Kazimiera Olkowska „Chętnicka”

Archiwum Historii Mówionej

[Nazywam się] Kazimiera Olkowska, urodzona 4 marca 1921 roku w Warszawie. Pseudonim „Chętnicka”, stopień: strzelec.

  • Jaka była pani przynależność do oddziału?

W ramach Armii Krajowej i Zgrupowania „Chrobry II”, była Formacja Państwowego Korpusu Bezpieczeństwa i właśnie byłam członkiem Korpusu Bezpieczeństwa.

  • Co robiła pani przed 1 września 1939 roku?

Przed 1 września to już pracowałam, byłam wtedy po średniej szkole i pracowałam w sklepie z materiałami piśmiennymi w Warszawie przy ulicy Hożej numer 5.

  • Jak pani zapamiętała wybuch wojny?

Wybuch wojny zapamiętałam właściwie w rodzaju jakiejś farsy. W ogóle nie mogłam uwierzyć, że to wojna. Zdawało mi się, że gdzieś nagle pojawiły się latające pomarańcze, gdzieś po niebie, tylko za duży huk był jak na pomarańcze. Dopiero jak mijałam budynek, który runął przy mnie, dopiero uwierzyłam, że to jest wojna.

  • Czym pani zajmowała się podczas okupacji, przed Powstaniem?

Podczas okupacji pracowałam w tym samym sklepie z materiałami piśmiennymi w Śródmieściu przy ulicy Hożej numer 5, w którym między innymi przetrzymywałam orzełki polskie w magazynie, telefony polowe. To były rzeczy Zgrupowania „Ruczaj” przyniesione na początku 1944 roku przez żołnierza Tadeusza Betleya. Wtedy po kryjomu przed właścicielem tego sklepu, przed szefem trzymałam w magazynie między towarami zapasowymi.

  • Gdzie pani mieszkała?

Też w Śródmieściu, przy ulicy Żurawiej 45. To było blisko Marszałkowskiej.

  • Ta pensja, z tego sklepu wystarczała pani na legalne utrzymanie, czy też utrzymywała się pani z jakichś innych źródeł?

Ta pensja musiała mi wystarczyć, ponieważ nie miałam innych dochodów, ale ponieważ byłam z rodziną, była jeszcze siostra, matka... trzy siostry ze mną mieszkały na Żurawiej i każda trochę pracowała, więc wspólnymi siłami jakoś dawałyśmy sobie radę.

  • Czy uczestniczyła pani w konspiracji?

Tak, ale dopiero od lipca 1943 roku. Wtedy składałam przysięgę wojskową.

  • W jaki sposób się pani zetknęła z konspiracją?

Jak zaczęłam pracować w sklepie, kierowniczką tego sklepu była pani Rena Krawczykowska o pseudonimie „Kora”. Ona mnie namówiła do wstąpienia do AK i w ten sposób znalazłam się właśnie w Formacji Korpusu Bezpieczeństwa.

  • Miała pani jakieś zadania do wykonania w czasie okupacji?

Tak. Zadania mieliśmy po prostu – znać teren, który został nam wyznaczony, przeprowadzać kontrolne badania budynków, zamieszkałych ludzi, żeby się orientować, kto mieszka w tej dzielnicy, o przejściach różnych podziemnych… To musieliśmy znać dokładnie, żeby w czasie Powstania móc skorzystać z tych wiadomości.

  • To już w 1943 roku?

Tak, już w 1943 roku.

  • Jaki to był teren w Warszawie?

Ponieważ, nasza komórka była przy ulicy Miedzianej, przy VI Komisariacie, to był teren Towarowej, Kolejowej – to były te tereny na Woli.

  • Przez cały 1943 rok do wybuchu Powstania, pani zajmowała się sprawdzaniem różnych budynków?

