Marian Popis

Archiwum Historii Mówionej

Nazywam się Marian Popis, urodziłem się 6 czerwca 1935 roku w Warszawie. W czasie Powstania byłem na Powiślu.

  • Proszę nam opowiedzieć teraz, w jakiej rodzinie się pan urodził i gdzie?

Urodziłem się w Warszawie na ulicy Nowej, na Pradze. Ojciec był robotnikiem budowlanym i właśnie jak wybudował dom, bo budował dom na ulicy Smulikowskiego, właśnie na Powiślu, to jeszcze w czasie budowy przeprowadziliśmy się z ulicy Nowej na ulicę Smulikowskiego i od 1937 roku mieszkaliśmy tam i do tej pory syn mieszka w tym budynku.

  • Czy miał pan rodzeństwo?

Miałem brata i siostrę.

  • Starszych?

Starszych. Brat był starszy o dwa lata, a siostra o cztery lata.

  • Ile pan miał lat w momencie wybuchu wojny?

W czasie wybuchu wojny, to miałem…

  • Urodził się pan w 1935 roku, czyli 1 września miał pan cztery lata, tak?

Tak.

  • Czy pan zapamiętał 1 września? Czy pan sobie w ogóle zdawał sprawę z tego, co się dzieje wokół?

Zapamiętałem, bo akurat wtedy, tylko nie wiem dokładnie, którego dnia, bomba uderzyła w sąsiedni budynek i zniszczyła cały ten… Wyrwę zrobiła w budynku. Tam przygniotło właśnie parę osób, które schowały się w piwnicy. Jak przechodziłem, bo mieszkaliśmy w suterenie, na dole, w tym domu, co ojciec budował, to stukali w deski, żeby ich ratować, żeby ich odkopać z tego. To zapamiętałem.

  • Ale nie wie pan, jak to dalej tam wyglądało? Bo na pewno zostali odkopani?

No tak, tak, zostali odkopani.

  • Ale ten moment pan zapamiętał.

Zapamiętałem, tak.

  • Jakie to na panu, jako na dziecku, zrobiło wrażenie?

Widziałem też, jak samoloty puszczają bomby, i tak myślałem, że te bomby uderzą w nasz budynek. Bo w ten sąsiedni uderzyły, ale… A one tak leciały na skos, że dalej niszczyły budynki, a akurat nasz ominęło. Chociaż jeden pocisk trafił w taki jakiś… Ale to nie wiem, czy to z bomby, czy to jakiś inny, że trochę uszkodził dach.

  • Czy pan w tym czasie odczuwał lęk, czy ciekawość? No miał pan cztery lata tylko, więc…

Nie mogę powiedzieć…

  • Nie umie pan powiedzieć, tak?

Nie umiem powiedzieć. No chyba lęk, bo każdy człowiek się boi, jak coś wybucha…

  • A czy pan w domu słyszał rozmowy, czy pan zdawał sobie sprawę, o czym rozmawiają rodzice, rodzeństwo, na temat właśnie wojny?

Tak, bo w 1939 roku, jak wybuchła wojna, to u nas na podwórku stacjonowało wojsko, to znaczy chyba kawaleria na koniach i wozy były. I u nas raczej nocowały niektóre osoby w budynku, część na podwórku. Bo podwórko było z dwóch domów: Smulikowskiego 2 A i 2, połączone. Tam był nawet wjazd na podwórko i jeszcze przed wojną stacjonowało wojsko.

  • Przed wojną, tak?

Tak i nawet dawali nam kawę… Jak to dla wojska, rozpuszczało się w wodzie, a my dostawaliśmy, bo to było z cukrem, takie suchary, twarde, wojskowe suchary. To dostawaliśmy. I nici wojskowe pamiętam, takie zielone, które oni mieli w swoich [torbach], no i te suchary, i właśnie tę kawę, to było z domieszką czegoś. Nie wiem, jak to się nazywało. Dla wojska, żeby każdy miał swój depozyt. Później, jak przyszła wojna, to oni odjechali, no ale właśnie pochowali mundury w niektórych budynkach.

  • Aha, czyli zdjęli mundury, tak?

Tak, niektórzy zdjęli mundury i pochowane były. Właśnie w Powstanie ci, co wiedzieli, gdzie to jest schowane, to wyciągali te…

  • Aha, wrócili do tego, tak?

Nie, ktoś wiedział i wyjmował . Jak Powstanie wybuchło, to wyjmowali te mundury.

  • Co pan jeszcze zapamiętał z okresu okupacji? Czy zaczął pan chodzić do szkoły?

Chodziłem do przedszkola do sióstr przy Solcu, Salezego ta ulica się nazywała. Do sióstr chodziłem, mam tu nawet zdjęcia z bratem pod choinką. Ale chciałem koniecznie chodzić do szkoły, bo siostra chodziła i brat chodził, to i ja chciałem chodzić do szkoły. No i poszedłem o rok wcześniej, właśnie na ulicę Wilanowską.

  • Do jakiej szkoły?

To była taka szkoła polska, ale jakaś… Nawet przyniosłem swoje dwa świadectwa, po niemiecku jest napisane i po polsku. Złożyłem tu. Nawet kserokopie sobie zrobiłem.

  • To znaczy złożył pan te dokumenty tu, w Muzeum Powstania, do naszego archiwum?

Tak. Może się przydadzą albo na jakąś pamiątkę.

  • Zaczął pan chodzić do szkoły.

Tak.

  • Czy pan w tej szkole należał może do harcerstwa?

Nie, jeszcze za mały byłem. Ale pamiętam na przykład, jak przywozili… Bo na naszej ulicy był, to znaczy był i jest Związek Nauczycielstwa Polskiego, co oni sobie wybudowali. Tam pod numerem cztery kiedyś był drukowany „Płomyk”, „Płomyczek”, „Iskierki”. Później w czasie okupacji tam Niemcy zajęli ten budynek i jakieś badania robili. Przywozili tam tramwajami ludzi z łapanki. Nie pamiętam, tam była „petka” i „zero”, tak nazywaliśmy te tramwaje. Oni przywozili tymi tramwajami ludzi na badania. Nie wiem, czy mieli ich wywozić, w każdym razie przywozili na badania. Pamiętam takie momenty, że parę osób uciekało akurat w naszą bramę i na dół. Zauważyłem, że ktoś ucieka, a Niemiec za nim, ale Niemiec nie zorientował się gdzie. A ja lecę do mamy i mówię: „Mamo, mamo! Uciekł jakiś pan!”. A on uciekł akurat do nas, do naszego mieszkania. Mówi: „Cicho, cicho, bo ten pan tutaj jest u nas”. Bo my jak w piwnicy mieszkaliśmy, w takiej suterenie. No i kilka osób pouciekało z tej łapanki, z tego przewożenia na badania. To doskonale pamiętam. No i ostrzeliwania też pamiętam, jak były…

  • A na przykład jest pan w stanie określić, kiedy to było? Który to był rok okupacji? Czy to były początki, czy ten okres późniejszy?

Te łapanki to były w 1942 roku… Chyba tak to będzie, 1942/1943 rok. Dokładnie daty nie pamiętam, dat nie zapamiętuję.

  • Proszę powiedzieć co pan zapamiętał? Skąd się pan w ogóle wziął w tym rejonie, gdzie te łapanki były.

Mieszkałem w budynku na Smulikowskiego 2.

  • Aha, czyli łapanki były…

Gdzieś na mieście, a tu ich przywozili tramwajami i musieli ich ten kawałek do tego budynku przeprowadzać.

  • Tak, ale wspomniał pan o tym, że był pan również świadkiem, jak były łapanki.

No tak… Nie widziałem tych łapanek. Zresztą jak łapanki były, to wszyscy uciekali.

  • Czyli pan nie widział samych łapanek?

No bo ojciec też był w łapankach, też siedział na Skaryszewskiej chyba tydzień czasu. Dopiero jakoś się mama starała i wypuścili ojca. Na ulicy jak robią te łapanki, jakoś się ojciec tam znalazł. Tak że sam osobiście nie byłem, tylko że tam przywozili właśnie z tych łapanek.

  • I długo tak przywozili z tych łapanek Niemcy?

Tego to nie pamiętam, ale co jakiś okres to… Jak jakaś łapanka gdzieś była, to tym tramwajem dowozili i badania robili chyba. Bo oni mieli jakieś swoje badania, że jakieś aparaty mieli, co prostowali kręgosłupy. Nie wiem, jakieś takie urządzenia. Chociaż tam podglądaliśmy, bo kiedyś nie było okien do nas, na nasze podwórko wybite, [na naszą stronę], a oni potem wybili okna, tak żeby mieli widno chyba, na parterze. I tam podglądaliśmy…

  • I co tam zobaczyliście, podglądając?

Te aparaty jakieś i tam prostowali, po złamaniach, nie wiem dokładnie, że to jakoś wyginało te ciała. Czy masaże jakieś, nie mogę [sobie przypomnieć]… Ale zdaje się, że takie coś tam było.

  • Coś jeszcze pan pamięta?

