Edward Salwerowicz

Archiwum Historii Mówionej

  • Chciałabym pana prosić, żeby pan w paru zdaniach opowiedział o swojej rodzinie, o rodzicach, rodzeństwie. Co działo się przed wojną?

Moi rodzice osiedlili się w Warszawie. Ojciec trochę wcześniej, chyba w 1926 roku, a mama trafiła do Warszawy po ślubie, w 1928 roku. Zamieszkali na ulicy Pańskiej 109, to jest drugi dom od ulicy Towarowej. Dzisiaj już go nie ma. Był Dom Słowa Polskiego na tym miejscu potem wybudowany. Ojciec mój pracował w firmie angielskiej Old England na Krakowskim Przedmieściu, chyba pod numerem 5, tam gdzie teraz jest Akademia Sztuk Pięknych. Pracował tam do wojny. Miałem starszego brata, który urodził się w 1928 roku, a ja urodziłem się w 1931 roku. Przed wojną zacząłem szkołę podstawową, pierwszą klasę ukończyłem. Poszedłem do szkoły w roku szkolnym 1938/1939. Chodziłem do szkoły na ulicy Miedzianej 8. Ta szkoła chyba jest do tej pory, to jest budynek w podwórku. Do wojny mieszkaliśmy na ulicy Pańskiej, z tym że wakacje spędzaliśmy u dziadków, głównie u rodziny mojej mamy, to jest w okolicach Nowego Miasta nad Pilicą. Z okresu przedwojennego jako dziecko pamiętam szereg rzeczy, które mają również historyczny może posmak. Na przykład dość wyraźnie pamiętam (w roku 1935 to było) pogrzeb marszałka Piłsudskiego i uroczystości, i całą głęboką żałobę w kraju. Pamiętam także, że ojciec z nami chodził na Pole Mokotowskie. Chyba z okazji 3 maja były parady, defilady, a także pokazy wojskowe. Braliśmy w tym udział. Pamiętam także (nie pamiętam, w którym to było roku, ale to musiało być wcześniej niż w 1935 roku) zawody Gordona Bennetta, czyli start balonów na Polu Mokotowskim. Charakterystyczna rzecz, że się wtedy tam zgubiłem. Gdzieś się wkręciłem, żeby być bliżej i potem nie potrafiłem odnaleźć rodziców. Ale wszystko się dobrze skończyło. To były takie epizody. Oczywiście [były] pikniki na Polu Mokotowskim, bo to było takie miejsce, gdzie w niedziele, na ogół z jakąś tam wałówką, rodzina wybierała się po obiedzie na odpoczynek, na spacer. Czasem były też wyjazdy za miasto (Podkowa Leśna) kolejką EKD. I oczywiście pewne elementy związane z pobytem w szkole na ulicy Miedzianej. Ale to trwało tylko do wojny, tylko rok. Przed samą wojną były wakacje. Pamiętam bardzo duży niepokój, jaki był wtedy chyba w całym społeczeństwie, także i w naszej rodzinie, bo pojawiały się karty mobilizacyjne, członkowie naszej rodziny byli powoływani do wojska. Mój ojciec też oczekiwał, ale jeszcze jego kolejka nie przyszła i ojciec nie został do wojska powołany w 1939 roku.

  • Jak pan zapamiętał wybuch wojny, 1 września?

