Stanisław Dąbrowski „Ryś”

Archiwum Historii Mówionej

Nazywam się Stanisław Dąbrowski. Urodzony 7 listopada 1921 [roku] w Starogrodzie. [Byłem] w Batalionie „Kiliński”, pseudonim „Ryś”, stopień szeregowy.

  • Proszę opowiedzieć trochę o swoim życiu przed wojną. Czy miał pan rodzeństwo, kim byli rodzice, gdzie pan mieszkał?

Miałem bardzo obfitą rodzinę, było nad dziesięcioro rodzeństwa. W czasie przed wojną zacząłem się uczyć rzemiosła. Byłem w Warszawie [trzy dni we wrześniu 1939 roku] i wyjechałem do Starogrodu [i w połowie października 1939 roku] wróciłem i już byłem całą okupację w Warszawie, pracowałem jako rzemieślnik.

  • Czego się pan uczył i gdzie?

Uczyłem się krawiectwa.

  • W jakiejś szkole?

Nie, prywatnie. Uczyłem się u pana Gawrońskiego na ulicy Siennej 27 przed wojną i po wojnie jeszcze, a w czasie okupacji pracowałem u obywatela Wrzesińskiego na Hożej 52.

  • Jak pan pamięta wrzesień 1939 roku? Gdzie pan wówczas był?

W 1939 roku [pierwsze trzy dni września byłem w Warszawie, potem wyjechałem do Starogrodu i w połowie października wróciłem do Warszawy].

  • Jak pan to pamięta?

To było tak, że Niemcy przyszli, nie pamiętam, którego dnia od strony wschodu, od Latowicza, z tego kierunku (Latowicz – jest takie miasteczko, taka osada), tam spalili kilka wiosek po drodze i doszli do Starogrodu. Zostawili działo, jak wjechali do wsi. Oczywiście, w Starogrodzie nie było wojska polskiego (byli, ale ukryli się ci żołnierze), zjedli obiad i pojechali dalej – Wola Starogrodzka, Puznówka w kierunku szosy lubelskiej.

  • Czy pamięta pan jakąś panikę na drogach ? Jaka była atmosfera?

Nie, nic nie pamiętam, bo tutaj nic się nie działo u nas [to jest w Starogrodzie], dopiero gdzieś pięć dni po wejściu Niemców kilku żołnierzy polskich na Górze Wólczańskiej byli, tam Niemcy ich osaczyli i chcieli ich wybić wszystkich. Niestety, jeden poświęcił się, zatrzymał Niemców, nie wiedzieli Niemcy, ile ich tam jest, a reszta, cała ta grupa przez Świder na koniach przepłynęła i uciekli do lasów kolińskich.

  • Kiedy pan wrócił do Warszawy?

[Po wybuchu wojny zaraz, w połowie października 1939 roku].

  • To znaczy po kapitulacji?

Po kapitulacji, oczywiście, jakiś miesiąc po kapitulacji.

  • Jak wyglądało pana życie w czasie okupacji?

Ciężko było bardzo, mało zarabiałem, bardzo trudno było żyć, komorne było dość wysokie. No i były trudności, bo godzina policyjna i tak dalej, kartki były przecież na wszystko. Ale jakoś okupację przeżyłem.

  • Czy zagrożenie było odczuwalne na co dzień?

Bardzo. Pamiętam tylko skrzypka na Marszałkowskiej, który grał przy ścianie. Szedłem na obiad i wracając z obiadu słyszę strzały. Oczywiście, panika powstała. No i patrzę – ten skrzypek leży. Zaraz się zjawiło gestapo, ale już nikogo nie było na ulicy. Zabrali go. To był ten konfident, który jest nawet na filmie „Zakazane piosenki” pokazany.

  • Czy pana praca dawała jakieś dokumenty, które by pana chroniły?

Tak, ponieważ zarejestrowany szef był w Rekaustelle na Krakowskim Przedmieściu. To była taka firma niemiecka, która reperowała mundury, uszkodzone, rozerwane myśmy dostawali do przeróbek, do poprawek albo do reperacji. Wtedy miałem legitymację, że pomagamy i tak dalej. Nawet dostaliśmy dodatkowe karteczki do Meinla na pół kilo wędliny.

  • Jak wyglądało pana życie codzienne?

Praca, tylko praca. Nie chodziłem nigdzie, ani do kina, ani do teatru, bo po pierwsze, że mało zarabiałem...

  • Ile pan zarabiał? Co można było za to kupić?

Niewiele, dwadzieścia złotych dziennie, a bochenek chleba kosztował piętnaście, więc chleb dzieliłem na cztery, żeby co dzień zjeść jedną ćwiartkę na śniadanie i na kolację, na śniadanie i na kolację.

  • Czy mieszkał pan wówczas z rodziną?

Nie, samotnie mieszkałem. Oczywiście, u kogoś mieszkałem, u pani Lipińskiej na Kruczej 22, a później dostałem mieszkanie, to znaczy syn, którego mama była pielęgniarką i została na Marszałkowskiej zamordowana, podejrzana była, że współpracuje z Niemcami i ja od tego syna kupiłem to mieszkanie. Miałem trudności, ale w końcu załatwiłem, że dostałem to mieszkanie, dostałem nakaz i tak dalej. Marszałkowska 111 mieszkania 8. Oczywiście, jak mówiłem, ten budynek już nie istnieje. To było między Chmielną a Złotą, było 109, 111 i 113.

  • Czy w czasie okupacji należał pan do jakiś organizacji konspiracyjnych?

Nie.

  • Czy spotkały pana, pana rodzinę, najbliższych jakieś represje?

