Czesław Komosiński „Orlak”
Czesław Komosiński. Pseudonim „Orlak”, zamieszkały na Freta, na wąskim Freta, na Starym Mieście.
- Gdzie pan walczył w Powstaniu?
Tylko na Mokotowie.
Oddział K-1, [to znaczy] my byliśmy zdecydowani do K-1, ale wybuchło Powstanie i oni odjechali, a my zostaliśmy przy K-2.
Tak, Pułk „Baszta” cały czas.
- Jak pan zapamiętał wybuch II wojny światowej? Pamięta pan 1 września 1939 roku, co pan robił wtedy?
Muszę sobie to [przypomnieć]. Druga wojna światowa to odzyskanie naszej niepodległości.
- Pierwszy września 1939 roku – czy pan pamięta ten dzień?
Na pewno pamiętam.
Nic nie wybuchło, tak żeby mnie dotknęło, żebym zapamiętał.
- Co pan robił przed wojną? Co pan robił w 1939 roku, zanim wojna wybuchła? Uczył się pan czy pracował?
Mój ojciec był mistrzem murarskim, bardzo często, jak coś trzeba było, to szedłem na pomoc ojcu. Przecież ojca mego zatrudniali przy budowie sądu. To był taki człowiek, który, jak go nazywali…
Tak, pomagałem ojcu.
- Jak wybuchła II wojna światowa w 1939 roku we wrześniu, co pan wtedy robił?
Nie pamiętam.
- Pamięta pan bombardowanie Warszawy w 1939 roku?
Naturalnie, pamiętam.
- Cały czas pan był wtedy w Warszawie?
Cały czas.
- Czy jakiś szczególny moment wbił się panu w pamięć, jakieś szczególne rzeczy, które się wtedy wydarzały?
Najpoważniejsze to były chyba na Rynku Starego Miasta, bo zawsze było po co iść, zobaczyć, posłuchać, popatrzyć. Niemcy przychodzili, to było niebezpiecznie.
- Z czego się pan utrzymywał w czasie okupacji?
Rodzice myśleli o tym, też współpracowałem, pomagałem.
- Z czego się pana rodzina utrzymywała w czasie wojny?
Były siostry dorosłe, pracowały w różnych miejscach.
- Jak wyglądało życie codzienne w czasie okupacji, co pan jadł, czy były problemy ze zdobywaniem żywności?
Nigdy nie byłem głodny.
- Cały czas podczas okupacji pracował pan z ojcem?
Starałem się zawsze być uczynnym. Taki był wypadek, że z Grodna powrócił do Warszawy mój brat, trochę starszy ode mnie, był tam, pełnił służbę w takiej służbie granicznej – Korpus Ochrony Pogranicza. Jak [powrócił do Warszawy], bo coś zostawił w Grodnie, już nie wrócił, bo go od razu aresztowali, w więzieniu leżał zawsze na nagusa, surowe ryby dostawał, bo ktoś przyszedł później po wojnie i przekazał nam tę informację.
- Kto go aresztował, w jakim on więzieniu siedział?
Chyba ruskie go aresztowali, bo Grodno to granica Białorusi.
- Pan miał siedemnaście lat w 1939 roku. Czy chodził pan jeszcze do szkoły?
Nie.
- Cały czas pan pomagał ojcu w murarce?
Tak jest.
- Co pan zbudował wtedy, co pan murował?
Taki przypadek, że jak chodziłem do szkoły, coś koledze w szkole podawałem. Podszedł ksiądz, uderzył mnie strasznie w twarz, już nie chodziłem do szkoły, bo zlikwidował mnie.
- Ale wtedy w 1939 już po wybuchu wojny było więcej pracy, bo były na przykład zburzone jakieś domy i trzeba było je naprawiać, pamięta pan coś takiego?
To jest trudno dzisiaj, to już bardzo dawno.
- Czy pan pamięta, w jaki sposób zetknął się pan z konspiracją?
Mieszkałem w domu, w którym mieszkało więcej Żydów. Oni wszystkich wybrali i poszli do getta. Już w piwnicy zorganizowałem sobie różne takie tajemnicze sprawy − czy to trzymać, czy to trzymać, w piwnicy trzymałem bardzo dużo rzeczy.
