Edward Wacław Sutton-Suchodolski „Czarny”

Archiwum Historii Mówionej

Nazywam się Edward Wacław Suchodolski, drugie nazwisko Edward Walter Sutton. Urodziłem się w Warszawie 18 lipca 1929 roku. Jak miałem dwa czy trzy lata przeprowadziliśmy się do Warszawy na Franciszkańską 11 mieszkania 112. Potem, jak założyli getto, to myśmy przeprowadzili się znów na Mostową 5. W 1939 roku połowa tego domu była zburzona. To jest blisko Starej, na Mostowej lub Brzozowej. Do Powstania Niemcy zaczęli burzyć. Tatuś wyrzucił pieska Maciusia przez okno, nikt go nie złapał i zginął. Co było jeszcze? Mundur kolejowy był. Tatuś zakopał, po wojnie przyjechał i nic nie było, roweru nie było.

  • Pan był jedynym dzieckiem?

Tak, bo mój brat umarł w 1927 roku, a mama była w ciąży ze mną. Po zakończeniu Powstania myśmy poszli do cywila, bo „własowcy” zabijali akowców, Litwini zabijali. Ja, tata i mama myśmy szli ze Starówki grupą, może z tysiąc osób, przez wszystkie barykady, gruzy i myśmy byli zaraz na Woli [rozdzieleni], koło kościoła [Świętego Wojciecha]. Jeden gestapowiec stał na samochodzie i rozdzielali. Mama była [skierowana] w prawo, [my w lewo].

  • To już było po zakończeniu Powstania?

Tak, to było przy końcu października.

  • Jak wyglądało pana związanie się z konspiracją? Był pan bardzo młodym chłopaczkiem.

Dla mnie to bardzo było przyjemnie mieć broń, uczyć się strzelać, zabijać.

  • Kto pana wciągnął do konspiracji?

Koledzy. Jak na Chmielnej robiłem w warsztatach kolejowych, to koledzy mnie zaciągnęli do AL. Ja nawet nie wiedziałem [że to AL], dopiero później. Kuzyn był w Armii Krajowej, bo mieszkał na Świętojańskiej, w fabryce firanek była nasza [siedziba], syndykalistów. Jak zaczęli burzyć, to myśmy w podziemiu byli i operacje były. Mieliśmy dwa wypady. Mój kuzyn, pseudonim „Korona”, dostał „szafą”, odłamkiem.

  • To już w czasie Powstania?

Tak.

  • Proszę jeszcze powiedzieć o waszym szkoleniu, przygotowywaniu się do Powstania.

Przed Powstaniem na Woli, w Laskach myśmy uczyli się rozbierać granaty, broń.

  • Potrafił pan rozbroić pocisk?

Tak, po ciemku. Stamtąd myśmy wychodzili na akcje.

  • Jakie to były akcje?

Wyrzucać ulotki z kina na Złotej. Potem przenosić [różne materiały], patrolka, że szli, dać im znak, że patrolka idzie, jak kogoś mieli zabić. Potem, przy końcu, na Okopowej, rzucać z tramwajów kolce pod kolumnę niemieckich wozów. Dopiero mój świętej pamięci tata poszedł do kuzyna Jurka i mówi [do mnie]: „Wiesz co?! Jurek jest w Powstaniu!”. To ja na gwałt, miałem broń z 1939 roku, pistolet zasmarowany był i u nas było pięć czy dziesięć butelek. To kompania powstańców. Z siekierą na księżyc szli, ale człowiek ryzykował, młody to głupi.

  • Jaki wyglądał 1 sierpnia 1944 roku, godzina „W”? Gdzie pan wtedy był?

Szedłem z pracy, bo byłem na kolei, na Chmielnej. Do tramwaju idę…

  • Pan miał wtedy piętnaście lat i już pracował?

Tak, jako uczeń, bo to były najlepsze papiery, te Ausweisy. Dawali prowiant, mundur, węgiel. Było nas czterdziestu uczniów, uczyli się na zawiadowców stacji. Myśmy reperowali dźwignie i malowali. Mieliśmy cztery godziny niemieckiego i cztery w warsztacie. Mieliśmy majstra Niemca i Polaka. Nieraz to była taka heca: wzięliśmy drut z prądu i do klamki przyłączyliśmy. Jak majster wchodził, Niemiec, to go potrzęsło. To były głupie żarty.

