Barbara Kołodziejska „Bogda”

Archiwum Historii Mówionej

Barbara Kołodziejska, Warszawa, urodzona 25 stycznia 1927 roku. W [czasie Powstania byłam w] „Żbiku”, tam gdzie siostra, [pseudonim] „Bogda”.

  • Proszę powiedzieć o latach przedwojennych, o swojej rodzinie, gdzie pani mieszkała przed wojną?

Mieszkaliśmy na Żoliborzu w ładnym domu, w „Szklanym Domu”. Tam chodziłyśmy do szkoły i tam żeśmy się urodziły i mieszkały właściwie cały czas.

  • Jak zaczęły się przygody z teatrem?

Ponieważ myśmy bardzo dobrze tańczyły w szkole, to pani ze szkoły zaproponowała nas do „Reduty”. Miałyśmy grać misie. Grałyśmy misie, miałyśmy pięć lat, to był nasz pierwszy występ w życiu. Potem nawet grałyśmy w wielu sztukach „Reduty”. „Reduta” była bardzo nowym teatrem, na jednym poziomie i to było bardzo dobre szkolenie młodych. Był tam Osterwa, Dulemba, Kunina – z wielkich ludzi. Grałyśmy chyba ze trzy, cztery sztuki, mogę wymienić: „Żaki Krakowskie”, „Noc Wigilijna”, „Podanie o Piaście” – to, co pamiętam.

  • Co panie grały?

Znowu grałyśmy dzieci, bo byłyśmy młodziutkie. Raz grałyśmy sierotki, raz diabełki, które w „Podaniu o Piaście” wychodziły z komina. Myśmy były dosyć dobrze ćwiczone, bo byłyśmy w szkole na rytmikach, gimnastykach i to nam się potem bardzo przydało. Potem w końcu zagrałyśmy „Księcia i Żea”.

  • Kogo pani grała?

Żea.

  • Jak pani wspomina tę rolę?

To było bardzo piękne przedstawienie i dosyć trudne dla nas, bo przecież byłyśmy młode, miałyśmy dwanaście lat. Ale to była bardzo ładna wystawa, bardzo dobra reżyseria i to było świetne przedstawienie dla dzieci. Nam tylko utrudniło życie, bo [jak] chodziłyśmy, to za nami chodzili wszyscy: „O! Baś i Dan! Baś i Dan!”. Myśmy się już chowały potem, bo nam było wstyd.

  • Jak wołali?

Baś i Dan, bo Baś i Dan – „Książę i Że” – taki był afisz. Na przykład na randce byłam z jakimś kawalerem, to za mną dzieci szły i mówiły: „Baś i Dan! Baś i Dan!”. Tak że myśmy strasznie tego nie lubiły.

  • Czy jako aktorka miała już pani takich adoratorów?

W szkole powszechnej miałyśmy już adoratorów. Zapraszano nas nawet na przyjęcia urodzinowe. Nawet kiedyś sami młodzi mężczyźni i tylko my dwie na końcu stołu – taka była uczta.

  • Co to była za randka z kawalerem przed wojną?

To był chłopak z naszej klasy i myśmy obie w nim się kochały. Spotykałyśmy się z nim, jeździłyśmy na rowerze – na muszce, z tyłu. Taka była przyjaźń. Zginął potem w Powstaniu.

  • Czy pamięta pani, jak się nazywał?

Stanisław Płatek.

  • Czy nie były panie wzajemnie zazdrosne?

Byłyśmy małe, to była mała różnica, ale potem już, absolutnie, miałyśmy zupełnie innych chłopaków. Było tak, że byłyśmy dwie jednakowe, chodziłyśmy w jednej grupie, a potem ubierałyśmy się zupełnie inaczej i oddzieliłyśmy się.

  • Bo to był ewenement, prawda?

Wtedy bardzo, bo bardzo mało było bliźniąt.

  • Czy miała pani jeszcze jakieś ulubione miejsca w Warszawie przed wojną?

Mogę powiedzieć, że park dziecięcy, gdzieśmy chodziły na huśtawkę, na zjeżdżalnie – takie życie, jak byłyśmy małe. Potem to już raczej byli kawalerowie – i to nie, że [jeden kolega] – był krąg kolegów. Ja miałam swoją miłość, Danka miała swoją, ale miałyśmy dookoła chłopaków.