To był koniec wakacji. Myśmy wrócili właśnie z wakacji od dziadków. Był, jak mówiłem już, niepokój, ale była też plakatowa propaganda, pamiętam to – że nie oddamy, że jesteśmy gotowi, że będziemy bronić kraju. Była atmosfera raczej, powiedziałbym, podniosła, bardzo patriotyczna. W domu też tak było, ale raczej spokojnie, nie było [specjalnych przygotowań związanych ze spodziewanym wybuchem wojny]. Pamiętam taką rzecz, to był chyba piątek, w domu było pranie. Pewnie po wakacjach mama robiła jakieś większe pranie. Ponieważ wtedy prania trwały dwa dni, więc w piątek było już wykańczanie, cała balia bielizny namoczonej do płukania, krochmalenia. To było dość charakterystyczne. A potem pewne może nie zaskoczenie, ale przygnębienie wynikające z faktu wybuchu wojny, komunikaty radiowe o nalotach, o napaści Niemiec na Polskę. Była dość charakterystyczna rzecz, że od razu tego samego dnia, z samego rana w naszym rejonie, chyba na ulicy Wroniej czy gdzieś, w każdym razie niedaleko, wyraźnie się czuło wybuchy bomb, były tam jakieś bombardowania. Mój ojciec, zresztą sąsiedzi też, w rozmowach kojarzyli to z faktem, że mieszkaliśmy stosunkowo blisko „Syberii”, to znaczy był dworzec towarowy na Towarowej. Prawdopodobnie chcieli zbombardować ten dworzec, towarowe bocznice kolejowe. Musiało się trochę to minąć z celem i padło na domy mieszkalne stosunkowo niedaleko nas. Był więc także niepokój związany z bezpośrednim zagrożeniem nas przez bombardowania niemieckie. W związku z tym potem, chyba za kilka dni, pamiętam, przenieśliśmy się na ulicę Jasną 8, do znajomych. To jest chyba na rogu Sienkiewicza i Jasnej, tam był bank i między innymi dobre schrony były w tym budynku, więc tam żeśmy się ulokowali. Byliśmy tam przez całe oblężenie Warszawy, aż do kapitulacji, z tym że rzecz skończyła się tak, że budynek na ulicy Jasnej 8 został także zbombardowany, zostaliśmy przywaleni w tych schronach. Wydostawaliśmy się z piwnic na ulicę, tam były jakieś awaryjne wyjścia. Pamiętam, w nocy (już Warszawa była mocno zburzona, paliła się) my przeszliśmy na Mokotowską czy Koszykową, do znajomych. Wróciliśmy następnego dnia (to była już kapitulacja Warszawy) do siebie, na Pańską. Okazało się, że nasz budynek stał cały, nic się tam nie stało, a myśmy szukali bezpieczniejszego miejsca gdzie indziej, gdzie akurat były kłopoty.

  • Byliście cały czas razem, całą rodziną?

Tak, była nas czwórka: ja, brat, mama i tata. Z tym że siłą rzeczy ojciec był najbardziej aktywny, mama nie pracowała przed wojną. Były trochę kłopoty z aprowizacją, już w 1939 roku. Pamiętam, ojciec gdzieś chodził, starał się, żeby zdobyć coś dla nas, bo było trudno pod koniec oblężenia z wyżywieniem.

  • Co działo się później? Czy były organizowane komplety, nauczanie? Zaczął pan chodzić do szkoły? Czy miał pan kontakt ze swoimi rówieśnikami?

Potem, po kapitulacji Warszawy, jakiś czas byliśmy u dziadków. Miałem jeden rok przerwy w nauce, bo to jakoś tak było, że chyba szkoły nie zostały od razu uruchomione. Potem wróciłem do Warszawy i poszedłem już do klasy trzeciej. Uczyłem się trochę sam (czy pomagano mi się uczyć) i zapisali mnie do klasy trzeciej po sprawdzianie moich wiadomości. Nie wiem, czy szkoła na Miedzianej została zamknięta, czy zajęta na inne cele. Chodziłem do szkoły na ulicy Tarczyńskiej 8 chyba, tu gdzie teraz jest hotel „Sobieski”. Mniej więcej w tym miejscu była ta szkoła. Ten budynek stoi, jest zmodernizowany [i przeznaczony] na inne cele. W zasadzie mieliśmy kontakt z kolegami, ale nie był to kontakt o charakterze konspiracyjnym. Byłem stosunkowo młodym chłopakiem, nie miałem dziesięciu lat.

  • Należał pan do harcerstwa?

Do harcerstwa należałem dopiero po wojnie. W 1946 roku wstąpiłem do Związku Harcerstwa Polskiego, do 16 Warszawskiej Drużyny Harcerzy, która teraz notabene obchodziła stulecie swojego istnienia.

  • Czy pana starszy o trzy lata brat interesował się sprawami konspiracji?

Mój brat przed wojną był w harcerstwie, ale nie przypominam sobie, żeby w czasie okupacji należał do jakiejś organizacji.

  • W domu była mama, która utrzymywała ognisko domowe?

Mama prowadziła dom, tak.

  • Tata cały czas pracował?

Tata, tak jak powiedziałem, przed wojną pracował w firmie na Krakowskim Przedmieściu. W czasie okupacji związał się pracą zawodową z budownictwem. Pracował najpierw na budowie dworca naprzeciwko ulicy Pankiewicza (potem on był zburzony, po nim jest tylko wspomnienie). Pracował w zasadzie cały czas na budowie. Potem już do końca życia pracował w budownictwie.

