Antoni Dąbrowski „Leon”
Antoni Dąbrowski, pseudonim „Leon”, urodzony w 1927 roku.
- Czyli, gdy wybuchło Powstanie miał pan raptem siedemnaście lat?
Skończyłem, tak, urodziłem się w czerwcu, trzy, cztery dni temu.
- Walczył pan w oddziale, w jakiej formacji?
Baszta-K3.
- Siedemnaście lat to jeszcze daleko do dojrzałości, a już trzeba było podjąć bardzo ważną decyzję życiową, prawda? Czy te poprzedzające lata, lata okupacyjne, jakoś wpłynęły na pana?
Pewnie, że tak. To była taka tragedia dla Polski, że trzeba było trochę dla niej pracować.
- W roku 1939, gdy wybuchła wojna miał pan raptem 12 lat. Jak pan zapamiętał dzień wybuchu wojny 1 września?
Zapamiętałem, że nagle zaczęli strzelać w straszliwy sposób i że siedzieliśmy zawsze schowani.
- Gdzie wtedy mieszkaliście z rodziną?
Na Nowolipkach.
- Te pierwsze wspomnienia, to strzelanina?
Tak i że wojna jest i Niemcy. Kiedyś znaliśmy Niemców [mieszkali] niedaleko, ale oni wtedy przestali już rozmawiać z nami.
- To znaczy tacy Niemcy, którzy mieszkali wspólnie?
Normalnie tam byli, zdaje się mieli tam kościół. Ale od tego czasu to już oni z nami nie gadali.
- Czy dla rodziny to był zasadniczy zwrot w życiu? Czy ojciec pana został zwerbowany, poszedł do wojska?
Nie, on zdaje się nie. On był z nami w domu, bo pracował i nie był w wojsku – może już nie miał wieku, czy coś takiego. Ja nie wiem.
- Jak liczna była rodzina? Ile dzieci było w domu?
My byliśmy dwóch, trzech mężczyzn i jedna kobieta – ona też była w Armii Krajowej. Ten drugi mój brat, który zmarł dwa lata temu, był na Żoliborzu i w Puszczy Kampinoskiej i wrócili tu z powrotem.
Ona w jakiej części była? Zdaje się...
To siostra nasza. Nie pamiętam, w jakiej ona była sekcji, ale zdaje się coś było związane z Pragą i na Pradze, zdaje się już nie walczyli i ona uciekła do hotelu [w którym] pracował ojciec.
- W którym hotelu pracował?
Nie wiem, nie pamiętam. Na Chłodnej, blisko Marszałkowskiej. Czasami tam spałem, bo wtedy już przed Powstaniem chodziłem na Politechnikę, gdzie tam [był także] mój plutonowy „Gryf” i nie mogliśmy się nawet spojrzeć na siebie.
Bo to było wszystko w czasie wojny. On był już wtedy moim plutonowym i zapytał mnie jak przyszliśmy „Ile masz lat?” Ja powiedziałem „Osiemnaście”, a miałem wtedy piętnaście lat, a [on] nie poprosił o dokumenty, nic. Oni tylko chcieli mieć ludzi...
- Wróćmy do tego, bo to jest ważne. Mówi pan już o konspiracji?
O wejściu do Armii Krajowej.
„Gryf”chodził na Politechnikę, tylko był zdaje się na wyższym roku, ja byłem w pierwszej, czy w drugiej klasie, to jak mnie zobaczył, jak spacerowaliśmy w czasie przerwy w szkole, [mówił] „Nie patrz się na mnie, ani nic”, bo tak się bał, żeby go nie złapali i nie zamknęli nas.
- Czy wtedy pan wstąpił do konspiracji?
Zdaje się dwa lata przedtem – tam może będzie napisane w książce Antoniego Woszczyka „Baszta K-3” – dwa lata przed Powstaniem [wstąpiłem].
On nas brał do lasu, przypuśćmy koło Pragi na prawo. Tam były lasy, gdzie chodziliśmy i uczył nas tam rzeczy wojskowych, plany pokazywali nam i tak dalej.
- Musieliście się uczyć na przykład obsługiwania broni?
Broń, tak też. Ostatnią broń nam pokazywał jakiś dzień, czy dwa dni przed Powstaniem. Niechcący nacisnął, czy on, czy ktoś i ta broń strzeliła – to był taki strach, że ludzie się przestraszyli, krzyczeli, że już jest Powstanie! I podobno to było niedaleko [miejsca], gdzie był „Bór” Komorowski, nasz prezydent.