Jeszcze jak rozstrzeliwali, to pamiętam, jak chodziłem do szkoły na Wilanowską. Teraz z powrotem się nazywa Wilanowska, przedtem zrobili Gwardzistów, ale później znowu Wilanowską. Zresztą mam tu, na tych cenzurach napisane jest, jaka ulica. Do Świętej Trójcy chodziłem, taka była świetlica i tam się nieraz zatrzymaliśmy. W tym kościele dla starszych i dla dzieci była taka świetlica, że jak rodziców nie ma czy gdzieś pracują, że się tam przebywało. I tam właśnie przy Świętej Trójcy na Solcu rozstrzeliwali. No ale jak rozstrzeliwali w nocy, to później raniutko (nie wiem, czy z ciekawości) tam ludzie szli, schylali się i jeszcze krew taką ciepłą, świeżą łapali z ziemi na pamiątkę, bo nie wiadomo, co oni z tymi ciałami robili. Na budynku obok, po drugiej stronie z cekaemem tylko żołnierz był i… Nie wiem, na postrach czy coś, żeby ludzie musieli szybko przechodzić, żeby nie zatrzymywali się. Ale można było przechodzić i tą ziemię pobierać.
  • Aha, bo ciał nie było?

Nie, bo oni zaraz po rozstrzelaniu, raniutko, chyba jeszcze w nocy, dokądś wywieźli, nie wiadomo dokąd.

  • Co pan jeszcze pamięta z tamtego okresu?

Pamiętam jeszcze, jak na Łazienkowskiej ogród był. Jak teraz jest Trasa Siekierkowska… Tam chodziliśmy, bo tam był plac zabaw dla dzieci. Na bosaka się chodziło wtedy, bo nie było tak butów [jak teraz] i tam się bawiliśmy. Potem były strzały w Alejach Ujazdowskich, strzelanina straszna była. No to my uciekliśmy do Ogrodu Łazienkowskiego. Oni strzelali i schowałem się za kraty. Taka budka była i z jakiejś podziemnej organizacji dwóch facetów przez te kraty przechodziło. Tam był kiedyś szpital wojskowy, taki czerwony i tam uciekli. Ale Niemcy strzelali w te kraty, to miałem pełno odprysków. Ale jakoś się schowałem, a brat uciekł w inne miejsce, bo byłem z bratem i jeszcze z jakimiś kolegami.

  • Czy pamiętam pan, który to mógł być rok?

To był chyba, nie wiem, 1942, 1943, też chyba w tych czasach.

  • I ten okres taki letni raczej, tak?

Tak, bo jeszcze na bosaka lataliśmy. No i później wychodziliśmy do… Ulica Łazienkowska i tam była furtka, było wyjście. Niemiec stał, ale takich chłopaków [nie ruszali], to tylko kopniaczka dostaliśmy i: „Do domu uciekajcie”. Bo my tak wędrowaliśmy sobie po tym… To pamiętam.

  • I tak pan z rodzeństwem wędrował, tak?

Tak, z bratem i jeszcze z kolegą z budynku obok, bo tak się kolegowaliśmy.

  • A jakie to na panu wrażenie robiło? Bo był pan dzieckiem. Czy na przykład widząc Niemca, odczuwał pan lęk, czy nie?

To zależy od…

  • Od sytuacji, tak?

Tak i nie wiem, czy od wyglądu, czy od… Bo różni Niemcy są, jeden jest dobry…

  • Aha, czyli jednych się pan bał, a drugich nie?

Jeden jest bardzo dobry, można powiedzieć, ludzie jak wszędzie, w każdym narodzie. Jedni są źli, drudzy są dobrzy. Zależy od sytuacji.

  • Którzy budzili w panu lęk? Czym się charakteryzowali, że się pan ich bał jako dziecko?

No w ogóle nie wiem, jakimś zachowaniem, czy… No to różnie było, bo Niemcy to i chleb dawali, zaraz jak weszli i okupacja była. Na Nowym Świecie pamiętam, dawali chleb razowy z form. Ludziom rozdawali po prostu z samochodu i to pamiętam. Ale jeśli ktoś przyszedł drugi raz, chciał tego chleba, to dostał kopniaka albo… Nie pozwolili, że jak ktoś poznał, że drugi raz przyszedł, żeby chleb wziąć, to nie. Poznali, to zaraz kopniaka dali albo jeszcze kolbą rąbnął i nie pozwalali. No to jest z takiej dobrej strony, jak Niemcy…

  • Czy po ten chleb to się ustawiała cała rodzina, czy tylko jedna osoba?

Nie, bo to zależy, to jak się trafiło. To nie tak, że tam akurat ktoś chodził, tylko się słyszało, że akurat przywieźli, no to…

  • Z czym się pan jeszcze zetknął w czasie okupacji? Czy na przykład w pana domu było radio?

To znaczy ojciec miał radio, ale gdzieś schowane, nie wolno było używać. Nawet ja nie wiedziałem, gdzie ma schowane.

  • A jakieś gazetki?

O, to też gazetki, ale to tego nie wiem.

  • To było przed panem chowane.

Tak, no nie wiem. Tak, tego nie powiem, bo nie pamiętam.

  • Ale czy zapamiętał pan jeszcze z domu rodzinnego jakieś sytuacje, które dla pana były i interesujące, i jednocześnie budzące jakiś lęk? Na przykład, tak jak pan mówi, że ludzie przychodzili do państwa, chowając się przed Niemcami. Czy zapamiętał pan jakąś sytuację niebezpieczną? Czy Niemcy wkroczyli do domu, szukając tych, którzy zbiegli?

Nie, w czasie okupacji to raczej nie. No wleciał ten Niemiec na przykład wtedy, ale nie mógł się zorientować, gdzie ten uciekł. Ja też nie wiedziałem, czy na dół ten facet uciekł. Na przykład ten moment to pamiętam i leciałem do mamy, mówię: „Mamo, pan jakiś uciekł Niemcom”. A mama mówi: „Ty cicho bądź, bo ten pan jest u nas”.

  • Czy do samego Powstania chodził pan do szkoły? Jak to było?

[…] To znaczy miałem przerwę, ale to już później… To znaczy wcześniej, bo w 1942 roku byłem na wakacjach, to była strzelanina i straciłem oko, to znaczy byłem ranny.

  • Proszę nam opowiedzieć, gdzie to się stało?

Ojciec nas wysłał na takie…

  • W 1942 roku, tak?

Tak, z bratem do rodziny na takie wakacje.

  • I gdzie?

Do Boskiej Woli to było. Tam akurat była strzelanina jakaś i jakieś odłamki, jakieś odpryski mnie tutaj [uderzyły] po twarzy i brat… Mnie akurat trafiło też w lewe oko. No i taka głowa się ciężka zrobiła, mój ojciec musiał mnie przywieźć do Warszawy. No i byłem na Smolnej w szpitalu, dłuższy czas leżałem. Przerwa była, bo ojciec mnie woził po lekarzach, żeby uratować to oko. Ale po prostu stwierdzili, że… Zacząłem nie widzieć już na to oko, żeby nie przełożyło się na drugie oko, to musieli mi usunąć lewe oko właśnie na Smolnej.

  • Rozumiem. Miał pan wtedy siedem lat?

Nie, to już chyba było osiem lat.

  • No i przeżycie straszne?

Tak, bo uciekłem jeszcze ze stołu operacyjnego przed uśpieniem, bo nie chciałem, bo się bałem tego i uciekłem. Ale jak już zoperowali, to tak jak bym na jakiejś karuzeli był i mnie ta karuzela woziła, woziła. Później jak mi usuwali to oko, to tak jak bym w takiej rurze był i tak mnie prąd szarpał. No takie to odczucie. No i ten brat przychodził, odwiedzał mnie, to mówił, że ma taką hulajnogę. To mówię: „To przynieś mi tą hulajnogę, ja chcę sobie pojeździć. Taki korytarz długi”. Ale to była hulajnoga na łożyskach takich od silników. To gdzie, to szum robiło, to nie na takich drewnianych kółeczkach…

  • Tak brat chciał pana pocieszyć.

Tak.

  • Jak długo pan był w tym szpitalu?

Byłem z przerwami, ale powyżej pół roku.

  • Aż tak długo?

Tak, bo z przerwą.

  • Bo co? Były jakieś komplikacje? Coś wie pan na ten temat, czy nie?

No nie, coraz gorsze było, zanikało mi i…

  • Aha, rozumiem. Czyli dopiero po leczeniu półrocznym to oko zostało usunięte?

Tak, chcieli usunąć, ale niczym nie można było tego odłamka, bo to był bardzo mały odłamek. Mam ten odłamek nawet. Na pamiątkę otrzymałem, taki jak ziarnko piasku. Akurat tak… Bo miałem nawet i uszy podziurawione, ale to wszystko to raz dwa się zagoiło.

  • I kiedy pan wrócił do szkoły?

A po wojnie.

  • Tak, ale po tej operacji? Czyli miał pan taką półroczną przerwę w szkole.

To już nie pamiętam, bo już jak…

  • Bo mówił pan, że ten wypadek był w 1942 roku latem.

