Danuta Nowakowska

Archiwum Historii Mówionej

Danuta Nowakowska, w czasie Powstania Hubl, urodzona w 1930 roku.

  • Gdzie pani była w czasie Powstania?

Barska 5. Na Ochocie.

  • Oddział, w jakim pani była?

Nie byłam w żadnym oddziale, byłam za młoda.

  • Należała pani do harcerstwa?

Do harcerstwa.

  • Była pani w „Szarych Szeregach”?

W „Szarych Szeregach”.

  • Gdzie się pani urodziła? W jakim domu się pani wychowywała?

Na Barskiej 5 się wychowywałam.

  • Kim byli pani rodzice?

Tatuś był prawnikiem, był urzędnikiem BGK. Mamusia była w domu.

  • Czy miała pani rodzeństwo?

Nie, byłam jedynaczką.

  • Do jakiej szkoły pani zaczęła chodzić?

Do pani Szachtmajerowej.

  • Na jakiej ulicy?

Nie pamiętam, jaka to była ulica.

  • Jaka to była szkoła?

Szkoła była świetna, nauczanie było na bardzo wysokim poziomie, był świetny stosunek do [wszystkich]. To była żeńska szkoła, nie koedukacyjna. Z tejże szkoły mam do tej pory pięć przyjaciółek, więc musiała to być szkoła naprawdę świetna. Wszystkie oczywiście z Ochoty, zaczęłyśmy się przyjaźnić już w okresie szkolnym i ta przyjaźń przetrwała do dzisiejszego dnia.

  • Kiedy pani wstąpiła do harcerstwa? Czy jeszcze przed wybuchem wojny?

Nie.

  • Ile miała pani lat w momencie wybuchu wojny?

Dziewięć lat.

  • Jak pani zapamiętała dzień 1 września 1939 roku?

Myśmy byli ewakuowani, to znaczy bank BGK był ewakuowany. Z nami pojechał jeszcze nasz kuzyn. Pojechaliśmy na wschód, do Równego.

  • Kiedy byliście ewakuowani?

Nie pamiętam, którego to było dnia.

  • Ale jaki to był miesiąc?

Wrzesień, było już bombardowanie na dworcu, więc jeszcze przed końcem wojny. Później z Równego…

  • Wróćmy jeszcze do wyjazdu z Warszawy.

Okropne to było.

  • Co pani, jako małe dziewięcioletnie dziecko, zapamiętała? Jakie sceny pani utkwiły w pamięci?

Pamiętam tylko bombardowanie na dworcu.

  • Bardzo się pani bała czy też nie zdawała pani sobie sprawy?

To nie był strach, to było jakieś przerażenie. Nie strach, żeby się bać, tylko chaos potworny, bo wyjeżdżamy z domu, z Polski. To znaczy nie wiedzieliśmy, że z Polski, tylko że wyjeżdżamy. Dlaczego? Bo wojna.

  • To był wrzesień?

To był wrzesień.

  • Pojechaliście państwo do Równego. Jak długo tam byliście?

Nie pamiętam. Później z Równego do Przemyśla. Już Warszawa, Polska była zajęta przez Niemców. W Przemyślu przechodziliśmy przez granicę. To przejście przez granicę pamiętam. Pamiętam, jak zobaczyłam Niemców. Rosjanki chodziły w nocnych koszulach jak w balowych sukniach.

  • Gdzie je pani widziała, na ulicy?

Na ulicach. To nie w Równem, nie pamiętam, gdzie. Natomiast przechodziliśmy przez most i pamiętam Niemców bardzo wytwornych, z butami wypastowanymi, w bardzo eleganckich mundurach, którzy byli bardzo usłużni, pomagali przenieść ciężkie walizki.

  • Czyli zachowywali się dobrze?

Jak dżentelmeni się zachowywali.

  • Co jeszcze pani zapamiętała?

Nic, koniec. Pamiętam jeszcze podróż, że było zimno, miałam jakiś kożuszek krótki. Skąd, co, jak – nie wiem.

  • Z Przemyśla, po przejściu granicy wróciliście państwo do Warszawy?

Do Warszawy.

  • Czy pamięta pani, kiedy to było?

Nie.

  • Miesiąca pani nie pamięta?

Nie pamiętam.

  • Czy to był 1939 rok?

Na pewno. Nie mam kogo zapytać, bo kuzyn nie żyje. Był jeden pokój uszkodzony w mieszkaniu, bo granat trzasnął. Dowiedzieliśmy się, że brat mojej mamy nie żyje, który był komandorem i zginął na Oksywiu. Po powrocie oczywiście dowiedzieliśmy się o tym wszystkim. Tak się zaczęło życie w okupowanej Warszawie.

  • Kiedy pani zaczęła chodzić ponownie do szkoły po powrocie do Warszawy?

Nie pamiętam tego, myślę, że we wrześniu chyba, bo nie byłam opóźniona.

  • Ale nie w 1939 roku, bo wtedy pani wyjechała z Warszawy?

Nie, to chyba musiał być 1940 rok, ale naprawdę nie pamiętam.

  • Pamięta pani, do jakiej szkoły?

Do Szachtmajerowej.