Dowódca Powstania – był podobno niedaleko tego domu. Jaka to byłaby tragedia, gdyby nas tam wszystkich złapali. A to niechcący, bo on nam pokazywał coś i tam jakoś to się ruszyło i strzeliło. To wszyscy wyskakiwali na ulicę, musieliśmy uciekać pojedynczo i tak dalej. To już wszystko wojna. I spaliśmy na cmentarzu żydowskim (dzisiaj to będzie Powązkowski), który zajęli Niemcy – tośmy tam spali w grobach. Aż wybuchło Powstanie.
- Od momentu tej zbiórki zostaliście tam?
Nie, szło się na zbiórkę, ale mówię jeszcze kilka dni przed Powstaniem już nie jeździliśmy do domu, tylko tam spaliśmy...
Tak, przygotowanie było na Powstanie. To już spaliśmy w takich dużych [grobowcach]. Nas tam było, zdaje się, siedmiu, czy ośmiu ludzi. A słyszałem, że podobno w drugich grobowcach było podobno dwieście ludzi schowanych. To się chowało wszystko i czekaliśmy na wybuch Powstania.
- Czego się pan jeszcze nauczył podczas zbiórek konspiracyjnych?
My często mieliśmy spotkania. Najczęściej blisko Woli, gdzie był rynek... koło Kiercelaku – tam bardzo często chodziliśmy, ale tylko przychodziła dziewczyna, łączniczka i nam mówiła „Jutro o dziewiątej, na tej ulicy, [pod] tym adresem” i to wszystko. Nie można było ani rozmawiać, ani nic, bo to wszystko w sekrecie się robiło.
- Czyli kolejne spotkania były umawiane przez łączniczkę?
Przez łączniczkę, bo nie można wtedy było pisać, ani nic.
- Czy składał pan jakąś przysięgę?
Zdaje się, że tak. Jak już tam szliśmy, składaliśmy przysięgę, że będziemy służyć Polsce i tak dalej.
- Czy mówiło się o tym, czy spodziewaliście się, że wybuchnie Powstanie?
Z początku nie. Z początku tylko chcieliśmy... Miałem przyjaciela, który był Niemcem i jego ojciec był właścicielem restauracji „Polonia” – naprzeciwko stacji w Alejach [Jerozolimskich] była taka [restauracja, gdzie] było pełno Niemców, tylko Niemcy tam chodzili, żołnierze. Jak ja wchodziłem, to zawsze chciałem im ukraść jakąś broń, ale się bałem, [że] jak ukradnę broń, to oni zabiją syna właściciela i mnie. Ale zawsze takie miałem, jak się nazywa...
Tak, o to chodzi, żeby coś ukraść.
- Pamięta pan jakieś akcje? Mały sabotaż, czy coś takiego? Braliście w tym udział?
Nie, my nie braliśmy w tym [udziału], tylko uczyliśmy się wszystkiego – pokazywali nam plany, jak walczyć i tak dalej. Później niektóre spotkania były takie, że przychodził porucznik „Tosiek” (ale bardzo rzadko), albo ten „Mazur”, co go pani widziała. Gdy później już wybuchło Powstanie, to wtedy tak, już pokazywali wszystko dokładnie, dlatego to, co pokazywali – wiem – to wybuchło, w lasach też nam pokazywali broń. I czasami trzeba było nosić broń schowaną [...], a pełno było Niemców, co podglądali. Jakby pani schowała tą broń?
- Kombinacje były przeróżne...
Ja chowałem to w duży chleb. Wyjmowałem wszystko, wsadzałem pistolet do środka, zakrywałem i nawet kiedy Niemcy mnie złapali z nim, to mnie puścili. Takie rzeczy trzeba zawsze... Nas też złapali, Jurek tam był ze mną. Złapali nas na ulicy i Niemiec już nas prowadził na Dzielną do więzienia – a ja miałem pełno nabojów w kieszeni. W ostatnim momencie zrobiłem sobie dziurę w kieszeni, żeby one pospadały na ulicę, ale on w pewnym momencie powiedział „A, możecie iść” i nas puścił. Takie szczęście mieliśmy!
- To szczęście. Podczas tych dwuletnich doświadczeń konspiracyjnych nie było żadnej wpadki, łapanki, czegoś takiego, że było zagrożenie?
W naszej kompanii nie było nic takiego. Owszem, łączniczki to były bardzo dobre kobiety i w tych domach, cośmy szli, to też byli tacy fajni ludzie, że nigdy nie było żadnego problemu.