  • Czy pan do szkoły chodził sam, czy był odprowadzany?

Nie, wtedy nie było takich zwyczajów, żeby odprowadzać. Chodziłem sam.

  • Czy podczas tych samotnych wędrówek widział pan jakieś sceny drastyczne na ulicach Warszawy? Czy był pan świadkiem rozstrzeliwań albo łapanki?

Jeżeli chodzi o okres okupacji, to jest kilka takich elementów związanych i z miejscem zamieszkania, i z tym, że jako chłopaki interesowaliśmy się z bratem tym, co się w Warszawie dzieje. Po pierwsze pamiętam […] miejsca, w których były [wykonywane] egzekucje uliczne. Najbliższa była na Towarowej vis-à-vis ulicy Łuckiej. Widzieliśmy, jak wieźli [skazańców ciężarówkami pod plandeką, a] także Niemców jadących z karabinem maszynowym na platformie, którzy potem strzelali [do ustawionych pod murem „Syberii” ludzi]. […] Ulica była oczywiście zamknięta, nie można tam było dojść, ale potem, jak już odjechali, zabrali [ciała zabitych], to tam ludzie podchodzili, palili światła, składali kwiaty. Drugie miejsce, które zapamiętałem, to zbieg Alej Jerozolimskich i Marszałkowskiej, tam gdzie teraz jest hotel „Forum”, „Novotel” się teraz nazywa. Tam jest tablica pamiątkowa. Wracaliśmy chyba właśnie z wakacji, wysiedliśmy z tramwaju na rogu Alej i Marszałkowskiej. Akurat było bezpośrednio po egzekucji, która się tam odbyła, więc też było bardzo nieprzyjemne wrażenie. Trzecia rzecz, którą pamiętam z drastycznych rzeczy, to na ulicy Leszno [naprzeciw sądów], na galerii balkonów powieszonych było 27 osób. Na jednym trzynaście, na drugim czternaście. [Mówiono, że powieszono wcześniej zabitych na Pawiaku ludzi]. [Ulica była zamknięta ale] można było przejechać tramwajem […] i widzieć to. To robiło bardzo nieprzyjemne wrażenie na mnie, jako młodym stosunkowo chłopaku. To są rzeczy, które pozostały [w pamięci na całe życie].

  • Czy rozmawiał pan z rodzicami, z mamą albo z ojcem, dlaczego tak się dzieje? Czy rodziła się w panu nienawiść w stosunku do Niemców, przerażenie? Jakie to były uczucia?

Było to na pewno przerażenie, ale element jakiejś nienawiści był też, że mszczą się na nas, że robią nam dużą krzywdę. Pamiętam także elementy związane z gettem, zakładaniem getta warszawskiego. Getto miało być najpierw do Towarowej, więc nawet się przymierzali, żeby nas także wysiedlić z naszego domu. Rodzice chodzili oglądać mieszkania, gdzie mieliby się przeprowadzić, przychodzili do nas Żydzi, którzy mieli ewentualnie zająć nasze mieszkanie. Potem było getto, przychodziły do nas dzieci żydowskie niektórych znajomych. Te kontakty były przed wojną, bo stosunkowo dużo było ludzi pochodzenia żydowskiego. Te dzieci przychodziły, mama dawała im trochę jeść, dawała coś, żeby zabrały ze sobą. To było po prostu straszne. Pamiętam także fakt powstania w getcie warszawskim, pożary, likwidację tego powstania. Były to bardzo nieprzyjemne momenty. To wszystko razem tworzyło atmosferę nie bardzo sprzyjającą przyjaznym czy sympatycznym kontaktom z Niemcami.

  • Czy takie się zdarzały? Czy w historii pana rodziny z okresu okupacji były jakieś momenty, że mieliście pozytywne kontakty z Niemcami?

Nie.

  • Jak pan zapamiętał czas tuż przed Powstaniem Warszawskim? Czy docierały do pana jakieś informacje na temat tego, że Powstanie ma się rozpocząć?

