Jadwiga Pawłowska

Archiwum Historii Mówionej



  • Proszę opowiedzieć, co pani pamięta z okresu okupacji?

Opowiem o getcie. Widziałam wychudzonych ludzi ustawionych w szpaler i Niemcy brali ich na roboty, do kopania, do jakichś brudniejszych, ciężkich prac. Brali ich i później cały dzień Żydzi pracowali. Później odprowadzali ich z powrotem do getta. To było przedtem, zanim getto płonęło. Oni chętnie szli, bo coś dostawali wtedy jeść, a tam [w getcie] był straszny głód. Okropny był widok płonącego getta. Okropny. Mój ojciec zginął w Oświęcimiu. Właściwie nie w Oświęcimiu, bo stamtąd go przesłali do Flossenbürga. On zasłabł i został zastrzelony przez Niemca. Mamę też straciłam i później mieszkałam z siostrą cioteczną. Jej mama i moja mama to były siostry rodzone.

  • Zamieszkała pani u państwa Płaczkowskich?

Tak, [mieszkaliśmy] razem.

  • Proszę opowiedzieć o Powstaniu.

Jak mogłam, to chciałam się udzielać, bo nie mogłam wytrzymać. Chodziłam [po] wodę. Mętna woda, z robakami, ale przynosiłam. Straszny był widok, jak na przykład bombardowali. Później już czołgi tak nie jeździły. Nie trzeba było butelek na czołgi [rzucać], bo już Niemcy zmądrzeli, więc tylko samoloty i zapalające pociski puszczali, a niezależnie od tego [były] bombardowania. Były biało-czerwone [flagi] wywieszone na dachach, [oznaczające,] że tutaj jest punkt sanitarny, że nie wolno [bombardować], a oni sobie z tego kpili. Z drugiej strony, jak były zrzutki, wtedy Anglicy, angielskie samoloty, polscy piloci mogli zrzucać tu, gdzie są biało-czerwone [flagi]. Wtedy było wiadomo, że to powstańcy [czekają na zrzut]. Ale różnie to było. Jak byliśmy na Chmielnej, wyszłam, cisza była względna. Wyskoczyłam, patrzę: samolot nadlatuje. Nadlatuje samolot, ale w takiej odległości, że nie musiałam lecieć do schronu, bać się. Nagle niebo zabieliło się zupełnie, pełno spadochronów od razu. Patrzę, przyglądam się. Nie wiem, czy tam było dziesięć, czy piętnaście spadochronów… białe, a przy każdym tak jakby człowiek wisiał. Myślę sobie: „Boże!”. Zaraz Niemcy otworzyli ogień. Mieli rozmaite pociski. Wtedy byłam już przerażona, chwyciłam się za głowę: „Ojej, wszystkich zabiją!”. Ktoś mówi: „Nie, nieprawda, to jest tylko [po to], żeby odwrócić ich uwagę i żeby stracili trochę amunicji”. Obok zaraz, pod osłoną dymną… Świece dymne były i pod osłoną rzucili zrzuty. Pamiętam… Wiem, że były tam i leki i dużo amunicji. Granaty były, erkaemy. Nawet pół świniaka było.

  • Proszę opowiedzieć, jak pani nalewała benzynę do butelek, do koktajli Mołotowa.

Była duża beczka, kurek. Myśmy po prostu podsuwali tylko butelki. Jeszcze ktoś mi pomagał, ale już nie pamiętam, kto to był. Jakaś pani była, nie pamiętam. Tam szmatkę się kładło i korkiem [zatykało], żeby to później dobrze szło. To bardzo pomagało. Taki chłopiec – czternaście, piętnaście lat – był odważny, później dostał stopień kaprala czy jakiegoś, nie wiem. Rzeczywiście, Niemcy widzieli, że to za bardzo… Najstraszniejszy wypadek – ja tam nie byłam, ale to było bardzo szeroko opowiadane. U nas była poczta polowa, wszystko bardzo ładnie funkcjonowało. Niemcy wzięli się na sposób i jeden czołg wypełnili materiałami wybuchowymi. Wszystko, co można było, tam nagromadzili. Puścili czołg tam, gdzie był plac. On ruszył, ale nie było w środku prowadzącego. Wyjechał na środek placu i tam się zatrzymał. Nasi patrzą: „Co jest? Czołg stoi, to już, atakujemy go!”. Zauważyli, że nie ma nikogo. „Jak nie ma nikogo, to już, siadamy!”. Wtedy dopiero, jak oni poszli i pierwszy strzał padł… Strasznie dużo było powstańców i nawet ludzi cywilnych… Przyszli, chcieli pomagać, żeby pociągnąć ten czołg dalej, ale nie można było. Wszystko – ręce, nogi – fruwało. Straszna była jatka, masakra. Tak się zemścili. Tak że już nikt nie próbował żadnych czołgów [zdobywać], żeby szykować butelki czy coś. Oni już też nie, bo sobie inaczej radzili. Były tak zwane szafy albo krowy. Na czym to polegało? Jak była cisza, to: „Oj, niedobrze, jest za duża cisza”. A tutaj: „Trr… trr…”, były zgrzyty. Jak sześć takich się naliczyło, to uszy stulić i prędko do schronu. Jak seria tych pocisków padła, to od razu czteropiętrowa kamienica siadła na parterze.

