Włodzimierz Przemysław Kostkowski „Błyskawica”

Archiwum Historii Mówionej

Nazywam się Włodzimierz Kostkowski, urodziłem się 7 lutego 1917 roku w Charkowie. Mój ojciec pracował u Gerlacha w odlewnictwie. Ponieważ Niemcy naciskali na ruskich, to ewakuowali w 1914 roku całego Gerlacha do Starobielska koło Charkowa. Ojciec był instruktorem zawodu odlewnictwa. Płacili w złotych rublach, bardzo dobrze płacili rodzicom. Ola, moja siostra… Nas była trójka. Ola się urodziła pierwsza, w 1915 roku, [ja] urodziłem się w 1917, Witold w 1918, na Boże Narodzenie. Ojciec pracował. Jak rewolucja się rozpoczęła, to białogwardziści i bolszewicy przejmowali różne miasta. Z rąk do rąk przechodziło, walki toczyły się, raz biali raz komuniści, bolszewicy. Powiem taki przypadek: uciekli bolszewicy, przyjechali białogwardziści, tak zwani biali. Ojciec był brunetem. Przyszli: Dawaj, ty Jewriej! Ojciec mówi: „Nie”. Zaczęli się szarpać: Pod stienku! – pod ścianę, chcieli ojca rozwalić. Ale w szamotaninie wyskoczył ojcu medalik. Mówi: To ty nie Jewriej? − „Nie, ja Polak”. Prawdopodobnie ojca uratował medalik.
Jak wybuchła rewolucja, ojciec mówi: „Nie ma tutaj co robić, wracamy do Polski”. W roku 1921 ojciec kupił wóz drabiniasty, konia i przez step żeśmy wracali do Polski. Cztery miesiące żeśmy wracali. W drodze do Polski umarła na tyfus Ola i mój młodszy brat Witold. Mieszkaliśmy w barakach, już za stepem. Z opowiadań tylko mogę powiedzieć, co rodzice rozmawiali. Pierwszej nocy, jak myśmy jechali do Polski, napadły bandy, [które] grasowały: Dawaj dziengi, job twoju mać!. Ojciec mówi do matki: „Daj trochę”. Matula wygrzebała, dała trochę, ale mieliśmy dużo pieniędzy, bo ojciec dobrze zarabiał, były ruble w złocie. Potem pociągiem jechaliśmy. Bardzo dużo ludzi do Polski wracało. Jak jechaliśmy, to obsługa transportu stanęła w drodze, że nie ma drzewa. Musimy iść do lasu, rąbać suszki. Wszyscy wyszli, rąbali drzewo, ścinali. W końcu pojechaliśmy dalej. Znowu stanęli, okupu chcieli. Składali się wszyscy uciekinierzy, którzy jechali do Polski, [obsługa] okup dostawała. Do Dołginowa żeśmy wrócili po czterech miesiącach. Zupełnie inny świat. Odwszyli nas, nakarmili, częściowo ubrali i do Polski, do Warszawy. Matuli rodzina była na Woli, wujek nazywał się Szczepański. Użyczyli nam pokoju. Ojciec zaczął pracować w odlewni na Woli, u Żyda. Trusken się nazywał ten Żyd. Pamiętam, kiedyś ojciec przyniósł wór pieniędzy, to były marki polskie, cieszyliśmy się. Okazało się, że marki po trzech czy czterech dniach straciły wartość w ogóle, można było za nie kupić zapałki. Banknoty to w ubikacjach, takie ogromne były pieniąchy.

  • Co pan robił, jak wyglądał pana dzień, pana nauka?

Byłem w tym czasie w Poznaniu, na stancji u państwa Wołąsowicz, bo chodziłem do gimnazjum imieniem Paderewskiego.[ Grałem w piłkę, chodziłem się kąpać na Maltę. Ojciec chciał, żebym ukończył to gimnazjum. Niestety zaniedbałem naukę i nie zdałem do siódmej klasy. Ojciec był rozżalony i postanowił, żebym poszedł do rzemiosła. – tekst dopisany przez rozmówcę, nieobecny w nagraniu wideo].

  • Dlaczego rodzina była w Warszawie, a pan w Poznaniu?