- Zebrania, spotkania były w różnych miejscach?
Tak, w różnych mieszkaniach. Gdzie ona powiedziała, tam szliśmy i robiło się zebrania.
- Był pan ciągle nastolatkiem. Czy w tym czasie uczył się pan?
Chodziłem do szkoły, do kilku szkół, bo zawsze [nas] wyrzucali, Niemcy zawsze zajmowali szkoły. Na przykład na ulicy Bema była szkoła, [ale Niemcy nas] wyrzucili, potem poszliśmy na Grzybowską... nie pamiętam już ile szkół przeszliśmy, bo na Chłodnej chodziłem do szkoły normalnej, obok kościoła [św. Karola] Boromeusza. Tam na prawo była szkoła. Ale wybuchła wojna, później widziałem bunkier i tam zawsze siedział Niemiec w środku tak, że tyle [było] szkół, że w końcu nie zrobiłem żadnej szkoły.
- Dojdźmy do Powstania, bo to najważniejsze. Pierwszy sierpnia, gdzie pana zastała godzina „W” ?
Piąta? Nawet nam powiedzieli, że musimy być na Mokotowie o piątej, gdzieś na cmentarzu na Mokotowie i tam byliśmy i „Tosiek”, nasz porucznik, powiedział „No, teraz wybuchnie Powstanie.” I zaraz wybuchło Powstanie. Dali nam część [amunicji]. Mnie dali tylko granaty, bo nie było jeszcze pistoletów.
- To całe uzbrojenie – granat?
Tak. Reszta to ci, co mieli – wyskoczyliśmy na ulicę i tam został ranny Jurek Żołnierzak, ale nie wiem dokładnie gdzie, bo jak się biegnie, to nic nie można było [patrzeć] tylko oglądać się gdzie są Niemcy.Następnego dnia już nas zaatakowali i musieliśmy się wycofać do Lasów Chojnowskich i tam byliśmy dwa tygodnie.
- Czy tam dozbroiliście się jakoś?
Tak, bo tam na przykład wysłali nas na patrol (tam był, zdaje się „Gryf” czy „Mazur”, coś takiego) i Waldek, o którym mówiłem. Niemcy podchodzili do patrolu i porucznik – nie wiem dlaczego – powiedział do mnie, żebym poszedł z nim kilka metrów do tyłu, a oni się rozstawili obok szosy. Jak Niemcy podeszli, to oni zaatakowali, wybili ich – niektórzy uciekli z życiem, ale już mieliśmy trochę broni. Waldek dał mi nawet karabin i tak dalej. A dlaczego ten porucznik nie został razem z nimi, żebyśmy walczyli razem? Tego nie rozumiem. To był podporucznik tego „Tośka”. Nie znałem go, ale to są takie rzeczy, że...
- Mówi pan, że byliście tam w lesie dwa tygodnie?
Tak.
- A potem przyszedł rozkaz „Bora”, żeby wracać do Warszawy?
Tak. I wyszliśmy w nocy i zajęliśmy najpierw miasteczko przed Sadybą. Jakie tam miasteczko mogło być, czy wioska?
- Przed Sadybą to jest Wilanów chyba...
Wilanów nie. Jakaś wioska, weszliśmy w nią i tam nas ostrzelali w straszliwy sposób. „Tosiek” powiedział „Lepiej przejdźmy sobie trochę dalej” i przeszliśmy na Sadybę. Tam było kilku rannych. Naprawdę, taki był dobry człowiek, że jak ktoś był ranny, to biegł i zaraz pomagał. Pierwsze przychodziły te dziewczyny, leczyły, ale on im pomagał we wszystkim. Czyli to był taki porucznik – człowiek. Bo inny to by powiedział tak „Weźcie tego gościa i możecie [go] leczyć”, a on im pomagał we wszystkim. Zajęliśmy Sadybę. To było w nocy, byłem tam kilka dni, siedziałem na pierwszym piętrze, aż jednego dnia przyszedł z góry mój sąsiad, podszedł i mówi „Chcesz, tam idzie patrol niemiecki, możemy iść przeciwko nim”. I wyskoczyliśmy na ulicę, tylko nas dwóch. Z drugiej strony wyszedł „Mazur” i też poszedł z nami i wszystkich wzięliśmy do niewoli. Jeden tylko uciekł z Niemców, bo oni się tam schowali przed... na Sadybie jest taka woda, most. To dwóch tych, co byli przy moście zostali zabici, czy się poddali pierwsi. A reszta była z tyłu, to my przeszliśmy ten most i wzięliśmy wszystkich do niewoli.