Takich, które były potrzebne do Powstania.
To była broń.
Żeśmy Niemcom wyrywali. Jak Niemcy wieźli, produkowali pieniądze, jest jeszcze [ten budynek – Mennica].
Niemcy jeździli bardzo często, o coś się pytali, to zawsze jak się o coś zapytał, to zawsze żeśmy mu broń zabierali. Przecież za to chwalono nas, że chodzimy, było nas trzech czy czterech, zawsze tą broń żeśmy kradli, wszystko nosili na ulicę Brzozową.
- Tam był pan i kto jeszcze? Kim byli ci inni ludzie?
Był jeszcze ze mną Kisieliński, tylko później, pod koniec to jeden z kolegów wrócił z Oświęcimia.
- Też się przyłączył do tej grupy?
Tak, ale my żeśmy się zorientowali, w jaki sposób, po co, kto go zwolnił, a bo to, a bo tamto. Kilku kolegów przyszli, aresztowali, zabrali. To nas bardzo zaskoczyło i my żeśmy stali się bardzo ostrożnymi.
- Ale kiedy się grupa pana i znajomych zorganizowała, czy pan pamięta kiedy?
Przecież od najmłodszych lat razem byliśmy.
Tak jest.
- Kiedy wam wpadł do głowy taki pomysł, żeby zbierać broń?
To politycznie było ustawienie takie, że musimy [być gotowi], bo będzie Powstanie Warszawskie, my musimy się zorganizować, bardzo ostrożnie właśnie robić to, co do nas należy.
- Ktoś wam to powiedział, żeby tak robić, żeby zbierać broń?
To chyba kapitan, który organizował K-1, tak to już starsi oficerowie z nami rozmawiali, mówili, że uważajcie – organizacja taka była.
- Pan przystąpił do tej organizacji?
Naturalnie. My żeśmy bardzo szczerze wszystko kryli, żeby nie ujawnić się z tym.
- To byli koledzy z podwórka, mieliście od kogoś taki sygnał?
Wszyscy mieszkaliśmy na Starym Mieście. Zawsze nas uczyli, przekazywali nam informacje: „Słuchajcie, nie róbcie tego, nie wolno ujawniać tego” – to było bardzo tajemnicze.
Na ulicę Brzozową.
Był taki – magiel robią czy nie magiel. [Magiel rozebraliśmy, był to schowek] – myśmy to usunęli i porobiliśmy takie kartony, tą broń wkładaliśmy, zamaskowaliśmy.
Tak, do tego magla.
- Ten magiel działał, to był taki magiel, który ciągle maglował?
Co noc mieliśmy dyżury pojedynczo. Pomagaliśmy. Jak coś trzeba było, to my pomagaliśmy zrobić na wierzchu, ale to niespecjalnie, nic specjalnego nie można było zrobić.
- Czy pan pamięta, w którym roku z tą grupą tak działał?
To było bardzo wcześnie.
- Czy było niebezpieczne to, co robiliście?
Nie było bezpieczne, ale myśmy to organizowali na ulicy Mostowej. Dużo było nas, kilka grup, żeśmy bardzo ostrożnie to robili.
- Nie było lęku, że Niemcy mogą zobaczyć, że im kradniecie broń? Przecież za to była kara śmierci?
Tak, ale my żeśmy się nie ujawniali, ukrywaliśmy się.
- Jak pan kradł broń, w jakich okolicznościach?
W najróżniejszych.
- Przecież oni broń nosili przy sobie.
Tak, ale nie wszyscy. Różnie to było, tak że myśmy obserwowali, jak tą broń zabierać.
- Oprócz tego gdzieś pan jeszcze pracował?
Nie pamiętam, nie było jakiejś pracy, bo pracowałem jeszcze gdzie…
- Pan mówił, że pan składał przysięgę.
W kościele Świętego Jana: Bóg, Honor, Ojczyzna.
- Jak wyglądała ta uroczystość?
Umówiło się kilkudziesięciu mężczyzn, którzy byli w konspiracji. Przyszliśmy rano o szóstej byliśmy już wszyscy w katedrze, przyszedł ksiądz i przyjął przysięgę.