Tak, już nie pamiętam, czy już poszedłem do szkoły, czy nie poszedłem do szkoły, tego już dokładnie nie pamiętam.

  • Proszę pana, jeszcze zanim przejdziemy do Powstania, co pan nam opowie na temat okresu okupacji? Jakie przyjemne chwile pan pamięta? Bo był pan dzieckiem. Czy było coś miłego, co panu zapadło w pamięć?

A, zabawy… Takie były fajerki od pieców na przykład, to takie kółka były i takie z drutu popychacze i się jeździło, te fajerki popychało się i biegało się za tymi fajerkami. O, to pamiętam.

  • Bawiliście się w wojnę?

W wojnę tak, bawiliśmy się, bo nawet mieliśmy dowódcę, tak. Pamiętam jak… Aha, robiliśmy takie karabiny drewniane na gumkę i miały taki zaczep, cyngle, że jak się pociągało, to strzelały. Miały obciążone czubki drutem i to takie karabiny mieliśmy. Były robione z drewna, z deski jakiejś.

  • Do momentu Powstania, chodząc do szkoły, nie był pan w żadnej organizacji, w żadnym harcerstwie? Czy był pan?

Nie, to nie było… To była taka drużyna wewnętrzna, podwórkowa.

  • Rozumiem, ale w szkole nie był pan w żadnej?

Nie, w szkole to musieliśmy, jak była jakaś wizytacja, to trzeba było te polskie książki chować, żeby czasami Niemcy nie… Bo by mogli zlikwidować tą szkołę.

  • Pamięta pan takie wizytacje w szkołach?

Nie pamiętam osobiście, żeby były, ale słyszałem, że istnieje możliwość, że ma być jakaś wizytacja, to chowane były do pieca, pod popiół.

  • Czy w drodze do szkoły nigdy nic się nie stało takiego dla pana przerażającego? Nie czuł się pan zagrożony, jak chodził pan do szkoły?

Raczej nie, mówię tylko o tych rozstrzeliwaniach, ale to było w innym okresie, a tak to raczej nie.

  • Teraz przejdziemy do samego Powstania. Gdzie pan był w czasie Powstania, to znaczy pan ze swoją rodziną?

Byłem właśnie w mieszkaniu na Smulikowskiego 2 A mieszkania 14, to było w suterenie. Bo jak ojciec budował ten dom, w 1937 roku, jak jeszcze całkiem nie było wykończone, to… To znaczy kiedyś było trudno o pracę, a w zimę to w ogóle nie było pracy. Akurat się okazja trafiła, żeby został dozorcą tego budynku i palił w piecu, bo [było tam] centralne ogrzewanie. Ten budynek był już taki bardziej nowoczesny i [miał] centralne ogrzewanie, był piec i ojciec palił w tym piecu i był dozorcą. Ale to jeszcze nie wystarczało, to musieli rodzice dorabiać.
  • Wie pan, w jaki sposób?

Handlowali owocami. Jeździł na targ, na Ochotę właśnie, na Okęcie, na Zieleniak, jak to się nazywało chyba. No i kupował owoce tam, jabłka, czereśnie, wiśnie i tym handlował.

  • Przejdźmy teraz do samego Powstania. Jak pan zapamiętał 1 sierpnia 1944 roku? I czy pan w ogóle zdawał sobie sprawę z tego, co się dzieje?

No chyba tak, bo…

  • Miał pan wtedy lat?

No dziewięć.

  • Dziewięć lat.

To znaczy usłyszałem… Ktoś powiedział, że coś wybuchło. No to wylecieliśmy z bratem. Patrzymy, zaczęli budować barykady i flagi w oknach, na balkonach i orły były. Skąd to ludzie od razu wzięli, to nie wiem. Ale jeszcze takie orły z koroną i flagi na barykadach. Pamiętam, z trąbką facet wyszedł i zaczął trąbić „Jeszcze Polska nie zginęła”, jeszcze chyba „Warszawiankę”. To takie było pobudzające, że to już jak przybędzie wolność niedługo, będziemy wolni, będzie… No takie uczucie miałem. Wtedy, w tych pierwszych dniach najbardziej… W Związku Nauczycielstwa Polskiego byli Powstańcy, jakiś oddział, ale nie wiem dokładnie jaki. A uciekałem tak z domu, mama nie chciała mnie puszczać, ale mówi: „Idź, zobacz synu, gdzie jeszcze telefony są czynne, bo musimy mieć łączność ze Śródmieściem”. Potem byłem zbierać butelki na benzynę, talerze na przykład, widelce, takie potrzebne rzeczy do… Kubki, żywność też, żeby coś Powstańcy mieli.

  • Aha i zanosił pan do tego oddziału, tak?

Tak, tak.

  • Ale telefony pan znalazł, te czynne telefony?

Nie, już nieczynne były, już były powyłączane. No i tak się zaczęło. Nie mogliśmy wychodzić, to znaczy wychodzić z piwnicy, bo przyjeżdżał pancerny pociąg. Wyjeżdżał, tam chyba jeszcze Niemcy byli, bo tu z wiaduktu, mostem średnicowym, pancerny pociąg i obstrzeliwał właśnie ten Związek Nauczycielstwa Polskiego z dział. A jeszcze oprócz tego na Związku Harcerstwa Polskiego Niemcy zrobili gniazdo działka przeciwlotniczego. Wykopali, do tej pory jeszcze jest taki ślad, dół do dźwigu, żeby to działko tam… Gniazdo to się nazywa, kiedyś to się nazywało gniazdo niemieckie, i to działko wciągali na górę, na zewnątrz. Do tej pory jeszcze jest… Na tym wale też, przy tym kolejowym, też było gniazdo. I oni obstrzeliwali z takich pocisków artyleryjskich, że tak leciało i spadało na naszą ulicę. To się rozrywało i nie można było wychodzić. Właśnie w takim jednym momencie to dwie kobiety zginęły. Nie zdążyły jeszcze do bramy wbiec. Te pociski wybuchły i zabiły na miejscu te dwie kobiety. A ci ludzie, co pozabijani, to byli chowani na ulicach, na trawnikach.

  • Widział pan taki pogrzeb?

Tak, no oczywiście. Jak był taki plac, to też na takim placu były chowane. No i właśnie ten pociąg pancerny strzelał w ten… Porządnie był zbudowany, to nie mogli tego zniszczyć. Bo tylko mieli takie małe okienko, prześwit, żeby można było wcelować w ten Związek Nauczycielstwa Polskiego, bo tam byli ci Powstańcy. No i te granatniki puszczali i to dość często. Niektóre wybuchały, to jeszcze po wojnie były wbite w… Bo tam była kostka, między kostkę jak trafił, to… Właśnie tak ostrzeliwali. A w Związku Nauczycielstwa Polskiego to Niemcy byli za okupacji i tam przyjeżdżał jakiś taki. Ale to on jeździł taką „synką”, takim samochodem, „synka”, tak się nazywało. Ale bez drzwi przyjeżdżał, bo się chyba bał, żeby mógł wyskoczyć czy coś. I tam mieli jeszcze ryksze i konie. Tam kolega mieszkał właśnie w tym Związku, co jego ojciec się zajmował tymi końmi i tą bryczką. Ale taki jeden granatnik tam uderzył, a tam świnki jeszcze chowali. Uderzył i tego ojca ranił. Tam kiedyś „Alfa Laval” był, szpital wojskowy przy Tamce i tam przebywał w tym szpitalu. Ale później Niemcy, nie wiem, czy dobijali tych rannych, jak już tam wchodzili po Powstaniu, to tego nie wiem. Ale kolegowałem się z dziećmi, z synem jego.

  • I ten ojciec wrócił?

Nie, do tej pory żyje starszy syn, dwóch synów miał, ale nie…

  • Pamięta pan, jak on się nazywał, jak miał na imię ten ojciec, który zginął?

To znaczy Rewicki, a jego syn to Władek Rewicki.

  • To na czym jeszcze polegała pana pomoc, jako dziecka, Powstańcom?

Ojciec, nie wiem, czy się spodziewał, czy się nie spodziewał, [miał] dwie świnki i chyba ze sto królików. Chodziliśmy i zbieraliśmy tą kapustę, jak na bazar targowisko przyjeżdżało, ze wsi ludzie. To kapustę albo mlecz się zrywało, trawę się zrywało na tym wale, bo tam jak pociąg chodził, to można było sobie zrywać. No i tym się karmiło. I ludzie dawali obierki na przykład i jakiś chleb suchy. Tym się karmiło. Wymieniliśmy się z Powstańcami, bo nie było mydła na przykład. Trudno było o mydło, żeby się umyć, jakoś higienę zachować. Kiedy oni nam dawali to mydło, czy jeszcze coś jak mieli… Zresztą chodziło się, jeszcze z początku na Tamkę się chodziło i też tam obiady dawali takie.

  • Mówimy o okresie Powstania, tak?

