Jan Rodowicz „Anoda”: człowiek legenda

„Był przykładem tego, jak trzeba żyć. I w czasach spokojnych, i w czasach nienormalnych” – tak o Janie Rodowiczu „Anodzie” mówił jego kolega z oddziału, Henryk Kończykowski „Halicz” – żołnierz Batalionu „Zośka”. Słowa te trafnie charakteryzują postawę życiową Jana Rodowicza, człowieka legendy, który żył zaledwie 26 lat, ale jego życiorysem można by obdzielić kilku ludzi.

Był żołnierzem słynnego Batalionu „Zośka”, doskonałym dowódcą i oddanym przyjacielem. Brał udział w głośnej akcji pod Arsenałem, walczył w Powstaniu Warszawskim, a jego tragiczna śmierć z jednej strony stała się symbolem komunistycznych represji wobec Powstańców Warszawskich, z drugiej zaś – nierozwikłaną tajemnicą.


Jan Rodowicz. Fot. ze zbiorów Muzeum Powstania Warszawskiego

Jana Rodowicza „Anodę” za zasługi wojenne odznaczono Krzyżem Srebrnym Orderu Wojennego Virtuti Militari (z 11 sierpnia 1944 r.) oraz dwukrotnie Krzyżem Walecznych (w 1943 i 1944 r.).

Urodził się 7 marca 1923 r. w Warszawie, zginął 7 stycznia 1949 r. w gmachu Ministerstwa Bezpieczeństwa Publicznego. Był synem Kazimierza Rodowicza, inżyniera (specjalisty w zakresie inżynierii wodnej) i profesora Politechniki Warszawskiej, oraz Zofii z domu Bortnowskiej, siostry gen. dyw. Władysława Bortnowskiego, we wrześniu 1939 r. dowódcy Armii „Pomorze”. Duchem patriotyzmu i poczuciem obowiązku walki o niepodległość kraju przesiąkał od najmłodszych lat. Jego rodzina szczyciła się wielopokoleniową tradycją służenia Polsce – przodkowie ze strony matki i ojca brali udział w powstaniu styczniowym. Starszy brat Jana, zawodowy oficer Wojska Polskiego, podporucznik służby stałej artylerii Zygmunt Rodowicz „Zero”, zginął 30 sierpnia 1944 r. w walkach na Mokotowie w szeregach 1 Dywizjonu Artylerii Konnej im. gen. Józefa Bema.

Jan Rodowicz naukę rozpoczął w prywatnej Szkole Powszechnej Towarzystwa Ziemi Mazowieckiej w Warszawie, gdzie należał do 21 Warszawskiej Drużyny Harcerskiej im. gen. Ignacego Prądzyńskiego. Od 1935 r. uczęszczał do Państwowego Gimnazjum i Liceum im. Stefana Batorego; wiosną 1939 r. zdał małą maturę. W Batorym należał do słynnej „Pomarańczarni” – 23 Warszawskiej Drużyny Harcerskiej im. Bolesława Chrobrego, w której zaznajomił się z wieloma późniejszymi legendarnymi członkami Szarych Szeregów, m.in. Tadeuszem Zawadzkim „Zośką”, Maciejem Aleksym Dawidowskim „Alkiem” czy Janem Bytnarem „Rudym”. Już wtedy dał się poznać jako pełen pomysłów i żywiołowości kolega.

Jan Rodowicz z rodzicami. Fot. ze zbiorów Muzeum Harcerstwa

Jan Rodowicz ze starszym o siedem lat bratem Zygmuntem. Fot. ze zbiorów Muzeum Harcerstwa

Okupacja

Po przegranej wojnie obronnej 1939 r. 16-letni Janek Rodowicz niemal natychmiast włączył się w działalność konspiracyjnego harcerstwa, które przyjęło kryptonim Szare Szeregi. Zaangażowany był w wiele akcji przeprowadzanych przez Organizację Małego Sabotażu „Wawer”, m.in. kolportował ulotki, zrywał flagi hitlerowskie i wywieszał polskie, wybijał szyby wystawowe fotografom, którzy wywieszali w witrynach zakładów zdjęcia niemieckich żołnierzy, rozbijał ampułki z gazem łzawiącym w kinach, w których wyświetlano niemieckie filmy propagandowe, malował na murach kotwicę – znak Polski Walczącej. Imponował kolegom spokojem, precyzją działania oraz odwagą.