- Przysięgaliście, że co będziecie robić?
Bóg, Honor, Ojczyzna.
- W taki samorzutny sposób zorganizowaliście się? Nikt jakby nie inspirował tego, żeby powstała taka grupa, tylko sami wymyśliliście, że to tak będzie?
Nie, każdy jak miał jakiś pomysł, to zgłaszał się: „Słuchajcie, to może to”, nie było programu na to, tylko czekaliśmy na okazję.
- Czy pan w czasie okupacji czytał jakąś prasę podziemną, miał pan informacje, co się dzieje gdzie indziej w Europie?
Płakałem, jak zobaczyłem taki szyld przy katedrze Świętego Jana, że Sikorski zginął, że zabili Sikorskiego.
Wisiało na jakimś budynku, straszne rzeczy.
- Czy pan widział w czasie okupacji rozstrzeliwanie ludzi, łapanki, takie rzeczy, które Niemcy robili?
Dwa czy trzy razy widziałem jak dużą grupę może stu, dwustu czy trzystu Żydów prowadziła policja, prowadziło wojsko, a na końcu to była duża grupa takiej straży żydowskiej. Wszystkich ubijali do wagonów, a ochrona poszła do ostatniego wagonu, została wciśnięta.
- To widział pan na terenie getta?
Przy [Dworcu] Gdańskim, już wyszli z getta, bo siostra pracowała przy Dworcu Gdańskim. Chodziłem do niej, właśnie to zobaczyłem. Chyba Węgrzy też byli, żołnierze węgierscy pilnowali tego.
- Pan mówił, że w pana kamienicy mieszkało dużo Żydów, czy pan się z nimi znał, przyjaźnił?
Mówiłem do takiej pięknej Żydóweczki: „Rózia, ja ci dam metrykę urodzenia mojej siostry. Idź, zgłoś się, gdzie oni rejestrują do pracy, pojedziesz do Niemiec, przeżyjesz to wszystko, bo oni szanują tych, którzy pracują”. – „Czesław, zobacz, mamusia z takim małym bratem idzie do getta, to ona sama ma iść?”. Poszła do getta.
- Pan pamięta, jak oni się musieli wyprowadzać do getta?
Pamiętam. Przyszli Niemcy i trach, trach: „Wychodzić, wszyscy wychodzić”. Ich ojciec był złodziejem, takim międzynarodowym, od razu jak Niemcy przyszli, od razu go zamknęli. Ale to były chyba cztery mieszkania żydowskie, później to wszystko pozajmowaliśmy.
- Spodziewaliście się, że Niemcy ich będą zabijać w tym getcie?
A skąd! Kto nam to powiedział? Mur postawili, ochronę zrobili, zabezpieczyli, wszystkich do środka pakowali.
- Jak wybuchło powstanie w getcie, pan pamięta, pan widział to?
Nie, nie chodziłem. Przecież getto miało swoje miejsce, nie wolno nam było chodzić.
- Ale zza muru, po drugiej stronie muru, było słychać strzały czy było widać?
Nie, słychać, jak ich aresztowali to było takie, strzelali, ale tak to nie, ich ładowali, odcięli i już wszystkich. To była dyscyplinarna taka [akcja].
- Pan mówił, że pan zbierał broń z taką myślą, że będzie Powstanie. Czy w 1944, w lipcu czuło się, że Powstanie się zbliża?
Tydzień wcześniej zorganizowali nas chyba ze stu młodych chłopaków przy Dworcu Południowym, my żeśmy zostali, przyszli na noc, to taka była strzelanina, samoloty strzelały. Myśmy rano zobaczyli, że ktoś pomylił – że to nie Powstanie, bo Powstanie wybuchło tydzień później.
- Czy pan pamięta w lipcu 1944 roku, jak Niemcy uciekali przez Warszawę? Czy pan widział takie wojsko?
Widziałem.
- Jakie uczucia budziły w ludziach takie przeciągające, pobite wojsko?
Dobrze. Nareszcie oni się przekonali i wyjdą stąd. Myśleliśmy, że wyjdą stąd, ale oni nie wyszli, zostali.
