Władysław Tadeusz Jarosz „Walter”

Archiwum Historii Mówionej


Władysław Tadeusz Jarosz, urodzony 7 maja 1924.

  • Walczył pan w oddziałach...


Mój przydział w oddziałach to OS – Oddział Specjalny [Batalionu]„Gustaw-Harnaś”, który był częścią kompanii „Genowefa” w czasie Powstania. Ten przydział się troszeczkę zmienił później, o ile pamiętam. Zasadniczo moim [obszarem] działania było przez cały czas Śródmieście, Śródmieście Północ.

  • Pseudonim?


Numer 1550 NW AK. Pseudonim „Walter”.

  • Z powodu?


Po prostu miałem ten pistolet później.

  • W dniu wybuchu wojny we wrześniu 1939 roku był pan chłopcem piętnastoletnim. Gdzie pan wtedy przebywał?


Byłem harcerzem. Muszę dodać, że w Warszawie od momentu wybuchu Powstania [i po jego upadku] byliśmy tylko przez dwanaście miesięcy. Dlatego że jestem urodzony we Lwowie i mieszkaliśmy we Lwowie przez cały czas. Mój ojciec w 1937 roku dostał funkcję kierownika budowy nowego lotniska w Warszawie na Gocławku i od tego momentu został przeniesiony do Warszawy. Myśmy zostali jeszcze we Lwowie żeby dokończyć studia, żeby nie przerywać klasy i przyjechaliśmy jako rodzina do Warszawy w sierpniu 1938 roku. Wtedy dołączyłem do gimnazjum Staszica, do trzeciej klasy.

W czasie rozpoczęcia wojny byłem harcerzem 16. WDH, drużyny harcerskiej. To były moje kontakty, jeśli chodzi o kolegów. Byłem w Warszawie zagubiony. Warszawa jest duża i te rzeczy były bardzo zasadnicze. Do różnych rzeczy byliśmy trenowani przez poznawanie i tak dalej.

Tutaj właściwie miałem handicap – po pierwsze mówiłem z lwowskim akcentem, a po drugie Warszawy nie znałem. Ale w momencie wybuchu wojny byłem na stadionie Wojska Polskiego przydzielony do telefonów polowych. Balonów zaporowych, które były 30 [września] na stadionie Wojska i miałem tam służbę.

Pamiętam ranek 31 sierpnia 1939 roku: wcześnie pojechałem na stadion i tam mnie zastał początek wojny.

  • Czyli już takich młodych ludzi wykorzystywano...


Tak. Poprzedniego dnia obsługiwaliśmy rezerwistów specjalnie ściągniętych do wojska, którzy w tym wypadku byli obsługą balonu zaporowego na stadionie Wojska.

  • Jaką funkcję pełniły balony zaporowe?


Były wypuszczane, żeby nie dopuszczać samolotów, żeby nie latały nisko nad Warszawą.Te rzeczy pamiętam. Pamiętam kwestie triumfów i momenty, kiedy człowiek nie wiedział... Jak na przykład przyszła wiadomość nagle do posterunku, że wkroczyliśmy do Gdańska. Do dzisiaj pamiętam hol stadionu na stadionie Wojska i wiwaty. Wiwaty – „Bijemy Niemców! Wkroczyliśmy do Gdańska!” Oczywiście to były bzdury. Wtedy dużego nasilenia ataków nie było, ale ponieważ mieszkaliśmy na Kępie, więc w pierwsze dni wojny pamiętam przeloty PZL samolotów myśliwskich z Okęcia, które szły żeby spotkać niemieckie naloty. Człowiek je liczył. Poleciało piętnaście, a wracało, powiedzmy, siedem. Drugim razem poleciało dziesięć i wróciło dziewięć. To były rzeczy, na które się reagowało. Dla mnie wspomnieniem jest, kiedy z ojcem wieczorem, 6 albo 7 nagle słyszę jakieś wybuchy. Dalekie wybuchy. Mówię: „Co? Co to jest?” Ojciec był artylerzystą i mówi: „To jest odgłos niemieckich dział.” Pytam się: „Skąd wiesz, że niemieckich dział? Może to nasi strzelają?” Ojciec mówi: „Za dobrze to znam i powiem ci szczerze, że to są niemieckie czołgowe działa.”

  • Miał rację?


Miał rację. Absolutną rację. Ale ten moment, tego głosu... To, że bomby były, że samoloty latały to było coś innego. Ale to był odgłos szkopa na ziemi polskiej, który strzelał. Od Modlina wtedy szli. W każdym razie wtedy byliśmy całą rodziną w Warszawie i ojciec w pewnym momencie stwierdził, że idzie zgłosić się do wojska. Ponieważ jego zawód był chroniony, nie wezwali go do wojska na mobilizację. Wtedy miał czterdzieści cztery lata, czyli nie był jeszcze poborowym. Stwierdziliśmy, że idziemy w takim razie. Ojciec, żeby się zgłosić do pierwszej lepszej baterii dookoła Warszawy, a ja, żeby się zgłosić gdziekolwiek mnie będą chcieli. Wyszliśmy z domu z Saskiej Kępy, szliśmy wzdłuż Wału Miedzeszyńskiego, wzdłuż pompowni, którą ojciec budował przed Powstaniem, która miała odwadniać cały Gocławek na lotnisko. Idziemy dalej. Była bateria przeciwlotnicza. Ojciec się zgłasza do nich, że jest oficerem, porucznikiem artylerii lekkiej – czy go przyjmą. Powiedzieli, że nie. „Możesz iść dalej, ale radzimy porozumieć się nie z jednostką, bo nie mogą przyjąć.” To była pierwsza odmowa. Idziemy dalej. W pewnym momencie ojciec się łapie po kieszeniach i mówi: „Na miłość boską! Klucze domowe wszystkie ze sobą wziąłem! Mamie nic nie zostało.” Stwierdza, że wracamy z powrotem żeby te klucze oddać. Wróciliśmy z powrotem do domu i tak się skończyło usiłowanie połączenia się z jakimś oddziałem. Mówiąc o tej kwestii – gdy wróciliśmy z powrotem, na dzień czy dwa potem ojciec przychodzi i mówi do matki: „Słuchaj Jadziu, mamy przydział na pociąg Ministerstwa Komunikacji, który ewakuuje się z Warszawy. Jedziemy. Spakuj się, bierz dzieci.” Miałem brata młodszego i siostrę młodszą. Słyszę tę rozmowę, miałem wtedy piętnaście lat i mówię (dlaczego – nie wiem) do rodziców, którzy są w sypialni: „Ja nie jadę.” Oczywiście u nas dyscyplina była raczej duża, nie powinienem mówić, co robię czy nie, jak rodzice mówią, że ewakuujemy się. Więc troszkę konsternacji. Nie wiem, co było dalej, ale w każdym razie na tę ewakuację nie zdecydowaliśmy się. Czy to, że tak zareagowałem mocno...


