Irena Wojewódzka

Archiwum Historii Mówionej

Nazywam się Irena Wojewódzka. Urodziłam się 21 czerwca 1938 roku w Piastowie pod Warszawą.

  • W jakiej dzielnicy przebywała pani w czasie Powstania?

W czasie okupacji i Powstania mieszkałam z rodziną na Woli.

  • Proszę opowiedzieć o swoim rodzinnym domu.

Urodziłam się w Piastowie, w domku jednorodzinnym, który dla swojej trójki dzieci wybudował mój dziadek, Aleksander Wojewódzki. Urodziłam się w domu, nie w szpitalu. Już miałam siostrę Jadwigę, starszą o półtora roku. W czasie okupacji rodzice przenieśli się do Warszawy, skąd pochodzą obaj dziadkowie ze strony mamy i ojca. Łatwiej było utrzymać rodzinę, coś zarobić.

  • Kim był z zawodu pani ojciec?

Ojciec był kierowcą mechanikiem, mama przed wyjściem za mąż była modystką, potem pracowała u braci Jabłkowskich. Przedtem – w jakimś sklepie odzieżowym z galanterią, na Chmielnej.

  • W pani domu rodzinnym mieszkała pani z rodzicami i z siostrą?

Nie, to był domek, w którym mieszkał dziadek, on zbudował ten domek. Na parterze mieszkała córka ze swoją rodziną, młodszy syn.

  • Z czyjej strony to była rodzina?

Ojca. Ojciec miał dwoje rodzeństwa, młodszego brata Władysława, który […] zginął w 1939 roku w obronie Warszawy, [był żołnierzem] i siostrę, Helenę Bogalską, która mieszkała z córką i synem na parterze. Na górze mieszkał mój ojciec, jeszcze jako kawaler, i dziadek. Jak się ojciec ożenił, to rodzice mieszkali właśnie w Piastowie.

  • Gdzie mieszkaliście na Woli?

Na Woli mieszkaliśmy na ulicy Chłodnej 31. Mam nawet dokumenty, kenkartę ojca.

  • Była pani małym dzieckiem, jak pani odbierała to, co się wokół pani działo, czyli okupację? Czy pani zdawała sobie z tego sprawę?

Były takie momenty, że zdawałam sobie z tego sprawę. Pamiętam, że były ostrzeżenia. Nie wiem, czy kierowane do nas, czy w ogóle. Dziecko się orientuje z ogólnej sytuacji, co mu wolno powiedzieć, co nie. Na przykład wiedziałam, przy kim mam czegoś nie mówić. Była taka osoba, która mieszkała w oficynie na Chłodnej 31, nazywali ją „Śmietankowa”. Donosiła Niemcom, głównie gdzie ukrywają się Żydzi. [„Śmietankową” aresztowało w końcu gestapo jak zało jej osób, na które mogła donosić. Okazało się, że sama była Żydówką]. Wiem, że „Śmietankowej” trzeba było unikać. Nie pamiętam, czy mnie ktoś ostrzegał. W każdym razie [jak] widziało się gdzieś „Śmietankową”, a był teren spory na Chłodnej 31, było gdzie się usunąć… Jeszcze pamiętam, że trzeba było unikać dwóch chłopców, kiedy mieli odrę czy ospę. Mama powiedziała: „Nie bawcie się z nimi, bo zachorujecie”. Tak że wiedziałam, ale to już nie było związane z okupacją. Takie rzeczy pamiętam. Mieli płaszczyki w kratkę, pepitkę, trzeba było ich unikać, jak byli blisko. Ale potem spotkaliśmy się w przedszkolu, przychodzimy z siostrą: dwa płaszczyki wiszą. Co mamy teraz zrobić? Takie dylematy dziecinne.

  • Chodziła pani do przedszkola w czasie okupacji?

Tak.

  • Gdzie?

Nie wiem gdzie. Wiem, że było przedszkole, do którego nie uczęszczałam: od strony Żelaznej, jak się szło od getta Chłodną. Kiedyś poszłam tam z siostrą odebrać jakąś małą dziewczynkę. Wiem, że było przedszkole, ale tam nie chodziłam.

  • Chodziła pani do innego?

Do innego. Pamiętam, że było ładne. To była chyba jakaś dawna szkoła, bo była sala gimnastyczna, w której głównie przebywaliśmy. Miała różne drabinki na ścianach, można się było wspinać.

  • Kto prowadził to przedszkole?

Polacy na pewno.

  • Siostry zakonne?

Nie pamiętam żadnych habitów. Pamiętam dzieci, rówieśników. Byłam bardzo nieśmiała, raczej siedziałam zawsze, moja siostra nie interesowała się mną, nie pomagała mi wejść w zabawy. Wiem, że raz mnie poproszono, jakąś główną role grałam, byłam bardzo szczęśliwa. Ale raczej nie pamiętam najlepiej tego przedszkola. Nie było tak przez cały okres.

  • Czy byliście jakoś przez swoje wychowawczynie ostrzegane przed Niemcami?

Nie. Czułam się bezpieczna. Nie włączałam się, chyba z własnej winy, w gry. Czułam się trochę na boku.

  • Jakie obrazy pani zapamiętała, które na pani zrobiły duże wrażenie?

Związane z okupacją?

  • Tak. Początek pani życia jest związany z okupacją.

Nie wiem, czy chronologicznie podam.

  • To nie ma znaczenia. Pani była za malutka.