- Czyli tydzień przed wybuchem Powstania był pan już na miejscu zbiórki?
Nie, to przypadek tylko. My żeśmy obrazili się, że jak to, dlaczego, kto nas tak oszukał. Powstanie jeszcze nie wybuchło, tylko my żeśmy szybko wycofali się do domu, do Śródmieścia.
- To była jakaś kwatera, na której was zgromadzono, gdzie to było?
Krzaki takie, warzywa czy krzaki owocowe, dosyć że my żeśmy leżeli tam w takim zbożu, baliśmy się, żeby nas nie zastrzelili, bo tak to by nas Niemcy zabili.
- Następnego dnia się wycofaliście?
Wycofaliśmy się szybko na Dworzec Południowy.
- Kiedy pan następnym razem dostał zawiadomienie, że trzeba się stawić gdzieś?
Mieliśmy takie, jak szedłem do Powstania, to poszedłem do rodziców, do ojca, mówię: „Jeżeli nie wrócę dzisiaj na noc, to nie wrócę wcale”, mówili, że jest Powstanie, będzie Powstanie – to była mniej więcej taka informacja.
- Łącznik przyszedł do pana? Kto pana zawiadomił, że trzeba pójść?
Koledzy, nasza grupa konspiracyjna: „Idziemy na Mokotów”.
- Wiedzieliście, że na Mokotów?
Tak.
- Jak pan był ubrany, jak pan szedł do Powstania?
Normalnie.
- Czy miał pan ze sobą broń?
Nie.
- Czy pan pamięta, kiedy pan miał się stawić na zbiórkę, 1 sierpnia czy kiedy?
Wiem, że to było takie polecenie, że dzisiaj wszyscy spotykamy się na Mokotowie.
- Gdzie było miejsce zbiórki?
To jest na skrzyżowaniu tramwajowym na Mokotowie. Tramwaje skręcały w prawo i prosto, młodzież, która szła do kompanii K-1, to mówiliśmy im: „Idź tędy”. Było nas trzech, żeśmy ich kierowali aż na Zagościniec.
- Pan nie znał tych chłopaków, po czym pan poznawał?
Mniej więcej zorientowałem się, bo szukał tego, mówię: „Gdzie to?”. − „Na Powstanie?”. – „Tak”. – „To jazda, tędy”. Żeśmy kierowali wszystkich, młodzież, oni szli na Zagościniec. Wybuchło Powstanie. Stamtąd wszystkie… Bo przecież my żeśmy z tego broń załadowaliśmy na furmankę, na furmance siedziało dwóch, na ulicy szło czterech na jednej stronie i na drugiej. Tak dojechał szczęśliwie na Zagościniec.
- Z Brzozowej wieźliście broń?
Tak, furmanką, w takich koszach nie koszach, coś takie zabezpieczenie, wydawało się to drzewem, że to, że tamto, bo to furmanka od drzewa.
- Było widać w Warszawie taki nienaturalny ruch?
Nie, my żeśmy bardzo ostrożnie robili.
- Pan się też znalazł na Zagościńcu?
Nie doszedłem do Zagościńca, bo my żeśmy czekali przy tym skrzyżowaniu, kto wysiadał z tramwaju, to my tłumaczyliśmy, jak ma się dostać, to było nas trzech. My zostaliśmy blisko tego skrzyżowania, blisko szkoły, w której byli Niemcy i zaczęli z niej strzelać.
- Czy pan pamięta adres, jaka to ulica, na której pan stał?
Nie pamiętam, wiem, że tramwaj jechał, linia tramwajowa, szkoła była po prawej stronie, później skręcali na prawo, prosto jechali.
- Pan nie doszedł i co się dalej z panem działo?
My żeśmy schowali się do budynku, to od razu chyba kilka osób uciekało i mówią: „Chodźcie, tu się w piwnicy schowamy”. Przesiedzieliśmy w piwnicy, rano wszyscy żeśmy poszli na Dworzec Południowy.
- Tam spotkaliście kogoś jeszcze?
Dużo było różnych kompanii.
- Już tak jawnie, dużo młodzieży było?
Tak. Niemców nie było wcale, zorganizowali nas i dalej na Mokotów.