[Ojciec w tym czasie pracował w Ursusie w PZinż. Tak też się stało. Po przyjeździe do Warszawy, Ojciec załatwił mi pracę w odlewni żeliwa z czego byłem bardzo zadowolony. Nauka trwała trzy lata. W międzyczasie inżynier Jerzy Korkeiton założył szkołę pod tytułem pierwsza Prywatna Szkoła Odlewnicza z cenzusem. – tekst dopisany przez rozmówcę, nieobecny w nagraniu wideo]. Zacząłem się uczyć. To byli chrzestni rodzice mojej siostry, która się urodziła już w Poznaniu. W Poznaniu ojciec był wysokiej klasy specjalistą. Nawet w PWK, Powszechna Wystawa Krajowa… Ojciec wykonywał odlewy, tak zwane cylindry parowozowe. Ojca fotografowali, robili zdjęcia całego cyklu pracy ojca.
Z Poznania ojciec wyjechał do Drawskiego Młyna. Sprowadził ojca inżynier Olszański, bo ojciec był myśliwym i ten też był myśliwym. Ojciec w Poznaniu należał do Wielkopolskiego Stowarzyszenia Myśliwych, którzy wyjeżdżali dwa razy w roku na kaczki, na Polesie. Jak ojciec, pracował w Drawskim Młynie, to pan inżynier Olszański dostał zaproszenie do Mikaszewicz, żeby objął stanowisko inżyniera do spraw technicznych. Pan inżynier Olszański pojechał do Mikaszewicz. Była tam największa fabryka dykty. Wakowała posada leśniczego w Mikaszewiczach. [Inżynier Olszański] mówi: „Ściągnę Kostkowskiego”. Napisał, ojciec manatki zwinął i pojechał do Mikaszewicz. Okazało się, że wakująca posada już jest zajęta przez kuzyna Kostka-Biernackiego, wojewody brzeskiego. Ojciec został na lodzie, w ogóle nie miał pracy, [była] bieda. Potem ściągnął matkę z trzema siostrami, bo w Warszawie się urodziła w 1922 roku Krystyna, po mnie, a w Poznaniu się urodziły dwie siostry: Józefa i Wanda. Wanda jest teraz w Warszawie, a moja druga siostra jest w Żarach koło Żagania. Jej mąż [pracował] w planowaniu, ale zmarł. Brał udział [w bitwie] pod Lenino, bo był ze Lwowa. Skończył sześćdziesiąt lat. Oglądał telewizor, zapalił papierosa, upadł, a mojej siostry nie było, [w domu] sparzył się tym papierosem. Okazało się, że ma rozległy zawał. Pogotowie, sąsiedzi przyszli. Nie uratowali go już.

  • Jak wyglądała nauka przed wojną? Mówił pan, że uczęszczał do szkoły podchorążych lotnictwa. Może pan przybliżyć ten temat?

[W tym samym roku zostałem powołany do służby wojskowej. Po okresie rekruckim byłem po jakimś okresie skierowany do szkoły SPL do Płocka. Założycielem tej szkoły był generał Tadeusz Kasprzycki]. Do ósmej klasy nie zdałem. Ojciec mnie ściągnął, już w Ursusie [pracował]. Przyjechał z Mikaszewicz do Ursusa, zaczął pracę w nowej odlewni. Dostać się na państwową posadę przed wojną, to była makabra. Dwójka przeprowadzała wywiady. Musiał ojciec napisać życiorys, na spytki ojca brali, czy nie jest zapatrywań lewicowych. W końcu, jak nie zdałem, ojciec z Poznania mnie ściągnął. Mówi: „Nie chcesz się uczyć, pójdziesz do zawodu”. Zacząłem pracować w odlewni żeliwa u majstra Gilewskiego. Miał brygadę uczniowską, było nas sześciu czy siedmiu. Ja byłem, był Głowacki Tadeusz, Głowacki Józef, Pająk, Jaworski, Kazio Szymański, Zwierzchowski na praktyce. W międzyczasie inżynier Giergiejewski założył I Prywatną Męską Szkołę Odlewniczą z prawem cenzusu. Uczęszczałem, pracowałem już potem jako praktykant. Po trzech latach wyzwoliłem się, już zarabiałem złoty dziesięć na godzinę. Ojciec zarabiał trzy złote na godzinę, bo ojciec odlewał obudowę silnika gwiaździstego do samolotów. Brygada składała się z pięciu czy sześciu formierzy. Wojsko przyjmowało odlewy czy dobre, czy nie. Wymogi były okropne: zaprószenie, ziarnko piasku gdzieś, to odrzucali. To była naprawdę makabra. Skończyłem tę szkołę, wykłady mieliśmy na razie w Ursusie, potem mieliśmy na Politechnice w Warszawie.
Okupacja w 1939 roku. Nie powiedziałem, że mieliśmy tajne lotnisko koło Grójca. Kryptonim naszego lotnictwa był „Pilica”, to rzeka. Dowódcą naszym był kapitan Stanisław Cwynar. Lotnisko tajne żeśmy objęli 17 sierpnia w 1938 roku. [Głośno mówiono, że będzie wojna z Niemcami].