Powiem wyrywkowo obrazy, które mi się w tej chwili nasuwają. Jeszcze nim Powstanie wybuchło. Są chyba imieniny mojej mamy, czyli to musiał być 27 czerwca. Władysława miała na imię. Idziemy z siostrą i z babcią do mamy, złożyć jej życzenia. [...] Wydaje mi się, że to był dzień imienin mojej mamy, jeżeli dobrze sobie kojarzę [te laurki, które] trzymałyśmy w rękach. […] Być może to nie był czerwiec, tylko październik, może do ojca szłyśmy. Ale raczej to były życzenia dla mamy. Pamiętam, że stoimy z babcią i z siostrą przy krawężniku, chyba to była ulica Chłodna, bo dość szeroka. Wronia była węższa. Coś nas zatrzymało. Było dużo ludzi, cywilów, oczywiście warszawiaków, stojących na chodniku. Nie można było przejść, bo ulicą szła rzesza ludzi z tobołkami, wózeczki prowadzili, skromnie ubrani, spokojnie, wolno, równo szli. To była bliska odległość od getta, dlatego że my mieszkaliśmy na Chłodnej 31. Było widać […] od bramy [tego budynku „over pass”], przejście między gettem. Potem się [nauczyłam], że to jest getto duże i małe, ale było połączenie na Chłodnej, to pamiętam. Czekamy, bo ci ludzie idą. Zapamiętałam dwie rzeczy: że Polacy stojący na chodnikach śmieli się, właściwie szydzili z tych idących ludzi, a ci szli spokojnie, nie reagowali. Jedna osoba powiedziała, tylko nie wiem, czy to pamiętam, czy na przykład babcia powtarzała mamie tego samego dnia, jaki był odzew od kogoś idącego: „Śmiejcie się, śmiejcie. Dzisiaj my, jutro wy”. Ale co pamiętam na pewno, mam to przed oczami: szła między innymi bardzo wysoka osoba, bardzo elegancko ubrana, dystyngowana. Mogła to być żona jakiegoś prawnika, ubrana w czerni, miała dość długą suknię. Wyprostowana, szła bardzo godnie, miała szal koronkowy niezawiązany, tylko spływający, zakrywający ją, szeroki. Szła bardzo wyprostowana. Ogromne wrażenie zrobiła na mnie godność tej osoby. Była siwa, musiała mieć gdzieś koło sześćdziesiątki. Taki obraz pamiętam. Laurki były takie, że miałam narysowaną niezapominajkę. Laurka to rulon papieru, związany był niebieską wstążką, bardzo ładną. Byłam bardzo dumna z tej laurki. Jeszcze były liście paproci w tym. Byłam zainteresowana głównie laurką, żebym mogła mamie doręczyć, ale ten obraz między innymi też długo mi został. Laurka – przyjemność, a tutaj ten pochód.

  • Czy jest pani w stanie umiejscowić to wydarzenie w czasie? Ile pani mogła mieć wtedy lat?

Myślę, że to można w ten sposób umiejscowić, że laurki były narysowane przy pomocy nauczycielki, która przychodziła do siostry. Czyli siostra musiała mieć siedem lat. Dołączyłam, bo chciałam koniecznie tak jak siostra się uczyć. „Najpierw niech tylko słucha”. Włączyłam się, właściwie równo odbierałam edukację, mimo że byłam półtora roku młodsza od siostry. Czyli to musiało być przynajmniej rok przed Powstaniem. Ona miała osiem lat. Chyba tak, to było w ten sposób.

  • Co jeszcze pani z okresu okupacji zapamiętała? Czy były drastyczne momenty, które panią, jako dziecko, przeraziły?

Były takie dwa momenty, kiedy się bałam, bo moja mama się bała. Jeden z nich: jest przed Powstaniem, jesteśmy na ulicy, jest jakieś straszne zamieszanie.

  • Pani sobie zdawała sprawę z tego, że miało być Powstanie?

Nie, absolutnie nie. Jest ulica Warszawy, chyba gdzieś w okolicy Leszna. Pamiętam, że mama nas przytula – byłam z siostrą – do siebie, jest dosłownie histeryczna, wiem, że płacze, trzęsie się. My też. Mama nas przytula, żebyśmy nie widziały czegoś, jesteśmy zwrócone twarzami do mamy, mama nas obejmuje. Chyba nie zdawałam sobie sprawy, ale wszyscy ludzie byli w okropnym napięciu. Też się wtedy bałam, nie wiedziałam, czego, ale naprawdę się bałam. Potem się okazało, że to była egzekucja, na którą spędzali przechodniów, żeby warszawiacy widzieli. Nie wiem, czy to było to, ale wieszali ludzi za języki gdzieś na Lesznie. Nie wiem, jak to można umiejscowić.

  • Strzałów pani nie słyszała?

Nie, to było wieszanie zakładników czy kogoś. Kojarzę sobie to, że do tej pory jakoś pamiętam, że to było z tym faktem związane. Jakaś egzekucja była, ale strzałów nie pamiętam, czyli pewnie wieszali. Może mamie jakoś się udało odejść z nami, nim się to zaczęło. To coś w rodzaju ulicznej łapanki ludzi, żeby patrzyli na egzekucję. Pamiętam ten strach. Drugi taki moment, był już wtedy, kiedy było Powstanie. Myśmy schodzili do piwnic, jak były alarmy.
  • Do Powstania przejdziemy za chwilę.

Dobrze. Dwa razy się bałam, to pamiętam.

  • Jak wyglądało pani życie codzienne jako dziecka? Czy na przykład wychodziła pani na podwórko bawić się z sąsiadami, czy raczej nie wolno pani było?

Moje dziecięce życie nie było złe w porównaniu z innymi rówieśnikami, ponieważ ojciec zatrudnił się jako dozorca pod adresem Chłodna 31. Jak się wchodziło w bramę, to po lewej stronie było pomieszczenie jednoizbowe, ojciec z mamą prowadzili tam barek. Jak się wchodziło, to lada była, oczywiście była wódka, były kanapki, jakieś gorące dania. Pamiętam, że na pewno był alkohol, bo pamiętam, że byłam zainteresowana, jak ojciec kręcił butelką i alkohol leciał do szklanki. To było o tyle dobry punkt, że – potem się okazało – Niemcy przychodzili na wódkę, można było coś od nich wyciągnąć. Ale to tak na marginesie. W głębi był stół, nieraz z siostrą jadłyśmy tam posiłki. Jak spędzałyśmy czas? Jak się wchodziło na ten teren, po prawej stronie było wejście na dość spory teren, nawet tam mama kury hodowała. Może kilka tylko, ale pamiętam koguta, który był bardzo groźny, skakał nam na głowy. Koguta [też] się bałam. Jeszcze był z boku skład desek, przykryty, często się z siostrą tam bawiłyśmy. To było bezpieczne, było zagrodzone. Koguty nas goniły, albo kury. Poza tym w głębi tego podwórka, po lewej stronie była oficyna, gdzie mama wynajmowała pokój. Siostra pamięta nazwisko, nie będę mówiła, bo nie wiem, ale on miał dwóch synów czy wnuków raczej, bo to był starszy pan, rówieśników naszych. Nieraz bawiliśmy się tam wspólnie. Poza tym pokojem był też jakiś stryszek czy coś, gdzie był skład. Pamiętam dokładnie, jak to wyglądało: głowy brązowego cukru, myśmy skakali po tych głowach cukru, ale też było bezpiecznie. W pokoiku nas rodzice samych zostawiali. Siostra bardzo ładnie już umiała lepić z plasteliny ludziki, byłam nieszczęśliwa, bo mnie się nic nie udało ulepić, nawet chaty jakiejś czy parkanu. Same się zajmowałyśmy sobą, ale to był taki okres, kiedy jeszcze rodzice nad nami czuwali. Potem dużo czasu spędzałyśmy u babci na Wroniej i u dziadka. Jeszcze w głębi podwórza były stajnie, brukowany dziedziniec prowadził do tych stajni. Ojciec był bardzo dumny, że jestem odważna, chciał mnie kiedyś na konia posadzić. Strasznego wrzasku narobiłam, pamiętam, że ojciec był niezadowolony ze mnie. Myślę sobie: „Po co płakałam?”. Koni do tej pory się boję trochę. Potem przedszkole było i lekcje u babci.