  • Tata pracował jako…

Tata był adwokatem, prawnikiem i pracował w PZUW i właśnie tam, pod spodem, była „Reduta”, teatr, w którym myśmy zaczęły. Tylko moja siostra potem, że tak powiem, zmieniła się, a ja dalej zostałam aktorką. Poszłam do Wyższej Szkoły Teatralnej, skończyłam ją i potem byłam w bardzo ciekawym teatrze, bo byłam w takim teatrze, który pływał po wodzie. Na barce był teatr i garderoba, przyjeżdżał holownik i holował nas po Wiśle na różne strony. Przeżycia były wspaniałe, bo chłopi ubierali się w garnitury i białe koszule, jak myśmy przyjechali pierwszy raz. Jak myśmy się kłaniali – oni się też kłaniali, bo nie wiedzieli, co zrobić, nie wiedzieli, że trzeba bić brawa. Jedna była sztuka, że ojciec wyrzucił dziewczynę – potem przyszła para wiejska i powiedziała, że oni bardzo chcą ją zabrać, żeby jej nikt więcej nie krzywdził. Więc – jak oni to pięknie odbierali.

  • Wracając do lat przedwojennych – wybuch wojny, wrzesień 1939 roku.

Nasz tata musiał opuścić Warszawę, a myśmy z matką pojechały do Śródmieścia. W gmachu, gdzie ojciec pracował, na dole, gdzie była „Reduta”, przesiedziałyśmy parę dni, po czym dom zapalił się i mama nas przeprowadziła do schronu po drugiej stronie. Najpierw nas nie chcieli wpuścić, ale potem już nas wpuścili i tam właściwie najgorszy okres przeżyłyśmy. Potem już wróciłyśmy do domu i było wiadomo, że ojciec nie żyje. Ojciec miał wiadomość, że my nie żyjemy i tak się zbliżał do nas, do tego domu – bał się wejść. Potem okazało się, że i my żyjemy, i tata żyje.

  • Dlaczego tata musiał opuścić Warszawę?

Wszyscy panowie opuszczali Warszawę. Wychodzili z Warszawy – tak to się nazywało. Ale potem wrócili.

  • Jaki był najgorszy moment z września 1939? Bombardowania?

Bombardowania – tak. Jak nas przenieśli [do schronu] naprzeciwko, to miałyśmy straszne przejścia, bo rzeczywiście nie chcieli nas przyjąć. Mama była z nami chyba na klatce schodowej dwa dni i dopiero potem nas wpuścili, więc nie było co jeść, nie miałyśmy nic do jedzenia. To był dosyć przykry moment.

  • Czy pamięta pani, jak Niemcy wkroczyli do Warszawy?

Pamiętam. Nawet powiem, że ludzie zachwycali się, że tacy piękni są – początkowo. Takie młode chłopaki, świetnie ubrane, w mundurach. Ale tylko na początku.

  • Ale jak była obrona Warszawy, to jednak warszawiacy przystąpili do obrony?

Naturalnie.

  • Czy słuchało się przemówień Stefana Starzyńskiego?

Słuchało się, tak, tylko myśmy rzeczywiście były nie takie duże. Ale to powiedziałabym, że nawet trzymało ludzi przy życiu, te audycje.

  • I później wkroczyli Niemcy.

Niemcy, tak. Potem przyjechał ojciec, już potem zaczęło się normalne, okupacyjne życie. Ojciec przed wojną bardzo dużo zarabiał, a po wojnie zarabiał dokładnie tyle samo, tylko była zupełnie inna wartość pieniądza, więc nam powodziło się dosyć ciężko – czwórka dzieci i mama. Przedtem [ojciec] miał bardzo wysokie stanowisko jako prawnik, potem został dalej w tej instytucji, z tym że na tej samej gaży.

  • Gdzie pani uczyła się w czasie okupacji?

Na kompletach. Najpierw chodziłyśmy do szkoły powszechnej, a potem ze szkoły powszechnej przeszłyśmy do Piłsudskiej – była taka szkoła na Żoliborzu i wszystkie nielegalne przedmioty, [nauka] odbywała się po naszych wszystkich mieszkaniach.

  • Nielegalne, to znaczy jakie?

Te, [których] nie wolno było uczyć się. Te, które myśmy chciały, a nie pozwalali Niemcy.

  • Czyli zapewne historia…

Tak – historia, nawet geografia. Dużo było takich przedmiotów, z tym że myśmy były w tak zwanej szkole ogrodniczej i to była przykrywka naszego gimnazjum. Potem [byłyśmy] w jeszcze innej [szkole], tak że to nie były oficjalne klasy jak normalnie.