Tak, do wybuchu Powstania. Czasem pełniłyśmy dyżury w domach takich ludzi, którzy byli na świecznikach. To znaczy u jakiegoś prokuratora kiedyś mieliśmy dyżur, który współpracował z nami, potajemnie oczywiście, żeby się przekonać czy nie grozi mu jakieś niebezpieczeństwo, więc tam mieliśmy na zmianę dyżury. Przechodziłyśmy szkolenie z zakresu prawa karnego i administracyjnego, służby patrolowej i porządkowej, taktyki walki w mieście, obchodzenia się z bronią w ręku, musztry, pomocy sanitarnej i przeciwpożarowej.

  • A jaki był kontakt ze Zgrupowaniem „Ruczaj”, jak pani przechowywała w magazynie dla nich te orzełki?

Normalnie kontakt nie utrzymywany był, tylko dzień przed Powstaniem zgłosił się do mnie jeden z uczestników „Ruczaja”, pan Tadeusz Betley i oddałam wtedy całe zbiory pudełek z orzełkami i telefonami polowymi. To było dzień przed Powstaniem.

  • Gdzie panią zastał wybuch Powstania?

Właśnie w sklepie… Ponieważ nasza komendantka była wtedy na ulicy Wilczej, myśmy tam prędko z Wilczą się skontaktowały i wtedy się dowiedziałyśmy, że jest Powstanie. Ale już nie byłam w stanie dotrzeć na Miedzianą, bo już była strzelanina na ulicach, to było za daleko na Miedzianą. Dopiero na następny dzień, przejściami tajnymi mogłam się tam dostać.

  • Jak zareagowali na to pani rodzice?

Ojciec nie żył wtedy, żyła tylko matka, była bardzo zdenerwowana i martwiła się o mnie. Przedtem nie wiedziała, że ja biorę udział w jakiejś organizacji i w walce podziemnej.

  • Nie miała żadnej pretensji?

Absolutnie nie.

  • A pani siostry?

Moje siostry trochę przeczuwały, że ja należę, ale jawnie się w domu o tym nie mówiło. Ponieważ często przynosiłam do domu gazetki podziemne, żeby wiedzieć, co się dzieje w tych naszych zgrupowaniach, to trochę one były zorientowane, ale tak to zostały w domu.

  • One były młodsze?

Nie. Jedna była starsza o dziesięć lat a druga była młodsza.

  • Nie chciała ich pani jakoś do konspiracji?

Nie. One były za słabe.

  • Gdzie i kiedy pani walczyła, służyła w czasie Powstania?

Ponieważ Miedziana była bardzo wcześnie zbombardowana, to dostałam przydział do komisariatu numer IX na ulicy Mokotowskiej. Mokotowska współpracowała z komisariatem numer XI przy ulicy Hożej. Były kontakty poprzez łączników z tymi dwoma komisariatami. Przekazywaliśmy sobie różne meldunki i polecenia od komendy. Wtedy właśnie musieliśmy dbać o ten teren. To znaczy dbać pod względem czystości osób. Było część osób podejrzanych o współpracę z Niemcami, osób, które znaliśmy jeszcze w czasie okupacji, że widzieliśmy, że kontaktują się z Niemcami. I te osoby wyłapywaliśmy. Sporo takich osób wyłapaliśmy i musieliśmy odizolować ich od reszty, od całości życia tam na tym terenie. Te osoby były potem przez nas w zamknięciu przetrzymywane.

  • Czy i jak była pani uzbrojona w czasie Powstania?

Tylko w pałkę policyjną. Do współpracy [ze mną] był przydzielony taki kolega o pseudonimie „Tarzan” i on miał pistolet. Ja miałam pałkę, on miał pistolet i myśmy po prostu razem chodzili. […] Dużo ludzi przybywało z innych dzielnic zbombardowanych, trzeba było tym ludziom zabezpieczyć jakąś kwaterę, wyżywienie gdzieś ich pomieścić, więc te wszystkie czynności takie porządkowe, to myśmy załatwiali.

  • Ile osób liczyła pani formacja?

Dziesięć. Niewiele.

  • I to były kobiety?

