Nie ostatnia bitwa o prąd – upadek Elektrowni i dalsza walka o energię

Przez ponad miesiąc Elektrownia Miejska na Powiślu produkowała i dostarczała powstańczej Warszawie energię elektryczną. Zniszczenie zakładu na początku września nie zakończyło jednak walki o prąd. W bitwie tej energetycy wykazywali się kompetencją i odwagą, a także pomysłowością i umiejętnością improwizowania.

 

Elektrownia służyła Warszawie podczas oblężenia w 1939 r. Po likwidacji zniszczeń funkcjonowała w czasie okupacji, a w Powstaniu była najważniejszym zakładem przemysłowym w polskich rękach, kadr powstańczych kronik filmowych. Fot. ze zbiorów Filmoteki Narodowej

 

Najważniejszy powstańczy zakład

Elektrownia Miejska w Warszawie została zdobyta w pierwszych dniach Powstania Warszawskiego przez oddział Wojskowej Służby Ochrony Powstania dowodzony przez kpt. Stanisława Skibniewskiego „Cubrynę” (1901–1958). Od samego początku było jasne, że jest kluczową wytwórnią w rękach powstańczych i obiektem przemysłowym dostarczającym prąd całej powstańczej infrastrukturze: władzom wojskowym, dowództwom i sztabom, administracji cywilnej, szpitalom, rusznikarniom, drukarniom, piekarniom, łączności… Dzięki jej pracy mogło funkcjonować radio powstańcze, a także możliwy był sprawny montaż reportaży filmowych zrealizowanych przez powstańcze ekipy operatorów, a następnie realne stało się codzienne wyświetlanie tego materiału w kinie „Palladium”. Elektrownia służyła też ludności cywilnej. Pracownik zakładu, spawacz  strz. Antoni Nowakowski „Gryf” (1906–1993) wspominał, że jego znajomi, kiedy nagle gasło światło, starali się dojrzeć, czy na Elektrowni powiewa biało-czerwona flaga. Po upewnieniu się, że zakład jest w polskich rękach byli uspokojeni, wiedząc, że to chwilowa przerwa w dystrybucji. Spawacz pamiętał także serdeczne reakcje ludności cywilnej na spotkanie z pracownikami Elektrowni: „życzyli, byśmy się jak najdłużej utrzymali, bo oni zginą bez światła i energii elektrycznej”.

Elektrownia znajdowała się w polskich rękach przez miesiąc.


kpt. inż. Stanisław Skibniewski „Cubryna” (1901–1958). Fot. NN/ze zbiorów Muzeum Powstania Warszawskiego

 

Niemieckie uderzenie na Powiśle

2 września nastąpiła klęska Starego Miasta, 4,5 tys. Powstańców ewakuowało się z dzielnicy do Śródmieścia drogą kanałową. Na Powiśle wraz z podległymi sobie siłami przybył mjr Stanisław Błaszczak „Róg” (1901-1983), który objął tu dowództwo. 3 września na terenie Elektrowni przeprowadził naradę z dowódcami tutejszych oddziałów, kpt. Cyprianem Odorkiewiczem „Krybarem” (1901–1966), kpt. „Cubryną” i por. Juliuszem Szawdynem „Konradem” (1908–1987). Uznano, że z racji działalności wytwórczej, priorytetową jest obrona Elektrowni, którą zamierzano prowadzić wszelkimi posiadanymi środkami i siłami. Dla Powiśla nastąpił czas piekła. Dzielnica była ostrzeliwana artylerią i nękana raz za razem nalotami bombowców nurkujących Junkers Ju 87 Stuka. Żołnierz Zgrupowania „Elektrownia”, sierż. Lechosław Blicharski „Hiszpan” (1925–2001) wspominał: „Samoloty zrzucały bomby burzące i zapalające, wyrównywały lot na wysokości 50-60 metrów, dolatywały do drugiego-trzeciego przęsła mostu [Średnicowego – MTW], skręcały na północ i wzbijały się do góry, by po osiągnięciu górnego pułapu zawrócić i lotem ślizgowym ponownie atakować Powiśle”. Dowódca Elektrowni, kpt. „Cubryna” wspominał: „O gwałtowności bombardowania świadczy następujący wypadek, jeden inżynier po nalocie krzyknął: »jaki ten mój dom jest biały, który zawsze był czerwony«”.

