Włodzimierz Piłatowski „Żubr”

Archiwum Historii Mówionej

Włodzimierz Piłatowski, urodzony w 1927 roku, zamieszkały w Warszawie.

  • Jaki miał pan pseudonim w Powstaniu?

Bardzo groźny – „Żubr”.

  • W jakiej rodzinie się pan wychowywał, kim byli pana rodzice, gdzie się pan urodził?

Urodziłem się w Warszawie. Moi rodzice to byli [pracownicy] umysłowi – urzędnicy.

  • Czy to był dom patriotyczny?

Normalny dom. W zasadzie wychowywałem się później sam, bo tylko z matką, ojciec nie żył.

  • Miał pan rodzeństwo?

Niestety byłem jedynakiem. Jak trochę dorosłem, to byłem harcerzem.

  • Urodził się pan w Warszawie, gdzie pan mieszkał?

W Warszawie na ulicy Rozbrat.

  • Ile lat miał pan w momencie wybuchu wojny?

Chyba dwanaście. Chodziłem do szkoły na ulicę Zagórną.

  • Jak pan pamięta 1 września 1939 roku?

Przed 1 września byłem na obozie harcerskim nad jeziorem Wigry, skąd nas przywieziono w trybie pośpiesznym do Warszawy tuż przed 1 września. Jak się okazało, wybuchnąć miała wojna albo już były zaczątki wybuchu. Porozwożono nas wszystkich harcerzy z obozu do domów. W tym czasie po przywiezieniu już były ruchy wojsk. Byłem takim „spryncem”, nie potrafiłem usiedzieć i biegałem na Dworzec Główny do żołnierzy, roznosiłem po wagonach kawę. Taki był mój początek wojskowy.

  • To było jeszcze w sierpniu, czy już we wrześniu?

To już był początek września.

  • Jak pan pamięta pierwszy dzień wojny?

Pierwszy dzień wojny to było po prostu zdziwienie, patrzenie się, jak leciały samoloty i jak bombardowały. Później to było wielkie zdziwienie i w pewnym sensie trwoga, co się dzieje. Tak to odbierałem.

  • Czyli jako dziecko czuł pan lęk?

Tak, już jako harcerz, pomimo tego, że mieliśmy w drużynach różne opowiadania, wykłady.

  • Do harcerstwa wstąpił pan w szkole?

W szkole, oczywiście.

  • Ile miał pan lat?

[Wstępując] do zuchów, [miałem lat] dwanaście, czternaście, później już jako harcerz byłem.

  • Kiedy był pan harcerzem, to już był okres wojny?

Jak byłem harcerzem, to jeszcze był okres przedwojenny. Jeszcze na obozie byłem jako harcerz.

  • Czy po wybuchu wojny chodził pan dalej do szkoły jako harcerz?

Chodziłem dalej do tej samej szkoły, dopóki Niemcy nam jej nie zajęli.

  • Kiedy to było, jaki miesiąc?

Ciężko mi to spamiętać. Później przeniesiono nas do innych budynków, czyli na Górnośląską róg Rozbrat do szkoły, do gimnazjum żeńskiego, które istnieje jeszcze (budynek istnieje) chociaż część jego została zbombardowana, cały front. Później w okresie okupacji chodziłem do szkoły, częściowo na ulicę 6 Sierpnia, a później po skończeniu, chodziłem do Giżyckiego na Mokotów.

  • Czym się zajmowała w czasie okupacji grupa harcerzy, do której pan należał? Czy wychowawcy was przygotowywali do tego, żeby się odnaleźć w nowej rzeczywistości?

To była tajna konspiracja, tego się nie uzewnętrzniało, nauczyciele raczej nie dawali po sobie znać, że cośkolwiek robią w tym kierunku. Pojedynczo tak, zwracano się o wstąpienie do tajnego harcerstwa – tylko w ten sposób.

  • Któryś z nauczycieli się do pana zwrócił?

Tak.

  • Pamięta pan nazwisko tego nauczyciela?

Nie.

  • Proszę opowiedzieć o grupie konspiracyjnej harcerskiej, w której pan działał.

