delegacji, byliśmy w załatwianiu różnych organizacyjnych spraw. Ale jak Powstanie wybuchło, to przecież nie będziemy siedzieć, tylko... no trzeba.


Więc pierwsze – nie wiadomo gdzie, bo chcieliśmy jednak w jakimś oddziale macierzystym, takim, który by nasza organizacja... Bo choć to była już jedna Armia Krajowa, ale jednak pododdziały były. Były pułki czy bataliony, które należały do NSZ czy do Narodowych Organizacji Wojskowych. To były oddziały prawie wyodrębnione. Pierwsze kroki nasze – żeśmy się znaleźli na ulicy Leszno, blisko Placu Bankowego, mniej więcej w tym miejscu, jak jest teraz takie przejście do Pałacu Mostowskich. Następnie tam „Rzepicha” – sklep taki – jest. W tym miejscu był lombard. My w tym lombardzie żeśmy się zgłosili do nie naszego oddziału Armii Krajowej, bo Armia Krajowa tam była, pewien oddział – i pierwsze trzy dni tam byliśmy.
Adwokat Rutkowski, pseudonim „Włodzimierz”, poszedł na takie jakby zwiady i po dwóch dniach wrócił, i zabiera naszą grupę na ulicę Czackiego. Przechodzimy na ulicę Czackiego i tam jest nasz oddział w naszej organizacji – Narodowe Siły Zbrojne, to jest pułk imieniem generała Sikorskiego. Tam się znalazłem. Dowódcą tego pułku był podpułkownik „Dowoyna” – to jest pseudonim, jego nazwiska nie wiem. Tak nieszczęśliwie ten „Dowoyna” skończył... Po zakończeniu Powstania poszedł do niewoli do Niemiec – wojna się skończyła, wyszedł z niewoli i go przypadkowa kula trafiła, i został zabity. Jego zastępcą był podpułkownik Olszewski Władysław – to jest nazwisko prawdziwe, a pseudonim „Popowski”. Ten przeżył, nie był w niewoli, ale już nie żyje, jest pochowany na Bródnie. A oddziałem bojowym dowodził rotmistrz, pseudonim „Boruta”, nazwiska jego nie wiem. W tym czasie, kiedy żeśmy doszli na ulicę Czackiego, tam były akurat naloty. Bo nasze miejsce było tam, gdzie jest Organizacja Inżynierów i Techników – [Czackiego] 3/5, w tym miejscu byliśmy. Cała ulica była przez ten oddział obsadzona, ale tam mieściło się dowództwo.
„Boruta” został wtenczas kontuzjowany przez nalot, jak my żeśmy doszli.

  • Czy trudno było utrzymać pozycję na ulicy Czackiego?



W tym czasie, kiedy ja byłem, to ulica Czackiego była raczej pewna. My żeśmy tam dobrze od strony Królewskiej i Traugutta, jakiś tam jest sklep... Od strony Świętokrzyskiej, tutaj wszystko było dobrze... Były barykady i one były dobrze bronione – tak, że Niemcy wstępu na Czackiego w tym czasie, do jakiegoś 28 sierpnia, nie mieli.


  • Pamięta pan, jaka była broń?



Ja byłem jako szef batalionu, w stopniu sierżanta... To sprawy takie kancelaryjne były. Nie musiałem koniecznie jak tutaj, w pokoju, mieć na terenie 3/5 Czackiego… To było tak daleko od tych pierwszych linii, gdzie Niemcy byli, że ja tutaj nie musiałem... Ja nie miałem broni. Niektórzy tam mieli. Jeden na dwudziestu miał karabin, granaty czy jakieś tam pistolety. Większość nie miała broni.


  • Czy zetknął się pan z żołnierzami strony nieprzyjacielskiej bezpośrednio?



Tak. Po zdobyciu kościoła Świętego Krzyża i Komendy – tam żeśmy ich trochę mieli, tych Niemców, ale oni później poszli na inny punkt i to już nie było u nas. Nie trzymaliśmy Niemców.