Po gwałtownym ostrzale artyleryjskim i bombardowaniach, które obracały w niwecz zabudowania Powiśla, Niemcy przeprowadzali natarcia siłami pancernymi i oddziałami piechoty. W rejonie ulic Karowej i Dobrej w ciężkich starciach, Zgrupowanie „Elektrownia” ponosiło straty. 4 września polegli Marian Zawadzki, Stanisław Pełczyński, Józef Piskorski „Siwek”, a Lechosław Blicharski „Hiszpan” został ciężko ranny. Powstańcy starali się utrzymywać pozycje przy ul. Lipowej, ale nie mogli sprostać natarciu wroga dysponującego przytłaczającą przewagą taktyczną i bogatą gamą różnych rodzajów broni.

Pomieszczenia w budynku technicznym na terenie Elektrowni w czasie okupacji służyły jako koszary załogi niemieckiej. Przy oknie widać zniszczone prycze i materace. Fot. Tadeusz Bukowski „Bończa”/ze zbiorów Muzeum Powstania Warszawskiego

 

Śmierć Elektrowni

We wspomnieniach wyrwanego ze snu ok. godz. 7 dnia 4 września, strz. Nowakowskiego, pozostały migawki tego tragicznego poranka: „usłyszałem warkot silników samolotowych […]. Warkot zbliżał się i nagle przekształcił się w wycie pikujących maszyn. Potem jeden wybuch, drugi, trzeci i bardzo blisko, a w końcu wycie tuż nad głową, a raczej nad spawalnią”. Zniszczenia przerażały ogromem i rozległością: „pierwsze bomby padły na nastawnię, serce Elektrowni, znosząc ją z powierzchni ziemi wraz z dwoma ludźmi, którzy ją obsługiwali. Następne trafiły w salę maszyn, niszcząc turbogeneratory. Parę bomb gruchnęło w kotłownię, jedna duża padła na plac”. Przed oczami załogi roztoczył się apokaliptyczny obraz: „Cała Elektrownia stała w płomieniach. Dziedziniec wyglądał tak jak cmentarz w dniu Zaduszek, tyle było płomyków od rozsianych bomb zapalających. Płonęło wszystko: zapasy węgla, budynki, nawet ziemia przesycona cieczami zapalającymi. Istne piekło!”. Bombardowanie zrujnowało infrastrukturę zakładu, doprowadzając do zupełnego unicestwienia jego funkcji produkcyjnych: „Turbogeneratory przestały wytwarzać energię elektryczną, stanęły więc wszystkie silniki w Elektrowni. Pompy przestały podawać wodę na kotły, stanęły ruszty, przestały pracować wentylatory ciągu, turbina automatycznie została wyłączona i przestała pobierać parę, nadmiar jej wytworzony w kotłach wydostał się przez klapy bezpieczeństwa, które jakiś czas grały jak cholera, oraz przez podziurawione przewody parowe”. Spawacz „Gryf”, pisał dalej: „w pierwszych chwilach para wyła jak sto diabłów, ciemno było od niej i od kurzu, ale już nikt nie przełączał kolektorów, jak to było w sierpniu czy parę dni temu... Szum i wycie pary stawały się coraz słabsze, coraz cichsze”. Lechosław Blicharski „Hiszpan” wspominał: „Paliło się dosłownie wszystko, jezdnie, chodniki, dachy”.

Inny żołnierz Elektrowni, Zdzisław Majczak  „d’Artagnan” pisał :„Na wysokości chyba z 1500 metrów ujrzałem siedem samolotów Ju-87, leciały wzdłuż Wisły, w stronę Siekierek. […] Maszyny zawróciły i z przeraźliwym wyciem zaatakowały Elektrownię z bardzo niskiego lotu. Rzuciły więcej niż dwadzieścia bomb. Na własne oczy widziałem, jak od pierwszego samolotu oderwały się trzy bomby. Buchnął ogień, odczułem silny podmuch powietrza i dostałem czymś w plecy. Po ich odlocie czarna chmura długo się rozwiewała, a potem ukazały się duże leje po bombach. […] Bombardowali nas jeszcze parę razy. Po tych nalotach Elektrownia legła w gruzach”.