To były kobiety i paru potem w tym komisariacie… to już było paru panów i ta nasza grupa dziesiątka dołączyła tylko do nich.

  • Pamięta może pani swoje koleżanki?

Koleżanki pamiętam. Była Halina Rawicz o pseudonimie „Leska”, była Irena Szczytnicka o pseudonimie „Rudzka” i Rena Krawczykowska o pseudonimie „Kora”, komendantka o pseudonimie „Kuba” i jej zastępczyni o pseudonimie „Hanka”.

  • Z jak dużym ryzykiem i może jakimiś trudnościami wiązała się pani służba?

Ryzyko było o tyle, że myśmy wracały do domu. Nie byliśmy tam przez dwadzieścia cztery godziny w komisariacie, tylko wracało się do domu. Zresztą tutaj w nocy na Żurawiej, też działały grupy AK i w razie potrzeby też pełniłam dyżur, ponieważ dom przez cały czas ostrzeliwany był przez Niemców z gmachu poczty na rogu Poznańskiej i Żurawiej. Przechodzenie pod barykadami z Żurawiej na Mokotowską zawsze łączyło się z niebezpieczeństwem otrzymania kulki. Poza tym w pewnym momencie było tak, że przechodząc przez Marszałkowską usłyszałam ryk tak zwanej krowy, to były takie charakterystyczne głosy pocisków artyleryjskich. Wtedy zaczął się sypać dom mi na głowę. I już myślałam właściwie, że to jest koniec. Odmówiłam pacierz i jak uspokoiło się wszystko, to okazało się, że tylko byłam przysypana kurzem i drobnym gruzem, a nic się wtedy szczęśliwie nie stało.

  • Jak pani zapamiętała żołnierzy strony nieprzyjacielskiej? Czy był jakiś kontakt? Czy widziała pani jeńców?

Jeńców to widziałam. Z jeńcami to się przede wszystkim spotkałam już po powrocie z Berlina, bo tu w MON-ie jak pracowałam to było dużo jeńców niemieckich, ale w czasie Powstania widziałam ich tylko z daleka. Z Niemcami widziałam się z bliska wtedy, kiedy pełniąc służbę porządkową, odprowadzałam matki z małymi dziećmi i starszych ludzi z Warszawy. Wtedy Niemcy pozwolili nam z białymi chorągiewkami odprowadzać tych ludzi na kraniec… na Pola Mokotowskie i tam po Polach Mokotowskich już zostali ludzie puszczeni w dalszą drogę.

  • Jak przyjmowała pani służbę ludność cywilna?

Garnęła się do nas. Przecież myśmy im pomagali w zakwaterowaniu, w znalezieniu jakiegoś pożywienia, bo to przecież było bardzo trudno w czasie Powstania o jakiekolwiek wyżywienie i chętnie nam pomagali jak o coś się zwróciliśmy.

  • Jak wyglądało szukanie wolnych miejsc do spania?

W komisariacie byli wtedy tacy koledzy na stałe, znali doskonale dzielnice. Myśmy dopiero w tą dzielnicę wchodziły jako nowicjuszki i oni znali część miejsc. A poza tym myśmy jednak chodzili po tych domach. Myśmy pytali, sprawdzali, gdzie jest jakieś wolne mieszkanie, żeby umieścić tych ludzi. Przede wszystkim to w piwnicy było najwięcej tych osób, bo piwnice były tym podstawowym mieszkaniem w czasie Powstania.

  • Czy ludność cywilna była przyjaźnie nastawiona?

Przyjaźnie. W moim mieszkaniu na Żurawiej, w jednym pokoju, dziewięć osób nocowało. To był parter.

  • Ale nie zdarzyło się tak, żeby na przykład ktoś odmówił, że nie do mojej piwnicy?

Nie spotkałam się z taką odmową. Ludność była bardzo zjednoczona.

  • Jak odbywało się wyszukiwanie jedzenia?