  • Wróciła tam pani?

Tak, istniała ta szkoła, z tym że była podczas okupacji pod szyldem krawieckiej. Były maszyny do szycia i myśmy coś tam szyły. Niemcy dostarczali jakieś materiały, myśmy to szyły. Ale odbywały się lekcje, komplety się odbywały.

  • Czy zapamiętała pani któregoś nauczyciela z tego okresu?

Pamiętam, ale nazwisk nie pamiętam. Niestety miałam udar i masę rzeczy mi pouciekało.

  • Jaki klimat był w tej szkole w czasie okupacji?

Był fantastyczny klimat.

  • Czy byłyście uczone, jak się macie zachowywać na ulicy?

Tak, oczywiście – jak się mamy zachowywać, jeżeli przyjdzie jakaś kontrola od strony Niemców. Jeżeli były w tym czasie lekcje, to chowało się zeszyty pod ławki, a wyciągało się różne szmaty, które szyłyśmy. Poza tym były komplety w domach.

  • Kiedy pani wstąpiła do harcerstwa?

Nie pamiętam roku.

  • Ale w tej szkole, do której pani chodziła?

W tej szkole. Niestety bardzo wiele rzeczy nie pamiętam.

  • Co pani pamięta z okresu okupacji?

Z okresu okupacji pamiętam, że chodziłyśmy na przykład i zapalałyśmy świeczki przed pomnikami Polaków. Na rogu Filtrowej był pomnik, chyba Sapera. Nasze mamy się zbuntowały, że jesteśmy za młode na takie akcje. Co myśmy jeszcze robiły? Przede wszystkim jeździłyśmy na różne ćwiczenia, miałyśmy ćwiczenia z zakresu bandażowania i wszystkich usług medycznych; Alfabet Morse’a, pod Warszawą jakieś ćwiczenia. Niewiele pamiętam z tego okresu.
  • Co pani zapamiętała z samej okupacji do wybuchu Powstania? Czy była pani świadkiem jakichś scen, które utkwiły pani w pamięci?

Byłam. Na tle muru kościoła Świętego Jakuba, który jest bardzo blisko nas (ten mur nie był widoczny z naszego mieszkania), była akcja rozstrzeliwania, byli rozstrzeliwani Polacy. Tam jest do tej pory chyba tablica na murze. Wszyscy wiedzieli, co się dzieje. Szczęśliwie tego nie oglądałam, to nie było naprzeciwko okien naszego mieszkania. Okna naszego mieszkania wychodziły na Kaliską, a to było na Barskiej.

  • Czy widziała pani akty przemocy ze strony okupanta?

Nie.

  • Nie była pani świadkiem?

Szczęśliwie nie byłam.

  • Jak byłyście przygotowywane do Powstania? Czy zdawała pani sobie sprawę z tego, że Powstanie jest przygotowywane?

Chyba nie. Chodziłyśmy na przykład pomagać biednym ludziom robić porządki w mieszkaniach i byłam na takiej akcji w dzień wybuchu Powstania, gdzieś na Grójeckiej. Też już nie pamiętam, gdzie. To było okropne, bo to byli bardzo biedni ludzie, brudy były straszne. Raczej do takich akcji byłyśmy. Myśmy były bardzo młode, żadnych akcji z bronią czy nauk strzelania, czy obchodzenia się z bronią nie przechodziłyśmy.

  • Ile miała pani lat w momencie wybuchu Powstania?

Czternaście.

  • W momencie wybuchu była pani w domu?

Byłam na Grójeckiej. Przyjechała po mnie mamusia: „Natychmiast chodź do domu”. Wiedziała, gdzie jestem. Żeśmy z koleżankami szorowały podłogi czy coś w tym guście robiłyśmy. „Natychmiast, jak najprędzej chodź do domu”. Jak żeśmy szły od przystanku, to już widziałam Powstańców stojących na ulicy Barskiej, z bronią ukrytą częściowo. Jak weszłam do mieszkania, to zdrętwiałam, bo całe mieszkanie było pełne Powstańców.

  • Czyli rodzice pani byli zaangażowani?

Tak. Nie wiedziałam na przykład, że Anglik się uczył polskiego u nas w mieszkaniu. O tych rzeczach się nie mówiło.

  • Co pani teraz wie na ten temat?

Nie wiem więcej na ten temat.

  • Wie pani tylko, że rodzice byli zaangażowani w walkę z okupantem?

Mama głównie, bo tatuś pracował i nie miał na to czasu. Musiał utrzymać cztery osoby, babcia z nami jeszcze mieszkała. Natomiast jak weszłam do mieszkania, to nieomalże zdrętwiałam. Usiadłam natychmiast do maszyny i szyłam opaski biało-czerwone. Pamiętam to bardzo dobrze.

  • Co pani robiła przez pierwsze dni Powstania? Czy nie wychodziła pani w ogóle z domu?