  • Była pani świadkiem takiego zdarzenia?

Tak, dlatego że akurat szłam po wodę. Właśnie wtedy, kiedy ta kamienica siadła. Pełno kurzu, dymu, wiadomo… Przeskoczyłam od razu na drugą [stronę], bo podwórkami były zrobione podkopy. Łatwiej… Przeskoczyłam dalej. A później tu, gdzie byłam, znowu padł pocisk i znowu zniszczył wszystko, więc miałam szczęście. Ale to rzeczywiście jest przeżycie. Wychodziłyśmy z Powstania, pamiętam, 7 października po kapitulacji. Było tak… sierpień, wrzesień cały i później dopiero w październiku… Jeszcze nie od razu żeśmy poszli, tylko jakieś dwa, trzy dni po kapitulacji dopiero. A Niemcy palili wszystko.

  • Może jeszcze pani opowie o budowaniu barykady.

Wszystko było, co się dało, [na barykadzie]… Ludzie nawet i krzesła i stoły wystawiali, wszystko, żeby tylko budować; cegły, kamienie wyrywane z chodnika… Później podkopy były, więc ziemi było dużo, jeszcze się ziemią umacniało. I rozmaite żelastwa… Były żelazne słupy na ogłoszenia, okrągłe. Wszystko poszło. Później tramwaje, które poprzewracano… Jak już wróciliśmy do Warszawy… Na gruzy ludzie wracali, ale nie było sklepów, nie było gdzie sprzedawać. Ze wsi ludzie przywozili trochę jedzenia. Więc co? Tramwaje przewrócone, wypalone, okna powybijane i tam zakładane były i restauracje i rozmaite sklepy, sprzedaże. Można było cokolwiek kupić, oczywiście drogą wymiany, bo z pieniędzmi było różnie. Najgorzej mnie bolało… Przed wybuchem wojny chodziłam do gimnazjum na ulicy Marszałkowskiej, róg Pięknej. Należałam do sodalicji i do harcerzy. Grupa była pod wezwaniem Królowej Jadwigi, zastęp. Ale nie o to chodzi. Chodzi o to, że później były komplety. W domu też były komplety, przychodzili, więc kto nie mógł ukończyć szkoły… Bo wszystkich profesorów wywozili do obozów (do Oświęcimia) i likwidowali wszystkich. Tak że nie można było [uczyć się legalnie], więc nauka była kontynuowana w domach. Ale później, jako że były matury (czy jakieś zaświadczenia), trzeba było prosić… Wiem tylko tyle, że jak byłam już w Zamościu, trzeba było maturę powtórzyć, bo musi być państwowa. Nic innego nie był ważne i trzeba było z historii zdawać. Akurat dostałam temat z Powstania. Powiedziałam wszystko to, co widziałam. A oni mówią: „Nic podobnego, tak nie było!”. Mówię: „Tak było!”. – „Nie było tak!”. Bo jest przecież [napisane w książce], że Rosja, wojska sowieckie przyszły. Mówię: „Nie, proszę pana. Panie profesorze, tak nie było, byłam tam i widziałam na własne oczy”. – „Proszę się uczyć tak, jak jest w książce. I to jest ważne, a nie to, co będzie mi opowiadać”. To też było przykre. Jak już mój ojciec był złapany, oni szukali jeszcze dalszych. Straszne były łapanki. Jak się jechało do pracy czy gdziekolwiek, tramwaj był zapełniony, budy podjeżdżały i trzeba było wysiadać. Wszyscy z tramwaju [wysiadali] i wszystkich od razu ładowali do samochodów, i wywozili na punkt zborny i do Oświęcimia. Segregowali: kto się nadaje do pracy, [jest] silny, zdrowy [to jedzie do obozu pracy]. Inni – do innych [obozów]. Chodziło o to, że trzeba było mieć kenkartę. Miałam kenkartę, ale nawet jak ktoś miał kenkartę, tak samo brali… Tylko jeden Ausweiss mógł być. Myślę sobie: „Trzeba postarać się jakiś Ausweiss, bo też wsiąknę”. Dowiedziałam się, że jest na ulicy Grochowskiej wielki zakład optyczny i teraz Niemcy go prowadzą. Więc tam postarałam się i dostałam [pracę]. Bardzo precyzyjne to wszystko musiało być, bo to było na maszyny. Byłam na kursie, chyba trwał dwa tygodnie. Z dokładnością do setnej milimetra trzeba było wszystko robić. Suwmiarki, odpowiednie narzędzia, wszystko… Byłam na kołach zębatych i Ausweiss miałam, tak że już mogłam sobie spokojnie jeździć tramwajem i nikt się mnie nie czepił. Potem tak się cudownie wszystko stało, że – ponieważ już przepracowałam jakiś czas – miałam mieć dwa tygodnie urlopu. Akurat to wypadło na 31 lipca. Pojechałam z Pragi od razu na Grzybowską, a 1 sierpnia wybuchło Powstanie. Byłabym odcięta zupełnie, więc jakoś szczęśliwie wszystko [przetrwałam].

