Edward Hadryś „Kadryl”
- Co pan robił przed wybuchem wojny?
Chodziłem do szkoły przed wybuchem wojny. 1 września zaczęła się wojna, a pamiętam [jak] 10 września był nalot na Jabłonnę. To było w niedzielę, za piętnaście dziewiąta. Nadleciały trzy samoloty niemieckie, od strony Warszawy i bombardowały. Wojska polskie wychodziły z Lasu Zaborowskiego. A w Rajszewie, od strony Nowego Dworu, była kolonia niemiecka. Widocznie oni mieli radio i nadali, że wojska wychodzą z lasu i nadleciały trzy samoloty, żeby zbombardowały, zrobiły jatkę po prostu. Myśmy z ojcem tam polecieli, a mieszkaliśmy przy szosie, dosłownie trzydzieści metrów i opatrywaliśmy rannych. To był niesamowity widok. Dla mnie to był pierwszy chrzest bojowy. Byłem w Harcerstwie. Ojciec mówi: „Tylko się nie przewróć.” Widziałem poucinane głowy w hełmach, nogi z butami na drutach telegraficznych, inni ciężko ranni. Ranni w brzuch prosili: „Kolego dobij!” To było dla mnie straszne przeżycie. Tam leży na cmentarzu trzydziestu dziewięciu zabitych. Więcej było rannych, ale poumierali w drodze do szpitala. Później okupacja.
- Jeżeli jeszcze można zapytać o pańską rodzinę. Jak wyglądało u pana wychowanie?
[…] Mój ojciec był powstańcem wielkopolskim. Walczył w Powstaniu Wielkopolskim. Jego ojciec zginął w Powstaniu Wielkopolskim i przeszedł do armii Piłsudskiego, był piłsudczykiem i w 1920 roku walczył przeciwko Sowietom, Bolszewikom. Po wojnie został zawodowym [żołnierzem], był w Legionowie w saperach, a później przeszedł do lotnictwa balonowego. […] Później chodziłem do szkoły, wstąpiłem do harcerstwa, przed wojną. Na ulicy Chotomowskiej, po drugiej stronie mieszkali państwo Stępnowscy i Mieczysław Stępnowski, starszy ode mnie. On mnie wciągnął w konspirację, do Szarych Szeregów. W 1943 roku zginął, przy przewozie broni, ze zrzutów alianckich pod Nieporętem. We dwóch szli jako szpica. On zginął i Felicki zginął. Niemcy [ich] zastrzelili.
- Co było pańskim źródłem utrzymania w czasie okupacji?
Mieliśmy ogrodnictwo. Wydzierżawiliśmy trochę ziemi po Niemcach, bo byli wysiedleńcy, posialiśmy len, proso, żeby było na utrzymanie. Ciężko było wtedy przeżyć. Bardzo ciężkie warunki były.
- Czy może teraz powie pan o tym, jak się zaczął pana udział w konspiracji?
Miałem… fotografa. Nazywał się Wiśniewski, w Jabłonnie miał zakład. On mnie uczył fotografii. On był [bardzo] dla mnie oddany, a reprezentował wtedy Szare Szeregi. […] To były moje początki. Nie wiedziałem dlaczego on mnie tak uczy, a on mnie naprawdę ciekawie uczył fotografii. Później… byłem na praktyce w elektrowni. Często wyjeżdżaliśmy do Legionowa… Na tym polegała nasza konspiracja, żeby nie dokręcić śrub w jakichś automatach, bo przewody były aluminiowe, żeby wcześniej się wypalały. Takie robiliśmy uszkodzenia Niemcom. Później już przyszedł okres 1944 roku. 1 sierpnia to był najtragiczniejszy dzień w Jabłonnie. Od strony Nowego Dworu i od strony Modlina nadjechały w nocy wozy pancerne, straszny był szum, a czołgi zatrzymały się przy granicy słupa gdzie była skrytka z bronią, na naszej posesji, dosłownie trzy metry od tej skrytki się zatrzymały. Ojciec był strasznie zdenerwowany. Mieliśmy okna inspektowe, wtedy rosły ogórki. Znosiliśmy szybko te okna, żeby obłożyć dwa sztable tak zwane okien, żeby się nie kapnęli, że tam jest broń. Od naszego parkanu przeszkadzała drużka i słup telefoniczny. Oni już nie mogli dalej pojechać. To był tragiczny dzień, że oni się nikomu nie dali ruszyć. Dwieście pięćdziesiąt metrów do innego budynku było się trudno dostać. Dopiero ojciec po niemiecku mówi: „Ja potrzebuję dostarczyć ogórki, pomidory do tego domu”, to ten Niemiec, esesowiec ojcu nie wierzył i poszedł ze mną sprawdzić. I powiedział: „Powiedziałeś prawdę.” W tym dniu, od lasu, bagend lasu do Jabłonnej jest kilometr, to na tym kilometrze stał czołg przy czołgu, trzema rzędami stali. Tam się nikt nie mógł ruszyć. Był taki przypadek (my później się dopiero dowiedzieliśmy), że pan Sokołowski, który był dorożkarzem i chciał przejechać ze swej posesji do Legionowa. Zastrzelili go tam na [miejscu], konia zawrócili i sobie przyszedł na jego podwórko. Takie były te pierwsze dni... 2 sierpnia 1944 roku.