Nie wychodziłam z domu. Nasz dom był pod obstrzałem z akademika, nasza klatka schodowa była pod ostrzałem. Tam była luka, nie było domów i był bardzo dobry widok na akademik. Natomiast w piwnicy był zrobiony szpital. W tym szpitalu w miarę możliwości, swoich umiejętności, pomagałam. U nas leżała w mieszkaniu na tapczanie dziewczyna. Pamiętam całą wannę krwi. Ta dziewczyna umarła zresztą, ale kto ją wyniósł, kiedy ją wyniósł – nie wiem. Jeszcze śmieszny przypadek, jak przyszedł mój kolega do mnie, jeszcze przed wybuchem. Przyszedł najpierw znajomy rodziców, który blisko mieszkał. Powstańcy go wypuścili, bo było jeszcze widocznie tyle czasu, że mógł wrócić do siebie. Przyszedł mój kolega i jego już nie wypuścili, bo się bali, że zostanie postrzelony. On z nami przebył całe Powstanie.

  • Pamięta pani, jak się nazywał?

Tolek Bajt.

  • Czy udzielał się w czasie Powstania?

Tak, bardzo się udzielał. Myśmy zresztą się przenieśli do piwnicy, jak wszyscy, bo był obstrzał. Było niebezpiecznie, niby to drugie piętro tylko, ale wszystko jedno. Po klatce nie można było chodzić i gnieździli się właściwie wszyscy lokatorzy w piwnicy.

  • A szpital, o którym pani wspomniała, też był piwnicy?

Też był w piwnicy, ale w innej piwnicy. Później szpital został ewakuowany, chyba do Monopolu Tytoniowego, bo na Kaliskiej był Monopol Tytoniowy.

  • Nie pamięta pani kiedy, którego dnia?

Nie pamiętam. Wiem, że ten kolega pomagał przy ewakuacji, ja już nie.

  • Co jeszcze pani zapamiętała z tego okresu, do momentu wyjścia całej rodziny z domu?

Pamiętam, jak się słyszało tak zwaną szafę w piwnicy i później były różne wybuchy. To był charakterystyczny dźwięk zgrzytu, nie zgrzytu broni niemieckiej, którą nazywali albo „krową”, albo „szafą”. Ale to wszystko trwało krótko, bo od wybuchu Powstania to raptem dziesięć dni.

  • Jaki był nastrój przez te dziesięć dni wśród ludności cywilnej, wśród Powstańców?

Powstańcy się wynieśli wcześniej, bo było chyba zagrożenie. Zresztą jeszcze przed ewakuacją naszego domu była ewakuacja domu wcześniej, na Barskiej 3. Wtedy myśmy byli wszyscy skupieni na klatce schodowej, blisko bramy. Brama była przedwojenna, czyli nad bramą były mieszkania. Czekaliśmy, że nas też wygrużą stamtąd.

  • Niemcy ewakuowali z poprzedniego domu?

Tak, Niemcy oczywiście.

  • Czekaliście również?

To był okropny moment, to głównie „własowcy” byli. Ale jakoś wtedy nas to ominęło. Jaki był nastrój? Lęku, strachu, ale spokojnie, bez żadnych histerii. Tam bardzo kulturalni ludzie mieszkali, to był bankowy dom, głównie urzędników BGK, ludzi raczej z wyższym wykształceniem.

  • Czy docierały do was w pierwszych dniach jakieś gazetki?

Nie.

  • Ksiądz dotarł?

Nie.

  • Radia państwo słuchaliście?

Nie, skąd, nie było gdzie.

  • Przejdźmy do momentu, kiedy kazali państwu wynosić się z domu. Jak to wyglądało?

Nie pamiętam momentu wejścia Niemców, natomiast pamiętam moment wyrzucania nas z piwnic i z domu. Oddzielili mężczyzn od kobiet i miotaczami ognia podpalili na naszych oczach dom, do piwnic miotali ten ogień.

  • Jak się zachowywali w stosunku do was, do ludności cywilnej?

Jak wszędzie, z wrzaskiem, krzykiem: Raus! i tak dalej. Najdramatyczniejsze było oddzielenie mężczyzn od kobiet. Bogu dzięki, mojego taty nie było z nami, był gdzieś na mieście. Później się dowiedziałam, że był w pobliżu, ale nie dotarł do domu i Bogu dzięki. Zginąłby, bo ci wszyscy panowie zginęli.

  • Wszyscy, którzy zostali z tego domu wyprowadzeni?

Tak, oddzieleni od kobiet, od dzieci. Oni wszyscy zginęli.

  • Czy widziała pani, że zostali rozstrzelani?

Nie. Oddzieleni. Nas wygnali, a co się z nimi działo, nie wiedzieliśmy. Później się dowiedziałam.

  • Rozmawiamy o tym, czego pani była świadkiem. Kobiety zostały wyprowadzone z domu. Gdzie was poprowadzono?

Na razie na podwórko i tam właśnie następowało oddzielenie mężczyzn. Bardzo to i podpalenie miotaczami od piwnic było dramatyczne. Już wiadomo było, że dom spłonie. Tak się stało zresztą. Później nas pognali na Zieleniak.

  • Czy pamięta pani dzień, w którym wygnanie nastąpiło?

Nie.

  • Pognano was na Zieleniak. Co pani tam zobaczyła?

