Edmund Kuklewski „Chudy”, „Prawdzic”

Archiwum Historii Mówionej

Urodziłem się 7 maja 1929 roku, nazywam się Edmund Kuklewski, jestem żołnierzem „Szarych Szeregów” Armii Krajowej od 1942 roku, gdzie uczęszczając do tajnego gimnazjum imienia Wojciecha Górskiego wstąpiłem do 16. Warszawskiej Drużyny Harcerskiej imienia Zawiszy Czarnego. Drużynowym był słynny Michał Wojnicz-Sianożęcki, pseudonim „Michał”. Drużyna harcerska imienia [Stefana Czarnieckiego] z początku była w tak zwanych Hufcach Polskich, potem weszła w organizację „Szarych Szeregów” Armii Krajowej.

  • Proszę powiedzieć jak wspomina pan wybuch wojny, pan miał wtedy dziesięć lat?

Wychowałem się na terenie garnizonu legionowskiego, który był jednym z największych garnizonów w DOK w dowództwie okręgu korpusu warszawskiego, w skład którego wchodziły trzy znaczne jednostki techniczne: pierwszy dywizjon pociągów pancernych, drugi batalion mostów kolejowych i drugi batalion balonowy. Właśnie na terenie drugiego batalionu balonowego wychowywałem się od bardzo wczesnego dzieciństwa do nocy z 7 na 8 września [1939 roku, kiedy] garnizon był ewakuowany w kierunku Kowla. Tak się zaczęło moje wojowanie jako dziesięcioletniego chłopaka w 1939 roku, wojowanie w cudzysłowie. Ojciec mój był uczestnikiem dwóch wojen światowych, był Wielkopolaninem, walczył w pierwszej wojnie światowej pod zaborem pruskim, potem był powstańcem wielkopolskim, walczył w powstaniu wielkopolskim jako dowódca jednego z oddziałów w Lesznie Wielkopolskim. [1. Batalion powstańczy Obwodu Gostyń WLKP – Księstwa Poznańskiego].
Od tego czasu był żołnierzem zawodowym, najpierw w 1. Batalionie Balonowym w Toruniu, później w 2. Batalionie Balonowym w Legionowie. Był uczestnikiem wojny polsko – bolszewickiej, a w 2. Batalionie Balonowym Legionowskim pełnił funkcję w stopniu chorążego szefa kancelarii batalionu. Tak że wychowywałem się w środowisku wojskowym przesiąkniętym patriotyzmem. Tam wstąpiłem do Związku Harcerstwa Polskiego do tak zwanych wilczków, czyli w tej chwili w nowej nomenklaturze harcerskiej, to są zuchy, tam nazywaliśmy się wilczkami. Mieliśmy odznaczenia – głowę wilka wytłoczoną z blaszki miedzianej. [Drużyna ZHP Garnizonu Legionowo imienia pułkownika Władysława Beliny-Prażmowskiego, drużynowy (jednocześnie hufcowy) harcmistrz Stanisław Godlewski]. 11 listopada 1938 roku zostałem harcerzem, złożyłem przysięgę w drużynie harcerskiej hufca legionowskiego w garnizonie właśnie wojskowym. Tam uczęszczałem do 21 czerwca 1939 roku do szkoły dla rodzin wojskowych, ukończyłem trzecią klasę, a czwartą już w czasie okupacji w szkole w Jabłonnie. Kończąc szóstą klasę zdałem egzamin do tajnego gimnazjum Wojciech Górskiego, prywatnego gimnazjum, które pod nazwą polskiej prywatnej szkoły powszechnej – bo tak się wówczas szkoły nazywały, nie podstawowe, a powszechne – na tajnych kompletach rozpocząłem naukę w pierwszej klasie gimnazjalnej. Właśnie tam, jak wspomniałem, wstąpiłem do harcerstwa do 16. Warszawskiej Drużyny Harcerskiej.
Wracając do lat dzieciństwa. Rzeczywiście powiedziałem pół żartem pół serio na początku, że zacząłem wojnę jako dziesięcioletni chłopak z 7 na 8 września 1939 roku, bo wtedy jako dziesięcioletni chłopak stałem się raptem dorosły. 1 września jak wybuchła wojna, to jako dziesięciolatek cieszyłem się, że jest wojna, że będzie się walczyło z wrogiem, że będzie się do niego strzelało, obojętne z procy, z łuku. Potem ewakuacja, potem bombardowanie pociągu, w którym jechaliśmy na wschód, potem podwodami w kierunku wschodnim, potem spotkanie z Armią Czerwoną najpierw, potem wracamy klucząc nocami z powrotem w kierunku Warszawy. Dopiero w Międzyrzecu Podlaskim po raz pierwszy zobaczyliśmy, to znaczy mama, dwoje mojego rodzeństwa starszego, siostra, brat i ja, Niemców. Wróciliśmy do Warszawy 13 października 1939 roku, tak że znów w cudzysłowie wojnę zacząłem jako dziesięciolatek.

  • Gdzie państwo mieszkali?