  • Nie było żadnych konsekwencji? To przecież było zagrożenie życia!

A co nam zrobi? Zabije czterdziestu uczniów?! Kolejarze mieli torby, zawsze była pełna, to myśmy węgla brali jak kolejarze, wychodzili z węglem i sprzedawali przez okno na Chmielnej. Tam był pasaż Simonsa, kino było i myśmy handlowali. Mieliśmy jednego folksdojcza, to był Modrzejewski, drezyną jeździł po torach, sprawdzał. Mieliśmy majstra, Robak się nazywał, mieszkał na Chmielnej. To było fajne, robiło się patelnie z tego. Mój kuzyn był kowalem, robili patelnie, karbidówki, później szufelki, pogrzebacze. To wszystko się robiło na handel.

  • Jednym słowem wykorzystywaliście swoje możliwości?

Tak. Przed wojną, jak mieszkałem na Franciszkańskiej, to było chyba piętnaście rodzin [katolickich], a reszta [to] byli Żydzi, cała dzielnica była żydowska. To macę nam dawali. Jak mieli kuczki, takie szałasy [budowali], to mój ojciec i mój stryj butelki z lasowanym wapnem wstawiali i wybuchało albo czarnego kota rzucali z czwartego piętra. To takie hece były.

  • 1 sierpnia był pan w szkole?

Był telefon. Z pracy jechałem i musiałem przesiadkę mieć na Chmielnej. Mama mi zrobiła służbowy bilet i szedłem na Mostową. Patrzę, ludzie uciekają i pojechałem do domu. Dopiero się dowiedziałem, jak tata poszedł do stryja, że Jurek już w Powstaniu. Nie mogłem iść na Śródmieście, bo tam już Niemcy byli, to poszedłem do Armii Krajowej. Później, jak uciekli ze Śródmieścia, byli na Freta pod [numerem] 10, mieli lepsze jedzenie jak w AK. Poszedłem tam, żeby się najeść. Ale o jedno się walczyło – żeby Niemca wyrzucić.

  • Proszę powiedzieć, jak to wyglądało, kiedy pan tam z nimi był. Brał pan udział w jakichś konkretnych akcjach?

Z Armii Ludowej nie miałem żadnej akcji, tylko z syndykalistów, z Armii Krajowej. [Jedną] miałem na Konwiktorskiej w Wytwórni Papierów Wartościowych i druga akcja w Domu Profesorów na Brzozowej. Zaczęło się od Bugaju na parterze, dopiero później na czwartym piętrze, windą i potem mostek był. Stamtąd myśmy wyszli i niedługo był koniec Powstania. To była moja ostatnia akcja.

  • Czy był pan świadkiem jakichś szczególnych akcji? Bo to była Starówka, bardzo wrażliwy punkt, prawda?

Tak. Mój kolega, co miał ckm na parterze, to jak nieraz usnąłem, to serię puścił. Jak [rozzłościł] „kałmuków”, [którzy] byli w koszarach, jak były Kamienne Schodki, ja się obudziłem. Jak zaczęli rąbać, to myśmy uciekli na górę, bo to był parter, ale wysoki od Bugaju, w tym Domu Profesorów.

  • Starówka przetrwała tylko miesiąc, 1 września już padła, prawda?

Myśmy wyjechali w październiku.

  • Tak, ale musiał pan ze Starówki jakoś się wydostać!

Myśmy poddali się wszyscy. Poddała się Starówka i później wszystkich ludzi powyganiali na Śródmieście.

  • Pan też był wśród wygonionych?

Tak, ze wszystkimi. Tylko ja się przebrałem, bo miałem panterkę i miałem cywilne ubranie. Przebrałem się do cywila ja, mój kuzyn i podporucznik Jerzy Zegler. Myśmy szli do Kampinosu, ale nas za dużo było. Na dworcu nas zaczęli liczyć i „kanarki” mi zabrali szmajsera, mówili: „O, idziecie do Kampinosu, po co wam broń?!”. I myśmy musieli się cofnąć. Jak poszliśmy do burzowca, każdy się trzymał za pasek. Wszystkie kanały szły do wyspy burzowej i taki był prąd, popychał. Było aż pod pachy [wody].

  • W którym miejscu pan wchodził?

Na placu Krasińskich, jak jest pomnik.

  • Tam był ten burzowiec?

Tak, ten głaz jest.

  • Daleko doszliście?

