Barbara Lewandowska

Archiwum Historii Mówionej

Nazywam się Barbara Lewandowska, urodzona w 1932 roku.

  • Kim była pani w czasie Powstania Warszawskiego?

Dwunastoletnią dziewczynką.

  • Proszę opowiedzieć o swojej rodzinie.

Moja rodzina... Byłyśmy z mamą. Ojciec został podczas łapanki wywieziony do Niemiec, a myśmy były z mamą. To moja najbliższa rodzina. Mieszkałyśmy w Warszawie na Woli, na ulicy Młynarskiej 16.

  • Czy ma pani wspomnienia z dzieciństwa, z czasów, zanim rozpoczęła się II wojna światowa?

Specjalnie nie pamiętam.

  • Czy zapamiętała pani wybuch wojny?

O tyle zapamiętałam, że jak wyszłam przed bramę, to jechali Niemcy. Nasza kamienica składała się z trzech części: frontowa i dwie boczne. Frontowa została zbombardowana. Takie są moje wspomnienia.

  • Czy w 1939 roku już rozpoczęła pani naukę powszechną?

Nie. Jeszcze nie.

  • Jak opisałaby pani wojenne dzieciństwo?

Wojenne dzieciństwo kojarzy mi się tak, że mama musiała zarobić na życie (ponieważ ojca nie było), czyli jeździła, pamiętam, do Karczewa. Przywoziła mięso, wędliny. Myśmy właściwie były pod opieką sąsiadki.

  • Czyli w państwa przypadku mama utrzymywała rodzinę.

Owszem.

  • Wychowywała się pani jeszcze z siostrą?

Tak, z Teresą.

  • Czy w pani otoczeniu, wśród bliskich mówiło się coś o oznakach Powstania?

Myśmy były pewnie za małe. Wiem, że moja matka musiała wiedzieć, bo jak się rozpoczęło Powstanie myśmy były z siostrą u krawcowej. Jakieś sukienki nam szyła. Wtedy, jak zaczęły chyba wyć syreny (bo tak mi się kojarzy), moja mama powiedziała: „No, to już się rozpoczęło!”. To tyle, co ja wiedziałam. To zapamiętałam.

  • Czy ma pani wspomnienia związane z atmosferą Powstania? Jak zachowywali się Powstańcy?

Kojarzę przede wszystkim jedno. Ponieważ bez przerwy były naloty, wszyscy schodzili do piwnicy. Moja mama z siostrą schodziły do piwnicy, a ja siedziałam w korytarzu na drugim piętrze. Wiem, że tylko mi powiedzieli, żeby nie naprzeciwko drzwi. Po prostu miałam lęk. Świadomość, że jak zbombardują dom, zawali się dom, to się będę dusiła. To mnie prześladowało strasznie, nawet w momencie kiedy Niemcy weszli, to moja mama była z siostrą w piwnicy, a ja zeszłam z drugiego piętra, bo wiem, że zaczęli krzyczeć, że trzeba zejść i wyjść z budynku.
Powstańców widzieliśmy. Myśmy tak długo w Powstaniu nie uczestniczyli, bo to były prawie pierwsze dni. Było wiadomo, że Wola, ulica Płocka – ludzi mordują. Nie biorą do niewoli, tylko mordują ludzi. Nie mówiąc już o Powstańcach. To było wiadomo, ponieważ sąsiedzi, którzy koło nas mieszkali, mieli właśnie na Płockiej rodzinę i cała ta rodzina zginęła. Wszystkich rozstrzeliwali. O tyle miałam [kontakt] z Powstańcami, że przechodzili. Ponieważ domy były budowane jeden obok drugiego, czyli w ścisłej zabudowie, to były robione korytarze – przebijali ściany, tak żeby oni mogli przechodzić z domu do domu. Tak samo było i w piwnicach i na parterze, na piętrze też to było. Tyle pamiętam.
Wiem, że z początku była chyba jakaś radość w tych pierwszych dniach. Wiem, że żeśmy wszyscy wylatywali, jeżeli chodzi o dzieciaki i patrzyli na barykady, ponieważ róg Wolskiej i Młynarskiej zrobiona była barykada: tramwaje, cegły, chodniki. Był entuzjazm i chodziliśmy. Natomiast już później, w następnych dniach mama nas pilnowała, że nie wolno nam było samym gdzieś iść.