  • Czy zetknął się pan osobiście z przypadkami zbrodni wojennych w czasie Powstania?



Zbrodnia wojenna tam była na każdym kroku. Kobiety, chorzy ludzie, starzy ludzie, kobiety rodziły w takich warunkach, że to przysypywało… Przecież to były warunki żadne pewne, tylko niepewne były. To było w strasznych warunkach.

  • Właśnie, jakie panowały tam warunki?



Często przez samoloty… Jak naloty były, to ja dwa razy nawet byłem zasypany. Gdyby trafiła bomba w to miejsce, gdzie akurat byłem w tej piwnicy, to bym nie żył. A że to było jakieś może dwa pomieszczenia czy ileś tam dalej – mnie trudno jest powiedzieć ile – to tam było zasypane, a tutaj – byliśmy zasypani, ale żeśmy jeszcze przeżyli, odgrzebaliśmy się.



  • Wspominał pan, że na obszarze, na którym pan walczył, było bardzo dużo ludności cywilnej. Jak przyjmowała ludność cywilna walkę waszego oddziału?



Bardzo byli… ludność cywilna… przecież to wszyscy ludzie byli... Niemcy byli wrogami, a ludność cywilna – no Powstanie… Bo Polska – bo te tereny gdzie powstańcy, to już wolność polska. Ludzie się cieszyli, choć ginęli od tych bomb i od jakichś tam innych pocisków, bardzo dużo ginęło od tych tak zwanych „krów” ryczących. Toż to przecież waliło, ale ludność temu nie była przeciwna.


  • Pomagali wam?



Pomagali, tak.


  • W jaki sposób?



Pomagali przy odbudowie, jak gdzieś były rozwalone przez pociski barykady czy jakieś dziury w murze jakimś tam... Pomagali, którzy nie byli zorganizowani w oddziale wojskowym, a byli na tyle, że pomagali.


  • Czy miał pan kontakt z przedstawicielami innych narodowości?



Tak, było kilku Żydów, którzy byli w takiej grupie, która była przy tej narodowej. Przy tym pułku była taka grupa, która donosiła z innych terenów żywność. Trzeba było jakoś... Jednak to był oddział, który liczył około trzystu ludzi, ten nasz oddział, a „Lewar” też miał około sześćdziesięciu, później „Harnaś” na Mazowieckiej też miał ze dwustu. Ci ludzie potrzebowali wyżywienia. To gdzieś tam po cukier – takie były robocze grupy... Po cukier do Haberbuscha, czy po jakieś tam inne rzeczy – takie grupy chodziły i przynosiły w workach. To były takie rzeczy. W naszym oddziale właśnie tak padło, że kilku Żydów nawet. To byli innej narodowości.


  • A jak wyglądało pana życie codzienne podczas Powstania?



Był jakoś dostęp do magazynów mundurowych policji granatowej. I my żeśmy większość mieli ubrania tej granatowej policji. My żeśmy ubrani byli dobrze – buty, wszystko było – dobrze ubrani byliśmy. Teraz, jeżeli chodzi... Noce były spokojne, ale dni nie były spokojne. Naloty były i później te „krowy” ryczące, te pociski, które tam z okolic Dworca Zachodniego wystrzeliwali, to często padały na tamte tereny. To nie było wcale takie spokojne życie.


  • A gdzie pan nocował?



W tym miejscu, gdzie mówię, 3/5 Czackiego. Tam ja jako szef batalionu miałem tak, jak tutaj tego pół pokoju – taki pokój i tam ja... Co to było... Wszystkich żołnierzy miałem legitymacje tam, i którzy potrzebowali gdzieś iść do rodziny, to legitymację trzeba było jemu dać, żeby w czasie przejścia do innej dzielnicy… Bo taka powstańcza żandarmeria legitymowała, kto tam szedł... Legitymacje były u mnie, jakieś tam biurowe... I jednocześnie spałem w tym pokoju, jeżeli się dało spać, a nieczęsto się tak tam...

