Lecieli na pomoc płonącej stolicy

1 sierpnia 2006 r., godzina 16. Lotnisko wojskowe na Okęciu. Latająca Forteca „Sally B” grzeje silniki. Za chwilę wystartuje i poleci nad plac Krasińskich, by przypomnieć warszawiakom o Godzinie „W”. 62 lata temu, 18 wrze...

.
1 sierpnia 2006 r., godzina 16. Lotnisko wojskowe na Okęciu. Latająca Forteca „Sally B” grzeje silniki. Za chwilę wystartuje i poleci nad plac Krasińskich, by przypomnieć warszawiakom o Godzinie „W”. 62 lata temu, 18 września 1944 r. 107 maszyn tego typu wykonało gigantyczny zrzut broni i amunicji dla dogorywającego Powstania.
- Pewnie, że się baliśmy. Niech pan nie wierzy tym, którzy mówią inaczej. Pierwszy lot to była adrenalina, przygoda. Później wsiadaliśmy do samolotu jak do trumny. Ale innej możliwości nie było. Chociaż loty nad Polskę były tylko dla ochotników, nikt nawet nie myślał, że można by się z nich wycofać — wspomina Tadeusz Ruman, który w 1944 roku latał nad Warszawę. Właśnie szykuje się na spotkanie w rezydencji ambasadora RPA. - Ciemny garnitur czy jasny, jak pan myśli? - pyta, gdy kończymy rozmowę. Oprócz Polaków w spotkaniu wzięli udział weterani z Anglii i Afryki. Niektórzy przyjechali do Polski pierwszy raz. W niedzielę odwiedzili Muzeum Powstania Warszawskiego. Dopiero na miejscu dowiedzieli się, że prezydent Kaczyński udekoruje ich Orderami Zasługi Rzeczypospolitej Polskiej - najwyższymi, jakie mogą dostać obcokrajowcy. Na każdym kroku podkreślali jednak, że nie czują się bohaterami. W tłumie oficjeli czuli się nieswojo. Zwiedzając ekspozycję, uważali, by się nie zgubić. Dopiero na widok repliki Liberatora oczy zaświeciły im się chłopięcym blaskiem. - Zobacz, zobacz, taki sam jak nasz - wołali między sobą poruszeni. Inne emocje towarzyszyły Leszkowi Owsianemu, który w 1944 też latał nad Warszawę. Kilka lat temu stracił wzrok. Dla niego najbardziej wzruszającym momentem była wizyta na Okęciu. Gdy załoga „Sally B” zapaliła pierwszy silnik, na twarzy siedzącego na wózku staruszka pojawił się uśmiech. - Na razie pracuje tylko jeden — powiedział mu do ucha opiekun. — Wiem, słyszę - odpowiedział lotnik.
Wizyta w Warszawie przyniosła mu jeszcze jedną niespodziankę. Po 62 latach spotkał członka swojej załogi Włodzimierza Bernhardta. To wtedy Owsiany leciał nad Warszawę piąty raz, Bernhradt pierwszy. Zrzut udało im się wykonać bez większych problemów, ale w drodze powrotnej, pod Tarnowem, niemiecki nocny myśliwiec uszkodził stery wysokości w ich Halifaksie.
- Wiedziałem, że nie uda nam się przelecieć nad Tatrami, więc kazałem chłopakom skakać. Wtedy widziałem Włodka po raz ostatni — wspomina Owsiany. Sam nie zdążyłby wyjść z kabiny spadającego samolotu, więc próbował wylądować.
Jednemu z członków załogi nie otworzył się spadochron. Pozostali, wśród nich Bernhardt, trafili do polskiej partyzantki i wałczyli z Niemcami, a Owsiany cudem posadził samolot i poturbowany trafił do niewoli.
- Nigdy w czasie lotu nie bałem się tak jak wtedy, kiedy szalony kierowca wiózł mnie ciężarówką do Krakowa. Byłem cały poobijany, wszystko mnie bolało, a on pędził po kocich łbach i bruku. W samolocie się tak nie bałem - wspomina. Mimo to po feralnym locie nad Warszawę nigdy już nie usiadł za sterami.
- Gdy wracaliśmy z misji, polscy mechanicy pytali, co widzieliśmy. Pokazywaliśmy im tylko sadzę na kadłubach samolotów. Warszawa to był jeden wielki pożar, a my lataliśmy w płomieniach i w dymie, tuż nad dachami - wspominają zgodnie wszyscy piloci.
- Myśmy po prostu lecieli tam, gdzie nam kazali. Nie byliśmy szczęśliwi, gdy na odprawie widzieliśmy mapę z zaznaczoną trasą do Warszawy - wspomina Dirk Uys Nel, południowoafrykański lotnik. On sam nie latał do stolicy. Miał już na koncie tak wiele misji, że oddelegowano go do pracy w sztabie. Planował loty kolegów. - To też nie była wdzięczna rola. Pisałem listy do rodziców tych, którzy nie wrócili z misji. A po powrocie do kraju musiałem patrzeć im w oczy i odpowiadać na pytanie, dlaczego mi się udało, a ich synom nie - wspomina. Ale zaraz dodaje: - Na jednej z odpraw pojawił się polski oficer i w imieniu wszystkich Polaków błagał o pomoc w walce. Czego więcej może potrzebować młody lotnik idealista? Chłopcy lecieli bez dyskusji.
Jednym z nich był Bryan Desmond Jones z 31. eskadry SAAF. Wysoki, szeroko uśmiechnięty mężczyzna mówi, że lot nad Warszawę był jedną z najważniejszych chwil w jego życiu. - Byłem nawigatorem i siedziałem w oszklonym nosie bombowca. Tam nie ma czasu na strach. Na około wybuchają pociski, pod nogami płonie miasto, wszędzie jest gryzący dym - wspomina Jones. I dodaje: —Nawigator powinien lecieć w hełmie, ale było to niewygodne, więc nikt tego nie robił. Nad Warszawą usłyszałem głos, który kazał mi go założyć. Może mówił do mnie pilot, ale ja wierzę, że to Bóg nade mną czuwał. Chwilę po zrzucie zostaliśmy zestrzeleni. Wygrzebaliśmy się z wraku i pod ostrzałem karabinów uciekliśmy w krzaki. Wtedy obiecałem Bogu, że poświęcę Mu życie, jeśli mnie z tego wyciągnie. Po wojnie Jones został pastorem.
62 lata później piloci spotkali się na placu Krasińskich, który był celem ich zrzutów. Tym razem przyszli na Apel Poległych. Wszyscy przemawiający - powstańcy, prezydent Polski i prezydent Warszawy - dziękowali lotnikom.
- Nie trzeba znać języka polskiego, by poczuć emocje. Nie spodziewaliśmy się, że w Polsce tylu ludzi o nas pamięta - mówił wzruszony Jones.
Nie wszyscy zaproszeni chcieli przyjechać do Polski. Jeden z weteranów z Afryki długo odmawiał. W końcu się przełamał: - Mam stąd złe wspomnienia, ale proszę mnie zrozumieć. Gdy ostatnio tu byłem, waliła do mnie artyleria.