  • Cała rodzina została?


Wszyscy zostaliśmy w Warszawie. Jak sytuacja się dookoła Warszawy coraz bardziej robiła gorąca w nocy chyba z 9 na 10, albo 11 ojciec ze swoim kolegą Wieńczysławem Poniżem, którego rodzina też niedaleko mieszkała stwierdzili, że wychodzą z Warszawy. Te dwie rodziny – idziemy piechotą poza Warszawę. Celem była Radość, gdzie była willa kuzynów ojca. Wychodzimy. Wyszliśmy do pewnego stopnia zabierając to, co było można, łącznie z jamnikiem, psem. Szliśmy do Radości w ciągu nocy z małymi problemami, bo jamnik w pewnym momencie przeszedł w jakiś sposób na drugą stronę za długi parkan. Jak doszedł do momentu gdzie parkan... Nagle jest uwięziony. A nie mogliśmy zostawić Smyka, tego jamnika. Więc musiałem przedrapać się przez bardzo wysoką siatkę z kolczastym drutem, dać jamnika siostrze i doszliśmy w rezultacie do Radości.

  • Gdzie spędziliście okupację?


Okupację spędziliśmy na Obrońców.

  • Czyli jednak wróciliście z Radości?


Wróciliśmy z Radości w dwóch turach właściwie. Najpierw ja z ojcem. Dostaliśmy mieszkanie, w które uderzył granat, było rozbite z dwóch stron. Matka dołączyła do nas po jakichś dziesięciu dniach chyba. Przyszła z Radości. Koczowaliśmy z ojcem na Obrońców z dziurą przez klatkę schodową. Wtedy Niemcy już byli w Warszawie, jak wróciliśmy z Radości. Oczywiście buszowali po całym domu. Pamiętam moment, kiedy młody Niemiec wchodzi przez tę dziurę do naszego pokoju, jest pełno gruzu. Potrzeba mu było szmaty jakiejś do czyszczenia karabinu. Pyta się, czy może „to” wziąć. Ojciec mówi: „Możesz.” W tym momencie rozdziera to. Widzę, że to jest moja jedyna koszula, która leżała. Niemcy się stosunkowo dobrze zachowywali. Z tym, że opuszczając tę część Saskiej Kępy zabierali wszystkie materace, kołdry, cokolwiek mogli ładowali na swoje samochody.

  • Ale udało się wam jeszcze mieszkać w tym domu?


Dwa pokoje były możliwe do mieszkania. Ojciec był też inżynierem. W rezultacie jak te oddziały przeszły i Warszawa zaczęła się uspokajać była kwestia tego, że trzeba żyć, więc wyreperować to. Ojciec wtedy dostał, zanim upadło wszystko, pensję trzymiesięczną i to był jedyny...

  • Od tej pory już nie miał żadnego dochodu?

 

Nikt nie miał dochodu żadnego. Ten kapitał trzymiesięcznej pensji to było około trzech tysięcy trzysta złotych.

  • Jak sobie rodzice radzili przez te parę lat?


Radzili sobie o tyle tylko, że każdy wydatek był zapisywany, żeby zobaczyć jak długo z tego wytrzymamy. Jednocześnie to był okres, w którym różne rzeczy na rynku były możliwe do dostania. Ojciec miał jakieś kontakty i udało mu się kupić wagon cementu. Pewne rzeczy były wtedy w Warszawie sprzedawane nie pojedynczo tylko się kupowało wagony. [Aby dać] przykład tego, co się czasem działo – inny kolega ojca kupił z kolei wagon świeczek. Ponieważ dochodziło do Bożego Narodzenia, więc stwierdził, że to był świetny interes, będzie sprzedawał świeczki nie hurtowo tylko detalicznie. Pech był tylko [taki], że świeczki – jak się okazało – żadna nie miała knota. Jak pretensje złożył do tych co mu to [sprzedali], to mu Żydzi powiedzieli: „Panie! Przecież myśmy to sprzedawali na handel a nie na używanie!” Tak to wyglądało. Wagon cementu, który ojciec kupił, ponieważ był problem przewiezienia tego, więc wynajął chyba sześć albo siedem furmanek, które normalnie węgiel wożą. Ponieważ deszcz padał wtedy, jak te rzeczy ładowali na stacji, więc furmanki przyjechały do naszego domu, w którym mieszkaliśmy (mieszkaliśmy na pierwszym piętrze, był tam również garaż) mokre. Trzeba było to gdzieś złożyć. Składaliśmy za pozwoleniem dozorcy do garażu, a potem cała rodzina nosiła pięćdziesięciokilogramowe worki cementu na samą górę, gdzie [był] malusieńki pokój, który był składzikiem. Pamiętam, że w pewnym momencie siadłem na schodach i powiedziałem, że już nie mogę. Oczywiście ci, którzy przywieźli mieli pretensje, bo myśmy mieli do nich pretensje, [że] mokre wozy i tak dalej. Skutek był taki, że garaż, tak jak był normalnej wysokości przedtem to jak deszcze ustały i cement stwardniał, to zrobił się wysokości pięciu stóp.



  • W którym momencie pan włączył się do konspiracji?

 

Zaproponował mi włączenie się do grupy kolega ze „Staszica” z trzeciej klasy gimnazjalnej – Dawidowski. Było dwóch braci. Jednocześnie on, ja i paru innych byliśmy harcerzami, członkami drużyny harcerskiej. Zaczęło się z początku bardzo luźno. Nie bardzo zorganizowanie. Z tym, że ponieważ grupa zasadnicza miała raczej tendencje – jeśli chodzi o polityczne – narodowościowe, a ja zasadniczo byłem raczej normalnie apolityczny, czyli dołączyłem się do tej grupy, wiedząc o tym, że to jest grupa, której celem jest szkolenie wojskowe. Na [tym tle] były bardzo często konflikty. Dam przykład. Mieliśmy wykłady, a jednocześnie brat mojej obecnej żony Jurek Garszyński (w tym samym wieku był) był w tej samej komórce. Według naszej opinii za dużo czasu było spędzane na wykłady ideologiczne, a za mało na szkolenie wojskowe. Zameldowaliśmy się do przełożonego, że chcemy na ten temat rozmawiać. Po zameldowaniu się do przełożonego, (spotkanie odbywało się w naszym mieszkaniu na Obrońców na Saskiej Kępie) dostaliśmy obaj przydział do szkolenia wojskowego w celu wykorzystania nas jako instruktorów w szkole podoficerskiej. To się bardzo rozwijało. Dostaliśmy książki na temat walk ulicznych. [Książki], które były właściwie niedostępne. Po prostu protest miał skutek – z naszego punktu widzenia. Skutek był taki, że po szkole podoficerskiej szkoliłem młodszych z saperki, ponieważ moja tendencja była w kierunku architektury. Jeszcze w tym czasie w 1941, 1942 roku o tym mowy nie było. Dopiero potem po kompletach w gimnazjum Staszica zapisałem się [zgodnie] z sugestią ojca do 1. Szkoły Budowlanej, w której staże mieli profesorowie Politechniki. Między innymi równoległa klasa do nas to był Bogdan Lahert, znany architekt. W mojej klasie był Maciek Nowicki, jeszcze bardziej znany w tym czasie. Fantastyczny człowiek, od którego żeśmy się dużo uczyli.