- Wspominał pan o tym, że Jabłonna należała do rejonu legionowskiego „Obroży”. Co pan może powiedzieć o tym rejonie właśnie, o organizacji, o pańskiej roli tam i roli pańskiego ojca?
Ojciec mnie wychował w duchu patriotycznym, bo był zawodowym [żołnierzem], przedwojennym. Wtedy był plutonowym. Patriotyzm mi wpajał. Harcerstwo swoja drogą [wpajało patriotyzm]. […] Bardzo dobrze mnie wychowano w patriotyzmie.
- Ale chodzi mi jeszcze o to, już w czasie okupacji, jak wyglądała mniej więcej struktura, jak wyglądało dowodzenie rejonem legionowskim?
Dowodzenie, teraz to się pięknie mówi, kiedyś to były tylko trzy osoby: ja, mój kolega i ten, który nas wprowadził. To była zasada konspiracji. Niestety… Jak nigdzie nie szliśmy, to kopaliśmy piłkę, ale przeważnie tylko znaliśmy się we trzech. Mój kolega już nie żyje… mieszkał na tej samej posesji co Stępnowski Mieczysław [pseudonim] „Alfa”, i on nas wprowadził. Później jak on zginął w 1943 roku, to się łączność z nami zerwała. Taka była zasada konspiracji. [Nie można] było za dużo wiedzieć, tylko to co było potrzebne.
- Jakie zadania pan wykonywał w czasie konspiracji?
Jak szliśmy do koszar, to śruby luzowaliśmy, nosiliśmy śrubokręt ze sobą […] i po pewnym czasie styki się wypalały to była taka nasza [dywersja]. A później rozlepianie w 1944 roku, malowanie Polski Walczącej. […] Przy elektrowni był warsztat elektryczny i tam musiałem zrobić Niemcom akumulatory, przerobić, bo wtedy uczyłem się elektryki. Chodziłem do Szkoły Zawodowej na Śniadeckich w Warszawie, legitymacje mieliśmy. Jak łapanka była to Niemcy honorowali, to że ja pracowałem w elektrowni, puszczali. Taka to była nasza konspiracja.
- Jak pan zapamiętał żołnierzy niemieckich, z którymi pan się zetknął, już w czasie Powstania? Tych żołnierzy z Dywizji SS?
W Jabłonnie była plebania i na tej plebani stali Niemcy, księdza wyrzucili i żandarmeria niemiecka tam stała. Ci żandarmi przychodzili do naszego warsztatu, bo był naprzeciwko i my niektóre rzeczy musieliśmy robić. Później dla żandarmerii robiliśmy dwa zasilenia i sieć. [Linie telefoniczne], które były zakopane w ziemi, zaznaczyliśmy w którym miejscu i trzeba było dać to komuś z naszej organizacji. Takie rzeczy robiliśmy.
- Teraz może wróćmy do tego magazynu broni. Czy pamięta pan, co tam się znajdowało i w jakiej ilości?
Co się znajdowało, to ja nawet nie wiem! Tam był magazyn broni, który miał być użyty, bo miało wybuchnąć Powstanie i w Jabłonnie, 2 sierpnia. Ale z tego tytułu, że nadjechała cała dywizja, z początku nie wiedzieliśmy co to jest, nadjechało masę czołgów, wozów pancernych i Powstanie nie wybuchło. Mój ojciec brał udział w posiedzeniu i powiedział: „Jak nie chcecie, żeby Jabłonna zniknęła z powierzchni Ziemi, to zatrzymajcie to Powstanie...” Mieli rozkaz, że Powstanie miało wybuchnąć. Wybuchło w Legionowie, pojechało tam kilka czołgów i wozów pancernych. Postrzelali po bunkrach, to znaczy czołgi pociskami zniszczyły te bunkry […] i Powstanie w Legionowie ucichło. Tam było 2 i 3 sierpnia 1944 roku. A ta dywizja, pułk jak się okazało, bo policzyli wszystkie czołgi, część czołgów stało od bagien do Jabłonnej, na folwarku hrabiego Potockiego stały wozy pancerne. Tam było siedemset pojazdów wtedy. To była Dywizja Hermann Goering SS. Pan Sokołowski chciał się dostać do Legionowa, po co, niewiadomo i został zastrzelony. Nie wolno było się wtedy ruszyć. [...]
