Wiesław Olewczyński „Orkan”

Archiwum Historii Mówionej

Nazywam się Wiesław Olewczyński, urodziłem się 27 września 1927 roku w Warszawie.

  • Pana stopień w czasie Powstania?

Byłem zwykłym, szeregowym żołnierzem.

  • Pana pseudonim?

Mój pseudonim „Orkan”. Byłem żołnierzem Pułku „Baszta”, Batalion „Bałtyk”, kompania B-3, pluton IV.

  • Proszę opowiedzieć coś o latach przedwojennych. Z jakiej rodziny pan pochodzi?

Ojciec mój był z zawodu zecerem, matka była po prywatnej szkole pani Danielskiej. Mieszkałem na Alejach Jerozolimskich 125 mieszkania 62. W 1934 roku poszedłem do szkoły podstawowej na ulicę Tarczyńską 8, bo mój dom był zaraz przy placu Zawiszy. Przy szkole podstawowej była 73. drużyna WDH im. Cypriana Godebskiego. Zostałem zuchem. W 1938 roku już byłem harcerzem i dostałem krzyż młodzika.

  • Miał pan rodzeństwo?

Mam dwóch braci. Bracia moi żyją, jeden ma na imię Roman, drugi ma na imię Wojtek. Jeden mieszka w Warszawie, drugi mieszka w Piastowie.

  • A proszę mi powiedzieć, jak pan wspomina przedwojenną Warszawę.

Wspaniale ją wspominam. Pomimo że mieszkałem w Śródmieściu, to raczej byłem gościem Ochoty, bo tam miałem kolegów. Masa kolegów w harcerstwie, koledzy szkolni – przeważnie wszystko było z Ochoty i przeważnie tam się poruszałem.

  • A jak wyglądało harcerstwo przed wojną?

To była wspaniała rzecz. Drużynowym był Dąbrowski, imienia nie pamiętam. Byli tacy panowie jak Ryszard Urbaniak, który już był wtedy harcerzem Rzeczypospolitej; brat jego Jurek, który zginął w Oświęcimiu – był moim zastępowym. Drużyna była wspaniała, życie było naprawdę inne. A opiekował się nami były porucznik Wojska Polskiego – pan Szpikowski.

  • Jak pan zapamiętał wybuch wojny?

Byłem w 7. komisariacie OPL gaz, jako harcerz – roznosiłem takie różne pisemka, nie wiedziałem co. To była cała nasza 73. drużyna, była w takim... Mówiono, że to był 7. komisariat OPL Gaz.

  • Jak tam się znaleźliście? Jak pan to pamięta? Przecież 1 września mieliście iść do szkoły, prawda?

1 września mieliśmy iść do szkoły, ale to już była wojna. Już samoloty latały nad Warszawą. Czy to było 1 września, to nie pamiętam, ale już zbombardowana była na Towarowej cała bocznica kolejowa i już nie poszliśmy do szkoły. Do szkoły poszliśmy dopiero w październiku w 1939 roku – do tej samej szkoły na ulicę Tarczyńską 8. Byliśmy tam tylko rok. Wyrzucono nas z tej szkoły, bo zajęli ją żołnierze, Niemcy. Tam byli – prawdopodobnie, tak mówiono – Łotysze, Litwini i Ukraińcy, którzy niszczyli warszawskie getto. A nas przenieśli do szkoły na ulicę Raczyńską – nie pamiętam numeru, czy to było 18 czy 20 – tam była nowo wybudowana szkoła. Tam skończyłem szkołę podstawową. W tym samym roku szkolnym zacząłem chodzić do szkoły zawodowej na ulicę Miedzianą – też nie pamiętam dokładnie, czy to był numer 12, czy 14 – którą później przeniesiono na ulicę Złotą.
W tym czasie kolegowaliśmy się wszyscy. Najczęściej była nas taka grupka: Jurek Komorowski, Jurek Wietrak – to byli cioteczni bracia – i ja. Marzyliśmy o dostaniu się do Podziemia. Jurek Komorowski pracował w takiej firmie, która robiła roboty instalacyjne, budowlane, elektryczne na terenie Warszawy, i on się podjął, że złapie kontakt z kimś, kto jest w Podziemiu. To było Boże Narodzenie, 1942 rok. To było u mnie, w moim mieszkaniu on się tego podjął. I rzeczywiście, po bardzo krótkim okresie poznał pana, który miał na imię Zdzisław. Z tym panem mieliśmy kilka spotkań – na ulicy, w kawiarni, w różnych miejscach. Ostatnie spotkanie było na ulicy Chmielnej. Ten pan powiedział nam tak: „Jeżeli zorganizujecie sekcję sześcioosobową, to ja wam pomogę”. Podjąłem się zorganizowania sekcji. Komorowski, Wietrak, ja – to było już nas trzech. Dwóch kolegów z tego domu, w którym mieszkaliśmy – Mundek Gaśnicki i Mietek Złakowski (wychowaliśmy się razem od młodych lat) zgodziło się też na propozycję, jaką im przedstawiłem. Szóstym był Rysiek Salamonowski, który mieszkał na Grójeckiej pod numerem 11. On był najstarszy – chyba 1922 rocznik albo... Dużo starszy od nas. To chyba było w styczniu 1943 roku. Ustalono, że spotkamy się na ulicy Krasińskiego, dzielnica Żoliborz. Polecił nam ten pan Zdzisław – ulica Krasińskiego 20, mieszkania chyba 12, drugie piętro, wchodzić po dwóch. Przybyliśmy tam w sześciu. To było moje i nasze wejście do Podziemia, do organizacji. W marcu tego samego roku odbyła się przysięga. Odbierali: ksiądz kapelan, pan Zdzisław – o którym już wtedy wiedzieliśmy, że ma pseudonim „Żagiel” – dowódca drużyny – o którym się później dowiedzieliśmy, że miał pseudonim „Iwar” w czasie Powstania – i dowódca plutonu, (wtedy jeszcze nie wiedzieliśmy, że to są ci ludzie), który miał pseudonim „Negus”. To byli nasi dowódcy. Zaczął się instruktaż: sprawy polityczne, sprawy wojskowe. Pan Piłatowicz miał taki karabin, który się składał ze stu części, i na tym karabinie uczyliśmy się trójkąta błędów na strzelaniu. Natomiast jak przyszło...