  • Proszę opowiedzieć o lekcjach.

Ponieważ jakaś znajoma mojej babci miała córkę czy wnuczkę, dziewczynę w wieku może gimnazjalnym, ona przychodziła do siostry. [Nauczycielka był uczennicą tajnych kompletów liceum pedagogicznego. Ja z siostrą byłam jej „klasą”, z którą miała zajęcia praktyczne]. Ponieważ siostra już zaczęła być w wieku szkolnym, siedem lat skończyła, udzielała jej lekcji pisania, czytania. Też bardzo chciałam się uczyć. Najpierw mnie trochę odsuwali, że za mała, niech się bawi. Jednak nie dałam się wypchnąć stamtąd, też pisałam, czytałam. To było dość przyjemne, z wyjątkiem jednego incydentu, w którym miałam się nauczyć wierszyka: „Do fartuszka spadła gruszka i jeszcze dwa jabłuszka”. Nie nauczyłam się tego, sprytnie powiedziałam, że muszę iść do ubikacji, przesiedziałam tam do końca lekcji. Takie mam wspomnienia. Poza tym przedszkole. Nie byłam głodna, dlatego że w barku […].

  • Czuła się pani właściwie bezpiecznie?

Czułam się bezpiecznie. Mama nas uprzedzała, żeby nie wychodzić z bułką posmarowaną masłem i z szynką, żeby inni nie widzieli, że my to jemy, bo mama nie mogła innych dzieci karmić. Nie było zresztą więcej dzieci na tym podwórku, ale wiadomo było, że bieda była dookoła. […] To znaczy było jedzenie, poza tym ojciec też zadbał o to. Chyba naprzeciwko adresu Chłodna 31, był jakiś ojca znajomy, cukiernik. Był moim chrzestnym ojcem. Wiem, że ojciec nam nie pozwalał jeść żadnych słodyczy, że to jest sztuczne, nieczysto robione. Jedyne słodycze to właśnie u tego pana – nazwisko mi uciekło – mojego chrzestnego. Jak szliśmy do niego, to dostawaliśmy kostki wypełnione taką masą. Lubiłam te wizyty, bo dostawałam taką kostkę.

  • Czy pani dom rodzinny, mówię o okupacji oczywiście, był domem otwartym, gdzie przychodzili różni ludzie, czy raczej nie?

Nie.

  • Tylko rodzina?

Nie. To znaczy na Chłodną rodzina nie przychodziła. Byli klienci, my byłyśmy z siostrą w pokoiku. U babci, dziadek był szewcem, babcia była gospodynią. Dziadek zawsze dłubał, naprawy jakieś robił, w tym czasie sąsiadka może zaszła, ale nie pamiętam. Wizyt żadnych nie było. Nie pamiętam też wizyt w Piastowie, żeby nas ktoś odwiedzał.

  • Co jeszcze by pani chciała opowiedzieć z okresu okupacji? Czy pamięta pani jakieś radosne chwile? Dziecko odbiera świat inaczej.

Jakoś specjalnie chyba nie. Byłam dumna na przykład, że poszłam po taką dziewczynkę do przedszkola, że jestem sama przedszkolanką, idę po kogoś. Już prawie dorosła stałam w przedpokoju, żeby to dziecko nam przyprowadzili. Jeszcze chciałabym o jednym opowiedzieć, może nieradosnym, ale to bardzo silne wrażenie na mnie zrobiło. To było Boże Narodzenie, może Wigilia. Jesteśmy w tym pomieszczeniu, gdzie był barek, siedzimy przy stole, jest choinka ubrana. Ściana szczytowa stróżówki wychodziła na ulicę Chłodną. Był taki moment, że był huk, tak jakby wybuch. Okazało się, że koło urwało się od samochodu, uderzyło w ścianę. Potem znowu siedzimy, prawdopodobnie przy Wigilii. Gdyby to była Wigilia, to może bylibyśmy z babcią, ale wiem, że byliśmy sami. Byli rodzice, ja, siostra. Słyszymy skrobanie, nie pukanie do drzwi. Mama zaprosiła, nie wiem, czy ktoś podszedł, w każdym razie stanęło w drzwiach dziecko. Nie wiem czy to było dziecko, które znało moją rodzinę sprzed zamknięcia getta, czy po prostu trafiło, bo było blisko. Może usłyszało, może kolędy śpiewaliśmy, może światło, może ciepło, może zapachy jakieś czy intuicja to dziecko doprowadziła. To była dziewczynka mniej więcej w naszym wieku, mogła być starsza, [tak] wyglądała: duże oczy, skóra na kościach. Głodne dziecko na pewno. Nie wiem, czy poprosiła o jedzenie, czy mama zorientowała się, kto przyszedł i po co. Wiem, że na pewno ją zapraszała, żeby z nami usiadła i zjadła. Dziecko stało cały czas, zamknęło za sobą drzwi, ale cały czas stało przy drzwiach. Była w chuście, pamiętam oczy i szkielet twarzy. Mama jej dała dużo rzeczy na pewno. Było ciemno, godzina policyjna . […] Czy dotarła bezpiecznie do getta [z tymi zapasami], nie wiem. Bardzo mocne wrażenie. Jak byłam w Kanadzie, spotkałam dużo ludzi z okresu tak zwanej wojny Jaruzelskiego, po naszym stanie wojennym. Między innymi byłam z mężem u jego znajomych, to było mieszane małżeństwo, nie wiem, kto był Żydem. Oni przywieźli ze sobą, [kiedy] musieli czy chcieli opuścić Polskę w tym okresie, kiedy dużo Żydów opuszczało Polskę – obraz. Ten obraz przedstawiał właśnie taką dziewczynkę. Duże oczy, skóra, szal jakiś. Obraz był w ogromnych, grubych, pięknych, złoconych ramach. Moje pierwsze wrażenie było takie, że to nie pasuje do siebie − głód i bogactwo dookoła. Potem od razu mi się skojarzyło, że to bardzo słuszny wybór, bo Polacy też Chrystusa umęczonego na krzyżu oprawiają właśnie w takie ramy. To było bardzo silne, obraz tego dziecka wrócił do mnie. […]

  • Czy pani zdawała sobie sprawę z tego, że wybuchło Powstanie?