Nie.

  • Jak pan pamięta lipiec 1944? Czy zdawał pan sobie sprawę, że coś się będzie dziać?

Tak, wiedziałem na dwa [dni] przed wybuchem Powstania. Spotkałem się z taką panienką i już ona mówi, że jej koledzy w piwnicach siedzą, przygotowanie do Powstania. Niedziela. To był taki nastrój ponury bardzo. I pokazały się pierwsze samoloty radzieckie nad Pragą. Z tym, że nie bombardowały, tylko przelatywały. To była niedziela, natomiast Powstanie wybuchło pierwszego, we wtorek. Oczywiście, w Śródmieściu była godzina piętnasta.

  • A czy wtedy, w lipcu, było widać na ulicach jakieś zmiany?

Było, był nastrój taki jakiś przygnębienia, był niepokój. Mało ludzi chodziło, bardzo mało, puste ulice niemalże były.

  • Jak pan zapamiętał 1 sierpnia, godzinę „W”? Gdzie pan wówczas był?

Chmielna 26, tutaj, gdzie mieszkam, tu pracowałem, bo później [w 1943 roku] ten mój szef przeniósł się z Hożej 52 na Chmielną 26 mieszkania 12.

  • Był pan wówczas w pracy?

Byłem w pracy.

  • Jak pan pamięta tę chwilę?

No więc godzina piętnasta, puste ulice, zaczęły się od czasu do czasu jakieś pojedyncze strzały. Biegła harcerka, rozrzucała ulotki: „Polacy, chwyćcie za broń! Wybiła godzina, chwyćcie za broń!”. To był ten moment. O godzinie jakiejś szesnastej przejechał dorożkarz, co chwila już były strzały pojedyncze i w pewnym momencie zauważyłem, że on leży przy kanale i koń jego stoi i później strzelanina ustała i on ruszył i pojechał gdzieś dalej na swojej dorożce. A o godzinie siedemnastej to już była strzelanina bardzo ostra. Róg Zielnej i Chmielnej, tam była poczta polowa niemiecka, i tam z pierwszego piętra posypały się już granaty i pokazał się niemiecki czołg. Czołg oddał kilka strzałów w ten dom, z tym, że się troszeczkę cofnął z pięćdziesiąt metrów i bezpośrednio strzelał na pierwsze piętro, tam, skąd padły strzały. W pewnym momencie zauważyłem jakieś namoczone prześcieradła czy koc palący się i rzucili na ten czołg. Szybko się wycofał, ale nic mu się nie stało. Przejechał Chmielną, z tym, że już byli dwaj czy trzej żołnierze Wehrmachtu i ostrzeliwali okna, Chmielną. I dojechał do Brackiej i skręcił w Bracką, w Aleje. I dalej już nie widziałem, bo nie można było wyjść przecież.
  • Czy wówczas pan i inni pracownicy czuliście się zaskoczeni?

Ja tylko byłem jeden pracownik u tego szefa mojego, jeden jedyny. Następnego dnia wieczorem zbudowaliśmy barykadę na Chmielnej róg Brackiej, przy braciach Sobiszewskich, tam była sala tańca, [drugą przy Nowym Świecie, a trzecią na Chmielnej przy Marszałkowskiej (zdjęcie w książce „Powstanie w ich pamięci” wydanej przez Muzeum Powstania Warszawskiego, Warszawa 2008, s. 141). Zdjęcie barykady było w gazecie]. Oczywiście, barykada była bardzo prowizoryczna z wiader na śmiecie, jakieś krzesła, jakieś paczki, jakieś pudełka, jakieś drewniane elementy tam były różnego rodzaju i tak dalej. Drugą barykadę żeśmy zbudowali drugiego dnia wieczorem, to znaczy 2 sierpnia, przy Marszałkowskiej na Chmielnej. Oczywiście, to była też taka prowizorka. Później żeśmy budowali barykady, ale to już z płyt, przeważnie trzy-cztery warstwy płyt, bo pojedyncze jak się układało, to się przewracało nam albo na jedną, albo na drugą stronę.

  • Kiedy pan się przyłączył do Batalionu ,,Kiliński”?

Czwartego dnia, jeśli się nie mylę. Bo myśmy chodzili, szukali broni, bo powiedzieli nam, że jak będziemy mieli broń, to nas przyjmą, a tak bez broni nas nie chcieli przyjąć. No i czwartego dnia lub piątego, nie pamiętam dokładnie, była mobilizacja na Chmielnej (w kąpielisku „Diana” to się wszystko odbywało) i tam tylko przyjmowali ochotników. Było bardzo dużo osób, ale przyjęli sto osób nas i podzielili na cztery grupy po dwadzieścia pięć osób w grupie. Ja się dostałem do grupy gospodarczej, czyli szefem był pan Tadeusz Kopiec, jego zastępcą był Mirosław Kopiec. Oni się ukrywali za okupacji, pracowali w suwalskim gdzieś, na torach kolejowych, bo ich ojciec był powstańcem na Górze Świętej Anny i tam ich Niemcy szukali, więc opuścili tamte tereny. Ale na Powstanie Warszawskie przyjechali.

  • Czym zajmowała się drużyna gospodarcza?

Przede wszystkim, gdzie znalazło wojsko czy Powstańcy jakąś żywność, to naszym obowiązkiem było zabrać do magazynu. Magazyn był Szpitalna 8. Do Wedla do magazynu, żeśmy nosili. Co dalej? Tam był gospodarczy punkt, gdzie rozdzielali żywność.

  • Skąd była brana?