Chodziłem już do Giżyckiego, do tajnego gimnazjum na Służewcu, to tam działałem. Po prostu roznoszenie różnych wiadomości, ulotek, krótkiej broni czy amunicji w niedużych ilościach. To były takie nasze zadania. Nawet nie wiedziałem, że mam szefa, dyrektora, kierownika tej szkoły, swojego zwierzchnika harcerskiego, dopiero zobaczyliśmy się w czasie Powstania w jednym batalionie. To był kierownik, pan Zieliński pseudonim „Modrzew” i on w „Wigrach” się znalazł, tam gdzie ja. Otworzyliśmy oczy [ze zdziwienia].

  • Wracając do okresu okupacji – oprócz roznoszenia ulotek, broni, czego was jeszcze uczono?

Uczono obchodzenia się z bronią, ćwiczenia były. Wyjeżdżaliśmy pod Warszawę do lasów i tam były ćwiczenia.

  • Na czym te ćwiczenia polegały?

Polegały na walce z nieprzyjacielem – jak się zachować, jak podchodzić, jak być ukrytym w lesie czy gdzieś indziej. Jeździliśmy wtedy z Dworca Gdańskiego bokiem pod górkę, pod podejście, bo bez biletu jeździliśmy wszyscy. Takie momenty to troszkę pamiętam.

  • Duża grupa wyjeżdżała na ćwiczenia?

Było nas około dziesięciu osób. Tej wielkości grupy były.

  • I tylko jeden opiekun z wami jechał?

Dwóch. Oni byli z bronią palną krótką i na tej broni myśmy się uczyli.

  • Często były takie ćwiczenia?

Co dwa, co trzy tygodnie.

  • Kiedy one się zaczęły, już od września?

Ciężko mi powiedzieć. Na pewno po wrześniu.

  • Jak pana rodzina w czasie okupacji dawała sobie radę? Czy rodzice pracowali, z czego się utrzymywali?

[Rodzice] pracowali, gdzie – nie wiem. To nie było podawane do wiadomości.

  • Nie zaznał pan głodu w okresie do czasu wybuchu Powstania?

W zasadzie nie.

  • Czy był pan świadkiem rozstrzeliwania, aresztowania Polaków?

O mały włos byłbym. Wracałem ze szkoły ze Służewca, jak były rozstrzeliwania w Alejach Ujazdowskich, ale nas nie dopuścili do tego terenu, bo to było przy parku Ujazdowskim. Tam były rozstrzeliwania. To tylko tyle, że wiedzieliśmy. W ogóle przechodniów, nikogo nie dopuszczono.

  • Przypomina pan sobie jeszcze jakieś takie sytuacje?

Nie. Byłem już po rozstrzeliwaniach w Wawrze, ale to mało pamiętam.

  • Ile miał pan lat?

Nie miałem czternastu lat. Byłem taki „fruwak”, wszędzie mnie było pełno.

  • Pamięta pan swoich najbliższych kolegów, którzy należeli z panem do grupy konspiracyjnej w harcerstwie?

Tak. Był Zbyszek Szymański (nie żyje już), Józio Stachlewski, Heniek Białecki, Bolek Dawidowicz. To była moja sekcja, którą dowodziłem. Byłem „sprync”, że mnie ustanowiono sekcyjnym.

  • Na czym polegała pana rola, co pan z tą grupą robił?

Po prostu dostawałem wiadomości na ćwiczenia jakieś czy na Sadybę w pola i zabierać ich na ćwiczenia. Wszelkie dyspozycje, wiadomości to ja im przekazywałem. Z nimi też dostałem wiadomość przed samym Powstaniem o wybuchu Powstania. Jak wróciłem ze szkoły, to na połowie piętra, jak szedłem do domu (wtedy mieszkałem na Przemysłowej, bo nas folksdojcze wyrzucili z Rozbrat), dostałem wiadomość, żeby natychmiast zebrać sekcję i udać się na punkt zborny na Zielną. Nawet nie wszedłem do domu, pół piętra dalej odwróciłem się i pobiegłem do Zbyszka Szymańskiego, Bolka Dawidowicza. Bolkowi dałem [znać], żeby dał znać do Heńka Białeckiego, gdzie punkt zborny mamy, i to natychmiast.... Ci, co przyszli, to żeśmy poszli. Przyszedł tylko Józio Stachlewski, Zbyszek Szymański i ja. Bolek Dawidowicz i Heniek Białecki niestety [nie] – podobno nie wypuścili ich z bramy, coś takiego. Spotkaliśmy się na Zielnej, a stamtąd dostaliśmy... to był taki punkt zborny...
  • Czy to było już 1 sierpnia?