Nie zdawałam sobie sprawy.

  • Jak zmieniło się pani życie?

Bardzo się zmieniło. Czy sobie zdawałam sprawę? Może dopiero później sobie zdałam sprawę z incydentu, który miał miejsce na pewno w 1943 roku. Mogłam to umiejscowić, porównując datę zgonu mojego brata, który się urodził w grudniu 1943 roku. Mama musiała być w ciąży z nim, jak to się działo. Jak mówiłam, w głębi podwórza były konie, wozy jakieś były. Wiem, że był incydent, który spowodował, że widziałam awanturę rodziców. Dopiero później dowiedziałam się, co było przyczyną takiej awantury. Wtedy przeżywałam tę awanturę. Mama musiała być w ciąży. Potem mamę zapytałam, co to było. Powiedziała, że osłaniała brzuch, bo myślała, że ojciec ją nawet uderzy. Co się wydarzyło? Na wozie przy stajniach była gromadzone, prawdopodobnie przez Podziemie, broń. Głównie granaty przykryte sianem, workami jakimiś. O to podobno oparł się jakiś „wermachtowiec”. Chodzili, nie wiem czy z barku wyszli, jeden Niemiec z bronią oparł się kolbą o ten wóz, stał sobie. Czy zajrzał do tego, czy nie, nie wiem. Mama to widziała, tak się zdenerwowała, że myślała, żeby przeprosić, przyznać się. Podobno o mało nie zdradziła. Ojciec straszną awanturę mamie zrobił. Nie wiem, czy spił tego Niemca, czy gdzieś go wzięli na stronę, w każdym razie się nie wydało, co tam było. Ale już była broń, czyli to wspomnienie późniejsze. Nie było wpadki wtedy. Wracając do Powstania…

  • Czy mieszkaliście cały czas w tym samym miejscu?

Na Chłodnej, ale ojciec przeniósł mamę i nas do babci, na Wronią. Adresu nie pamiętam, to musiało być blisko Chłodnej, bo nie pamiętam długich spacerów. Boczna uliczka.
U babci pamiętam właściwie głównie pobyty w piwnicy. Nauczyłam się rozpoznawać – nie musiałam, bo babcia z dziadkiem i inni dorośli tym kierowali – syreny, że jest nalot. Były alarmy przeciwlotnicze, trzeba było zbiec do piwnicy. Zbiegało się po schodach z pierwszego piętra, do piwnicy. Pamiętam nastrój w piwnicy. Nie wiem, czy było światło w mieszkaniach, w piwnicy były świeczki. Nie taka piwnica jak teraz, że są takie przegrody, tylko było jedno spore pomieszczenie. Po obu stronach były wybite przejścia, dziury, przechodzili ludzie, przynosili wodę. Nieraz ludzie z bronią przechodzili, to też pamiętam. Tych ludzi z bronią się nie bałam. Wiem, że był problem z wodą. Głodni nie byliśmy, nie pamiętam, widocznie ojciec nas zaopatrzył. Pamiętam, że ludzie się modlili, to był szept. Nikt głośno nie rozmawiał, cicho. Pamiętam szum szeptów albo modlitw, albo rozmów cichych. Pobyty w piwnicy nieraz się wydłużały, nieraz były krótsze, ale potem wchodziliśmy na piętro do dziadków, to był chyba pokój z kuchnią, takie mieszkanie.
Pamiętam jeden wypadek. Wypuszczali nas trochę, trochę wychodziłam. Jak się wchodziło w bramę, to po lewej stronie było wejście do mieszkania babci na pierwsze piętro, na dół do piwnicy się schodziło, było też wyjście prześwitem na dziedziniec. Jeszcze były budynki z tyłu, była jakaś piekarnia, wypiekali gwiazdki z cukrem. Dziedziniec wyglądał w ten sposób, że było trochę trawy, jakiejś zieleni, krzaków, dookoła był owalny murek. Nieraz, pamiętam, skakałam po tym murku, czyli troszkę na powietrze się wychodziło. Na środku była kapliczka Matki Boskiej, nieduża, jak zwykle na podwórkach warszawskich. Pamiętam taki wypadek: kiedy nie było alarmu, skakałam sobie. Raptem się zorientowałam, że jestem sama. Usłyszałam gniewne głosy kobiet krzyczących na mnie – mało mnie z odległości nie rozszarpały wzrokiem, krzykiem – że co robię, dlaczego nie uciekam. Podobno samolot słyszeli, nie było alarmu, ale był samolot. Podobno jak Niemcy zobaczyli jakieś ruchy, to rzucali bomby. Bali się, że sprowokuję, że zostaną zbombardowani. Też się bałam, ale nie samolotu, tylko tych ludzi, którzy byli źli na mnie.

  • Ale nic się nie stało?

Nic się nie stało.
  • Jak długo pani przebywała u dziadków? Rodzice przychodzili do pani?

Musiała być z nami mama, a ojciec był w Powstaniu. Ojciec był akowcem.

  • Miała pani świadomość tego?

Nie. Widziałam, że ojca nie ma, ale nie dawało mi to poczucia jakiegoś mniejszego bezpieczeństwa. Była mama, babcia, nie byliśmy głodni. Pewnie się trochę bałam, ale nie dlatego, że ojca nie ma.

  • Co pani jeszcze zapamiętała, co na pani zrobiło wrażenie?

Pamiętam mocne wrażenia, jak się wychodziło z piwnic.

  • W czasie samego Powstania?