  • Co to była za historia z sadzeniem pomidorów?

Byłyśmy w szkole ogrodniczej i były konkursy. Trzeba było posadzić pomidory, ale poczekać tydzień, czy się przyjmą. Tak że to trzeba było robić naprawdę bardzo dobrze. Myśmy wygrały. Raz żeśmy plotły maty ze słomy i też wygrałyśmy pierwsze miejsce, tak że myśmy były bardzo sprytne.

  • Czy należała pani do harcerstwa przed wojną, w czasie okupacji?

Przed wojną. Najpierw były „zuchy” – siedem, osiem lat i myśmy jeździły na wspaniałe zorganizowane obozy. Potem przeszłyśmy do harcerstwa. Potem, w konspiracji, byłyśmy dalej w harcerstwie, a dopiero po jakimś czasie dostałyśmy się do wojska.

  • Czy ktoś zaproponował przejście z harcerstwa do wojska?

Były kontakty, były czwórki, myśmy nigdy nie wiedziały, kto jest naszym przywódcą, tak że to było bardzo tajne i właściwie myśmy spotykały się i uczyły się leczyć, zszywać – pierwsza pomoc.

  • Czy składała pani przysięgę?

Naturalnie. Wszyscy składali.

  • Czy mogłaby pani to opisać?

Ktoś przyszedł do mieszkania, gdzie było nas cztery i myśmy wtedy składały przysięgę.

  • Czy rodzice wiedzieli, że pani działa jako…

Wiedzieli. Tylko nie wiedzieli, że nam chłopcy dali broń, [którą] schowałyśmy w naszej szafie bieliźnianej. Jak [ojciec] potem się dowiedział, to była taka awantura! Ale już nie było broni.

  • Co to była za broń?

Różne – i Parabellum, i waltery, nie wiem dalej, nie bardzo się znam, ale myśmy miały na półkach z dziesięć [sztuk] tej broni.

  • Czyli u was w szafie była skrytka?

Nie, [to] nie była skrytka. Gdzie indziej były skrytki, ale nam przydzielili taką część, żeby schować bezpiecznie u siebie. A to było strasznie niebezpieczne.

  • Co było z żydowską dziewczynką, która ukrywała się u was w domu?

Myśmy mieli dosyć ładne mieszkanie, a było nam bardzo ciężko i wtedy wynajmowało się. Najpierw była żydowska dziewczynka z rodzicami. Potem był chłopak, który handlował dolarami i też u nas mieszkał. Tak że chodziło o to, żeby dostać pieniądze, ale również – Żydzi, tak że dosyć długo u nas mieszkali.

  • Jak nazywała się ta dziewczynka żydowska?

Antosia Raszycka. Miła dziewuszka, pięcioletnia chyba.

  • To też duży akt odwagi.

Szalenie. Przecież wtedy to było wielkie ryzyko.

  • Czy wie pani, co się stało z tą dziewczynką?

Nagle wyjechały. Nie wiem, co się stało. Zostawiły wszystkie bagaże i wyjechały – matka z córką. Do tych z dolarami przyszli i zabrali ich. Ci, co handlowali dolarami, mieszkali u nas.

  • Czy to byli Żydzi?

Też Żydzi, tak.

  • Kto przyszedł?

Nie wiem. Nie Niemcy, tylko jacyś kapusie, nie mam pojęcia, kto to był. Zabrali ich oboje. A taki był strasznie niewinny chłopaczek.

  • Szmalcownicy.

Tak, chyba tak. Tak.

  • Czy pamięta pani Powstanie w getcie warszawskim, jak paliło się getto?

Tak. Jeździło się do Warszawy bokiem i ciągle było widać, że są nowe pożary. Chodzili Litwini, o ile się nie mylę, albo Łotysze i oni pilnowali getta. To było straszne, bo było widać wszystko, jak płonęły domy. I to, co się czasem widzi z relacji – to przecież było okrutne.

  • Jak to się stało, że zaaresztowali tatę?

Naszego tatę? Nie, nie był aresztowany.

  • Poszedł odwiedzić swoich przyjaciół…

Tak, ale nie został aresztowany. Poszedł do naszych przyjaciół na Żoliborzu i akurat tam przyszli Niemcy. Tamtych zabrali, a ojca uwolnili. W obozie znalazł się z zupełnie innego powodu.

  • Z jakiego powodu?