- Czy pan dostał opaskę, broń?
Nie, nie pamiętam.
- Powiedzieli, co pan ma robić?
Nie pamiętam, tylko powiedzieli, że wycofujemy się, bo przyjdą Niemcy, to wycofujemy się. To nas się wycofało chyba ze dwieście osób, może więcej.
Na Czerniaków.
- Gdzie się zatrzymaliście?
Na Czerniakowie, bo trzech kolegów poszło z bronią pilnować, żeby nas Niemcy nie wytłukli, Niemcy zauważyli to – idzie – chłopaki strzelili, zabili Niemca. Oni od razu runęli na nas, wszyscy się wycofaliśmy. Jakoś szczęśliwie, że nie było wypadków śmiertelnych. Wszyscy [poszliśmy] na Mokotów, podzieliliśmy się. Trafiłem do kompanii K-2.
- Jakie było zadanie kompanii?
To już było tak − pilnuj tu, pilnuj tu, żeby ostrzegać, jakby Niemcy się pokazali.
- Co pan jeszcze robił na Mokotowie?
Stamtąd poszedłem [na akcję na róg Kazimierzowskiej oraz Madalińskiego], do końca byłem w kompanii.
- Ale pan pamięta, że atakowaliście budynki, jakieś walki prowadziliście.
Żeśmy pomnik postawili, Kazimierzowska i Madalińskiego, jest szkoła, tam zaatakowali i zabili dowódcę kompanii.
Miałem wszystko w tej książeczce. Pomagałem, z działki nawet trawę przywoziłem.
Jakąś dekorację zrobić.
Zginęło trzy osoby. Facet, który mieszkał w pobliżu, mówi: „To mnie zmusili Niemcy, ja to zakopałem”. Bo on na pewno, jak był rów [łącznikowy].
- Zakopał tych ludzi, którzy zginęli?
Tak. Ale taki jełopa nie spytał się: „W którym miejscu żeś to zasypał?”. My żeśmy to wszystko zabezpieczyli ładnie, kwiaty, światła się palą, poważną sprawę zrobiliśmy, bo nam przykro było, to był dowódca kompanii.
- Co jeszcze pan robił, będąc w tym oddziale?
Wszystkie polecenia, jakie były, trzeba było wykonać.
- Czy pan się zetknął z ludnością cywilną podczas Powstania?
Miałem kłopot, w którym miejscu, [nie pamiętam]. Szedłem i samolot zaczął do mnie strzelać, też na Południowym [Dworcu], biegłem, nie zauważyłem, że zerwany telefon leżał, zawadziłem o telefon, pękło mi kolano. Jakiś czas nie mogłem nic zrobić, tylko musiałem leżeć.
Nie.
Chatę taką dali, nas chyba dwóch czy trzech leżało.
- Ktoś się panem opiekował?
Tak. Mieliśmy opiekę. Kapitan dawał polecenie, zrobić to, zanieść mu jeść, sprawdzić, może trzeba mu pomóc. Sanitariuszki też były, też czuwały nad chorymi, nad wypadkami.
- Pan nie był w szpitalu, tylko w jakimś domu.
Nie, w szpitalu nie.
- Czy zetknął się pan z ludnością cywilną podczas Powstania?
Akurat ten dom był pusty, wszyscy się wycofali, my żeśmy w nim siedzieli. Raz tak było, że Niemcy zaczęli strzelać do nas z karabinów, my do piwnicy wpadliśmy, było pełno ludzi, z psami dwie kobiety były. Jednego psa zastrzelili, skórę ściągałem z niego, na kawałki i do stołówki poszedł.
Pewnie, dość smaczny. To co? Lepiej umrzeć z głodu?
- Co pan jeszcze jadł takiego, czego zwykle się nie jadało?
To co się dało. Jakieś ptaki, wrony do kuchni żeśmy dorzucali.
- Czyli łapaliście i potem do kuchni.
Tak jest, króliki, dużo królików było, ludzie trzymali, a nie miał im kto dawać jeść.
- Ogródki działkowe były na Mokotowie, chodziliście gdzieś do ogródków po jakieś warzywa?