- Co się później działo z panem, z pańską rodziną i z całą Jabłonną w czasie samego Powstania, w sierpniu, we wrześniu 1944 roku?
We wrześniu, wtedy kiedy pod Pragę dochodzili Sowieci, Niemcy uciekali w strasznym popłochu. Z 9 na 10 września 1944 roku zabrali broń z tych skrytek i przeszli przez Wisłę do Kampinosu, grupa z Jabłonnej…
- A jak liczna mogła być ta grupa?
O licznej grupie nie mogę powiedzieć. Schodzili się w Jabłonnej z dwóch stron. Od strony Buchnika, od strony kościoła i od strony bagien. Dochodziliśmy do wałów i do łódek pomagaliśmy przenosić zakopaną broń. A tej broni było dużo, bo to kilkanaście osób było z naszej grupy od strony lasu, od strony bagien. [...]
- Czy pamięta pan, jakie było pochodzenie tej broni? Czy to była broń pozostawiona przez żołnierz y 1939 roku, czy później, jakaś zdobyczna?
Jak się później dowiedziałem z „To i owo” gdzie opisał to jeden [powstaniec] o Hadrysiu, mojego ojca [brata] synu, który najwięcej broni w Legionowie dla „Obroży” zdobył. On już nie żyje. Hadryś Henryk, on był ode mnie starszy, 1922 rocznik był. On podrobił klucz do niemieckiego… [...]
- Proszę opowiedzieć o tym...
Jego współtowarzysz, pan Litwiniak, on jest z „Obroży” z Armii Krajowej i on właśnie opisał to zdarzenie. Hadryś Henryk pracował na kolei jako magazynier. Jego ojciec i matka świetnie po niemiecku mówili, pochodzili z poznańskiego. To ojca mojego brat był. On z Niemcami współpracował a w domu uczył się języka niemieckiego. Rozmawiał z ojcem i matką po niemiecku. A z Niemcami udawał, że nie zna języka niemieckiego. Podsłuchał Niemców [niezrozumiałe], że mają jechać na szkolenie do Modlina, tego i tego dnia. Dali mu kluczyk od magazynu, nie, powiedzieli: „Słuchaj Hadryś, przywieź nam piwa”, a on mówi: „Dajcie pieniędzy”, oni: „Masz klucz, idź do magazynu i tam jest piwo”. On wszedł otworzył tym kluczem magazynek i oniemiał. Zobaczył kupę broni, amunicji. Wziął piwo i przyszedł, oddał im klucz i czekał drugiej takiej okazji, żeby dali mu klucz. Nadarzyła się za kilkanaście dni taka okazja, dali mu znowuż klucz, a on miał już ze sobą plastelinę, odcisnął klucz i dorobił [sobie drugi]. Wysłali go trzeci raz i otworzył tym dorobionym kluczem i wiedział, że ten klucz pasuje. Jak się do wiedział, że Niemcy jadą na szkolenie, powiadomił organizację. Jak oni wyjechali, to obrobili ten magazyn. Zabrali karabiny maszynowe, broń, bardzo dużo amunicji. Tak opisuje jego kolega, który brał w tym udział. […] Jak przyjechali Niemcy, zobaczyli że magazyn jest opróżniony mówią: „Heniuś, u was są bandyci, co się stało?!”, on mówi: „Nie wiesz? Cały magazyn obrobili...” wzruszył ramionami. I to Litwiniak dopiero po wojnie powiedział, że on zdobył najwięcej broni w Legionowie dla „Obroży”.
- I później ta broń była używana w Kampinosie?
Później ta broń poszła do Kampinosu i część zużyli, bo przecież Legionowo brało udział w Powstaniu, legionowskim [!] i warszawskim. Tam były drużyny i z Chotomowa i z Legionowa, które brały udział w Powstaniu Warszawskim. Ta broń dostała się w dobre ręce.