Jak już skończyło się Powstanie i poddaliśmy się – w Pruszkowie była też mama z tatą. Myśmy były z wojskiem. Starsza siostra była w ciąży i też była z cywilami. Potem wszystkich zaczęli wywozić. Wzięli matkę i ojca do wagonów, jakimi myśmy również jechały. Był jeden przystanek – panowie poszli na prawo, panie na lewo [po] jakąś kawę. Po czym panowie nie wrócili. Zabrali ich do Neuengamme – tam był tata i tam zginął. To znaczy był na statkach, które zbombardowali Anglicy i tam zginął. Miał czterdzieści siedem lat. My [byłyśmy] w obozie i brat [był] w obozie.

  • Brat też zaczął działać w konspiracji?

Brat bardzo działał. [Był] młody, rodzice mu nie pozwalali. Nic nie powiedział, wziął plecak, poszedł do Śródmieścia z bardzo ważnym meldunkiem. Potem przyszła wiadomość, że nie dotarł z tym meldunkiem. Szedł przez wiadukt, zupełnie łatwy do ostrzelania, zupełnie goły wiadukt i podobno nie dotarł. Dlatego jak myśmy potem spotkały go w niewoli, to dziwiłyśmy się, że w ogóle żyje, bo nie było o nim żadnej wieści.

  • Czy brat żyje do tej pory?

Żyje. Jest… Jak nazywał się młody chłopak, który walczył.

  • Mały powstaniec.

Nie.

  • Łącznik.

Nie, jest nazwa na ich bohaterskie zachowanie. Chyba sobie nie przypomnę.

  • Czy był „Zawiszakiem”?

Tak, ale to jeszcze nie to. „Syn pułku”. Tacy, którzy tak wspaniale pokazali się, to tak się ich nazywa. Miał trzynaście lat.

  • Czy były przygotowania do Powstania Warszawskiego?

Naturalnie. Były spotkania, myśmy miały przydział do Cytadeli na Żoliborzu, ale tam już nie dotarłyśmy, bo to się trochę wcześniej zaczęło. Potem byłyśmy w Poniatówce – to [był] duży gmach gimnazjalny. Pełniłyśmy tam dyżury. Czoło tego domu wychodziło na dworzec, [gdzie] jeździła pancerka i strzelała cały czas na Śródmieście. Myśmy z wysokiego piętra notowały, gdzie strzela, w co strzela. W pewnym momencie odwrócili lufy i wszystko poszło na Żoliborz. W życiu tak nie latałyśmy po schodach jak wtedy, żeby zejść na dół. [To] było bardzo niebezpieczne miejsce, bo nie było piwnicy, tylko suterena i właściwie nie było gdzie się schować. Niemcy byli na dworcu, potem w Instytucie Niemieckim, tak że myśmy byli cały czas do łatwego obstrzału. W końcu zaczęliśmy likwidować punkt, to już było wielkie przeżycie, bo kazano nam nosić wierzchem, na noszach, wszystkie opatrunki, białe, a [Niemcy] mieli całkowitą widoczność z instytutu i młode dziewuchy z białymi, olbrzymimi pękami szły prościutko, bo nie było nawet wąwozu, tylko szłyśmy wierzchem. To było strasznie niebezpieczne. Tak żeśmy się likwidowali w Poniatówce.

  • Zaczęła pani Powstanie jako sanitariuszka.

Myśmy miały kurs sanitariuszek, tego uczyłyśmy się i rzeczywiście potem poszłyśmy na łączniczki.

  • Przez jaki czas była pani sanitariuszką?

Sporo byłyśmy, bo brałyśmy udział w natarciu na wiadukt żoliborski, potem jeszcze byłyśmy w ośrodku pomagającym, a potem przeszłyśmy już na łączniczki.

  • Natarcie na wiadukt żoliborski – czy to chodzi o moment, kiedy oddziały żoliborskie chciały się przebić na Stare Miasto?

Tak.

  • Jak pani pamięta tę akcję?

Pamiętam tylko, że znosiło się strasznie dużo rannych. Bardzo dużo było rannych – to pamiętam, bo myśmy były w akcji, latały, a tak to już nie pamiętam, jak tam było.

  • Czy pamięta pani żołnierzy z Kampinosu, którzy dostali się na Żoliborz?

Pamiętam, dostali się już w trakcie. Przyszła cała grupa na Żoliborz.

  • Czy byli dobrze uzbrojeni w porównaniu z powstańcami z Żoliborza?