  • A jak wyglądała przysięga?

Przyszedł kapelan... Już w tej chwili nie pamiętam dokładnie tych słów. Myśmy powtarzali to, co mówił do nas kapelan. Byli jeszcze jacyś panowie, których myśmy nie znali. A później zaczęło się tak: jak przyszło lato, zaczęły się ćwiczenia w terenie. Na linii Warszawa–Otwock i Warszawa–Grójec, które trwały nawet nieraz po trzy dni, tak że niektórzy musieli opuszczać pracę. Ja też już potem rzuciłem szkołę, bo trzeba było mieć ausweis. Poszedłem do pracy. Otworzyła się firma „Walter Toebbens”. Oni szyli mundury, bieliznę, buty szewcy robili dla armii niemieckiej. To były bardzo dobre ausweisy. W tej firmie zacząłem pracować w brygadzie transportowej, dostawczej – z Towarowej materiały do firmy, z powrotem urządzenia, materiały.

  • Gdzie znajdowała się ta firma?

Ona się mieściła w dawnym, przedwojennym budynku braci Jabłkowskich. „Walter Toebbens” to była bardzo dobra [praca], jeżeli chodziło o ausweis.

  • Ktoś panu tam załatwił wejście, czy...

Tak. Kim ten pan był, to nie wiem. Przedstawiał się jako pan Woda, ale nie wiem, kto to był. Najpierw miałem być tam zatrudniony jako rymarz, czyli po niemiecku Sattler – tak mnie określano, a ja się tego w ogóle nie mogłem ani nauczyć, ani nie wiedziałem, co to jest. Dlatego poszedłem do tej brygady transportowej. Na Towarowej, która była nazywana „Syberią”, były rozładunki wagonów i tam weszliśmy w kontakt. To trwało do 1944 roku. W dzień wybuchu Powstania, o godzinie dziewiątej...

  • Na czym polegała konspiracja? Mieliście jakieś szkolenia?

Szkolenia w terenie, tak.

  • Jakiś sabotaż?

Nie, w tym nie braliśmy udziału. Akurat nasza sekcja – to była sekcja „O” – nie brała w tym udziału.

  • A co to znaczy sekcja „O”?

A nie wiem. Tak nam powiedziano. Tak nam powiedział pan Zdzisław Piłatowicz, pseudonim „Żagiel”, że to jest sekcja „O” i tak żeśmy byli do czasu Powstania.

  • Czy pańscy rodzice wiedzieli, że należy pan do konspiracji?

Moi rodzice doskonale o wszystkim wiedzieli. Do Powstania wychodziliśmy z mojego mieszkania, o dziewiątej się wszyscy spotkaliśmy, około czternastej przyjechał pan Piłatowicz, dwaj bracia – Komorowski Jurek i Wietrak Jurek – przywieźli ze sobą jedenaście sztuk pistoletów. Na pytanie: „Skąd, Jurek, to masz?” nie było żadnej odpowiedzi. Mogłem się domyślać tylko, kto to zrobił, skąd oni to mieli.

  • A skąd?

Ojciec jednego i ojciec drugiego mieli konia, wóz. Furmanili, jeździli po Towarowej – po tej „Syberii” – i myślę, że ich rodzice to zdobyli.

  • Ale w jaki sposób? Kupili od Niemców?