Przede wszystkim chodziliśmy do Haberbuscha po jęczmień na [Łucką, na Siennej 23 była piekarnia], jeśli się nie mylę, codziennie chleb i bułki do szpitali musieliśmy roznosić. Chodziliśmy na Stawki po mundury robocze dla wojska [to jest Powstańców]. No i oczywiście, kiedy już była oswobodzona ulica Widok, „Bachus”, róg Marszałkowskiej, były olbrzymie magazyny żywności w piwnicach. Z tym, że naprzeciwko był potężny bunkier niemiecki i tam były trzy karabiny maszynowe. Podkopaliśmy trochę, bo był ten budynek zburzony i myśmy tam część usunęli, żeby się dostać do piwnic, bo trzeba było przejść tak jak po stole, przeczołgać się, ale mało czołgać – tam nie wolno było głowy do góry podnieść i wejść do wejścia na dół. Tam było masę żywności. Przede wszystkim było mnóstwo wina, z tym, że wina leżakowały, ale dom był spalony i później zburzony, to te wina wszystkie, korki wyleciały. Myśmy potąd w winie chodzili w piwnicach. Ale można było dziesiątki butelek znaleźć wina jeszcze. A przede wszystkim tam były konserwy – groszek, różnego rodzaju przetwory, konserwy. Przede wszystkim groszek zielony, to pamiętam, tego było mnóstwo, w puszkach był. Wszystko, oczywiście, do magazynów na Szpitalną 8.

  • Czy może pan opowiedzieć, jak wyglądała wyprawa do Haberbuscha?

Oczywiście. To było bardzo dyskretne. Podchodziliśmy ulicami, Chmielną, z Chmielnej na [Złotą i dalej na Łucką], bo tam były poprzebijane ściany i tak dalej, dziury były w ścianach przez piwnice, bo to różnie było, zależy gdzie jaki był obstrzał. Jeśli chodzi o „Bachusa”, tam można było podejść dość blisko, ale już nie do Marszałkowskiej, bo bez przerwy strzelali z bunkru Niemcy.

  • A jeśli chodzi o Haberbuscha?

To był Widok róg Marszałkowskiej, tylko że bunkier był po prawej stronie, a Marszałkowska, idąc do Placu Zbawiciela, była po lewej stronie. Haberbusch były [na Łuckiej]. Bo druga strona ulicy to była pusta, od Alej Jerozolimskich do Chmielnej było zburzone równo. Baraki niemieckie były i wojsko, które jechało ze wschodu, tam nocowali i wsiadali do pociągu, który jechał na Berlin i jechali na urlop, mieli schronienia czy coś tam, na jakieś inne okazje. I tam były dwa duże baraki.

  • A jak wyglądała taka wyprawa na Stawki?

Trwała ponad kilka godzin, bo to przez ulice, przez piwnice, jak już wspomniałem. To była trasa nie opisana do tej pory. Oczywiście, jej dokładnie nie pamiętam, bo myśmy przez podwórka, przez różne... Zresztą to samo było i do Haberbuscha – nie [można] było tak prosto iść, tu zginęło parę osób.

  • Co jeszcze pan robił oprócz noszenia żywności?

Dostaliśmy polecenie iść do Fuchsa na Topiel, ale już żołnierze opuszczali elektrownię warszawską i pytali naszych, gdzie idziemy, a my mówimy, że do Fuchsa. Powiedzieli, że tam są już Niemcy, ale mimo to myśmy tam doszli jeszcze do tego Fuchsa, wzięliśmy cukru całą masę, słodyczy różnego rodzaju i, oczywiście, szybko żeśmy się wycofali. Niestety, dogonili nas Niemcy, dali serię i jeden padł. Jeśli się nie mylę, to Papoń jeden został zabity na Tamce z grupy naszej. Reszta już żeśmy dotarli do Śródmieścia. Po drodze żeśmy znaleźli konia dorożkarskiego, u zakonnic na Tamce się pasł na trawie. Oczywiście, żeśmy go przyprowadzili do Śródmieścia, ale w Śródmieściu nas żandarmeria akowska zatrzymała, że żeśmy ukradli konia. Ale wytłumaczyliśmy, że pasł się na łące. Oczywiście, później tego konia zabili, podzielili się mięsem rozdali wszystkim, kto chciał i tak dalej. [Żandarmeria AK miała żółte opaski].

  • Czy mógłby pan powiedzieć, jak wyglądała kwestia posiłków? Co pan jadł w czasie Powstania?

Myśmy dostali kartki żywnościowe. Było kino za Nowym Światem, w kierunku Powiśla, pierwsza ulica. Tam było RGO (RGO to była taka pomoc) i tam dostawaliśmy kartki, więc dwie kromki chleba było z dżemem na śniadanie, kubek kawy. Na obiad była fasola z ryżem, ryż z fasolą czy jeszcze z czymś innym, z makaronem. To było takie życie. I kolacja, oczywiście, było tak samo dwie kromki chleba, kubek kawy.

  • Czyli z tego, co państwo nosili, nie można było sobie nic wziąć?

. Nie, to było bardzo rygorystycznie przestrzegane.

  • Co jeszcze robiła drużyna, oprócz noszenia żywności?