Wydaje mi się, że chyba tak, ale nie mogę powiedzieć tego dokładnie.

  • Jakie były ich nastroje?

Pełni entuzjazmu, przyszli nam przecież pomóc. Ale nie udało im się przedostać, według mnie.

  • Czy pamięta pani moment, kiedy opatrywała pani pierwszego rannego?

Może właśnie wtedy, jak było to natarcie. Ale tak dużo tośmy nie opatrywały.

  • Czy idąc do Powstania, miała pani torbę sanitariuszki?

Wtedy miałyśmy opaski i chyba miałyśmy przygotowane takie torby. Szłyśmy do Cytadeli, tylko [że] tam nie doszłyśmy.

  • Jak to się stało, że przeszła pani do plutonu, do łączności?

To nie był pluton łączności. To były łączniczki przy plutonie. Tam akurat był pluton i wzięli nas jako łączniczki.

  • Ale pani z siostrą były w dwóch różnych miejscach?

Myśmy na końcu były w różnych oddziałach, a w Poniatówce byłyśmy cały czas razem. Potem jeszcze byłyśmy cały czas, potem rozeszłyśmy się na dolnym Żoliborzu, kiedy już wszystko przeszło na dolny Żoliborz.

  • Czy poszły panie do Powstania jednakowo ubrane?

Już tego nie pamiętam, jak byłyśmy ubrane.

  • Czy były takie momenty – jako sanitariuszki, łączniczki – że mylono was?

Ale to niezależnie od tego, jak byłyśmy ubrane. Wszędzie nas mylono. Miałyśmy straszne życie, bo jak przychodzili do domu goście, to nam wiązali kokardy, patrzyli wszyscy na nas, potem nam kazali wyjść i albo przemieniali [kokardy], albo nie. Wracałyśmy i [goście] mieli zgadnąć, która jest która. Myśmy tego tak nie znosiły!

  • Czy było na przykład tak, że ktoś się pomylił, krzyknął Danusia, a to była Basia.

Ale to stale tak jest, do dzisiaj nawet. Tak że już jesteśmy do tego przyzwyczajone.

  • Czy to mogło być powodem, że zostałyście później rozdzielone w czasie Powstania?

Nie. Myśmy były w tym samym zgrupowaniu, tylko [siostra] była dom dalej ode mnie – tylko w ten sposób, bo zgrupowanie [było] to samo. Widywałyśmy się.

  • Na czym polegała funkcja łączniczki?

Polegała na zanoszeniu meldunków. Z naszego Szklanego Domu był wybudowany wąwóz i to było bardzo trudne do przejścia, bo Niemcy mieli całą widoczność. To też były trudne momenty. Co było jeszcze bardzo trudne? Jak jeździła ta kolej – to było też okropne.

  • Czy meldunki były pisemne czy ustne?

Różnie. Przekazywano i tak i tak. Ale myśmy [to] lubiły, bo biegało się, było [to] czynne. Potem wszyscy już zeszli na Żoliborz, było nas na Żoliborzu już strasznie dużo. Miała być przeprawa przez Wisłę. To było bardzo trudne, bo Niemcy dowiedzieli się, że mamy przedostawać się na Wisłę i zginęło strasznie dużo ludzi. [Siostra] też była w tym, tylko na szczęście nie zginęła.

  • Czy były przygotowane łodzie? Pontony?

Mieli nam przygotować, ale jak czołgi zaczęły chodzić po całym wybrzeżu, to już nie było mowy.

  • Kto miał przygotować łodzie?

Wydaje mi się, że ruscy, ale też głowy nie dam. Czy powstańcy… Chyba tak, chyba tamta strona. Ale nie wiem. Wiem, że to było ważne, że ktoś po nas ma przyjechać. Tu mogę się mylić.

  • W którym to było miejscu?

To było przed końcem Powstania, na działkach żoliborskich – tam miała być przeprawa.

  • Czy miała pani kontakt z rodziną?

Zdaje się, że dwa razy byłyśmy u rodziców, jak było lżej, a tak, potem, to już zupełnie nie. Z ojcem wcale, a z mamą po Powstaniu.

  • Jakie były relacje pomiędzy ludnością cywilną a powstańcami?

W czasie akcji?

  • Tak, w czasie Powstania.

Pomagali sobie wszyscy bardzo, z tym że myśmy mieli jedzenie, a oni nie mieli nic. To było niebywałe bohaterstwo cywilów. My – w akcji, człowiek zupełnie inaczej się czuje. A tam tylko czekali, dzieci małe… To było straszne.