Pierwszy sierpnia 1944 roku – to już było w pierwszy dzień. Stamtąd dostaliśmy paczki do przeniesienia na punkt zbiórki walk. Niestety, mieliśmy pecha, bo w tamtym kierunku, tak jak od nas z dołu z Czerniakowa, jak i dalej, żaden tramwaj ani autobus nie jechał. Przypadek czy pech? W drugą stronę jeździły, a w tą nie. Mieliśmy najgorszego stracha, jak szliśmy Żelazną, a tam była wacha po drugiej stronie, bunkier i warta niemiecka, baliśmy się, żeby nas nie zatrzymali, a każdy miał paczkę. Ale szwab patrzył tylko na nas, żeśmy przeszli i nie zatrzymali nas.

  • Wiedzieliście, co jest w tych paczkach?

Broń, złożone pistolety maszynowe. Przeszliśmy do placu Kercelego i na Wolę na ulicę Dzielną, tam mieliśmy punkt zborny. Okazało się, mieliśmy punkt ochrony dowództwa Powstania. Szczęśliwie żeśmy doszli. Po południu natomiast zaczęła się strzelanina. Wyjechały dwa samochody ciężarowe Bahnschutzów z bronią. Oczywiście domy były już obsadzone przez Powstańców, wszyscy zostali wystrzelani na tych samochodach, broń zabrana.

  • Niemcy?

Tak, bo oni zaczęli strzelać. Wszystkie okna były już obsadzone przez Powstańców. U nas tak się zaczęło.

  • Gdzie pan był w tym momencie?

W tym czasie byłem na dole w bramie i wpadł do mnie jeden Niemiec, ale to biegiem wleciał, furtka była otwarta, przeleciał, bo to takie otwarte podwórze było na ogródki. Po drugiej stronie ogródków już były mury cmentarza żydowskiego, dalej Powązkowskiego, to go wtedy zatrzymałem.

  • Miał pan broń?

Tak, miałem krótką broń. On ukląkł przede mną. Dla mnie to był pewien szok. Młody chłopak, mam broń, tu Niemiec, co z tym zrobić? On to zauważył, wstał i zaczął uciekać, to strzeliłem za nim dwa razy, nie wiem, czy trafiłem. W każdym bądź razie z budynku też strzelano do niego. Padł na ogródkach. To było pierwsze spotkanie z bronią i z faktycznym zabijaniem ludzi. Potem byłem na tym punkcie, [który] graniczył z gettem. Tam byli Niemcy. Nasi chłopcy obsadzili domek, bo to była taka oficyna, która wchodziła w getto, zamykała to wyjście [getta] i stąd ostrzeliwaliśmy się w stronę getta do Niemców.

  • Jak długo to trwało? Ile dni pan tam był?

Trzy, cztery dni, może więcej.

  • Jaki był nastrój?

Nastrój był bardzo żywy. Jeżeli chodzi o Powstańców, to niestety chłopcy ginęli. Mój jeden z dowódców, pseudonim „Miś”, zginął właśnie w getcie przez niemądre zachowanie. Po prostu leżał w gruzach getta i chciał zobaczyć, gdzie są Niemcy. Wstał i go wtedy skosili. To było bardzo tragiczne.

  • Jak przebiegały te dni? Co żeście jeszcze robili w tym czasie oprócz pilnowania i wyglądania przez okna?

W tym czasie było po prostu wypieranie Niemców z terenu, który oni zajmowali.

  • Częste były te potyczki?