Starałam się jak najmniej zobaczyć, bo to było wszystko bardzo dramatyczne. Wiem, że miałam usmarowaną [twarz]. Tam było masę „własowców”, więc Zieleniak był koszmarem. Była mowa, że gwałcą kobiety, że gwałcą dziewczyny, więc mnie mama wysmarowała czymś buzię, żebym wyglądała brudna. Babcia była z nami, też się martwiliśmy o babcię. Tu muszę jedną rzecz powiedzieć. Mamusia z domu wzięła tylko i wyłącznie małą walizeczkę, w której były leki, a wśród leków tatuś zapakował biżuterię mamy. To jest ciekawostka, bo tę biżuterię mam.

  • Udało się ją przechować?

Ona była w Ravensbrück z nami, udało się ją zachować. To jest ciekawostka. To była jedyna rzecz, którą mamusia wzięła z domu, nieduża walizeczka. „Co tam masz?”. − „Leki”. Rzeczywiście były leki, a wśród leków była zapakowana, zakamuflowana jakoś biżuteria.

  • Tych leków wam nie zabrano?

Nie, mówiłyśmy, że leki. Droga była koszmarna oczywiście, z wrzaskami, z biciem, byli chorzy ludzie na wózkach, nie na wózkach, kulawi.

  • Mówi pani o drodze na Zieleniak?

Na Zieleniak, tak.

  • Może pani więcej o Zieleniaku opowiedzieć? Co pani tam widziała oprócz chaosu?

Niewiele widziałam albo nie pamiętam. Byli skotłowani ludzie, chorzy, było dużo rannych. Każdy właściwie siedział na swoich bambetlach, bo ludzie pobrali z domu różne rzeczy, futra, nie futra, coś, co było cenne dla nich. Były spazmy, krzyki, płacze. Poza tym była mowa, że „własowcy” w stosunku do kobiet, do dziewczyn… Że gwałcą, był lęk o to. Myśmy się bali o babcię, bo przecież była starszą osobą. Z nami był też Tolek Bajt.
  • Ale przecież mężczyzn oddzielono w momencie wyprowadzenia was z domu.

Tak, ale on nie był mężczyzną, był chłopcem.

  • Ile miał lat?

Czternaście lat.

  • Był w pani wieku?

Tak. On się zachował z nami, z nami powędrował na Zieleniak. Nie pamiętam, czy na Zieleniaku, czy w Pruszkowie dołączył jeszcze jeden kolega, Bogdan Turski. Zieleniak miał straszną sławę. Nie byłam świadkiem żadnych dramatycznych scen Bogu dzięki.

  • Ile dni pani była na Zieleniaku?

Nie potrafię powiedzieć. Niedługo, bo oni wypychali ludzi, nowych przygnali. Wypychali ludzi do Pruszkowa. Więcej pamiętam z Pruszkowa.

  • Jak się pani dostała do Pruszkowa?

Nie wiem, mam dziury.

  • Co pani pamięta z Pruszkowa?

Z Pruszkowa pamiętam, że też siedzieliśmy na bambetlach. Pamiętam, że podeszła do nas jakaś sanitariuszka i pytała się, co, jak. Mówi: „To ja chłopców wyprowadzę, później panią, a później mamę”. Udał jej się wyprowadzić tych dwóch moich kolegów, a nas już nie, już nie zdążyła.

  • Czy im się udało przeżyć wojnę?

Tak.

  • Spotkała pani ich potem?

Tak, oczywiście.

  • Była pani z mamą i z babcią?

Tak. Ciągle miałyśmy wiadomość, że tatuś nas szuka. Rozwieszałyśmy kartki, gdzie jesteśmy.

  • W Pruszkowie?

Tak, w Pruszkowie, żeby się z ojcem spotkać. Bogu dzięki żeśmy się nie spotkali. W którymś momencie, któregoś dnia (też nie pamiętam, ile czasu byłam w Pruszkowie, może późniejsze przeżycia to wszystko zatarły) wygnali nas i babcię. Oddzielili od nas. Nas [wepchnęli] do wagonu, była mowa, że na roboty jedziemy. Babcię oddzielili. Był dramatyczny moment, pamiętam ten moment. Babcia wylądowała pod Warszawą na jakiejś wsi, całkiem jej było nieźle u gospodarzy. A nas zawieźli.

  • Panią i mamę?

Mamę i dużo mężczyzn. W pewnym momencie stanął pociąg i wszystkich mężczyzn wygrużyli z wagonów. Zdaje się, że nikt z nich nie przeżył. Pognali nas i zobaczyłyśmy, że to Ravensbrück.

  • Czy wiedziała pani wcześniej coś o Ravensbrück?

Nie. O obozach koncentracyjnych oczywiście żeśmy wiedziały.

  • Natomiast o Ravensbrück nie?

Nie.

  • Proszę opowiedzieć o Ravensbrück.