Nie. To znaczy jeden incydent pamiętam. Nie zdążyliśmy zbiec do piwnicy, nie wiem, co nas zatrzymało, czy było ostrzeżenie. Potem nagle wybuchy. Wiadomo, że już jest bombardowanie. Mama nie zdążyła z nami zejść. Nie wiem, czy babcia zdążyła. Pamiętam, że jesteśmy z mamą, siostra i ja, na półpięterku. Nie wiem, czy było okno. Był narożnik, wzmocnienie ściany. Mama nas trzyma, krzyczy, że jeżeli zginiemy to razem. Nie zginęłyśmy, nie zbombardowali nas, zdążyłyśmy zejść. To był drugi raz, kiedy mama się bała i ja się bałam. Ale zdążyłyśmy zejść albo już było po alarmie.

  • Słyszała pani bombardowania?

Tak. Dlatego bardzo silne na mnie wrażenie robi, jak nieraz w Muzeum Powstania odtwarzany jest ten dźwięk. Właśnie wybuchy, walące się mury, to było słychać. Najbardziej silne wrażenie na mnie robiły tak zwane krowy. Później się dowiedziałam, że to straszne armaty, „Berty” czy jakieś inne. To były straszne odgłosy.Huk pamiętam, kurz.
Pamiętam jedno związane z początkiem Powstania wydarzenie. Nie wiem, czy mieszkanie babci wychodziło na ulicę. Wiem, że stoimy w oknie, widok jest na ulicę Wronią. Może to był widok z korytarza. Wiem, że ludzie gdzie tylko mogli… Zobaczyli, samochód, teraz bym określiła jako taki z przyczepą, coś zielonego. Wiem, że było na zielono pomalowane, szoferka, dwa miejsca pewnie, taki sobie gruchot.

  • Samochód duży czy mały?

Średniej wielkości, dostawczy, jak teraz by się określiło. Jechali Polacy z opaskami biało czerwonymi, sztandar mieli polski, ludzie rzucali im kwiaty. Nie wiem, z doniczek chyba wyrywali, bo przecież ciętych nie było. Jedna osoba mówi: „Przecież to chyba nie doleci do nich”. Jakiś pakunek z ciastkami im rzuciła. Ludzie byli w euforii po prostu, że widzą polski symbol. Ale nie trwała ta radość długo. Nie wiem, w którym kierunku oni jechali, ale jakiś pocisk niemiecki zlikwidował ten samochód, tak że oni zginęli prawdopodobnie.

  • Ale tego pani nie widziała?

Nie. To znaczy wiedziałam, że ludzie cichną, wychodzą, są smutni, huk był. Chyba potem się dowiedziałam, co się stało wtedy, ale teraz jestem pewna, że oni… […]

  • Czy pani pamięta, dokąd mieszkała pani w Warszawie w czasie Powstania?

Pamiętam. Próbowałam to jakoś umiejscowić w czasie. Ludzie się modlili bardzo, żeby Niemcy przyszli a nie „ukraińcy”. […]

  • Pani o tym wiedziała?

Wiedziałam o tym. Wiedziałam, jak Niemcy wyglądają. I że „ukraińcy” są bardzo okrutni dla Polaków. Jakieś litanie razem też mówiłam.

  • Czy widziała pani księdza w czasie Powstania?

Nie. Może widziałam, tylko nie pamiętam. Ludzie się modlili, doskonale znali wszystkie modlitewniki na pamięć. Cały czas kojarzy mi się szept modlitw.
Pamiętam, jak nas… Pewnie dorośli wiedzieli, że Niemcy chodzili. Czy jakieś Raus! było, tego nie pamiętam. Pamiętam natomiast taki moment, że wszyscy z piwnic wychodzimy i stoimy na podeście, zanim wejdzie się w bramę i wyjdzie na ulicę. Niektórzy jeszcze na schodach, niektórzy jeszcze w piwnicach, w każdym razie tłum ludzi stoi z tobołkami. Wiemy, że mamy wyjść. Wiem, że ktoś powiedział: „To dobrze, że już wychodzimy, bo tak dłużej żyć nie można. Jutro czy dzisiaj jest Przemienienie Pańskie, coś się musiało zmienić”. Zapamiętałam to Przemienienie Pańskie. Wiem, że wyszliśmy 8 sierpnia. Czy to było Przemienienie Pańskie? Mnie utkwiło Przemienienie Pańskie.
Wyprowadzili nas z piwnicy. Wyszłam, oprócz innych sąsiadów wyszła babcia z dziadkiem – dziadek był głuchy, trzeba mu było do lewego ucha mówić, wtedy słyszał – mama, nas dwie. Ojciec, zanim poszedł do Powstania, zaopatrzył nas w kostki cukru, smalec, wódkę na łapówki. Co jeszcze było? Suchary pewnie jakieś, mydło. Byłam odpowiedzialna za teczkę z mydłem. Długo jeszcze u nas była w Piastowie, niestety brat, jak przyszedł, wyrzucił tę teczkę. Była skórzana, nieduża, kostki brązowego mydła, takie jak to z jeleniem były. Jak wyszliśmy z piwnicy na ulicę Wronią, był niesamowity widok grozy. Może to był wieczór, może to był dzień, tylko chmury dymu, tak że było ciemno. Widziałam dosłownie wszędzie iskry, pożary. Jak wyszło się z bramy, to trzeba było iść bardzo ostrożnie, bo – nie wiem, czy to przeciwczołgowe – w każdym razie były wykopane głębokie rowy. Tylko wąski przesmyk środkiem szedł. Musieliśmy wszyscy przejść. Oczywiście Niemcy, krzyki, ale głównie bałam się, żeby nie wpaść do rowu. Jak tylko wyszliśmy z bramy, to zobaczyłam, że Niemiec – pamiętam, jak był ubrany: na zielono, w płaszczu ochronnym, deszczowym, w hełmie, miał miotacz ognia – określiła bym to, że rzucał ogniem. Między innymi wrzucił granat tam, gdzie mieszkał przyjaciel czy znajomy dziadka, szewc, który miał swój warsztat w parterowym lokaliku przy Wroniej. Najpierw ten granat poszedł. Boże! Zniszczył okno tego pana, potem miotaczem ognia jeszcze spalił. Jak ludzie wychodzili z piwnic, od razu były palone domy.

  • Pani to widziała?