  • Proszę teraz opowiedzieć o tym, jak brała pani udział w konspiracji razem ze swoim kuzynem.

On się z nami dzielił. Bibuły przynosił i granat pokazał, ale nie chciał powiedzieć, gdzie idzie na spotkanie. Mówił o niektórych, ale już nie pamiętam imion tych chłopców. Przeżycie było, jak był napad na Kutscherę. Było zorganizowane wspaniale to wszystko.

  • Czy pani kuzyn też brał w tym udział?

Nie, w tym nie był.

  • Pamięta pani jakieś jego akcje sabotażowe?

Tak, oczywiście. Były napisy odpowiednie na pomniku Kopernika, przed kościołem Świętego Krzyża.

  • Jaki tam był napis?

Coś o Stalinie, że to już niedługo, że Hitler przegrał wojnę. Do rymu to wszystko było, trudno mi w tej chwili powiedzieć. Piosenki rozmaite też były, myśmy śpiewali.

  • Pamięta pani słowa takiej piosenki?

Tak. „Marsz Mokotowa”… Znane są.

  • Proszę powiedzieć, czy podczas Powstania śpiewało się te piosenki?

Tak, były śpiewane i dodawały życia. Nawet kiedy trudno było, jak już dużo rannych… Jeszcze ciekawe – jak było bezpieczniej, ciszej, znalazł się zawsze ksiądz kapelan i odprawiał mszę świętą, w jakimś schronie oczywiście. Dosyć dużo ludzi brało udział [w takiej mszy]. Drugi ksiądz usiadł sobie w krzesełku, jeżeli ktoś chciał iść do spowiedzi, mógł skorzystać. Ale kiedy była jakaś brawurowa akcja, jak na przykład róg Chłodnej nasi zdobyli (wykurzyli Niemców), to wtedy było niebezpiecznie. Nie wiadomo było, czy kto wróci, czy kto nie wróci. Wtedy ogólne rozgrzeszenie ksiądz dawał, dla wszystkich razem. Każdy akt żalu wzbudził i wtedy było takie rozgrzeszenie.

  • Pamięta pani imiona niektórych księży?

Trudno mi powiedzieć teraz. Tych, którzy byli u jezuitów, to pamiętam. Pamiętałam te nazwiska, ale wyleciały mi [z głowy]. Dwa takie ważne… Oni się bardzo zasłużyli w Powstaniu. Ale ci, którzy u nas byli – tam gdzie Chmielna, Grzybowiska, Dworzec Główny, Aleje Jerozolimskie – tamtych nie bardzo znałam.

  • Niech pani powie, czy ma pani jakieś miłe wspomnienie z Powstania.