Działalność konspiracyjną łączył z nauką – należał do grona słuchaczy tajnych kompletów Gimnazjum i Liceum Batorego. Zaprzyjaźnił się wówczas z Józefem Saskim, późniejszym żołnierzem Batalionu „Parasol”. Obaj wykazywali duże zdolności elektrotechniczne – stąd pseudonimy młodzieńców: „Anoda” i „Katoda”. Po zdaniu egzaminu maturalnego w 1941 r. uczęszczał do Państwowej Szkoły Elektrycznej drugiego stopnia, utworzonej z Wydziału Elektrycznego dawnej słynnej Wyższej Szkoły Budowy Maszyn i Elektrotechniki im. Hipolita Wawelberga i Stanisława Rotwanda. Równocześnie pracował, początkowo w warsztacie elektrotechnicznym, a następnie w zakładach radiowych Philipsa.

„Anoda” coraz bardziej angażował się w działalność konspiracyjną. Od lipca do grudnia 1942 r. uczestniczył w drugim turnusie zastępczego kursu Szkoły Podchorążych Rezerwy Piechoty „Agricola”, który ukończył ze stopniem plutonowego podchorążego. Wkrótce też, po utworzeniu Grup Szturmowych Szarych Szeregów podporządkowanych Kierownictwu Dywersji, został zastępcą dowódcy 2 drużyny Feliksa Pendelskiego „Felka” w Hufcu Centrum. Odbył także kursy wyszkolenia bojowego i wielkiej dywersji.

Następne miesiące upłynęły „Anodzie” na uczestnictwie w wielu akcjach bojowych i dywersyjnych przeprowadzanych przez Grupy Szturmowe. Wsławił się wówczas m.in. w akcji pod Arsenałem zorganizowanej 26 marca 1943 r., w ramach której skutecznie i brawurowo dowodził sekcją „butelki” podczas odbicia Jana Bytnara „Rudego” z rąk Gestapo (podkomendni „Anody” obrzucali butelkami zapalającymi samochód więzienny z „Rudym”). Wyniósł wówczas z pola walki ciężko rannego kolegę, Macieja Aleksa Dawidowskiego „Alka”, któremu wcześniej celnym strzałem ocalił życie. Za akcję tę otrzymał swój pierwszy Krzyż Walecznych.

Kolejne akcje, w których brał udział, to akcja pod Celestynowem przeprowadzona w nocy z 19 na 20 maja 1943 r. – uwolniono wówczas blisko 50 więźniów przewożonych do obozu KL Auschwitz; akcja „Sól” z 27 maja 1943 r., podczas której dowodził grupą ubezpieczającą oddział mający zdobyć środki do produkcji materiałów wybuchowych z magazynów fabryki chemicznej przy ul. Siarczanej na warszawskiej Pradze; a także likwidacja posterunku żandarmerii granicznej w Sieczychach w nocy z 20 na 21 sierpnia 1943 r. Podczas tej ostatniej akcji poległ harcmistrz ppor. Tadeusz Zawadzki „Zośka”.

We wrześniu 1943 r., po reorganizacji Grup Szturmowych i utworzeniu Batalionu „Zośka”, „Anoda” pełnił funkcję zastępcy Konrada Okolskiego „Kuby”, dowódcy III plutonu 1 kompanii „Felek”. W listopadzie awansował do stopnia sierżanta podchorążego. Ze swoim plutonem brał udział we wszystkich jego akcjach bojowych, m.in. 26 września w ataku na posterunek żandarmerii niemieckiej i policji granatowej oraz tzw. streifę na szosie powsińskiej, a także na koszary lotników w Wilanowie. Blisko miesiąc później w nocy z 23 na 24 października oddział „Anody” wykoleił i ostrzelał wojskowy pociąg pod Pogorzelą. Ostatnią akcją, w której uczestniczył Rodowicz, było wysadzenie przepustu kolejowego pod Rogoźnem koło Przeworska w nocy z 5 na 6 kwietnia 1944 r. „Anoda” jako dowódca akcji za jej wzorowe przygotowanie i przeprowadzenie po raz drugi otrzymał Krzyż Walecznych.