  • Czy pan, jako młody człowiek zorientowany w sytuacji politycznej, zauważał jakieś symptomy, było wiadomo, że wojna nastąpi, że to jest nieuniknione?

Tak. Przyjechałem w lipcu z Białegostoku. Z Niemcami przyjechałem, którzy uciekali. Do Małkini przyjechałem, wsiadłem w pociąg, przyjechałem do Warszawy. Zgłosiłem się do Maja, on był moim zaprzysiężonym. Mówię, że przyjechałem po metrykę, bo chciałem się w Białymstoku ożenić z panią – wdową była – Janiną Olszewską. [Nic] nie załatwiłem w ogóle. Miałem pójść do świętego Stanisława na Woli, po metrykę w pełnym wypisie, jednak tej metryki nie miałem czasu [odebrać], bo byłem zajęty. W domu nie mieszkałem, bo za mną gestapowcy chodzili, bo jak pracowałem w 1942 roku w Ursusie, to żeśmy z kolegą zwinęli pas do przerobu mas w odlewni aluminium. Na drugi czy na trzeci dzień wzywali wszystkich po kolei, przesłuchiwania były. Widzę, że nie przelewki. Do Felka Urbańskiego – mój kolega, który też był w tej szkole – mówię: „Pryskamy!”. − „Nie mam gdzie”. − „Do Lublina pojadę, bo tam jest [moja] daleka rodzina”. A drugi kolega, Techmański, mówi: „Włodek, pojedziemy do Białegostoku, tam mam rodzinę”. Pojechałem z nim przez granicę, wtedy była granica w Małkini, przez Kańkowo, Czyżew. Z kolejarzami żeśmy przejechali granicę. Zacząłem pracować, zaangażowałem się do pracy w odlewni u Wieczorka, koło Dworca Głównego w Białymstoku. Wyrobili mi ausweis, że pracuję. Trzy miesiące pracowałem. W końcu kolega Techmański zwerbował mnie do NSZ-u. Po trzech miesiącach dostałem zaproszenie, żebym rzucił pracę, żebym się zajął z kolegami z NSZ nasłuchem radiowym.

  • Przeskoczyliśmy w czasy okupacji, możemy wróćmy do momentu, kiedy pan był na lotnisku pod Grójcem.

[Po kilku dniach dostaliśmy rozkaz wrócić do jednostki to jest do 1 Pułku na Okęciu. Rozkaz brzmiał: jednostka nasza po załadowaniu na wagony sprzętu i maszyn uda się na wschód. Kierunek Brześć nad Bugiem. Zostaliśmy zbombardowani w Kobryniu – tekst dopisany przez rozmówcę, nieobecny w nagraniu wideo]. Mieliśmy tylko loty patrolowe, na potezie latałem. Trzeciego dnia wojny dostaliśmy rozkaz, żeby się stawić na Okęcie, to żeśmy się stawili, poprzylatywaliśmy.

  • W trakcie tych patroli, które panowie wykonywali, pojawił się wróg?

[Owszem. Przeważnie mieliśmy loty patrolowe. Ja w sumie miałem kilka takich lotów].

  • Pojechał pan na Okęcie i co dalej?

Dostaliśmy rozkaz demontować wszystkie maszyny. Pociąg podstawili, taki szaon. Mieliśmy się udać w kierunku wschodnim. Udaliśmy się do [Brześcia], żeśmy dojechali z całym szaonem, ale bombardowań nie było. Za Brześciem, w miejscowości Kobryń [był] nalot. [Nadleciały] sztukasy, meserszmity ostrzeliwały, zrównali z ziemią pociąg. Dowództwo mówi: „Co teraz? Kto chce, niech idzie do domu”. Z moim kolegą… Mówił, że ma rodzinę, [więc się tam udał]. W Lublinie go aresztowali, siedział w zamku, stamtąd go wywieźli do Oświęcimia. W Oświęcimiu przeżył, do innego obozu go przesłali.