- I gdzie ich odtransportowaliście?
To ja wiem? My wzięliśmy, a potem ich wzięli do portu, co tam był z tyłu i oni tam siedzieli. Tylko mnie mówili, że podobno ich wymienili za iluś tam młodych chłopaków- Polaków, a ja nigdy nie słyszałem o tym w żadnej książce, w żadnej historii. Jak ja mogę pamiętać po tylu latach, czy to była prawda, czy nie? Ja tam dzień i noc siedziałem w łazience i patrzyłem przez malutkie okienko na most.
- Był pan takim obserwatorem?
Tak. I na górze miałem drugiego kumpla, który był moim sąsiadem. Nie wiedziałem nawet, że on był sąsiadem. Stał tam i obserwowaliśmy. Były tam wille i obserwowaliśmy drugą stronę wody, kiedy podejdą Niemcy.
Później nas zaatakowali. A nie, my wyszliśmy przedtem. Później siedziałem w rowie i przyszedł taki gość na wymianę i się okazuje, że razem chodziliśmy do szkoły na Politechnikę. Jak to jest możliwe? Taki świat jest mały.
- To jest dobra konspiracja!
Wyszliśmy i poszliśmy w nocy kanałami przez fort na Mokotowie. W forcie był zbudowany tunel, nie tunel – kanał i doszliśmy do samego Mokotowa.
- W jakich akcjach zbrojnych brał pan udział?
Pierwszego dnia „Tosiek” spytał „Kto chce iść zdobyć bunkier?” i wystąpił jeden gość i ja. I wyszliśmy, pamiętam to, ale podobno się uparłem na ten bunkier, on mi pomógł i podskoczyliśmy i zdobyliśmy ten bunkier. Tylko nie wiem, czy zabiliśmy [Niemców], dokładnie nie pamiętam, ale zdobyliśmy bunkier.
- Jak wyglądało to zdobycie bunkra?
Przeskoczyliśmy ulicę tylko i już ten bunkier był nasz. Oni strzelali do nas, a my do nich strzelaliśmy, dlatego on powiedział „Tylko nie daj się!” Dlaczego nie strzelali jak myśmy lecieli tam? Może to już było ciemno, nie, zdaje się, jeszcze nie było. Albo może oni się wystraszyli i wtedy on powiedział „Biegnijcie tam” i koniec. Dlatego zaraz dostałem starszego strzelca i dali mi Krzyż Walecznych – to jest wszystko napisane w książce [Antoniego Woszczyka „Baszta K-3”]. To był pierwszy dzień po powrocie...
Z Sadyby... zaraz, może to był pierwszy dzień Powstania, a nie powrót do Sadyby. To był pierwszy dzień Powstania. A po powrocie do Sadyby, to siedziałem zawsze z porucznikiem i tam były 3 łączniczki. W piwnicy leżeliśmy bez przerwy, od czasu do czasu on mnie wysyłał tu, tam i w końcu mnie wysłał w miejsce, gdzie siedziałem bez przerwy. A Ukraińcy tak tam walili, że nie można było podnieść głowy.
- I które to było miejsce? Gdzie to się znajdowało?
To było, patrząc się na lotnisko… Lotnisko, czy wyścigi, już nie pamiętam. [...] Niedaleko szkoły Wawrzyńca, może jakieś ze dwieście metrów, były wille i tam siedzieliśmy w nich i obserwowaliśmy jak Niemcy się zachowali. [...]
- Jak liczny był wasz oddział – K 3?
K 3, tak. Porucznik był „Tosiek”.
- Jak wielu kolegów tam pan miał?
Nas tam było podobno mniej więcej około 150 osób.
- I wszyscy razem byliście zgrupowani?
Tak. Tam każdy miał swoją drużynę. „Gryf”, to był jeden nasz porucznik, później „Mazur”, który potem był dyrektorem Filharmonii Warszawskiej – on był sierżantem, był też bardzo waleczny, ten Waldek... Tam było kilku gości, co to prowadzili. A porucznik zawsze nas wysyłał, tu, tam i czasami musieliśmy nieść broń innym, co tam walczyli. Gdzie są zakonnice, szpital zakonnic koło ulicy Dolnej? Zna to pani? To tam im niosłem broń. Nosiłem.
Tam trzeba było uważać, przejście ulicy i tak dalej. Szliśmy Dolną do matki Jurka, żony „Żaka”, na chwilkę tylko, zaraz poszliśmy dalej.