Nie pamiętam ogródków.
- Czy pan pamięta jak ludność cywilna, jak oni przyjmowali Powstanie, Powstańców, jak się do was odnosili?
Nerwowo, wszyscy się denerwowali, bo wiedzieli, że może być bardzo źle. Myślę teraz, jak nas brali do niewoli, to też niebezpiecznie było. Nie mogę sobie przypomnieć, jak to było, ale nie strzelali do nas Niemcy. Wszyscy oddaliśmy broń, wszystkich nas wyprowadzili pieszo poza Warszawę.
- Ale jeszcze podczas Powstania miał pan broń?
Nie, już nie wziąłem.
- Ale podczas całego Powstania w sierpniu, we wrześniu miał pan jakąś broń?
Jakąś pamiętam, coś było.
- Nie pamięta pan, co pan miał?
Nie, nie pamiętam, jakaś niewielka broń.
- Czy pan widział zrzuty brytyjskie czy rosyjskie, czy pan wiedział, że zrzucają broń, żywność z samolotów?
Nie, nie było. Tego żeśmy nie widzieli. W ogóle tak zdecydowali wszyscy, że koniec, nie da rady, nic nie możemy zrobić.
- Na początku miał pan nadzieję, że Powstanie się uda?
My mieliśmy wejść do kanału, kanałem uciekać, ale nie, nie będziemy kanałem uciekać.
Niektórzy też mieli do kanału wejść. Przecież kolegi brat na ulicy Dworkowej wyszedł z kanału. Ich chyba sto czterdzieści osób zastrzelili Niemcy – wszyscy, którzy wyszli z kanału, wszystkich zastrzelili. Też pomnik zorganizowałem, że zbudowali.
- Pan wiedział, którym kanałem wchodziło się z Mokotowa?
Widziałem, pokazali, ale woda w nim była.
- Pan zdecydował, że pan nie wchodzi?
Nie, nie wchodzę. Pomnik na Dworkowej, brat tego, który zginął objechał Warszawę kilka razy, żeby ktokolwiek wyraził zgodę − dla akowców nie ma, dla akowców nikt nie chciał.
- To później, po wojnie, ale jeszcze wróćmy do tego momentu, kiedy pan poszedł do niewoli. Jak to pan zapamiętał, kiedy to było, jak to się stało?
Do niewoli poszliśmy wszyscy.
Cała kompania, więcej było jak kompania.
- Gdzie pan wtedy był, na jakiej ulicy, wtedy kiedy Niemcy was wzięli do niewoli?
To już tak dawno.
- Niemcy was otoczyli? Jak to było, ten moment, kiedy się musieliście poddać.
Poddaliśmy się.
Tak jest.
Broń, wszystko rzuciliśmy, nikt nie miał broni.
- Gdzie oni was potem zabrali?
[Do Pruszkowa]. Nas zaprowadzili poza Warszawę, stamtąd gdzieś na jakieś osiedle, na którym byli [żołnierze] 1939 roku, nas wpuścili. Nie było co jeść, nie było nic, jakoś tak bardzo nędznie.
- Pociągiem was gdzieś wywozili?
Nie, nikt, nigdzie pociągiem… Do pociągu nas wsadzili, ale to jak do Niemiec jechaliśmy, to do pociągu.
- Potem w jakim był pan obozie?
W Hamburgu.
Było nas tysiąc pięćset [osób]. Miałem trochę zawodu, to zastępca tego komendanta mnie zaprowadził i mieszkanie pokazał, żebym jemu wyremontował, troszeczkę wygładził. Był zadowolony, ale tak to wszyscy jakoś… Pieszo chodziliśmy do pracy.
Najróżniejsza, na kolei, tak jak kiedyś poszedłem nad wodę, jakieś łodzie remontowali, też mnie trzymali. Ale już tak doszło do tego, że ludzie nie mogli chodzić (wszyscy w drewnianych butach, miałem takie buty skórzane, to miałem zdrowe nogi), zastrajkowaliśmy. Od razu na baraku zobaczyliśmy karabiny maszynowe, ale spokojnie w grupach. Po kilku godzinach przyjechało czterech oficerów, popatrzyli na nas, porozmawiali z dolmeczerem, powiedział: „Dzisiaj to już nie idźcie do pracy, ale od jutra będziecie jeździć do pracy tramwajem, samochodami”. Jakoś na spokojnie się rozeszło wszystko, było już tak podejrzanie, że nas zastrzelą wszystkich. Ale nie strzelili ani razu, tylko nas wszystkich mając w niewoli, kierowali do pracy, a żeśmy bardzo dużo pracowali.