Widziałam, dlatego zapamiętałam. To była osoba, którą znałam, jego sklepik był niszczony. Wrażenie było takie, że wszędzie iskry były na niebie, dosłownie czerwone punkciki iskier i czarne niebo. Czy od dymów, czy to był wieczór, nie wiem. Potem pamiętam tylko pobyt, marszu nie pamiętam, ale wiem, że jesteśmy na dziedzińcu kościoła z czerwonej cegły. Mężczyzn wszystkich, dziadka nam zabrali do kościoła. Musieli wszyscy mężczyźni odejść. Siedzimy pod drzewami. Pamiętam, że mama zamieniła się z jakąś panią, dała jej jakąś ilość kostek cukru, a dostała chusty. Pamiętam, były później u nas: białe z nadrukiem popielatym. Taki był handel wymienny, co kto miał to się zamieniali. Tak się siedziało, chyba było ciepło, bo nie pamiętam deszczu i czy byliśmy mokrzy. Pamiętam taki incydent – nie bałam się wtedy jakoś, mama była blisko – że Niemiec wypuścił wiewiórkę jakiejś kobiecie, która miała tylko klatkę z wiewiórką. Wszyscy uważali, że wariatka, nie ma nic. Jak ona przeżyje? Ta kobieta chyba postradała zmysły. Chodziła, może się naraziła temu Niemcowi, nie trzymała się poleceń niemieckich, tylko o wiewiórkę dbała. Niemiec tę wiewiórkę wypuścił. Taki incydent pamiętam, ruda wiewiórka.

  • Czy długo tam siedziałyście?

Powiedziałabym, że godziny: pół dnia, dobę. Nie wiem, czy to była noc, czy przez noc do ranka siedzieliśmy. Nie pamiętam. Nie był to długi okres, krótko. Nie pamiętam potem marszu do – prawdopodobnie – jakiejś bocznicy kolejowej. Może na Warszawę Zachodnią, teraz nie pamiętam, gdzie ten incydent miał miejsce. Czy to było, jak dochodziliśmy do wagonów na Dworcu Zachodnim, czy później w Pruszkowie, jak nas już dowieźli do Pruszkowa? Wtedy też jakaś bocznica była. Pamiętam bardzo wyraźnie: tłum ludzi idzie wolno, każdy miał jakiś ładunek, po obu stronach prawdopodobnie były psy.
Jeszcze jedno: jak wyszliśmy z piwnic, to doprowadzili nas chyba na ulicę Chłodną, bo to była szeroka ulica, Wronia nie była taka szeroka. Stoi masa ludzi frontem do Niemców, którzy chodzili, jeździli na motorach. Wiem, że staliśmy po jednej stronie jezdni plus chodnik, a oni byli tam. Ręce do góry trzeba było trzymać. Wiem, że stałam z moją rodziną w pierwszym szeregu, chyba żeby po prostu dzieci pokazać, że dzieci są. Byli starzy ludzie, kobiety. Muszę trzymać ręce do góry. Jak z tą teczką sobie poradzę, czy mogę ją upuścić? Miałam jej pilnować. Wiem, że jakoś z tą teczką z mydłem sobie poradziłam. To z mydłem, to jedno z bardzo mocnych wspomnień.
Pamiętam, że idzie rzeka ludzi, jest jakaś bocznica kolejowa, jest dużo brązowych wagonów towarowych. Powiedziałabym, że zamkniętych, może bramy były otwarte, ale raczej obudowane wagony. Jest dużo torów. Obok nas szedł człowiek, zwróciłam uwagę jak to dziecko: idą jakieś dzieciaczki, dwóch chłopców szło niedaleko. Ojciec tych dzieci miał tobół z pościelą czy z czymś. Odszedł na moment, kilka kroków, do stojącego pociągu, żeby sobie poprawić tobół. Niemiec krzyczał za nim, żeby nie odchodził, że chce uciec. Zastrzelili go, bo nie posłuchał. Chciał sobie tobół poprawić. Pamiętam grozę ludzi, też się wtedy bałam. Prawdopodobnie dzieci zaczęły krzyczeć, tego nie pamiętam, ale tłum ludzi ogarnął je dosłownie, zabrał ze sobą, żeby dzieci nie poszły do ojca. Co się potem z tymi dziećmi stało, nie wiem. To był taki mocne przeżycie. Chyba to było na Dworcu Zachodnim, bo w Pruszkowie może by nie chciał tego tobołu poprawić. W każdym razie człowiek został przy tym wagonie.
Jeszcze pamiętam moment trochę inny, łagodniejszy. Szliśmy lewą stroną kolumny, Niemcy szli dookoła. Jeden z nich miał lufę w dół, kolbę w górę, tak nie do strzału. Wziął od babci walizkę i niósł. Szedł obok nas, razem, spokojnie, nie był groźny. Jak długo tę walizkę niósł, nie pamiętam. Czy to już było w Pruszkowie, jak dochodziliśmy, czy to było jeszcze na Zachodnim? Ale pamiętam tego człowieka, „wermachtowca”, który z opuszczoną głową szedł, niósł babci walizkę. Nikt mi nie powtarzał tego, pamiętam to. Nie wiem, czy ciężka ta walizka była.
Dojechaliśmy do Pruszkowa.

  • Co pani pamięta z Pruszkowa?

Z Pruszkowa pamiętam takie może trochę śmieszne rzeczy. […] Było dużo wody. Podobno weszliśmy do pierwszego bloku, daleko nie szliśmy tym terenem, czyli pewnie do pierwszego. Nie wiem, czy to z dziećmi nas tam skierowano. Wiem, że dużo wody było, mama znalazła na szczęście jakieś szuflady, coś takiego, że tam można było położyć dzieci, nie w tej wodzie. Nie wiem czy mama miała pościel, czy na deskach leżeliśmy. Co pamiętam jako sześciolatek? W Warszawie w okresie Powstania nie było wody, jak mama zobaczyła, że jest woda jeszcze w kranie, to chciała nas wykąpać. Jak wykąpie dziecko publicznie? Trzeba rozebrać. Wstydziłam się. Jak mama może mnie rozebrać? Tyle ludzi dookoła! Mama nas umyła w zimnej wodzie, nie wiem, czy z użyciem mojego mydła. Nie pamiętam dalej transportu.

  • Z dziadkiem państwo się spotkaliście?

Z dziadkiem się spotkaliśmy. Dziadek do nas dołączył chyba jeszcze na Woli. W jaki sposób babci się udało… To starszy człowiek był, a że głuchy, to nie słyszał komend. Jak wychodziliśmy z Wroniej, to dziadka uderzył kolbą Niemiec, bo coś mówił, żeby szedł szybciej, czy wolniej przez przesmyk. Bałam się, że dziadek spadnie, jak on go uderzył, ale jakoś dziadek sobie poradził. […] Chyba dziadek do nas dołączył właśnie w kościele, jakoś wyszedł od mężczyzn. Pamiętam, że dziadek był później razem z nami. Ale więcej z Pruszkowa nie pamiętam.