Normalna, do walczenia, bo im zawsze owało broni i tam donosiliśmy.
- Na jak dużej przestrzeni operowaliście?
Normalnie siedziało się i doglądało wszystko, co tam się działo i to wszystko.
- Zajmował się pan obserwacją tego przejścia, gdzie ewentualnie spodziewaliście się natarcia Niemców?
Tego trzeba było doglądać bez przerwy. Z początku byłem z porucznikiem, a potem on mnie zostawił w jednym miejscu, żebym tylko doglądał jak idą Niemcy i ludzie też, trzeba było wszystkiego doglądać.
- Jak wyglądało życie codzienne oddziału? Kto gotował, kto się wami zajmował, gdzie spaliście?
Spaliśmy w byle jakiej chałupie, robili jedzenie i przynosili nam i to wszystko.
- Nie odczuwał pan głodu? Nie było takiej sytuacji?
Głodu nie pamiętam, widocznie nie było dużo głodu. Niektórzy chodzili do ogrodu i przynosili kartofle i tak dalej, ludzie dawali mięso... Nie było tak źle.
- Tam były ogródki przydomowe, luźna zabudowa?
Tak.
- Czy docierały do was jakieś informacje z walczącej Warszawy, ze Śródmieścia, ze Starówki?
Że Starówka upadła? Tam na przykład został zabity narzeczony mojej siostry, a drugi – jego przyjaciel - wrócił ranny i schował się w hotelu tam, gdzie pracował mój ojciec i tam była moja siostra. [Potem] ożenił się z nią i wszystkie dzieci później były jego i jej. Takie jest życie. A on uciekł później, bo wzięli go też do niewoli i uciekł idąc koło Włoch, uciekł na Jelonki, a ja nie chciałem uciekać, bo mówię „Jak nie mam żadnej rodziny, nikogo, to gdzie ja się mogę schować?” Jak szliśmy jako jeńcy, to tylko ogień widziałem.
- Jak długo pan tam pozostał? Czy do końca, do kapitulacji?
Nie mogliśmy tam walczyć dużo, bo oni wysłali pełno czołgów i porucznik „Gryf” wysłał mnie na pierwsze piętro, żebym zbadał jak daleko są czołgi. Jak podchodziłem, to drzwi do pokoju, które miałem otworzyć rozsadziło i straciłem od tego czasu słuch. Rzuciło mnie kilka metrów od drzwi do tyłu. Byłem jakieś dwadzieścia cztery godziny nieprzytomny.
- Który to był dzień, pamięta pan jaka to była data?
Nie mam pojęcia. To było już kilka dni, może dwa, trzy dni przed końcem Powstania.
Nie byłem ranny, ale byłem tak strasznie uderzony, że byłem prawie nieprzytomny. Jak się przebudziłem, to siedziałem, tam było koło mnie z pięćdziesięciu ludzi też takich – niektórzy ranni i tak dalej. Ale później wstałem i [poczułem się] już trochę lepiej i poszedłem dalej walczyć. W pewnym momencie porucznik „Tosiek” powiedział „Ci, co chcą się poddać, niech zostaną się na dole. Ci, co chcą walczyć, niech zostaną się na pierwszym piętrze. ” To ja też zostałem na pierwszym piętrze. Spaliliśmy wszystkie nasze dokumenty i powiedzieliśmy, że będziemy walczyli do końca. „Gryf” pogadał z Niemcami i tak urządził, że się poddaliśmy, bo nie mogliśmy uciekać do Śródmieścia, bo Niemcy już posadzili tam tyle min i rąbali w taki sposób, że tam nie można było przejść.
- Jak pan pamięta sam moment kapitulacji?
Jak było? Jak oni powiedzieli, że już nie mamy co walczyć, to wszystką broń złożyliśmy i poddaliśmy się Niemcom i oni nas wzięli do obozu do Pruszkowa.
- Był Pruszków, to jest etap przejściowy, a potem?
Potem nas wywieźli blisko Hamburga, do Dachau. Był taki obóz jeniecki, a później Niemcy wybrali wszystkich młodych, co mieli mniej niż dwadzieścia lat i wysłali nas do Austrii. Tam byliśmy w Bolsbergu i pracowaliśmy w niemieckich magazynach. Stamtąd nas wysłali do Jugosławii. W Jugosławii byliśmy aż do końca wojny.
- W Jugosławii pan mówi... Ale w charakterze...