- A później zna pan historię tej broni? Co się z nią później stało? Czy ona zniszczona, czy ukryta?
Później to my już nie wiemy co się stało. Poszła broń... a 28 września zostaliśmy wysiedleni z Jabłonny, wszyscy. W Rajszewie był most pontonowy, przez ten most do Dziekanowa, wygnali nas z domu, bo front się zbliżał. 29 września podpędzili nas pod Puszczę Kampinoską. Niemcy przyszli rano i nas wypędzili, że my bandyci jesteśmy a ojciec mówi: „Ja jeszcze wczoraj to spałem we własnym domu. Jaki ja jestem bandyta, no bo jestem z rodziną...” Zebrali nas i zapędzili do Łomianek. Postawili nas… młodsi i zdatnych [do pracy] na prawo i starszych na lewo. Starszych puścili a nas [ustawili] w kolumnę i zaprowadzili nas do Zakroczymia, na Gałachy, do obozu. Tam byliśmy dwa lub trzy dni. Później [wróciliśmy] do pociągu do Modlina i pojechaliśmy do Niemiec. Zawieźli nas do Piły, później do Branderburga...
- Co pan robił jako robotnik przymusowy w Niemczech, czym się pan zajmował?
Ojciec powiedział, że jest ogrodnikiem. Obóz był w Brandenburgu nad pięknym jeziorem w lesie, ładna miejscowość. Ojciec był dla nas
Dolmetscher, tłumaczem był. Tam dali nam numer obozowy. […] Ojciec mówi: „Ja cię dam do folwarku, to tam będziesz miał chociaż ziemniaki i mleko. Będzie ci lepiej.” Bo tam wysyłali do fabryki amunicji, to był obóz rozdzielczy. […] Byliśmy w tym obozie 15 dni, dopóki ludzi nie rozdzielili, a później pracowaliśmy w lesie, przy kopaniu buraków cukrowych, w zimę w lesie pracowaliśmy do 1945 roku. Przyszły wojska polskie, które wyzwoliły obóz i wróciliśmy do Polski w 1945 roku.
- A w jaki sposób pan wrócił do kraju? Jakim transportem?
Wozem konnym ciągniętym przez konia i woła. Musieliśmy uciekać, bo front się cofnął. To było w 1945 roku i wróciliśmy do Polski. Dom spalony. Wybudowaliśmy z ojcem pokój z kuchnią i poszedłem ochotniczo do wojska, bo nie było z czego żyć. Ojciec mieszkał z siostrą na ulicy Chotomowskiej. Ja w wojsku w Legionowie w 1945 roku zdobyłem prawo jazdy. Z wojska zwolnili mnie w 1947 roku, zdemobilizowali mnie… Taka była moja cała historia.
- Czy był pan represjonowany, w związku z tym, że był pan w Armii Krajowej, albo pański ojciec?
Jak służyłem w wojsku, dostałem już prawo jazdy i już jeździłem samochodem osobowym, Adlerem w 1946 roku, to mi taki jeden powiedział: „Słuchaj, pamiętaj jak byłeś w czasie okupacji w jakiejś organizacji, to żeby ci rękę ucinali, to masz się prawo nie przyznać. A jak się przyznasz to po tobie. A jak komuś powiesz o tej rozmowie to cię zastrzelę.” I on mnie faktycznie opowiedział prawdę. Wtedy, kto się ujawnił, że był harcerzem, aresztowali. Ten major mi powiedział prawdę. A to mi powiedział w Bydgoszczy. Mam jego zdjęcie. Kto wtedy powiedział, że był w organizacji, nawet w „Szarych Szeregach”, to wiadomo, co go czekało. Ujawniłem się dopiero, gdy przysłali mi zawiadomienie, że […] mogę się ubiegać o przynależność do ZBoWiD. [...]
- Czy chciałby pan na zakończenie powiedzieć na temat Powstania, albo na temat swoich przeżyć coś, czego jeszcze nikt dotąd nie powiedział? Coś, co panu szczególnie utknęło w pamięci.
To było 2 sierpnia 1944 roku. Niemcy stali od skrytki dosłownie trzy metry, a mi się włosy najeżyły. Nerwowo znosiliśmy te okna. Co by się stało jakby oni tam do tej skrytki [zajrzeli]. […] To było nasze największe przeżycie. Wtedy każdy dzień, to były przeżycia, ale wtedy to był najtragiczniejszy los!
Warszawa, 9 marca 2005 roku
Rozmowę prowadził Maciej Piasecki