Po powrocie 13 października zatrzymaliśmy się u naszej ciotki na Pradze przy ulicy Wileńskiej 21, a potem pojechaliśmy tak zwaną ciuchcią do Jabłonny, ponieważ mama moja pochodziła z Jabłonny, gdzie mieszkała moja babcia, gdzie mieszkała rodzina mojej mamy. Zamieszkaliśmy w Jabłonnie. Babcia była właścicielką pewnej niewielkiej nieruchomości, w skład której wchodziła mała piekarnia. Cała rodzina się utrzymywała z piekarni i z małego gospodarstwa. Ponieważ jak powiedziałem, już w 1942 roku zacząłem uczęszczać na komplety tajnego nauczania, komplety kończyły się często tuż przed godziną policyjną, więc zamieszkiwałem u ciotki, u siostry mojej mamy przy ulicy Granicznej 17, róg placu Żelaznej Bramy, a do Jabłonny przyjeżdżałem właśnie słynną ciuchcią, która kursowała na trasie Warszawa, most, Otwock, Karczew w jedną stronę, a w drugą stronę Warszawa, most Kierbedzia, Jabłonna, Boże ile tą ciuchcią przejechało broni, ile przejechało oddziałów Armii Krajowej na szkolenia w lasach nadleśnictwa hrabiego Potockiego w Choszczówce, to już jest cała historia. Sam przewoziłem wiele razy meldunki, o tym powiem trochę później, ale wracając do pierwszego kontaktu z harcerstwem.
Kościołem parafialny gimnazjum Wojciecha Górskiego był kościół Świętego Krzyża. Gimnazjum i liceum Wojciecha Górskiego mieściło się przy ulicy Wojciecha Górskiego – to jest ślepa uliczka od ulicy Szpitalnej do Nowego Światu, przejście przez bramę Nowy Świat kiedyś 41, teraz jest inna numeracja. Myśmy zajmowali jako oficjalnie szkoła podstawowa część gospodarczą budynku, bo w części głównej budynku, kwaterowała jednostka niemiecka, ale wracam do kościoła parafialnego, kościoła Świętego Krzyża. Większość z nas była ministrantami, ale tam właśnie w kościele, w zakrystii, w [dolnym] kościele odbywały się zbiórki, między innymi odbywały się szkolenia. Kościół Świętego Krzyża spełniał ogromną rolę. Tam przeszedłem pierwsze szkolenie z zakresu małego sabotażu, ponieważ miałem już pewne doświadczenie, byłem harcerzem przed wojną, miałem już kilka sprawności harcerskich, więc od razu przystąpiłem do szkolenia, to znaczy szkolono mnie od razu z zakresu małego sabotażu.
Mały sabotaż to jest pojęcie ogólne. Co się liczyło w tym małym sabotażu? Malowanie znaków Polski walczącej w widocznych miejscach. [...] Co to znaczyło mały sabotaż. To były różnego rodzaju akcje. Bardzo znane akcje to miały dwa kryptonimy kryptonim „Gaz” i „Panama”, zacznę od kryptonimu „Gaz” – na czym to polegało. Klisza aparatu fotograficznego zawinięta w papier, podpalona i przydepnięta, tliła się i wydzielała ostry o bardzo nieprzyjemnym zapachu dym. Mieliśmy dwa takie obiekty, kino „Casino” przy ulicy Nowy Świat u zbiegu z Ordynacką i letni teatr, który się mieścił w Ogrodzie Saskim, ale wejście do teatru było od pasażu od strony ulicy Senatorskiej i ten teatrzyk wówczas nosił nazwę „Jar”. Mieliśmy znajomych bileterów czy znajome bileterki, które umożliwiały nam uchylenie drzwi po podpaleniu tego tak zwanego nieładnie, ale się nazywał śmierdziel, wrzucało się to na salę kinową i to było w tak zwanej akcji pod hasłem: „Tylko świnie siedzą w kinie”, znane hasło. Proszę sobie wyobrazić co się działo po wrzuceniu dwóch, trzech śmierdzieli, był tak niesamowity popłoch, wszyscy uczestniczy seansu filmowego, propagandowego nota bene, zrywali się, łamanie krzeseł, ucieczka, wykorzystaliśmy to do rozlepiania ulotek o treściach patriotycznych.
Bardziej poważna, może bardziej niebezpieczna, był akcja „Panama”. Od czego pochodziła nazwa kryptonimu? Od kapelusza męskiego letniego, który się właśnie nazywał „Panama”. Sekcja z drużyny harcerskiej pełniła dyżur przy Grobie Nieznanego Żołnierza, to znaczy przy resztkach Grobu Nieznanego Żołnierza na placu marszałka Piłsudskiego, wtedy ten plac nosił nazwę Adolf Hitler Platz. Wtedy harcerze z trójki podchodzili do przechodnia i prosili go o uchylenie kapelusza przed sanktuarium, Grób Nieznanego Żołnierza był traktowany jako sanktuarium i jest jako sanktuarium narodowe. Miałem wtedy bardzo może zabawną w tej chwili, można tak nazwać, zabawną, ale bardzo niebezpieczną sytuację, bo podszedłem w jednej z akcji do mężczyzny, który szedł w kapeluszu i prosiłem go szeptem o uchylenie kapelusza, a on mi odchylił klapę, nosili znaczki tajniacy, gestapowcy. Uchylił mi znaczek. W szkoleniu małego sabotażu szkolono nas między innymi i refleksu, więc krzyknąłem: „Jak pan śmie przechodzić przez plac, który nosi imię Adolfa Hitlera w kapeluszu”. Uciekałem Wierzbową, z Wierzbowej w króla Alberta i do Ogrodu Saskiego i uniknąłem nieprzyjemnej bardzo przykrej później w skutkach sytuacji, ale to były te koszty. To wszystko było w przedziale 1942−1944. Potem były akcje już poważniejsze z zakresu „WIS-u” [„Wywiad, Informacja, Sabotaż”].
Muszę tu zatrzymać się chwilę nad strukturami „Szarych Szeregów”, były trzy przedziały wiekowe, trzy przedziały klasyfikujące przynależność do pewnych grup w harcerstwie „Zawiszacy” to była najmłodsza grupa w wieku dwanaście, piętnaście lat, w wieku piętnaście – osiemnaście to była grupa „BS-ów” czyli „Bojowe Szkoły” i od osiemnastu lat wzwyż to były „Grupy Szturmowe”, to były między innymi bataliony „Parasol”, „Wigry”, „Zośka”. Jak przechodziło się z przedziału „Zawiszaków” do przedziału „Bojowych Szkół”, zadania już wtedy były bardzo poważne z zakresu „WIS-u” – to był wywiad, informacja „Szarych Szeregów”. [Podlegał bezpośrednio Komendzie Głównej „Szarych Szeregów”].
Tam już brali udział doświadczeni, zaprawieni, że tak powiem, w bojach harcerze. Między innymi polegało to na akcjach takich – brałem udział w akcji odbijania, zawłaszczenia, zabrania, porwania samochodu, karetki przewożącej banknoty drukowane w emisyjnym banku, które obowiązywały w czasie okupacji, bank był właśnie przy ulicy Bielańskiej, przedwojenny Bank Narodowy. Na czym polegała ta akcja? To była bardzo żmudna, odpowiedzialna, wymagająca dużo cierpliwości ze strony doświadczonych harcerzy akcja. Mianowicie trójka pełniła dyżur kilkunastogodzinny przy filii banku, ponieważ mieszkałem przy ulicy Granicznej 17 róg placu Żelaznej Bramy, a po przeciwnej stronie była filia banku emisyjnego, więc nasza trójka pełniła dyżur i skrupulatnie notowała wszystkie wyjeżdżające samochody, miały specjalne oznakowania. Druga trójka pełniła dyżur przy ulicy Bielańskiej i również notowała wyjeżdżające i wjeżdżające karetki. Potem to wszystko było sprawdzane i rzeczywiście w ogromnej większości, notowane numery przez jedną trójkę przy placu Żelaznej Bramy, pokrywały się z numerami notowanymi przez drugą trójką w centrali banku przy ulicy Bielańskiej, taka między innymi akcja była u zbiegu Senatorskiej i Podwala, słynne odbicie karetki z pieniędzmi. Tutaj była podobna akcja, która jeszcze była związana z innym bardzo ważnym wydarzeniem, ale jestem związany przysięgą i o tym wydarzeniu jeszcze nie wolno mi mówić, za którą to akcję dostałem Krzyż Walecznych, mam przy sobie legitymację.

  • Jak wyglądały przygotowania do samego Powstania?