Nie, to był, nazywał się, zdaje się Oberlangen, nie jestem pewny. To był obóz koncentracyjny cywilny, a nas trzymali tam jako cywilów, nie jako jeńców wojennych. Pilnowali nas tam żołnierze […].
- Gdzie ostatecznie pan był w obozie? Najpierw był pan w Dachau?
Nie, Dachau było koło Hamburga. Szkoda, że nie zapisałem tego wszystkiego. Gdyby pani mi powiedziała przedtem, to bym zapisał te rzeczy. To jest jakieś czterdzieści kilometrów od Hamburga.
- Potem przesłali tych młodszych do Austrii, tak? Tam była praca w magazynie?
Tak, a później do Jugosławii.
Pracowaliśmy w lesie, gdzie były miny, broń niemiecka – ładowaliśmy ciężarówki i reperowaliśmy tam na przykład drogi pociągowe. Jeden sierżant nas bił, a ten sierżant, to był Polak. Jak to jest możliwe? Jak coś się tylko nie ruszało, to brał i uderzył karabinem. To był Polak ze Śląska. Był sierżantem. A dlaczego Niemcy nas nie bili? Tam byli tacy Niemcy, że zostawiali jedzenie obok nas i mówili „Jak chcesz, to możesz to jeść.”
Czasami nas wieźli samochodami do pracy, to ci niektórzy Niemcy – żołnierze, mówili tak „Może mój syn, tak jak ty, jest gdzieś więźniem u Ruskich, Anglików czy Amerykanów” i dawali nam jedzenie. Czyli zawsze i wszędzie jesteśmy dobrzy i źli, tak?
Później, jak Ruskie podeszli blisko, to załadowali nas na pociągi towarowe i jak jechaliśmy, to przyleciały dwa samoloty i nas tak ostrzelały, że było kilku zabitych w naszym wagonie.
- Jakie samoloty, rosyjskie?
Zdaje się były... ja sądziłem, że były amerykańskie, ale teraz Waldek mi powiedział, że to były jugosłowiańskie samoloty. Ale oni sądzili, że to były niemieckie, bo jechał towarowy niemiecki, a tam byli w środku jeńcy. Obok nas zginął jeden taki, co się nazywał Furnier, dostał tutaj w mózg. My obydwaj go złapaliśmy, bo taki dobry był przyjaciel i... on już nie żył.
Później nie pojechaliśmy, bo nam nagle otworzyli drzwi i my z Waldkiem uciekliśmy. Przeszliśmy lasy, rąbali do nas z samolotów i Niemcy strzelali z jednej strony, a tamci z drugiej, a w lesie to zaraz schowaliśmy się i to wszystko. Następnego dnia poszliśmy do wioski, spaliśmy w stodole i przyszedł Ruski
towariszcz i nas zabrał do brygady międzynarodowej Tito. A my chcieliśmy tylko wrócić do Polski, to wszystko, a oni nam nie pozwolili. Mówili „Tutaj zostaniecie, aż się skończy wojna.” I tam byliśmy.
- Jak pan trafił do Andersa?
To jest właśnie wszystko historia. Byliśmy tam – to był może luty, coś takiego – i tam walczyliśmy przeciwko Niemcom. Ale kiedyś oni mi dali takie dynamity, żeby położyć na szosie obok i dali mi Polaka [pseudonim] „Żyd” i on mówi „Chodź idziemy postawić te dynamity na szosę zanim wyjdą niemieckie czołgi”, a ja mu powiedziałem „Nie. Ja tu widziałem [coś] wczoraj, słyszałem muzykę z daleka i poszedłem na górę. Okazało się, że ci Jugosłowianie tańczyli, [bawili] się. To jak to, oni będą tańczyli, a my będziemy walczyli z Niemcami?” I obydwaj uciekliśmy stamtąd, schowaliśmy się pod drzewem. Tam spaliśmy, bo tydzień czasu się nie spało, ani nic. Było nas siedmiu, ośmiu czy dziewięciu – z każdej narodowości był jeden. Jeden najlepszy, to był taki ruski sierżant i on nam powiedział „Chodźcie pójdziemy tu.” Poszliśmy, ale zaraz nas złapali Jugosłowianie i powiedzieli „To wszyscy jesteście uciekinierzy, dezerterzy z wojska” i wysłali nas na sąd, żeby nas sądzić. Ale takie szczęście jest – sądzili nas i nagle krzyknęli „Niemcy tutaj idą!”, a Niemcy szli z białymi flagami. Wtedy nas puścili, powiedzieli „To idźcie tam do waszej brygady.” A ci Niemcy się poddali. I wyszliśmy i wtedy nawet sierżant ruski powiedział „Wiecie, mówią, że może wojna się skończy wkrótce. To może chodźmy po górach, zamiast iść normalną szosą, żeby nie mogli nas złapać Niemcy” i szliśmy po wszystkich górach w Austrii i w Jugosławii. W końcu w jednym momencie jedna pani w górach nam powiedziała „Wojna się skończyła wczoraj” i wtedy zeszliśmy na dół i już byliśmy wolni.