Wyszukiwanie jedzenia – jeden z drugim dzielił się czym miał i co zdobył. Nikt się nie pytał – skąd wziął, tylko się dzieliliśmy po prostu tym, co było. Były takie momenty, że na przykład przez dwadzieścia cztery godziny zjadło się tylko talerz kisielu. Ale jak gdzieś tam był jakiś zabity koń i był kawałek mięsa, to tą koniną wszyscy się dzielili i jakieś gulasze się robiło na wspólny obiad.

  • Czy miała pani kontakt z przedstawicielami innych narodowości, którzy brali udział w Powstaniu? Z Żydami, Ukraińcami..?

Z Żydami miałam kontakt przed Powstaniem. Jak pracowałam w sklepie przy ulicy Hożej, to w tej piwnicy poza orzełkami, bo magazyn był w piwnicy, przebywał Żyd i do tej piwnicy nikt nie miał wstępu, tylko ja. To tylko taki był kontakt. W czasie Powstania już nie miałam kontaktu. Przez Powstaniem ten Żyd został wywieziony. Gdzie? To nie pytałam. Nie wiem gdzie.

  • Pani dostała takie zlecenie żeby się nim zająć?

Tak. Mój szef, właściciel tego sklepu, miał do mnie duże zaufanie i umieścił właśnie w magazynie w suterenie jednego Żyda, z tym, że pozostały personel nie miał prawa wejścia do magazynu. Trochę byli zdziwieni, że tylko ja mam prawo wejścia do magazynu, ale pogodzili się z tym. Nikt się już nie interesował, dlaczego tak jest.

  • Czy pani szef działał w jakieś organizacji?

To był Poznaniak. Czy on działał w organizacji, to trudno mi powiedzieć, na tyle go nie znałam.

  • Jak wyglądało pani życie codzienne w czasie Powstania?

Ubranie… to miałam obcięty płaszcz na kurtkę, jasny płaszcz, tak jak taki sportowy płaszcz [przerobiony] na kurtkę, spodnie, buty, półbuty i opaska biało-czerwona oznaczona AK… Jak miałam dyżur [to] nocowałam w komisariacie a jak nie było dyżuru, to nocowałam w domu przedzierałam się przez wszystkie piwnice, przez wszystkie tajemne przejścia i nocowałam w domu, gdzie mogłam się umyć i przebrać. Pomagałam nosić wodę ze studni znajdującej się na rogu Marszałkowskiej i Żurawiej, ogrodzonej barykadą.

  • Ile godzin trwał dyżur?

Jak był dyżur to było dwadzieścia cztery godziny, potem była przerwa.

  • Jak długo?

Dzień. Wtedy byłam na Żurawiej i chętnie dołączałam do grupy żołnierzy AK, którzy byli w tym domu. Mieszkałam blisko poczty, która była na Poznańskiej i z tej poczty cały czas była Żurawia bombardowana, więc czasem trzeba było pomóc w gaszeniu pożarów wybuchających na skutek pocisków zapalających. Na przykład na dach nosiliśmy wodę, żeby gasić pożar w razie zapalenia i wtedy pomagałam tym chłopcom właśnie. Nawet nie wiem, jakie to było zgrupowanie.

  • Czy miała pani jakiś czas wolny, żeby z najbliższymi się spotkać, czy z jakimiś z koleżankami?

Nie. W czasie Powstania, to nie.

  • Jaka atmosfera panowała w pani grupie?

Pełna entuzjazmu. Była ogromna wiara w pomyślność Powstania. Ogromna wiara. Tak, że myśmy byli przekonani, że to, co my robimy, jest tak fantastyczne, tak wspaniałe i tak potrzebne, że w ogóle nie było mowy o jakimś innym nastroju.

  • Z kim się pani przyjaźniła w czasie Powstania?

No właśnie z tymi dwiema koleżankami, co wymieniłam… z tymi trzema właściwie. Z Haliną Rawicz „Leska”, Ireną Szczytnicką o pseudonimie „Rudzka” i z Reną Krawczykowską „Korą”, z nimi się najbardziej przyjaźniłam.