Tam nas pognali na tak zwane piaski, to znaczy był przy parkanie nasyp bardzo duży, piaszczysty. Przetrzymywali nas na tych piaskach z bagażami. Wszyscy z walizkami, z tobołami, a my z tą walizeczką. W pewnym momencie podeszła jakaś Polka w białym fartuchu, która nosiła wodę czy herbatę, już nie wiem tego. Pytała się, skąd, z jakiej dzielnicy Warszawy, bo Polacy mieli tam znajomych, mieli krewnych. Okazało się, że miała znajomych w naszym domu. [To była] Magda Suska, pewno już nie żyje, bo była dużo starsza ode mnie. Mamusia mówi, że ma biżuterię. Ona mówi: „Dobrze, jeżeli przyjdę drugi raz − bo to nic nie było wiadomo przecież − to niech pani wrzuci do fartucha”. I tak się stało. W jakimś woreczku mamusia to wrzuciła jej do fartucha. Siedzieliśmy na tych piaskach, a później nas zagnali do łaźni. Miałam długie warkocze, grube, więc mi obcięli krótko włosy, nie ogolili mnie, bo nie miałyśmy wszy. Mamusi też nie ogolili, a tak to golili.

  • Czy pani była cały czas razem z mamą?

Cały czas byłam z mamą. Później nas zagnali do bloku. Zaczęło się życie w obozie. Przez jakiś czas była urocza blokowa, którą później zamordowali Niemcy, pani Zofia, ale dalej jak się nazywała, nie pamiętam. Jako młodocianej dawali mi mleko chyba jakiś czas, byłam uprzywilejowana. Naprzeciwko na pryczy spała spadochroniarka, Angielka. Usiłowałam z nią rozmawiać, ale jeszcze mało znałam angielski. Tak się życie toczyło w obozie.

  • Czy pracowała pani jako dziecko?

Nie.

  • A mama?

Mama też nie. Mamę kiedyś zagnali do noszenia kubłów. Mamusia była bardzo słabej konstrukcji. Widzę ją, jak niesie ten kubeł, nie kubeł z jedzeniem. To ciężkie było.

  • Mama nosiła pojemniki z jedzeniem?

Tak, to były ogromne pojemniki.

  • Kotły?

Kotły. Później mnie zabrali na jakieś roboty, to mamusia przybiegła, dowiedziała się od ludzi, że mnie wygrużyli z baraku i dobiegła jeszcze przed bramą, zanim nas wyprowadzili. Dogadała się, że ona pójdzie zamiast mnie.

  • Panią rzeczywiście cofnięto?

Tak, cofnięto, ale to było okropne wszystko razem.

  • Jak dzień wyglądał, jak pani nie pracowała?

Bardzo różnie. Apel się nieraz ciągnął w nieskończoność. Później było: Suppe holen. Jeszcze chodziłam do pani, której wrzuciłyśmy [biżuterię]. Ona pracowała w kuchni. Nieraz chodziłam do niej (ukradkiem to wszystko było), zupę w jakimś pojemniku mi dawała. One miały dojście do jedzenia. Później oddała nam tę biżuterię, z którą nie było wiadomo, co zrobić. Oczywiście w siennik się zagrzebało to wszystko.

  • Ktokolwiek wiedział oprócz pani i mamy o tej biżuterii i tej kobiecie?

Nikt nie wiedział. Było takie pomieszczenie, gdzie była woda bieżąca i obudowana basenem okrągłym, a pod ścianą leżały trupy, gołe przeważnie, obdarte z ubrania.

  • Ale to był osobny budynek, poza barakiem?

Nie.

  • To było w tym samym baraku?

Tak, oczywiście, wszystko razem było. Nie pamiętam, jak było z toaletą.

  • Te ciała pani widziała?

Tak, widzę do tej pory.

  • Było wiadomo, czy kobiety, które tam są, zmarły z wycieńczenia, czy zostały zabite?

Nie, chyba z wycieńczenia po prostu umarły. Nikt się nie interesował, dlaczego one leżą i dlaczego umarły. Później moja mama zachorowała na tak zwany dur krwawy (to była biegunka potworna, która wykańczała) i została zabrana do rewiru. Na początku miałyśmy nawet koce obciągnięte poszwami i prześcieradła, później to się szybko skończyło. Mamusia leżała na rewirze. Na Boże Narodzenie jakimś cudem tam weszłam. Pamiętam na tym rewirze Ukrainki, które śpiewały i wyskubywały sobie brwi. Później to się zmieniło, któregoś dnia zastałam mamę leżącą pod oknem, na ziemi, z trupem. Można było przysyłać paczki, raz na miesiąc chyba. Tatuś przysłał paczkę. Ojciec był bardzo praktyczny, przysłał nam smalec ze skwarkami, jabłka i jabłka mamę uratowały. Skrobała sobie łyżeczką i się wyleczyła tymi jabłkami. Można też było kupić lekarstwa za jedzenie. Nie pamiętam, czy kupowałam.

  • Od kogo można było kupić lekarstwa?

Chodziły różne więźniarki, to wszystko było zakamuflowane oczywiście. Później byłam w baraku, gdzie były tak zwane króliczki, czyli więźniarki, na których robiono eksperymenty medyczne. One siedziały chyba od 1941, 1939, w każdym razie długo, może dwa lata tam siedziały. Były zupełnie inaczej traktowane, miały inne jedzenie, poza tym robiły na drutach, miały jakieś zajęcie, tak zwane [niezrozumiałe]. One usiłowały mnie uczyć, bo to były panie wykształcone. Nie wiem, czy były nauczycielki wśród nich, tego nie powiem, bo nie pamiętam. Do nich chodziłam jakiś czas.