- Gdzie to było? Ciągle jeszcze w Jugosławii?
To było niedaleko Gratzu w Austrii. Ale też takie... Chciałem iść do Polski i powiedziałem jednemu sierżantowi – to był, zdaje się, Grek czy Turek, czy coś takiego – „ Ja bym chciał wrócić do mojego kraju.” On mówi „Nie. Dzisiaj musimy przetransportować jakichś tysiąc jeńców do innego miejsca. Bo jak tu nie będziesz o drugiej, to... ” – wyciągnął pistolet, mówi – „Ja cię rąbnę, jak ty byś tu nie przyszedł.” A ja miałem trochę spaloną rękę. Przychodzi taki angielski lekarz i powiedział „Jak chcesz, to mogę ci to podleczyć.” Jak on mnie leczył, to rozmawiałem z nim [spytałem go] „Gdzie ten nasz generał Anders? Już jest w Polsce?” On mówi „Nie, on nie chce iść do Polski. Jest we Włoszech.” Ja mówię „To jak można tam iść do Włoch?” „To nie [problem], to się zorganizuje.” On tak szybko zorganizował [transport], że uciekło tam dwudziestu kilku, a ja tylko z kumplem – złapaliśmy dwa konie i konie mieliśmy, tyle pieniędzy... Tam leżało z pół tony pieniędzy. Byłem taki głupi, że nie wziąłem tych pieniędzy. Bo ja tam pracowałem...
- Jakie pieniądze? Czyje pieniądze?
Z całego świata, co zabrano wszystkim jeńcom niemieckim. Tam było tysiące tych jeńców. Pracowałem tam wtedy w sądzie i nawet miałem takiego [podsądnego] „Żyda” i „Żyd” powiedział „Jakbyś mnie puścił, to ja mam ukryty skarb pod drzewem. Dałbym ci połowę tego skarbu.” Mówię „Nie. Jestem tutaj w sądzie, to niech oni cię osądzą i to wszystko.” Bałem się. Mówię, [jeszcze] nie wyjdę na ulicę, on mnie rąbnie i pójdzie po swój skarb, tak? Ale uciekliśmy wtedy – uciekłem z koniem i drugi przyjaciel też z koniem, a reszta? Anglicy naładowali w swoje tanki tych wszystkich Polaków, co chcieli uciec i uciekliśmy wszyscy. Ale na drugi dzień to był skandal w całej Jugosławii, że mieli tam dziesięciu, czy nie wiem... nas było iluś tam, dziewięciu, czy ośmiu, czy dziesięciu tych Polaków – „To są dezerterzy z brygady międzynarodowej!” To tragedia była. Ale przyszedł do nas polski kapitan i pytał, skąd my jesteśmy. Spojrzałem tylko na niego, powiedział „To pan nie jest artysta?” To był Żabczyński, on był wtedy kapitanem. On mi nawet powiedział „Jak chcesz, to wyślemy cię do Afryki, żebyś studiował dalej.” Mówię „Nie, chcę iść do generała Andersa i pojechać z nim do Polski.” To co ja chciałem? Wrócić do swojego kraju, tak?
- I gdzie pan Andersa spotkał?
I oni nas wtedy – Anglicy – załadowali na czołgi, nie na czołgi, na samochody ciężarowe i nas zawieźli do Włoch. I tam już zostaliśmy w brygadzie generała Andersa. A Waldek został, bo on, zdaje się, w innej sekcji pracował. To kilka miesięcy później nie chcieli go puścić, aż przyszedł Tito i on dostał tam tytuł porucznika. Ale przyszedł Tito, to on [Waldek] mu się przedstawił i mówi „Chcę jechać do mojego kraju a mnie nie pozwalają.” Tito powiedział „Możesz jechać” i pozwolił mu wyjechać.[...]
- Jak się potoczyły pana losy z armią Andersa? Jak to wyglądało? Kształcili was jeszcze dalej?