Przede wszystkim ratowaliśmy rannych, przenosiliśmy ze szpitali do szpitali, bo to różnie trzeba było. Tutaj wspomniałem o Marszałkowskiej. Podzielili naszą grupę, było dwadzieścia cztery osoby, dwanaście osób poszło w Aleje Jerozolimskie przygotować piasek na barykadę, a dwanaście osób skierowali na Marszałkowską róg Chmielnej i tam dostaliśmy dwunastu jeńców. I nas było dwunastu akurat. W Alejach przy nasypie tego żwiru zginęło dwóch, u nas na szczęście nikt nie zginął, z tym że jak pani wspomniałem wcześniej (nie powinienem tego mówić), kiedy Niemcy wyszli na ulicę Marszałkowską do sprzątania, to było spokojnie, ale kiedy ruszyli tramwaj, to Niemcy z hotelu „Polonia” zabili ośmiu. I tak jak wspomniałem przed chwilą, że prasa pisała, Życie Warszawy...

  • Po wojnie?

Po wojnie, 1948, 1950 rok, że wykopano kilka ciał róg Chmielnej i Marszałkowskiej. To właśnie było tych ośmiu Niemców zabitych tam, przy barykadzie. Ta barykada nigdy nie została [zbudowana].

  • Jak wyglądała budowa barykady? Czy to było pod czyjąś komendą?

Tak, to był inżynier, nie pamiętam, jak się nazywał, on to wszystko opracowywał i przygotowywał, jak mamy to robić i tak dalej. Oczywiście, materiału nie było, więc przeważnie z płyt chodnikowych. Na Chmielnej nie było płyt chodnikowych, bo na Chmielnej już pod koniec to było ciało koło ciała kładzione tam, gdzie były chodniki. Oczywiście, że po wojnie była ekshumacja zwłok i wszystkie zostały zabrane na cmentarze. Więc układaliśmy dwie, trzy, cztery warstwy, bo jedna warstwa się przewracała, jak była wysoka, tak że trzeba było zrobić niższy, powyżej, wyżej i tak dalej.

  • A co było największym zagrożeniem? Bombardowania?

Bombardowania i jeśli chodzi o budowę barykad, to było zawsze na pierwszej linii frontu. Teraz co jeszcze? 17 sierpnia zostałem oddelegowany od naszej grupy. Od nas chyba trzy osoby zostały oddelegowane do noszenia ropy, nafty i benzyny do spalenia PAST-y. Ropę, naftę i benzynę braliśmy z Poczty Głównej na placu Napoleona (obecnie plac Powstańców) naprzeciwko Prudentialu. (Prudential to, oczywiście, hotel „Warszawa”, tak się nazywał przed wojną.) I myśmy nosili w kanistrach dwudziestolitrowych, z tym, że myśmy nie wchodzili na pocztę; nam wynoszono kanistry. Myśmy tylko po zapachu wiedzieli, co nosimy, bo nie wiedzieliśmy, było zamknięte. Dochodziliśmy Sienkiewicza do Marszałkowskiej, na Marszałkowskiej trzeba było mieć sznur lub pasek od spodni, położyć się na Marszałkowskiej, bo na Marszałkowskiej była czarna kostka i po tej kostce przez Marszałkowską, nie podnosząc głowy do góry trzeba się było przeczołgać albo na brzuchu przesunąć się, bo „ukraińcy” z Ogrodu Saskiego trafiali nam w kanistry. Oczywiście, jak trafili pociskiem zapalającym, to była katastrofa. I dochodziliśmy na drugą stronę Marszałkowskiej, tam żeśmy się przedostawali do kawiarni „Momus” (to było na Marszałkowskiej między Świętokrzyską a Królewską, z tym, że dalej już były gruzy przy Królewskiej, to było bliżej Świętokrzyskiej) i tam, w kawiarni „Momus” od nas brano kanistry, wylewano do jakiegoś zbiornika. Okazuje się, że ten zbiornik to była od Haberbuscha przytoczona beczka po piwie, około dwóch tysięcy litrów miała pojemność. I tam wlewano. Z tym, że nas nie wpuszczano dalej, tylko oddawano nam puste kanistry i tak żeśmy obracali cały dzień. 17,18,19 i 20 jeszcze trzy razy. Około jedenastej zakończyliśmy tę akcję. Jak żeśmy trzeci raz przyszli, to już PAST-a płonęła. Pamiętam tylko – z 3. kompanii Zygmunt Piotrowski z PIAT-a strzelił, żeby zapalić, bo tam była jeszcze jedno (nie dokończyłem) – pompa strażacka i kiedy już był atak na PAST-ę, to wtedy pompa poszła w ruch, oblała całą PAST-ę tą mieszanką i pan Zygmunt Piotrowski strzelił z PIAT-a i zapaliło się. I zaczęli krzyczeć: „Popraw!”. Jak poprawił drugim pociskiem, to wszystko zgasło. Dopiero za trzecim pociskiem zapaliła się PAST-a. To był widok niesamowity – PAST-a płonęła. Dowódca [Batalionu „Kiliński” Henryk Leliwa-Roycewicz] „Leliwa”, nasz główny, nie chciał spalić PAST-y, przecież tam był olbrzymi majątek. Przecież tam była ta główna stacja, z której Niemcy korzystali na wschód, przecież to była telekomunikacja. Ale, niestety, w ostatniej chwili nie można było zdobyć PAST-y, więc zdecydowano spalić ją. Pamiętam, z drugiego, z trzeciego piętra wyskakiwali Niemcy, otwierali parasolki i wyskakiwali, bo płonęli, niektórzy nawet na plecach mieli ogień. Z tym, że jak doleciał do ziemi, to znaczy do ulicy, to już nie żył, bo była taka strzelanina, że tam piekło było istne. Ale mam kolegę, który brał udział w bezpośrednim ataku na PAST-ę – Bogdan Bargielski z 1. kompanii szturmowej.

  • Czy w czasie Powstania brał pan udział w jakimś życiu religijnym?