  • A jaka atmosfera panowała w pana oddziale, grupie, zespole?



Bardzo koleżeńska. Wszyscy sobie bardzo byli życzliwi i pomagali. Łączniczki czy sanitariuszki – toż to przecież one były tak ofiarne, że trudno sobie wyobrazić, że one tam... Kobiety, a szły w takie miejsca, gdzie ogień, ostrzał był – a one tam szły i ratowały tych rannych, przynosiły... To wszystko się odbywało w takich... Jeden drugiego ile mógł, to ratował i oddawał życie.


  • Z kimś się pan zaprzyjaźnił w czasie Powstania?



O tak... Z wieloma...


  • Pamięta pan może nazwiska, pseudonimy?



Nawet późniejsza żona moja to była stamtąd, to była komendantka sanitariuszek i tych łączniczek, „Barbara” pseudonim.


  • Czy podczas Powstania w pana otoczeniu uczestniczono w życiu religijnym?



Tak. Tam był kapelan przecież.


  • Jakie to były formy uczestnictwa?



Msze były, modlitwy...


  • W dużych grupach, w mniejszych?



Na barykadach, na służbach była pewna ilość ludzi. Ci, którzy nie byli, to uczestniczyli. A którzy byli na służbie, no to... Tak, że jeżeli chodzi o to – jakieś religijne takie… – to było masowe. Tam nie było ociągania się. Oficerowie wszyscy, którzy byli – tam było przecież bardzo dużo oficerów – wszyscy brali udział w mszach. Ale ja tego księdza… Był tam i kapelan, ale ja jego ani nazwiska, ani pseudonimu nie pamiętam.



  • Czy podczas Powstania czytał pan podziemną prasę?



Tak. „Walka” była. Właśnie pod tym [Czackiego] 3/5 były drukarnie już z tamtych czasów, które drukowali chyba fachowe jakieś tam… I w tym czasie „Walkę” drukowali tam. To mieliśmy może nie codziennie, ale dwa razy w tygodniu była.


  • Czyli były czytywane w pana otoczeniu gazety?



Tak, tak. „Walka” była. „Biuletyn Informacyjny” znowu przychodził z zewnątrz; te dwa tytuły pisma były na stałe.




  • A jaki był ich wpływ na otoczenie pana? Dyskutowaliście na temat zamieszczanych tam artykułów?



My tam za wiele się w tym czasie, jakichś takich dyskusji… Nie było dyskusji. Żeby tam jakieś dochodzenia, co, jak, gdzie – raczej tego nie było. Był w pewnym czasie taki moment, że Armia Ludowa czy tam ta Gwardia Ludowa chciała jakiś troszeczkę, coś tam, jakiś zamęt zrobić – to przez dwa czy trzy dni coś o tym taka trochę mowa była, ale nic więcej. I tego nie odczuliśmy, bo oddział Gwardii Ludowej tam na Czackiego w sile dwunastu ludzi był, oni tam odrębnie mieli taki... W żadnych akcjach nie brali udziału, tacy oni byli powstańcy... W żadnej akcji nie brali udziału. Ani na kościół i na Komendę, które tam było po 20 sierpnia, to objęcie – oni nie brali udziału, ta Gwardia Ludowa, a byli tam. Jeszcze mało – my żeśmy do tego stopnia nie byli… Choć to przecież byli o innych zasadach ideowych, a my żeśmy ze swoich racji dawali im jeść. Od nas dostawali jeść. Tutaj było na uwadze, że też... że [to] są również Polacy. Tak, że tu nawet nie było żadnych zastrzeżeń, wrogości w żadnym wypadku.


  • Jakie jest pana najgorsze wspomnienie z Powstania?



Ja nie mam osobiście jakiegoś niedobrego wspomnienia. Tylko jak ja patrzyłem na tę masakrę, te bomby czy te masowe... ludność zabijana była masowo... to… to przykre było... To przykre było. Palili się żywi ludzie, bo to przecież i były... paliły się całe domy, rzucali bomby zapalające... To było przykre! Ale tak jakichś takich, żeby... to ja nie miałem takich osobistych. Tylko przykre było to, że się widziało takie nieszczęścia.