  • Czy pani pełniła dyżur łączniczki? Czy, na przykład, to było dwanaście godzin i później pani miała wolne?

Nie, nie. Myśmy byli wszyscy razem i jak trzeba było, to wybierali, kto ma iść i szedł.

  • Czy pamięta pani może śmierć kolegi czy koleżanki?

W naszym domu zrobili na dole szpital. Pamiętam, jak przywieźli pana z rozwalonym brzuchem. Pamiętam, jak to robili, szyli, a w końcu go odłożyli, że nie da się nic zrobić. Chyba to pamiętam najbardziej.

  • Czy miała pani sympatię?

Miałam. Jak poszłyśmy do Poniatówki, to obok było inne zgrupowanie i myśmy kontaktowali się. [Chłopak] bardzo mi się podobał. Zaczęło się od tego, że przyszedł i mówi: „Co to? Bliźniaczki? W Powstaniu?!”. Nikt nie wierzył, bo myśmy były bardzo wesołe. Nikt nie wierzył, a myśmy były w konspiracji. Potem tam żeśmy trochę spotykali się, ale to taka platoniczna miłość.

  • Jak pani się z nim spotykała?

Jeszcze jak byliśmy w Pruszkowie, to tam go spotkałam, a potem pojechał chyba do dywizji, to już potem nie spotykałam się.

  • Ale w czasie Powstania. Czy mogła pani z nim, na przykład, odejść na bok?

Nie, takie gadanie było tylko. Przyjaźń właściwie. Ale została w pamięci.

  • Czy coś pani przynosił? Może tak jak pani siostrze – marchewki?

Nie, tak to nie, bo myśmy jednak były w innych oddziałach.

  • Ale nie było czasu na to, żeby gdzieś pójść?

Nie, myśmy byli pod obstrzałem, każda ściana domu była pod obstrzałem, więc tylko przedzierało się do siebie na moment i nie było mowy, żeby gdzieś chodzić. Poniatówka to była bardzo trudna placówka.

  • Jaki miał pseudonim ten chłopak?

„Gryf”.

  • Czy później go pani spotkała?

Spotkałam już po wojnie. Spotkałam go po wojnie.

  • Czy jeszcze żyje?

Żyje. Na cmentarz przychodzi na przykład, tam się spotykamy. Ale to już nie ma żadnego znaczenia.

  • Końcowy okres Powstania Warszawskiego, zbliżająca się kapitulacja – jak pani to przyjmowała?

Wszyscy byliśmy zamartwieni, ale nie było wyjścia, ze spuszczonymi głowami szliśmy zdać broń. Potem do Pruszkowa, potem w wagony cielęce (czy jak to się nazywało). I to, że tam spotkałyśmy naszego szwagra – to było przeżycie straszne. Myśmy były w pociągu z Żoliborza, a on z Mokotowa. Walczył na Mokotowie i też była wiadomość, że nie żyje. Podwekslowali nas pod ich pociąg i przez okienko mówimy: „Proszę panów, czy wiecie coś o panu Wowkonowiczu?”. – „On tutaj jest!”. To był szok straszny. Myśmy mu przez Niemca podały cebulę, on nam podał chleb. Dowiedział się, że żona żyje, że jest w ciąży, że jest wszystko w porządku. Potem, już po uwolnieniu, nas odwiedzał. Wrócił do Polski.

  • Jak miał na imię?

Józef.

  • Był w Powstaniu na Mokotowie?

Na Mokotowie. Wowkonowicz.

  • Jak się pani dowiedziała o tym, że on prawdopodobnie nie żyje?

Wieści przecież przychodziły. Wymieniali się [wiadomościami], przychodzili ludzie. Było łatwo, bo jednak staraliśmy się, żeby były wiadomości.

  • Ale nie wie pani, jaki szwagier miał pseudonim?

Nie. On żyje.

  • Jak pani pamięta okres pobytu w obozie w Niemczech?

Ja bym powiedziała, że myśmy obronną ręką wyszły z tego, bo myśmy byli w konwencji genewskiej, myśmy dostawały paczki i nas traktowali jak jeńców, tak że musieli nas szanować – tak bym powiedziała.

  • Szanowali was, bo musieli, bo tak kazała konwencja?