Nie, nie było czasu na to. Może jeszcze dokończę. Po południu nas skierowano na ulicę Czackiego...

  • Po południu którego dnia?

20 sierpnia po południu zostaliśmy skierowani, ponad trzydzieści osób, już z innej grupy dołączonej i ta grupa, która tu była, na ulicę Czackiego, tam do kanału żeśmy weszli i tym kanałem żeśmy podeszli pod kościół Świętego Krzyża. Tam mieliśmy zbudować jakąś barykadę. Oczywiście, to był 20 i 21 sierpnia wieczorem nas wyprowadzono stamtąd, barykady żeśmy nie zbudowali, bo kościół i tam była komenda policji granatowej i tam było mnóstwo Niemców. Tam oni się bardzo dzielnie bronili i dopiero kościół i komenda policji była zdobyta 23 sierpnia. Oczywiście, że różne akcje jeszcze były nasze, żywność co dzień, poza tym chleb jeszcze, piekarnia była czynna, to musieliśmy roznosić do szpitali, na różne punkty, tam, gdzie było wojsko [Powstańcy] i tak dalej.

Czy ludzie nie zaczepiali was po drodze?
O tak, bardzo. Niestety, myśmy byli w wojsku, mieliśmy przecież jakąś dyscyplinę. Nie można było. Oczywiście, kilogram jęczmienia można było wziąć, nie było problemu, dla nas, ale tak nie wolno było.
 

  • A jak pan pamięta reakcje ludności cywilnej czy ludzi siedzących w piwnicach? Czy to się jakoś zmieniało?

Początkowo był silny entuzjazm, nie było problemów. Później już były problemy, ludzie się zaczęli buntować, że dość tej walki, dość tego wszystkiego. Ale niestety, wszyscy cierpieli, bo wiedzieli, że jest niemożliwe zakończenie.

  • Czy spotkał się pan z jakimiś negatywnymi reakcjami ?

Nie. Jeszcze jedno – 15 września zostaliśmy skierowani na róg Marszałkowskiej i Złotej, ale już nie przy Chmielnej, tylko na Złotej, i tam była rozbita barykada, bo okazuje się, że Niemcy mieli działka przeciwpancerne na trzecim-czwartym piętrze w hotelu „Polonia” i mieli wspaniały widok, bo tak jak od Alej do Chmielnej nie było żadnych budynków, tylko był przy Zielnej na Chmielnej jeden budynek, a tu była pusta przestrzeń, więc mieli wspaniałą obserwację aż do ulicy Złotej. Tam jeszcze było kino, róg Chmielnej i Marszałkowskiej. Jeszcze po wojnie było czynne krótko. Tam żeśmy budowali barykadę. Leżałem na plecach, kładziono mi na ręce płyty i przesuwałem nad głową, żeby położyć na barykadę. Kiedy już mogłem uklęknąć, wtedy padł pocisk i, oczywiście, barykada się rozleciała, zostałem przysypany płytami z chodnika i jedna z płyt upadła na ziemię i przewróciła się na nogę. Oczywiście, przecięło mi tu nogę. Koledzy mnie zanieśli do szpitala. Przychodnia była Chmielna 26, tam, gdzie mieszkałem. Tam było bardzo dużo rannych żołnierzy, bo było kilka lokali zajętych na szpital. Lekarz opatrunek mi zrobił i powiedział, że kość nienaruszona, tylko ciało przecięte. No i już skończyłem walkę, czyli skończyłem pracę w drużynach służby pracy.
  • Jak pan pamięta warunki w tym szpitalu?

Były straszne, nie było opatrunków, prześcieradła były darte, koszule były darte, było okropnie.

  • Czy były zachowane jakieś warunki higieny, czystości?

Nie, wody nie było. Pamiętam, że do tego szpitala to i jeńców niemieckich z Wehrmachtu przyprowadzali i oni nosili wodę. O wodę było bardzo trudno. Właśnie Marszałkowska 111, kino „Światowid”, spalone w 1939 roku. Tam było zbombardowane i ten dom był zrównany do pierwszego pięta. I tam było małe takie pomieszczenie, suterena na dole i tam woda stała, były źródła. Całą okupację woda tam stała i w czasie Powstania była używana do gotowania. Była zielona początkowo, a potem, jak ludzie zaczęli brać (bo nawet brali do WC), to była czysta jak kryształ. Codziennie od czwartej rano już były kolejki, żeby dostać wiadro wody.
Pewnego dnia Niemcy (prawdopodobnie wiedzieli, że tam jest woda) zrzucili potworną bombę, róg Złotej i Zielnej. Szyny tramwajowe były na czwartym piętrze na dachu zawieszone, więc musiała być bardzo silna. I trysła woda. Bo tam, okazuje się – jeśli to jest legenda, bo książkę taką czytałem – że koło Pałacu Kultury i Nauki było kiedyś jezioro i tu Chmielna (chmielnik dawny) plantacje chmielu były, bo tu woda była, było jezioro. Podobno płynęła Marszałkowską do Żurawiej (a rzeka się nazywała Żurawka), do Książęcej i do Wisły wpadała. Teraz, jak budowali metro, wybijała im woda i wybija dalej. Jak będzie pani kiedyś przechodzić, to tam czasami jest taki dzień, że pani ma schody zalane wodą, ta woda wybija cały czas. Tam były jakieś potężne źródła. I dzięki wodzie w kinie „Światowid”, Śródmieście żyło, właśnie dzięki tej wodzie. Wieczorem było dwadzieścia centymetrów wody w suterenie, natomiast rano było siedemdziesiąt-osiemdziesiąt centymetrów, czyli cały czas nachodziła.