  • Co się stało później, trafili panowie do Lublina?

[Do lublina udał się Feliks Urbański a ja jak niżej]. On mówi, że idziemy przez Czeremchę, Wysokie Mazowieckie, Hajnówkę, on w Bielsku Podlaskim ma dalszą rodzinę. Przez Gregorowce, Czeremchę, Hajnówkę, Świsłocz dotarliśmy. [Ja się przebrałem i udałem do Ostrowi Mazowieckiej].

  • Dlaczego się przebraliście? Panowie byli w mundurach?

[Częściowo w mundurach. Z Ostrowi wróciłem pociągiem do stacji Małkinia, a z stąd na Warszawę].

  • W cywilne ubrania?

Tak. Żeśmy pociągiem dojechali do Małkini, z Małkini pociągiem do Ostrowa Mazowieckiego, do pana Nowackiego. Tak się nazywał, dalsza rodzina. Kaszarnię miał w Ostrowie Mazowieckim. Tu żeśmy parę dni byli, trochę nas podreperowali. Trzeba jechać do domu. [Po powrocie do Ursusa przeprowadziłem wywiad czy mogę mieszkać z rodziną]. Do domu nie mogłem, bo gestapo chodziło za mną.

  • Dlaczego pana szukało gestapo?

Bo pas żeśmy ściągnęli, agregat do przerobu mas. Byłem poszukiwany i Felek też, myśmy razem to zrobili. Felek mówi: „Nie wiem, co w domu”. Przyjechał razem ze mną dowiedzieć się, do Ursusa. Mieszkałem u zaprzyjaźnionego pana, rymarza o nazwisku Zdziech. W domu wiedzieli, że wróciłem. Ojciec przyszedł do mnie, mówi: „Chłopie, tutaj nie masz co robić, gdzieś musisz wybyć”. Dostałem punkt NSZ-owski w Choszczówce, żebym się zgłosił do pani Lamparskiej. Pojechałem pociągiem do Choszczówki, zgłosiłem się do pani Lamparskiej. W międzyczasie wynająłem mieszkanie u rodziny, zdaje się Buchholz się nazywała. Niemiecka [rodzina], gdzieś uciekli, tylko został niepełnosprawny Jasio. Gotowałem, Jasia karmiłem. Wynająłem komin po spalonym domu u pana Kowalskiego, zrobiłem piec do topienia aluminium. Zacząłem robić nogi, bo jeździło bractwo na Zachód, główki przywozili, maszyny, to zacząłem lać nogi do tych maszyn. Do mnie zgłosił się z Białegostoku Stanisław Kuryłowicz, z nim pracowałem, robiliśmy gazetki „Nasz Czyn”. On przyjechał, ogrodnik, Czesiek, Zenon Bagiński, było czterech, ja piąty byłem, żeśmy obrabiali te nogi. Pan Kowalski też nam pomagał, wzór od niego wziąłem na te nogi, model. Potem on to wykańczał. W Legionowie zaprzyjaźniłem się z warsztatem ślusarskim. On odbierał od nas nóżki. Ojciec przyjechał, widzi, że nie przelewki. Aluminium żeśmy ściągali z terenu, rozbieraliśmy z czołgów aluminiowe rzeczy, topiliśmy. W końcu samolot żeśmy ściągnęli ruski, Jaka. Ale UB nas zatrzymało. Co robić, kurde? Wrak samolotu żeśmy wieźli. Jeden kolega z Dąbrówki załatwił z tym ubowcem, dał mu na wódkę czy coś, puścił nas. Ojciec się dowiedział o tym i mówi: „Włodek, chodź, jedziemy na zachód, na Ziemie Odzyskane”. W międzyczasie moja siostra Józefa wyszła za mąż za kapitana Łopucha ze Lwowa. Pod Lenino był ranny, miał jeszcze kilka odłamków, chodzić nie mógł, ale mówi: „Ja cię przewiozę jako ordynansa”. Łeb miałem ogolony, bo przecież z więzienia wyszedłem 9 maja, uciekłem.
Jeszcze nie powiedziałem, że w Białymstoku 9 maja było zakończenie wojny. Jak zakończyła się wojna, mój dowódca Cichosz Jerzy siedział. Pseudonimu nie pamiętam, miał trzy pseudonimy. On, jeszcze organista z Supraśla. Miejscowy folksdojcz był w kuchni pracownikiem. Poszedł do domu, nakupił wódki, kiełbasy, dziwki przyprowadził. Ochrona więzienia popiła się, Cichosz zabrał klucze, wszystkich nas – około stu – wypuścili.