  • A jakie było najlepsze pana wspomnienie z Powstania?



Czy ja wiem... najlepsze... ja nie wiem... żadnego najlepszego ja nie miałem.


  • A co najbardziej utrwaliło się w pana pamięci?



Trafiła bomba lotnicza, duża bomba, w Filharmonię. A to przecież dach i już cała – i tam żadne kondygnacje, żadne piętra nie były… Zginęło tam około dwudziestu kobiet. Dziewczyny to były, sanitariuszki… Zginęły – i na tym placu, jak jest budynek z tymi lwami, ten plac, to one były pochowane. My żeśmy byli taką... Oddanie czci dla tych chowanych. To utrwaliło się, bo tam nawet biskup chował, egzekwie odprawiał – chyba biskup Adamski. To tak mi się utrwaliło, że to taka masowa... Młode dziewczyny zostały tak... Masowy taki pochówek był. A resztę... Cieszyliśmy się po zdobyciu kościoła i po zdobyciu Komendy. Cieszyliśmy się także, bo nawet jedna z drużyn od nas brała udział w zdobyciu PAST-y, tych telefonów – to też... Bo to przejście nas tutaj strasznie... Jak się przechodziło przez Marszałkowską – choć taki wykop był, to oni tam strzelali, to nie było wygodne. I po zdobyciu – no, już był spokój. To też było... Cieszyliśmy się. No a już potem… Potem, to raczej przygnębiające – bo zamiast wygrać, Powstanie się kończy przegrane. To było raczej przygnębiające, że to tak… Takie to było osobiste wrażenie. Ja w niewoli nie byłem po Powstaniu.

  • A co działo się z panem od momentu zakończenia Powstania do maja 1945 roku?



My żeśmy tak postanowili, że do niewoli nie pójdziemy, pewna grupa z tamtych terenów. Jedynie poszedł do niewoli taki jeden – „Borzym” pseudonim, Jankowski się nazywał. Ten poszedł do niewoli. I poszła do niewoli właśnie późniejsza moja żona. A my, pewna grupa, nie poszliśmy do niewoli i wyszliśmy z ludnością cywilną w okolicach Politechniki i potem do Pruszkowa. Tam w Pruszkowie – po dwóch dniach już nas tam posegregowali i załadowali do pociągu, i wywieźli do Niemiec na roboty. I w okolicach Żyrardowa, nie dochodząc jeszcze do Żyrardowa, żeśmy – to było wieczorem, ten pociąg towarowy, towarowe wagony, wlókł się nie za bardzo prędko – i nas czterech, grupa stamtąd, z Koła, Konina – żeśmy wyskoczyli.
To już noc była, żeśmy się tam jakoś... Tam lasy są... Do jakiegoś tam w lesie zabudowania, okazało się, że to leśnik. Żeśmy tam w stodole – nie pytaliśmy się jego o pozwolenie – żeśmy się wpakowali i pierwszą dobrą noc żeśmy tam przespali, bo tak, to było żadne spanie. Rano żeśmy dobrze się tam jeszcze odżywili u niego... Nie był to jakiś… Ale nam ludzie dali i żeśmy powędrowali do Łowicza, a my żeśmy mieli w Łowiczu kontakt z księdzem Niedzielakiem. Ksiądz Niedzielak z nami był, przecież to był z naszych... I my żeśmy wędrowali do Łowicza piechotą, za dwa dni żeśmy tam doszli. Żeśmy dostali przydział taki, jakby zameldowanie, jako ci z Warszawy z Powstania, bo to już się Powstanie kończyło – i zostaliśmy na jedną z gmin przygranicznych… Tam nas zameldowali… Bąków, tak jak jest kościół w Bąkowie. Tam jest ten majątek – był Zawiszy Czarnego, tam, na tamtym terenie, bo… Byli stamtąd ludzie nasi, a my żeśmy tylko tyle, żeby tak dla proformy się zameldowali, a tam żeśmy wcale nie przebywali. I za dwa – trzy dni żeśmy przez granicę poszli, na tamten teren – i do Kutna, do Łęczycy, później do Konina, Koła – pewne sprawy… Bo przecież nas nie było ze trzy – cztery miesiące, bo w Powstaniu żeśmy byli, to tam pewne sprawy... Po załatwieniu z powrotem tutaj.
Ludzie, którzy zostali wywiezieni na roboty do Niemiec – zaczynają napływać od nich tutaj listy, adresy. I my wyjeżdżamy... Ja w Niemczech byłem siedem razy, na tamtych terenach, aż w Duisburgu, za Renem, w [nazwa niezrozumiała] po tych ludzi. Z Hanoweru w tym wiozłem trzech – tych z Powstania. Później Police – to były koło Szczecina, Politz – to było może ze sześciu i oni tam byli w tej fabryce…