Tak, codziennie. Nie byłem przy zdobyciu czołgu na Woli. On był doprowadzony na nasz teren, a teren nasz był ostrzeliwany z cekaemu z wieży kościoła na Nowolipkach. Niemcom (pod pistoletami) kazano ustawić czołg i musieli zestrzelić ten cekaem z wieży i zestrzelili. Dalej było normalne wypieranie Niemców. Pamiętam, wyparliśmy [ich] z Monopolu Tytoniowego na Dzielnej (tam żandarmi byli) i później przechodziliśmy pomału w getto. Niemcy się wycofywali. Myśmy doszli do „Gęsiówki”, tam byli Żydzi, sami fachowcy (krawcy, szewcy wszystko, Niemcy ich zgrupowali), którzy robili różne rzeczy. Dostaliśmy od nich obiad, wyciągnęli świnię.

  • Ci Żydzi?

Tam z „Gęsiówki”. Później poszliśmy na Starówkę.

  • Jak wyglądało przechodzenie z jednej dzielnicy do drugiej? Którędy przechodziliście?

Wszystko górą. Tu nie mieliśmy żadnych kanałów. Szliśmy rozbitym gettem, bo to gruzy i były naloty. Niemcy widzieli, że Powstańcy się przedostają, to ostrzeliwali nas z samolotów, ale dzięki Bogu jakoś się przedostaliśmy na Bonifraterską. Wyszliśmy przy Franciszkańskiej i poszliśmy na Długą do swojego batalionu, bo część naszego batalionu była na Woli, a część była na Starówce.

  • Jak nazywał się batalion?

„Wigry”.

  • Jakie zadanie tam było?

Wstąpienie do kompanii.

  • I co dalej?

I dalsza praca.

  • To już mówimy o Starówce?

To już na Starówce. Byłem w 2. Kompanii. Walczyliśmy w różnych miejscach i na Mostowej, AL-owcom pomagaliśmy i walczyliśmy z tyłu katedry od strony Kanonii, naprzeciwko Zamku, bo Niemcy chcieli się dostać, to musieliśmy trzymać obronę, żeby nie weszli do Starówki.

  • Jak długo udawało się chronić to przejście?

Ciężko powiedzieć, nie mogę określić, a nie chcę rzucać terminami, które nie pokrywałyby się z faktami. Myśmy mieli obronę i zmiany. Jak była zmiana, to była na Podwale do naszego batalionu, bo tam stał nasz batalion – Podwale 23, w tym miejscu przy Ministerstwie kiedyś Sprawiedliwości.
I tam właśnie po jakimś czasie doszła nas wiadomość, że został zdobyty czołg na placu Zamkowym. Nie wiedzieliśmy, jaki czołg – no czołg. Jak podano nam wiadomość... Po prostu szła poczta pantoflowa [i dowiedzieliśmy się], że został zdobyty czołg. Niemcy się wycofali i nasi rozebrali barykadę na Podwalu przy placu Zamkowym i wprowadzili go do środka. Miał przejechać Podwalem, ale zmieniono widocznie trasę i pojechał w Stare Miasto – Świętojańską do Barbakanu. Akurat byłem w naszym batalionie i zszedłem na dół do wyjścia na Podwalu (od strony Podwala jest wejście) i stałem w wyjściu. Słychać było jego warkot, jak on jechał przez Barbakan, skręcił w Podwale. Podwale nie było takie jak teraz (ta strona jak teraz jest wolna, pusta), [ulica] była zabudowana domami mieszkalnymi aż do placu Zamkowego, on jechał. Prowadzili starsi Powstańcy, z tyłu siedziało dwóch harcerzy z flagą polską. Stałem w wejściu, on koło mnie przejechał w [bliskiej] odległości. To był pojazd gąsienicowo-kołowy. Z przodu miał koła, a z tyłu miał gąsienice. W tym momencie, jak on przejeżdżał, to wyskoczył aktor Orwid, klepnął mnie porządnie po ramieniu i mówi: „Czemu nie idziesz witać?”. On przeleciał koło mnie, wyleciał za pojazdem, skręcił w prawo i za moment nastąpił wybuch. Wybuch był taki, że zrobiło się ciemno. Mnie wrzuciło do środka, do holu, leżałem na podłodze, ruszałem się, czy jestem cały, czy nie. Pomału opadł kurz z tego wybuchu – wstałem – jestem cały. Miałem czapkę, niemiecką panterkę, to leżała na ulicy na Podwalu. Jak to się stało, że czapka poleciała [na zewnątrz], a ja [do środka]? Wyszedłem na ulicę, jak opadał kurz, to zobaczyłem na Kilińskiego dosłownie jatkę z ludzkich ciał. [Ten aktor] też tam zginął. Ciała zwożono... Były śmietniki miejskie takie dla dozorców, co zmiatali, wrzucali i jechali – takie dwukołówki, które się przewracały, jechał, przewrócił i wysypał. To tymi śmieciarkami zbierano ciała. Ciała nawet części znaleziono na Rynku Starego Miasta na oknach. Tak to wyglądało.