  • To była oficjalna szkoła?

 

Budowlanka była oficjalna. A to, co oni szkolili – niektóre wykłady mieliśmy na Politechnice. Mieliśmy ludzi takich jak Wieńczysław Poniż, który był statykiem. […] To połączenie dawało nam Ausweis, a z drugiej strony dawało również pierwszy rok Politechniki. Śmiałowski, który był zastępcą ojca w budowie lotniska na Gocławku był dyrektorem szkoły.



  • Na czym polegały działania konspiracyjne? Został pan instruktorem?


Instruktorka była jedną z rzeczy. Pod koniec, już w 1944 roku „Gustaw” zorganizował nas w małą grupę, która miała różne zadania. Jednym z tych zadań była (w końcu maja chyba) likwidacja fabryki, która była na Moniuszki 10, przygotowująca ciepłe ubranie dla armii niemieckiej na wschodzie. Akcja była zorganizowana bardzo dobrze, dlatego że była dobrze rozpoznana. Mieliśmy człowieka w tej małej fabryczce, który nam dał znać i pewnego dnia – pracowałem wtedy jako technik budowlany, znowu dla ausweisu w PZUW – Państwowych Zakładach Ubezpieczeń Wzajemnych – o dziewiątej rano wyszedłem z biura, zwolniłem się, zafasowaliśmy broń w pewnym miejscu i o dziesiątej...

  • Udaliście się na Moniuszki?

 

Udaliśmy się na Moniuszki, więc trzeba było ludzi, którzy tam pracowali, spokojnie przytrzymać. Skradziono dwa ciężarowe samochody, które wjechały na centralną część i z pierwszego piętra wszystkie bale zostały zrzucane. Jak opróżniliśmy cały przygotowany ładunek na front wschodni, lory pojechały na Pragę, my powoli pod osłoną tego, co było na zewnątrz zlikwidowaliśmy się, zdeponowaliśmy broń i wróciłem do biura na godzinę dwunastą. Mówią: „Gdzieś ty był? Taki straszny raban się tutaj zrobił, bo jakiś napad był w Śródmieściu.” Mówię: „Nic nie wiem.”



  • Nie było żadnych strat w ludziach wtedy?


Zupełnie. Te wszystkie gacie i inne rzeczy ciepłe wyjechały. Pracowałem w PZUW, na dziewiątym piętrze była pracownia. Nie powiem, jaka [to] była data, ale w pewnym momencie ktoś woła: „Słuchajcie, coś się dzieje na Nowym Świecie.” My rzeczywiście wtedy patrzyliśmy na cały Nowy Świat z góry. Okazało się, że przygotowywana jest egzekucja publiczna. Rzeczywiście człowiek zobaczył dwa wozy, ulica cała zamknięta. Dwa wozy, które zajechały. Wyprowadzili dwadzieścia cztery osoby wtedy z zawiązanymi oczyma. Człowiek patrzył na to przez cały czas z biura, wstawszy od deski. Na to nie było rady. Ale tego w Warszawie przez cały czas było za dużo.

  • To musiało się skończyć.


Na pytanie – jakie nasze nastroje były, czy Powstanie powinno się było zacząć, [odpowiadam]: my przez cały czas, przez całe cztery lata szkolenia, słuchania wykładów, przekazywania, przerysowywania – żona przerysowywała rysunki, które przychodziły z terenu do wysyłania do Anglii. Wszystkie te rzeczy miały jeden [cel]...

  • Rysunki, czego?


Rysunki jakichś obiektów, umocnienia. Wszystko to, co potrzebne było. Cztery lata życia, życia normalnego, gdzie człowiek starał się studiować na Politechnice – staraliśmy się utrzymać fizyczną sprawność. Z grupą kolegów zaangażowaliśmy Kałużę, który był bratem słynnego piłkarza. Dawał nam dwa razy w tygodniu zadania ćwiczenia fizycznego. Pracowało się również w tym samym czasie dla ausweisu. Wtedy miałem osiemnaście lat. Efekt był taki, że w pracy mnie wysyłali (PZUW), chłopaka szkolonego dobrze do obudowy wsi. PZUW ubezpieczało wsie chłopów. Wysyłali na komenderówkę. Jechałem na wieś, gdzie dostarczane były maszyny. Szkoliło się chłopów, jak robić dachówki, jak robić glinobitkę, żeby odbudowywać wsie, bo jak się wieś zaczęła palić to się cała spaliła. Czyli różne części normalnego życia były splecione tak dokładnie, że rodzina nie wiedziała, co się robi, ale sobie doskonale zdawali sprawę z tego, że to są rzeczy konspiracyjne. To samo – brat był w rodzinie, który też chodził własnymi drogami. Był w Szarych Szeregach. Był pięć lat ode mnie młodszy, czyli dzieciak. Ojciec był oficerem rezerwy i miał swój oddział. Matka, która była nauczycielką gimnazjum z kolei, miała komplety w domu. Ogólny galimatias, bardzo często niebezpieczny. Pamiętam dokładnie, jak wracałem kiedyś do domu, mając w kieszeni kenkarty (blankiety przychodziły do fałszowania, albo już przygotowane, które się przekazywało dalej). Ponieważ się spóźniłem przed godziną ósmą (policyjną) i nie doszedłem do domu, spotkał mnie patrol dosłownie o dziesięć metrów przed wejściem do domu. Wiem, że mam fałszywe pięć blankietów w kieszeni, tutaj jest mój dom i rodzina i jak mnie zamkną i się przyznam, że tu mieszkam, to będzie to samo. Cudem jakimś puścili mnie. Powiedziałem, że jeszcze tylko za róg idę, że się spóźniłem. Ale tych rzeczy było bardzo dużo. To co wspomniałem, że jedną z moich funkcji (byłem zastępcą kierownika plutonu na Saskiej Kępie, ale jednocześnie byłem szefem kompanii praskiej „Karola”, której dowódcą był [człowiek], który pracował w hipotece) był kontakt z nim w hipotece, odbieranie bibuły i przewożenie na Pragę.

  • Jednym słowem codzienność pana była bardzo niecodzienna.


Nie byłem tylko jeden. Cała młodzież, o ile była zaangażowana musiała pracować, żeby były Ausweisy, musiała zarobić na życie, bo nie wszyscy byli z rodzinami. Ja byłem z rodziną. Te powiązania były przez cały czas szalenie...

  • I nadeszła oczekiwana godzina. Godzina „W”.