  • Wolno było chodzić do tego baraku?

Można było wejść. Wszystko było można, tylko trzeba było bardzo ostrożnie.

  • Czy pani wiedziała, jakie eksperymenty były na nich robione?

Nie.

  • Nie rozmawiałyście na ten temat?

Nie.

  • Czy pani widziała, że one mają problem z poruszaniem się?

Nie, bo one siedziały głównie na pryczach. Natomiast miałam znajomego, na którym robiono eksperyment i kulał całe życie. Ale on był w męskim obozie koncentracyjnym.

  • W jakim obozie?

Nie pamiętam, nie żyje już. Ale to wszystko było czasowe, tak jak dożywianie dzieci było czasowe. Wszystko było płynne, wszystko się zmieniało, w każdej chwili mogłam być… Śmieszne, bo zachowałam swoje pantofle ukochane. Dostałam przed Powstaniem białe pantofle na korkach, to był krzyk mody. Ciągle mnie zaczepiały jakieś Niemki, żeby im sprzedać.

  • Ale nie zabrały?

Nie, to więźniarki Niemki. Co jeszcze z codziennego życia? Apele okropne były, nigdy nie wiadomo, jak to się skończy.

  • Jak zapamiętała pani personel obozu?

Niemców?
  • Tak.

Wrzaski, krzyki, walenie pałą i tak dalej. Mało miałam z nimi szczęśliwie do czynienia, tyle co każdy więzień. Na apelu w pewnym momencie coś się nie podobało, to nie odwoływali apelu. Któregoś pięknego dnia wszyscy won z baraku i zagnali nas na plac

  • To było, zimą, wiosną?

Nie pamiętam. Śniegu nie było. Wywieźli nas do Monachium.

  • Czyli to już było po świętach Bożego Narodzenia, kiedy mama była chora?

Albo przed.

  • Mama była chora w Ravensbrück?

Tak. To musiało być przed, bo wróciłyśmy do innego baraku.

  • Spróbujmy ustalić chronologię. Mówiła pani o tym, że mama była chora przed świętami Bożego Narodzenia.

Tak.

  • To był pewnie rok 1944.

Tak.

  • Czy do Monachium zostałyście przewiezione przed chorobą mamy, czy po chorobie mamy?

Nie pamiętam. Chyba po, ale nie dam głowy.

  • Mówi pani, że nie było już śniegu.

Śniegu w ogóle nie było. Tam czas leciał nie wiadomo jak. Chcę opowiedzieć o momencie, który jest dla mnie zupełnie niesamowity. Zagnali nas na plac apelowy. Masa reflektorów, jupiterów, że można było czytać. Auzjerki to była służba, one chodziły w pelerynach i w kapturach. Jak było zimno, to kaptury zakładały. Psów cała masa, okrąg wielki zrobiony i rozdzielali. Dlaczego? Nikt nie wiedział. W pewnym momencie mamusię oddzielili ode mnie. Byłam ogłupiała w tym obozie, to było dla mnie przeżycie. W pewnym momencie poczułam, że mama jest koło mnie i ciągnie mnie za rękę. To był wyczyn niesamowity, przecież mogli ją zastrzelić. Musiała trafić na moment, że nie patrzyli w tę stronę. Zawieźli nas do Monachium. W Monachium był potworny głód, bo dawali na przykład zupę z obierek kartoflanych. Tam był bunt. Pracowałyśmy w fabryce amunicji, ale któregoś pięknego dnia stwierdzili, że jestem małoletnia, nie mogę pracować w fabryce i nas odesłali z powrotem do Ravensbrück, tylko już do innego bloku.

  • Ile osób? Tylko panią z mamą?

Nie, jeszcze koleżankę z matką. Nie wiem, kogo jeszcze. Wiem, że koleżanka też była.

  • Czyli odesłali młodocianych z matkami?

Młodocianych, nienadających się albo z dobrego serca – do Ravensbrück, który wyglądał zupełnie inaczej. Baraki miały powybijane szyby, było strasznie zimno w barakach. Nie wiem, co z biżuterią się działo w międzyczasie, nie pamiętam, dość, że [mama] ją odzyskała. Dała po drodze za przechowanie pierścionek czy bransoletkę, coś dała. Mam trochę tej biżuterii, to co zostało. Z powrotem do Ravensbrück, gdzie było okropnie. To chyba była zima, bo pamiętam, że na oknach były sople, widocznie były obsikane te okna czy coś, nie wiem, dość, że sople wisiały na framugach okiennych, powybijane było. Niewiele z tego pamiętam. Później była ewakuacja, ale kiedy, to też nie powiem. Do Westfalii nas zawieźli pociągiem. Tam zastałyśmy jako komendanta obozu kuternogę, jakiegoś kulawego żołnierza.

  • Pamięta pani, jak ten obóz się nazywał?

Nie. Był jeden czy dwa duże baraki. Font się już zbliżał, już mruczał. Uciekł dowódca obozu. Był głód nieludzki, bo już nie miał kto nam dostarczać żywności.

