Alicja Rykiel
- Czy pani pamięta wybuch drugiej wojny światowej?
Pamiętam, byłam dzieckiem, ale trochę pamiętam, że wojna, później okupacja, to wszystko, nie udzielałam się, bo byłam jeszcze dzieckiem. Do szkoły chodziłam, ale bardzo mało, bo tam, gdzie była szkoła, nas już wyrzucili ze szkoły Niemcy, a tu nie można [było chodzić]; kiedyś to była Dworska, a teraz jest Kasprzaka. To oczywiste, że musiałam, poszłam do szkoły, Niemcy zajęli szkołę, już było dalej do szkoły na Karolkową, szkołę znów Niemcy zajęli. To na Bema, na Bema znów szkołę i to tak – ta szkoła była taka rozerwana, nie było tego, a brat był starszy, to brat chodził do szkoły, bo brat był starszy ode mnie o cztery lata.
Na Karolkowej 25 mieszkania 10, jak teraz „Kasprzak” jest.
- Czy pani pamięta warunki okupacyjne?
Warunki były ciężkie, nie było tak luksusowo. Moja mama handlowała troszkę, jeździła za handlem, tatuś pracował w sklepie ze szkłem przy porcelanie.
Mój brat się udzielał, a później była akcja przed samym Powstaniem, zginął 27 kwietnia, akurat była akcja na Czerniakowskiej. On akurat nie wiem, za czym poszedł, czy mieli coś [przenieść], tego nie powiem, bo nie wiem – w tej akcji zginął. Jak zginął, to myśmy nie wiedzieli, gdzie brat jest, nie wiedziałam, tatuś też nie wiedział. Później, jak ich wszystkich zbierali, to zabrali ich do szpitala na Oczki. Akurat tatusia kolega pracował w tym szpitalu i poznał brata, mówi: „To chyba jest on”, ale nie był pewny. Przyszedł do tatusia, mówi: „Słuchaj, nie jestem pewny, czy twój syn tu nie jest”. Dostał całą serię, dwadzieścia cztery kule od razu mu wpakowali, bo zaczął coś podobno mówić i już całą serię wpakowali. Tatuś odebrał oczywiście ciało, pochowany został na Woli, na cmentarzu.
- Pani nie wie, do jakiej organizacji należał?
Mam wszystko zapisane, jaka to była organizacja, to wszystko mam zapisane. Nawet myślałam, że już jest na tablicy wystawiony, jeszcze nie jest wystawiony, powiedzieli, że z czasem może wystawią, dlatego że on zginął przed Powstaniem.
Później Powstanie wybuchło oczywiście, znaczy, jak wybuchło Powstanie wyrzucili nas pod „Klawego”, bo to jest dalej na Karolkowej, bliżej jest teraz „Klawe”, tylko teraz to się nazywa inaczej, tam jest ta fabryka leków, po drugiej stronie Karolkowej.
- Czy pani pamięta, kiedy to było?
Powstanie, godzina chyba szesnasta była, przyszli Niemcy nas wyrzucili oczywiście.
- Od razu tego pierwszego dnia?
Od razu pierwszego dnia. Ale nie, nas wyrzucili i pod „Klawem” nas ustawili. Dzieci osobno, kobiety osobno, mężczyźni osobno, ustawili do wystrzelania nas, ale później jeden Niemiec przyjechał na motorze, pyta się, czy ktoś potrafi mówić po niemiecku. Jeden wystąpił z naszego domu, młody człowiek, że on mówi, że jeżeli będziemy spokojnie, nie będziemy podskakiwać, w oknach nie będziemy stać, czy mamy broń gdzieś, nikt nie miał broni (a była oczywiście broń, ale wcześniej młodzież wywiozła). Bardzo dużo zginęło z naszego podwórka młodzieży, było sporo, chyba bym musiała wszystko liczyć tak dokładnie, ale tak gdzieś dziesięciu zginęło z podwórka.
W czasie Powstania, tak. Poszli, jeden chyba tylko ocalał czy dwóch, coś takiego. To nie wiem, czy jeszcze jeden żyje, czy nie, bo nie ma tak ciągle kontaktu z nim.