Teraz chciałem zacząć o przygotowaniach do Powstania, 1943 rok szczególnie zrobiło się w Warszawie, jeżeli chodzi o działalność konspiracyjną. „Duszność” – to się tak nazywało. Warszawa, okazuje się, do walki zbrojnej, konspiracyjnej, już prawie się nie nadawała, po akcjach na Kutscherę pod Arsenałem. „Duszność” polegała na tym, że każda akcja, każde poczynanie, groziło natychmiast dekonspiracją, aresztowaniem i tragedią na Szucha. Dowód na to słynny Aleksander Zawadzki „Zośka” zginął w Sieczychach pod Warszawą. Zaczęliśmy wychodzić z chorągwi warszawskiej „Szarych Szeregów” – to był kryptonim „Wisła”. Można powiedzieć jak struktura wyglądała, króciutko. „Pasieka” to była komenda główna „Szarych Szeregów”, kryptonim „Pasieka”, poszczególne chorągwie nosiły kryptonimy „uli”, na przykład warszawska chorągiew „Szarych Szeregów”, bo to harcerstwo było, nosiła kryptonim „Wisła”, mazowiecka chorągiew „Puszcza”, radomska „Rady” i tak dalej. Robiło się duszno zaczęliśmy wychodzić poza Warszawę.
Mieszkałem raz na dwa tygodnie w Jabłonnie, a mój drużynowy wspomniany „Michał” Wojnicz-Sianożęcki był bardzo bliskim krewnym hrabiego Maurycego Potockiego, ostatniego właściciela Jabłonny, rotmistrza pierwszego pułku szwoleżerów, rotmistrza o pseudonimie „Pilawa”, bo to był Potockich herb – pilawa krzyż, trzy ćwierci krzyża, jeden pełny, znany herb, na Uniwersytecie Warszawskim na bramie jest herb Potockich, bo to był pałac Potockich, ale do czego zmierzam. Był spokrewniony z Potockim, a Potocki był szefem kwatermistrzostwa I Obwodu Śródmieście AK, był właścicielem restauracji, to jest bardzo ważna rzecz. Był nieoficjalnym właścicielem, faktycznym, ale oczywiście zakonspirowanym właścicielem restauracji przy ulicy Mazowieckiej. Przy ulicy Mazowieckiej, mieściła się w jego restauracji, ponieważ był szefem kwatermistrzostwa, już później w czasie Powstania, stołówka powstańcza, ale wrócę tuż przed Powstaniem. Potocki zasłużył się, jako jeden z niewielu arystokratów, bardzo w działalności konspiracyjnej.
Proszę sobie wyobrazić, że przed wojną był w Polskim Związku Strzeleckim w Bractwie Kurkowym pełnił bardzo poważną funkcję, a mianowicie organizował polowania na szczeblu najwyższym, to znaczy dygnitarzy włącznie z prezydentem Rzeczpospolitej Polskiej Ignacym Mościckim w Puszczy Białowieskiej. Spowinowacony był z moim drużynowym, drużynowy, przepraszam, że takie kółeczko zrobiłem, ale to jest ważne… Hrabia Potocki wyciągnął z Oświęcimia Jaracza i Schillera, dzięki temu że znał Goeringa, to jest historia, Goering mu ofiarował srebrną [tacę] z dedykacją: „Mojemu przyjacielowi Potockiemu, Herman Goering”. Był jeden z niewielu, gdzie jego majątek w Jabłonnie był nie sekwestrowany przez Niemców, dzięki znajomościom z Goeringiem. Dzięki znajomością z Goeringiem z upoważnienia Komendy Głównej Armii Krajowej, konkretnie „Bora” Komorowskiego, spotykał się na zapleczu restauracji właśnie z bosami z SS i z gestapo i ratował ludzkie życie będąc oficerem Armii Krajowej. Teraz do czego zmierzam.
Dowiedział się Wojnicz-Sianożęcki, mój drużynowy, że jeżdżę do Jabłonny, dawno nie miał kontaktu, a miał służbową sprawę do Potockiego, do swojego kuzyna, prosił mnie, że jak będę jechał do Jabłonny ciuchcią, że chce pojechać ze mną, bo musi się pilnie skontaktować ze swoim kuzynem. Pojechaliśmy razem, syn [kierowcy] Potockiego był harcerzem „Szarych Szeregów” już na terenie Jabłonny. Skontaktowałem tam Wojnicza-Sianożęckiego, zaowocowało to później tym, że jestem współorganizatorem drużyny harcerskiej „Szarych Szeregów” w Jabłonnie, […] która wchodziła w skład hufca legionowskiego, nosiła od 1943 roku imię podchorążych, którzy zginęli przy transporcie broni. Jak wyglądały przygotowania do Powstania, to był 1 Rejon VII Obwodu Armii Krajowej „Obroża” i 8 Rejon za Wisłą, po drugiej stronie Wisły „Obroża”, w skład którego wchodziła [Grupa] „Kampinos”, to było zaplecze. 2 sierpnia II Obwód cały odszedł z pułkownikiem Niedzielskim do Kampinosu, żoliborski obwód i wrócił następnego dnia [w komplecie. Ataki na Dworzec Gdański nastąpiły] później.
  • Kiedy to się działo z Potockim?

To się działo na przełomie 1943, 1944. Wtedy [zostałem] współorganizatorem drużyny harcerskiej w Jabłonnie, która wchodziła w skład hufca legionowskiego. Teraz tak, przygotowania, może od razu przejdę do czasów przed Powstaniem. 16 marca 1943 rozkazem dowódcy Armii Krajowej – to są rzeczy niesłychanie ważne – który brzmiał angażować „Szare Szeregi” w bezpośrednie działania bojowe Armii Krajowej. Pochodną tego był rozkaz, że 31 lipca 1944 roku w przeddzień Powstania „Szare Szeregi” przestały istnieć, „Szare Szeregi” już wcześniej tym rozkazem z 1944 roku z marca, zostały przydzielane poszczególne drużyny i hufce poszczególnym obwodom. Na przykład drużyna harcerska „Szarych Szeregów” w Jabłonnie była w 1 Rejonie VII Obwodu okręgu warszawskiego Armii Krajowej „Obroża”, bo dowództwo Okręgu VII Armii Krajowej „Obroża” mieściło się w Warszawie przy ulicy Hożej 51, tam pułkownik Krzyżak miał dowództwo VII Obwodu. To był obwód warszawski, najpierw był w województwo warszawskie, a później przeszedł pod Warszawę.
Teraz do czego zmierzam, każda drużyna – to były jednostki harcerskie, ale wbudowane w Armię Krajową to nie były jednostki przypuśćmy pułk „Szarych Szeregów”, nie było takiej sytuacji, drużyny poszczególne, które tworzyły później bataliony… Na przykład ja byłem w 227 plutonie – za chwilę o tym opowiem – II Obwodu Żoliborz, Szczury Kanałowe tak zwane, to był krótki okres.
Wrócę do Powstania Warszawskiego, przed Powstaniem 28 lipca zostałem wezwany z Warszawy do Legionowa do komendy hufca, ponieważ tak jak powiedziałem, byłem współtwórcą, współorganizatorem drużyny i zastępowym w drużynie jabłonowskiej, także nauka w szkole w tajnym gimnazjum, Hufce Polskie, 16. WDH w Warszawie, z ich polecenia organizowanie drużyn podwarszawskich. Tak jak powiedziałem wszystkie szkolenia harcerskie czy to bloku „Bazylika” praskiego czy innych zgrupowań harcerskich i nie tylko Armii Krajowej, to były w lasach, Puszcza Kampinos miał swoje zgrupowanie, ale to było w lasach nadleśnictwa Potockiego, dlatego nadmieniłem o Potockim. To była Choszczówka słynna, wszystko na linii Warszawa − Chotomów, bo tam była granica Rzeszy, tam do tej pory są Uroczysko Bagno, gdzie były znane działania bojowe i tak dalej. To wszystko się przed samym Powstaniem przeniosło poza Warszawę. Główna baza broni, amunicji, poważna baza, była w [Grupie] „Kampinos”, Kampinos był bazą, błąd był, bo wywieziona została broń do Kampinosu ukryta przed Powstaniem, później trudno ją było przetransportować. Zaczynamy od przed Powstaniem.
Przed Powstaniem 28 lipca zostałem wezwany do komendy hufca do Legionowa, gdzie hufcowy podporucznik Armii Krajowej Ludwik Szmidt, pseudonim „Rabczyk” polecił mnie bardzo ważne zadanie. Do 1939 roku mieszkałem w Legionowie w garnizonie, znałem garnizon doskonale. Niemcy w popłochu od 28 lipca zaczęli uciekać, w Warszawie wszyscy byliśmy zaskoczeni co się dzieje, tłumy niemieckich żołnierzy w popłochu maszerowały przez Warszawę na zachód, wszystko uciekało. Myśleliśmy, że stąd ta cała historia z podjęciem decyzji o wybuchu Powstania czy nie, czy to tylko przejmie się administracyjnie, ale to już jest co innego. Niemcy w popłochu uciekli również z garnizonu legionowskiego, więc tak jak powiedziałem wezwał mnie komendant hufca i polecił rozpoznanie dwóch składów broni i amunicji zamaskowanych przez odstępujące jednostki z garnizonu, które nota bene za dwa dni wróciły. Znałem tren i z czterema harcerzami z mojego zastępu, byłem tam zastępowym również, spenetrowaliśmy teren i odkryliśmy jeden duży skład broni, bardzo ciekawie zamaskowany.