  • Gdzie były składane ciała?

Ciała były składane na Podwalu, na Kilińskiego, jak się wchodzi do Podwala, to po prawej stronie jest ministerstwo, to jest duża wnęka i to była ziemia, tam stał pomniczek – stoi i teraz. Tam kopano i chowano ciała. Co nie mogli, to wywozili śmieciarkami i chowano gdzie się dało po prostu, bo to były porozrywane ciała. Ten pojazd, który nazywają czołgiem, a nie był żadnym czołgiem, to leżał, jak jest otwarcie [ulic] Kilińskiego i Podwale, to na Podwalu pod murem leżał na chodniku – wrak. Dosłownie wrak, tylko żelastwo. Niestety, bardzo źle to się skończyło, masa ludzi tam zginęła.
  • Co dalej, po sprzątnięciu ciał, ta grupa partyzantów robiła? Zostaliście tam dalej?

No tak, myśmy zostali, bo nasze miejsce postoju było nienaruszone, budynek stoi obecnie tak jak stał. Zresztą nasza tablica jest od strony Podwala z lewej strony wejścia, duża „wigrowska” (którą fundowałem i załatwiałem sprawę), pod latarnią wiszącą, żeby jak się świeci, to wieczorem też było widać.

  • Jak wyglądała wasza aprowizacja, jak wyglądało życie Powstańca w momencie, kiedy nie walczył, nie stał z bronią, czy był czas na sen, na jedzenie?

Na sen to był taki czas, kiedy wolnego było... Zwolnieni byliśmy, to każdy szedł i siadał, kładł się, gdzie mógł, i przysypiał tak, jak wypadało, jak pozwalał czas na to. Jedzenie – myśmy mieli na Podwalu w podwórzu kuchnię i stołówkę. Z tej strony od Podwala była nasza kwatera, a od strony Długiej był szpital. Podwórze było otwarte normalnie, to podwórze było całe zasłane zabitymi Powstańcami, nieżyjącymi już. Do dzisiaj nie mogę zapomnieć tego, jak jednego Powstańca wywieziono już nieżywego, był już bez butów. Stale pamiętam, jak ruszał palcami. Nie żył już. Spojrzałem, podszedłem bliżej, patrzę – wrażenie... Już człowiek był odporny na te wszystkie historie, bo to były morderstwa przecież, ale co zrobić – taki los był, taki czas i taki nakaz. Jeżeli chodzi o zaopatrzenie, to mieliśmy w budynku kuchnię, ściągano [jedzenie], skąd się dało. Ludzie dawali trochę i kuchnia gotowała i dawała.

  • W kuchni gotowała ludność cywilna?

Nie, myśmy mieli naszą [kuchnię] w środku i tylko dla Powstańców. Karteczki się dostawało na talerz zupy.

  • Jak sobie organizowaliście życie w czasie Powstania?

To, co ja powiem, to wolałbym, żeby nie [miało miejsca], ale co zrobić, los zmuszał do tego. Jak byliśmy na Dzielnej w Monopolu i miałem ładownicę (zabrałem Niemcowi) i załadowałem ją całą papierosami, bo były papierosy, leżały, można było brać różne. I na Starówce, śmieszna sprawa, ale co zrobić, takie jest życie, spotkałem w moim batalionie mój kierownik, czyli dyrektor tajnego gimnazjum i ja. Żeśmy spojrzeli na siebie, to zdębieliśmy. Nie wiedzieliśmy, że jesteśmy razem w konspiracji w jednym batalionie. To ja za papierosa dostawałem talerz zupy. [Papierosów] bardzo strzegłem, bo to był [sposób na] wyżywienie. Tak się musieliśmy ratować. Kolega zjadł, ja zjadłem – nie poszło to na marne, tylko dla dobra wszystkich.