Przez ostatnie trzy miesiące przed wybuchem Powstania Warszawskiego „Anoda” przebywał ze swoim plutonem w bazie leśnej – w lasach Puszczy Białej w rejonie Wyszkowa, gdzie prowadził intensywne szkolenie wojskowe. Wówczas też poznali go koledzy spoza plutonu. Dzięki swojemu usposobieniu, poczuciu humoru oraz talentowi artystyczno-aktorskiemu zyskał ogromną popularność i sympatię całego batalionu. Ale myliłby się ten, kto widział w Janku Rodowiczu tylko utalentowanego humorzystę, którego żywiołowy dowcip, fantazja, pomysłowość przyciągały i zjednywały kolegów. Nigdy nie był dla nikogo obojętny i chociaż jako dowódca był jednocześnie wymagający, dbający bardzo o dyscyplinę – wszyscy koledzy i podkomendni po prostu wyjątkowo go lubili – wspominała po latach Anna Borkiewicz-Celińska „Iza”, koleżanka z oddziału.

 

Jan Rodowicz „Anoda” (z lewej) z Konradem Okolskim „Kubą”, Warszawa, 1943 r. Fot. ze zbiorów Archiwum Akt Nowych

Powstanie Warszawskie

„Anoda” przeszedł jeden z najcięższych szlaków bojowych Powstania. Początkowo walczył na Woli, gdzie 2 sierpnia jako zastępca dowódcy III plutonu „Felek” 2 kompanii „Rudy” Batalionu „Zośka” Zgrupowania „Radosław” wziął udział w udanym ataku na szkołę przy ul. Spokojnej, w której stacjonowały niemieckie oddziały. Następnego dnia na terenie obozu przy ul. Gęsiej zginął ppor. Tadeusz Tyczyński „Pudel”. Był on pierwszym poległym żołnierzem z plutonu „Felek”. „Anoda” ciężko przeżył śmierć przyjaciela. W 1946 r. pisał: Te dwa proste słowa, które wciąż mi szumią w głowie: „Pudel poległ” – jakże mi wiele mówią. Samo przezwisko „Pudel” jak dużo zawiera treści, ile mieści wspomnień wesołych i smutnych, wzniosłych i zwyczajnych, z życia i walki. Och, kochany Pudelku, jakże bliskim mi jesteś – „jesteś” czy byłeś, zastanowiłem się, przecież już nie żyjesz. Ależ nie! Jesteś, żyjesz, żyjesz w naszej pamięci i żyć będziesz, aż nie zginie teraz albo nie umrze później ten, kto cię choć trochę pamięta.

W następnych dniach „Anoda” brał udział w krwawych walkach o utrzymanie cmentarzy wolskich. Szczególnie odznaczył się 8 sierpnia podczas wyparcia Niemców z terenu cmentarza ewangelickiego oraz 9 sierpnia w trakcie ataku na gmach szkoły przy ul. Spokojnej. Podczas tej drugiej akcji został ciężko ranny w lewe płuco. Przewieziono go wówczas do Szpitala św. Jana Bożego przy ul. Bonifraterskiej na Starym Mieście, a następnie – do szpitala batalionowego przy ul. Miodowej, róg Długiej. Zgodnie z rozkazem dowódcy Armii Krajowej z 11 sierpnia otrzymał najwyższe polskie odznaczenie wojenne – Order Virtuti Militari. W tym czasie awansował też do stopnia podporucznika.