  • One też mieszkały u siebie, nocowały u siebie w domu?

One nie. Ich dom był zbombardowany wiec one mieszkały już na stałe tam koło komisariatu, im znalazło się jakieś lokum. Z tym, że tylko jedna z tych trzech koleżanek żyje w tej chwili, tamte dwie już nie żyją. Żyje Halina pseudonim „Leska”.

  • Ale Powstanie przeżyły?

Powstanie przeżyły.

  • Czy uczestniczyła pani w życiu religijnym w czasie Powstania Warszawskiego?

Były modlitwy. To nie było powiedzmy jakieś takie typowe nabożeństwa. To były modlitwy, krótkie modlitwy. Raczej chodziliśmy cały czas po tym naszym terenie żeby wyszukiwać osób potrzebujących, czy jakieś zdarzenia wykryć, tak, że więcej dużo czasu nie poświęcaliśmy na te [modlitwy]. Ale były, w podwórkach, figurki Matki Boskiej, więc przed tymi figurkami były modlitwy wieczorem, wszystkich mieszkańców, danej kamienicy. Tak że w tym uczestniczyliśmy.

  • Czy w czasie Powstania czytała pani jakąś prasę podziemną, czy słuchała pani radia?

Prasa podziemna krążyła, bo myśmy jako łączniczki to przecież przenosiły te wszystkie meldunki i jednocześnie prasa podziemna istniała.

  • Jakie to były tytuły, może pani pamięta?

Nie pamiętam.

  • A słuchała pani radia?

Nie. Ja osobiście nie.

  • Jakie ma pani najlepsze czy najgorsze wspomnienie z Powstania?

Zdarzały się momenty gorsze i lepsze. Zdarzały się takie przykre sytuacje, wtedy, kiedy musiałam zaaresztować panią, która mieszkała w pobliżu mnie na Żurawiej, i która swego czasu prowadziła kurs sanitariuszek, do którego ja też uczęszczałam, też byłam przez nią szkolona, a potem musiałam ją zaaresztować jako współpracownika niemieckiego – to było bardzo przykre.

  • Czy mogłaby nam pani opowiedzieć dokładniej tą historię?

To był ten jeden przypadek, kiedy osobę, którą uważałam za naprawdę pozytywną, bo zajęła się szkoleniem sanitariuszek, a potem okazało się, że jest współpracownikiem niemieckim, to chyba było najbardziej przykre w tym Powstaniu.Ona wtedy była aresztowana, akurat ja byłam przy tym aresztowaniu, była przeprowadzona u niej rewizja, szczęśliwie nic się [u niej] nie znalazło. Była zamknięta. Była odosobniona.

  • Nie wie pani, co się później z nią stało?

Nie wiem.

  • Co najbardziej utrwaliło się pani w pamięci? Brak jedzenia, czy na przykład ryk „szaf”?

Te „szafy”, „krowy” były bardzo nieprzyjemne. I te same barykady. Przebieganie przez ulicę pod barykadami, to zawsze było uczucie, że zaraz muszę się przewrócić. Akurat pamiętam, wtedy niosłam chyba pół kilograma cukru w kostkach i pod taką barykadą przewróciłam się z tym cukrem, rozsypał się niestety, trochę pozbierałam. To były takie momenty, które bardzo nie przeszkadzały w całokształcie pracy, ale takie trochę były śmieszne po prostu. Utkwiło mi też w pamięci przeprowadzanie ludzi… Wtedy, kiedy Niemcy pozwolili kobietom z małymi dziećmi i starcom, i chorym wyjść z Warszawy i przeprowadzałam je tymi wszystkimi piwnicami, bo piwnicami było najbezpieczniej przeprowadzać. Szczęśliwie wszystkie te piwnice znałyśmy. Było tak łatwo piwnicami obejść niebezpieczne miejsca, że ci ludzie byli przeprowadzani bezpiecznie tymi piwnicami. My z białymi chorągiewkami doprowadziłyśmy akurat do szeregu na Polach Mokotowskich. Niemcy byli ustawieni już kordonem na Polach Mokotowskich i przekazywałyśmy tych ludzi, trochę z obawą, trochę z nadzieją, że im się uda. I rzeczywiście się udało, bo między tymi ludźmi była moja siostra z małym dzieckiem, z dwuletnim synkiem. Wiem, że jej się udało, była na jakiejś wsi polskiej i przetrwała przez cały ten okres.