  • Czy w pierwszych dniach Powstania miały panie co jeść? Jak wyglądały kwestie żywieniowe?

Nie odczułam, nie mogę sobie skojarzyć, ale nie odczułam, że byłam głodna, że mi czegoś owało. Bo to były pierwsze dni, więc prawdopodobnie dorośli wiedzieli, że coś takiego nastąpi i byli przygotowani. Mam takie wrażenie. Naprawdę nie pamiętam, żebym była spragniona jedzenia, że byłam głodna.

  • Jak wyglądały kwestie sanitarne? Jak było z myciem się?

W tych pierwszych dniach woda jeszcze była. Później nie wiem. Myśmy mieli w nieszczęściu szczęście, że byliśmy w tym okresie [początkowym]. Nie wiem, ile myśmy uczestniczyli – tydzień? Nie wiem, czy dłużej. Nie kojarzę, nie pamiętam tego.

  • Co się działo w czasie nalotów?

Trzeba było schodzić do piwnicy. W piwnicy zawsze był tłum ludzi. W piwnicy strasznie się bałam. Wiem jedno, że byłam na górze, mama z siostrą na dole, ponieważ ona była młodsza, to mama jej pilnowała. Ja nie, bo się bałam. Wiedziałam, że jeżeli dom zbombardują, to w piwnicy będę się dusiła. Tak opowiadali, więc tak to sobie skojarzyłam.

  • Czy w pierwszych dniach był dostęp do prasy?

Tego nie pamiętam.

  • Czy pamięta pani szczególne znajomości, przyjaźnie z tego okresu dzieciństwa?

Wiem, że miałam jakieś koleżanki. Miałam koleżankę czy daleką krewną, która mieszkała w tej samej oficynie. Wiem, że może aż takich przyjaźni nie było. Ponieważ nasze centrum zabawy to były podwórka (bo raczej nam nie pozwalano samym gdzieś wychodzić), to tak żeśmy się ogólnie wszyscy ze sobą przyjaźnili, kolegowali. Wieczorami śpiewaliśmy. Wiem, bo wtedy zamykali bramy, a podwórka były zamknięte, to była inna zabudowa niż jest dzisiaj.

  • Czy w otoczeniu rodziny czy też tych młodzieńczych przyjaźni rozmawiano o tym, co się dzieje w podziemiu? Wiedziano o akcji powstańczej?

W takich rozmowach raczej nie uczestniczyłam.

  • Mieszkała pani na Woli. Czy jakoś szczególnie w pani pamięci zapisał się 5 sierpnia?

Nie.

  • Wraz z mamą i siostrą była pani pieszo pędzona do obozu w Pruszkowie. Kiedy nastąpiło wypędzenie?