31 sierpnia podczas ewakuacji Starówki przeszedł morderczą drogę kanałami z grupą rannych żołnierzy Batalionu „Zośka” do Śródmieścia Północnego. Przez ponad tydzień przebywał na dalszym leczeniu w szpitalu przy ul. Hożej 36, potem dołączył do swojego oddziału walczącego na Górnym Czerniakowie. Pozostał w składzie dowództwa kompanii „Rudy” – jedynej wówczas pełnej kompanii wykrwawionego Batalionu „Zośka”. 15 września na jednej z ostatnich redut obrony przy ul. Wilanowskiej 1 został ciężko ranny w lewe ramię i łopatkę, miał strzaskane kości. Kolega z oddziału, Stanisław Sieradzki „Świst”, po latach wspominał: Byłem świadkiem ciężkiego zranienia „Anody”. Zajmował stanowisko bojowe na drugim piętrze. Leżał na balkonie z pistoletem maszynowym, obserwując budynki po parzystej stronie ulicy Wilanowskiej. Nadjechał czołg. Pocisk z działa trafił w balkon. Z trudem wciągnęliśmy rannego „Anodę” do pokoju, potem do piwnicy. Widok jego poszarpanej odłamkami klatki piersiowej był straszny. Byłem załamany, płakałem…

Jakby tego było mało, następnego dnia w drodze do szpitala „Anoda” został ponownie ranny w lewą rękę od pocisku z granatnika. Na szczęście w nocy z 17 na 18 września żołnierze 1 Armii Wojska Polskiego pod dowództwem gen. Zygmunta Berlinga ewakuowali nieprzytomnego „Anodę” pontonem przez Wisłę na praski brzeg. Tak zakończył się szlak powstańczy Jana Rodowicza. Kilka następnych miesięcy spędził w szpitalu w Józefowie koło Otwocka.

Symbole Grup Szturmowych namalowane przez „Anodę” na barykadzie „Lokomotywki” – kwatery plutonu „Felek” 2 kompanii „Rudy” Batalionu „Zośka” w pierwszych dniach Powstania. Wola, ul. Okopowa. Fot. ze zbiorów Archiwum Akt Nowych

 

Próba powrotu do normalności

Jan Rodowicz opuścił szpital na początku 1945 r. z orzeczeniem niepełnosprawności w 81 procentach. Wrócił do rodziny przebywającej w Milanówku i niemal natychmiast nawiązał kontakt z kolegami z oddziału, którzy przeżyli Powstanie. Straty w batalionie były ogromne. Spośród 520 zośkowców poległo aż 360 osób, w tym wielu kolegów „Anody”. W ramach tzw. drugiej konspiracji zaangażował się w utworzenie z byłych żołnierzy „Zośki” oddziału dyspozycyjnego szefa Obszaru Centralnego Delegatury Sił Zbrojnych na Kraj. Jako dowódca tego oddziału prowadził akcje propagandowe przeciwko nowej, komunistycznej władzy, rozpoznawał urzędy bezpieczeństwa publicznego i więzienia, ochraniał odprawy dowództwa. Tęsknił jednak za normalnością. Wielokrotnie powtarzał: Dobrze, że ta wojna się kończy. Nareszcie zabierzemy się do uczciwej roboty, bo czasem łatwiej walczyć, niż normalnie pracować i żyć – wspominała Anna Jakubowska „Paulinka” z „Zośki”. Kiedy więc płk Jan Mazurkiewicz „Radosław” wystąpił z apelem do byłych żołnierzy Armii Krajowej o ujawnienie się, 19 września 1945 r. „Anoda” stawił się przed Komisją Likwidacyjną AK.

Następnie krótko pracował w kancelarii Komisji Likwidacyjnej – wykorzystał ten czas na sporządzenie przy pomocy kolegów z oddziału ewidencji poległych i zaginionych zośkowców. Angażował się również w ekshumacje, organizował pogrzeby poległych towarzyszy broni na Cmentarzu Powązkowskim, tworzył kwatery powstańcze. Był także inicjatorem powołania Archiwum Baonu „Zośka”. Zachęcał kolegów do odszukiwania i zabezpieczenia materiałów historycznych dotyczących oddziału oraz do pisania wspomnień. Anna Borkiewicz-Celińska „Iza” opowiadała: Nasze skrytki miały bardzo cenną zawartość – po wojnie my, łączniczki, odnajdywałyśmy ukrytą tam korespondencję dowódców. Janek był zachwycony, mówił: „To jest przecież kopalnia złota, rzecz niesłychanie cenna dla przyszłych historyków”. I zorganizował biuro do przepisywania meldunków oraz dokumentów Batalionu „Zośka”. Ta ogromna praca, która wówczas została wykonana, zaowocowała wydaniem w 1957 r. Pamiętników żołnierzy Baonu „Zośka” (siedem wydań do 2012 r.). Przeszło 30 lat później ta sama Anna Borkiewicz-Celińska, korzystając z zachowanych materiałów, napisała znakomitą monografię Batalionu „Zośka”.