W Powstaniu byłem, można powiedzieć, przez przypadek. To akurat wakacje. Mama jechała do Warszawy (bo była z nami na wakacjach) i jakoś ją namówiłem czy skłoniłem do tego, żeby mnie zabrała. Przyjechałem z mamą do Warszawy. Powstanie wybuchło 1 sierpnia, więc to musiał być koniec lipca. Ojciec pracował, był w domu. [Ofensywa radziecka była w pełnym toku]. Niemcy […] uciekali z Warszawy. Pamiętam tabory Niemców z frontu: poturbowanych, nie takich butnych, jak to zwykle się ich widziało. Cały czas, całymi dniami przez Warszawę Alejami Jerozolimskimi, Grójecką szli na zachód. Na wschodzie, za Wisłą, słyszało się odgłosy walk, artyleryjskie strzały. Były informacje, że Rosjanie już podchodzą pod Pragę, więc była atmosfera, że Niemcy [opuszczają Warszawę], więc lada dzień i Warszawa będzie wolna. W związku z tym Powstanie Warszawskie było, jak wiem, oczekiwanym elementem. Społeczeństwo przyjęło to z dużą dozą zadowolenia, euforii. Wydawało się, że to jest tuż. Jest Powstanie, Warszawa będzie za parę dni wyzwolona. Potem okazało się zupełnie inaczej. Jak Powstanie wybuchło, to za Wisłą ucichło, Niemcy wrócili i zaczęli robić swoje.
Było kilka faz Powstania Warszawskiego (w sensie odczuć), które dzisiaj wspominam. Pierwsze odczucie na pewno było bardzo euforyczne: zadowolenie, radość, że Niemcy są blisko klęski i że będziemy wyzwoleni, że Powstanie temu sprzyja. Potem był niepokój o to, co zrobimy, jeżeli Rosjanie nie udzielą dostatecznej pomocy Powstaniu. A potem zaczęła się świadomość, że będzie kiepsko. Zaczęło ować wody, ować jedzenia, Warszawa była systematycznie niszczona kwartałami, padła Starówka, coraz dalej Niemcy opanowywali miasto, więc było przygnębienie w społeczeństwie. Z tym że raz, koło 15 sierpnia, kiedy za Wisłą zaczęła się znowu kanonada artyleryjska, wydawało się, że Rosjanie podjęli jakąś próbę dalszego marszu. Ale to po jednym czy dwóch dniach ucichło i wróciło do normy. Były też bardzo miłe chwile, kiedy pojawiały się samoloty ze zrzutami, bo to była świadomość kontaktu i pomocy dla Powstania z zewnątrz.
  • Czy był pan świadkiem takich zrzutów?

Tak, oczywiście, widać było wyraźnie samoloty. Zresztą strzelali do nich Niemcy, łapali je w reflektory, więc myśmy to obserwowali. Z tym że były również i przygnębiające wieści z tego okresu, że nie wszystkie z tych zrzutów trafiały w ręce Powstańców. To znaczy mijały się te zrzuty z miejscami, gdzie Powstańcy na to czekali.

  • Czy w czasie Powstania państwo mieszkali cały czas w tym samym budynku?

I tak, i nie. Byliśmy na Pańskiej 109, jak Powstanie wybuchło. Natomiast potem Niemcy byli już na ulicy Towarowej, a ulicę Pańską zagradzała barykada od ulicy Towarowej, na której byli Powstańcy. Mieliśmy na Pańskiej trochę blisko front, więc cofaliśmy się […] do znajomych, bliżej Żelaznej. W zasadzie byliśmy na Pańskiej 75 większość czasu. Mieliśmy tam dość przykrą przygodę, trafiła nas „szafa” czy „krowa”, jak mówili. Ale potem, już pod koniec naszego pobytu w Powstaniu, wróciliśmy do domu na Pańską. Dom nasz stał, nic się tam specjalnie nie działo. W końcu rodzice podjęli decyzję, że wyjdziemy z Powstania. To było chyba we wrześniu.

  • Czy pamięta pan ten dzień?

Pamiętam.

  • Na skutek czego była ta decyzja podjęta?