Nie wiem. To była tajemnica, dopiero w dzień Powstania się o tym dowiedzieliśmy, jak oni przynieśli. O godzinie czternastej zjawił się pan Piłatowicz, nasz dowódca sekcji, i ruszyliśmy: Raszyńską, Wawelską, Polem Mokotowskim na Mokotów.

  • Czy powiedział pan rodzicom, że idzie na Powstanie?

Moi rodzice o tym wiedzieli. Myśmy z mojego mieszkania wychodzili. Wszyscy wiedzieli o tym – ojciec wiedział, matka wiedziała. Nie byli wcale temu przeciwni. Nie wiem, czy mój ojciec też nie był przypadkiem gdzieś, o czym nie chciał mówić. Ale żadnych zastrzeżeń nie było. Na Mokotowie [była] szkoła – jaka to ulica była, nie wiem. W tej szkole żeśmy się już wszyscy spotkali i siedemnasta, „Jeszcze Polska nie zginęła” i ruszyliśmy. I tak się zaczęły nasze konspiracja i Powstanie.
  • I gdzie ruszyliście?

Pierwszy to był dom Wedla... Wie pani... ja nie będę opowiadał. O tym niech opowiadają inni.

  • Ale bardzo proszę opowiedzieć. Ja nie wiem, jak tam było, więc chciałabym się dowiedzieć. To znaczy chciałabym poznać pana wspomnienia, jak pan to widział.

Pierwszy był dom Wedla, potem nocą żeśmy poszli... przy jakiej to ulicy było – nie wiem. Może będzie pan Piłatowicz wiedział. Myśmy szli w kierunku szkoły na Woronicza. Cofaliśmy się tutaj ulicami takim bokiem. Zaczepiono nas [i powiedziano], że tam jest poczta i tam byli Niemcy. Proszono nas, żeby to zlikwidować po drodze, bo: „Jak wy pójdziecie, to nas zamordują”. No i podchorąży – to jeszcze wtedy był podchorąży – „Negus” mówi: „Likwidujemy ten urząd”. I żeśmy to zlikwidowali. Dalej poszliśmy na szkołę na Woronicza. Bazę mieliśmy przy budynku przy szkole na Woronicza i stamtąd się zaczęły dopiero wyjścia na różne odcinki. Pierwsze takie, żeby nas zaprawić do tej roboty, to było „Pudełko” – „Alkazary” były, tutaj od Pola Mokotowskiego takie dwa nieukończone budynki, i tam żeśmy się spotkali z Niemcami. Tam były pierwsze czołgi. Tam spadłem z piętra do piwnicy.

  • Jak to się stało, że pan spadł?

Jak strzelił z czołgu. Leżałem w oknie z ręcznym karabinem maszynowym – miałem polskiego browninga. I on jak przyładował wyżej z czołgu, tak mnie zwróciło do piwnicy. Dwa razy byłem taki poturbowany. A drugi raz to byłem już pod sam koniec zasypany na ulicy Piaseczyńskiej. Powstanie, noc przed kapitulacją Mokotowa...

  • To pan już o kapitulacji? Ile trwało Powstanie?

No, jak to?

  • Pan by jeszcze coś poopowiadał.

Nie, ja opowiadałem...

  • A jak wyglądało życie codzienne? Jakie były relacje między wami, kolegami?

Bardzo dobre. Między nami kolegami były bardzo dobre relacje, wspaniałe relacje. Byliśmy naprawdę bardzo dobrymi żołnierzami, nawet pluton nasz – to był IV pluton – niektórzy nazywali plutonem zakapiorów.

  • Co znaczy „zakapiory”?

Cwaniaków takich, łobuziaków. Jeden z nas w tym plutonie miał taki pseudonim i to się potem przeniosło na cały pluton. W akcjach różnych...

  • Dlaczego miał taki właśnie pseudonim?

A bo taki sobie obrał. Obieraliśmy pseudonimy w zależności od sekcji – jak nasza była sekcja „O”, to musieliśmy wszyscy mieć pseudonimy na literę „o”. Ja na przykład miałem „Orkan”, Jurek Komorowski miał pseudonim „Olek”, Jurek Wietrak miał pseudonim „Orzeł”, Mundek Gasiński miał pseudonim „Olimp”, a Mietek Złakowski miał pseudonim „Orzech”. Takie były pseudonimy nasze na pierwszą literę sekcji. A, wie pani, o Powstaniu to... niech kto inny.

  • A jak pan wtedy spadł z piętra do piwnicy, to...

To się wtedy potłukłem.

  • A ktoś pana wyciągał?

Dwóch mnie wyciągało. Leczył mnie doktor „Mikrob”, który był lekarzem kompanijnym. Ale to się wszystko... nieważne.

  • Ale długo pan tam leżał? Gdzie pan leżał w szpitalu?

W żadnym! W piwnicy na ulicy Tenisowej.

  • Tam była jakaś kwatera?