Tak, o Powstaniu, tak. Przy Cichej były takie siostry zakonne, chyba miały [stołówkę] i tam się chodziło. Ale nie zawsze można było iść. Pamiętam, że jeździł taki samochód opel, nie wiem skąd. Bo wiem, pamiętam, widziałem. Prawdopodobnie, nie wiem dokładnie, ale na Tamce był [pojazd] „Kubuś”, co tu jest budowany, na Tamce właśnie i nie wiem, czy to nie tego opla właśnie wykorzystano i obudowany był.

  • I kto tym oplem jeździł, pamięta pan?

Nie wiem, nie wiem, bo to Powstańcy jeździli. Ale to tylko tak przejechał i… Bo to też nie wiem, jak tam było. O benzynę, nie wiem, też chyba było trudno, ale jakoś tam… W każdym bądź razie takie [były] sytuacje. No i co jeszcze mogę opowiedzieć? Barykady to budowaliśmy…

  • To pan też uczestniczył w budowaniu barykad?

Tak, tak, bo tam była stolarnia… Na przykład u nas stolarnia była i takie deski były długie, grube deski. No i te deski się brało i barykady się budowało. Na przykład na Dobrej to łączyło się domy przez ulicę, żeby… Bo tam był obstrzał. Na przykład jak przyjeżdżał pancerny samochód, to był obstrzał całej Dobrej. Bo na Solcu to był jeszcze szpital niemiecki, tam jeszcze Niemcy mieli… Nie wiem, czy jeszcze do kiedy oni tam byli, ale… No i te barykady budowaliśmy. Z chodników się wyrywało płyty chodnikowe, żeby nie było obstrzału. No jest taka sytuacja, że dwóch Powstańców zginęło gdzieś na Wybrzeżu Kościuszkowskim. Bo to szły trzy osoby, jedna kobieta chyba i dwóch mężczyzn i mieli taką tablicę, po niemiecku napisaną: „Proszę nie strzelać, idziemy pochować ludzi”. Po niemiecku, bo tam Niemcy byli, to nie wiadomo, czy oni będą strzelać, czy nie. Nawet ten pancerny podjeżdżał. Nie wiadomo, kiedy on przyjedzie. No i z tą tablicą poszli i pochowali te trzy osoby. Ale jak wrócili, to cali byli mokrzy. Mówili, że tak czuli, jakby tam mieli w plecach kulki…

  • Tacy mokrzy byli z emocji?

Tak, tak się bali, żeby czasem nie strzelali do nich i żeby nie… To pamiętam. No i pamiętam jeszcze, że teatry, teatrzyki przychodziły.

  • No właśnie. Proszę opowiedzieć.

No teatrzyki, to takie teatry z taką, jak to kiedyś były takie parawany – parawanik był, no i te kukiełki. Tam świnia z takim napisem, ze swastyką i: „Zabijemy świnie, narobimy kiełbasy”. Takie różne były piosenki śpiewane. To dzieci przyjeżdżały. My właśnie na Dobrej 2… To takie podwórko było… I właśnie my przechodziliśmy też… Jak ten dom był w 1939 roku zwalony, to jeszcze piwnice tam były przypalone, ale i mury takie wyżej były, to trzeba było przez ten mur przechodzić, przez dach stolarni i tam się wchodziło. Było takie połączenie. A później były robione otwory, żeby były połączone wszystkie budynki, żeby były połączone, przejścia takie były, nie ulicami, tylko się przechodziło przez te otwory. Wszystkie budynki były połączone, można powiedzieć.

  • Na poziomie piwnicy, tak?

Tak, tak, w piwnicach i że piwnice były połączone albo właśnie z tym budynkiem co kukiełki, przedstawienia były, to później wybili przejście. Bo już wody w jakimś czasie nie było, to trzeba było… Tam była zrobiona studnia głębinowa i tam wodę się czerpało, bo nie było nic wody.

  • Pan chodził po tę wodę?

Tak, tak, to było zaraz przez ścianę, wywiercona taka studnia. To znaczy dawniej była, chyba ktoś miał, pompa, była pompowana, nie taka głęboka, tylko pompowana. Jakąś rurę ktoś… Tego to nie wiem, kto to, ale zrobili właśnie. No i światła nie było, to się paliło świeczki albo lampy naftowe. Jak ktoś miał lampy naftowe, to się lampę naftową używało.

  • A jak było z jedzeniem? Mówił pan, że tata zabezpieczył państwa przed głodem.

Tak, tak.

  • Ale czy to wystarczyło do końca Powstania?

Tak, bo jeden świniaczek jeszcze został żywy, a jednego się zabiło. No i soję zesmażyliśmy, to też jedliśmy.

  • Czyli głodu pan nie pamięta?

Nie, nie pamiętam specjalnie. Nie byłem za bardzo dożywiony, ale głodu tam nie pamiętam. No i ten jeden świniaczek jeszcze został, został jeszcze po Powstaniu… Jak wróciliśmy, to jeszcze z tego pierwszego co ojciec zabił, w beczce posolony, to jeszcze korzystaliśmy. Ojciec trochę wymoczył, wymoczył i… Myśmy się bali tego ruszać, bo może zatruty albo coś. A tego żywego już nie było.

  • Jak długo byliście w tym swoim domu? Do końca Powstania?

No tak. To znaczy słuchaliśmy, już nie wiem którego, nie pamiętam dokładnie, bo mam z Pruszkowa takie karty z Końskiego, że ojciec i siostry, tutaj złożyłem… To chyba we wrześniu było czy pod koniec września, już nie pamiętam. Słychać było niemieckie głosy. Już od ulicy Tamki niemiecki głos. „O, to już Niemcy się zbliżają”. No to trzeba było się szykować, coś wziąć ze sobą. Wziąłem taki wielki plecak. Mówię: „Ja to uniosę”. Ale gdzie tam bym uniósł, jak to tyle trzeba było przejść. Nie wiem co tam wziąłem, malutko, trochę w plecaku, czy nawet w rękach coś miałem …

  • Proszę powiedzieć, jak długo Powstańcy byli w domu Związku Nauczycielstwa Polskiego?

Do końca jak przychodzili… Jeszcze taki był moment, że dwóch Powstańców nie zdążyło wejść do naszej bramy i zostali ranni, właśnie w ostatnim dniu, parę godzin przed Niemcami, jak do nas weszli. Zostali ranni i właśnie ich opatrzyli starsi ludzie, kobiety i oni dalej uciekli, w głąb tych budynków. Wiem, że powyrzucali pistolety. Jak nie były wywożone śmieci, to były rowy wykopane i tam były te odpady składane i oni tam wyrzucili swoje dwa rewolwery. I mieli jeszcze telefon na korbkę, też tam wrzucili. Nie wiem, czy jeszcze do tej pory tam nie leżą, czy ktoś je znalazł, czy wyjął, czy przysypane zostało to i… Nie wiem, trzeba by było chyba sprawdzić. Ale na pewno tam jeszcze jakieś puszki w międzyczasie wrzucali i leżą, bo nikt nie wywoził tego, tylko przysypane ziemią zostało i dobrze. W każdym razie oni dokądś uciekli, zostali opatrzeni i nie wiem, czy ich złapali, czy nie złapali, bo to w stronę wiaduktu, w stronę mostu kolejowego uciekali. Tam był tunel wykopany. Czerwonego Krzyża się nazywała ulica, a teraz się nazywa Jaracza. To był tunel wykopany pod jezdnią, że można było stamtąd uciekać. Nie wiem, co się z nimi stało. Jak już się Niemcy zbliżali… To znaczy oni zostali ranni, a jakoś zdążyli uciec. Niemcy nie byli w Związku Nauczycielstwa Polskiego, tylko po drugiej stronie, to w oknach stał i obserwował, ale to był Niemiec jakiejś starszej rangi, porządnie ubrany. No i później przyszło dwóch do nas i: „Uciekajcie, weg, raus!”, coś takiego. No i musieliśmy opuszczać ten [budynek]…

  • Wszyscy wyszli?

Wszyscy, no i z drugiego bloku i z tego, to mniej więcej co tutaj… Bo oni tak stopniowo, dom po domu, dom po domu zdobywali. No i do Tamki nas wyprowadzali. Ale mama zobaczyła, że trzeba coś, tak sobie pomyślała, że trzeba garnek jakiś mieć. To się wróciła, jakoś do domu weszła, ten garnek zdobyła i założyła sobie na głowę, bo znowuż Niemcy strzelali. Tylko nie wiem, czy to byli Niemcy, czy to byli „ukraińcy”, którzy służyli w niemieckim wojsku. Strzelali, może nie do ludzi, nie wiem, bo nie zostałem zabity ani ranny, tylko strzelali. To się tego przestraszyłem. Mama też założyła garnek na głowę i przyleciała do nas. Ale zaczym przyleciała, to uciekłem, bo się bałem, jak oni strzelają, no to uciekłem pod 7 A chyba, na Smulikowskiego. Ale chciałem tam uciekać, w ogóle dokądś podwórkami, bo znałem tam przejścia. Mówię: „Ucieknę, żeby mnie nie zastrzelili”. O niczym nie myślałem, tylko żeby nie zastrzelili. Ale patrzę, leży tam taki facet w płaszczu zabity. No to się jego przestraszyłem i z powrotem uciekłem.