Na Dworzec Gdański. Spory kawał. Człowiek wrócił potem mokry, buty mokre, wszystko przemoczone i to śmierdziało. Mama została w Polsce. Z Warszawy szła do Mąkolina. To jest mała wieś, tam, gdzie była cukrownia, jak Wyszogród, spory kawał.

  • To koło Płocka?

Tak, województwo mazowieckie. Prosiła wszystkich i poszła do brata, bo brat miał gospodarkę. Brat uderzył takiego „okumuna” łopatą, bo kazał sobie coś zrobić i [ten] powiedział dzielnicowemu, i wujka zamknęli do obozu. Zostawił żonę i czworo dzieci. Po wojnie chciał go zabić za to, ale jakoś mu przebaczył.

  • Jakie były pana dalsze losy?

Nas wieźli na Dworzec Zachodni, do Pruszkowa, do warsztatów kolejowych. Ja miałem papiery, to tak: ciocia moja, mój tatuś i ja na kolej. Stamtąd zawieźli nas do Dachau, obozu przejściowego i siostry niemieckie z Czerwonego Krzyża w połowie drogi dały nam kawę. To były dwa kubełki: jeden na [kawę] i potem jeden do wody. Stamtąd nas wysyłali, jak ktoś miał jakiś zawód, a że byłem kolejarzem, miałem dowód osobisty, to mnie wzięli na kolej.

  • Przydał się pan im?

Tak, robiłem na tokarni. Jak koło od wagonów zmieniali, to na tokarni położyło się, przyśrubowało i tam są pierścienie, dwa noże chodziły i potem nową obręcz [miały]. Moja praca była osiem kół na całą zmianę. Robiłem w dzień i potem robiłem w nocy. W nocy było dobrze, bo Anglicy bombardowali, a ja sobie jeździłem…

  • Jak to – „było dobrze”? To było niebezpieczne!

Nie pracowałem, jeździłem sobie taką [maszyną], co wozi koła, na szynach. Trzeba było w hali zerwać to, kopnąć, a ja sobie jeździłem w tę i z powrotem.

  • Nie bał się pan bombardowania?

Człowiek zginie, co tam, młody, to głupi. Byłem raz zasypany w 1939 roku, bo u nas na Franciszkańskiej była bóżnica. Chodziłem na macę. Po żydowsku mówiłem tak jak po polsku, po niemiecku.

  • Coś takiego!

Żyje człowiek z nimi codziennie. Ja chodziłem do bóżnicy, oni chodzili. Miałem koleżankę Żydówkę, Salcię. Ładna Żydóweczka była. A mój kuzyn miał Ryfkę. Były tam warsztaty, co robili z gęsiej skóry kiełbasy. To było solone bardzo. Jak wojna wybuchła, to myśmy to wszystko zabrali. Było tak, że panował tyfus brzuszny albo plamisty. Było izolowane, zamknęli bramę, policjant trzymał. Kwarantanna była, dopóki nie przeszło, bo niektórzy Żydzi to byli chasydzi, to byli brudasy. Narobili w pudełeczko, w gazetę i rzucali przez okno, taki pakiet był. Mieli takie cycele, te do wiary, pejsate byli. To [były] najgorsze brudasy.

  • Umieliście z nimi współżyć, jak się okazuje.

Tak, tylko studenci z politechniki [nie]. A myśmy żyli. [...] Na placu Krasińskich, jak była Poczta Główna, była karuzela. Akurat się getto paliło wtenczas i szedłem, patrolka mnie złapała i pyta się, czy jestem Żydem. Mówię, że nie, że jestem katolik. Wzięli mnie do bramy i mówili, żebym spuścił spodnie. Jak bym był obrzezany, to bym w łeb dostał, a tak, że byłem nieobrzezany, to żyję do dzisiaj. I takie moje życie, Edwarda Suttona-Suchodolskiego.

  • Jak pan się wydostał z obozu w Dachau? Kto wyzwalał obóz?

Z Salsburga uciekłem do Polski, do Wrocławia, pod wagonami. Na kolei wagony reperowała moja ciocia, to wiem, jak budują wagony. Na belkach leżałem tak jak na krzyżu, bo takie były belki i można było jechać. Tylko że koło ubikacji byłem, to jak ktoś spuścił wodę to… i to w Boże Narodzenie w 1944 roku. Dalej nie mogłem i chciałem się puścić, tata mówi: „Zatrzyma się pociąg, bo [będą] musieli czyścić sadze”. Tam byli Czesi, robili na stacji kolejowej i ja mówię: „Tato, ja już zginę”, nie mogliśmy dojechać.
  • Ojciec był z panem? Też się schował?