Była, zdaje się, przerwa, zawieszenie w walkach powstańczych. Było kilka godzin na to, żeby ewentualnie wyjść z Powstania. Pamiętam jeszcze nieprzyjemny epizod. Jeden z mieszkańców Pańskiej 109 wyglądał przez okno na ulicę (musiało to być jeszcze przed tą godziną, którą ogłosili jako przerwę w walkach) i jakiś Niemiec go dojrzał z ulicy Towarowej, strzelił do niego i zabił go. On się zresztą męczył długi czas. Pamiętam, że trumnę zbili z desek, pochowali go na podwórku u nas, na Pańskiej 109.
Ponieważ barykada była od strony Towarowej, to myśmy wyszli w stronę Wroniej, Wronią chyba do Grzybowskiej, Grzybowską do Przyokopowej, Przyokopową na prawo do Wolskiej, potem Wolską do Bema, Bema na Dworzec Zachodni. Słyszeliśmy o różnych sprawach, spotykaliśmy się koło Szpitala [Zakaźnego] na Wolskiej, potem koło kościoła Świętego Wojciecha z grupami „ukraińców”. Nieprzyjemne wrażenie było [związane z brutalnym zachowaniem „ukraińców”, szczególnie wobec kobiet]. Potem na Dworcu Zachodnim jakiś czas [koczowaliśmy]. Pamiętam, że to pod wieczór musiało być. Zaczęły się znowu naloty na Warszawę. Widać było latające samoloty, bombardujące miasto. Bardzo nieprzyjemne wrażenie. […]

  • Proszę powiedzieć, czy dużą grupą wychodziliście z Warszawy?

Tak.

  • Jak duża to była grupa? Czy to były tysiące, czy dziesiątki?

Myślę, że to było parę tysięcy ludzi. To była duża grupa, przez dwie czy trzy godziny był taki marsz. Potem [czekaliśmy] na Dworcu Zachodnim [jeszcze]trochę, [aż] nas zawieźli pociągiem elektrycznym do Pruszkowa. Rozdzielili nas z ojcem, brata nie było, bo został u dziadków, a mnie i mamę zakwalifikowali [do pozostania w kraju] i wywieźli do Kielc pociągiem towarowym, odkrytymi [wagonami]. A ojca, ponieważ pracował przy budowie dworca, zabrali na roboty do Austrii, do Wiednia. [Pracował tam przy torach kolejowych. Był tam do wyzwolenia].

  • Czy mieliście kontakt z ojcem?

Chyba tak. Raz była taka sytuacja, pamiętam, że byliśmy z mamą u rodziny pod Nowym Miastem. Niemcy tam przyjeżdżali po drewno, bo tam był tartak. Mama zwróciła się do jednego z tych Niemców [aby pomógł przesłać] list do Austrii. On wziął [list od mamy] i posłał to pocztą polową. […] [Mama] musiała wiedzieć, [gdzie] ojciec był w Wiedniu. […] Ojciec potwierdził potem, że dostał ten list. Przysłał nam jakąś wiadomość. Ojciec po wyzwoleniu wrócił w maju. Pamiętam, że mówił, że starał się (mama była Zofia) na [jej imieniny] wrócić do Polski. […] Mama wróciła wcześniej do Warszawy, starała się o jakieś lokum. Nasz dom był zniszczony, spalony, więc nie było gdzie wracać. [My – brat i ja] – wróciliśmy w Aleje Jerozolimskie 99, tam mama zdobyła jakiś pokój. Potem wrócił ojciec, podjął pracę. Poszedłem do szkoły od września, do Gimnazjum i Liceum imienia Staszica w Warszawie, którego budynek też był spalony, zniszczony. Uczyliśmy się na Wawelskiej w dawnym (i obecnym zresztą) liceum Słowackiego.

  • Jakie było pana wrażenie po powrocie do Warszawy?

Muszę powiedzieć, że przykre. Zresztą dzisiaj się trochę dziwię moim rodzicom, bo wracałem sam do Warszawy. Rodzice byli już w Warszawie. Ale może wtedy młodzi ludzie byli doroślejsi niż dzisiaj. Miałem w 1945 roku czternaście lat. Przyjechałem tak zwaną kolejką grójecką na Dworzec Południowy. W czasie okupacji też tą kolejką się jeździło, więc nie było specjalnie problemów. A stamtąd jeździły furmanki konne z ławeczkami. Nie pamiętam, za dwa złote czy ileś siadało się na taką furmankę i furmanka dowoziła do rogu Alej Jerozolimskich i Marszałkowskiej. Byłem umówiony, że na rogu Alej Jerozolimskich i Marszałkowskiej będzie czekał na mnie ojciec. Jak zacząłem jechać tą furmanką, to Służewiec, Wierzbno, to jeszcze pół biedy, ale jak dojechałem do Puławskiej, placu Unii, potem placu Zbawiciela, to nie wiedziałem, gdzie jestem. To były ruiny, od czasu do czasu coś stało. Kościół Zbawiciela niby był, ale też zrujnowany, więc to robiło na mnie straszne wrażenie. W wąwozie gruzów, zniszczenia… Po prostu zagłada miasta, więc trudno się było odnaleźć, bo to miasto pamiętałem zupełnie inaczej. Ale szczęśliwie ojciec był na rogu Alej Jerozolimskich i Marszałkowskiej, odebrał mnie i doszliśmy do tego domu, gdzie mieszkaliśmy w Alejach Jerozolimskich. Zaczęło się jakoś normalne… Nie normalne, ale zaczęło się życie powojenne.