  • Dlaczego pan się znalazł w więzieniu? Co to było za więzienie?

Z „mokrej roboty” żeśmy szli z Cichoszem – Starosielce, Białystoczek. Obstawili nas.

  • Co to za „mokra robota”?

To wyroki na kolaborantów]. Wszystkich tych, co współpracowali z Niemcami, z ruskimi, konfidentów żeśmy sprzątali. Pamiętam nawet jednego nazwisko, Wróblewski z Supraśla. Był straszny, wydawał ludzi. Był naprawdę inteligentny, bez podstawy donosił, fałszywie donosił. W tym dniu, co mnie złapali ubowcy, myśmy mieli sprzątnąć konfidentkę o nazwisku Sidor, ale nie doszło do tego. Wojsko szło. Ona się spotkała z drugim konfidentem z miasta Starosielsk. Żeśmy szli do domu na Wysoki Stoczek, gdzie mieszkał Cichosz. Patrzymy, otaczają nas samochodami. Co robić? Idziemy do lasu, jakieś czterysta czy pięćset metrów za Starosielcami był las, wieś Bacieczki. W Bacieczkach patrzymy: rów, ale ogromnie szeroki. Wpadłem. Miałem MP (empi), z MP wyleciał róg do wody, nie szukałem, wyrzuciłem MP. Cichosz miał „tetetkę” (TT). Żeśmy się schowali do stodoły, ale Białorusin orał ziemię – to 4 marca było – wydał nas, pokazał gdzie my jesteśmy. Zaczęli bagnetami kłuć siano. Mówię do Cichosza: „Jurek, uciekamy, bo nas zaszlachtują”. Żeśmy wyszli. Mnie od razu buty oficerki zabrali, w skarpetkach mnie puścili, jeszcze był śnieg, cholera! NKWD nas zabrało, w Białymstoku zawieźli nas do UB. Tam było UB i NKWD. Trzy dni nas pytali, bili po piętach, po twarzy, żebyśmy wydawali pseudonimy kolegów.
Był jeszcze jeden wypadek konfidenta. Na Piaskach w Białymstoku mieszkał garbaty fotograf, współpracował z Ruskimi, jak byli Ruscy. Jak Niemcy, to donosił Niemcom. Ja, Cichosz, sierżant Antecki, Torynczew żeśmy poszli go sprzątnąć. Byłem na obstawie na dole, sierżant Antecki i Cichosz weszli. Nie chciał otworzyć. Strzelili w zamek, drzwi się otworzyły, wyrok wykonali. W sieni przed drzwiami stał Torynczew Tolek. Źle był przeprowadzony wywiad, bo naprzeciw mieszkał milicjant. Wyszedł milicjant z pepeszą, ale Torynczew był szybszy, zastrzelił tego milicjanta. Żona zaczęła krzyczeć: „Bandyci!”. Do Starosielsk żeśmy dwójkami wyszli. Szliśmy do Starosielsk z bronią, w mundurach polskich, bo żeśmy byli poprzebierani.
  • Złapali panów?

[Wtedy nie].

  • Chciałbym wrócić jeszcze do okresu przedwojennego. Pan mówił, że skończył szkołę podchorążych lotnictwa.

Tak. SPL tak miała miano nasza szkoła w Płocku. Było nas czterdziestu pięciu kursantów. W miesiącu sierpniu skończyłem szkołę. Dostaliśmy licencje pilota oraz awansy. Dokonał ich generał Tadeusz Kasprzycki.

  • W trybie bardzo przyspieszonym. Jak to wyglądało przed wojną? W 1937 zakończył pan szkołę?

W 1937 roku zabrano mnie do 1. Pułku Lotnictwa na Okęcie. Po okresie rekruckim było nas kilkunastu szybowników i skoczków spadochronowych. Wytypowali nas do szkoły − Szkoła Podchorążych Lotnictwa – do Płocka. Zorganizowali tę szkołę, wykładowcami byli kapitan Król, major Helwel czy jakoś tak, niemieckie nazwisko. Dwa lata żeśmy [tam byli].