 

Przyszła oczekiwana godzina, gdzie najpierw we wtorek mieliśmy pierwszą mobilizację na Moniuszki 10 w tej właśnie fabryczce, którą rabowaliśmy przedtem. Okazało się, że w tym samym kompleksie budynków Moniuszki 10 dwa inne oddziały miały również swoje miejsce postoju. Nota bene rozpuścili nas następnego dnia. Ale zanim nas rozpuścili mieliśmy [przygodę] – jedną z broni była pepesza rosyjska i jeden z kolegów pokazywał ją innym kolegom, którzy nie znali tego. Wystrzeliło. Na szczęście w nikogo nie trafiło, przez okno nie przebiło. Ale to mogło wtedy być tragiczne, w danym momencie ze zgrupowaniem chyba około 150 ludzi [było].

Przed Powstaniem, jeszcze w czasie okresu szkoleń, mieliśmy to szczęście, że w pewnym momencie przychodzi kierownik, dowódca grupy i mówi: „Mamy jutro ostre strzelanie.” „Gdzie?” „Na Żoliborzu.” Okazało się, że udało im się dostać do podziemnych piwnic na Żoliborzu – to było zamknięte wszystko – i tam zorganizowali ćwiczenia, ostre strzelania z pistoletu i pistoletu maszynowego.

  • Tak, że byliście obeznani z bronią.

 

Jeśli chodzi o to, mieliśmy swoją broń. Na przykład tę broń trzeba było czasem czyścić. Może pani miała zeznania jednego z naszych członków – Witek Kierzym, pseudonim „Wypad”. Byliśmy na Żoliborzu we trójkę, czyściliśmy nasze pistolety. Witek był pianistą. Oprócz tego, że pistolet, ale pianista. Lubił bardzo grać. Mówi: „Władek, rozładowałeś tego Visa?” Mówię: „Rozładowałem.” „A, no to zobaczymy.” Przyłożył, pociągnął za cyngiel – łomot. Okazało się, że ostatnia łuska nie wyszła. Siedzimy, kupa broni, którą czyścimy w mieszkaniu na Żoliborzu, na Placu Wilsona, trzeba było spakować wszystko, odnieść na strych. Jemu krwawi ręka. Na szczęście przestrzeliłem mu nie przez żadną kość, tylko na przestrzał. Nawet wydaje mi się, że do tego się potem nie przyznawał, bo jak mu przypominałem...

Tego było pełno. Tego wpadania z ładunkiem gazetek, czy kwestia eskortowania przenoszenia broni, gdzie człowiek wsadzał pistolet za pasek. Miałem pasek, który okazało się, że jest niedostatecznie mocny. Znalazłem się na ulicy Nowogrodzkiej, czułem, że mi pistolet w nogawkę zjeżdża. Głupota młodzieńcza. Czy w czasie wykładów Maćka Nowickiego, architektury – nagle okazuje się, że łomot w klasie. Okazało się, że któryś z uczniów przyszedł na lekcję z pistoletem! Wtedy Maciek zrobił nam wykład, że [o tym], co robimy poza szkołą nie chce wiedzieć. Że nie wolno narażać wszystkich innych przez własną głupotę.

  • Wróćmy do Powstania.

 

Powstanie 1 [sierpnia] – już druga mobilizacja, Godzina „W” na Moniuszki 10. Tam się zaczęło nawet troszeczkę szybciej, dlatego że w jakiś sposób karabin maszynowy od Poczty zaczął strzelać wzdłuż Moniuszki. Zeszliśmy do bramy, jak okazało się, że jest jakaś strzelanina. Jednocześnie na Marszałkowskiej przejeżdżał czołg, o którym mi powiedział inny kolega, który był na pierwszym piętrze. Ale właśnie – pierwsze zejście do bramy, staliśmy chyba we trójkę w bramie. Kobieta, która była po drugiej stronie ulicy z dziećmi, mężczyzna był po naszej stronie w bramie i ona [woła]: „Chodź, chodź! Musimy stąd uciekać.” Właściwie człowiek nie mógł radzić, ale: „Byle szybko!” Niestety nie było szybko. Dostał na środku ulicy. Jednak celowniczy z poczty musiał czekać na to, bo był pewien ruch. Pierwsza ofiara. Część serii uderzyła w bramę. Chyba wtedy głowę wysadziłem. Mówią: „Ty wysadziłeś głowę, a rykoszetem kolega, Stefan Medwadowski dostał w nogę.” To były pierwsze momenty, kiedy właściwie nie wiadomo jeszcze było, co i jak. W każdym razie mobilizacja. Pod wieczór nas wszystkich ściągnęli razem, żeby zorientować się ile jest broni w całej grupie. Okazało się, że OS „Gustaw” jest dobrze uzbrojony. Rozdzielili nas na dwie części.


  • Pan ciągle miał Waltera?

 

Miałem wtedy Visa. Waltera... Ciopa wiedział, że mi się Walter bardzo podobał. Byłem z Visem, który zresztą miał nieszczególną historię, dlatego że tego wisa potem dałem dowódcy kompanii. Ciopa się nazywał, „Marabut” pseudonim. On mi dał Waltera. Zginął trzy dni potem z moim Visem. Wisa później bierze „Andy” z tego samego oddziału i również ginie przy ataku na komendę policji. Trzy tygodnie potem. Czyli [pistolet] był nieszczęśliwy w jakiś sposób, jak wyszedł z moich rąk.

  • Jak się ten drugi kolega nazywał?


„Andy”. Nie pamiętam jego nazwiska. Bardzo fajny. Nie z naszego OS.

  • Wis wrócił do pana?


Nie. Już go nie chciałem. Zresztą już wtedy miałem karabin, który zdobyliśmy jak na Pocztę weszliśmy od Świętokrzyskiej 17, od tyłu.

Bo atak na Pocztę szedł przez Plac Napoleona z grupy domów po przeciwnej stronie. Pamiętam widok – w tym momencie nie wiem, z którego okna – który mi został do końca. [Widok] rannego, który wypadając z bramy w kierunku Poczty zostaje ranny i widok trzech „motyli”. Biało ubrane sanitariuszki, które lecą do niego. Jedna z nich zostaje zabita. Co dalej się stało, nie wiem. Ale widok Niemców strzelających ostro do kobiet na biało ubranych z opaskami. Trzy lecą. Nic innego.