  • Co tam było?

Tam były karabiny mauzer w metalowych skrzyniach zabezpieczone, oczywiście zabezpieczone specjalnym towotem, w drugich skrzyniach bardzo zmyślnie to było zrobione, bo to były garaże 1. Dywizjonu Pociągów Pancernych i w kanałach były ustawiane skrzynie i zakryte deskami, zalane lekką szlichtą cementu. Dostałem tylko wstępną, orientacyjną wiadomość, że to mogą być garaże, ale nikt nie wiedział jak się do tego dostać. W skrzyniach były nowiusieńkie karabiny mauzer, w drugich skrzyniach zamki, w trzecich skrzyniach granaty, w czwartych skrzyniach [amunicja].
[W] boksach garażowych do tankietek 1. Dywizjonu Pociągów Pancernych były tak zwane małe czołgi wywiadowcze, teraz już nie ma tego, więc to były boksy, gdzie umieszczane były tak jak wozy bojowe w garażach, pojazdy czołgowe. Tam odkryliśmy jednak magazyn broni i osobiście z kolegą nieżyjącym Włodkiem Parzonką, też za pierwszym razem żeśmy po dwa karabiny mauzer przynieśli. W międzyczasie zameldowałem to hufcowemu, że jest rzeczywiście magazyn broni odkryty, wszystka broń przez plutony z 1 Rejonu „Obroży” na terenie Legionowa [została] zlikwidowana, to były bardzo duże zapasy broni, które zostały natychmiast umieszczone w skrytkach batalionowych kompanijnych, bo broń nie mogła być przechowywana w jednym miejscu w dużej ilości w razie wsypy, dlatego była rozmieszczana właśnie w ten sposób jak Niemcy, że przypuśćmy o magazynie broni 5. kompanii to wiedział tylko oficer czy podoficer broni, dowódca kompanii i szef kompanii, trzy osoby. Ktoś bzdury plecie, że u niego była broń, magazyn broni wielki, to są wszystkie przekłamania, tak nie było. [Na przykład był kompanijny magazyn broni, gdzie była zdeponowana nawet broń prywatna. Żołnierz idąc na akcję pobierał broń a po akcji zdawał magazynierowi rozliczając się nawet z wystrzelonej amunicji].

  • Jak pan pamięta sam wybuch Powstania?

Sam wybuch Powstania, godzina „W”. Powstanie zastało mnie w Legionowie. W Legionowie potocznie mówi się, że wybuchło również 1 sierpnia o godzinie siedemnastej Powstanie. W Legionowie w 1 Rejonie VII Obwodu okręgu warszawskiego Armii Krajowej wybuchł bój powstańczy, który trwał od 1 sierpnia do 5 sierpnia. 6 sierpnia w lasach pod Choszczówką został rozformowany… Ale za chwilę o tym dokładnie, muszę wrócić. Zaczął się bój, bo to za szumnie jest nazwane Powstanie w Legionowie, ale bój powstańczy, był zaliczony do Powstania Warszawskiego formalnie, ale to nie o to chodziło. 31 lipca dowódca Powstania pułkownik dyplomowany Antoni Chruściel wezwał do siebie na odprawę dowódców poszczególnych obwodów okręgu warszawskiego Armii Krajowej na odprawę. Dowódcy poszczególnych obwodów dowiedzieli się o godzinie „W”, dowódca 1 Rejonu, VII Obwodu major podpułkownik „Grosz” Roman Kłoczkowski, otrzymał rozkaz dosyć późno. Znaczy otrzymał wieczorem rozkaz o rozpoczęciu dnia następnego o godzinie siedemnastej, ale tylko i wyłącznie on otrzymał, nie mógł do poszczególnych batalionów i kompanii rozesłać tego rozkazu, bo było późno.
Informacja była dostarczona z opóźnieniem. Rozkaz, że godzina „W” wybija o godzinie 17.00 w 1 Rejonie VII Obwodu okręgu warszawskiego Armii Krajowej z dowództwa od pułkownika Krzyżaka z Warszawy, otrzymał dowódca 1 Rejonu 31 lipca, a poszczególne oddziały następnego dnia o godzinie szesnastej czterdzieści pięć, więc to było późno. Co się stało? Następnego dnia, czyli już jak wybuchło Powstanie Warszawskie, została rozbita składnica meldunkowa 1 Rejonu Armii Krajowej „Obroża” przy ulicy Emilii Plater numer 10, czyli operacyjne meldunki nie mogły dotrzeć do poszczególnych ośmiu rejonów, w wianuszek naokoło Warszawy. To była tragedia, bo wszystkie operacyjne dokumenty zostały zniszczone i teraz co się stało. „Kalwin”, czyli pułkownik Krzyżak, dowódca VII Obwodu, musiał skorzystać z poczty harcerskiej, która została oficjalnie otwarta 6 sierpnia, ale meldunki już szły wcześniej 4 sierpnia. W każdym bądź razie meldunki operacyjne do poszczególnych obwodów warszawskich, podwarszawskich nie dotarły.
Bój powstańczy, wróćmy do konkretu, wybuchł o godzinie siedemnastej w Legionowie, zaatakowany został garnizon. Dwa dni przed tym Niemcy odeszli, ale tuż przed Powstaniem z powrotem wrócili, bo zatrzymana została ofensywa sowiecka pod Radzyminem i rozgorzała walka w Legionowie.

  • Pan uczestniczył w tej walce?

Teraz zaczynam mówić o swoim udziale. Jestem w Legionowie z meldunkiem z dowództwa drugiego batalionu z Jabłonny i jestem świadkiem ataku czołgów z Dywizji „Hermann Göring”, której część stacjonowała w parku przypałacowym w Jabłonnie. Na dwa dni przed Powstaniem weszło kilka małych jednostek z całej Dywizji elitarnej SS „Hermann Göring” i z Dywizji „Wiking”, które miały za zadanie, które brały udział właśnie w zatrzymaniu ofensywny radzymińskiej, czyli szły z Jabłonny. Dlatego 2 batalion jabłonowski 1 Rejonu nie mógł wejść do boju powstańczego, bo czołgi i wozy pancerne z Jabłonny z parku pałacowego, ogromnego, gdzie były zamaskowane, to wszystko się stało niemalże w nocy z dnia na dzień, szły szosą Jabłonna, Zegrze, skręcały w szosę Jabłonna, Marki, Czarna Struga, Marki i do Radzymina. Zatrzymały między innymi ofensywę sowiecką w Radzyminie, tam stanęła ofensywa, która później miała reperkusje jeżeli chodzi o Powstanie nasze Warszawskie.
Jak zwykle giną najmłodsi, zginęło niepotrzebnie, bo byli okopani przy szosie z butelkami benzynowymi, harcerze mojego hufca, nie z mojej drużyny, z legionowskiej drużyny „Klejment”, „Zakrzewski”, „Kałamaja”, trzej harcerze. Byłem na pogrzebie ich, poszły serie z ciężkiego karabinu maszynowego z czołgu i zginęli na miejscu.