  • A kiedy to było?



Już po Powstaniu.


  • Po Powstaniu? Przed majem 1945 roku?



Tak. Jesienią. Do Polic jeździliśmy. Jeździłem do Drezna, tam w Dreźnie niefortunnie było, że kobieta nie chciała wracać. Na próżno pojechałem. Nie tylko ja, ale inni też tam jeździli. Kilkunastu ludzi z Niemiec żeśmy tam przewieźli… już po… Tak, że w zimie już tutaj z powrotem się znaleźli. To tak zakończyłem Powstanie. Ucieczka z pociągu i ksiądz Niedzielak później…
Chcę pani powiedzieć, że ci hitlerowcy wyaresztowali z terenów Rzeszy, z Niemiec… Tam Polacy kiedyś mieli taką swoją organizację – Związek Polaków w Niemczech, gdzie godłem było rodło. Wyaresztowali, wymordowali, ale jeszcze coś się znalazło. Niech sobie pani wyobrazi, że będąc w Częstochowie dostałem od ludzi kontakt w Berlinie do takich ludzi – działaczy, którzy jakoś tam się jeszcze zostali, Niemcy ich nie zniszczyli. I ja tam miałem iść ich tam organizować... Jeszcze nie zdążyłem w Częstochowie wszystkiego załatwić, tych różnych spraw – i ofensywa Sowietów…
Nie zdążyłem do Berlina do tych wrócić, dojechać, bo już potem nie pojechałem tam. Z Częstochowy ostatnim pociągiem dojechałem do Skierniewic, ze Skierniewic ostatnim pociągiem... Były naloty, już ta ofensywa trwała, jeszcze do Łowicza dojechałem. A z Łowicza to już piechotą szedłem na Kutno. Więc to takie były historyjki popowstaniowe.


  • A co działo się z panem po maju 1945 roku?