Daty nie powiem, bo tego nie pamiętam. W ogóle pamiętam, że dzień wcześniej (tylko już do nas Niemcy nie zdążyli dojść) zostali spod numeru 14 wypędzeni wszyscy ludzie na podwórko i wszyscy zginęli. To wiem. Następnego dnia Niemcy weszli na nasze podwórko. Wiem, że zrobił się straszny szum. Mama zostawiła mi malutki tobołek, nie wiem, co tam było. Dała mi w każdym razie ten koszyczek i ja z tym koszyczkiem zeszłam na dół. Widzę, że mama wychodzi z siostrą i nie ma nic. Mówię: „Dlaczego nie wzięłaś tego plecaka, który sobie przygotowałaś?”. Moja mama mówi: „A, bo nam już nie będzie potrzebny”. Wszyscy myśleli, że nas też rozstrzelają. Wiem, że nas wypędzili nie na Wolską. Naprzeciwko było podwórko. Były zgliszcza, leżało masę trupów, ludzi rozstrzelanych. Utkwiła mi w pamięci rozłożona kobieta, jak leżała. Przez to podwórko Niemcy nas pędzili. Później nas pędzili... Lesznem. Gdzie myśmy skręcili, to nie pamiętam. Od nas (od naszej szesnastki) nie skierowali nas na Wolską (nie wiem, czy tam były barykady i [dlatego] nie mogli), tylko przez zgliszcza budynków. Utkwiły mi trupy leżące na ziemi, zgliszcza, czyli płonące, żarzące się gruzy. Kobiety wyszły bez butów. Nie wszystkie zdążyły czy w ogóle [co innego było powodem] – nie mogę sobie uzmysłowić. Po palących, żarzących się zgliszczach szły.
Później – nie wiem – czy Lesznem nas prowadzili z Płockiej na Wolską… Przy ogrodzeniu zwęglony trup siedział w kucki. Wprowadzili nas do kościoła Świętego Wojciecha. Mężczyzn oddzielili od razu od kobiet. Kobiety i dzieci [razem]. Czy myśmy przy kościele Świętego Wojciecha byli cały dzień – nie wiem. Czy jeszcze nocowaliśmy? Tego nie mogę powiedzieć. Wiem, że dopiero późnym wieczorem (ale czy to było tego samego dnia, czy dnia następnego, że myśmy półtora dnia tam siedzieli?) pędzili nas do Pruszkowa. Szereg zwarliśmy i szliśmy Wolą. Przy cmentarzu ewangelickim kazali nam wszystkim stanąć. Dzisiaj dwunastoletnie dziecko jest zupełnie inaczej rozwinięte niż [wtedy]. Jaką możliwość rozwoju myśmy mieli? Właściwie ani radia, żadnej rozrywki, ani kina, ani teatru – nic nie było. Musieliśmy zaspakajać w swoim gronie nasze rozrywki. Dziecko dwunastoletnie wtedy a dzisiaj, to tak jakby dzisiaj było ośmioletnie dziecko. Taki był rozwój, bo niestety takie były warunki. Kobiety zaczęły płakać, że już nas będą rozstrzeliwać. Wreszcie jakiś Niemiec się zlitował i mówi: „Nie bójcie się, was nie będziemy rozstrzeliwać”. Tam były zaminowane domy i oni je wysadzali w powietrze. Później za jakiś czas znowu nas pędzili do Pruszkowa. Wiem, że szliśmy całą noc z przystankami. Cześć dorosłych osób w polach uciekało z naszych szeregów.
Następnego dnia rano myśmy doszli do obozu w Pruszkowie. Zastanawiam się, bo w Pruszkowie na pewno nocowaliśmy. Dzień cały, później była noc. Moja matka starała się, żeby nas nie wywieźli. Była możliwość, że powiedziała, że ma małe dzieci, że jest chora i starała się, żebyśmy z tego obozu wyszli, ale nie było tak łatwo. Nie wiem, dlaczego zawsze się strasznie bałam, że w tych wagonach się podusimy. W wagonach osób było dużo, uciskali, ile można było zmieścić. Do swojej matki zawsze mówiłam: „Mamo, ale my się w tych wagonach chyba podusimy”. Może słyszałam i tak sobie kojarzyłam. Następnego dnia już do tych wagonów musieliśmy wchodzić, kiedy był alarm. Niemcy uciekli i wszyscy rozproszyli się znowu po całym obozie i żeśmy weszli do baraków.
  • Jakie warunki tam panowały?

Dostaliśmy na śniadanie jakąś czarną kawę, jakiś razowy chleb, bo nic przecież nie mieliśmy ze sobą. Spało się na deskach. Wiem, że na pewno jedną noc. Deski były porozkładane na betonie, bo to były zakłady kolejowe. Spaliśmy na deskach, jak trzeba było, to dali wody, bo woda była. Tak żeśmy, niestety, koczowali. Kiedy się rozproszyliśmy po całym terenie, moja ciotka (była sanitariuszką) nas wyprowadziła. Moja ciocia, Zofia Ciałkowska nas wyprowadziła z obozu. Ponieważ cała rodzina była w Warszawie, ona się starała rodzinę jakoś wyprowadzić. Udało się. Myśmy u niej mieszkali przez jakiś okres czasu, do zakończenia wojny.