  • Jak długo byliście na Starówce?

Do 2 września.

  • I co dalej?

Drugiego września myśmy wyszli kanałami, już kto mógł...

  • Przyszedł rozkaz wycofania się?

Tak, [przyszedł rozkaz] wycofania się i kto mógł, był zdrów, to mógł przejść kanałami. Tylko myśmy byli zgrupowani Długą do placu Bankowego z dowódcą „Trzaską”, ale oni przeszli jakoś zorganizowani jako kompania. Niemcy myśleli, że to Niemcy i oni przeszli przez Ogród Saski do Królewskiej, ale już później nie dali rady, bo Niemcy już się zorientowali i była strzelanina. Tak że reszta, gdzie były włazy kanałowe, to sprawdzali, czy można przejść. Były takie, że na czworakach [trzeba było iść], to się wycofywali, natomiast róg Miodowej i Długiej kanał (który istnieje), którym żeśmy się wycofywali, był otwarty, broniony, strzeżony przez nasze straże, tak że tędy wszyscy się ewakuowali ze Starówki. Cała Starówka prawie tędy wychodziła. Myśmy chcieli naszego kolegę, który był ranny na Długiej, wziąć, ale nie pozwolono z uwagi na to, że on był ranny w nogi i w tych ściekach nie mógł iść, nie można byłoby go przeprowadzić, a nieść tym bardziej, jak trzeba było iść przygarbionym. Myśmy cztery godziny szli do Nowego Światu, bo pod każdym włazem, który był otwarty, Niemcy pilnowali. Jak coś się tam zamąciło, to wrzucali granaty. Pod każdym włazem trzeba było przy ścianie, patrząc do góry, pomalutku iść, żeby nie zamącić ścieków. Niestety nasz przyjaciel został i zginął zamordowany. Tak się skończyła nasza bitwa na Starym Mieście. Kanał był obsadzony przez naszą żandarmerię, nie było żadnego bałaganu, żeby się wszyscy nie rzucali, tylko pojedynczo. Ja już wchodziłem, jak Niemcy byli pod sądami. Budynek sądów szedł przez Bonifraterską, szedł półkolem, był podjazd i tramwaje przejeżdżały do Ogrodu Saskiego. W Ogrodzie Saskim już byli Niemcy, rozstrzeliwali i do tego kanału ostrzeliwali. Tak że broniono kanału, żeby jak najwięcej Powstańców przeszło. Tak się zakończyła moja epopeja na Starówce.

  • Co było dalej po wyjściu z kanałów?

Po wyjściu z kanałów na Nowym Świecie usiedliśmy pod murami jak łazarze, mokrzy w ściekach – odpoczywaliśmy. Wzięto nas na Chmielną do budynku mieszkalnego, gdzie założono szpital, tam co mokre było, to uprano w wodzie, żeby te ścieki zeszły. Po wyjściu ze szpitala nasz batalion stał w kinie „Kasino”. Kino „Kasyno” było po stronie wschodniej i tam stanął nasz batalion. Zameldowałem dowódcy, że chcielibyśmy zobaczyć, co się dzieje w domach (ponieważ już jesteśmy tu, otwarte dojście do domów), żeby nam pozwolono przejść. Dostaliśmy przepustki i przeszliśmy na Czerniaków [ulicą] Książęcą do siebie, zobaczyć, co się dzieje, i tam zostaliśmy.

  • Co pan zastał w domu?