No, tam to uczyliśmy się dwa, czy trzy miesiące artylerii, a później nas wysłali do innej brygady. A później poszedłem do szkoły i uczyłem się tam w gimnazjum. Nawet pytali się, zapisałem się tam do Armii Krajowej i powiedziałem, że jestem kapralem, a oni się spojrzeli „Nie. To pan w Powstaniu nie dostał kaprala?” Ja mówię „Dostałem, bo dostałem kaprala już w obozie jenieckim.” A „Tosiek” powiedział „To już ty jesteś teraz kapralem.” Ale oni później nie uznali, bo to gdzie tam, z tego obozu może nie doszła do nich żadna wiadomość, ani nic. I z Andersem później pojechaliśmy do Anglii. I zostałem w Anglii... I to już prawie wszystko. W Anglii jak skończyła się ta... W Anglii też chodziłem do szkoły. We Włoszech już chodziłem do szkoły cały czas. Jak pojechaliśmy do Anglii, to się skończyła szkoła. Raczej mnie wyrzucili, bo trzy miesiące leżałem tam w szpitalu na te swoje... operowany byłem na uszy. Potem nas puścili jako żołnierzy. Mieliśmy wolne miejsce do spania, metro w Londynie, wszystko było za darmo tak, że nie było tak źle. A co oni tam dawali? Zdaje się, funta tygodniowo na jedzenie.
- A jakieś obowiązki były ?
Wtedy, to już byliśmy wolni, bo już dali nam pracę. Na przykład zawieźli nas do Manchesteru i tam mieliśmy pracę w jakiejś fabryce materiałów. Nie chciałem tam [pracować], pojechałem do Londynu i to wszystko.
- Był pan już wtedy zdemobilizowany?
Tak, już tak, byliśmy. Tam pracowałem w parlamencie londyńskim jako pomocnik murarza. A przychodzili senatorowie i nas zapraszali na jedzenie i tak dalej. Czyli Anglicy też nie są tacy źli ludzie.
- Nie myślał pan o powrocie do kraju?
Gdzie tam! Ja się tak bałem powrócić do kraju. Myślałem, poznałem komunistów u Tity. To był taki okres, że u Tity wszyscy Węgrzy mnie zawsze informowali o wszystkim. Mówili „Masz nie gadać z tym człowiekiem ani słowa, bo to jest komisarz.” Tak tylko by się coś powiedziało o komunistach, to by zaraz ucięli głowę i koniec. Oni tacy byli. Naprawdę, trochę... Widziałem naszych chłopaków przywiązanych do słupa. Bili ich. Dlatego, że może oni powiedzieli, że nie chcieli czegoś zrobić, coś takiego i zaraz [ich] bili.
- Jednym słowem: jak wywieziono pana po kapitulacji Powstania, to już nigdy więcej pan do kraju nie wrócił?
Wróciłem zdaje się, w sześćdziesiątym którymś roku, jak mój przyjaciel Jurek przyjechał jachtem do Londynu, to wtedy pojechałem do Londynu i zapoznałem się z Polakami, znaczy – komunistami. […] Byłem cały czas w marynarce handlowej, osiem lat. To był najlepszy czas, jaki spędziłem [w Anglii]. Bo te wszystkie prace co tam dawali w Londynie, to nie były dobre prace. [...] Tam był „Orzeł biały” w Londynie. To kiedyś przyszedł taki pułkownik i powiedział tak „Tu pracuję jako robotnik przy budowie domu.” A on był pułkownikiem... [...]
- W Anglii był pan osiem lat. Potem pojechał pan do Hiszpanii.
Poszedłem tam do marynarki – tam się zarabiało pieniądze i dlatego pomogłem rodzinie i tak dalej.[...] A do Polski pierwszy raz przyjechałem, zdaje się, w 1970 roku, coś takiego.
- A potem przyjechał pan na sześćdziesięciolecie wybuchu Powstania?
Na pięćdziesięciolecie, na sześćdziesięciolecie przyjechałem.
- I spotkał pan swoich kolegów z Baszty?
A to codziennie było, za każdym razem mniej i mniej i mniej. A teraz przyjechałem w maju tylko po to, żeby tutaj iść na Mokotów. Okazuje się, że z mojej kompanii nie było nikogo, tylko ja sam. Nikogo tam nie znałem, to zostawiłem ich i poszedłem.
Oni już nie mogą chodzić. To wszyscy są inwalidzi.
- Teraz trzeba już ich szukać, rzeczywiście...
Takie są rzeczy, że się kończą.
Warszawa, 18 czerwca 2006 roku
Rozmowę prowadziła Iwona Brandt