Puścili nas, myśmy oczywiście nazad przyszli do swoich domów, nie wolno było nam wychodzić do okna, nigdzie. Myśmy się przechowywali na Hrubieszowskiej, Dom Pocztowca stoi teraz, było trzy podwórka, a teraz tylko jest jedno podwórko, bo to podwórko później zostało zburzone, nie wiem, czy jak nas wysiedlili, bo jeszcze ono stało. Później, jak przyszło Powstanie, to już nie Niemcy nas wyrzucili, tylko [Niemcy] nas wyrzucili w kwietniu, to chyba 15 kwietnia coś tak było, to nas wyrzucili, przyjechali „ukraińcy”.
- Ale 15 kwietnia, którego roku?
W Powstanie.
- Powstanie wybuchło w sierpniu, a pani mówi o kwietniu.
W sierpniu Powstanie, ale brat zginął w kwietniu, a Powstanie było w sierpniu. Nas w sierpniu [wypędzili] – później przyjechali „ukraińcy” i nas wyrzucili, wychodzić, krzyczeli tylko: „
Czasy, złoto macie”,
czasy, złoto tylko chcieli. Kto tam miał, to chował oczywiście. Miałam na przykład kolczyki, mamusi, tatusia obrączki w warkoczach miałam, w Niemczech tak cały czas w tych warkoczach cały czas plecione miałam. Wyrzucili nas, kazali nam iść, nasz dom oczywiście od razu podpalili.
- Kiedy to było, czy pani pamięta datę?
W sierpniu, 15 sierpnia, jak było Powstanie, to później od razu 15 sierpnia nas już od razu wypędzili do Kolejowej, z Kolejowej nas poprowadzili do Pruszkowa. Myśmy w Pruszkowie chyba byli ze trzy, cztery dni.
- Jakie tam warunki były, czy pani pamięta?
Na podłodze siedzieliśmy, takie warunki były, że nie było stołów, krzeseł, tylko na podłodze się w kucki spało.
Co za jedzenie dawali – jakąś zupę, jakąś brukiew, coś takiego dali trochę; nie było luksusu, żeby dali nam jeść. Później jeszcze nas gdzieś dalej wywieźli, nie pamiętam gdzie, to żeśmy spali dwa dni na stołach, kto miał stół, zajął pierwszy lepszy, to na stole sobie siedział, położył się, spał, też nam dali jakieś jedzenie. Później już do Niemiec nas wywieźli do fabryki [niezrozumiałe], fabryka jakoś się nazywa, zapomniałam. W tej fabryce mamusia pracowała, tatuś i ja oczywiście.
- Jeszcze wrócę do sierpnia w Warszawie. Czy pani zetknęła się z jakimiś zabójstwami, czy pani widziała, co się dzieje?
Jak nas prowadzili, ludzi palili na Krochmalnej, to normalnie przyszli i ludzi wypędzili z mieszkań, strzelali do nich, trupy od razu. Do nas, jak weszli, od razu tylko granaty rzucali. Myśmy w suterynach byli, to granaty [rzucali]. Też było rannych sporo. Później, jak nas do Kolejowej prowadzili, to były trupy, po trupach się szło, po koniach się szło, konie leżały i trupy. Okropnie, w ogóle Wola bardzo ucierpiała. Szpital był dalej na Karolkowej, to był szpital zakaźny, to przecież też było bardzo dużo ludzi chorych, też wypędzili ich, kto ocalał to ocalał, też strzelali do nich, cuda się działy.
- Ta część Warszawy płonęła?
Okropnie. Na Krochmalnej, jak przyszli, to od razu domy podpalali, do nas też, nas wypędzili, od razu zaczęli palić domy.
- Można było coś zabrać ze sobą stamtąd?
Nic, skąd, tak jak stałam... Tak miałam tylko trzy sukienki na sobie, sweterek, płaszczyk, więcej nic.
Na sobie, żeby od razu nosić, bo przecież gdzie paczki – z paczek oni nie dali, żebym sobie poszła, wzięła. Mieszkałam na drugim piętrze, to jak oni mogli dać nam iść na górę po coś?
- Czyli pani się ukrywała z rodzicami w piwnicy?