Chociaż trudno było zapomnieć o śmierci, próbował normalnie żyć. Jesienią 1945 r. podjął studia na Wydziale Elektrycznym Politechniki Warszawskiej. Górę wzięła jednak jego pasja do rysowania i dwa lata później, po wyleczeniu ręki i zdaniu egzaminu, przeniósł się na drugi rok Wydziału Architektury. Tutaj na architekturze odnalazł pełnię swoich zainteresowań, jego talent do rysunku mógł się wreszcie rozwinąć. (…) Z łatwością wykonywał prace z projektowania, rysunku, uzyskiwał bardzo dobre, najwyższe oceny. (…) Wszedł z całą pasją „w Wydział”, studia, życie studenckie i koleżeńskie – wspominał kolegę z wydziału Wojciech Świątkowski „Korczak”, były żołnierz Batalionu „Parasol”.

Do legendy przeszła narysowana przez Rodowicza klamka. Praca zrobiła ogromne wrażenie nie tylko na studentach, ale także na profesorach. Znakomite perspektywy i wielobarwne przekroje ukazywały bardzo zgrabny i pomysłowy mechanizm, działający nie na zasadzie obrotu, tylko pchnięcia lub pociągnięcia. Dopasowane tam były wszystkie zapadki i trybiki – zachwycał się pracą kolegi z architektury Jan Suzin, późniejszy popularny prezenter telewizyjny.


Rysunek Jana Rodowicza z zajęć na Wydziale Architektury Politechniki Warszawskiej, 1947 r.

 


Pałac w Cieleśnicy, akwarela autorstwa Jana Rodowicza, 1948 r. Fot. ze zbiorów prywatnych Katarzyny Chimiak

Po latach okrutnej okupacji i traumatycznych doświadczeń z Powstania „Anoda” znów był szczęśliwy. Realizował swoje pasje, prowadził bogate życie towarzyskie, przeżywał wielką miłość. Jego narzeczoną była Alicja Arens. Janek tryskał życiem – wspominał Jan Suzin. – Z głową pełną pomysłów zawsze był pierwszy do pracy, do pomocy, a także do żartów i studenckich figli. I cieszył się życiem. Snuł rozległe plany, chciał skończyć jak najprędzej studia i budować, rysować i projektować. Jan Suzin nie miał wątpliwości, że gdyby nie tragiczna śmierć, Rodowicz zostałby świetnym architektem.

Zjazd koleżeński żołnierzy z Batalionu „Zośka”. Od lewej: Stanisław Lechmirowicz „Czart”, Włodzimierz Steyer „Grom”, Jan Rodowicz „Anoda” (w furażerce) i Stanisław Sieradzki „Świst”, Zakopane, grudzień 1945 r. Fot. ze zbiorów Społecznego Komitetu Opieki nad Grobami Poległych Żołnierzy Batalionu „Zośka”

 

Aresztowanie i śmierć

Szczęśliwy i beztroski okres w życiu Rodowicza nie trwał długo. W Wigilię 1948 r. „Anoda” został niespodziewanie wyprowadzony z rodzinnego domu przy ul. Lwowskiej w Warszawie przez funkcjonariuszy Ministerstwa Bezpieczeństwa Publicznego. Matka na pożegnanie zdążyła jedynie wsunąć mu do kieszeni kawałek opłatka. Był pierwszym aresztowanym zośkowcem, potem w krótkich odstępach czasu nastąpiły kolejne zatrzymania.

„Anoda” został przewieziony do aresztu mieszczącego się w siedzibie MBP przy ul. Koszykowej w Warszawie, gdzie 7 stycznia 1949 r. podczas śledztwa zginął w niejasnych okolicznościach. Według UB przyczyną jego śmierci był samobójczy skok z okna na czwartym piętrze. Okoliczności jego śmierci do tej pory nie zostały jednak wyjaśnione.