  • A to był Niemiec czy Polak?

Nie, Polak, Polak, bo w płaszczu takim jasnym. To Polak był. I z powrotem uciekłem.

  • Do rodziców, tak?

Tak, tak, bo to wszyscy byliśmy, mama, siostra, brat i ojciec. A oni jak nie mieli nabojów, naboje im się skończyły, to tymi bagnetami wymachiwali, krzyczeli. Przypuszczam, że chyba też trochę podpici.
  • I mówi pan, że byli to raczej nie Niemcy, tylko…

Raczej tak, bo tak słyszałem później, że… Bo to nawet nie było słychać, żeby oni [mówili] po niemiecku. Ale tak mi powiedzieli później, że… Ale przez róg Tamki i Smulikowskiego kiedyś była firma „Alfa Laval” urządzeń leczniczych, teraz tam jest drukarnia jakaś, ale teraz to w ogóle jeszcze jest coś innego. A później ten szpital był w czasie Powstania. Tam zrobili segregację, już rozdzielali młodszych, starszych od… No i ojca też oddzielili od nas. Ale był taki Niemiec, u nas mieszkał, który umiał po niemiecku, coś tam wytłumaczył tym Niemcom, że ojca puścili do mnie. Ojciec mnie wziął za rękę. Zresztą mam protezę, ale wyjęli mi tę protezę, zawiązali, że jestem…

  • Ranny…

Tak że nie mam tego oka i jakoś ojca puścili. Nie wiem, słyszałem że tam rozstrzelali później część tych ludzi, ale nie wiem. Tam nawet są tablice, ale… No i dalej nas zaczęli pędzić Tamką do [mostu] Syreny. Przy Syrenie znowuż zabierali dokumenty, to darli, pieniądze darli. Jak ktoś miał za dużo, to darli po prostu i wyrzucali. Zdejmowali pierścionki, zegarki, zabierali jakieś łańcuszki, to wszystko zabierali Niemcy. No ale matka jak zobaczyła jeszcze, że tego, to… Miałem taki fartuszek, to wzięła mi… To sztuczne oko miałem schowane, tą protezę i swoje co miała pierścionki, obrączkę, ojca, matki, zawinęła w chusteczkę i schowała mi w kieszonkę. I jakoś przenieśliśmy to. Bo trzeba było może jakoś oszczędzić na życie później, nie wiadomo co to będzie. Bez pieniędzy, bez niczego, bez żadnych dokumentów. No i zaczęli nas pędzić nad Wisłą, od syrenki na dół, na dół. Nie górą, tylko dołem. Do Karowej mniej więcej i Bednarską. A jeszcze jak nas pędzili, to tam byli Niemcy w okopach. To muszę powiedzieć. Były działki, gdzie pomidory rosły i mama mówi: „Idźcie, zerwijcie, to będzie chociaż coś do zjedzenia, do popicia, tak żeby…”. Poszliśmy z tym garnkiem po te pomidory, a Niemiec: „Komm, komm, tu pozwól”. Pogłaskał nas po głowach, bo nas było trzech chyba, brat i jeszcze… I on mówi, że ma też takie małe dzieci. Dał nam jeszcze takie wojskowe suchary i poszliśmy, wróciliśmy do [grupy]. To znaczy, że Niemcy też byli dobrzy ludzie. No i gnali nas Bednarską do góry, do Krakowskiego Przedmieścia, do pomnika Mickiewicza. No i paliły się już tam domy. Tam, gdzie są siostry zakonne teraz, widziałem w oknie kobietę, która się paliła. Nie wiem, czy ona nie mogła wyjść… Machała rękami, ale nic nikt jej nie mógł poradzić. Tam zrobili przerwę, bo to męczące iść w takiej [grupie] pod górę i jeszcze takie przy tym… Zdarzyła się jakaś przerwa, nie wiem, czy pół godziny, czy parę minut, no i nas gnali dalej. Tylko tutaj nie pamiętam którędy. Wiem, że chyba Królewską może. Ale to wszystko było jeszcze spalone, niektóre zniszczone. Niemcy chodzili z tymi miotaczami ognia i palili te domy wszystkie, po jednej, po drugiej stronie, jak były.

  • Na waszych oczach, tak?

Tak, tak, na naszych oczach to palili. No i nas tak gnali aż do kościoła Świętego Wojciecha na Woli, na ulicy Wolskiej. W kościele nocowaliśmy. Tam oddzielili mężczyzn i kobiety z dziećmi osobno.

  • I pana ojca też oddzielili?

Tak, byliśmy w kościele całą noc, spaliśmy w kościele na górze, a mężczyzn wzięli na dół, do podziemia. No i raniutko wyprowadzali tych mężczyzn, a my już byliśmy na podwórku przed kościołem. No i zauważyłem ojca. Kobiety się przyglądały, bo nie wiem, czy Niemcy ich wywozili, czy… Prawdopodobnie chcieli, bo wywozili też z Warszawy te wszystkie rzeczy, maszyny, nie maszyny, tak słyszałem. Ale nie wiadomo, czy do Niemiec, czy dokąd, nie wiadomo dokąd. Ale do ojca podleciałem, złapałem za rękę i wyciągnąłem między kobiety. Uratowałem czy nie uratowałem, ale w każdym razie został z nami. Jakoś udało się ojca uratować. Stamtąd nas wyprowadzili na Dworzec Zachodni, powsadzali nas do normalnego pociągu i do Pruszkowa. A ojciec chciał też tam zostać, bo miał rodzinę w Gołąbkach. Myślał, że mu się uda jakoś. Ale nie, Niemiec powiedział, żeby z powrotem siadał do pociągu i nie miał wyjścia, musiał wsiadać.
Do Pruszkowa nas przywieźli. Tylko przed tymi hangarami, co reperowali wagony, parowozy, taka zajezdnia, gdzie remonty przeprowadzali… Nas w polu, bo tam nie było żadnej stacji, tylko wysiadać i przez jakąś bramę wjazdową, która tam była… W Pruszkowie rozdzielali do poszczególnych hangarów. Do tych, do tych, do tych i nie wiadomo było, do którego się udać. Bo ludzie tak mówią: „Tu do Niemiec mogą wywozić. Nie wiadomo, dokąd będą wywozić”. Ale tak jakoś, nie wiem kto to [zdecydował], że [trafiliśmy] do tego pierwszego hangaru po lewej stronie. Wszyscy byli razem z tych bloków, ale później to wszystko się pomieszało, bo jedni poszli do tych hangarów, drudzy do tych i tam nocowaliśmy jakiś czas. Nie pamiętam, czy dzień, czy dwa. W każdym razie były takie maty tylko na deskach i na tym się spało jakiś czas. Ale też byśmy byli rozdzieleni, bo poszedłem właśnie z mamą. Miała trochę kawy i na cegłach rozpaliła ognisko, bo tam były różne kawałki desek i gotowała kawę. Zdążyła ugotować, a nie zdążyliśmy dojść do… Oni tą bramę zasuwali. To takie bramy wielkie, że pociągi wjeżdżały czy parowozy nawet i to Niemcy zamykali. Ledwo jeszcze z mamą się wślizgnęliśmy przez bramę do tego hangaru. Jeszcze ten Niemiec musiał trochę odskoczyć, bo kawa wylewała się, bo to gorące. Jakoś się udało nam znowuż…

  • Być razem, tak?

Razem, tak właśnie razem. No i później znowuż wyprowadzali nas, też robili selekcję. Ale ojciec trochę zarośnięty był, wziął mnie na ręce, ja z tym bandażem i jakoś się udało też przejść, bo tam też rozdzielali. No i wzięli nas… Wagony już takie jak do węgla przewożenia i innych takich rzeczy. Takie odkryte, bez dachu. Ładowali ludzi, ile tam weszło, z tymi bagażami, kto miał jeszcze te tobołki, to tam… No i wywieźli nas do Końskiego. Cały pociąg był, ileś wagonów. Nie wiem gdzie, w jakich miejscowościach, to nam ludzie rzucali przez parkan. Jak stanął pociąg, nie wiem, pod semaforem czy coś takiego, to rzucali nam żywność, kanapki, bułki, chleb.

  • Ludność rzucała?

Ludność, przez duży parkan, ale pamiętam, że nie mogli wcelować dokładnie, bo część uciekała poza wagon. Ale którymś [razem] trafili, że do wagonu wpadła. Potem nas dalej wieźli, takie przerwy były, gdzieś się [pociąg] zatrzymywał. Jak się zatrzymywał, no to niektórzy uciekali. W polu, jak się gdzieś zatrzymał, to ludzie uciekali, no ale jakoś nie strzelali do nich. Przynajmniej nie widziałem, bo się obserwowało, ale nie widziałem. No i były jeszcze kłopoty z załatwianiem się. Jak mi się zachciało coś, to ojciec musiał podsadzić i musiałem wyjść na zewnątrz, na bufory i w czasie jazdy musiałem te swoje potrzeby załatwić. Też trochę się bałem, ale człowiek zmuszony był do tego. No i tak transport wyglądał. Do Końskiego nas wywieźli. Też jakiś czas byliśmy w Końskim.