  • Jak sobie radziłyście?

Nie wiem. Pamiętam, że na pole chodziłyśmy i wygrzebywałyśmy z pola jakieś korzonki.

  • Czyli już nie byłyście pilnowane?

Nie. Tylko był strach, gdzie się ruszyć. W lewo nie, w prawo nie, do przodu nie, bo front, Niemcy, Amerykanie. Mogą strzelać przecież do nas. Przyszli Amerykanie.

  • Pamięta pani ten moment?

Bardzo dobrze pamiętam. Jechały wozy pancerne i czołgi szosą. Myśmy tam biegały, dawali nam czekoladę, gumę, niektórzy mówili łamaną polszczyzną i kazali iść do bauerów. „Idźcie do bauerów i niech wam dadzą jedzenie, niech wam dadzą kurczaka, idźcie do nich”. Tak zrobiłyśmy, bo nie było co jeść.

  • Dali wam?

Myśmy brały same.

  • Czyli bauerzy już się bali?

Bali się, oczywiście. Już wojska amerykańskie weszły. Później nas ewakuowali. Ale dokąd?

  • Amerykanie?

Amerykanie. Do Herfordu chyba, do koszarów murowanych. Tam było już przyzwoicie. Na podwórku był namiot, gdzie była kuchnia, już było dobre jedzenie. Naprzeciwko byli nasi żołnierze z Powstania. Ponieważ miałam już wtedy czternaście i pół roku, to żeśmy sobie machali z okna.

  • To byli żołnierze z Powstania, Powstańcy?

Tak. Powstańcy też byli.

  • Byli w obozie?

Też byli ewakuowani i umiejscowieni w tych blokach. Z tego bloku mam miśka, znalazłam miśka, zabawkę. Co więcej? Tam poznałam chłopców, później miałam kontakt z nimi w Warszawie. Był Andrzej Pilewski, później drugi, już nie pamiętam, jak się nazywał. Wyjechał do Australii później. Była śmieszna scena. Z nami mieszkała jedna pani, młodsza od mojej mamy, a starsza dużo ode mnie. Pod nami była budka wartownicza. Ponieważ trochę znałam angielski, a wartownicy nudzili się jak mopsy, to wychylałam się, ona też, a była w wieku do poderwania, bo ja byłam gówniara. Któregoś dnia wkroczyli do nas do pokoju, przynieśli czekolady. Ale na dole był alarm, że przyszła kontrola. Jeden wlazł pod łóżko, drugi wlazł do szafy. Bardzo to było zabawne, muszę powiedzieć. Oni się nudzili okropnie. Do nich kontrola przyszła, jak sprawują wartę. Okazało się, że nie za dobrze, ale nie znaleźli ich. Mamusia była chora na zapalenie płuc, ale gdzie, już nie pamiętam.

  • Już w takich warunkach, gdzie pomoc medyczna była udzielona?

Tak, już w amerykańskich warunkach. Pamiętam jeszcze bardzo znaczące wydarzenie, bo jedna z pań, też z córką z Ravensbrück ewakuowana, wpadła w pewnym momencie na jakimś placu na syna. Był w mundurze amerykańskim, z Powstania.

  • Pamięta pani nazwisko?

Pamiętałam, może sobie przypomnę. Mieszkały później na Górnośląskiej. Jak oni się nazywali? Był szum (kupa ludzi o tym wiedziała) i wzruszenie szalone. On był z dwoma kolegami, bardzo przystojny zresztą, wysoki, postawny, w mundurze amerykańskim świetnie wyglądał. Te mundury były bardzo zgrabne, zręczne.
Co dalej? Zawieźli nas do wsi Poppenhausen (pamiętam tę nazwę) i tam dali nam chaty do mieszkania, które były opuszczone przez Niemców. Siedziałyśmy, całkiem nieźle się tam żyło. Tam powstało amerykańskie harcerstwo, do którego należałam. Nawet mam zdjęcia stamtąd. Byłam na obozie harcerskim, który Amerykanie zorganizowali. Zaczęło się normalne życie, część wyjechała do Anglii, ale czekałyśmy już na powrót do Polski.

  • Jaka to była pora roku?

To było lato chyba, skoro byłyśmy na obozie harcerskim.

  • Czyli już wiedziałyście, że Polska została wyzwolona?

Tak.

  • Już było po podpisaniu zakończenia wojny?

Tak, już nie było działań wojennych. No i wróciłyśmy do kraju.

  • W jaki sposób?

Nie pamiętam. Pociągami.

  • Z dużą grupą?

Tak. Tłumy ludzi wracały z Niemiec. Nie wszyscy, jednostki do Anglii się wybierały. Chyba w Szczecinie żeśmy przekroczyły granicę, ale nie pamiętam dokładnie.

  • Kiedy pani spotkała się z ojcem?

W Krakowie. To było zdumiewające. Tatuś pochodził z Krakowa. O Warszawie wiedziałyśmy, że jest spalona, zburzona. Gdzie może być tata? Tylko w Krakowie, u matki i siostry. Żeśmy dobrnęły do Krakowa i babcia nam otworzyła: „Dzień dobry”.