  • Do 1939?

Nie, do 1938 roku.

  • Do 1938?

W 1938 roku wróciłem do 1. Pułku Lotnictwa.

  • Na Okęciu?

Tak. Jak wróciłem, to potem zorganizowali tajne lotnisko w Obornikach koło Grójca i nas tam przesłali. Dowódcą był Cwynar Stanisław, kapitan. Do 3 września tam byliśmy, po 3 września wezwali nas znowuż do Warszawy, na Okęcie. Podstawili wagony, demontowaliśmy maszyny. Dostaliśmy rozkaz udania się na wschód. Żeśmy jechali w kierunku Brześcia, za Brześciem nas – to już mówiłem – w Kobryniu zbombardowali, pociąg zrównali z ziemią: sztukasy, meserszmity. Dowództwo [zastanawiało się], co dalej robić. Część poszła na Zaleszczyki. Mój kolega mówi: „Mam znajomych w Ostrowi Mazowieckiej. Przebierzemy się i do domu wrócimy”.

  • Po tych wszystkich perypetiach dotarł pan do Warszawy.

Tak.

  • Jak wyglądało pańskie wstąpienie do konspiracji w Warszawie?

W 1942 roku, do ZWZ. [Mój kolega Henryk Maj mnie skaptował].

  • Związek Walki Zbrojnej?

Tak, potem dopiero przemianowali.

  • Miał pan jakieś kontakty z pracy, ze szkoły, znajomych, którzy pana wciągnęli?

Z pracy, Maj Henio. Jego ojciec zaprzyjaźniony był z moimi rodzicami. Henio mówi: „Włodek, zapisz się do ZWZ”. Zapisałem się, przystąpiłem. [Przed nim złożyłem przysięgę].

  • Jeszcze przed Powstaniem Warszawskim, w trakcie okupacji, brał pan udział w jakichś akcjach, w sabotażu?

Pas żeśmy zwinęli od agregatu, [inaczej mówiąc unieruchomiliśmy agregat do przerobu mas formerskich].

  • W którym to było roku?

To było w 1942.

  • Później pana gestapo poszukiwało?

Tak.

  • Czy przed samym Powstaniem wrócił pan do Warszawy?

Wróciłem w lipcu [15 lipca 1944 roku] po metrykę w pełnym wypisie – takie były wymogi]. Miałem się żenić z Janiną Olszewską.

  • Wrócił pan z Białegostoku?

Tak. Miałem się żenić, a nie miałem metryki, trzeba było [mieć] metrykę w pełnym wypisie. Przyjechałem do Warszawy, imieniny odprawiłem u pana Zdziecha, bo w domu nie byłem. Siostry przyszły, żeśmy wyprawili imieniny. Potem do Choszczówki się udałem, bo ojciec mi mówił, że nie mam co robić w Ursusie. Mówił, że szukało mnie UB, NKWD. Jak się skończyła wojna – UB i NKWD.

  • Gdzie pana zastał wybuch Powstania Warszawskiego, gdzie pan wtedy był?

[W godzinę W miałem się stawić do Rakowca. Tam mieliśmy podjąć dalsze działania].Wróciłem, byłem u Zdziecha, rymarza [na ulicy Poczty Gdańskiej w Ursusie].

  • Co się działo po wybuchu? Gdzie stacjonował pana odział?

[W Ursusie Garłuch Madagaskar. W ursusie były trzy organizacje Miotła, Obroża i wyżej wspomniany Garłuch]. Z nas pięciu zostałem ja tylko, syn Bodycha i Maj.

  • Dostał pan rozkaz stawienia się na godzinę „W”?

Tak. [Sabotować na lotnisku. Lotnisko obstawione było przez czołgi Georinga].

  • Gdzie to było?

[Na Rakowcu u pana Syty] myśmy się spotkali. Maj, ponieważ był chory na trzustkę, spodziewał się, że pójdzie do szpitala, tak że on nie był. Myśmy mieli się spotkać w Rakowcu, punkt był, Syta się nazywał. Tam żeśmy przyszli. Z Opaczy przyjechaliśmy kolejką. Olek Nyc zastępował wtedy Bodycha, który zginął. Mówi: „Chłopy, nie mamy co robić, zwijamy się, kto gdzie może, do domu”. Zgłosiłem się do Maja. Maj był jeszcze w domu, nie poszedł do szpitala. Mówi: „Włodek, mam dla ciebie robotę. Do pana Kurdeja będziesz się zgłaszał co drugi dzień z chlebem, będziesz rozdawał wypędzonym z Warszawy, informować będziesz”. Do Iwaszkiewicza, do Brwinowa żeśmy kierowali tych cywili.