Tak, myśmy tam mieli takie kwatery w różnych mieszkaniach. Mam nawet gazetę, którą pani pokażę – żeby pani sobie obejrzała.

  • Co tam jest w tej gazecie?

Są tam wspomnienia takiej panienki, która miała wtedy czternaście lat, dzisiaj jest panią profesor. Ona napisała te wspomnienia, a mnie przysłano do domu tę gazetę, bo tam i ja jestem w tych wspomnieniach.

  • Co tam jest napisane? Powie mi pan, co to była za panienka?

Kobieta, dziewczyna, która pisała wspomnienia powstańcze. Opisywała każdy dzień po dniu. Mam tę gazetę z sobą – pokażę ją pani, żeby pani sobie przeczytała.

  • Ale co tam jest o panu napisane?

Jest taka wzmianka, jak chłopcy wrócili z akcji: „»Orkan« nie chodzi”. Są takie wzmianki – na temat IV plutonu, na temat naszej sekcji, na temat pana Piłatowicza. Nazwiska są podane: Bartelski podaje, kto to był, czyje te pseudonimy. Dam pani taką gazetę do przeczytania, dobrze?

  • Ale gdzie to było? Nocowaliście u niej?

Na kwaterze, tak.

  • A gdzie była ta kwatera?

Już nie pamiętam, jaka to była ulica. Ja Mokotowa nie znałem.

  • Jak ta dziewczyna się nazywała?

Tam jest jej nazwisko.

  • Nie pamięta pan?

Nie pamiętam. Ale przeczyta pani nazwisko.

  • Proszę opowiedzieć jeszcze, jakie były kontakty z ludnością cywilną.

Z ludnością były bardzo dobre kontakty. Jeżeli chodzi o Mokotów, to na Mokotowie nie było żadnych zastrzeżeń do Powstańców ze strony ludności cywilnej. Nie było tego. No i tak to się zakończyło.

  • A jak z wyżywieniem?

Myśmy jako tako mieli, bo w polu wszystko rosło, czasami nocami chodziło się po kartofle. Kuchnia była w szkole na Woronicza. Jeść nam dawali. Tam można było łatwiej zdobyć jedzenie. Taki był kolega – miał pseudonim „Perełka” – który był wychowany na Mokotowie. Potrafił gdzieś znaleźć kury do zjedzenia, potrafił nawet świniaka upolować. Jakoś się tam żyło.

  • Wspominał pan, że był pan też jeszcze na Dolnym Mokotowie, na Piaseczyńskiej – tam gdzie został pan zasypany. Co to był za wypad?

Myśmy się cofali, czołgi nas pogoniły od... nazywaliśmy to drogą taką, która szła przez Czerniaków aż na Mokotów. Myśmy tam byli w akcji. To było gdzieś w dole Królikarni. Królikarnia u góry, w dole tam był bunkier. Stamtąd żeśmy się wycofali na Piaseczyńską i tam nas zbombardowały sztukasy. To już był prawie koniec Powstania Warszawskiego.

  • I tam gdzieś pana zasypało?

Tak, tam mnie zasypało. Piłatowicz i inni koledzy mnie wyciągali. Tam właśnie zginął Mietek Załęcki pseudonim „Orzech”. Jak żeśmy go wyciągnęli, to miał oderwaną głowę.

  • Był pan jakoś bardziej poturbowany? Bał się pan tego zasypania?

Bałem się. Wyciągnęli mnie chłopaki, koledzy. Bałem się, ale musiało tak być. Ja byłem w kilku miejscach.

  • To znaczy?

„Bruhn-Werke”, fabryka, potem klasztor Nazaretanek, ten cały zakon. W kilku miejscach byłem, bardzo ciekawych, gdzie działo się dużo rzeczy.

  • Może pan mi opowie.

Ale ja dam pani książkę.

  • Ale ja chciałabym, żeby pan mi to opowiedział.

Ja nie będę opowiadał, Majewski opowiadał o tym.

  • Jaki Majewski?

Majewski jest w książce, opowiedział mi o tym, on pisał o nas wspomnienia.

  • To ja wiem. A pana kolega – „Martyna”. Znał pan go.

Naturalnie.
  • Wiem. Przecież był razem z panem.

No był. Ale myśmy byli nieraz w różnych miejscach – jedni tu, drudzy tam. Nie zawsze byliśmy razem. Już mi się nawet niektóre pseudonimy [pozacierały]. Tych bardziej bliskich się pamięta, ale tych dalszych kolegów to nie bardzo już się pamięta, bo w plutonie byli różni ludzie z różnych okolic.

  • A dużo przychodziło miejscowych z Mokotowa, że chcą wstąpić? Przyjmowaliście tak do służby?

A to przecież nie my, nie ja. To mogli przyjmować nasi dowódcy, a nie my. Oni mogli to robić. Ale mnie się wydaje, że niewiele chyba wchodziło ludzi do akcji. Bardzo dużo ludzi... jak Niemcy ogłaszali wyjście z Warszawy, to dużo ludzi opuszczało Mokotów. Wychodzili z Mokotowa.