  • Co się działo dalej, jak długo byliście w Pruszkowie?

Nie potrafię tego powiedzieć, pewnie nie za długo. Nie pamiętam jazdy pociągiem, nie pamiętam wsiadania do pociągu, natomiast pamiętam, że siedzę pod jakimś płotem, nieduże budyneczki są, coś zielonego było za płotkiem. Babcia siedzi, siedzimy rządkiem, mama pewnie gdzieś chodziła z tobołkami. Co się okazało: że można było z tego transportu, jadącego na zachód, odejść. Chyba legalnie, my nie uciekaliśmy. Potem z dokumentów – bo mamy dokumenty, są niemieckie teksty – dowiedziałam się, gdzie dotarliśmy. Był jakiś polski komitet opiekuńczy, to chyba przez ten komitet albo była łapówka dana komuś z tych, co nas pilnowali. Wiem, że był nakaz, żeby się nie plątać. Pozbyć się chcieli części ludzi, nie wiem.
Pamiętam moment w Skierniewicach albo jeszcze w Łowiczu. Pewnie za jakąś opłatą furmanką nas dowieźli do Trzcianny. Teraz mam tam nawet letni domek. W Trzciannie, w okolicy, mama miała rodzinę dziadków. Sporo Maciejewskich mieszkało, mama była z domu Maciejewska, braci po wsiach sporo było. Mama widocznie powiedziała, że mamy tu gdzie się zatrzymać. Na tym terenie spotkała się rodzina mamy, dwaj bracia byli gdzieś w okolicy, poupychali ich gospodarze. Byliśmy z babcią, z mamą. Biednie było strasznie, ziemniaki, głód był w zasadzie, ale gospodarze dzielili się tym, co mieli. Pamiętam wrzody z awitaminozy na nogach. To długo nie było, ale jednak zima była ciężka. Pamiętam, że byłam głodna. U gospodarzy była siedemnastoletnia dziewczyna, ona odprowadzała mnie i siostrę gdzieś miedzą. Nie wiem, ile krów było, ona wracała, my tych krów pilnowałyśmy z siostrą. Babcia z mamą pewnie pomagały w gospodarstwie, żeby na ziemniaki i kapustę zasłużyć.

  • Jak długo tam byliście?

Byliśmy aż weszli Rosjanie. Rosjanie weszli w maju […], ale przedtem jeszcze ojciec dotarł. Pamiętam taki wieczór, że siedzimy w jakiejś izbie, izba jest zatłoczona po brzegi ludźmi. Był z nami ojciec, coś opowiadał. W środku stał piecyk, rura, na niedużym blacie ktoś piekł dość duże placki z buraków cukrowych. Pewnie buraki cukrowe, mąka, mleka nie było. Wiem, że to mi bardzo smakowało. Po tego buraka sięgałam, oparłam się o rozgrzany piecyk, sparzyłam się, ale wiedziałam, że nie mogę nawet pisnąć. Wiedziałam, że wszyscy są tak zainteresowani tym, co się dzieje, co sobie opowiadają, że nikomu nie powiedziałam, że się sparzyłam. Straszne emocje były. Ale nie wiem, kiedy to było, czy jeszcze jak byli Niemcy, bo jak ojciec dostał się do Dolecka, to jeszcze Niemcy byli. Tak że mógł opowiadać wrażenia z Powstania.

  • Jaka to wieś była?

To jest miejscowość Trzcianna, pod Skierniewicami, najbliższa miejscowość teraz to jest Kamion. […] Raczej było bardzo skromnie, biednie, ale już było powietrze. U sąsiadów niestety był kozioł, starsi chłopcy straszyli nas, puszczali tego kozła na nas. Nie bardzo kochałam tych chłopców. Wtedy był głód. Ale nie tak, żebym była głodna, tylko nie było wyboru: ziemniaki, kapusta, może jakiś chleb też był.

  • Pamięta pani przyjście Sowietów?

Doskonale pamiętam. Jeszcze pamiętam taki moment, że przyszedł ojciec, jeszcze zanim Sowieci weszli, przyniósł bochenek białego chleba. To była niesamowita radocha. […] Wiem, że bardzo tęskniłam za Piastowem. Chyba jeszcze jakieś cukierki ojciec przyniósł. Pamiętam, że jak weszli Sowieci to ojciec się jakoś ujawnił. Z dokumentu niemieckiego wynika, że ojciec był w Dolecku zarejestrowany, jak uciekł, bo ojciec uciekł z obozu w Pruszkowie. Ponieważ w Piastowie ojciec miał siostrę, wziął krowę, z tą krową do nas trafił, wiedział, gdzie jesteśmy.

  • Pani wspomniała kilkakrotnie o Dolecku.

Doleck jest bardzo blisko Trzcianny. […]

  • Jak zapamiętała pani przyjście Sowietów?

Jesteśmy w chałupce, gdzie byliśmy na wsi, jest jakaś mata. W jednej izbie mieszkaliśmy. Ojciec nam zostawił zegarek. W pewnym momencie nie ma zegarka. Dlatego to mówię, że jak pierwszy żołnierz sowiecki wszedł, to zegarka już nie było. Żołnierzowi bardziej potrzebny niż cywilowi, nie mam im tego za złe. Pamiętam, że jak ojciec do nas doszedł, to już Sowieci byli. Ojciec mówi: „Zegarka nie ma!”. Pewnie coś brzydkiego powiedział, ale nie pamiętam tego.
Co pamiętam z wejścia Sowietów? Że już można wyjść, chyba ludzie się cieszyli. Z siostrą wyszłam przed chałupę. Jeden był na białym koniu. Byłam dumna blondynka z warkoczem, sześciolatka. On powiedział, że jestem jego narzeczoną, że po mnie wróci. Nie wiedziałam, co znaczy narzeczony. Białego konia pamiętam, ale również to, że się objęłam z siostrą, zaśpiewałam bardzo głośno piosenkę przeciwko Hitlerowi. Niestety nie pamiętam słów, ale kończyło się: „Niech go piorun trzaśnie”. Ludzie bili brawo. Jak mogłyśmy wiedzieć, że już wolno to śpiewać? Tak że widocznie dziecko obserwując, coś pamiętało, widziało, co może, co nie.
Potem, jak już ojciec był, pamiętam jeszcze, że trupy…Bo tak Sowieci szybko weszli, że Niemcy, którzy stacjonowali między innymi w szkole, nie zdążyli uciec. Gazikiem próbowali, czołg wycelował w nich, zginęli. Rozstrzelali ich gdzieś w polu. Niemców, którzy byli w szkole.