  • Pan to widział?

Widziałem ten atak, nie wiedziałem, dopiero się następnego dnia dowiedziałem, kto tam był, widziałem co się działo, bo to były na piaszczystym terenie stanowiska typu prowizoryczny bunkier i ci młodzi szesnastolatkowie. Widziałem co się stało, widziałem, że była tragedia, bo strzaskali z ciężkiego karabinu maszynowego i widać było, że ludzie tam giną, bo przecież były krzyki. Obok była willa, budynek, w którym mieściła się restauracja „San Remo” i tam bardzo krótko był sztab 1 Rejonu i niosłem jakiś zaszyfrowany meldunek. Tam byłem dosłownie siedemdziesiąt metrów, pięćdziesiąt metrów od tego, może i tego nie było. Druga bolesna sprawa, to idąc kolejny raz do magazynu broni z kolegą Włodzimierzem Parzonką, któremu później mina urwała nogę i rękę. Trudno mi później było ustalić nazwisko po wojnie, leżał na przejeździe kolejowym [chłopak], jeszcze go zdejmowaliśmy. Ostrzelany był z pociągu pancernego, który stał na przejeździe kolejowym od szosy od skrzyżowania głównej szosy Jabłonna – Zegrze jakieś dwieście metrów i zaszachował przejazd szosą przez tory kolejowe. Młody chłopak, w naszym wieku, w panterce z przestrzeloną głową musiał dostać pociskiem „dum-dum” dlatego, że połowę czaszki miał rozerwaną, nazywał się Kazimierz Pikuta. Bój powstańczy trwał do 5 sierpnia, 6 został rozformowany.

  • Co się z panem dalej działo?

Teraz zacznę moją część żoliborską. Tak jak powiedziałem tuż przed godziną „W” została zniszczona przez policję niemiecką składnica meldunkowa dowództwa VII Obwodu okręgu warszawskiego Armii Krajowej „Obroża”, który miał swoją siedzibę przy ulicy Hożej 51, później dwie kompanie, które były w osłonie dowództwa VII Obwodu, weszły w skład Zgrupowania „Zaremba-Piorun”, tam były walki przy ulicy Poznańskiej 23 chyba.
Wracam teraz do mojej historii. Rozformowane zostały jednostki 1 Rejonu VII Obwodu „Obroża” przez dowódcę 1 Rejonu majora Kłoczkowskiego, którego znałem sprzed wojny, bo był w II batalionie balonowym, a mój ojciec, jak powiedziałem, był szefem batalionu, był w ścisłym kontakcie, bo był kwatermistrzem II batalionu. Widywałem go codziennie przed wojną jako dzieciak, ale to tak na marginesie. Więc rozformował, bo nie miał bój powstańczy sensu trwania dalej, garnizon z powrotem opanowali Niemcy, wrócili. Tutaj stoi część Dywizji „Hermann Göring”, tam stało kilkadziesiąt czołgów, ale jednak to były „Pantery” i „Tygrysy” – to były przecież najlepsze czołgi na początku wojny polsko – sowieckiej, później T-34 podobno lepsze, ale nie wiem. Rozformowane zostały oddziały walczące, to znaczy I batalion i III batalion. Ponieważ każda drużyna, tak jak powiedziałem, podlegała z reguły jakiemuś plutonowi, moja 720 plutonowi, więc nawiązaliśmy z powrotem, w związku z rozbiciem składnicy meldunkowej, [kontakt]. Nie miał dowódca obwodu kontaktu z poszczególnymi ośmioma regionami, tym wianuszkiem warszawskim, to jest „Obroża”, „Obroża” to polegała na tym, że wszystkie pułki, a było ich osiem, które wchodziły w skład dywizji… Obwód to była dywizja, obwód dzielił się na rejony, a rejony to były pułki, to był system trójkowy: pluton – trzy drużyny, kompania – trzy plutony, batalion – trzy kompanie, pułk – trzy bataliony i tak dalej. Dowództwo 1 Rejonu VII Obwodu straciło łączność ze wszystkimi rejonami wokół Warszawy, sparaliżowana była walka w akcji „Burza” naokoło miasta wspomagająca już Powstanie, które wybuchło.
Teraz, co się dzieje? Przejęła harcerska poczta polowa rolę wszystkich łączników z meldunkami, musiał dowódca, pułkownik Krzyżak, nawiązać kontakt. Wykorzystali zorganizowane patrole poczty polowej, które z jednej strony z bloku „Bazylika”, w skład którego wchodził między innymi hufiec Pelcowizna, Bródno z Pragi, bo tam trwało Powstanie tylko trzy dni dla odmiany, po prawej stornie Wisły, ale hufce funkcjonowały, przeszły do lasów Choszczówka, ale funkcjonowały na swoim terenie. Teraz się zaczęła słynna akcja przepływania przez Wisłę, na lewą stronę Wisły, odbieranie meldunków z lewej strony Wisły, z dowództwa Powstania i przenoszenie i przepływanie z meldunkami na prawą stronę Wisły do jednostek VI Obwodu praskiego i VII Obwodu.

  • Co się działo z panem?

Teraz myśmy byli w stałym kontakcie. Przede wszystkim myśmy nawiązali łączność, oni z nami nawiązali łączność, II Obwód żoliborski pułkownika Niedzielskiego, blok „Cytadela” „Szare Szeregi” nawiązał kontakt przez Kępę Kiełpińską, to jest miejscowość od Bielan, Buraków, Kępa Kiełpińska na wysokości Jabłonny. Teraz tak przejście, przepłynięcie przez Wisłę, to był w roku 1944 spacer, dlatego że tak niski był poziom wody, że nurtem starym kajakiem przedwojennym, który się nazywał „rybitwa” przepływaliśmy dwadzieścia pięć metrów nurtem, a resztę na piechotkę. Teraz tak, z 8 Rejonu, tam była drużyna harcerska po drugiej stronie Wisły, naprzeciwko Jabłonny, szło się spacerkiem. Odkryliśmy jedną rzecz, drogę do Żoliborza bez żadnych przeszkód tylko na wysokości CIF-u, dzisiejszego AWF-u, trochę tam ostrzelali, a tak to się dochodziło spacerkiem łęgami nadwiślańskimi bez żadnego oporu. Zameldowaliśmy się na Żoliborzu w dowództwie „Żaglowca”, Zgrupowania „Żaglowiec” II Obwodu żoliborskiego u „Żywiciela”.

  • 6 sierpnia?

Nie, to było około 14 sierpnia, 6 to było rozwiązywanie. Później kontakt zza Wisłą. Dlaczego byliśmy w stałym kontakcie? Bo już się organizowało przeprawę oddziałów z prawej strony z „Obroży” do Grupy „Kampinos”. Później przeszła dwustuosobowa grupa, potężnie uzbrojona, do Kampinosu. Tam dziewczęta odgrywały rolę największą, bo przeprowadzały łączniczki taką ilość wojska ze wsi Kiełpin do Kampinosu, to był kawałek drogi, one przeprowadzały całe oddziały bez straty jednego człowieka – takie dziewczyny były z „Szarych Szeregów”.