  • Co z pana bratem?

Mój brat nie żyje, zmarł dość wcześnie, miał pięćdziesiąt [jeden] lat. Po wojnie na wsi miał dość nieprzyjemną przygodę o charakterze zakażenia. [Przebił] sobie nogę jakimś gwoździem, zaniedbał to i miał dość poważne zakażenie krwi, tak że był bliski śmierci, bo nie było tam możliwości udzielenia mu jakiejś skutecznej pomocy. Wreszcie, jak wrócił ojciec, to [zajął się sprawą]. Najbliżej szpital był w Grójcu, więc zawieźli go do szpitala w Grójcu. Praktycznie rzecz biorąc, lekarze nie rokowali wielkich nadziei jego na wyjście z tego. W końcu zaproponowali, żeby ojciec dał krew. Transfuzję zrobili bratu i to mu w jakiś sposób pomogło, zaczął poprawiać się stan jego zdrowia. Miał potem kłopoty zdrowotne, to się umiejscowiło w biodrze, miał unieruchomiony staw biodrowy w jednej nodze. Był trochę opóźniony, tak że poszedł do szkoły później niż ja. Chodził do technikum kolejowego na ulicy Chmielnej, skończył to technikum na wydziale budowlano-drogowym, a ja chodziłem do Staszica. Skończyłem gimnazjum, liceum, maturę zrobiłem w 1951 roku. Spotkaliśmy się obaj na Politechnice Warszawskiej na wydziale budownictwa. Tak że byliśmy absolwentami politechniki, Wydziału Budowlanego.

  • Brat nie był w czasie Powstania w Warszawie?

Nie, on był u dziadków na wsi. Nie był w Warszawie. Byliśmy na wakacjach i przyjechałem z mamą, a on tam został. I zastało mnie Powstanie. To był zresztą powód do dyskomfortu psychicznego mojej mamy, bo strasznie bolała nad tym, że my jesteśmy tu, a on jest tam. Myśmy liczyli się z tym, że możemy w Powstaniu zginąć, a on zostanie sam. Ale jakoś [szczęśliwie przeżyliśmy wszyscy].

  • Czy chciałby jeszcze pan coś opowiedzieć z okresu wojny i Powstania?

W zasadzie tak to chyba się skończyło. Okres powojenny to już jest zupełnie inna para kaloszy. Ewentualnych problemów wynikających z okresu powojennego to ja sam za wielkich nie miałem, ale miałem dziewczynę, a potem żonę, która była córką oficera przedwojennego, legionisty. Miała dość poważne kłopoty, że on (bardzo przyzwoity człowiek, z rodziny chłopskiej, z Rzeszowskiego pochodził, z biednej rodziny) poszedł do legionów jako szesnastoletni chłopak, walczył o niepodległość Polski. Potem mu Polska Ludowa to odpłacała. Wyrzucili ich z mieszkania, ona miała kłopoty z dostaniem się na uczelnię. On potem na zdrowiu podupadł, miał pięćdziesiąt osiem lat, jak umarł. To wszystko razem nie robiło dobrego wrażenia w tym pierwszym okresie, szczególnie przed październikiem. Ale jakoś żeśmy to przebrnęli. Żona nie żyje już piąty rok, mamy dwoje dzieci, [dwóch dorosłych wnuków].

  • Czy ma pan okazję wspominać te czasy w gronie rodzinnym? Czy dzieci się interesują tymi czasami?

Znają te sprawy. Mam dość bogatą literaturę z tego okresu, rozmawiam z nimi, z wnukami, z dziećmi, są w kursie spraw.


Warszawa, 22 lutego 2012 roku
Rozmowę prowadziła Ewa Strumiłło
Edward Salwerowicz Stopień: cywil Dzielnica: Wola

Zobacz także

Nasz newsletter