W piwnicy oczywiście. Całe nasze podwórko w piwnicach siedziało, bo mieliśmy tylko piwnice, to była piwnica, drugie piętro, facjata. Myśmy przeważnie się ukrywali u tego właśnie poczciarza w tym domu, co były trzy podwórka, to w trzecim podwórku żeśmy siedzieli. Byśmy przesiedzieli, jeszcze było dobrze, to oni by przejechali, pojechali i już, bo tak nie widzieli ludzi nigdzie, bo ludzie tylko siedzieli w tym trzecim podwórku.
- Co ludzie mówili na wybuch Powstania?
Nic nie mówili, co mogli mówić, jak ludzie nie mieli głowy o mówieniu. Strzelali, mężczyźni uciekali, przychodzili nazad, bo się kręcili, nie wiedzieli gdzie [się schować]. Przyszli Powstańcy, nawet nasi chłopcy przyszli, którzy poszli walczyć, bo w fabryce „Philipsa”, tam przyszli partyzanci, chłopcy, którzy wojowali, powiedzieli: „Długo Powstania nie będzie, bardzo krótko będzie Powstanie – a Powstanie później jednak było długo. – Parę dni będzie wszystko i po wszystkiemu”. Nie było tak, jak oni mówili.
- Pani widziała tych Powstańców?
Oczywiście. Poubierani, hełmy mieli tylko, paski, broń trochę, dużo nie mieli broni, nie mieli czym za dużo walczyć.
- Co pani robiła w fabryce w Niemczech? Pani była dzieckiem.
Ale pracowałam już, od razu do pracy wzięli, nie było to, że byłam dzieckiem, oczywiście wszystkich nas prowadzili. Pracowałam w fabryce, to była taka duża fabryka. Z waty robiło się takie nici, takie grubsze, tak jak sznureczki takie grubsze, trzeba było podwadzać, jak to urwało się, to trzeba było szybko łapać. Mamusia to przy łożyskach do samolotów pracowała i tatuś.
Oczywiście. Całe podwórko wyrzucili, jedno, drugie, trzy podwórka, bo tak było jedno podwórko, później drugie, trzecie, tak podwórko za podwórkiem.
- Wszyscy państwo się znaleźliście w tej samej fabryce?
Wszyscy byliśmy. Później to jedni przyjeżdżali już po wyzwoleniu, to jedni przyjeżdżali na swoją rękę, a myśmy przyjechali całym wagonem, jak to się mówi.
- Jakie warunki były? Gdzie pani spała?
W Niemczech, w obozie to na takiej pryczy, takie koce dali, koc do nakrycia, więcej nic nie było, warunków nie było luksusowych, jedzenia nie było. Po prośbie chodziłam, jak można było parę minut się urwać na przerwie, to się troszkę poleciało do Niemców na górę i się prosiło, żeby dali kawałek chleba.
- Jak oni się odnosili do was?
Jedni dobrze się odnosili, dali, a drudzy źle. Poszło się do jednego domu, to powiedziała: „Cicho bądź, bo syn [ma] urlop i będzie − bach, bach – strzelał”. A drudzy machali ręką, wypędzali, koniec, to było takie, nie było przyjemności. Do wyzwolenia [wytrwaliśmy], przyjechaliśmy jakoś w grudniu, nie pamiętam dokładnie.
- W grudniu 1944 roku [1945 roku?? – red.]?
Tak. Wszystko było już po wyzwoleniu, bo tak to myśmy w Niemczech jeszcze byli, bo czekaliśmy na transport jakiś, żeby nas do Dziedzic przywieźli, w Dziedzicach byliśmy rejestrowani, że jako w Niemczech się było. Na swoją rękę kto pojechał, to nie był rejestrowany w Dziedzicach. W Dziedzicach, jak już do Polski transport był, to dali nam paczki, żywność, suchary, coś jeszcze takiego było.
- Ale od wyzwolenia, od maja 1945 roku ta fabryka przestała działać czy jeszcze wcześniej?
Nie, już przestała działać fabryka.
W takiej szkole byliśmy, nas utrzymywali w tej szkole, zajmowali się nami, jeść gotowali, dawali nam jedzenie.
- Czy pani pamięta, jakie wojska przyszły, wyzwoliły miejscowość?
Amerykanie.
Amerykanie, kilku takich czarnych, to oni tylko nas wyzwolili.