Zresztą jak później byliśmy w Londynie i była kwestia konkursu na temat obrazu, który oddawałby Powstanie, mnie tak osobiście ten obraz pozostał w pamięci... Ale jaka była kwintesencja tego: że Powstanie bardzo często koncentrowało się na jednostce. Tak, jak konspiracja koncentrowała się na jednostce, na kwestii punktualności. To było normalnie spotkanie jednej osoby z drugą osobą, czy przekazanie broni czy bibuły czy czegoś. Byliśmy wyszkoleni, że nie ma spóźniania się na żadną funkcję. Bo powodowanie, [że ktoś] z bronią czeka na rogu przez dwie minuty może być kwestią życia i śmierci. Kwestia decydowania – co było kwintesencją Powstania. Jak żeśmy oglądali obrazy, które były... To nie były obrazy, które były jak „Marsylianka” jak „Robespierre ze sztandarami” – to była kwestia tej jednej osoby. Przyznam się szczerze głosowałem na obraz, który właściwie oddawał to, pejzaż miasta. I ta jedna kobieta, która biegnie do rannego.

  • Wróćmy do Powstania.

 

Moniuszki w ciągu nocy. „Harnaś” przerzuca nasz oddział. Szliśmy nocą tyłami bardzo okrężną drogą, bo Poczta była zajęta. Okrężną drogą dochodzimy następnego dnia rano na Świętokrzyską 17. OS „Gustaw – Harnaś”. Reszta kompanii jest na Mazowieckiej 4 i 6 i komenda batalionu również na Mazowieckiej. My jesteśmy przy barykadzie, która zaczęła się budować, przecinającej Świętokrzyską na wysokości ulicy Traugutta. Patrzymy na Nowy Świat, na ruiny pomiędzy Świętokrzyską 17 a Nowym Światem. Po lewej stronie od Świętokrzyskiej są ogrody Uniwersytetu, które mają dookoła wysoki ceglany mur, ale my będąc na Świętokrzyskiej 17 słyszymy strzelaniny. Suma summarum, przez dziurę w murze pomiędzy Świętokrzyską 17 a Pocztą oddział się dostaje na tyły poczty. Pamiętam wtedy parę obrazów. Niemcy się jeszcze nie podali, dlatego że Witek Kierzym miał wtedy stena, pistolet maszynowy, dostaje się do bocznej wartowni od Wareckiej. To jest boczne wejście na pocztę ważne o tyle, że tamtędy samochody mogły wjeżdżać. Wpada do wartowni, która była troszeczkę niżej, gdzie jest chyba osiemnastu Niemców. Ponieważ nie za szybko zaczęli podnosić ręce, on chciał strzelać. Zaciął mu się sten. Ale zdążyli jeszcze wtedy podnieść ręce i cała grupa z częścią cywilów... Ja ich spotkałem idąc przez...



  • Wziął ich do niewoli?


Pamiętam, żeśmy ich [niezrozumiałe] cywila swastykę, właśnie wtedy. Zdjąłem mu to i on się [pyta] czy coś jeszcze chcę... Mówię: „Nie.” Były już karabiny obsługi.

  • Zabraliście broń?

 

Zabraliśmy broń. Właśnie od tego czasu miałem i pistolet i karabin. W każdym razie bardzo obłowiliśmy się, jeśli chodzi o to.

Zresztą tę odznakę chyba przekazałem do muzeum. Po Powstaniu po raz pierwszy, gdy zobaczyliśmy się z rodziną po wojnie tę swastykę dałem ojcu i on ją zachował. Władka souvenir z Poczty Głównej.

  • Jakie były następne akcje?

 

W środkowej części Śródmieścia było spokojnie. Nasze akcje odbywały się tak, że robiliśmy wypady do Pałacu Staszica, który nie był zajęty przez Niemców pomimo tego, że był naprzeciwko komendy policji. Co było bardzo wygodne – trzeba było ostrożnie to robić, ale przy pomocy dyrektora Pałacu Staszica, którym był zastępca ojca, inżynier Śmiałowski, (mieszkali na górnym piętrze) dobre trzy albo cztery razy wchodziliśmy do Pałacu Staszica na zwiady, bo widok był wzdłuż całego Krakowskiego Przedmieścia aż do „Bristolu” i dalej. W pewnym momencie zorientowaliśmy się, że Niemcy zaczynają prowadzić z Pragi ludzi przez most Kierbedzia, Plac Zamkowy wzdłuż Krakowskiego Przedmieścia. „Bractwo” zakręcało na Plac Piłsudskiego. Jednego dnia stwierdziliśmy, że trzeba będzie to przerwać. Można było z pałacu strzelać, ustawiając karabin maszynowy w tyle pokoju przy otwartych oknach. Nie wiadomo było, skąd idzie strzelanie. Skutek był taki, że nie zaatakowali Pałacu Staszica, ale ustawili barykadę z dykty, wysoką, która zasłaniała to, co się działo od „Bristolu” dalej.

 

  • Czy wtedy już była zdobyta komenda policji?


Nie. To były wszystko pierwsze części, pierwsze okresy. Nie mówiąc o tym, że zasadniczo oficjalnym celem naszego oddziału było – o ile pamiętam – zdobywanie czegoś na Placu Piłsudskiego. Ale, jak w wielu wypadkach plany przedpowstaniowe zostały zmienione i były przerzucone oddziały w różne miejsca. Będąc na Świętokrzyskiej 17 byliśmy często brani powiedzmy do Haberbuscha i Schiele’go.

  • Żeby żywność przenosić?


Nie. To było ze Stawek. Ale Haberbusch i Schiele – tam była kwestia (o ile pamiętam to było po południu) zajęcia czy umocnienia linii, która tam była i przesunięcia frontu. Co [wciąż mocno pamiętam] to to, że dostaliśmy rozkaz przejścia dalej. Pamiętam przeszliśmy przez przejście troszkę kręte, bardzo ciasne. Wychodząc [człowiek] dostał się pod ostrzał karabinów maszynowych niemieckich, które tam były. Pamiętam, że leżałem z karabinem za głazem i tylko zastanawiałem się, co mi wystaje za ten głaz. Czy pośladek czy ręka.

  • Gdzie trafią.


Gdzie trafią. Rzeczywiście wtedy mowy nie było, żeby się ruszyć. Nas wtedy przeszło chyba czterech. Oczywiście koledzy zobaczyli, że jesteśmy uziemieni i zrekonensowali możliwość przejścia przez ruiny jak się trochę ściemni. Rzeczywiście dało to nam możność przeskoczenia potem. Byliśmy na tej pozycji przez noc.

 

Wieczorem przychodzi dozorca. Pyta się, czy jesteśmy spragnieni. Mówimy: „Tak.” Za piętnaście minut przychodzi ten jegomość z dwoma wiadrami. W jednym jest Cacao Choix a w drugim – nie pamiętam, co to było, ale też jakiś likier. Raz w życiu piłem z wiadra Cacao Choix.

Jednocześnie przez tę pozycję z drugiej strony linii niemieckiej od czasu do czasu cywile się przemycali. Pamiętam tej samej nocy – grupa cywilów. Nagle się okazało – „Nie strzelać! Nie strzelać! To nasi.” W tej grupie jakichś sześciu osób była siostra mojej koleżanki. Ci ludzie byli w szoku takim, że robili wrażenie obłąkanych. Musieli okropne rzeczy przechodzić po drugiej stronie. Przesłaliśmy ich po prostu do tyłu. Ale to spotkanie z Marysią Głogowską tam właśnie, gdzie ona zupełnie właściwie...