  • A wtedy do tej wspomnianej panienki, u której mieliście kwaterę, przyszedł pan, „Martyna”, jeszcze Jerzy Ficowski pseudonim „Wrak”...

To pani wie o tym!

  • Ja wiem, ale inni, którzy będą czytali wspomnienia, nie wiedzą.

A, nie ma się czym chwalić.

  • A jak pan wspomina na przykład pana Ficowskiego?

Bardzo dobrze, bardzo dobrze. „Tyrana”...

  • A „Martynę”?

Też bardzo dobrze. A najlepszy był między nimi – jak ja oceniam – „Tyran”.

  • Dlaczego?

Ja miałem z nim pewne styczności.

  • To znaczy jakie?

W akcjach.

  • Razem przy jednym karabinie byliście?

Nie, w jednej akcji. Wspaniały chłop był, „Tyran”.

  • A pana najlepszy dzień w Powstaniu? Jak pan dobrze wspomina Powstanie? Czy pamięta pan jakieś momenty zabawne?

Nie, nie... To znaczy, w tym budynku mieszkał jeden z aktorów. Nie pamiętam nazwiska tego aktora już – słynny aktor. W jego mieszkaniu – narożny dom był na Puławskiej – czasami stał karabin maszynowy, był ustawiony wzdłuż ulicy Puławskiej. Czasem były takie wieczory, jak był taki spokój, to w piwnicy on opowiadał dowcipy, a szczególnie wtedy, kiedy był troszkę pod humorem. Wspominam nieraz te wieczory.

  • On organizował takie wieczory dla ludności?

Dla chłopaków naszych. Opowiadał, wspominał, różne kawały opowiadał. Nie pamiętam już [nazwiska] tego aktora. Zaczynam się starzeć i tracę pamięć.

  • Ale to były takie miłe sytuacje?

Bardzo miłe wspomnienia.

  • Czy pamięta pan może jeńców niemieckich wziętych do niewoli?

Pamiętam, tak. „Perełka” przyprowadził jednego pod moim pistoletem. Pożyczył ode mnie pistolet, poszedł po kury. Ja miałem takiego nagana francuskiego – właśnie od kolegów, którzy tę broń przynieśli wtedy, bo myśmy się [nią] podzielili. I „Perełka” do mnie mówi: „Pożycz mi tego nagana, ja pójdę...”. Patrzę, a on go prowadzi – ręce do góry, karabin przewieszony, on go prowadzi pod pistoletem. Kuchnia była w tej szkole na Woronicza i ten Niemiec nawet pracował na tej kuchni tam, pomagał. Słyszałem i taką... A, nie...

  • Jak się powiedziało „a”, trzeba powiedzieć „b”.

Wtedy pierwszej nocy była tragedia, jak żeśmy likwidowali tych... Bo trzeba było ich całkowicie zlikwidować. Słyszałem, jak krzyczał: Nicht schießen! Ich habe... – „Ja mam dwoje dzieci, nie strzelaj!”. Strzelić trzeba było. To był jakiś tam... Może Piłatowicz więcej o tym powie. On nie chce czasem o tym mówić.

  • Nieraz było tak, że jak się nie strzeliło i jak się odwróciło, ten Niemiec dalej strzelał.

Właśnie o to chodzi. Tam ich było chyba szesnastu wtedy. Musieli zginąć.

  • To było wtedy pierwsze opanowanie szkoły na Woronicza, tak?

Nie. To stamtąd poszliśmy na szkołę na Woronicza i myśmy tu wchodzili. Weszliśmy nawet w pole minowe. Tam wyskoczył jakiś starszy pan, bo myśmy nie mieli pojęcia, jak potykacze porozwierać od tych... bo to były jakieś Stockmine, takie miny. Ten pan wyszedł – to był podobno jakiś pułkownik w stanie spoczynku, przedwojenny, i on zaczął nam pomagać rozbrajać. Ale Niemcy się już wynieśli. Szkołę opanowaliśmy bez żadnego boju, Niemcy uciekli. Szkoła na Woronicza to była nasza baza. Takich ludzi, jak był porucznik „Negus”... On później pozostawił porucznika, a poszedł na zastępcę dowódcy kompanii – bo dowódca kompanii po kilku dniach został ciężko ranny, a to był dowódca naszego plutonu. „Iwar” – dowódca drużyny podchorążych – zginął, „szafa” go tam... („Szafy” – jak to myśmy nazywali te niemieckie...) „Iwar” zginął i wtedy Piłatowicz został dowódcą drużyny, a porucznik „Negus” poszedł na zastępcę dowódcy kompanii. To byli bardzo, bardzo wspaniali ludzie. Można było brać z nich przykład. Staraliśmy się, jak mogliśmy.