  • 14 sierpnia melduje się pan…

Meldujemy się. Jeszcze wtedy nie złapaliśmy kontaktu z 227 plutonem „Szarych Szeregów”, „szczurów kanałowych”. Dlaczego z nimi złapaliśmy? Szczury kanałowe – oni przenosili meldunki ze Śródmieścia, bo dowództwo „Obroży” było w Śródmieściu, przenosili meldunki kanałami na Żoliborz, my z Żoliborza odbieraliśmy to i szło się z powrotem łęgami na piechotę do Kiełpina. To się mówi długo, trwało to krótko, proszę mi wierzyć, myśmy byli bardzo młodzi, dla nas to nie było problemu, przez Wisłę skok i meldunek do drugiego batalionu i z powrotem.

  • Jak długo to trwało?

To trwało do [26], może [25] września. Byliśmy raz koło Zmartwychwstanek, tam baty dostałem, dostałem postrzał. Całe szczęście, że otrzewnej nie naruszyło, jestem inwalidą wojennym, dostałem po rękach, dostałem po nogach, ale to były takie dla nas rany wtedy nie rany, później dopiero zaczęło się. Raz byliśmy w Zgrupowaniu „Żyrafa”, raz w Zgrupowaniu „Żaglowiec”, bo 227 pluton „szczurów kanałowych” był podporządkowany Zgrupowaniu „Żyrafa”. Jeszcze komendantem obecnej chorągwi Stowarzyszenia „Szarych Szeregów” chorągwi stołecznej warszawskiej, jest jeden ze „szczurów kanałowych”. Pluton był chyba siedemdziesięciu ludzi, nie wszyscy w kanałach byli, ale około czterdziestu było, zginęło tam sporo.
Wrócę do tego, że raz byliśmy, to był okres w Powstaniu, że było strasznie dużo błąkania, szczególnie nas młodych złapali: „Skąd jesteś?”. Stąd i stąd. „Masz tutaj taką rzecz”. To była karteczka, przypuśćmy różowa. „Gdzie?”. „Na Dymińską”. „Pod który numer?”. „Nie ma numeru, naprzeciwko wjazdu do bramy do Cytadeli, jeżeli się dostaniesz, jeżeli tam szkopów nie ma”. To było krążenie z uciechą wielką, z tym, że coś się robi. Nie było możliwości żadnej dostania się do Śródmieścia do mojej macierzystej warszawskiej drużyny. To była ta akcja w ramach ula „Puszcza”, to znaczy chorągwi mazowieckiej, bo musieliśmy wyjść z Warszawy, bo powiedziałem duszno było i zorganizować, żeby to działało, a wracać do swojej macierzystej drużyny. Cały czas byłem żołnierzem szesnastki, mimo, że mówili – to były Hufce Polskie – [że] w ostatniej połowie września dopiero weszła w „Szare Szeregi”, nieprawa, wcześniej weszła, przecież którego sierpnia zginął Michał Sianożęcki. Hufce Polskie weszły w skład „Szarych Szeregów”, czyli w skład Armii Krajowej, bo nie mogło tak być, że drużyna harcerska każda działała „sobie a muzom”.
Dyscyplina, wrócę do tego, bo to też bardzo ważna informacja, dyscyplina szczególnie i konspiracja w harcerstwie podziemnym, czyli w „Szarych Szeregach”, czy to w Hufcach Polskich była niesłychana. Myśmy byli jeszcze nie za bardzo dorosłymi, ale już nie dziećmi. Nie wiedziałem jak się nazywa mój drużynowy, nie wiedziałem, bo nie mogłem wiedzieć. Na akcję szło nie więcej jak trzech harcerzy z mojej zastępu, bo znałem swój zastęp, to były tylko trojki, zastępy były bardzo małe ilościowo. Dlaczego była ścisła konspiracja, że nikt o nikim nie wiedział i w ogóle o strukturach, czy to „Szarych Szeregów”, nie mówiąc o Armii Krajowej, to wszystko się dowiedzieliśmy po wojnie, w opracowaniach. Ci co operują nazwiskami, ja teraz też operuję nazwiskami, ale to są sprawy powojenne, to są materiały, mikrofilmy na temat przypuśćmy „Szarych Szeregów”. Cała dokumentacja „Szarych Szeregów” przyszła po odwilży do kwatery głównej Związku Harcerstwa Polskiego przy ulicy Konopnickiej, do wydziału historycznego, do pani magister Głowińskiej.
Przypuśćmy jak przechodziła weryfikację [kobieta], członek harcerstwa, pod kryptonimem „Koniczyny”, bo harcerki nie były w „Szarych Szeregach, żeby być zweryfikowana solidnie… Nie tak jak weryfikowali za butelkę wódki jeden drugiego i już świadkiem był, tylko trzeba było mieć dokument z Komendy Głównej „Szarych Szeregów” wydział historyczny, że koleżanka Kowalska była członkiem drużyny harcerskiej takiej i takiej kryptonim, takiego i takiego hufca na podstawie dokumentów.
  • Jesteśmy w połowie września 1944 roku, co się z panem dzieje?

Jesteśmy w połowie września, jesteśmy jeszcze na Żoliborzu. W międzyczasie dostałem kontuzji jednej, drugiej. Widać było na Żoliborzu, że Powstanie Warszawskie zaczyna dobiegać końca, to była sprawa oczywista. Ponieważ myśmy byli najmłodszymi, to po kolejnym przeprowadzeniu małej grupy żołnierzy, czy kontuzjowanych, czy nie mających broni, ani przydziału służbowego, do 8 Rejonu do pułkownika Krzyczkowskiego, któremu podlegało [Grupa] „Kampinos” i tam właśnie Łomianki, Kępy Kiełpińskie, jeden, to chyba był hufcowy z hufca „Cytadela” powiedział: „Chłopcy idziecie ostatni raz z tymi kilkoma w rejon Kampinosu i nie wracajcie na Żoliborz, już nasza walka o Warszawę jest w zasadzie zakończona”.
Mimo, że Żoliborz padł 30 września ostatecznie, ale to już było widać. Byliśmy poobijani, pokaleczeni, bez broni, bo jeżeli się udało nawet szmajsera od poległego zabrać, to nie było do niego amunicji, to trzeba było go przekazać natychmiast któremuś z żołnierzy z jakiegoś zgrupowania, a zresztą harcerze nie mieli za zadanie bezpośredniej walki, to była tak czy inaczej służba, poza batalionami „Grup Szturmowych” takich jak „Zośka” czy „Parasol”, „Wigry”, to pozostałe jednostki „Szarych Szeregów” Armii Krajowej spełniały rolę pomocniczą, która była niemniej ważna, chociażby jak harcerska poczta polowa, „szczurki”, jak przenoszenie bardzo ważnych meldunków. Wielu zginęło przy tym. Potem już zaczęli Niemcy ryglować, tak że to był w zasadzie ostatni dzwonek bezpiecznego wyjścia z Warszawy.

  • Którego pan wyszedł?