  • Czy już do końca Powstania był pan w szpitalu?

Byłem krótko, jeden tylko dzień, a ponieważ na Chmielnej 26 był szpital, a pracowałem na Chmielnej 26.

  • Co pan robił później, w ciągu tych dwóch tygodni?

Chodzić nie mogłem.

  • W takim razie jak pan sobie radził ?

Miałem trudności z żywnością, ale wróciłem na Marszałkowską 111 i tam było dość dużo żywności, ponieważ tam była gospoda „Teatralna” i bar „Pod Światełkami”. Tam trzeciego dnia w Powstanie dostali się „ukraińcy” i zabili ponad trzydzieści osób. Z tym, że mnóstwo było alkoholu i żywności. Właściciel (nie pamiętam, jak się nazywał, [prawdopodobnie Marcinkowski]), co miał gospodę „Teatralną”, miał tak dużo żywności, że jeszcze nam proponował, żebyśmy zostali po Powstaniu i przeżyli do wejścia Armii Radzieckiej, że będziemy żyć, że nam żywności wystarczy. I rzeczywiście tak było.

  • Czy tej żywności nie zabrano?

Nie, on zakopał to, bardzo sprytnie to zrobił, więc myśmy pewnego dnia... Dozorca nas namówił, kiedy zacząłem lepiej chodzić, okazuje się, że dozorca miał klucze do jego magazynu, nie wiem, czy dorobione, czy miał w domu, i powiedział, że tam muszą być morele. Rzeczywiście znaleźliśmy tę beczkę bardzo wysoką, z tym, że musieliśmy dziurę w ścianie wybić, bo piwnice pomurował, gdzie miał tę żywność, to zamurowane było, ściana i tam nie ma nic. Mówi ten dozorca: „Wybijcie dziurę i tam morele muszą być”. I rzeczywiście była beczka bardzo wysoka, że po krześle dostałem się do końca tej beczki. Bo on mówił, że tu dwa czy trzy samochody przywieźli tych moreli. Myśmy wzięli parę wiader moreli, z tym, że mieliśmy tego starszego pana i mówi: „Jedno wiadro moreli zabieram, idę na ulicę Sosnową do lekarza”. Za dwie godziny wrócił i przyniósł nam szyneczkę maleńką, taką z kilogram, w jakimś sosie za to wiadro moreli. Tak że już było co jeść. Z chlebem to różnie było, suchary, panie miały trochę mąki, to piekły placki różnego rodzaju i tak dalej.

  • Czy ludzie byli tak solidarni między sobą, że dzielili się żywnością?

Bardzo. Jeden drugiemu pomagał jak tylko mógł. Jak tylko wiedzieli, że ktoś głodny... Później zachorowałem... Aha, może jeszcze wrócę. Z tym że myśmy później tych moreli brali już więcej, duże ilości w następne noce, dla wojska dawaliśmy i tak dalej. Dozorca dał nam szpadel i żeby kopać. Wykopaliśmy trzy wiadra łoju wołowego topionego i trzy wiadra masła. Część tej żywności daliśmy dla wojska [dla Powstańców], a resztę zatrzymaliśmy dla siebie. Ale to już nam nie było bardzo potrzebne, bo już była kapitulacja, koniec było Powstania.

  • Czy w trakcie Powstania pan interesował się polityką? Czy w ogóle wiedział pan, co się dzieje?

Zbierałem „Biuletyny Informacyjne”, miałem ponad dwieście, ale ktoś mi ukradł, bo w piwnicy zostawiłem to, zakopałem, ale ktoś odkopał, znalazł taką skrzyneczkę i zabrał wszystkie „Biuletyny...”.

  • Było to w trakcie Powstania najbardziej dostępne źródła informacji?

Tak, biuletyny były rozdawane przez małych chłopców albo harcerzy. Była taka informacja.

  • Czy wówczas interesował się pan tym, co się dzieje z punktu widzenia wielkiej polityki? Czy rozmawiano o tym w pana otoczeniu?

Było dyskutowane. Oczywiście, że słuchaliśmy radia z Londynu, wiedzieliśmy, co się dzieje. Najbardziej nas denerwował chorał „Z dymem pożarów”, bo Warszawa płonęła przecież całe dwa miesiące, ale Warszawa nie była tak spalona w czasie Powstania, jak była po Powstaniu, bo później Niemcy palili kolejno dom po domu, chodzili, mieli takie pojemniki na plecach z płynem zapalającym i pryskali, i zapalali. To widziałem na filmie, a poza tym opowiadali mi koledzy, którzy wyszli dużo później.

  • Jakie wówczas panowały opinie w pana otoczeniu?

Wtedy nikt nie myślał o poglądach. Wtedy każdy myślał, jak tu przeżyć, żeby wydostać się z tego piekła już.

  • Ale narzekano na to, że jest Powstanie?

Nie.

  • Czy oczekiwano pomocy ze strony Rosjan?

Tak. Nadleciały amerykańskie samoloty jednego dnia, bardzo dużo, ale część zrzutów dostała się do Niemców, bo myśmy dostali niewiele zrzutów. Natomiast Rosjanie pod koniec Powstania zrzucali nam suchary, pepesze, ale pepesze bez spadochronu. Jak spadły na beton czy na ulicę, to z nich nic nie można było skorzystać, bo to było zniszczone i pogięte, połamane nawet.

  • Czy wiedział pan, co się dzieje w innych dzielnicach Warszawy?