  • Miał pan kontakt z rodzicami?

Nie, absolutnie. Moi rodzice byli szóstego dnia... tak jak później przyszedłem kanałem do Śródmieścia. Bo w noc przed kapitulacją Mokotowa – tylko o tym wspomnę – przeszedłem kanałem, dostałem rozkaz wejścia w...

  • Proszę powiedzieć jeszcze o tym, jak przyszedł moment kapitulacji.

Mnie już nie było, bo ja w noc przed kapitulacją – nie tylko ja, ale część nas, Powstańców, którzy byli jeszcze na chodzie, dostała rozkaz wejścia w kanał, przejścia do Śródmieścia.

  • I gdzie pan wchodził?

Nie wiem, jaka to była ulica, źle znałem Mokotów. Ci, co weszli po nas, to zginęli pod Dworkową, a myśmy przeszli, bo myśmy poszli pierwszym rzutem.

  • O której wchodziliście? To był dzień czy noc?

Noc – o dwudziestej trzeciej z minutami żeśmy wchodzili do kanału. Wyszliśmy z niego przy Marszałkowskiej, w rejonie Hożej, na drugi dzień. Ponad osiemnaście godzin żeśmy szli. Niemcy wrzucili... w burzowcu była woda [na takim poziomie], że można się było topić. Były worki z cementem powrzucane do burzowca, granaty. Dziś, gdyby mi postawili z jednej strony karabin maszynowy, a z drugiej wejście do kanału – nie wejdę do kanału. Nie wszedłbym już drugi raz. To, co przeżyłem w kanale... nie wszedłbym drugi raz. Ja do kanału już w życiu nie wejdę. To była makabra. Jeden drugiego deptał.

  • Wtedy już nie było żadnej przyjaźni?

Nie było. Deptali się ludzie, mordowali się. Przejście kanałem to największa makabra, jaką przeżyłem w swoim życiu – [przejście] z Mokotowa do Śródmieścia. Potem na placu Kercelego składałem broń.

  • Czy jak pan wchodził, to były jakieś przepustki, czy tak jak pokazuje Wajda w filmie, że również ludność cywilna...

Też ludność szła. Najpierw szło wojsko, ale szła też ludność cywilna. Ludzie się rwali do tej ucieczki, ale z Mokotowa raczej tylko wojsko szło. Bardzo mało chyba szło cywili.

  • Jak się szło? Mieliście przewodnika, jakieś latarki?

Zginął nam. Jak te granaty wrzucili, to czołówka przeszła, a ci, którzy byliśmy dalej, zostaliśmy. Kilkakrotnie żeśmy wychodzili do wyjścia do Wisły. Były tam takie metalowe, olbrzymie zagrody, rury metalowe, że nie można było wyjść na Wisłę – to żeśmy się znów wycofali, błądziliśmy po tych kanałach. Dopiero na drugi dzień rano, to była godzina, bo ja wiem, dziesiąta albo więcej nawet, jak żeśmy wyszli z kanału przy ulicy Hożej, na Marszałkowskiej. I na Hożej...

  • W Ujazdowskich przy Wilczej. Tam wychodziliście.

Możliwe, możliwe... Potem kilka dni siedziałem, miałem bardzo chore oczy, to mi [lano] kwas borny do oczu... Bo przecież ten smród, jaki tam był w kanale, to było coś okropnego. Kanał był bardzo ciężki. Ja w życiu już w kanał nie wejdę.

  • Czy miał pan jakieś chwile zwątpienia w tym kanale?

Były, były. Jak krzyknęli, że Niemcy w kanale, jak to wszystko z przodu ruszyło do tyłu, to jeden drugiego deptał. Były też chwile zwątpienia. A później na placu Kercelego składałem broń i wyjechałem do obozu Łambinowice, czyli Lamsdorf. Wie pani, gdzie był ten obóz? Na ziemiach polskich. Tam żeśmy przyjechali i po jakichś trzech tygodniach, czterech, przewieziono nas z Łambinowic do Markt-Pongau, do obozu 314 C.
  • A jak już pan wyszedł w Śródmieściu, to tam dowiedział się pan czegoś o swoich rodzicach?

Spotkałem kolegów ze swojego domu. To byli Zdzisiek Chojnacki, nie żyje już (oni byli ode mnie o wiele starsi) i Genek Lichniak. Oni mi powiedzieli, że szóstego dnia Powstania spalono mój dom w Alejach Jerozolimskich przy placu Zawiszy i że wyprowadzono wszystkich na ulicę Raszyńską pod mury Filtrów, i że tam słychać było strzały. Uważali, że prawdopodobnie wszyscy byli rozstrzelani. Nie była to prawda. Ja już później, jak się znalazłem w armii Andersa... bo jeszcze po obozie byłem w armii Andersa. W 1946 roku z armią Andersa z Italii dostałem się do Anglii i tam dowiedziałem się, że rodzice moi żyją.