  • Czyli mama ojca?

Bez zdziwienia, nic. „Stefusia − bo mama miała na imię Stefania − o, jesteście”. To było niesamowite, takie normalne, jakbyśmy tydzień temu były i przyjechały teraz.

  • Jaka to była pora roku? Jesień czy lato w dalszym ciągu? Trudno umiejscowić to w czasie?

Trudno. Ciepło było. Później wróciłyśmy do Warszawy.

  • Kiedy?

Dosyć szybko.

  • Czyli jeszcze w 1945 roku?

Chyba tak. Ale gdzie była Wigilia i gdzie były święta? Nie pamiętam, czy w Warszawie. W Krakowie na pewno nie, nie byłyśmy długo w Krakowie, chciałyśmy do Warszawy. Co prawda nie miałyśmy za bardzo gdzie, bo dom był spalony. Nie wiem, jak to było. Później tatuś dostał mieszkanie w blokach jako urzędnik banku.

  • Czyli tata wrócił do pracy?

Tatuś wrócił, w Krakowie też w banku pracował i potem przyjechał do Warszawy. Ale nie pamiętam, jak to było, bo to mało ważne, ważniejsze rzeczy były, bardziej porażające. Wróciliśmy do Warszawy.
  • Pani wróciła do szkoły?

To musiała być połowa roku, bo rodzice twierdzili, żebym na siłę nie szła do tej klasy, do której powinnam. Rok straciłam i mieli rację. Czyli od września poszłam do szkoły. Poszłam najpierw do Słowackiego, a później przeniosłam się, już mieszkaliśmy w bloku na pierwszym piętrze, na pierwszej klatce schodowej. Tam zaczęli przyjeżdżać – mój brat z oflagu, drugi brat z obozu koncentracyjnego.

  • Kuzyni?

Kuzyni, tak. Ciocia z nami mieszkała, bo był dom na Śniadeckich spalony. Taki kołchoz rodzinny się zrobił.

  • Czy ktoś z pani rodziny był represjonowany? Ojciec pani brał udział w Powstaniu?

Nie brał.

  • Mama?

Mama brała nieczynnie, znaczy była w konspiracji. Represjonowany był Witek.

  • Kto to był?

To był brat cioteczny. Dwóch braci ciotecznych było. Jeden był na Pawiaku zaaresztowany, jak był na ćwiczeniach z grupą. O dziwo został wypuszczony z Pawiaka.

  • W którym roku?

Nie powiem.

  • Już po wojnie?

Nie, przez Niemców.

  • Pytałam o represje już po zakończeniu wojny.

Nie. Nie wiem, czy Tadeusz zgłaszał, że był w AK.

  • W każdym razie rodzina spokojnie mogła funkcjonować?

Siostra cioteczna brała udział w Powstaniu, zginęła na placu Zawiszy. Miałyśmy złe wiadomości o niej, że jest w jakimś żeńskim obozie, tymczasem ona nie żyła. Ale represjonowany nikt chyba nie był albo o tym nie wiem, bo takich rzeczy się nie mówiło wtedy.

  • Czyli była pani chroniona przez rodziców przed niedobrymi wiadomościami?

Nie tylko niedobrymi, bo na przykład nie wiedziałam, że Anglik przychodził do nas do domu uczyć się polskiego. Dowiedziałam się o tym dużo później. O tych rzeczach się nie mówiło nawet w najbliżej rodzinie. To było wszystko za poważne, żeby o tym mówić, bo groziło śmiercią, a w najlepszym wypadku obozami koncentracyjnymi czy Pawiakiem. Cały czas właściwie był strach, był lęk.

  • Czy chciałaby pani jeszcze w kilku zdaniach podsumować swoje przeżycia?

Chyba nie.

  • Była pani bardzo młoda.

Bardzo młoda byłam. Namawiano mnie przez parę lat, żebym zapisała się do ZBoWiD-u. Nie chciałam, bo nie chciałam mieć nic do czynienia z tymi przeżyciami. Zdawało mi się, że jak się zapiszę do ZBoWiD-u, będę na zbiórkach, to będzie się o tym mówić. Dopiero kuzynka mnie namówiła i bardzo późno się zapisałam. Po prostu nie chciałam ze względu na tragiczne wspomnienia. To było okropne, trupy, wszystko. Holenderki skądś przyjechały.

  • Do Ravensbrück?

Tak. Był cały transport Holenderek w sabotach. Wszystkie były jednakowo ubrane, z kocami wspaniałymi. Wybudowano latrynę, gdzie się chowali wszyscy, bo było ciepło w tej latrynie. tam wpadały… Auzjerki raczej nie, policjantki wpadały i wyganiały te babki. Nie wiem, co później się stało z tymi Holenderkami.






Warszawa, 7 listopada 2011 roku
Rozmowę prowadziła Barbara Pieniężna


[Na życzenie rozmówcy nazwiska i miejsca nie zostały zweryfikowane]
Danuta Nowakowska Stopień: cywil, służby pomocnicze Formacja: Szare Szeregi Dzielnica: Ochota

Zobacz także

Nasz newsletter