Jeszcze dom był cały. Wszyscy mieszkańcy byli. Spotkałem kolegów tak zwanych przedwojennych, z którymi się związałem, [dołączyliśmy] do jednego zgrupowania, do „Kryski”. Pozostałem tam do 12 września. Byłem ranny po wybuchu „goliata” na Rozbrat. Byłem ranny o tyle, że nie zrujnowany ciałem, ale wybuchem. Pięć godzin leżałem nieprzytomny, to mnie wyciągnęli stamtąd. Później, 12 września, jak już Niemcy podeszli Zagórną do Solca, zajęli szkołę na Zagórnej, gdzie był szpital, myśmy się wycofywali w stronę mostu Poniatowskiego i wycofywanie było w różny sposób. Wojsko [Berlinga] zabierało, przepływało, bo już polskie wojsko było na naszej stronie, oni nam pomagali. Bardzo dużo ich zginęło. Nie znali walk ulicznych, szli otwarci ulicą czwórkami. Niemcy walili jak do kaczek po prostu. Młodzi ludzie wszyscy. Jak już żeśmy się wycofywali i polskie wojsko też się wycofywało, to co zostało w stronę Wilanowskiej. Przy brzegu stał statek „Bajka” i stamtąd wycofywano wojsko, Powstańców i wszystkich rannych. Myśmy widzieli, że nie damy rady w żaden sposób. Nas sześciu przepłynęło Wisłę wpław. Nurt był bardzo mały w tym czasie, dzięki Bogu. Przepłynęliśmy na drugą stronę, na Saską Kępę. Byliśmy przejęci przez wojsko polskie i naszych (niestety dla mnie to nie rodacy, ci na Saskiej Kępie). Byliśmy przecież mokrzy, a ci żołnierze powiedzieli: „Państwo wyjdą spod pierzyn, bo to Powstańcy” – nikt się nie ruszył.

  • Mówi pan o ludności cywilnej, która was tak przyjęła?

Niestety. Dopiero żołnierze nakazali im wyłazić, powyrzucali ich z łóżek spod pierzyn i nas wsadzili. I tak dobrnęliśmy do dowództwa Wojska Polskiego na Grochowie. Dalej żyliśmy przy wojsku. Oni wiedzieli, kim jesteśmy, żywili nas, chowali.

  • Chowali przed kim?

Przed NKWD, przecież oni tylko czyhali i zbierali.

  • Jak długo tam przebywaliście?

Tam przebywaliśmy, zajęliśmy taki domek, gdzie jacyś mieszkańcy, folksdojcze uciekli. Myśmy się tam władowali i mieszkali.

  • Sześciu was było?

Sześciu. Nie mieliśmy z czego żyć, to żeśmy rozebrali cennik na targowisku na placu Szembeka (olbrzymie cenniki były) i dwa płoty i zbiliśmy z tego budę do handlowania. Handlowaliśmy w tej budzie wódką (znaczy bimbrem) i zakąską, żeśmy się z tego utrzymywali jakiś czas, ale jak się zaczęli dobierać… Jednego naszego [kolegę], stał naprzeciwko, pomagał takiej pani w budce z warzywami i enkawudzista go „zdjął”, to myśmy się musieli wszyscy [ewakuować] z tej budy – zamknąć i uciec. Uciekliśmy do tego domu przez okno, bo baliśmy się drzwiami. Stała na kuchni grochówka, tośmy pół surową zjedli i uciekliśmy do Wawra, żeby złapać jakiś samochód i uciec do Lublina. Tam spotkaliśmy na strażnicy Polaka, wojskowego dziadzia z wąsami. Powiedzieliśmy, że jesteśmy Powstańcami, zamknął nas do budy, żeśmy się najedli stracha, czy nas nie zamkną i nas nie wywiozą, ale nie. Poszedł do gminy, przyszedł, otworzył: „Idźcie do wójta po przepustki”. Załatwił nam przepustki i pojechaliśmy do Lublina. Schowaliśmy się w wojsku. Ruski nas wiózł. On zatrzymał gazika z sianem, że słomą, powiedział temu ruskiemu, ruski nas zakopał w siano. Jechaliśmy i co jakiś czas [kierowca] zatrzymywał się w lesie, wyjmował kubeczek blaszany i banieczkę do mleka (jak babki kiedyś nosiły), tam był bimber. Polewał nam, żebyśmy nie pomarzli, bo zimno było. My uciekliśmy.

  • Gdzie was wywiózł?

Do Lublina.

  • To był dalej wrzesień?

Już październik.

  • I co się działo w Lublinie?

Uciekliśmy do wojska.

  • Zapisaliście się jako wojskowi, czy dalej się ukrywaliście?