Cieszyłam się jak niemądra, jak się dowiedziałam, że PAST-a zdobyta. To była radość! Bo przecież [cieszyliśmy się] nie tylko [z tego], że potrafili [ją zająć]. Było bardzo ciężko zdobywać, ale nie tylko powstańcy zdobyli [budynek], wykurzyli wszystkich Niemców, ale zyskali dostęp [do środków łączności], przecież to poczta, telegrafy. Jeszcze powstawały pracownie granatów. Nie pracownie… Fabrykowali granaty swojej roboty, „filipinki”. Mieli erkaemy. Najwięcej było granatów i butelek z benzyną. Nie było dużo broni. Ale duch był wielki. Najbardziej mnie martwi jedno… Pierwsza rzecz – Powstanie było nie [na] sto, [a na] dwieście procent potrzebne. Oni mordowali co jakiś czas, co jakieś głupstewko, coś nie wyszło, to już obwieszczenia: sto osób, sto pięćdziesiąt osób… Połapali z tramwajów kogo szło i egzekucja. Areszty… Wszystkich wywozili do obozów. Kto w końcu zostanie w Warszawie, jeżeli tak mordują? I teraz Powstania nie robić? Przecież co się działo?! Konieczne było Powstanie jak najbardziej. Później odgruzowywanie stolicy, pomaganie. Wszyscy jak jeden mąż szli i pomagali, jak mogli. Myśmy kościół świętego Aleksandra [odgruzowywali]. Dlatego kościół świętego Aleksandra, że tam byłam u pierwszej komunii świętej, [tam miałam] bierzmowanie, to dla mnie jest [bardzo ważne].

  • Proszę jeszcze powiedzieć, czy zaprzyjaźniła się pani z jakimś powstańcem?

Myśmy wszyscy, jak spotkali się, to jednakowo… I harcerze… Bo ile harcerze dali z siebie, „Szare Szeregi” i tak dalej. Później to wszystko na Powązkach… Zawsze jak mogłam, to odwiedzałam [ich groby]: „Zośka”, „Parasol”. Później z Mokotowem… „Marsz Mokotowa”…

  • Poruszę smutną kwestię: Czy brała pani udział w ekshumacjach, kiedy przenosili zmarłych powstańców na Powązki?

Tak, byłam świadkiem [ekshumacji]. Bardzo nad tym cierpiałam. Najwięcej na placu Trzech Krzyży… Tam było bardzo dużo grobów. Jak myśmy odgruzowywali, to jeszcze kościół stał normalnie. Jak Niemcy jeszcze przedtem byli, tam zakopywali, odkopywali rozmaitych. Mówią, [że] po polsku, [to powoli] nabierze łopatę ziemi… później następną… a po niemiecku [energicznie], raz dwa, z życiem. Polacy [rzekomo] nie umieją pracować. Tak na każdym kroku szkalowali Polaków. Odgruzowywanie, wszystko ładnie, pięknie było, ale były przeżycia, naprawdę. To zostaje.

  • Wracając do Powstania, czy jeszcze jakimś wspomnieniem chciałaby się pani podzielić?

W tej chwili nic mi nie przychodzi [do głowy]. Pamiętam i desant i… Jedno było. Widziałam jak „szafy” pociskami, seria jedna po drugiej, burzyły domy. Kobieta leżała, nadpalona była, cała rozpruta, wnętrzności… „Miejcie ludzie litość nade mną, dobijcie mnie!”. Potworny jest ból, jak [ktoś ma] rozpruty od pędu bomby żołądek, jelita. A ona żyła jeszcze i prosiła, żeby ją ktoś dobił, ale ja zamknęłam oczy i uciekłam. Nie mogłam. Tam jeszcze przechodzili mężczyźni, może oni coś mogli, może któryś miał karabin. Mieli nasi przecież i erkaemy i cekaemy i działko lotnicze nawet mieli później, bo przyszło ze zrzutków. Mówiłam, że pracowałam, żeby Ausweiss zdobyć w Optische Precision Werke. Oczywiście tam Niemiec był nad wszystkim, ale było względnie. Pracowało dużo takich, którzy… Naprzeciwko była duża fabryka, [ulica] nazywała się – nie wiem, jak teraz – [chyba] Dzwonkowa. Tam wyrabiali i bomby i szykowali rozmaite [uzbrojenie]. Bo tu była tokarnia, [części] do karabinów, [bardziej] precyzyjne [prace]… Później dowiedziałam się, że tam wiedzieli, że to są bomby. Oczywiście, co było? Ładowali tak jak trzeba, bo każda musi mieć odpowiednią wagę, bo to przechodziło później przez [kontrolę]. Ładowali [tam] materiały jakieś, w ogóle niewybuchowe. Dużo tych pocisków. Ciekawa rzecz – jak było Powstanie, sporo tych pocisków trafiło i patrzymy, a one nie wybuchły, bo w środku były takie rzeczy oszukane.

  • Czyli Polacy specjalnie tak robili?

Tak, Polacy, chociaż to w niemieckich [fabrykach odbywała się produkcja]. Wszędzie, jeśli się mogło, to się na odwrót robiło tak, żeby to nie podpadło.
Warszawa, 9 kwietnia 2008 roku
Rozmowę prowadziła Anna Kraus
Jadwiga Pawłowska Stopień: cywil Dzielnica: Śródmieście Północne

Zobacz także

Nasz newsletter