Niewiele. Chociaż była radiostacja „Błyskawica”, nadawała krótkie audycje, chodzili po Chmielnej, po Marszałkowskiej. Zresztą na Chmielnej, do Świętokrzyskiej to było bardzo spokojnie. Najgorzej było w Alejach, BGK i hotel „Polonia”, bo tu już byli Niemcy [również na Dworcu Centralnym]. Tu było jeszcze przejście Aleje Jerozolimskie 17 na drugą stronę.

  • Przechodził pan nim ?

Nie przechodziłem, nie potrzebowałem.

  • ’Kim byli pana najbliżsi koledzy z drużyny?

Nie znałem ich wielu. Z mojego domu było dwóch, ale nie istnieją, w ogóle nie wiem, co się z nimi stało. Bo po Powstaniu każdy wychodził na własną rękę, z tym, że wyszedłem, jeśli się nie mylę, 5 albo 4 [października]. Niemcy przyszli na Marszałkowską 111, żebyśmy opuścili dom.

  • Nie pamięta pan nazwisk tych kolegów?

Niektórych pamiętam. Był Zbyszek Raczkowski, miał wtedy szesnaście lat, był najmłodszy. Był bardzo wysoki, zawsze najmniej brał towaru, bo powiedział, że nie może tak ciężko nosić. Był [Krzywonos], był jeszcze... Nie pamiętam jego nazwiska, ale gdzieś mam zapisane. Prężyna, był taki.

  • Jak pan pamięta okres schyłku Powstanie? Czy było widać, że to już koniec?

Tak, już było widać. Niemcy się dostali z Powiśla na Nowy Świat, na Chmielną, w Aleje Jerozolimskie przy BGK i już Chmielną nie można było chodzić, naprzeciwko mojego domu była barykada. Już przez ostatnie dziesięć dni byłem na Marszałkowskiej 111, to już nie przychodziłem, poza tym nie mogłem chodzić, leczyłem nogę, bo nie wiedziałem, co będzie dalej. Ale szczęśliwie jakoś zagoiła mi się, przynajmniej częściowo, że doszedłem pieszo do Ursusa.

  • Czy miał pan w czasie Powstania kontakt z rodziną?

Nie, żadnego.

  • Nie wiedzieli, co się z panem dzieje?

Nie, bardzo długo nie wiedzieli. Dopiero dowiedzieli się w styczniu, pod koniec stycznia.

  • Kiedy pan opuścił Warszawę i jak pan pamięta tę chwilę?

To był 5 października, szliśmy Chmielną do Żelaznej. Oczywiście, po gruzach, bo to wszystko ruiny były straszne. Tu, gdzie jest szpital na Oczki, Lindleya, to nas filmowano bez przerwy i tu stała ostatnia placówka AK i dziesięć metrów dalej Niemcy stali.

  • Jak oni się zachowywali?

Nam nic nie grożono, z tym że nas pędzono do Grójeckiej, Grójecką na Okęcie i z Okęcia do Włoch, przez Włochy do Ursusa.

  • To był duży tłum ludności cywilnej?

O, tłum był...
  • Jak to wyglądało?

Trudno powiedzieć, jeszcze tego dnia fatalny deszcz padał, bardzo duży deszcz, myśmy byli mokrzy. To był tłum ludzi, tłum po prostu. Pamiętam, na Grójeckiej zatrzymał się samochód, taka staruszka szła z córką, ta córka ją pod rękę trzymała, ona z laseczką. Jakiś Niemiec wyszedł z samochodu i poprosił ją do samochodu, tę staruszkę i tę córkę. Co z nimi się stało, nie wiem. Czy on był aż tak dżentelmen, że poprosił? Nie mam pojęcia. To było dla mnie zaskoczenie duże.

  • Jakie nastroje panowały wśród tych ludzi? Jakie były odczucia w związku z upadkiem Powstania?

Było przygnębienie bardzo silne. Dwa miesiące walki i to wszystko poszło na nic, nie dało żadnego rezultatu. Z tym, że był ten zryw, bohaterstwo, ale trudno mi powiedzieć w tej chwili nawet, jak to określić. W każdym razie przed wybuchem Powstania na kilka godzin Niemcy przez szczekaczki, bo tak żeśmy nazywali mikrofony, róg Marszałkowskiej i Alej Jerozolimskich była jedna, druga była przy Brackiej, i wszyscy mężczyźni od lat piętnastu do sześćdziesięciu pięciu mają się stawić na plac zbiórki. Cztery place zbiórek było wyznaczone. Z tym że ci, co się zgłosili w pierwszych dniach, nie wrócili. Następnego dnia już nikt się nie zgłosił. Komunikaty były co pół godziny i w czasie, kiedy wybuchło już Powstanie, piętnasta − siedemnasta, to już było tak, że z domów, gdzie padną strzały, będzie zrównany z ziemią, takie były krótkie komunikaty niemieckie.

  • Co się później niestety sprawdziło.

Tak.

  • Jak pan pamięta pobyt w obozie w Ursusie?

To była pierwsza hala taka duża. Myśmy tam przenocowali, a rano przyszedł jeden pan bardzo elegancko ubrany, w beżowej marynarce, beżowych, jasnych spodniach, w pumpach, oczywiście, miał beżowe skarpetki i beżowe buty, czapkę miał bardzo ładną, w koszuli i w krawacie. Podszedł do mnie i mówi, że dwudziestu ludzi potrzebuje na kuchnię. Wspomniałem paru osobom. Ustawiło się ze dwieście osób, a tylko odliczyli dwadzieścia osób. I podprowadził na wachę. Tam już było chyba z dziesięciu Niemców i on coś zameldował, że na kuchnię nas bierze. Z tym że świetnie mówił po niemiecku. Zaprowadził nas na kuchnię i od razu dostaliśmy po pięciu cztery wózki, chleb, zupy (były gotowane przez zakonnice). Zupa była z brukwi, buraków i marchwi, chleb był polowy, niemiecki, bardzo dobry był chleb, natomiast kawa była Enrilo, to było zboże palone i z tego robiono kawę. Myśmy rozwozili po blokach poszczególnych, bo już było masę ludzi, jak myśmy się tam dostali. Myśmy rano na tę segregację, on nas wyprowadził i zaraz do tych wózków i dalej. A tam mieliśmy jakieś rzeczy, to nam dali pokój, na klucz zamknęli i koniec. W tym pokoju żeśmy spali. Byłem dwa tygodnie.