To był [23, 24] września. Doszliśmy bez przeszkód pod wieś Kiełpin, tam gdzie mieliśmy ukryty połatany kajak, którym się przedostawaliśmy na drugą stronę i wróciliśmy do Jabłonny, do babci, gdzie mieszkała, tak jak powiedziałem, moja mama, moja siostra, brat wtedy już był w Kampinosie, siostra jako żołnierz WSK, to jeszcze w szpitalu legionowskim, jako sanitariuszka, bo tam byli postrzelani, ranni żołnierze oczywiście zakonspirowani. Mnie opatrywał doktor Witold Piotr wysiedlony z Poznania chirurg ortopeda. 4 października chyba Niemcy wysiedlili ludność z terenu Jabłonny przez most pontonowy na wysokości Rajszewa, tam do obozu przejściowego w Łomiankach. Stamtąd pędzili nas w kierunku Modlina, gdzie już były podstawione wagony do wywózki do Niemiec. Udało się nam mniej więcej na wysokości Kazunia z tej kolumny po raz kolejny, tak jak w 1939 roku na wschodzie, oderwać.
Znaleźliśmy się w miejscowości Leszno koło Błonia i tam 18 stycznia 1945 roku wkroczyły oddziały polskie z sowieckimi, to znaczy przyszło to słynne oswobodzenie. Już 21 stycznia wracaliśmy do Warszawy. Tak sobie pomyślałem, popatrzyłem, że Armia Czerwona i oddziały I Armii Wojska Polskiego oswobodziły dwa cmentarze: cmentarz miasta i cmentarz tych co polegli, bo tak wyglądała Warszawa, wyglądała strasznie. Potem był udział w ekshumacji poległych, chowaniu ich na cmentarzu na Powązkach, potem był udział w ekshumacji w Palmirach. Tam pierwszy raz poznałem pana Bartoszewskiego, to znaczy dowiedziałem się, że to jest Bartoszewki.
Potem były szykany, nieprzyjęcie na studia z wilczym biletem. Trzeba było innej drogi szukać we Wrocławiu, ale różnymi kombinacjami.

  • Czyli jednak te dwie litery AK ciągnęły się za panem?

Ciągnęły się, bardzo długo się ciągnęły. Potem cały czas mieszkałem w Jabłonnie, trochę w Gdańsku, tam małą maturę robiłem, człowiek się musiał powłóczyć, żeby uzupełnić naukę. Proszę sobie wyobrazić, że w 1985 roku, udało mnie się, moim sposobem, byłem w „WIS-ie” przecież w czasie okupacji, nadać skwerowi w Jabłonnie nazwę skwer Armii Krajowej przy urzędzie gminy 1985 rok, jednej z ulic nadać imię „Szarych Szeregów”, a drugiej generała Leopolda Okulickiego. Pomagała mnie w tym pani naczelnik gminy, której mąż był szyfrantem w ambasadzie PRL w Waszyngtonie, to nie są żarty. [Jest taki] termin „haki”, „haki” bywają różne. Proszę sobie wyobrazić że byłem wezwany, gdzie byłem trzykrotnie czy czterokrotnie w latach 1945−1946, przy ulicy Sierakowskiego, tam się mieściła taka instytucja, która się nazywała Wojewódzki Urząd Bezpieczeństwa Publicznego, nawet mnie poczęstowano parę razy w pięty, ale tam chodziło o inną sprawę, o sprawę referendum „Trzy razy »Nie«”. W 1985 roku zostałem tam wezwany po tej sprawie, którą mi się udało przeprowadzić. Spojrzałem, przywitano mnie w 1985 roku tym samym językiem z 1945 roku, posługiwali się tą sama terminologią. Patrzę, jest znajoma teczka, podniszczona, odarta, w 1985 roku, jeszcze teczka, teraz się mówi o teczkach różnych. Szykany były, proszę mi wierzyć, dwie litery AK, gorszy termin za nami szedł krok w krok „zaplute karły reakcji”.
W 1949 roku robię maturę, jeszcze w 1950 chodziłem nadal, bo to było państwowe liceum protetyki stomatologicznej, ale ogólnokształcącą maturę robiłem w 1949 roku. Składam dokumenty, jeszcze bratnia pomoc wtedy była, „bratniak” tak zwany, na Oczki i dwie koleżanki i dwóch nas kolegów, ja i kolega, czekamy godzinę, dwie, wychodzi student w wieku około sześćdziesięciu lat w czapce z naszymi dokumentami i wręcza nam to i wilcze bilety: „Nie składajcie nigdzie, gram z wami uczciwie, nie usiłujcie składać dokumentów na żadną uczelnię warszawską, bo się nie dostaniecie”. Mój ojciec zawodowy oficer czasów wojny, przedwojenny zawodowy wojskowy, koleżanki z 11. Pułku Ułanów, wachmistrz z Ciechanowa, tam kolegi z 7. Pułku Ułanów z Lublina i tak dalej. Nie dostawało się nakazów pracy, a mogło [się] kończyć nie wiadomo co, a jak [się] nie dostało prawa praktyki czy prawa wykonywania zawodu na terenie miasta Stołecznego Warszawy, to było [się] aut, było [się] wyrzuconym poza nawias. To nie jest skarga, to się przebrnęło dzięki profesorom przedwojennym, profesor Ujejski, profesor [Zeńczak], profesor Górski, że tutaj się zdawało kolokwia na AM po cichu, a we Wrocławiu się jeździło na sesje.
W 1954 roku dyplom lekarza się dostało, ale co z tego kiedy nie mogłem być zatrudniony w mieście stołecznym Warszawie, bo ja nie miałem prawa studiować. Trzeba było uprawnienia protetyczne zrobić, ortodontyczne, że miało się prawo pracować w ustach pod potrzeby uzupełnienia ującego uzębienia.

  • Chciałabym jeszcze cofnąć się do czasów Powstania, proszę powiedzieć jak to było, że był pan kontuzjowany, jaka to była sytuacja?

To była sytuacja w pobliżu ulicy Dymińskiej, na ulicy Dymińskiej albo Zajączka, staliśmy, czterech chyba nas, przy bramie i czy to był granatnik, czy to był inny pocisk, raptem potworny huk. Jeden kolega, który pierwszy stał z prawej strony dostał po oczach, później go nawet brali po Powstaniu do Szwecji, mój kolega zresztą, on chodził do „zamojszczaka”. Oni mnie zasłaniali ci dwaj, dostałem lekko, ale strzelił mi odłamek w rękę i drugi odłamek w brzuch. Proszę sobie wyobrazić szczęście w nieszczęściu, że tak mi wszedł, że nie naruszył otrzewnej. Tam podejrzewali jednak, bo mnie to później nie goiło się dłuższy czas, ale na Dymińskiej był punkt opatrunkowy i po prostu chirurg mnie pęsetą, nie wiem oblewając, mieli trochę jodyny, po prostu wyszarpał odłamek, zaryzykował. Są dwie otrzewne: jest otrzewna i otrzewna trzewna, to są dwie osłony, bo tu to jest szeroki mięsień brzucha, ten był naruszony. Podwiązali naczynie. Z opatrunkami to była historia co było pod ręką.
Jeszcze miałem dwa razy [rany] po nogach, ale na całe szczęście nie było tak, żeby się wdało zakażenie, później się wdało zakażenia, ale jak już w Jabłonnie byłem. Temu koledze, który obok stał, to urwało nogę prawą, pierwszy dostał po twarzy, Adolf miał na imię, Włodek dostał, nogę mu urwało, a ja ponieważ stałem trzeci i ogień, odłamki, poszły na nich, ale to leciało nie wiadomo skąd i nie wiadomo kiedy. Dostałem, od tamtej pory, to był tak potworny huk, że mam chroniczne zapalenie nerwu trójdzielnego w głowie.