Dawali, zupy gotowali, inne takie rzeczy. Żeśmy też dostawali jakieś jedzenie.
- Pamięta pan bombardowania Hamburga, czy były jakieś bombardowania?
Były bombardowania, ale jakoś gdzieś w centrum, bo my byliśmy na obrzeżach miasta. Byli Włosi przed nami, to Włochów wyrzucili, a nas trzymali.
- Miał pan jakiś kontakt z rodziną?
Żadnego, nawet nie wiedziałem, gdzie rodzina jest.
- Jakie oddziały wyzwoliły pana obóz?
Po kilku miesiącach wszystkich nas podnieśli i poszliśmy chyba trzysta kilometrów koło duńskiej granicy. Był też drugi obóz, najciekawsze, bo i Rosjanie tam byli. Anglicy przyjechali 8 maja, objechali i pojechali powrotem. My żeśmy się poczuli jakoś już na wolności, jeden z naszych chłopców plunął na wartownika niemieckiego i on go zastrzelił. Później za dzień czy dwa wolność. Aha, jeszcze coś było. Samoloty zniszczyły lotnisko i zniszczyły letniskowe domki. Mnie wzięli, jeszcze pięciu chyba chłopaków, byliśmy przy lotnisku i remontowaliśmy dachy. Jedzenie dawali, wszystko dawali, zadowoleni. Niemki przychodziły, to nam przynosiły jedzenie, bo wszyscy się cieszyli, że to wszystko wraca do normy.
- Czyli koniec wojny pan przeżył w obozie?
Tak, w obozie.
- Co potem, jak już była wolność?
Rosjanie, którzy byli w obozie, to szybko uciekli, jak tylko ogłosili niepodległość, wszystko uciekli i się nie pokazali, powiedzieli: „Gdyby nas NKWD zabrało stąd, to by nas do piwnicy władowali i by nas wykończyli, bo nas traktują jak zdrajców narodu. Tak że Rosjanie uciekli. Tam były trzy czy cztery narody, co miały swoje niewole.
- Co się dalej z panem działo? Obóz przestał istnieć?
Tak, ale później trafiliśmy do takiego czegoś, koszary nie koszary, żeby jakoś ulokować się, spać normalnie. Jeden z kolegów dowiedział się, że gdzieś w mieście przyjmują ochotników do wyjazdu do Japonii, do niewoli.
Już było po wojnie, tylko trzeba było jechać i być na [funkcji] wartowników. Przyjechaliśmy we trzech i spotykam kolegów dwóch i oni: „Czesław, chcesz motor, to kup ten motor, daj paczkę papierosów”. − „Dobrze, weźmiemy”. We dwóch żeśmy wzięli ten motor.
- A skąd pan miał paczkę papierosów?
Amerykanie nam przesyłali papierosy, a ja miałem zapas papierosów. Angielski patrol spojrzał na motocykl i do naszego patrolu zgłosił, do naszego wojska, że to jest ich kradzione czy coś. Nam zabrali motocykl, a nas wsadzili do więzienia. Po dwóch dniach mówię: „Za co wy nas tu trzymacie, co my żeśmy zrobili?”. − „A czego?”. − „Słuchajcie, tu jest takie biuro, tacy ludzie, którzy przekażą informacje, jak traktujecie żołnierzy Armii Krajowej i my otrzymamy taką informację, my to wykorzystamy”. Na drugi dzień: „Wyrzucić ich”. Pojechaliśmy do swojego obozu, zabraliśmy swoje ciuchy i do Polski. Przyjechałem do Gdańska, bo trafiliśmy taki statek, który wiózł żołnierzy z kompanii z Anglii, to miało taką swoją nazwę polską, kompania.
1946.