  • U kogo?

Nie, to był taki obóz, taki jakby obóz. Wszystkich z tych wagonów tam przeprowadzili i jakiś teren był, że tam przetrzymywali nas. Tam były furmanki i furmankami nas rozwozili. Bo to już była jakaś organizacja, bo już w Pruszkowie była organizacja PCK czy coś takiego, że tam się zajmowały nami częściowo te siostry też. Tam było i picie, można było się czegoś napić i jakieś kanapki dawali. Już nie pamiętam, ale już była opieka tych sióstr, z jakiejś organizacji. Właśnie chyba tu na tych ulotkach jest taka organizacja… No i tam nas wywozili tymi furmankami. Po ile tam? Po pięć, po sześć, po osiem osób.

  • I dokąd?

No najpierw do Aleksandrowa. Taka była miejscowość Aleksandrowo. Po drodze, nie wiem, czy to była szkoła, czy jakaś… Tam nocowaliśmy chyba dwa czy trzy dni. No ale nie było co jeść. Ale to była taka góra, strumyk płynął i tam rosły […] [jeżyny]. I były raki, to się łapało te raki. Tylko że miejscowi nam pokazali raki, żeby złapać… Można było w nocy przyświecić i łapać je za grzbiet. Ale one nawet miały szczypce, to powiedzieli sobie: „Złapcie żabę, na patyk, raki się przyczepią do żaby i będziecie mieli raki. No i łapało się te raki i właśnie te [jeżyny]. Mama dusiła w tym garnku i mieliśmy [jedzenie]…

  • A Niemcy was pilnowali cały czas, czy już tutaj nie było?

Nie, tu już nie było Niemców, tu już byliśmy tylko pod opieką tej organizacji. Tu nie było już Niemców. No i te raki łapaliśmy i pozwolili nam kartofli troszeczkę ukopać. A jeszcze ojciec był tam dalej, ale to już nie chodziłem do ojca. Las i grzyby… Może uzbierał trochę tych grzybów, to się gotowało.

  • I tam byliście ile dni?

Nie wiem, tam byliśmy dwa czy trzy, czy cztery. Nie pamiętam dokładnie.

  • I co dalej?

Stamtąd nas wywieźli do wsi… Broniewo.

  • Do wsi Broniewo?

Tak i tam rozwozili nas, każdego do innej rodziny. Każdy był w innej rodzinie. Mieszkaliśmy u jednego, to znaczy dostaliśmy jeden pokój, a chodziliśmy na obiady, na jedzenie, każdy do innego.

  • Jak byliście traktowani przez tą ludność?

To jest taka sprawa, że chodziłem… Trzeba było pomagać im kopać kartofle, bo to był okres wykopów, jeszcze kopali kartofle. Na przykład krowy pasłem z tymi dziećmi. Bawiliśmy się też tam…

  • Nie traktował pan tego jako ciężki obowiązek, tak?

Nie.

  • Raczej jako przygodę i zabawę?

Tak. Piekliśmy kartofle na kamieniach. Ale najpierw, jak krowa zrobiła ten [placek], to suche łajno się zbierało i te kamienie się rozgrzewało i później na tych kamieniach się piekło kartofle. No i tam jeszcze takie zabawy miałem… Już nie pamiętam. Kije, bo to z kijami się krowy pasło. Takie gry, zabawy, ale już nie pamiętam, na czym one polegały. W każdym razie wyrzucało się, potem się wybijało taki jeden kij z ziemi, trzeba było biec i rzucać nogą. Ktoś wygrywał, kto dalej rzucił tym kijem. Ale takie zabawy były.

  • Czyli wy jako dzieci paśliście krowy. A co rodzice robili?

Ja też pomagałem mamie kopać kartofle, jak miałem czas. Przy okazji jak te krowy się pasło, to i te zabawy z miejscową… No a w zimę to taki staw był, bo w tym stawie moczyli len i na kołowrotku robiło się nitki, ale to jeszcze później. Jak ten staw zamarzł, to z kubła trzeba było mieć rączki, płozy się robiło. Deski kawałek się skombinowało i po tym stawie się jeździło. Kijkami się popychało, na kolanach się klęczało i popychało się.

  • Czyli co to były za kije?

No taka zabawa, jazda w zimę. Mróz był. A buty to mieliśmy takie jakieś… Z wierzchu skóra, a pod spodem drewniaki. Mama wykombinowała. Drewniane były spody. To w takich chodziliśmy. Ale każdy osobno był przydzielony. Dawali maślankę, przywozili maślankę, można było brać, ile się chciało. To taka organizacja była, że tą maślankę można było… Ale jest taka sprawa, że chodziłem i kiedyś się raz spóźniłem na ten obiad, bo zabawiliśmy się gdzieś tam. No to powiedział mi ten pan gospodarz, że mój obiad pies zjadł i już więcej tam nie poszedłem.
  • Czyli nie jadł pan obiadu u tych gospodarzy, u których pan mieszkał?

Tak, każdy był przydzielony, siostra gdzie indziej, brat gdzie indziej, mama gdzie indziej.

  • Rozumiem. Każdy jadł w innym miejscu.

Tak i tu mi powiedzieli… Zresztą oni jedli z jednej miski. Kartofle mieli… Przeważnie to lubiłem jeść kluski z mlekiem i kartofle. Lubiłem to, ale mi dawali osobno oczywiście. Albo barszcz biały był, żurek musiał się kwasić w oknie. Ale jak powiedział, że mi pies zjadł, no to już więcej tam nie poszedłem.

  • No to gdzie pan jadł?

To znaczy rodzice też już nie, tylko chodziliśmy i prosiliśmy o kartofle. Po gospodarzach chodziliśmy. Tu dostaliśmy jeden kartofel, tam dwa kartofle. Zawsze dawali niektórzy, niektórzy może nie, ale jakoś się tam żyło. Ale musieli pracować, żeby zarobić na obiad czy kawałek chleba czy coś takiego. Później przyszli Niemcy do tego [domu]… Wysiedlili nas z tego pokoju, bo był ładny domek i nas wysiedlili do takiej chałupki, a tam zajęli Niemcy. Tam kucharze byli i gotowali obiady. A nas obok niedaleko, jakieś pięćdziesiąt metrów dalej, do takiej chałupki pod słomą, bo tam matka była, dwie córki miała. I nam kazali, żebyśmy się tam przenieśli. Ale Niemcy dobrzy byli, ci kucharze, bo jak nas zobaczył i coś miał, to: „Komm, komm. Masz tutaj”. Mieli marmoladę w skrzynkach albo jakiś chleb czy coś, to nam dawali, Niemcy, kucharze. Później tam był obóz niemiecki. Nie mówię już o bimbrowniach, bo tam były i bimbrownie. Ludzie pędzili bimber.

  • Był obóz niemiecki.

Obóz niemiecki, tak, jeńców tych… Nie! Rosjanie byli…

  • Aha, Rosjanie założyli obóz i trzymali tam…

Nie, Niemcy byli, co nas przenieśli gdzie indziej i był niedaleko obóz jeniecki rosyjski, bo to Niemcy byli.

  • To znaczy w tym obozie byli Rosjanie?

Rosjanie, tak. No i te dzieciaki to chciały papierosy, to ich ta młodzież…

  • Ale ci jeńcy chcieli papierosy zdobyć?

Tak, po prostu tytoń. A tam chałupy mieli obtulone mchem, ocieplane były. No to ich trochę oszukiwali, bo tego mchu w gazetkę… Okazało się, że to mech. Ale oni ładne robili wyroby. Robili takie kurki, na dole ciężarek…

  • Rosjanie?

Tak. Jak się poruszało, jak ciężarek tak latał, to te kurki dziobały niby ziarka czy coś takiego, bo za to chcieli te papierosy, ten tytoń, bo oni zawijali sobie w gazety, nie wiem. W każdym razie tam były te… A my mieszkaliśmy na uboczu w tej chałupce. Łóżek najpierw nie mieliśmy (ale to z początku jeszcze), to łóżka nam przywieźli, takie zbite, drewniane łóżka. Dwa łóżka, to wszyscy tam spaliśmy na tych łóżkach. Bo to było w kuchni tylko, a w kuchni nie było podłogi, tylko gliniane było klepisko. A jak było ciężko, to nawet kręciło się na żarnach. Od ludzi dostało się trochę zboża, to na żarnach. Kamienie dwa, dziureczka była, się wsypywało tam i się kręciło. To ciężko było, bo to kamień ciężki, ale żeby coś zjeść, to co się kręciło to ziarno i później się piekło placki. Ale placki się piekło, tak jak w zimę, to przyklejało się do drzwiczek, jak ten placek odpadł z drugiej strony, to już był upieczony, no to się jadło. Tam na przykład piekli też chleb gospodarze. Ale chleb był wspaniały, bo mieli te piece takie, że piec przechodził z kuchni do pokoju i tam ogrzewany był, jak w zimę to ogrzewał to pomieszczenie. Jak chleb piekli, to na takich liściach chrzanowych, a przeważnie to jeszcze dali wyskrobki z tych necek i na tych liściach, to chrupiące, to wspaniałe były, palce lizać. Bardzo smaczne. Zresztą człowiek jak tam nie był za bardzo najedzony, to wszystko zjadał. A choinkę też jak mieliśmy, to ojciec poszedł do lasu i uciął choinkę. Właśnie z mąki robiliśmy takie wisiorki. Mama robiła ze szklanki, ze słoika takie kółeczka, gwiazdeczki różne i wieszało się na niteczkach.