12 stycznia 1949 r. jego ciało w tajemnicy przewieziono do zakładu pogrzebowego, a następnie anonimowo pogrzebano na Cmentarzu Powązkowskim. Rodzice o zgonie syna zostali poinformowani dopiero dwa miesiące później przez prokuraturę. Miejsce pogrzebania zwłok wskazał bliskim Rodowicza pracownik zakładu pogrzebowego przy ul. Rakowieckiej, wcześniej współpracujący z „Anodą” przy akcjach ekshumacyjnych zośkowców.

W okresie Polski Ludowej komunistyczne władze strzegły tajemnicy śmierci Jana Rodowicza i rozpowszechniały informacje o jego samobójczym skoku. W latach 90., na wniosek środowiska byłych żołnierzy Batalionu „Zośka” oraz rodziny, podejmowane były próby oficjalnego wyjaśnienia okoliczności śmierci „Anody”, jednak śledztwo zostało umorzone z powodu braku materiałów dowodowych.

Jan Rodowicz „Anoda” spoczywa w grobie rodzinnym na Starych Powązkach (kwatera 228-I-12). Jego nazwisko figuruje także na symbolicznej mogile w kwaterze Batalionu „Zośka” na Cmentarzu Wojskowym na Powązkach.

Od kilku lat w piwnicach dawnego Ministerstwa Bezpieczeństwa Publicznego – obecnie Ministerstwo Sprawiedliwości (Al. Ujazdowskie 11, wejście od ul. św. Teresy) – mieści się oddział Muzeum Powstania Warszawskiego. Zwiedzający ekspozycję zatytułowaną Cele bezpieki odkrywają losy więzionych w tym miejscu w latach 1945–1954 działaczy podziemia niepodległościowego, poznają również historię Jana Rodowicza „Anody”. Na dziedzińcu ministerstwa znajduje się pomnik upamiętniający jego osobę.


Zdjęcie Jana Rodowicz „Anody” wykonane po aresztowaniu przez UB. Fot. ze zbiorów Instytutu Pamięci Narodowej

 

Uśmiechnięty, pogodny i łagodny Janek

Jan Rodowicz „Anoda” był niezwykłą osobowością. Cechowały go niezłomność zasad, pracowitość i konsekwencja działania. Był wszechstronnie uzdolniony – majsterkował, konstruował, pisał wiersze, komponował piosenki, szkicował. Był duszą towarzystwa. Zawsze pełen humoru, dystansu do siebie. Pomimo przejścia przez wojenne piekło i utraty w znacznym stopniu zdrowia kochał życie i umiał się nim cieszyć. Dostrzegali to jego koledzy i najbliżsi. Cechą jego osobowości, którą należy podkreślić, była silna wola w przełamywaniu swojej słabości fizycznej i psychicznej. Jego rana była bardzo dolegliwa, bardzo ograniczała możliwości funkcjonowania, a jednak jeździł na nartach, a jednak dawał sobie z tym radę i nie pokazywał po sobie tego, że go boli i że to mu cokolwiek utrudnia. Nie afiszował się z tym. Ogromna samodyscyplina – mówiła z uznaniem Anna Jakubowska „Paulinka”.

 

Równie ciekawą charakterystykę Rodowicza przedstawił Jan Suzin: Szukałem w nim jakichś cech herosa. I nic nie znalazłem. To ciągle był ten sam uśmiechnięty, pogodny i łagodny Janek. Może tylko gdzieś na samym dnie jego uśmiechu czaiły się te stalowe błyski właściwe ludziom, którzy przemaszerowali przez piekło. A Janek przemaszerował.

Jan Rodowicz na Kasprowym Wierchu, 1947 r. Fot. ze zbiorów Instytutu Pamięci Narodowej

 

***

Wartości, którymi kierował się Jan Rodowicz „Anoda”, zarówno jako żołnierz, jak i jako człowiek, nadal są aktualne. Dlatego w 2011 r. Muzeum Powstania Warszawskiego ustanowiło Nagrodę im. Jana Rodowicza „Anody”. W tym roku przypada jej XI edycja.

 



 

Zobacz także

Nasz newsletter