Oni po powstaniu wypędzili wszystkich, mamę, cała Starówka poszła do niewoli, do obozów koncentracyjnych. Połowa zaginęła, połowa do pracy, kto był zdolny. Mój kuzyn, pseudonim „Korona”, złapali go we Wrocławiu, potem wysłali do Niemiec. Dopiero się dowiedziałem w 1963 roku, że on był w Niemczech, drugim razem go złapali. A ja czekałem, jak Amerykanie [przyjdą]. Jak jeszcze przedtem pytali: „Skąd ty jesteś?”, mówię: „Mój tatuś jest folksdojczem, tak samo ja jestem pół Niemiec, pół Polak i ruski chcą mnie zabić. I uciekłem”. Mówię: „Gdzie jest biuro pracy?”. Powiedzieli, że tutaj i tutaj. Poszedłem do biura pracy i mówię, skąd uciekam: „Tata jest folksdojczem, ja folksdojczem, ruski chcą mnie zabić”. Przyszedłem i mówię: Heil Hitler, heil Hitler!

  • Dlaczego pan mówił, że ojciec jest folksdojczem?

Jakbym nie powiedział, to co bym dostał? Nie dostałbym pracy. Jestem pół Niemiec, pół [Polak], folksdojczem byłem. Poszedłem do piekarni i powiedziałem: Heil Hitler!, aby żyć. Kobiety się puszczały w obozach za pajdkę chleba. Człowiek chce żyć. To nie jest grzech, że ma seks czy coś. Chce żyć, przeżyli.

  • Jak się skończyła pana ucieczka z obozu?

W Boże Narodzenie w 1944 roku. Byłem na kolei, wiedziałem, gdzie pociąg idzie – do Wrocławia. Poszliśmy akurat w nocy i o tej godzinie pociąg odchodził. Położyliśmy się z tatą na belki i…

  • Dojechaliście do Wrocławia?

No, do Hofu, do Bawarii. Od Salsburga do Bawarii nie wiem, ile kilometrów, ale dosyć dużo. Było zimno, jak pociąg leciał w Boże Narodzenie. Zimno jak cholera, a człowiek tak leżał, zmarzły ręce bez rękawiczek. Wyszedłem z Warszawy zaraz po Powstaniu, miałem tylko jesionkę i to dała mi dozorczyni. Bo tak to wyszedłem w marynarce tylko i w spodniach. Dała mi kurtkę swojego syna. Człowiek jakoś żył, dziękować Bogu. Potem mnie wyzwolili i ja mówię: „No to co?”. W obozach wszystkich powyłapywali Amerykanie, wzięli do koszar wojskowych. I był policjant polski, kowboj Amerykanin, z pistoletem i ludzie chodzili, zabierali samochody potem. Potem wszystkich wzięli do obozów i pilnowali ich. Kupiłem motocykl od Niemca, pomalowałem go na zielono: polish military, cenne, „Edziu, give me gasoline” – i pojechałem z powrotem do Bambergu, tam, gdzie w Langwasser byli jeńcy wojenni z 1939 roku. Stamtąd przez Austrię pojechałem do Włoch.

  • Do 2 Korpusu?

Tak. Koło Monachium byłem, tam gdzie oficerowie byli, przez Austrię, Bolsano, przez góry, wszystkie czołgi niemieckie pobite, to jechał szóstym biegiem, pomalutku i do Bolonii. Polacy wyzwolili Bolonię. W Bolsano było rano tak zimno, że człowiek w kalesonach chodził, tak było zimno. To był maj, czerwiec. Człowiek by zmarzł, bo to w górach było, w Alpach.

  • Co tam pan robił?

Komandosi przyjeżdżali do Niemiec i werbowali Polaków, młodzież do wojska. Mieliśmy jechać do Polski jako 2 Korpus od generała Maczka. Lotnictwo, Dywizjon 303, później marynarka wojenna, wszyscy mieliśmy jechać. Ale jak zaczęli krzyczeć komuniści, to Anglicy nas rozwiązali. Przez to poszedłem do wojska, jestem dowódcą pancernego wozu. Jechałem z dowódcą kompanii kapitanem Kotem, to mówię: „Będzie duma, zielone berety, młody chłopak, siedemnaście lat, powodzenie będzie”. No i co? Zostałem na lodzie.