  • Co działo się z panią po zakończeniu Powstania?

Powstanie – to było 8 października to już było właściwie po Powstaniu, do mnie do domu przyszli Niemcy, którzy urzędowali przedtem na poczcie i to byli przede wszystkim Ukraińcy, Ukraińcy w mundurach niemieckich. Oni powiedzieli nam po prostu, że musimy natychmiast wyjść. Ponieważ spodziewaliśmy się tego wyjścia, więc przedtem już poszyłyśmy sobie z kotar takich zwykłych plecaki, żeby coś wziąć ze sobą, chociażby ubranie na zmianę. I wtedy wszystkie – mamusia i my trzy siostry zostałyśmy wyprowadzone przez Niemców i doprowadzone do Pruszkowa. W Pruszkowie mamusię, jako taką starszą osobę oddzielili, że nie nadawała się na robotę do Niemiec a nas trzy zakwalifikowali na wywóz do Niemiec. Tylko jedną noc przenocowałyśmy w Pruszkowie właściwie na takim polu, luzem na polu i na drugi dzień już Niemcy nas w transporcie kolejowym przewieźli. O tyle to było przykre, że myśmy tym transportem cały tydzień prawie jechali do tych Niemiec, do Berlina, bo po drodze wstąpiliśmy pod Oświęcim, bo tam nas chciano zostawić, ale w Oświęcimiu już nie było miejsca. Potem gdzieś pod Wiedniem byliśmy, staliśmy w dzień, też nie chciano nas przyjąć. To był taki wagon – osiemdziesiąt osób, taki wagon towarowy. Dojechaliśmy w ten sposób do Niemiec do miejscowości Wilhelmshagen, to był taki obóz przejściowy i tam dopiero przyjeżdżali dyrektorzy różnych firm, zakładów i wybierali sobie różnych robotników do pracy. Znalazłam się w grupie takiej, która trafiła do elektrowni berlińskiej i stąd byłam cały czas już potem w Berlinie aż do momentu upadku Berlina i wejścia wojsk rosyjskich.

  • Jak to się stało, że pani wyszła z ludnością cywilną?

Mieliśmy rozkaz od swojego komendanta, że możemy wybrać albo ludność cywilną, albo wojsko. Ponieważ chciałam być z siostrami, chciałam być z rodziną, więc wybrałam ludność cywilną.

  • A to był rozkaz? On był dany właśnie kobietom czy wszystkim?

Wszystkim.

  • Większość jak wybrała?

Cywilne. Z tym, że część poszła sobie luzem po prostu szukać szczęścia w całej Polsce a część, tak jak ja, trafiłyśmy do Pruszkowa i stamtąd do Berlina.

  • Jak pani się wydaje, dlaczego wybrali wyjście z cywilami?

Ze względów rodzinnych.

  • A nie to, że nie ufali Niemcom?

To było na pierwszym planie, to była podstawowa rzecz, ten zaufania do Niemców. Zresztą znaliśmy te obozy z opowieści. Ja sama korespondowałam z oficerem oflagu, z oficerem wojsk polskich… Oflag się mieścił w Woldenbergu i zdawałam sobie sprawę jak to wszystko wygląda. Potem korespondowałam też z żołnierzem, który był w stalagu niemieckim i też sobie zdawałam sprawę, bo tamci żołnierze w stalagu niemieckim, to musieli jeszcze pracować dodatkowo, bo oficerowie objęci Konwencją Genewską nie musieli pracować tylko musieli po prostu znosić niewolę.