  • A jak się pan dowiedział?

Przez radio. Matka mnie poszukiwała. Była taka skrzynka poszukiwanych ludzi i przez radio się dowiedziałem, że żyją.

  • Pan słuchał tego radia?

Tak, myśmy Radia Warszawa zawsze słuchali. A rodzice byli wiezieni do Hennigsdorfu koło Berlina, to była huta czegoś tam i tam byli przez cały [okres do zakończenia wojny]. Dwóch braci moich, matka, ojciec, dziadek – wszyscy tam byli.

  • Co pan poczuł, jak pan usłyszał matkę?

Co ja mogłem poczuć? Mama kazała wracać, ja wtedy miałem dopiero dziewiętnaście lat.

  • A ci koledzy z podwórka, którzy przekazali informację na temat pana domu – oni też byli Powstańcami?

Tak.

  • Gdzie oni walczyli?

W Śródmieściu. Twarda, Żelazna – tutaj gdzieś byli. Ja ich spotkałem na ulicy Złotej. To byli Zdzisiek Chojnacki, Genek Lichniak i Bolek Golisz. Wtedy się od nich dowiedziałem, że szóstego dnia Powstania budynek był spalony. Nie ma – po wojnie, jak wróciłem, tylko parter stał, sklepy jakieś były w parterze.

  • A pana bracia? Byli razem z rodzicami, czy... Ile oni mieli lat?

Z rodzicami. Brat ten najstarszy, jest dwa lata młodszy ode mnie, a drugi o jedenaście lat – urodził się w 1939 roku. Oni byli razem z rodzicami w Niemczech. Dzisiaj są obaj ciężko chorzy. Ten młodszy jest bardzo ciężko chory, też już jest emerytem. Pracował na lotnisku.

  • Proszę opowiedzieć, jakie panowały warunki w obozie.

To nie były warunki, to była śmierć. Ja dostawałem w Kaprunie – bo to było w Kaprunie, wysokie Alpy, na komandzie roboczym – 16 deka chleba na śniadanie, trzy czwarte litra zupy, brukwi suszonej ugotowanej na obiad, a na kolację zioła rozgotowane do popicia. Obraz nędzy i rozpaczy – czterdzieści cztery kilo wtedy ważyłem. Okropny był... głód był taki, że coś niemożliwego. To był obóz karny w Kaprunie. Tam byli Polacy, Rosjanie, różne narodowości. Był tunel kopany pod Alpami.

  • A jak pamięta pan swoje wyzwolenie? Kto to przyszedł – Amerykanie?

Amerykanie, tak. Myśmy jeszcze tak wykombinowali, że... Ponieważ cała skóra była... Żeśmy się wodą zimną polewali i tłukli szczotką, żeby zrobić sobie „świerzbę”. Potem nas znów przemieścili z powrotem do obozu do Markt-Pongau. To było na początku kwietnia, a w połowie kwietnia Amerykanie wyzwolili obóz. Później byliśmy pod namiotami, do sierpnia. W sierpniu przyjechały samochody z armii Andersa i zabrali nas wszystkich do Włoch.

  • I gdzie pan był we Włoszech?

We Włoszech? Od Przełęczy Brenner, Porto San Giorgio, Pescara, Falconara – na tych odcinkach. Prawie od samej północy do samego południa – aż w San Basilio. Przerzucali jednostkę tak.

  • Jak pan wspomina pobyt we Włoszech?

Tam skończyłem szkołę podoficerską, źle nie było. W 1946 roku – to był chyba wrzesień, już nie pamiętam dokładnie – z Neapolu wypłynęliśmy okrętem do Anglii. Później byliśmy w takiej miejscowości Kirby Mor. To był las...

  • Słyszałam, że w workach przemycaliście Włoszki do Anglii. To prawda?

Ja tego nie robiłem, a może i tak było, nie wiem. Ja tego nie robiłem. I to był las, baraki blaszane, tam żeśmy mieszkali. Broń nam zabrano, w mundurach chodziliśmy, ale już byliśmy bez broni. Był to tak zwany Polski Korpus Przysposobienia i Rozmieszczenia. To był maj. Stamtąd przerzucili nas do Glasgow, do obozu repatriacyjnego. Z Glasgow wypłynąłem i przyjechałem do Polski, jeżeli dobrze pamiętam, 27 maja do PUR-u w Gdańsku. (…) Rodzice przyjechali wcześniej, mieszkali w Piastowie. Ojciec mój znów zaczął pracować w drukarni Ministerstwa Komunikacji, już po wojnie oczywiście. W Piastowie... tam [były] takie domki kolejowe, dostał mieszkanie i tam wrócił.

  • Pan, usłyszawszy komunikat, że szukają pana rodzice...

Zdecydowany byłem na powrót.

  • Czy żałował pan tego?