  • Rzeczywiście został pan komandosem?

Tak.

  • Długo pan służył?

Rok i cztery miesiące.

  • Co było potem? Powrót?

Byłem w rezerwie i musiałem kontrakt podpisać na dwa lata do pracy, bo nie chcieli Anglicy nas trzymać w koszarach wojskowych. Po dwóch latach mogłem zmienić sobie pracę. [...]

  • Czyli nie wrócił pan w ogóle do Polski po tym wszystkim? Osiedlił się pan na stałe w Stanach?

Tak.

  • Czy miał pan kontakty ze środowiskiem powstańczym?

Nie, żadnego, bo nie wiadomo, gdzie oni byli. Jak nas wszystkich zabrali do Pruszkowa, to nas rozdzielili. Nie wiadomo gdzie, w Niemczech czy w Bawarii, czy w Saksonii, czy do obozów koncentracyjnych. Nie wiadomo, gdzie to wszystko jest. Po wojnie nie wiadomo, czy ludzie zostali w Niemczech, czy mieli pracę, czy pojechali do Polski. Niektórzy przyjechali jak mój teść, [który] musiał się ukrywać, bo zaraz [wysłaliby] na Sybir albo zabiliby go.

  • Czy docierały do was informacje, co tu u nas się dzieje?

Tak, bo dwójka [kolegów] od Andersa pojechała do Polski, bo dużo uciekało. Mnie chcieli zaciągnąć do Ben Guriona, chcieli, żebym pojechał wyzwolić Izrael. Ja mówię: „Już mam dosyć wojen”. Co miałem zrobić? Miałem piętnaście lat i co miałem zrobić? Jechać do Polski? I na co? Nie miałem domu, nie miałem nic. Do gruzów jechać? Najlepsze to jest wojsko. Jak ojciec i matka. Dyscyplina jest, dadzą jeść, dają mundur i …

  • I decydują co robić.

Tak. Jeszcze zapłacą za to i z dzieciaka zrobią mężczyznę: „Marsz dwadzieścia kilometrów z plecakiem”. Pamiętam, raz byliśmy na manewrach i był mój kolega Kucyk. Szliśmy, cały plecak z cegłami, patrzę, a jego nie ma z tyłu, jak go za łeb do... I buty były zabrudzone. W koszarach w Maceracie był batalion włoski i był ogólny zlew. Dałem buty na zlew i myję sobie te buty, a dowódca kompanii kapitan Kot mówi: „Takie bluźnierstwo”. Dostałem parę dni karnego i musiałem na słońcu czekać z karabinem cztery godziny, dwadzieścia kilo w plecaku za karę. Starszy sierżant zawsze: „Suchodolski, kiedy idziecie do fryzjera?!”, bo jak dali [pieniądze na fryzjera], kupiłem butelkę wina i sobie popiliśmy. Jak młody, to miał ładne życie.

  • Sam pan pojechał do Stanów? Nie tęsknił pan? Gdzie byli rodzice?

Tata był ze mną, pojechał do Polski, a ja mówię: „Wcześniej czy później, jak się ożenię, to nie będę z wami. To lepiej wcześniej”. Mówię: „Ty jedź do mamy, do swojej żony, ja pójdę w świat”.

  • Czyli usamodzielnił się pan, podjął męską decyzję, że tam pan pozostanie?

Tak, a co miałem zrobić? Żeby dom został, ale nas wszystkich wywieźli. Mojej mamy rodzina to było niepisate, nieczytate. Przed wojną mieli za dużo dzieci, to poszli krowy paść u bogatych. Teraz sam jest bogaty.

  • Czy miał pan rodzeństwo?

Kuzynów, mojej mamy brat, to jego dzieci. Byli najęci pod dworem i robili świątek, piątek, siedem dni w tygodniu. Dali im chałupę, jedna izba i to takie życie. Świątek, piątek musieli robić w polu. Deszcz nie deszcz, na zawołanie. Praktykant był i „okumun”. Poszedłem, urwałem sobie grochu słodkiego, a on mi zabrał czapkę. Ciocia poszła prosić. Mówię: „Ciociu, kupię sobie pięć par czapek na głowę, co tam byle cham będzie się rządził!”