  • Czyli to było Boże Narodzenie. Czy Boże Narodzenie sami spędzaliście, czy z tą ludnością?

Nie, sami.

  • A czy w ogóle ci wszyscy wywiezieni z Warszawy, którzy byli razem w tej wsi z państwem, wspierali się jakoś wspólnie, czy każdy sam sobie organizował życie?

Nie, każdy osobno. Nie było tego. Byli w jednej wsi, jeszcze w drugiej wsi też. Bo też taka była sprawa, że Niemcy zabierali im krowy. Oni sobie takie sygnały dawali, nie wiem, w jaki sposób, że jak tam Niemcy byli, to oni przepędzali krowy…

  • Ci gospodarze, tak?

Tak, do tej wsi. A jak tu mieli przyjechać, to jakoś polami do tamtej wsi, żeby uratować te krowy. Bo oni zabierali część tych krów i dlatego w ten sposób, dlatego tak robili, że mieli jakieś swoje sygnały. Przecież partyzanci też tam przyjeżdżali.

  • A no właśnie. Widział pan tych partyzantów?

Tak, tak, na koniach. Jak Niemcy byli, to oni się nie bali przyjechać. Właśnie ojciec trochę się im poskarżył, że tak mi powiedział, że mi pies zjadł. No to tam ich postraszyli, że jak będą jeszcze raz tak robić, to będą mieli nieprzyjemności. No bo według mnie, to właściwie… Ale ja i tak więcej nie poszedłem. Ale przyjeżdżali, przyjeżdżali. No ale jest taka sprawa, że uciekł im [Niemcom] jeden jeniec…

  • Ten Rosjanin, tak?

Ten Rosjanin z tego obozu i akurat, bo to blisko i z nami przebywał w tej chałupce. Tylko nie z nami na dole, tylko na górze, na poddaszu. Tam przebywał. On zegarki reperował. Tam przychodziły też, bo to dwie większe panie były, córki, to Niemcy tam też zaglądali do tych córek. Ale raczej nie były tak nastawione wrogo, jak to się mówi, do ludności.

  • Czyli Niemcy nie wiedzieli, że ten Rosjanin jest na strychu?

Nie, a skąd, nie wiedzieli przecież.

  • Jak długo tam byliście?

Do tego okresu, jak Rosjanie wskoczyli, z czołgami przyjechali.

  • A pamięta pan, jaki to był miesiąc?

To była zima, nie wiem, to chyba styczeń był albo grudzień. Święta były, to jeszcze po świętach…

  • No i co? Pojawili się Rosjanie, tak?

Tak i jeszcze oprócz tego jak oni w innej wsi byli, Rosjanie, to jak już wiedział, to uciekł.

  • To znaczy kto? Ten Rosjanin?

Ten Rosjanin poleciał. Oni w tej drugiej wsi byli, to on tam się udał jakoś, w nocy czy jakoś, a Niemcy zaczęli uciekać, już zaczęli się zwijać. Ale jak strzelili właśnie w tę stodołę, Rosjanie strzelili.

  • W tą stodołę, w której wy mieszkaliście?

Tak, tylko w stodołę, nie w dom akurat. Mama miała pranie, bo tych pościeli trochę miała, przywiozła z Warszawy, to podziurawili, te odłamki wszystko podziurawiły. A ja się schowałem. Jak były naloty czy te strzelania, to się schowałem, taka obórka była przy tym i w takim dołku się położyłem, bo się bałem też, że jak trafi, to może ocaleję.

  • Czyli pan cały czas miał świadomość jako dziecko, że trzeba się chować i nie zginąć, tak?

Oczywiście, tak.

  • Odczuwał pan lęk…

Tak, a jeszcze tym bardziej po tym wypadku, to już unikałem…

  • Tak i bał się pan bardzo.

Tego wszystkiego unikałem. Chociaż tej amunicji to później było… Wbijali sobie te kulki w parkan i pogrzebacz i młotkiem. Takie zabawy sobie robili, ale ja też od tego uciekałem…

  • Unikał pan.

Unikałem, bo już mówię, że to jest niebezpieczne. Jak ruskie wstąpili, to czołgiem i w walonkach. Pamiętam walonki, czapy takie mieli i w walonkach z filcu czy z czegoś robione, specjalnie wytłaczane. Też chyba dostaliśmy takie walonki, malutkie takie. Chodziliśmy jakiś czas w tych walonkach.

  • Od tych Rosjan, tak?

Tak. No i ten facet przyjechał. On był jakimś oficerem czy jakimś… Na koniu.

  • Aha, ten jeniec przyjechał.

Ten jeniec przyjechał podziękować za to nam wszystkim, że go przechowywaliśmy. Ładnie na koniu, jeszcze brata to chyba posadził i przewiózł na tym koniu. Już nie pamiętam, czy on… Ale w każdym razie starszy, ładnie już ubrany był i tak przewiózł. A tych Niemców – to porządni Niemcy byli, to mama się aż popłakała – bo [Sowieci ich] w lesie zobaczyli, bo oni uciekali w lesie i zostali pozabijani. Ktoś ich pozabijał, chociaż byli porządnymi ludźmi. No ale co zrobić? Aha, jak samolot został trafiony, to wszyscy ludzie, gospodarze lecieli za tym samolotem, żeby tam coś… Bo rzeczywiście to jakiś transportowy, to jakieś koce, jakieś inne tam były, żywność, co innego. Jak rozbił się, to tam gdzieś zbierali. Ale nie wiadomo, gdzie on spadł, nie wiem. Ale tych Niemców mama poznała, że w lesie zostali… No i konie, co oni mieli, bo mieli konie, mieli całe wyposażenie i kuźnię mieli taką przewoźną. To wszystko tam zostało. To też gospodarze, kto mógł, to sobie zabierał później po nich. No i tak to było. A jeszcze ojciec mój, jeszcze w czasie tego pobytu, to był w szpitalu, bo miał wrzody na żołądku. No i był chyba w Skarżysku czy w Końskim, nie pamiętam, w szpitalu jakiś czas. Byliśmy wtedy sami. Ale później jak przyjechali Rosjanie, to od razu, jeszcze z wojskiem czy w czasie jeszcze tych… Z siostrą wybrał się do Warszawy.

  • Tata, tak?

Tata z siostrą. A jeszcze przedtem to mama poszła, bo zima, a nie mieliśmy w co się ubrać. Nie można było tego wszystkiego wziąć, bo jak coś się wzięło za ciężko, to trzeba było wyrzucać, bo nie było siły tego dźwigać. To wybrała się z sąsiadką do Warszawy i udało im się dostać do domu jakoś i coś wziąć, jakieś ubranka czy jakiś koc, czy coś, jakąś pościel.

  • Czyli dom nie został spalony?

Nie, do tej pory jeszcze jest, bardzo ładny dom. Udało im się dotrzeć, ale przy wychodzeniu, nie wiem gdzie, w jakim miejscu, bo sami nie wiedzą, bo wszystko poniszczone, popalone i te miejscowości też. Ale była stacja czy jakiś rozjazd, to jeszcze zaczęli strzelać do mamy i do tej sąsiadki. Ale ona zaczęła biec i krzyczała: „Nie strzelajcie! Nie strzelajcie!”. A mama się położyła między torami i została ranna. Kula chyba ją przeszyła…

  • Ta sąsiadka?

Tak, na przelot, piersi. Ale była taka porządna kobieta, taka dobrze zbudowana. No to wzięli, złapali i gdzieś zamknęli je w jakimś pomieszczeniu, nie wiem. Jakaś stacja była czy rozdzielnia.

  • Czyli mamę i tą sąsiadkę, tak?

Tak, złapali, bo została ranna. Ale chyba tam pozabierali z Końskiego taką legitymację. Bo mamy nie ma, a jest siostry i ojca. Tam zabrali to wszystko. Ale jakoś skorzystały, że dokądś wyszedł czy coś…

  • Ten Niemiec, tak?

Niemiec i uciekły i jakoś wróciły z powrotem.

  • Ta ranna też dotarła?

Tak, tak dotarła i ona nawet nie krwawiła. Jakoś tak przeszyło, w takim miejscu te płuca, że nie krwawiła. Może tam sobie czymś zabezpieczyły, ale nie wiem. W każdym bądź razie żyła, przyjechała też z nami. Nie wiem, czy żyje, ale żyła.

  • Kiedy wróciliście do Warszawy?