Że wróciłem? Żałowałem. Można było [za]wrócić, iść w drugą stronę, ale się bałem. Bo można było z powrotem – była droga pewna, odwrót przez Austrię. Nawet mówiono gdzie, co, jak, ale bałem się wracać.

  • Przez zieloną granicę?

Przez zieloną granicę. Ale ja nie ryzykowałem tego. Zresztą wszyscy, którzy wróciliśmy – Jurek Wietrak, Rysiek Salamonowski i ja – wróciliśmy do kraju. Zginął w obozie Jurek Komorowski. Zastrzelił go bandyta.

  • Jak to? Niemiec go zastrzelił?

Nie, Polak. Po wyzwoleniu obozu, w obozie byli różni ludzie, którzy byli więźniami, i powstała taka banda, niepisana organizacja, która robiła porządki, pilnowała obozu – z naszych byłych jeńców. I przyszedł taki pan, który miał pseudonim „Kafka” – kto to był, nie wiem. Przyszedł – a Jurek siedział na łóżku pod namiotem – i mówi: „Jurek, pistolet mi się zacina”. I podał mu ten pistolet. A on był taki trochę rusznikarz, ten Jurek Komorowski, i mówi: „Co ty gadasz głupoty, wszystko w porządku”. Podał mu pistolet, a on nacisnął, wpakował mu tu kulę, udem wyszła.

  • Ten „Kafka”?

Tak. I zginął.

  • Ale dlaczego ten człowiek to zrobił?

To byli ludzie, którzy tam... Taki pan Marcel był ich przywódcą. Ich potem Amerykanie aresztowali wszystkich.

  • A to byli też żołnierze? To byli Powstańcy?

Byli w obozie jako powstańcy, alewie pani, to mogli być ludzie, którzy z więzienia się też powydostawali, a potem stworzyli tam gang swój w Austrii.

  • W którym to było obozie?

314 C w Markt-Pongau.

  • I to już po wyzwoleniu?

Po wyzwoleniu. Mieszkaliśmy już pod namiotami, czekaliśmy na to, co dalej z nami będzie. Tam nas „przemundurowano” w mundury amerykańskie i ci, co chcieli, to pojechali do Andersa.

  • I jak tamten bandyta go zastrzelił, to co wtedy zrobiliście?

Amerykanie go aresztowali. Pochowaliśmy Jurka na cmentarzu w Markt-Pongau. Ratowali go tam, operację mu robili, ale... miał przestrzelone wszystko. I on został na cmentarzu w Markt-Pongau. A Mietek Złakowski zginął w czasie Powstania, Jurek umarł, Mundek Gaśnicki gdzieś nam w ogóle zginął – wiemy, że powrócił do Polski, bo go raz widziałem. To były lata jakieś chyba pięćdziesiąte, jak go widziałem. Ale on się ze wszystkiego wycofał całkowicie i co się z nim stało, nie wiem do tej pory. A Jurek Wietrak, ja, Rysiek Salamonowski to myśmy się z sobą jeszcze kontaktowali tutaj, a Mundek nam zginął. Będę na ten temat jeszcze coś pisał.

  • Ta banda, która działała w tym obozie, to co robiła? Grabiła?

Tak, okradali ich, palili Niemców, okradali. Potem Amerykanie ich aresztowali.

  • I nie wie pan, co się z nimi stało?

Nie mam pojęcia. W sierpniu odjechałem, a co tam się dalej działo z nimi, to nie wiem. To było chyba 2 sierpnia, jak żeśmy wyjechali do Italii przez austriacką granicę, przez Brenner do Porto San Giorgio. W Porto San Giorgio nas podzielili na jednostki...

  • Chciałabym zadać panu takie pytanie – 26 września miał pan urodziny, to było jeszcze Powstanie. Pamięta pan ten dzień?

Pamiętam. Nie było urodzin. To już było wtedy, kiedy się łamał Mokotów, już było coraz mniej, mniej, mniej... Już byliśmy ze wszystkich stron otaczani. To już były ostatnie dni Mokotowa.

  • Czy pamiętał pan, że ma pan urodziny?

A skąd! O tym się nie myślało. A już Mokotów był coraz bardziej ściskany, już zostało nam kilka ulic. Takie było życie.

  • Mam ostatnie pytanie. Jak wybuchło Powstanie, pan miał siedemnaście lat. Czy jakby pan miał znowu siedemnaście lat, poszedłby pan do Powstania?

Naturalnie, że tak. Jakby była taka sytuacja, jaka była z Niemcami, to naturalnie.



Warszawa, 7 lutego 2010 roku
Rozmowę prowadziła Małgorzata Brama
Wiesław Olewczyński Pseudonim: „Orkan” Stopień: strzelec Formacja: Pułk „Baszta”, Batalion „Bałtyk” Dzielnica: Mokotów

Zobacz także

Nasz newsletter