- Co pan robił od 1945 roku, od momentu wyzwolenia do 1946?
Nic. Szukaliśmy pracy jakiejkolwiek. Chyba 1946 rok, jak przyjechałem do Gdańska – 14 maja 1946 roku. Jakiś siedział za biurkiem, bo to do biura rejestracyjnego: „Tylko ci w łeb strzelić – taki nie taki, naubliżał mi. − Po co do Polski przyjeżdżacie?”. Jakiś facet starszy: „Zostaw go, puść go”. I już mnie wypuścił. Trafiłem szybko do Polski.
- Ten, który pana zwymyślał, to był żołnierz, kto to był?
Ubek.
W Gdańsku był w urzędzie repatriacyjnym.
- Pan wrócił do Warszawy potem z Gdańska?
Tak.
Jak wróciłem na Stare Miasto, to wiedziałem, że tu już nie ma rodziny. Całe domy wszystkie były zbombardowane. Pojechałem na Marszałkowską, to brat na Marszałkowskiej mieszkał, mówi: „Mieszkają wszyscy w Lubsku”. Pojechałem do Lubska, po dwóch latach nauczyłem się jeździć [na spychaczu], po dwóch latach wróciliśmy wszyscy do Warszawy.
- Czy pan miał jakieś przykrości z tego powodu, że pan był żołnierzem Armii Krajowej?
Do Warszawy jak przyjechałem, to w biurze rejestracyjnym zapisali mnie, wszystko opisali, ale nikt do mnie nie miał pretensji. Ubek miał pretensje.
- Pan mówił, że budował Kopiec Czerniakowski?
O, to ile lat. Teraz niedawno. To Ajewski, nasz architekt, poprosił mnie, żebym załatwił Kopiec Czerniakowski. Znalazłem taki warsztat ślusarki, bo u nas tylko administracja była, a nie było ślusarskiej i trafiłem w więzieniu na Białołęce, [tam] jest część odgrodzona i tam jest ogromny warsztat ślusarski, i tam przyjęli ten Kopiec Czerniakowski. Przywieźli nam to i zrobiliśmy Kopiec Czerniakowski. Kiedyś, jak już był zrobiony, pomalowany, wszystko było, przyjechałem na kontrolę, często byłem, było pięć osób. Tak stanąłem i patrzę na nich: „Panie, pana to obchodzi, co pana to obchodzi?”. Mówię: „Nie wiem. Tu jest 1939, 1945, co to za daty?”. − „A to podobno jakaś wojna była”. Wiedziałem przecież co znaczą, ale ich spytałem. Mówię: „To bądźcie tutaj, ale nie malujcie, nic nie rysujcie na tym, nie psujcie, bo to drogo kosztowało”. Odgruzowanie Warszawy, trafiłem na odgruzowanie getta, nie mogłem się z tym pogodzić, taka ilość młodzieży i dzieci, wszędzie była.
Trupy, tak jest. Strzelali do nich i z głodu przecież dużo poumierało.
- Czyli pan po wojnie pracował przy odbudowie Warszawy?
Tak. Moim zawodem był operator spychacza. Objechałem całą Polskę, wszystkie województwa, byłem zawsze delegowany: „Jedź tam”– zawozili mnie tam, wykonywałem najróżniejsze prace.
- Gdzie był wywożony gruz z getta?
Właśnie na Czerniaków. Ten kopiec wielki… Najpierw to tam było takie zagłębienie terenu, też szkielety przywozili furami konnymi, ładowali to wszystko. Później zasypali wszystko gruzem. To jest zasypane gdzieś na wysokości sześćdziesięciu metrów.
- Pod spodem są zwłoki ludzkie?
Tak. Średnica tego ma ze sto metrów, ogromne to. Ile terenu by zabrali, gdyby wywieźli gruz na brzegi Wisły.
- Czy zostało panu w pamięci jakieś wspomnienie z Powstania, coś, co pan do tej pory pamięta?
Gdybym wiedział wcześniej o tym, [że moja rodzina żyje, wcześniej bym się z nimi spotkał].
Warszawa, 1 kwietnia 2011 roku
Rozmowę prowadziła Małgorzata Rafalska-Dubek