Mimo wszechogarniającej j katastrofy, w jednym z plutonów broniących Elektrowni zrodził się pomysł – jak wspominał Stanisław Zieliński „Czyżyk” (1919-1986) uczestnik odważnego przedsięwzięcia – „przekopania kanałów odpływowych, aby woda nie zalewała piwnic i niższych kondygnacji” i mogła swobodnie spływać do rzeki. Za budynkiem III kotłowni przy ul. Leszczyńskiej do pracy przystąpili: Antoni Nowakowski „Gryf”, Jan Ignatowicz, Stanisław Zieliński „Czyżyk”, Edward Wasilewski „Zegrze” i nie znany z nazwiska robotnik. Zrywano kamienie, kopano dół. Panowało napięcie i zdenerwowanie z powodu niedawnych bombardowań. Pracujący byli widoczni jak na dłoni dla niemieckich stanowisk w zabudowaniach Uniwersytetu. Po chwilowej obserwacji pracującej ekipy wróg zaczął ją gwałtownie ostrzeliwać. Nagle wśród pracujących eksplodował pocisk granatnika. Nowakowski wspominał po latach: „oślepił mnie błysk i uczułem, jakby mnie ktoś przypiekł w kilku miejscach gorącym żelazem. Upadłem, ale nie straciłem przytomności”. Był ranny w nogi i rękę. Również w rękę, której nie udało się uratować został ranny Wasilewski. Ich kolega Zieliński w wyniku wybuchu stracił wzrok. Po latach podyktował swoją relację, którą spisano na maszynie: „Niewiele pracy zdążyliśmy wykonać, gdy w sam środek naszej niewielkiej gromadki wpadł pocisk z granatnika. Wybuch. Krzyk. – i krew zalała mi oczy. Nie wiem ile minut siedziałem przy wykopie. Kiedy nadeszła pomoc mi [!], zdawałem sobie sprawę z czasu który upłynął. Dopiero przy opatrunku straciłem przytomność […] Kiedy popołudniu tego dnia pod gradem bomb przenoszono mnie do ambulatorium zdawałem już sobie sprawę z tego, że jestem ciężko ranny. Oczy miałem zawiązane, rękę owiniętą a usta poszarpane”. Po kilku dniach w szpitalu w Milanówku, stwierdzono brak jednej gałki ocznej, jej resztki usunięto. Funkcji drugiego oka, mimo robionych nadziei, nie udało się odzyskać.

Trwający 5  września na stanowisku w kotłowni naprzeciw ul. Leszczyńskiej, ppor. Stanisław Cendrowski „Sulimczyk” (1905–1999), wspominał: „Zwaliły się blisko bomby, zostaliśmy zasypani gruzem, dusiliśmy się kurzem i dymem. Wygrzebani przy pomocy pracowników kotłowni, zostaliśmy doprowadzeni do budynku dowództwa, którego dolne piętra były już zatopione. Następny nalot zniszczył i ten budynek. Wyciągnięto mnie zduszonego i nieprzytomnego lukiem windy”.

Niemieckie bombowce nurkujące spowodowały zagładę Elektrowni na początku września 1944 r. Fot. NN/ ze zbiorów Muzeum Powstania Warszawskiego

Łączniczka Janina Barbara Greenfield-Żbikowska „Hanka” (ur. 1924), wspominała silny ostrzał czołgów na ul. Leszczyńskiej. Była wówczas na patrolu, straciła rękę: „pocisk z czołgu rozwalił się o moją rękę, dokładnie o moją lewą rękę. […] Zobaczyłam właśnie rękę, pogruchotane kości, rękę zwisającą na skórze […]. Wiedziałam tylko jedno, że muszę jeszcze przebiec te parę kroków, żeby być poza polem ostrzału, żeby mnie – bo czułam, jak słabnę – koledzy złapali. Rzeczywiście przebiegłam, wtedy zemdlałam. Tego nie pamiętam. Oni mnie złapali na ręce i wtedy miałam wrażenie, że umieram. Okropne wrażenie, krew odpływa od serca. Popatrzyłam i mówię: „Nieście mnie, chłopcy, szybciej, bo już umieram”. I znowu straciłam przytomność”.