  • Pamięta pani imię i nazwisko swojego komendanta?

Raciszewski wtedy był… ale dokładnie nie pamiętam, a komendantką koleżanka o pseudonimie „Kuba”.

  • I pani trafiła do Berlina. Czy słychać było tam działa, że Rosjanie są blisko?

W Berlinie były naloty dzień i noc. Nie było ani jednej nocy bez nalotu, ani jednego dnia bez nalotu. Kiedyś dyrektor BEWAG-u, tej elektrowni berlińskiej, to był starszy Niemiec, starszy człowiek około sześćdziesięciu lat, tak mi się wtedy wydawało jak miałam te dwadzieścia dwa lata. To nie był hitlerowiec, on był przeciwnikiem Hitlera i powiedział: „Wam to będzie dobrze, ale my to już jesteśmy przegrani, bo wojska rosyjskie są blisko”. Pierwszą informację, jaką dostaliśmy o wojskach rosyjskich, to właśnie były od tego dyrektora BEWAG-u. I kanonada tych strzałów, już nie tylko z powietrza, ale i z ziemi to była coraz mocniejsza, coraz niebezpieczniejsza. Sama zostałam ranna w nogę odłamkiem, ale to tylko dlatego, że wierzyłyśmy, że wojska alianckie, które strzelają z nieba to nam krzywdy nie zrobią i wyszłyśmy po prostu z lagru żeby obejrzeć jak to wojska alianckie bombardują Berlin. I wtedy niestety parę osób dostało odłamkami.

  • A w Powstaniu nie była pani ranna?

W Powstaniu nie byłam ranna.

  • A tutaj tak.

Tak.

  • I co było dalej?

Rosjanie zdobyli Berlin 1 maja i wtedy był taki straszny chaos, bo Rosjanie zaczęli otwierać przede wszystkim wszystkie magazyny żywnościowe. Tak, że nam się dostało od razu po porcji masła, porcji pieczywa, bo to był już wtedy głód w Berlinie, przed wejściem Rosjan. Jak oni weszli to dopiero pootwierali magazyny i chcieli nas ugościć tym jedzeniem. Niemniej o tyle była przykra sytuacja, że oficjalnie wojska rosyjskie były bardzo przyjazne, ale nieoficjalnie działy się straszne rzeczy. Ci czołgiści wszyscy, co weszli, to buszowali po tych wszystkich lagrach i dopuszczali się gwałtów. Dopuszczali się rzeczy, które przykro wspominać. I to, że zaproponowali nam później, że trzeciego zrobią transport do Polski, transport Polaków, który będzie liczył około tysiąca osób i będzie wtedy konwojowany przez Rosjan. To znaczy na przedzie transportu jechał wóz rosyjski z rodziną rosyjską i na końcu transportu tak samo wóz rosyjski. Mieli przy tym wozie broń. Ci, co ryzykowali pojedyncze wyjście z Berlina to ciężko przypłacili życiem. Natomiast właśnie taki transport konwojowany, miał bezpieczne przejście do Polski. Nas konwojowali do Krzyża na granicy polsko-niemieckiej. Myśmy w tym transporcie szli dwieście osiemdziesiąt kilometrów pieszo. Z tym, że jak konie się zmęczyły to było oddychaj i wtedy mogliśmy odpocząć i my, bo konie były ważniejsze przecież niż cały transport.

  • Ale jednak zabezpieczyli transport?