W wojsku mieliśmy oficerów z konspiracji i oni nas ulokowali.

  • Pamięta pan nazwiska tych oficerów?

Mam zapisane, ale... Z okupacji znałem... Znałem jednego, który też przepłynął Wisłę, porucznik. On mnie znał dobrze. Zapakował nas wszystkich do kuchni, żebyśmy się odżywili. Żeśmy robili w kuchni, obierali kartofle i odżywiali się. Później przyjechał nasz pułkownik, dowódca szkoły oficerskiej (nazwiska uciekają). Rozmawiał z nami, ale mówi: „Mam za mały samochód, przyjadę drugi raz, to was wszystkich zabiorę”. I rzeczywiście, drugi raz przyjechał „doczką” i nas wszystkich zabrał do Kąkolewnicy, bo on był dowódcą szkoły oficerskiej.

  • I co tam robiliście?

Ćwiczyliśmy. Skończyliśmy na tym, że nas po prostu ukrył. Później dalej żeśmy się ukrywali.

  • Do końca wojny?

Tak. Nie ukrywaliśmy się [z chęci], ukrywaliśmy się, tak jak los po prostu zrządził.

  • Jak wojna się skończyła, to wrócił pan do Warszawy i dalej się pan nie przyznawał, że był pan w Powstaniu?

Przyznawałem się, bo masa kolegów była, bo wszyscy mówili, że się przyznawali. Ja razem z nimi. Dlaczego miałem uciekać, jak byliśmy dalej razem i jakoś przeżyliśmy.

  • Jakaś konsekwencja była tego przyznania się, że byliście w Powstaniu?

Nie zamknęli nas. Głośne były msze na Solcu. Cały Solec, dzielnica była zawalona ludźmi i myśmy to urządzali. Nie zamknęli nas, za dużo nas było.

  • Był pan represjonowany później czy nie?

Chodziła za mną bezpieka i mówili: „Jak nie wydasz, to jesteś skończony. Nic nie będziesz miał, nic nie będziesz mógł robić”. Lawirowałem, jak mogłem. Wydać nikogo nie wydałem. Jeżeli chodzi o sprawy konspiracyjne, to jestem w porządku, mam czyste sumienie.

  • Jak w tej rzeczywistości ułożył pan swoje życie? Skończył pan szkołę?

Nie, nie skończyłem. Musiałem wyjść z uniwerku, ale jakoś układałem sobie [życie] między znajomymi, kolegami, jakoś dawałem sobie radę.

  • Z czego się pan utrzymywał? Zdobył pan jakiś zawód?

Tak.

  • Jaki?

Budowlany. Tu najwięcej znalazłem ludzi przychylnych i z nimi współżyłem tak jak należy. Jak człowiek jest jak należy, to i inni są tacy sami.

  • Czy Powstanie powinno wybuchnąć?

Tak. Powinno być, tylko nasi „przyjaciele” powinni ruszyć. Dlaczego Berlinga cofnięto? Przecież go cofnięto z dowództwa. Dlatego, że już był w Warszawie, już na tej stronie by zajął wszystko, nie byłoby tych zniszczeń i masa ludzi by nie zginęła jeszcze dodatkowo i wojsko by nie zginęło. Wszystko nam dorobili ci wschodni „przyjaciele”. Stalin powinien być na paski krojony. Krojony? Rwany na paski! Tak samo jak Hitler. Tak powinni dokończyć swojego żywota, bo na to tylko zasługują. Niestety, są jeszcze ludzie, którzy ich chwalą, bo dobrze im się żyło przy nim, mimo [winy utraty] życia wielu tysięcy ludzi. Dziękujmy Bogu, że ci, co zostali, przeszli jakoś. Szkoda tych, co zginęli. Szkoda, bo to byli ludzie w pełnym tego słowa znaczeniu.




Warszawa, 19 października 2010 roku
Rozmowę prowadziła Barbara Pieniężna
Włodzimierz Piłatowski Pseudonim: „Żubr” Stopień: strzelec Formacja: Batalion „Wigry”, Zgrupowanie „Kryska” Dzielnica: Wola, Stare Miasto, Śródmieście, Czerniaków

Zobacz także

Nasz newsletter