  • Ogłuszyło pana?

Ogłuszyło i w ogóle do tej pory mam kłopoty z prawym uchem, nerw trójdzielny mnie prześladuje, to jest pochodna, bo robią mi od czasu do czasu rezonans mózgu, ale nerw trójdzielny całe szczęście nie jest w mózgu, tylko jest w czaszce. To było tuż przed [24] czy [23] września, ale załóżmy [24] i powiedzieli: „Chłopaki nie macie tutaj…”. Tamtego zabrali, niewidomego też, ale tam była druga grupa, ze „szczurów” jeszcze parę zostało tam, ale też zdziesiątkowane wszystko. W zasadzie kontakt między Żoliborzem a Śródmieściem, to już był wyrywkowy, masę zginęło, podają w publikacjach, taka i taka liczba, ale też dokładnie nie podają. Motek Duchowski, z chorągwi warszawskiej, bardzo fajny kolega, to mówi, że to było zdziesiątkowane, mówi: „Jak została nas jedna dziesiąta, to było dobrze”. Też podostawali Krzyże Walecznych.

  • Dwa razy był pan ranny?

Raz tylko byłem ranny w kilku miejscach, oni dawali „odpryskówki”, to było straszne.

  • Pamięta pan może reakcję ludności cywilnej na Powstańców?

W tym okresie, o którym mówię, to jest wrzesień, to była ogólnie można nazwać rezygnacja, apatia. Jeszcze sierpień jak żeśmy na Żoliborzu urzędowali, że tak powiem, to wtedy zupełnie co innego. Żoliborz wtedy nie był tak zabudowany jak teraz, to było zupełnie co innego, było dużo wolnych przestrzeni. Ludzie mieli kontakt z Babicami, dawne Boernerowo, tam było dużo w ogródkach żywności i tak dalej, nie było żadnych kłopotów, dostarczali to Powstańcom i entuzjazm był nieustanny. Malkontentów zawsze się znajdzie dużo – „Po co wam to wszystko?”. Potem jak zaczęło Powstanie coraz bardziej krwawić… Rzeczywiście tyle młodych ludzi padło, Armia Krajowa była armią ochotnicza, młodą, przecież dziewięćdziesiąt procent to była młodzież, ochotnicy niezaprawieni w bojach, to była tragedia, to jest luźna uwaga.
Przecież jaka tragedia była, to dotyczy Powstania, atak na Dworzec Gdański. Ściągnęli „Dolinę”, żołnierzy „Doliny” z Puszczy Nalibockiej, to były oddziały partyzanckie, leśnie, które nie potrafiły się znaleźć w walkach ulicznych. Ginie trzystu pięćdziesięciu ludzi w pierwszym rzucie, w drugim rzucie major „Okoń” rzuca znów do nieudanego ataku, ginie następne około czterystu i potem niedobitki zostawiając broń na Żoliborzu, idą do Puszczy Kampinoskiej, też nie tą drogę, którą powinni. Widziałem, po ataku gdańskim 17 sierpnia morale załamały się trochę wśród i ludności i walczących, bo to było straszne, przecież tylu ludzi pada na przestrzeni tak krótkiego czasu, proszę sobie wyobrazić około pięciuset ludzi w przeciągu dwóch dób pada, a przecież zginęło dwieście tysięcy ludności cywilnej, a dwadzieścia pięć tysięcy Powstańców.

  • Spotkał się pan z docinkami ze strony ludności cywilnej?

Nie, raczej ze współczuciem, bo myśmy byli ci najmłodsi, piętnaście lat. Jeszcze pozwolę sobie wrócić do 1939 roku, do ewakuacji garnizonu. Wychowałem się w wojsku, rano otwierałem oczy było wojsko, do szkoły dla rodzin wojskowych, z powrotem do domu przez jezdnię, wojsko. Świat mi się zawalił, dzieciństwa nie pamiętam, bo nie było pełnego dzieciństwa i raptem stałem się stary maluśki. 1939 rok, dziesięcioletni chłopak zawalił mu się świat na głowę. Widziałem rzeczy straszne w 1939 roku, jeżeli nie gorsze jak w Powstaniu Warszawskim. Widziałem wyłapywanie żołnierzy polskich błąkających się przez pewne grupy etniczne i moskali, których pamiętałem jak matka mnie straszyła, bo szpinaku nie lubiłem, że ten cię z czerwoną gwiazdą złapie. To jest tragedia, mam to w oczach.
Potem dopiero udział w konspiracji w pełnym tego słowa znaczeniu, to nie była zabawa, byłem stary maluśki, byłem młodym dzieciakiem, dorosłym i zupełnie to inaczej odbierałem, zupełnie inaczej to przeżywałem, bo to się za mną ciągnęło i to się ciągnie jeszcze czasami we snach.

  • Jak pan teraz wspomina Powstanie i myśli pan o Powstaniu z perspektywy czasu i mając tą wiedzę, którą pan ma? Jakie refleksje się panu nasuwają?

Właśnie przez splot dwóch sytuacji 1939, okupacja, Powstanie, Powstanie do końca swojego życia będę uważał za bezwzględnie sensowny, mający bardzo mocne podstawy, zryw patriotyczny narodu, społeczeństwa warszawskiego, ale w ogóle to był ostatni akord akcji „Burza” czyli Powstania ogólnonarodowego. Tutaj, to przyjmuję – bo byłem w środku tego i przeżywałem tą tragedię – nie jako dopust Boży, tylko to była konieczność i decyzja była słuszna. Sto tysięcy młodych ludzi miało się stawić rzekomo do kopania okopów i tak dalej, wybiliby, wymordowali, byli bezwzględni i jedni, i drudzy. Szkoda, ile razy pójdę 1 [sierpnia] o siedemnastej na Powązki, a mam pamięć fotograficzną, odtwarzam sobie detale… Tu można by mówić bardzo długo na ten temat. Dlatego jak wchodzę tutaj, to znów kawałek serca zostawiam, za każdym razem jak tu jestem, w Muzeum, bo widzę pewne rzeczy, z którymi miałem kontakt.
Jeszcze wrócę, jak patrzę na eksponat mogiły żołnierskiej, przecież brałem udział w ekshumacji, jako bardzo młody człowiek… Ciągle trzeba wziąć pod uwagę wiek, inaczej odbiera człowiek stary. Później, po wojnie, jestem w Palmirach, otwierają mogiły i widzę tych ludzi, widzę szczątki ludzi, których znałem. Potem jestem w 1987 roku w Katyniu i idę tam po tej ziemi i mam w kieszeni fotografię pułkownika Silewicza dowódcę II batalionu i jego brata majora Bernarda i przyjaciela jednego, drugiego, mojego ojca, którzy tam zginęli. To wszystko razem i Powstanie, to jest pewne obciążenie. Ciężko było, ale dobrze, że tutaj zostanie to ze sztandarem moim włącznie na pamiątkę.




Warszawa, 24 sierpnia 2006 roku
Rozmowę prowadziła Aleksandra Żaczek
Edmund Kuklewski Pseudonim: „Chudy”, „Prawdzic” Stopień: łącznik Formacja: „Szare Szeregi”,Zgrupowanie „Żaglowiec” Dzielnica: Żoliborz Zobacz biogram

Zobacz także

Nasz newsletter