  • Pan wspominał o piekarniach, z którymi pan współpracował. Mógłby pan przypomnieć sobie ich nazwy?

To był Kurdej, w alei Bzów miał piekarnię, a Płóciennik w Ursusie [przy ulicy Regulskiej]. Odbierałem chleb od Kurdeja, a drugi z kolegów odbierał od Płóciennika.

  • Do kiedy trwała taka akcja pomocy?

[Około trzech tygodni. Akowcy się zmieniali].

  • W którym miejscu były Ziemie Odzyskane? Jak się pan tam dostał?

W Rębiszowie, to jest powiat Lwówek Śląski. Szwagier zajął gospodarstwo, trzydzieści hektarów. [Po jakimś czasie dookopotowano mnie do niego ???

  • Jako gospodarz?

Tak, ale jak oni się nazywali?

  • Repatrianci?

Przypomnę sobie…

  • Zajął tą ziemię?

Zacząłem gotować wódkę. Było dużo beczek po benzynie. Z jednej beczki zrobiłem u kowala prażnik, resztę beczek, jak się spaliły, to tylko wieko było podniesione…
Przyjechali do mnie koledzy, Felek Urbański, który przeżył Oświęcim i drugi, potem przyjechał Pęszyński Zygmunt. Zaczęliśmy gotować wódkę. Na bimber był zbyt, ruskie przyjeżdżali, [dawali] koperty złote od zegarków za wódkę. Potem nawet starosta lwówecki przyjeżdżał po wódkę, bo zająłem… W Spokojnej Górze, nazwa po niemiecku była Friedeberg, była mała gorzelnia, opuszczona ma się rozumieć. Z tej gorzelni przywiozłem węgiel aktywowany, potem kwarcowy piasek płukany, parafinę, kolumnę. Robiłem super wódkę, wszystkie restauracje ode mnie brały, nawet policja brała ode mnie. W Rębiszowie, gdzie goniłem tą wódkę, był rzeźnik. On, kurde, pijak jak cholera, za bańkę bimbru dostawałem kosz wędliny, kosz od bielizny. U mnie był jeszcze Stępień Stasio, był parobkiem, pomagał nam. Zajął sobie gospodarstwo i zaczął sam gotować bimber, ale inną metodą kręcił. [Była] zupełnie inna, śmierdziało to paskudnie. Razu pewnego do Mirska zawiózł tę wódkę, złapali go, wydał mnie. Wracałem akurat, po bańki jeździłem, dwadzieścia baniek dwudziestolitrowych. Jak była produkcja, wykorzystałem piec, [w którym] kartofle parzyli dla świń. To [był] prażnik, było małe pomieszczenie, w tym pomieszczeniu zamurowaliśmy drzwi, tylko jedna rurka była schowana w rurze do komina. Aresztowali mnie. Ze mną był Pęszyński Zygmunt [na rowerze]. Mówię: „Zygmunt, leć!. Było nastawione osiem beczek z bragą”. Na rowerze był, pojechał, zawiadomił. Akurat szwagier był na urlopie. Zygmunt mówi: „Panie Łopuch, Włodka aresztowali, niech pan wyleje”. – „Załatwi się”. Policja przyjechała, ubowcy, wzięli próbkę bragi. Do więzienia do Lwówka zawieźli mnie i Stępnia. Siedzieliśmy w piwnicy tydzień czasu. Łopuch miał kolegę, który był prokuratorem we Lwowie. Matka dała pieniąchów, pojechał do Lwówka, moją sprawę na spód. Zawsze na spodzie była moja sprawa, potem amnestia, skończyło się.

  • Czy po tym fakcie, już po wojnie, wrócił pan do Warszawy?