Ożeniłem się. Wróciła żona z tego obozu i ożeniłem się… Co ja tutaj nie robiłem… Wszystkiego człowiek tutaj…
Najpierw pojechaliśmy w okolice Szczecina. Tam, gdzie jest Myślibórz, w tamto miejsce. Tam byłem więcej jak z pół roku – z rok może… Jakoś na Boże Narodzenie przyjechałem – i przyjechało UB z Włocławka, i mnie i jeszcze jednego, który w tamtej okolicy był – nas zabrali…
W okolicach tego Myśliborza byłem. W związku z tym, że tu w Warszawie gruzy całkowicie, tutaj miasto zniszczone – co tutaj robić? Nie było co. A tam zawsze dach nad głową, coś zawsze jakoś tam… Na Boże Narodzenie ja sobie się krzątam – podchodzą we trzech… Trzech takich osobników podchodzi, pytają się – „Czy taki tutaj mieszka?” No to dobrze. Idą ze mną do mieszkania i się tam wcale nie legitymują – nic – a jeszcze dwóch potem przyszło, pięciu było ich… Nie legitymują się, kto oni są, tylko mnie postawili w kącie i rewizję mieszkania zrobili. To było wieczorem. Przenocowali. Na drugi dzień rano jedziemy na stację i wyjeżdżamy pociągiem. Nic nie powiedzieli: gdzie? kto? co? – nic. Zabrali również jeszcze jednego stamtąd. Żona już była w ciąży i została się sama. Ja tak zacząłem się domyślać, że to chyba UB – a oni po cywilnemu byli ubrani… I jak tak jedziemy, mijamy Gorzów, później Piłę i dalej tu w stronę…. O, mówię – jedziemy do Włocławka. Tak sobie pomyślałem. Z tym [drugim] siedzimy – choć oni obok nas, ale mówię do niego: „Jedziemy do Włocławka”. Tak się domyślałem i tak było. Do Włocławka nas wzięli… I we Włocławku od pierwszej nocy zaraz – tylko w nocy nas brali na przepytywania… W dzień nie, tylko w nocy – całą noc. Co się okazało? Jak już tam siedziałem może ze trzy tygodnie, dowiedziałem się, że komendantem tego całego Powiatowego Urzędu Bezpieczeństwa jest niejaki Markowski. Ja tego drania znałem sprzed wojny! To był plutonowy z Włocławka, z tego pułku włocławskiego – pułk piechoty przed wojną był we Włocławku i on tam był plutonowym. A teraz on kapitanem jest! Kapitan. Jak ja się dowiedziałem, że tu jest Markowski, myślę sobie – aha… Oni nas przecież tam – proszę pani… Co oni mnie tłukli... Przecież człowiek tam już nie był człowiekiem. I nie z myślą, żeby go prosić – nie, ja byłem jakiś taki… za bardzo ambitny. Nie prosić się, tylko niech wie szubrawiec, że znajomy tutaj siedzi, a on jest z nimi… I na takim jednym przesłuchaniu w nocy zagadnąłem tych siepaczy – mówię, że ja się znam osobiście z tym ich komendantem Markowskim. Przestali od razu mnie przepytywać i ani mnie już wtenczas nie maltretowali, ani nie wyzywali – spokojnie odprowadzili mnie do tej celi.
Przespałem do rana. Na drugi dzień tak gdzieś około południa przychodzi taki pętak, zabiera mnie i wprowadza mnie do tego Markowskiego. Markowski siedzi za stołem a ja przy drzwiach stanąłem jak jakiś skazaniec i dalej nie ruszam się – myślę sobie, co on powie? „Podejdźcie no do mnie” – mówi i zza tego stołu wyciąga rękę i wita się ze mną. Pyta mnie po pierwsze – co mnie tu sprowadziło? Ja mówię: „Panie Markowski, przecież pan wie dobrze, co mnie tu sprowadziło. Przecież pan tutaj jest… To pan wie, co mnie tutaj sprowadziło.” I taka mowa – gdzie byłem na wojnie, jak, co… Taka trzy po trzy mowa, nic specjalnego. Ani słowem nie powiedziałem: „Panie Markowski, przecież można by troszeczkę mnie może tutaj ulżyć tego…” Ale ani słowa nie powiedziałem. Ani prośby, ani żadnego niczego i ta rozmowa już później zeszła na takie sprawy, że nie wiadomo o czym i zawołał jakiegoś… Odprowadzili mnie do celi. Niech pani sobie wyobrazi – ja go znałem, on mnie znał sprzed wojny... Wie pani, co ze mną zrobił? Bo przecież to jego nakaz był.
Zaraz w tę noc, to był styczeń… Nie był duży mróz, ale śnieg był i jakieś tam kilka stopni mrozu było. Kazali mi się rozebrać. Tylko w gaciach byłem, w kalesonach. Wyprowadzili mnie na dwór, na dziedziniec tego więzienia, i tak mi kazał… Jeden w drzwiach stał, a drugi na środku i kazali mi chodzić boso – nagi byłem – pół godziny. I po pół godzinie do góry na czwarte czy trzecie piętro… Ja prawie nie mogę iść, taki zmarznięty już jestem, ale jakoś tam… A jeszcze tam kopali, jeszcze tam tłukli… I jak zaszedłem, to tego Markowskiego nie było, tylko inni – ażebym powiedział, gdzie znajdują się… Bo oni mnie wypytywali, żeby wydać różnych znajomych ludzi, którzy byli w konspiracji. Im chodziło o konspirację, o Armię Krajową – żeby powiedzieć, gdzie znajdują się. A najbardziej im chodziło o Rutkowskiego – tego adwokata. Notabene ten Rutkowski jest chrzestnym syna… Był, tylko już nie żyje. Tak, że byliśmy po przyjaźni. I ja mówię: „To, co wiedziałem, to wam powiedziałem, a nic więcej nie wiem.” Bo przecież to już było ze cztery tygodnie, jak już oni tam mnie maglowali. „Ja już więcej nic nie wiem, już wam powiedziałem.”