  • Skąd oni szli?


Z drugiej części przez ruiny Haberbuscha i Schiele’go od strony niemieckiej. Czyli musieli się gdzieś ukrywać. Jak długo – nie wiem. Nie pytaliśmy się.

  • A wy ich potem ściągnęliście do siebie?


Potem ściągnęliśmy... Ta akcja właściwie była do niczego.

Wróciliśmy na Świętokrzyską. Inne akcje były. Pałac Staszica. Próba natarcia na Uniwersytet Warszawski przez Kościół św. Krzyża. Pamiętam, że usiłowaliśmy, czekaliśmy w zakrystii i na dachu zakrystii, gdzie był wybijany otwór do murów Uniwersytetu Warszawskiego przez ulicę Traugutta. Co się okazało – że to jest mała dziura wybita i nie udało się wtedy, bo to była próba ataku na Uniwersytet, w której brał udział „Kubuś” – samochód pancerny.

  • Na komendę policji za kościołem...


Komenda policji była później. To było natarcie na komendę policji od tyłu, od Mazowieckiej, od Traugutta i od Pałacu Staszica. Mieliśmy wtedy stanowiska ogniowe w Pałacu Staszica. Na przykład Witek Kierzym był w drugiej grupie, która szła... „Andy”, o którym wspomniałem, że zginął.

  • Który obiekt pan atakował?


Byliśmy w Pałacu Staszica. Ogniem utrzymywaliśmy.

  • Uniwersytetu nie udało się zdobyć.


Do końca nie udało się opanować Uniwersytetu. To zostało zaniechane. Były takie momenty, ale już potem, gdzie Niemcy zasadniczo odebrali [teren]. Był atak na Pałac Staszica gdzie były ofiary, dlatego, że na przykład w momencie, kiedy oni najbardziej starali się wykurzyć wszystkich, to po pierwsze sztukasy bombardowały Pałac Staszica, tę część Pałacu Staszica, która była wzdłuż Nowego Światu. Wtedy mieliśmy sypialnie w piwnicach Pałacu Staszica. Jak przyszła kwestia wycofywania się stamtąd, to wycofywaliśmy się do tyłu, był po drugiej stronie szpitalik na Kopernika i z powrotem na Świętokrzyską. Były sytuacje, gdzie usiłowano robić natarcie przez części, które były właściwie beznadziejne. Wspomniałem, że Świętokrzyska po jednej stronie miała ruiny. Po prawej stronie. Po lewej stronie były tak jakby ogrody. To nie były ogrody, to było pole pomiędzy murem ceglanym a bocznym budynkiem komendy policji. Stamtąd bardzo często był ogień karabinu maszynowego i karabinowych snajperów, który był kierowany jak się okazało potem z wieży kościoła. Oni mieli wgląd na wszystko. To był dzień, w którym, jak się potem okazało szło natarcie niemieckie od Nowego Światu czołgów, przed którymi (jak w pewnym momencie zobaczyliśmy) jest pędzona grupa cywilów. Nasze stanowiska były w miejscu, w którym Świętokrzyska przecinała [Traugutta]. Jedną z broni w oddziale był karabin maszynowy, który był obsługiwany przez Kicińskiego, który miał stanowisko właśnie na Świętokrzyskiej 17. Na rogu Świętokrzyskiej 17 i Traugutta był zburzony dom, były tylko ruiny. W tym czasie, kiedy atak się rozwijał, przedtem byłem posłany na Mazowiecką 4, żeby przynieść amunicję. Ponieważ człowiek się nie [rozstawał] w ogóle ze swoją bronią, jak byłem na Mazowieckiej 4 przylatuje ktoś z Traugutta, że jakiś oddziałek wyszedł z budynków Traugutta na fragment otwartej części i zostali przygwożdżeni. Mówi, żeby ludzie z karabinami szli z nim, żeby strzelać w okna, z których cały ogień na nich idzie, żeby mogli się wycofać. Więc ja z amunicją i z moim karabinem poszedłem na to i zaczęliśmy usiłować strzelać w różne okna. Ogień niemiecki się nie zmniejszył.

W tym samym czasie było natarcie czołgu z cywilnymi...

 

  • Z Nowego Światu idące?


Z Nowego Światu idące, w czasie, którego ginie Ciopa, dowódca kompanii z moim Visem.

To był cudowny człowiek – „Marabut” pseudonim. Co się potem okazało – i to nie od razu – że strzelanie, ostrzeliwanie wszystkich otwartych okien z elewacji było zupełnie bezskuteczne. Niemcy wybili dwie cegły z muru w zupełnie innym miejscu i stamtąd karabin maszynowy miał ostrzał na całą część.

  • Jak to się zakończyło?

 

Zakończyło się tak, że czołgi zostały odparte, dlatego że w pewnym momencie krzyknęli: „Rozlećcie się!” Więc oni prysnęli w ruiny. A jednocześnie „Koń” chyba, jeden z naszego oddziału, rzucił butelką. Jak się pierwszy czołg zaczął palić, dwa inne wycofały się. Nie szli dalej. Jak zobaczyli, że jest ostrzał, bo jak się ludzie rozlecieli, to można było strzelać do nich. Ta grupa, która była przygwożdżona przez karabin maszynowy – niestety, o ile pamiętam, większość zginęła. Nie można ich było wycofać. Oczywiście próbowali się ruszać.

Jeszcze jedną dodam z akcji, na które nas brali stamtąd. Jednego wieczoru przyszedł rozkaz: „Zbierać się, idziemy na osłonę usiłowania przebicia Starego Miasta do Śródmieścia.” Mieliśmy rozkaz dojścia do Żelaznej. Róg Żelaznej i przecznicy. Oddziały się zgromadziły i chodziło o to, że jak Starówka będzie przechodziła, żebyśmy dali wtedy ogień na te stanowiska. Zrobiło się ciemno. Rzeczywiście zaczyna się strzelanina. Przed nami na lewym rogu jest bunkier niemiecki, który jest obsadzony. Po lewej stronie są domy, do których jak się dostanie to można dojść do samej ulicy bliżej bunkra. Po prawej stronie znowu są domy, w których jesteśmy w tym momencie w bramie i w dalszej części. Okazuje się, że idziemy na drugą stronę. Złapałem karabin (a po ciemku jestem trochę ślepy, za mało marchewki jadłem chyba), lecę przez tę ulicę, oczywiście karabin maszynowy sobie „gada”. Nagle czuję, że mnie ktoś chwyta za gardło. Pierwsze uczucie: „Puść!” Co się okazało – lecąc przez ulicę nie zauważyłem tramwajowych drutów, które zostały zestrzelone i były na [niskiej] wysokości. Moja rana tego wieczoru to było zdarcie skóry.