  • Pani ich widziała?

Nie, tylko pamiętam, ze ludzie mówili, że trzeba pogrzebać. Teraz chyba wiem, gdzie to jest, jest las, cmentarz.

  • Czy wróciliście państwo do Warszawy?

Jak już można było, ojciec był z nami już oficjalnie, znalazł nam lepsze pomieszczenie. Już nie jedną izdebkę, tylko chatę, gdzie tylko jeden mężczyzna mieszkał, chłop. Już była krowa, którą ojciec przyprowadził, już się ojciec nami zajął.
[…] Mogliśmy iść do Piastowa, było mieszkanie rodziców w Piastowie. To mieszkanie w czasie okupacji zajmował oficer niemiecki z Wehrmachtu. Niemcy przydzielali wolne pomieszczenia, upychali po prywatnych kwaterach. W tym pomieszczeniu mieszkał jakiś oficer niemiecki. Ciotka mieszkała na dole, a to mieszkanie było puste, bo ojciec przeniósł się do Warszawy na czas okupacji. Ciotka mówiła, że tak dbał o to mieszkanie, że nawet jak mu posiłek jakiś stawiała, to serwetkę podwijał. Ale pewnie uciekli stamtąd. Pojechaliśmy do Piastowa. Słabo pamiętam podróż z Trzcianny. Nie wiem, czy już pociągi chodziły, czy do tego Piastowa na furce jechaliśmy. Pamiętam odcinek, uzmysłowiłam sobie, że pięknie śpiewają słowiki. Musieliśmy jechać bardzo wcześnie, że noc była. Pamiętam słowiki.
Nie wróciliśmy, bo mieliśmy dach nad głową w Piastowie, ale wróciła reszta rodziny mamy, czyli bracia. Szczególnie młodszy brat mamy, Edward Maciejewski, który powiedział, że jakieś mieszkanie znajdzie. Znalazł dla siebie, dla swojej mamy. Babcia przeżyła, dziadek też przeżył, rozmieszczeni na wsi. Babcia mieszkała u kogoś innego, dziadek u kogoś innego. Dziadek był chyba w Dolecku. Wrócił. Jak ich odwiedzaliśmy, to cała klatka schodowa była pusta, tylko podesty były położone. Tak się szło, że widać było z czwartego piętra, co jest na parterze. Wujek wrócił do Warszawy, drugi wujek w Jaktorowie gdzieś się zatrzymał. Najmłodszy musiał wrócić do Warszawy. Ja wróciłam do Warszawy, już jak stać mnie było na mieszkanie. Przekoczowaliśmy do wieku dorosłego w Piastowie.

  • Czy przeżycia z okresu okupacji, Powstania zostawiły głęboki ślad w pani psychice?

Nie zostawiły w zasadzie, bo nie zdawałam sobie sprawy, że się boję dźwięku samolotów. Wyjeżdżając do Kanady miałam trzydzieści lat, aż do tego momentu się bałam. Cywilne samoloty latały nad nami, bałam się dźwięku samolotów. Jak byłabym w polu, to pewnie położyłabym się w bruzdę. Taka panika mi została. Jeszcze na przykład ten dźwięk odtwarzany w Muzeum Powstania bardzo mi przywraca wspomnienia. Jak zobaczyłam obraz dziecka, to wszystko odżyło. Zależy, co sprowokuje takie wspomnienia. Ale koszmarów w nocy nie mam.

  • Chciałaby pani jeszcze coś dodać do swoją wypowiedź?

Jeszcze jedno może powiem. To była dość ciekawa wyprawa. Tylko z mamą i z ojcem przyjechałam. To było już na pewno po wyzwoleniu, ale jeszcze Starówka nie była odbudowywana. 1948? Nie wiem, kiedy się zaczęła odbudowa Starówki. Pamiętam, że znajduję się na Rynku Starego Miasta. Jak dotarliśmy, nie wiem. Stoję przed jedną ze ścian Starówki, widać klatkę schodową, metalowe poręcze widać. Front domu stoi, a reszta nie, ojciec nam mówi, że właśnie tutaj miał swoje stanowisko. Jeszcze na metalowej poręczy leżał siennik słomą wypchany, nieregularny, w płótnie, typowy siennik. Ojciec mówił, że jak były rozgrzane bariery, Powstańcy, snajperzy czy obserwatorzy jakoś wchodzili, ale zjeżdżali już na tym materacu. Byłam taka wzruszona! Ojciec też miał łzy w oczach, że ten materac jeszcze jest, zachował się.

  • Więcej wspomnień ojca pani, jako dziecko, nie słyszała?

Jako dziecko chyba nie.

  • O czym ojciec jeszcze opowiadał?

Z tego, co ojciec opowiadał, sporo pamiętam. Ojciec bardzo przeżywał wyjście kanałami ze Starówki. Chyba w „Chrobrym I” był. Wiem, że mówił potem, że był pewien solidności tego budynku, gdzie było ich stanowisko, gdzie był ich batalion, oddział „Chrobrego”, że solidna konstrukcja, najlepsza w Warszawie. Mnie się to pokojarzyło z pasażem Simonsa, pamiętam dźwięczną nazwę – Simons. Po tym, jak musieli to miejsce opuścić, ojciec poszedł na Starówkę. Właściwie cały okres Powstania był na Starówce. Ale wydaje mi się, że jednak wyszedł z cywilną ludnością, bo wiedział, że jest upadek Powstania, trzeba zdać broń, potem się poddać. Powiedział, że raz się poddał, był jeńcem, drugi raz broni wrogowi nie odda. Musiał Rosjanom oddać broń po upadku, w 1939 roku, na granicy wschodniej. Wtedy na front wschodni Rosjanie weszli.



Warszawa, 4 lipca 2011 roku
Rozmowę prowadziła Barbara Pieniężna
Irena Wojewódzka Stopień: cywil Dzielnica: Wola

Zobacz także

Nasz newsletter