Byłą taka konwencja, że nas nie mogli ruszyć. Ale było tak, że zaproponowano części dziewcząt, żeby poszły na cywilów i żeby poszły pracować w fabryce. Nasze kierownictwo nie zgodziło się, ale oni nas zastraszyli i był taki moment, że sporo dziewczyn pojechało. Tylko nie przeszły na cywila i musieli je wrócić z powrotem do obozu. Było sporo tych dziewczyn. I był szpital, myśmy były właściwie w szpitalu obozowym. Z Żoliborza to był Gross-Lübars. Tam [byli] głównie z Żoliborza, potem dojechało Śródmieście z dużym szpitalem, z chorymi i z lekarzami. Tak że tam była opieka i były bardzo trudne wypadki. Ale było też pogodnie, bo to, co [siostra] mówiła, że za kratkami byli obcokrajowcy. Była Grossówna, która im cały czas śpiewała pod płotem. Rzeczywiście zrobiło się sporo par z tego, ale wydaje mi się, że pozwolono im, obcokrajowcom, nas odwiedzać. Miałyśmy księdza, Włocha, który dawał ślub, uczył nas włoskiego. Byli i Anglicy, i Holendrzy, zaprzyjaźniliśmy się. Strasznie nam pomagali. Były jakieś godziny, że obóz był otwarty.

  • Czy pani też miała tam sympatię?

Też miałam nową [sympatię], sympatię właściwie trochę znaną. Jak był apel, to ciągle na niego patrzyłam i on na mnie – taka była możliwość.

  • „Trochę znaną” – to znaczy, kto to był?

Poznałam go już w niewoli, a potem spotkałam go po wielu latach, jak byłam w teatrze. Odezwał się i mówi: „O, dzień dobry”. Nie poznałabym go, gdyby nie głos, bo miał bardzo niski głos. Wtedy go spotkałam. To było bardzo miłe, bo potem mieliśmy kontakty długi czas.

  • To był Polak z Powstania?

Polak z Powstania, tak. Chyba byli ze Śródmieścia.

  • Kto to był?

Skończył Wawelberga. Inżynier. Ale co mogę więcej o nim powiedzieć? Chłopak z Powstania.

  • Ale jak się nazywał?

Nie chcę mówić.

  • W takim razie pseudonim.

Też nie wiem jaki. Nie pamiętam.Potem nas wieźli do Oberlangen, do naszego obozu (czy do Niederlangen) i nas rozdzielili. Chłopcy pojechali do Altengrabow, a myśmy pojechały do Oberlangen, więc już się pokończyły wszystkie sympatie, już nie było żadnych możliwości, żeby się widzieć. Jeszcze potem był drugi chłopak, który się nami zajął – i mną, i Danką. Ona miała jednego, a ja drugiego. Ale to były takie sympatie miłe, przyjacielskie. Tylko to.

  • Gdzie to było? W Maczkowie?

W Maczkowie nie byłam.

  • Ale ta następna sympatia?

Jak Danka potem wyjechała, to spotykała się z nim, a ja z moim już nie, bo gdzieś pojechał. Do Anglii? Nie wiem gdzie. Zdaje się, znalazł rodzinę. Akurat takich dwóch miłych panów [poznałam].

  • Ale gdzie to było?

To było w Gross-Lübars, bo w Oberlangen potem byłyśmy same.

  • Dlaczego panie trafiły do szpitala?

Myśmy trafiły tak jak normalnie dziewczyny, tylko nas chcieli bronić. Myśmy były dosyć drobne i zachorowałyśmy chyba na grypę. Kierownictwo szpitala powiedziało, że to jest szkarlatyna i wsadzili nas do pokoju sanitarnego. Z tym że nam łuszczyły się ręce – przychodzili i sprawdzali –wystawiałyśmy ręce i w ten sposób uniknęłyśmy obozów pracy, to nas zatrzymało. Obok był pełny szpital kolegów, akowców ze Śródmieścia i świetni lekarze. Była plotka, że powiedzieli im, że jadą do Zakopanego z całym szpitalem, [więc] niektórzy [byli] z żonami – wszystko przywieźli do nas, do naszego obozu. Miałyśmy tam przyjaciela, Julka Kulskiego, chorował na gruźlicę. Zawsze była kolejka do zupy, do jedzenia i myśmy stawały tak, żebyśmy osobno stały i trzecią [zupę] nosiły jemu. Zamieniałyśmy się – o, tu wykorzystałyśmy podobieństwo. Uratowałyśmy mu trochę życie, bo był bardzo chory, pełna gruźlica. A teraz jest wszystko wspaniale, żyje. Nawet dedykację napisał na swojej książce: „Dziewczynom, które mi uratowały życie”. Danka jest z nim w przyjaźni [od] bardzo dawna, bo oboje byli na Zachodzie.