Na nowo na dół! Drugie pół godziny to już mnie położył na tym betonie i tak ja leżałem, a czasami mnie jakieś żabki kazał skakać… To nie do wyobrażenia, żeby człowiek wytrzymał na mrozie i to nagi – a jednak nerwy do tego doprowadzają, że wytrzyma człowiek. I znów ta sama historia. Za drugim razem to ja już nie mogłem nawet słowa mówić, tylko bełkotałem, taki zmarznięty byłem. I znów powiedziałem im, że to, co wiedziałem, to… To na nowo! Na trzeci raz już mnie tylko położyli – i jeszcze ja się na palcach i na rękach tak unosiłem, żeby od tego betonu jakoś – to mnie butem przyciskali. A jakie oni tam – już taki owaki, że już z tobą koniec jest. I półtorej godziny…
Za trzecim razem już mnie tam do siebie nie wzięli. Ja tak półtorej godziny miałem. Po tym na drugi dzień po południu dopiero zaczęły mi piersi się ciepłe robić, a tak cały zimny byłem. Nogi po południu dopiero – troszeczkę wcześniej piersi, a później nogi dopiero. No, myślę sobie – to już koniec. Oczywiście wieczorem już tam jakoś ta temperatura doszła, ale już była gorączka. Odczuwałem i myślę sobie – zapalenie płuc i koniec, bo przecież oni tam żadnego lekarza – nie ceregielili się.
Ze trzy dni jeszcze ja [tam] byłem; już mnie potem więcej razy nie przesłuchiwali. Po jakichś trzech, czterech dniach – znów wieczorem zabrali mnie do jakiegoś grata, samochód… To grat był taki, bo w tym czasie oni dobrych samochodów tam nie mieli. I wiozą mnie do Bydgoszczy. Pomiędzy Toruniem a Bydgoszczą są jakieś lasy – pamiętam, że są jakieś… I tam jeszcze raz stanęli i jeszcze mnie wyprowadzili do tego lasu, i mówią – „Mów, gdzie tacy i tacy mieszkają, bo inaczej, to cię zabijemy!” I ja znowu: „Powiedziałem to, co wiedziałem, a więcej ja nie wiem.” I zawieźli mnie do Bydgoszczy do więzienia. Tam już był Wojewódzki Urząd Bezpieczeństwa.
Jeżeli chodzi o ten pobyt w Bydgoszczy – może już nie był taki, że mnie bili. Nie robili takich eksperymentów. Ale również tam było dochodzenie bez przerwy i bez przerwy i bez przerwy… I to trwało długi czas. Byłem przygotowany tak mniej więcej, że chyba z pięć [niezrozumiałe] mi tam wkropią, bo przecież ja się do niczego nie przyznawałem, a jedynie tylko tyle, że należałem do organizacji, ale żeby już po wojnie – nie miałem żadnych działalności. I tam siedziałem może z pół roku w tej Bydgoszczy. To już żona się tam jakoś w międzyczasie – to było niełatwe – ale dowiedziała się, gdzie ja jestem. I – mieliśmy takiego konia, jak jeszcze ja byłem w domu – tego konia żona sprzedała. Jakoś trochę pieniędzy skombinowała i w Bydgoszczy przekupiła takiego sekretarza sądu… Jakoś doszła do takiego i mu dała te pieniądze. I tamten doprowadził do tego, że przynajmniej przeprowadzili ze mną prędko śledztwo – nie było wielkich tortur, tylko takie nękania.
Sprawa miała się odbyć za przynależność do wrogiej organizacji. Niech pani sobie wyobrazi, że – co znowu za jakiś pech, czy coś… W pewnym momencie przychodzi prokurator – ten, który miał stopień kapitana – i mówi: „Rusin, ty idziesz do domu!” Tak mi powiedział. Ja nie wiem dlaczego, bo się z więźniami prokurator nie ceregielił, nigdy nikomu nie… A wtenczas akurat… ten z tego sądu… ten pewno coś pokierował, że to tak się odbyło. Ja mu mówię: „Proszę pana, niech pan nie żartuje, bo ja wiem, co mnie czeka.” – „A zobaczy pan.” No i rzeczywiście, za kilka dni wypuścili mnie. Wypuścili mnie! Teraz, jak oni mnie wypuścili, to już na tym Myśliborzu, już tam się nie… Tylko tutaj do Warszawy. I tutaj do tej pory się mieszka.
Znałem lekarzy, znałem osobiście dobrych lekarzy ze swoich znajomych kolegów z organizacji i ja się ich pytam, że półtorej godziny byłem na mrozie nagi i ja żyję. Jak to jest. A oni mówią, że to nerwy spowodowały. To takie jakieś napięcie nerwowe, że to wytrzymuje się. To, że ja żyję, to rzeczywiście… Niech pani sobie wyobrazi, że ja miałem tylko temperaturę kilka dni. Przeszło – i dobrze.
A czy to tylko to?! Były różne takie… Ja i później siedziałem tutaj… Jak mnie… Tego już nie chcę mówić, bo po co nagrywać – ale wyjechałem, uciekłem stąd i byłem we Francji, potem w Kanadzie. Po powrocie, po pięciu latach, tutaj poszedłem do pracy, do „Merkurego” na Żoliborzu. Narobili tam partyjniacy [niezrozumiałe], to mnie wsadzili i w Białołęce siedziałem. Dopiero wziął moją sprawę słynny adwokat Bednarkiewicz – załatwił sprawę, że ta prokurator, która mnie wsadziła, to sama nie wiedziała, na jakich nogach stoi.
Całe życie niepowodzenia i żyję 90 lat. Nie wiem, jak to się dzieje…