  • Po dwóch tygodniach dokąd pan się udał?

Mieliśmy gestapowca, który nas pilnował. Powiedział, żebyśmy nie zrobili jakiegoś świństwa, bo nas każe wszystkich rozstrzelać. Po dwóch tygodniach padły pierwsze pociski z Pragi Rosjan na Ursus. Gestapo o godzinie jedenastej zrobiło naradę i on powiedział, że idzie na naradę, nam zdradził taką tajemnicę, żebyśmy nie zrobili świństwa. Wrócił około pierwszej i powiedział, że gestapo opuszcza Ursus, obejmuje Wehrmacht. W tym czasie przyjechał samochód z kawą i z chlebem. Musieliśmy znieść to do piwnicy, do magazynu. Rozmawialiśmy z kierowcą (to był cywil, a konwojent był gestapowiec) i on powiedział, że musi z szefem porozmawiać. Nas pięciu wziął do samochodu. Ale baliśmy się bardzo, czy nie będziemy rozstrzelani, że żeśmy opuścili obóz. W tym czasie, kiedy gestapo wyjechało, objął Wehrmacht. Jak myśmy wjechali na wachę w Ursusie samochodem, to zameldował, że nas wziął z obozu z Pruszkowa i musi się z nas rozliczyć, musi nas odstawić do Pruszkowa. W Pruszkowie koło elektrowni stanęli i po tysiąc złotych i do Mutter (żeby do matki iść). Wziął od nas po tysiąc złotych. Zatrzymałem się u jednej pani, przenocowałem i następnego dnia już ta moja znajoma powiedziała, że nie może mnie trzymać, bo się boi, że mnie mogą złapać, więc wysłała mnie na okopy. I chodziłem na okopy tu, pod Warszawę, na Rakowiec.

  • To znaczy kopał pan okopy dla Niemców?

Kopanie rowów i tak dalej. Z tym że po kilku dniach musiałem uciekać, bo jakieś panie, które tam mieszkały obok, nie wiem, co one robiły, w każdym razie wieczorem było pełno Niemców u niej i oskarżyły, że prawdopodobnie jestem Powstańcem. No i wszedł granatowy policjant, że Powstaniec tu się ukrywa. Jak wróciłem z pracy, czyli z kopania rowów, to od razu [przebrałem się, zmieniłem] koszulę, wsiadłem w kolejkę i przenocowałem na Kazimierówce, między Podkową Leśną a Grodziskiem. Następnego dnia dostałem się do Milanówka i tam spotkałem moich znajomych. Tam przeżyłem do wejścia Rosjan.

  • Jak pan pamięta wejście Rosjan?

To było bardzo radosne, tylko że oni byli wszyscy pijani, spadali z czołgów. Na krzyżówce, to jest w Milanówku w kierunku Grodziska, Niemcy jeszcze byli i tam jeden pocisk padł na czołg radziecki i kilku z czołgu spadło żołnierzy, zabili ich Niemcy. Ale w Milanówku jak te czołgi przyszły, to wiadrami bimbru im nanieśli miejscowi ludzie. Kompletnie byli pijani. Ale wsiadali i jechali dalej.

  • Czy był pan po wojnie w jakiś sposób represjonowany?

Nie. Aresztowali mnie, oczywiście, dwa dni po wejściu Rosjan, „ormowcy” przyszli, ale powiedziałem, że nie brałem udziału w Powstaniu, nie przyznałem się w ogóle i to wszystko. Byłem jako cywil i puścili mnie.

  • Kiedy pan wrócił do Warszawy?

Do Warszawy to mój szef wcześniej wrócił. Jeszcze byłem z pół roku w Milanówku. Szef był w Milanówku i mnie znaleźli w tym Milanówku. On tam prowadził pracownię i tam pracowałem. Później wrócił do Warszawy, ratując mieszkanie. Oczywiście, nie uratował mieszkania, jeden pokój uratował, taki duży, trzydziestopięciometrowy, który mam do dzisiaj.

  • Co pan robił po wojnie?

Po wojnie pracowałem dalej w rzemiośle.

  • Jakie są pana dzisiejsze − po sześćdziesięciu dwóch latach − refleksje na temat Powstania?

To było konieczne, po prostu to było wymuszone Powstanie. Poza tym jak pani wspomniałem, ogłaszanie od piętnastu lat do sześćdziesięciu na plac zbiórki, więc chodziło Niemcom o izolowanie wszystkich mężczyzn od walki. Zresztą sobie zdawali sprawę, na pewno wiedzieli, że Powstanie wybuchnie, mieli swoich informatorów.




Warszawa, 20 lipca 2006 roku
Rozmowę prowadziła Magdalena Miązek
Stanisław Dąbrowski Pseudonim: „Ryś” Stopień: strzelec Formacja: batalion „Kiliński” Dzielnica: Śródmieście Północne Zobacz biogram

Zobacz także

Nasz newsletter