No to właśnie ojciec z siostrą najpierw, to jeszcze Niemcy byli, jeszcze Rosjanie przechodzili. To takie jeszcze ruchy wojsk były. Jak wracali, to opowiadali mi, że Niemcy zostali porozbierani w ogóle, a to zima, mróz był. Porozbierani byli z butów, z wszystkiego i nago, tak byli postawieni przy wozie czy przy czymś i tak zamarzli, i tak stali. To mi tak opowiadali, bo tego nie widziałem. No i wrócili do domu, bo ojciec właśnie zaopiekował się tym domem.

  • To znaczy w Warszawie?

W Warszawie, już z siostrą, a my przyjechaliśmy później.

  • Siostra ile wtedy miała lat?

Chyba miała trzynaście.

  • Od pana o ile starsza?

Cztery lata, trochę więcej jak cztery lata, bo z 1930 roku, z grudnia. A ojciec się zaopiekował tym domem i w ogóle pracował później w dozorze mienia. Całe mienie, które jeszcze ocalało, domy czy te wille, to pilnował właśnie, zaraz właściwie po wojnie. My później przyjechaliśmy, ale to jeszcze dobry mrozek był. Nie wiem, to chyba był marzec, jak przyjechaliśmy, albo nawet koniec lutego. Pamiętam, że było wszystko jeszcze zamarznięte, a nad Wisłę nie wolno było chodzić. Wszędzie było napisane: Min niet, a tam jeszcze rozminowywali i to dłuższy czas rozminowywali, bo to był i most Poniatowskiego, i Średnicowy. Takie sterty tych pocisków, co wyjmowali proch ze środka, to wszystko takie sterty leżały. Tam nie wolno było.
  • Widział pan to wszystko?

Tak, tak, bo wchodziłem na dom, który jest blisko wybrzeża i z klatki patrzeliśmy, jak oni to rozminowują, jak to wybucha w tym czasie. Przyjechaliśmy właśnie do tego domu.

  • A jak pan zapamiętał koniec wojny, czyli 9 maja 1945 roku? Czy pan miał świadomość w ogóle, że wojna została zakończona, że Niemcy podpisali kapitulację? Czy pan nie wiedział o tym?

To wiedziałem, bo były takie organizacje, już nie wiem, czy to PCK, czy jakieś inne… Na przykład na Foksal, bo tu jeszcze pełno grobów było. 1945 rok jeszcze chyba… No tak.

  • No tak, 1945.

Na Foksal była taka jakby świetlica dla dzieci i tam chodziliśmy. Ołówki dostawaliśmy, jakieś zeszyty, jakieś kartki. Takie tabliczki jeszcze później były, że się pisało na czarnym.

  • Czyli co, już pan zaczął chodzić, uczyć się?

Nie, to nie była, to była taka jakby świetlica. Nauka była, ale taka dobrowolna. Dostawaliśmy zawsze… Z dwoma bochenkami wracałem z Foksal. Pod pachą dwa bochenki i do domu przynosiłem dwa bochenki chleba. Bo jak brat na przykład nie chciał, to może i za brata, już nie pamiętam tego dokładnie. Ale na Foksal to masowe groby były na podwórkach. W tym czasie już były takie organizacje, że te groby… Wyciągali te trupy i smród był straszny, ale robili porządki. Z ulic też zaczęli wydobywać te ciała wszystkie. Przecież to jeszcze wszystko gniło, rozkładało się.

  • I pan to widział?

No tak, oczywiście. Jeszcze w Wiśle, jak już wolno było chodzić nad Wisłę, to chodziliśmy się kąpać, to jeszcze trupy wyrzucane były na brzeg. Nie wiem, skąd one się brały, ale jeszcze trupy… Zresztą za okupacji to ja się z bratem topiłem na Wiśle, bo jak jest elektrownia, to kanałek był i wypływała woda z tych turbin. Jak parą były poruszane te turbiny, to woda spływała, nie tak jak teraz idzie do ogrzewania, tylko spływała do Wisły i tam było ciepło. Tylko jak tam było ciepło, to wypierała ta woda, wypłukiwała i głębina była i się topiłem z bratem. Za rękę się trzymałem, wpadliśmy w tę głębinę i topiliśmy się.

  • I jak się uratowaliście?

A to starsi koledzy nas [wyciągnęli], bo skakali z tego kanałka. Nazywał się kanałek.

  • I oni was wyciągnęli?

Wyciągnęli, tak. No i po pupie klapsy i do domu, bo jeszcze pływać nie umieliśmy.

  • Dużo miał pan szczęścia.

No, tak się topiłem w Wiśle na kanałku. Tam była ciepła woda, właśnie przyjemna…

  • Kiedy pan zaczął chodzić normalnie do szkoły, już do takiej normalnej szkoły?

A to najpierw była szkoła troszkę na Drewnianej, ale tam jeszcze nie była wykończona.

  • Ale pamięta pan miesiąc? To był 1945 rok?

Tak, mam świadectwa tutaj. Ale była najpierw szkoła na Smulikowskiego.

  • Ale mówimy o roku 1945?

Tak, tak, na Smulikowskiego. Bo tam jakiś czas chodziłem, to taka świetlica była, co z tymi bochenkami. A tutaj to już była szkoła, tylko że nie było ławek, tylko były ławki gimnastyczne, takie podłużne i nie było ławek, tylko [lekcje] były na tych krzesłach na początku.

  • I do której klasy pan tam zaczął chodzić?

Do trzeciej.

  • Do trzeciej?

Do trzeciej, tak. A później dopiero przywieźli drewniane ławki, takie jak kiedyś były, przedwojenne z kałamarzem. A później stamtąd przenieśli na Drewnianą. Na Drewnianej kończyłem szkołę. Później jedną klasę zawaliłem i w szóstej klasie drugi rok musiałem odwalać. A później powiedzieli, że jestem za stary już, chyba miałem już około czternaście lat i musiałem chodzić na szkołę wieczorową. Też na Drewnianą, tylko obok, bo tam dwie szkoły były. I tam ukończyłem szkołę podstawową siedmioklasową. A że trzeba było pracować, no to zacząłem pracować…

  • Gdzie?

Jako goniec w „Naszej Księgarni”. Jak ukończyłem tę szkołę, to nie chciało mi się iść do szkoły dalej. Chciałem iść na praktykę gdzieś, ale ojciec mi znalazł szkołę zawodową i musiałem na Okęciu do „Zelmotu”. Taka szkoła była przy zakładach i ukończyłem tę szkołę zawodową, ślusarską, no i pracowałem tam chyba trzydzieści pięć lat. W zasadzie całe moje życie…

  • To znaczy gdzie pan pracował, na Okęciu?

Tak, na Okęciu, na Łopuszańskiej. Wtedy się nazywała Szosa Włochowska, Łopuszańska 22, „Zelmot” później był, to się nazywało T11 imienia 1 Maja, a później „Zelmot”. Do samochodów robiliśmy reflektory, cewki, rozdzielacze. A ja pracowałem na modelowym. Właśnie te pierwsze sztuki, które ręcznie były robione, to ja to wykonywałem. Reflektory, szyby, cewki.

  • Już mówię o tym okresie powojennym, czy przeżywał pan takie chwile, że ta wojna do pana wracała, czy przeżywał pan lęki jakieś, jakieś koszmary czy pana gnębiły?

Starałem się o tym nie myśleć. Bo nawet nie wiedzieli, że nie mam oka, ludzie czy w klasie koledzy…

  • Czyli nie rozmawiał pan na ten temat.

Nie rozmawiałem. W ogóle się zachowywałem tak, jakbym miał to oko. Chociaż przeżywałem jakieś pewne stresy, w pewnych okresach. A po co, dlaczego to mnie spotkało? Dlaczego muszę… Nie wiem, jak to się widziało… W zasadzie miałem parę lat, cztery czy ileś, czy trzy, to nie wiem, jak to się widziało, jak to się widzi dwoma oczami. Tego nie wiem, nie orientuję się, teraz sobie nie wyobrażam. Widzę częściowo, drugiej części nie widzę, tylko jedną stroną widzę.

  • Czyli taki żal do losu miał pan?

Tak, troszeczkę taki, ale to tylko takie chwile załamania były, to tak. Chyba każdy człowiek ma takie jakieś… Ale tak ogólnie, to raczej nie starałem się w ogóle tego [roztrząsać]. Sam zapominałem nawet, że nie mam tego oka.

  • I wojna nie wracała do pana we wspomnieniach?

No nie, właśnie to co teraz mówię, to tak. Wspominam cały czas i dobrych ludzi, i złych, bo nie ma narodowości, tylko są wszędzie i Polacy źli, i Niemcy dobrzy i źli. Według mnie to… Nie wiem, od kogo to zależy.

  • Czy cała pana najbliższa rodzina przeżyła wojnę?

Ta, przeżyliśmy, jakoś wróciliśmy i przeżyliśmy.






Warszawa, 12 maja 2011 roku
Rozmowę prowadziła Barbara Pieniężna
Marian Popis Stopień: cywil Dzielnica: Powiśle

Zobacz także

Nasz newsletter