  • Czy chciałby coś pan dodać na temat Powstania?



Co tam jeszcze… Że nasz oddział „Sikorski” – wspólnie z „Harnasiem” i „Lewarem” braliśmy kościół Świętego Krzyża i komendę. Że nasza drużyna pod dowództwem Brzezińskiego Romana, porucznika, brała udział w zdobyciu PAST-y – te telefony tutaj na Zielnej. Co ja mogę tam o powstaniu więcej… Każde dni były takie, że bomby leciały i że się przeżyło, że dwa razy byłem zasypany, raz kontuzjowany – takie odłamki z tyłu w nogi mnie poraniły… Że ubranie to było tylko policyjne, granatowe, a wszystko ubranie, które miałem, w czasie wojny dwa razy się straciło, bo w Alejach Jerozolimskich, gdzie mieszkałem i tam swoje rzeczy miałem – już tam nie było możliwości dojścia, już to Niemcy opanowane mieli.
W każdym razie nie chcieliśmy iść do niewoli, do niewoli w żadnym wypadku. I żeśmy nie poszli. Jakoś to się udało.


Warszawa, 7 grudnia 2004 roku
Rozmowę prowadziła Joanna Oraczewska
Antoni Rusin Pseudonim: „Bogumił” Stopień: danych Formacja: NSZ Dzielnica: Śródmieście Północne Zobacz biogram

Zobacz także

Nasz newsletter