  • Ile czasu przebywała pani w obozie?

W obozie w Pruszkowie chyba półtora lub dwa dni. Wiem, że na pewno nocowałam, bo wiem, że się nocowało na porozkładanych deskach, żeby nie [leżeć] na betonie.

  • Jakie było najgorsze wspomnienie z okresu Powstania?

Przede wszystkim był strach, że przyjdą i nas rozstrzelają. Na tyle, na ile mogłam sobie to wyobrazić. Też pewnie nie byłam tak świadoma, jak byli świadomi ludzie dorośli, że nas pomordują. Pamiętam, że na przystanku, kiedy Niemcy kazali nam się zatrzymać, zanim domy zburzyli przy cmentarzu ewangelickim, to tylko powiedziałam do mamy: „Mamo, szkoda że się już więcej nie zobaczymy”. Wiedziałam, że nastąpi koniec. Kobiety się zaczęły modlić. W tym momencie Niemiec mówi: „Nie bójcie się, nie rozstrzelamy was”. Takie były najgorsze momenty.

  • Czy były jakieś najlepsze wspomnienia z tego okresu?

Nie zastanawiałam się nawet, jakie mogło być dobre. Chyba to, że nam się udało przeżyć. No i że ciotka nas stamtąd wyrwała. Strasznie się bałam [jechać] bydlęcymi wagonami. Takie były podstawiane.

  • Wspomniała pani, że później mieszkała u cioci...

Później mieszkaliśmy [u cioci]. Śmieję się, że ponieważ w Powstaniu człowiek się poniewierał, to najlepsze rzeczy były w plecaku mamy, który zostawiła. Człowiek wyszedł, był upał, jakieś letnie sukieneczki. Całe szczęście miałyśmy sandały na nogach, bo inaczej byśmy też [boso szły]. Zapomniałam powiedzieć, że później te kobiety przyszły pod kościół na plac kościelny. Znaleźli się tam sanitariusze i robili opatrunki na nogi. Były poparzone, nie mogły w ogóle chodzić. To była tragedia. Jeszcze z małymi dziećmi. Myśmy były na tyle dorosłe, że byłyśmy jakoś samodzielne. Siostra miała dziesięć lat, ja miałam dwanaście. Ale tam były kobiety z malusieńkimi dziećmi.

  • Do maja 1945 roku mieszkała pani u ciotki?

U mojej ciotki Ciałkowskiej w Pruszkowie. Bez przerwy były przez megafony nadawane komunikaty, że warszawiacy, którzy wyszli z obozu, proszeni są o stawienie się na komendę. Chcieli nas zgarnąć, ale nikt nie był taki naiwny, żeby się tam [stawić].

  • Czy po zakończeniu wojny panie wróciły do stolicy?

Po zakończeniu wojny skończyłam gimnazjum w Pruszkowie. Miałyśmy mieszkanie. Po wojnie [starałyśmy się] dostać jakikolwiek kąt, bo nie mogłyśmy przecież siedzieć cały czas na głowie mojej ciotki. Na poddaszu [miałyśmy] pokoik, miał może osiem, dziesięć metrów. Niestety tak trzeba było, to było nasze lokum.

  • Czy wówczas pani mama starała się zdobyć jakieś źródło utrzymania?

Pracowała, poszła do fabryki ołówkowej i tam pracowała. Później pracowała w Milanówku w fabryce jedwabiu. Później w 1959 roku wyszłam za mąż i wróciłam do Warszawy. Mój mąż też był z Warszawy. Powstania nie przeżył na Siekierkach, tylko gdzieś w Pyrach był, dlatego że ci, co zostali, to niestety wszyscy mężczyźni zostali rozstrzelani. Tak że im też się udało przeżyć.





Warszawa, 31 sierpnia 2011 roku
Rozmowę prowadziła Maria Zima
Barbara Lewandowska Stopień: cywil Dzielnica: Wola

Zobacz także

Nasz newsletter