  • A czy jeszcze w Powstaniu, w konspiracji, w obozie, wykorzystywały panie to, że były do siebie tak podobne?

Nie. Chyba nie. Zupy – to chyba było pierwsze. Tak to byłyśmy wszystkie w jednych izbach, to nie było chyba takich możliwości. Z bratem – to jest najciekawsze, bo była wiadomość, że nie dotarł z meldunkiem. Wieźli nas w samochodzie, bo strasznie bali się szkarlatyny (inne dziewczyny szły piechotą). Podjeżdżamy samochodem pod obóz i dziewczyny krzyczą: „Dziewczyny! Wasz brat tutaj jest!”. Tak żeśmy dowiedziały się, że żyje. Zrobił się dorosły, powiedział: „Tego nie pokazujcie, to schowajcie” – jak nas brali do wejścia. Potem troszkę był z nami, nawet mieliśmy razem Wigilię, a potem ich zabrali na ciężkie prace do fabryki. Tak żeśmy rozdzielili się. Zaraz po wojnie zjawił się. Został z Danką w Anglii, a ja przyjechałam do Polski z mamą i z mężem.

  • Gdzie był mąż?

Był w niewoli z 1939 roku. Ponieważ myśmy tańczyły, koniecznie chcieli nas wziąć do zespołu – to był bardzo ważny zespół – ENSA przy 30. Korpusie Brytyjskim. Zaproponowano nam, że będziemy tam brały udział, a w zamian za to pozwolą nam studiować, załatwią nam studia. Oczywiście żadnych studiów nie załatwili. Wyszłam tam za mąż, a Danka wróciła do dywizji. Tam żeśmy się rozdzieliły.

  • Jak pani poznała męża?

Śpiewał, był we wspaniałym kwartecie, z panem Adamem Wysockim, przedwojennym [piosenkarzem]. Bardzo pięknie śpiewali, myśmy tam tańczyły. Potem Danka wróciła, a ja zostałam sama.

  • Gdzie pani brała ślub?

W Niemczech, w Wolfsburgu. Potem przyjechałam, już tu w Warszawie. Robiłam też maturę, bo Danka też robiła, ja robiłam też w Katowicach, a potem dostałam się na studia do szkoły dramatycznej. Skończyłam ją i potem byłam w tym wspaniałym teatrze, ciężkim bardzo, który pływał i jeździł po całym województwie. Pływał aż do Torunia.

  • Czy nie było to straszne rozstać się z siostrą bliźniaczką po tylu latach?

Może jej trudniej, ale była zawsze przedsiębiorcza. Pojechała do dywizji, miała tam bardzo dobrze, a ja nie pojechałam ze względu na to, że wyszłam za mąż i [z mężem] przyjechałam do Polski. Dużo dziewczyn – niektóre zostały, a niektóre przyjechały, tak jak ja, z nowymi [mężami].

  • Pani okazała swój patriotyzm, idąc do Powstania jako sanitariuszka, a potem łączniczka. Jak by pani powiedziała obecnemu, młodemu pokoleniu Polaków, jak okazywać patriotyzm?

Tak okazywać jak my – iść do Powstania. Przeżyć to, co my, to już trudno, tak się stało.

  • W czasie Powstania miała pani stopień kapral.

Tak.

  • Rzadko zdarza się, żeby kobieta…

Przecież były też oficerki, tylko były w innym obozie. Teraz, niedawno, dali nam stopnie – najpierw podporucznika, a teraz mamy porucznika.

  • Tak, teraz tak, ale mówię o Powstaniu.

W Powstaniu były stopnie.

  • Jak pani poszła do Powstania, to dostała pani awans na kaprala?

Nie, to stało się w trakcie. Chyba jak żeśmy szły do niewoli, to wtedy nam podnieśli [stopnie].

  • Czy jakby pani miała znowu siedemnaście lat, czy poszłaby pani do Powstania?

Poszłabym.
Warszawa, 2 kwietnia 2008 roku
Rozmowę prowadzili Małgorzata Brama i Mariusz Rosłon
Barbara Kołodziejska Pseudonim: „Bogda” Stopień: łączniczka, sanitariuszka, kapral Formacja: Zgrupowanie „Żbik” Dzielnica: Żoliborz Zobacz biogram

Zobacz także

Nasz newsletter