Do Rębiszowa. Do 1957 roku goniłem wódkę. Ojciec mówił: „Chłopie, przestań, bo coraz gorzej, łapią”. Przestałem, poszedłem do pracy jako ślusarz: Śląskie Kamieniołomy Bazaltu w Rębiszowie. Pracowałem jako ślusarz. Trzeba trafu, maszyna, parowozik dieslowski zepsuł się. [Na wyrobisku] Niemcy jeszcze tam pracowali. Dyrektor Starek mówi do Niemców, żeby wyremontowali. Remontowali i nie wyremontowali. Do mnie i do Pundy, był taki, złota rączka, mówi dyrektor Starek: „Punda, Kostkowski, idźcie na wyrobisko, uruchomcie”. Była druga taka lokomotywka, z drugiej lokomotywy żeśmy części wybrali, zamontowaliśmy. O dziwo, poszło wszystko. Od razu awans dostałem na kierownika sekcji jakości, z technicznym uposażeniem.
Dowiedzieli się, że ojciec jest formierzem, ja też jestem, przyjechali po mnie, żeby uruchomić odlewnię. Piec żeliwiak nawalił, byłby się przewrócił. Ojca na majstra [przyjęli], mnie na formierza. Ojciec jako spec dał wzmocnienia, odlewy, nogi cztery zabetonowali i uruchomiliśmy żeliwiak. To należało do przemysłu papierniczego − Jeleniogórskie Zakłady Przemysłu Papierniczego. Jak żeśmy uruchomili, trzeba trafu inżynier był, który z Ursusa przywędrował do Jeleniej Góry. Dowiedział się, że jestem [byłym] pracownikiem Ursusa, przyjechał, namówił mnie na stanowisko kierownika. Kierownikiem przede mną był Zygmunt Władysław, który nieudolnie prowadził odlewnię. Na razie nie chciałem się zgodzić, ale mówi: „Pomożemy”. Zgodziłem się. Z rok byłem kierownikiem. [W między czasie] przyszło pismo, żeby na prokuratorów kogoś wytypować. Egzekutywa fabryczna z POP wytypowała mnie. Pan Zając, który był kontrolerem odlewów, mnie wytypował. Pomimo że nie byłem partyjny. Dostałem wszystkie papiery z komitetu powiatowego, żebym się zgłosił do Warszawy, na ulicę Senatorską, do Szkoły Prokuratorów imieniem Teodora Duracza. Zgłosiłem się do Warszawy na Senatorską. Jurorzy przeprowadzali wywiad, na mnie przyszła kolej. Było prokuratorów z zielonogórskiego dwudziestu ze mną razem. Jurorzy zadawali pytania. Mnie pytają, czy chcę być prokuratorem, czy chcę być w tej szkole. Mówię: „Absolutnie nie. Mam trzydzieści trzy lata, żonę, dwoje dzieci. Prawo to nauka ścisła, w łeb mi nie wjedzie. Gdybyście mnie wysłali do szkoły, na politechnikę, żebym pogłębił swą wiedzę fachową, to z chęcią”. − „Powiadomimy was. Wyślemy was do takiej szkoły”. [Jednak nie powiadomili].
W końcu przyjechałem do domu. [W Rębiszowie] już nie poszedłem [do pracy], rzuciłem, nie pracowałem. Po trzech miesiącach dowiedzieli się w Olszynie Lubańskiej i na zlecone roboty nas zatrudnili, na umowę. Żeśmy odlewali separatory do maszyn włókienniczych, potem odlewy z brązu, mosiądzu. Płacili dobrze. Dowiedzieli się, że jestem bez pracy, ojciec też. Z Żary koło Żagania przyjechał dyrektor Pawlikow, mówi: „Czy ojciec nie mógłby być za majstra? Odlewnię trzeba uruchomić”. Ojciec mówi: „Nie uruchomię, syn może uruchomić”. Ojciec pojechał, trzy miesiące nic nie robił. Płacili ojcu, w końcu przyjechali po mnie. To [było] w 1953 roku. Pojechałem, żeliwiak był tylko niewymurowany, z ojcem wymurowaliśmy. Na otwarcie cała dyrekcja przyszła, pierwszy odlew wprowadziłem, burmistrz był. Mam jeszcze dyplom za uruchomienie odlewni. Pracowałem do 1963 roku. […]

  • Myślę, że już skończymy, ponieważ oddalamy się od głównego tematu. Dziękujemy serdecznie.


Warszawa, 9 kwietnia 2011 roku
Rozmowę prowadził Mariusz Kudła
Włodzimierz Przemysław Kostkowski Pseudonim: „Błyskawica” Stopień: kapral podchorąży Formacja: 7. pułk piechoty „Garłuch” Dzielnica: Ochota, Rakowiec

Zobacz także

Nasz newsletter