Nic innego się nie stało. Może też mnie to uratowało, bo on strzelał, a mnie to zatrzymało. Ale niby ta koncentracja i próba przebicia Starówki to było potem już jak „Moro” przeszedł ze swoim oddziałem.

  • Jemu się udało.


Jemu się udało. Szli w biały dzień. To spaliło na panewce.

W naszym oddziale „Fritz” dostał postrzał przez płuca. „Fritz” to był Austriak z armii niemieckiej, który zdezerterował, rodem z Zaolzia, który po dwudziestu czterech godzinach w szpitalu z przestrzelonym płucem stwierdził, że mu się tam nie podoba i wrócił do nas do oddziału.

Niedługo się będziemy poddawali. Niemcy nas powoli „rolowali”. Świętokrzyska. Później oparliśmy się o Pocztę. Potem w Prudentialu w piwnicy – tam przez pewien czas byliśmy, a potem na kwaterze na Placu Dąbrowskiego. Nasze pozycje były w narożniku Hersego, który „patrzył” na Ogród Saski.

Ale to był już właściwie okres, kiedy była duża akcja rosyjskich samolotów i wiem, że mało by nas [nie] ustrzelili. Jak siedziałem na pozycji u Hersego, to myśliwiec rosyjski, który pikował na Ogród Saski trzymał swój palec na karabinie i jak podchodził w górę... Skutek był taki, że nie tylko Niemców rąbał, ale cała seria poszła w budynek. To był parterowy budynek Hersego.

Tam już było głodno, chłodno i właściwie było uczucie, że – „co dalej”. Właściwie nadziei żadnej na to, żeby się dobrze skończyło nie było.

  • Czy dochodziły do was informacje o tym, co się gdzie indziej dzieje?

 

Jeśli chodzi o BiP to bardzo świetnie działali. Te rzeczy nie tylko dochodziły, ale [była] robiona poczta przez maluchów, wśród których był mój brat, którego z kolei pozycja była na Prudentialu na najwyższym piętrze. Nawet wtedy, kiedy myśliwce usiłowały zestrzelić flagę polską, która została powieszona na Prudentialu... Opowiadał jak musiał się drapać, bo była klatka schodowa między jednym piętrem a drugim rozwalona, ale ich pozycja była powyżej. Jego kartki – do mnie od niego, chłopaka czternastoletniego, są już w papierach, które przekazałem do Muzeum.

 

  • To znaczy, korespondencja dochodziła i jakieś informacje. Radiowe czy jakie?


Radiowe informacje były i były przez BIP podawane w komunikatach.



  • Tak, że wiedzieliście, że kolejne dzielnice już skapitulowały? Że jesteście ostatnim bastionem?


Śródmieście było ostatnie. Z tym, że potem jak nas „zrolowali” przez Plac Napoleona dostałem urlop na parę godzin i przepustkę przez Aleje Jerozolimskie, żeby dojść na Mokotowską 18, zorientować się, co się dzieje z Maryśką. Byliśmy wtedy „ku sobie”. Miałem jej ryngraf, który mi dała jak do Powstania wychodziliśmy. Byłem dwa razy na Mokotowskiej 18 zostawiając jej karteczki, oczekując, że może z powrotem będzie karteczka, ale nie było. Właściwie barykada na Mokotowskiej była o jeden dom dalej w kierunku Placu Zbawiciela od numeru 18. Tak, że wtedy już człowiek zaczynał się martwić o najbliższych. O nią, o brata – [o nim] wiem, bo ciągle się pętał, przychodził i była decyzja czy powinien wychodzić z cywilami czy z wojskiem.

Powiedziałem: „Wyglądasz na dwanaście lat, załóż krótkie portki i wychodź z drugą grupą cywilów.”

  • I tak zrobił?


Tak zrobił, ale skończył w fabryce Kruppa w Essen jako „zakluczony” pracownik. Dalsza część rodziny, która była po drugiej stronie Alei Jerozolimskich miała ciężki czas. Ciężki czas, bo nie było wody. Musieli iść po wodę. Część ludzi, którzy w ogonku po wodę czekali ginęła. Nie było jedzenia.

  • Brat wyszedł z cywilami, a pan?


Ja w rezultacie wyszedłem 2 października. Wymaszerowywaliśmy przez Ochotę z całym pułkiem.

  • Do Ożarowa?


Do Ożarowa. Z tym, że z kolegą szliśmy wieczorem, bo wychodziliśmy chyba jedni z ostatnich, już się ciemno robiło. Witek mówi: „Władek, uciekamy.” Mówię: „Nie.” „Dlaczego nie?” Mówię: „Bo w tym momencie idę na zachód.” Witek mówi: „To kryjcie mnie.” Zrobiliśmy szum, on zsunął się w rów i został. W rezultacie skończył na Syberii, aresztowany potem.

Ożarów. Stamtąd nas transportują po dwóch dniach chyba. W Ożarowie pierwszą wesz w moim życiu zobaczyłem na kołnierzu człowieka, który stał w kolejce po zupę. Mówię: „Jakiś żuczek się panu na kołnierzu pokazał.” Okazało się, że był zawszony kompletnie. Stamtąd nas do wagonów zapakowali.

Dojechaliśmy przez Niemcy przez dwa i pół dnia do Fallingbostel stalag XI B. Mój numer w Fallingobstel był 140307. Dlaczego to mówię – dlatego, że większość dokumentów i cywilnych i prywatnych i wojskowych dla mnie się zawsze siódemką kończy. Jak dojechaliśmy do Fallingbostel czekaliśmy na zarejestrowanie. Staliśmy w szeregu. Była droga, była kuchnia. Po drugiej stronie stali Anglicy – spadochroniarze (była część Polaków też), którzy zostali złapani w Arnhem. Jechała ciężarówka z kartoflami. Jak zaczęła jechać wzdłuż naszego szeregu po jednej stronie, to dojechała do kuchni pusta. Z jednej i z drugiej strony kartofle nagle się „likwidowały”. Przyjęcie nas było bardzo dobre.

  • To był ostateczny pana obóz?