- Chodziła pani później do szkoły?
Nie. Myśmy w szkole tylko mieszkali. Nie było szkoły, żeby chodzić po szkołach, takich warunków nie było. Jeszcze było wyzwolenie, jak od razu można było szkołę, wszystko dla nas zrobić, nie mogli nam zrobić. Myśmy w szkole mieszkali, dali nam [lokum], po trzy, po cztery rodziny mieszkało tam. Jak była taka sala duża, to w tej sali cztery rodziny musiało mieszkać z dziećmi, tak jak byłam z rodzicami, następni byli z rodzicami tak samo, to było po tyle osób. Nie mieszkało się [osobno]. Tak samo jak w obozie byliśmy, to też albo była taka duża sala i łóżka poustawiane, też było sporo, albo jakieś mniejsze, to po dwie rodziny, po trzy rodziny. Tak że nie było tak, żeby sobie [oddzielnie mieszkać].
- Jak pani nie musiała pracować, to co pani całe dnie robiła?
Musiałam.
To się chodziło, nic się nie robiło. Wyszło się kawałeczek, pochodziło się, nigdzie się nie chodziło, gdzie można było chodzić, pracy nie dali nam przecież. Myśmy musieli czekać, aż nas stamtąd [ktoś] wywiezie, a kto chciał, to na swoją rękę jechał. Na swoją rękę tatuś nie chciał jechać, mówi: „Pojadę na swoją rękę i tak nie mam domu, i tak nie mam nic, to jak pojadę na swoją, gdzie będę mieszkał, a zawsze jak oni przywiozą…”. Do Dziedzic nas dowieźli, w Dziedzicach nas wysadzili, papiery, wszystko miałam, że jako byłam w obozie, a tak to czym się przedstawić, nie było czym, jak na swoją rękę ktoś woził. Na swoją rękę to mogli jeszcze złapać i do obozu gdzieś wsadzić.
- Ludzie się nie bali, że w Polsce są Rosjanie?
Też się bali, dlaczego mieli się nie bać. Ale już [każdy] wraca do Polski, już jest w swoim kraju, a nie w innym, nie siedzi w Niemczech. Przecież na początku w tym obozie to byli Ukraińcy też, ruskie, też byli w obozach.
Nie, też byli w obozie, też do pracy chodzili, tylko oni osobno pracowali, a my osobno, już nie dali im z Polakami [przebywać].
- Czy pani zauważyła jakąś zmianę w stosunku Niemców do was przed wyzwoleniem, po wyzwoleniu?
Myśmy byli w obozie, nasz obóz nie był taki tragiczny, bo myśmy chodzili tylko tyle, że myśmy spali. Oni obiady nam gotowali, chodziliśmy na stołówkę, jedliśmy. Tak że cały [ten], co nas przyjął, cały
Führer czy jak go nazwać, zły taki znów nie był, nie można powiedzieć, żeby był jakiś taki, żeby nas leli, bili, nie. Do pracy oczywiście musieliśmy wstawać, rano przychodził taki, on umiał po polsku troszkę, krzyczał: „Wstawać, wstawać!”. Każdy wstawał, ubrał się, do pracy. Później przyszedł na obiad, zjadł obiad. Jako dziecko pracowałam, była taka Niemka w fabryce przy tych maszynach, ona zobaczyła, że dobrze pracuję, że się staram (tak uważam, bo starałam się). Kazała mnie to robić, to robiłam to, kazała mnie wytrzeć, wytarłam, to później mnie do siebie dała, poszła do tego Niemca, że ona chce mnie do siebie brać na obiad, jak mamy przerwę, ta przerwa obiadowa to, że ona mnie na obiad będzie brała. Brała mnie do siebie na obiady.
- Rozumiem, że lepsze jedzenie?
Lepsze. Jak poszłam do niej, do domu oczywiście, to matka dała takie jedzenie, jak ona miała. Mało jadłam, szczuplutka byłam, bo mnie ta brukiew, ta trawa mnie nie odpowiadała, ślimaki mnie nie odpowiadały. Jak dawali takie ślimaki surowe jeść, to tego nie mogłam jeść. Jeszcze te rożki się ruszają, to mnie niedobrze się robiło. Ale mój tatuś jadł, bo musiał coś jeść.