5 września o godzinie 15:00, kpt. „Cubryna” dał rozkaz swoim żołnierzom wycofania się z terenu Elektrowni w stronę ul. Tamki. Ostatnimi którzy opuszczali rumowisko byli żołnierze dowodzeni przez ppor. Wincentego Szantyra „Ursyna” (1913-2009), którzy obsadzili budynek administracyjny na skrzyżowaniu Wybrzeża Kościuszkowego i Tamki, pilnując porządku przy ewakuacji schronów i szpitala, który tam funkcjonował. Z kolei żołnierze ppor. Eugeniusza Marczewskiego „Olszyny” (1911–1965) i kpr. Zdzisława Kwiecińskiego „Skuligi” (1902–1973) obsadzili budynek na rogu Dobrej i Tamki. Powstańcy widzieli, jak wróg zajmuje teren zakładu…

 

Powstańcy polegli w czasie walk byli grzebani na terenie zakładu. W tle po prawej fragment klatki schodowej Rozdzielni 35kV. W 1945 r. szczątki poległych zostały ekshumowane i przeniesione na teren Cmentarza Wojskowego na Powązkach. Fot. NN/ze zbiorów Muzeum Powstania Warszawskiego

 

Walka trwa…

Następnego dnia Zgrupowanie „Elektrownia” formalnie przestało istnieć. Walka jednak trwała. Choć rozkaz kpt. „Cubryny” pozwalał byłym żołnierzom z załogi wytwórni na zwolnienie ze służby, to wielu z nich pozostało w szeregach powstańczych, dołączając do różnych oddziałów. Dowódca z grupą swoich żołnierzy 9 września dotarł do dowództwa Batalionu „Iwo”, gdzie zostali wcieleni do 2. kompanii, a nieuzbrojeni żołnierze zasilili kompanię saperów. Grupa żołnierzy Elektrowni odeszła do 3. Batalionu Pancernego „Golski”.

Pewna część dawnych żołnierzy zgrupowania i pracowników Elektrowni dalej zajmowała się swoją profesją.  Rejonowy Delegat Rządu Warszawa Południe, Edward Quirini „Stanisław Kulesza” (1899–1954) jeszcze na początku sierpnia powołał do życia Biuro Spraw Elektrycznych, którego siedzibą było kilka pokoi na I piętrze kamienicy przy ul. Wilczej 23. Placówka miała zajmować się ogółem spraw związanych z dystrybucją prądu dla wojska i władz cywilnych. Do pracy w niej zostali delegowani fachowcy z Elektrowni.

Po upadku Elektrowni, Oficer Inspekcji Elektrycznej nakazał użytkowanie jak największej liczby agregatów benzynowych do celów prądotwórczych. Przeprowadzono szeroką rejestrację zapasów benzyny, różnego rodzaju paliw oraz silników spalinowych. W szeregach biura na ul. Wilczej znaleźli się m.in. pracownicy Elektrowni: Zdzisław Kwieciński, Szymon Jeżewski, Stanisław Lutek, Eugeniusz Gulina, Józef Roszko, Wacław Okrzeja, Tadeusz Witaliński. Owocem ich pracy było powstanie i uruchomienie prowizorycznej elektrowni przy ul. Kruczej 9, a stanowił ją zablokowany samochód ciężarowy, który na jedno z kół miał założony pas napędowy połączony z 63-woltową prądnicą prądu stałego. Dzięki tej elektrowni mogła działać radiostacja „Błyskawica” oraz znajdujące się w tym rejonie szpitale. Podobnych elektrowni tylko mających dużo mniejszą moc było więcej.

Dawni pracownicy Elektrowni Miejskiej współpracowali z energetykami ze Stowarzyszenia Elektryków Polskich, Związku Elektrowni Polskich czy Politechniki Warszawskiej. Dużym ich osiągnięciem było uruchomienie prowizorycznej elektrowni przy ul. Hożej 51 w Zakładach Mleczarskich. Obejmowała trzy zespoły mające łączną moc 40 kVA. Dostarczała energię elektryczną powstańczym szpitalom na ulicach Wilczej i Poznańskiej, warsztatom mechanicznym, rusznikarniom, wojsku i cywilom. Powstawało też wiele prymitywnych urządzeń prądotwórczych napędzanych siłą mięśni ludzkich, np. elektrownie rowerowe napędzane przez harcerzy. Dzięki tym przedsięwzięciom, do końca Powstania produkowano prąd umożliwiający korzystanie z aparatów służących do utrzymywania łączności oraz różnych nadajników.

 

Po niemieckim bombardowaniu 4 września 1944 r. niewiele zostało z hali maszyn na terenie Elektrowni. Fot. NN/ze zbiorów Muzeum Powstania Warszawskiego

 

Zobacz także

Nasz newsletter