Nie. Stamtąd mnie odkomenderowali na komenderówkę do Harlingerode do hut ołowiu i cynku, co było ciężką pracą. Byłem na nocnej zmianie. Ładowaliśmy piece hutnicze. Trzeba było naładować, żeby zmiana załogi nie spowodowała tego, że zanie paliwa. Pod koniec naszej bytności tam rzeczywiście jeden z pieców popsuli dwaj. Pracowałem z Włochem, który też był jeńcem wojennym, pomimo tego, że oni byli wspólnikami tego wszystkiego. Jak się skończyła nasza praca w hutach (część komenderówki pracowała w hutach, reszta pracowała na kolei) Niemcy powiedzieli, że: „Jak będziecie pracowali tutaj dłużej niż sześć miesięcy to możecie pożegnać się.” Dlatego, że takie było zaołowienie. Oni dostawali litr mleka na dzień. Myśmy dostawali zupkę cienką. Ale tylko trzy miesiące tam pracowałem. W pewnym momencie przyszedł nowy komendant na komenderówkę, bez ręki, którą (jak nam powiedziano) stracił w Warszawie. Więc była opinia, że zacznie się dla nas ciężki okres. A wtedy byliśmy fizycznie [w] bardzo [złej kondycji], głodni. Były paczki, które zaczęły przychodzić w grudniu. Paczkę od Maryśki dostałem na Wielkanoc. [Komendant] zaczął od tego, że jak niedziela była dniem wolnym, nie było pracy żadnej, nagle zrobił apel – całą komenderówkę razem i wymaszerowaliśmy. Nikt nie wiedział, co się dzieje, czy na „rozwałkę” czy co. Jak się potem okazało stwierdził, że jesteśmy w takim stanie, że ludzie właściwie umierali, czasem bez niczego. Że musi jakoś to złapać i...

 

  • Dodać życia.


Pędził nas w śnieg, to było w górach Harzu. Harlingerode jest niedaleko od Harzburga, który jest w środku gór Harzu. Pędzał nas na pół dnia marszem w górę w śniegu i z powrotem. Skutek był taki, że jak się wojna skończyła i nas uwolniła 1. Dywizja Pattona, to dostał od komendanta polskiej grupy list polecający. Dostał cywilne ubranie, rower się skombinowało i powiedzieliśmy: „Bóg z tobą.” On spowodował to, że – nie ulega żadnej kwestii – wielu ludziom życie uratował.

  • Mówił pan, że uwolniła was dywizja Pattona. Kiedy to było?


Zostaliśmy uwolnieni chyba 9 kwietnia. 8 – 9 kwietnia.

  • Amerykanie przejęli opiekę?


Amerykanie przejęli opiekę nad obozem. Zaczęli używać nas na patrolowanie Harzburga i wyłapywanie szpicli i tak dalej, bo broń i przepustkę dali. Po tygodniu albo po dwóch nagle się wszystko zmieniło, bo przyszedł inny oddział, którego dowódcą był – wydaje mi się – Amerykanin pochodzenia niemieckiego, który sobie z miejsca kochankę Niemkę zorganizował. Nas prawie zamknął w obozie z powrotem. Skończyła się pomoc i współpraca i zaczęły się robić stosunki nie bardzo przyjemne. Takie były „cuda”, że donieśli, że jest jakaś grupa Niemców w górach Hartzu, żeby Amerykanie posłali... To oni zgromadzili czołgi na rynku i zaczęli walić w górę na odległość dwudziestu kilometrów. Więc oczywiście nic nie wywalili i nic nie zrobili. Ale to była troszeczkę banda kowboi.


  • A jakie były dalsze losy – w skrócie?


W pewnym momencie – jeden z naszej czwórki, kolega Stefan Medwadowski znał troszkę angielski, więc się zgadał z którymś z Amerykanów, którzy powiedzieli, że jak chcemy... Bo myśmy się starali zorientować, wiedzieliśmy, że 1. Dywizja Pancerna polska jest koło Meppen. Wiedzieli, że będziemy starali się iść w górę. W tym czasie komendant komenderówki już pojechał do Fallingbostel, przywiózł nasze dokumenty. Oficjalny dokument rejestracyjny z Fallingbostel [stalag] XI B, mój własny (przekazałem do Muzeum, mam kopię). Bardzo niezwykłe, że on wyciągnął te dokumenty.Dostaliśmy lifta od Amerykanów do Brunszwiku chyba. Stamtąd szliśmy piechotą przez Hannover, który był wtedy zupełnie zbombardowany. Przeszedłszy przez Hannover, idąc na zachód spotkaliśmy samochód polskiego pułkownika z dywizji, który powiedział: „Idźcie w dalszym ciągu tam...” – to był wieczór – „...prześpijcie się tutaj. Idźcie do burmistrza, żeby wam dał... i zgłoście się w dywizji.” Następnego dnia doszliśmy do Lingen (Luningen albo Lingen). Doszliśmy i tam nas zarejestrowali. Przyjąć do dywizji nas nie chcieli, ale umieścili nas po farmach dla wypoczynku. Dla odkarmienia, wypoczynku.

  • Czy jeszcze wrócił pan do wojska?


Wróciłem. Zrobiłem drugą podchorążówkę. Jedną podchorążówkę zrobiłem w konspiracji, piechoty, ale jak się okazało, że dywizja nie przyjmuje nas jako żołnierzy spotkałem... Pojechałem do Lubeki, żeby się zarejestrować (bo tam była rejestracyjna AK jednostka) i żeby kupić jakąś broń, bo człowiek się czuł goły bez tego. Dostałem od spadochroniarza ofertę – Smith & Wesson’a, taką „armatę”. Kupiłem. Już czułem się lepiej, bo miała przecież być wojna z Rosją. Tam spotkałem kolegę, który mówi: „Władek, jedźcie do Włoch póki czas.”

  • Pojechał pan?


Właściwie przez NOW znajomości dostaliśmy ciężarówkę na czterech, z kierowcą, z Meppen do Murnau. Ponieważ wszystkie listy były zamknięte musieliśmy na gapę dostać się na transporty. Chyba jechaliśmy ostatnim transportem z Murnau do Włoch. Tam zarejestrowaliśmy się w 2. Korpusie, ale ponieważ Korpus wtedy nie uznawał naszych stopni wojskowych, czyli mnie zarejestrowano jako kaprala, nie podchorążego, stwierdziłem, że nie chcę zostać w wojsku jako kapral – przepraszam za powiedzenie – z „ciulami”, bo było wtedy bardzo dużo z wojska niemieckiego i w oddziale 16. ppanc byliśmy pomieszani i na [tym tle] były duże konflikty.

  • Ale dostał się pan do Korpusu?


Tak. Jak się okazało, że albo możemy pójść na studia albo na podchorążówkę, stwierdziłem, że nie wiem, co będę robił w życiu dalej i idę na podchorążówkę. Byłem na podchorążówce w Materze, w artylerii. Tam ją skończyłem.

 

  • Podchorążówka gdzie?


Matera. Na zachód od Bari. Na samym cyplu, na dole. Tam mnie odwiedziła moja najmilsza z Paryża, która przez zieloną granicę przeszła z Polski do Francji, żeby omówić nasze wspólne... Potem przez korpus, z korpusu – 3. Warszawska Pancerna Dywizja, do której zostałem przydzielony – do Anglii.

Londyn, 2 grudnia 2006 roku
Rozmowę prowadziła Iwona Brandt
Władysław Tadeusz Jarosz Pseudonim: „Walter” Stopień: kapral podchorąży Formacja: Batalion „Gustaw-Harnaś” Dzielnica: Śródmieście Zobacz biogram

Zobacz także

Nasz newsletter