Dzięki Bogu zabezpieczyli. Dali nam masło i dali nam po bochenku chleba jak wychodziliśmy a po drodze… ponieważ szliśmy wioskami różnymi, które już były zupełnie opróżnione, opuszczone przez Niemców, na niektórych wioskach tylko zdarzały się jakieś tam pojedyncze osoby, jakieś starsze kobiety z młodymi dziewczętami, które bardzo się skarżyły i ubolewały, że te dziewczyny są gwałcone przez wojska rosyjskie. Nasz transport był bezpieczny, ponieważ to był transport konwojowany. Ale te Niemki – mimo, że to były Niemki to jednak wzbudzały współczucie. I tak było, że myśmy na polu jak znalazły jakieś kartofle… to kiedyś zrobiliśmy sobie świetną ucztę. Uzbierałyśmy kubeł kartofli, gdzieś szczypiorek w jakimś ogródku, a masło już mieliśmy dane przez te wojska rosyjskie i ugotowałyśmy sobie ten kubeł kartofli, w mundurkach oczywiście, potem kładzione było na kartofle masło, szczypiorkiem posypane. I to było najlepsze jedzenie, jakie pamiętam z czasów okupacji i wojny.

  • I tak pani wróciła do kraju?

I tak wróciłam. Dwa tygodnie trwała ta podróż. Tak, że 15 maja byłam w Warszawie. Już od Krzyża, to jechaliśmy pociągiem. Odcinkami, kawałkami, ale pociągiem.

  • I powrót do Warszawy…?

Powrót do Warszawy. Dom stał i była już matka z pełną balią pyzów. Byłyśmy zaskoczone – skąd mamusia wie, że wracamy i tyle pyzów. A okazało się, że te pyzy to były na sprzedaż, bo trzeba było z czegoś żyć, a najłatwiej żyć – handlować czymś. Handlować najłatwiej było w tym okresie, coś gotować, coś sprzedawać, ponieważ o kartofle jeszcze było względnie łatwo, więc mamusia z sąsiadką po prostu codziennie robiły pyzy, ulica Poznańska to wtedy było takie targowisko i na ulicy Poznańskiej były sprzedawane te pyzy.

  • Czy była pani represjonowana? Czy przyznała się pani, że brała pani udział w Powstaniu?

No niestety nie mogłam się od razu przyznać, bo zaczęłam pracować w Ministerstwie Obrony Narodowej, gdzie dyrektorem personalnym był pułkownik rosyjski, nazwisko jego pamiętałam do tej pory, ale akurat mnie wyszło z głowy… On kiedyś przyszedł do mnie, wtedy pracowałam jako maszynistka, i powiedział: „Poczemu wy się nie uczycie po rosyjsku?”. Więc ja mu odpowiedziałam, że bardzo pana przepraszam, ale ja jestem w Polsce i w Warszawie, a pan jest w Polsce, to proszę się uczyć po polsku. Był strasznie na mnie oburzony i potem miałam złą opinię wyrobioną, że jestem pyskata.

  • Od kiedy należała pani do Światowego Związku AK?

Należałam dopiero już jak przeszłam na emeryturę od 1992 roku. Przed tym w roku 1943 po złożeniu przysięgi wojskowej miałam legitymację AK. nie mogłam jej jednak zabrać do Berlina i zostawiłam w domu na stole. Nie znalazłam jej po powrocie.

  • Czy chciałaby pani coś powiedzieć na temat Powstania, coś takiego szczególnego, co tak by wypłynęło tylko od pani, czego nikt na przykład nigdy jeszcze nie powiedział?

O Powstaniu już tak dużo ludzi mówiło. Dla mnie to po prostu tylko najistotniejszą sprawą był wspaniały nastrój walczących. To było niezapomniane uczucie. To była ta solidarność, ta wiara. Nie było różnic między ludźmi, każdy człowiek był ważny, każdy człowiek był bliski. To była taka jedna wielka walcząca rodzina i cel wolność! Jestem bardzo dumna z Warszawskiego Krzyża Powstańczego, którym zostałam odznaczona decyzją Uchwały Rady Państwa z dnia 30 marca 1983 roku.
Warszawa, 4 stycznia 2005 roku
Rozmowę prowadziła Małgorzata Brama
Kazimiera Olkowska Pseudonim: „Chętnicka” Stopień: strzelec, łączniczka Formacja: Korpus Bezpieczeństwa Dzielnica: Śródmieście Południowe

Zobacz także

Nasz newsletter