  • U nas nastąpiły szczególne czasy potem. Bardzo niemile teraz wspominane. Czy pan do Polski wybrał się jeszcze w tamtych czasach, czy dopiero po odzyskaniu niepodległości?

Chciałem pojechać do Polski, nie mogłem dojechać. Wtenczas, w 1944 roku w Boże Narodzenie, Wrocław to był Breslau. Chciałem uciekać do Polski, chciałem być i do gruzów.

  • Wtedy jak pan jechał z ojcem pociągiem, to dojechał pan do Hofu, a co się stało potem?

Zostałem tam, bo już dalej nie miałem siły jechać.

  • Ojciec był z panem?

Tata był ze mną. Pojechał do Polski, do mamy, a ja pojechałem do Andersa.

  • Czyli wtedy właściwie rozdzieliły się wasze losy?

Kuzyn mój pojechał do Polski, musiał się ukrywać. Złapali go we Wrocławiu i odesłali z powrotem do Niemiec. Dopiero w 1963 roku dowiedziałem się, że go złapali. On się ukrywał, robił zakład oczyszczania miasta, nie był w konspiracji, w Powstaniu.

  • Czy zobaczył pan jeszcze rodziców?

Mama umarła, jak byłem w Anglii. Potem chciałem jak najdalej odlecieć od Polski i pojechałem do Ameryki. Tata mój umarł w 1985 roku.

  • Czyli zdążył pan go zobaczyć?

Tak, bo był w Ameryce. Wziąłem go na wakacje, był miesiąc, ale jak to starsi ludzie: spał, „O! – mówi – Polacy, żołnierze!”. Mówię: „Nie, to Amerykanie”. Dla niego było wszystko… Synowa nie mogła rozmawiać po polsku, bo tam urodzona, włoskiego pochodzenia. Tylko ja rozmawiałem. Coś mówił do synowej, całował ją w rękę, ale po miesiącu puściłem go z powrotem do Polski. Akurat zdążyłem na pogrzeb, jak konał we śnie. Córka miała wtenczas niecały rok. [...] Mówię: „Jak nie dostanę biletu, to chowajcie tatę”. Dostałem bilet, taksówka czekała na mnie na lotnisku. [...] Myśmy do Kenny pojechali, Lufthansa jeszcze czekała, bośmy dzwonili, że na pogrzeb. Dolecieliśmy [na] pogrzeb, kupiłem wieńce przez pocztę.

  • Kiedy pan nawiązał kontakty ze środowiskiem powstańczym?

Otworzyli kółko koło nas, może jakieś czterdzieści kilometrów i tam dużo było. Jeden to był znajomy, którego poznałem chyba w 1946 roku i niby on był SPK, to takie [Stowarzyszenie Polskich] Kombatantów. Jak się okazało, to mówił, że był w organizacji Todta. To on był przeciwko Armii Krajowej. Todta budowali tory. [...]

  • Czy po raz pierwszy przyjechał pan na obchody rocznicy Powstania, czy był już pan parę razy?

Byłem, jak chowaliśmy „Bora” Komorowskiego. To było pierwszy raz. Przywieźli prochy, myśmy chowali go na Powązkach wtenczas. Drugim razem…

  • Mówił pan, że jak przywieźli prochy Ignacego Paderewskiego.

Tak, Paderewski już był, to z Bushem przylecieli. Ja tylko [byłem], jak Sosnkowskiego chowali. Potem to już nie miałem czasu, bo byłem zajęty, pracowałem. Córkę widziałem tylko w niedzielę, bo robiłem sześć dni w tygodniu.

  • Czym pan się zajął?

Byłem fachowcem. Jak mój boss, kierownik fabryki zawołał, mówi: Eddy, I’ve got a job for you (mam pracę dla ciebie). „Ty znasz wszystkie plany, to ile chcesz? Klient chce dobrą robotę, obojętnie, ile kosztuje. Ma być na pierwszym miejscu”. [...]

  • Dziękujemy panu bardzo.



Warszawa, 28 lipca 2009 roku
Rozmowę prowadziła Iwona Brandt
Edward Wacław Sutton-Suchodolski Pseudonim: „Czarny” Stopień: strzelec Formacja: Zgrupowanie „Róg”, Kompania Syndykalistów Polskich Dzielnica: Stare Miasto Zobacz biogram

Zobacz także

Nasz newsletter