- Była pani w tym obozie razem z rodzicami?
Razem z rodzicami, wszyscy byli razem z rodzicami. Nas już na wagon wsadzili, bo już nas nie chcieli nigdzie przyjmować. Jak nas już wywieźli, to nas tu nie chcieli, tu nie chcieli. Akurat jak popadliśmy do takiego obozu, że zły ten obóz nie był, nie można powiedzieć, że był zły. Nie bili nas, to było najważniejsze. Chodziliśmy tylko o tyle, że spaliśmy, to jedzenie nie było luksusowe, ale
Führer właśnie, jak były święta, to nam takie bułeczki dawał jako dzieciom, tylko dzieciom lepsze bułeczki dawał, świeżo było dla dzieci upieczone. Nie można powiedzieć, że on był zły, bo nie był zły, jako Niemiec to nie był zły, to nie można by było powiedzieć, że był jakiś podły człowiek czy jak.
- Kiedy pani wróciła do Polski?
Przed samymi świętami.
W 1945 roku akurat w grudniu żeśmy przyjechali, tak przed świętami na jakiś tydzień, półtorej.
Na Ochocie do tatusia kolegi żeśmy pojechali, jak już przyjechaliśmy z Dziedzic, to w pociągi nas wsadzali, znów żeśmy do Warszawy jechali. Jak żeśmy przyjechali do Warszawy, to tatuś miał na Ochocie kolegę, mówi: „Pójdę, zobaczę, może on tam mieszka, może nie, dom stoi, to może ona mieszka”. Poszedł tatuś do niego, mieszkał, nas przyjął, byliśmy dwa dni u niego, przenocowaliśmy. Tatuś pojechał, bo wiedział, że tatusia siostra mieszka, bo pisała list do nas.
Do Niemiec, bo się później poszukiwały rodziny, tatuś odpisał, że jesteśmy; siostrę miał też w Radości. Tatuś napisał do siostry, do Radości, że jest tu, ona dała adres, siostra druga mieszka na Żoliborzu, na placu Inwalidów, powiedział, jaka uliczka była (zapomniałam, jak ta uliczka się nazywa), tatuś pojechał sam, a myśmy u tego kolegi zostali. Później przyszedł brat cioteczny, ciotki syn, zabrał nas, takim wózkiem przyjechał, pożyczył sobie taki wózek, przyjechał po nas.
- Pani była na miejscu, gdzie stał pani dom?
Tak. Tego domu już nie było, spalony był. Myśmy wychodzili, to już spalili nam dom. Nas tylko wyrzucili i od razu podpalali dom. Najpierw, jak weszli do nas, to granatami rzucali do suteryny, było troszkę ludzi rannych, wychodzić, wszyscy powychodzili, rewizję –
czasy, złoto. Ale nic po kieszeniach nie miałam, bo miałam taki płaszczyk, to [szukali] po kieszeniach, czy nie mam coś w kieszeni. Miałam kilka zdjęć, to wzięli zdjęcia, rzucili, porwał, wyrzucili, koniec, nie było dyskusji, że to moje zdjęcia, że proszę mi oddać czy jak. Dyskusja, to jeszcze by wziął, strzelił, koniec, tak że nie było nic.
- Jak wyglądała Warszawa, jak pani wróciła?
Gruzy, jedne gruzy. Nie było komunikacji, tylko jeździły wozy ciężarowe i ludzi brali. Płaciło się parę groszy, bo parę groszy na tych Dziedzicach dali każdemu po ileś (już nie pamiętam, po ile nam dali), po parę groszy, zapisali nas. Później, jak już papiery [były], to do Czerwonego Krzyża się chodziło po papiery, na Mokotowską.
- Czy jakieś wydarzenie utkwiło pani w pamięci?
To, co tylko widziałam, bo nigdzie nie chodziłam, nigdzie się nie udzielałam. Byłam dzieckiem. Po pierwsze, brat zginął, to już tatuś pilnował, żeby nigdzie [nie chodzić], bo tatuś miał dosyć [utraty] brata. Brat miał dziewiętnaście lat, jak zginął przed Powstaniem.
Warszawa, 19 stycznia 2011 roku
Rozmowę prowadziła Małgorzata Rafalska-Dubek