ALFABET WARSZAWSKI: R jak reduta PWPW
Reduta w gmachu Polskiej Wytwórni Papierów Wartościowych była jednym z ważniejszych punktów oporu na Starym Mieście. Kompleks pięciokondygnacyjnych budynków PWPW przy ul. Sanguszki był najważniejszym militarnym punktem w ten części miasta. Górował nad okolicą. W rękach powstańców bronił dostępu do Starówki. W czasie okupacji działała tu niemiecka Staatsdruckerei drukująca okupacyjne banknoty Generalnego Gubernatorstwa. 1 sierpnia broniła jej załoga złożona z 50 funkcjonariuszy Schutzpolizei. Gmach zdobyto drugiego dnia Powstania. Oblegli go żołnierze batalionów „Gozdawa” oraz „Wigry” wspierani przez cywilną ludność. Jak wspominają świadkowie, „szturm przypominał zdobywanie średniowiecznej twierdzy”, gdyż cywile byli uzbrojeni głównie w … siekiery i łomy. Od wewnątrz niemiecką załogę zaatakowali żołnierze19-osobowej grupy PWBJ17/S polskich pracow- ników wytwórni. Atak zakoń- czył się sukcesem. Osaczeni Niemcy wpadli w panikę i mimo przewagi poddali się. Jednak 3 sierpnia podjęli próbę odzyskania gmachu przy użyciu piechoty wspieranej przez czołgi. Obrońcy atak odparli. 23 sierpnia Niemcy rozpoczęli natarcia na PWPW. 28 sierpnia reduta została zdobyta. Większości obrońców udało się wycofać, ale do mieszczącego się w podziemiach PWPW szpitala Niemcy wrzucili granaty. Wymordowali lekarzy, pielęgniarki oraz kilkudziesięciu rannych żołnierzy AK.

Dziennik Polska Europa Świat Warszawa (02-08-2006)

Zobacz także

Nasz newsletter