Eugeniusz Tarczyński "Żbik"

Archiwum Historii Mówionej

Eugeniusz Tarczyński, urodzony w Warszawie 23 listopada 1928 roku,.

  • Proszę opowiedzieć o swojej rodzinie.

Moja rodzina składała się z ojca, matki, brata i mnie. Cztery osoby.

  • Pana ojciec był policjantem?

Był policjantem. Tak.

  • A mama?

Mama była przy mężu. Z zawodu była krawcową.

  • Proszę powiedzieć, jak pan pamięta wybuch II wojny światowej?

W przededniu wybuchu II wojny światowej mieszkałem w miejscowości Blachownia, czternaście kilometrów od Częstochowy. Ojciec służył w policji. Przyjechały specjalnie samochody ciężarowe i nas zawieźli do Częstochowy. Ojciec został z drugim kolegą i miał likwidować posterunek. Posterunek został zlikwidowany. Pierwszego dnia o godzinie trzynastej weszli Niemcy do [Blachowni]. My zostaliśmy przewiezieni do komendy w Częstochowie i zostaliśmy zakwaterowani, a ojciec z [kolegą] na rowerach jechali do Częstochowy po likwidacji posterunku. Więcej go nie widzieliśmy, bo on jechał z kolegą na rowerach, za nami z opóźnieniem [jeden] dzień i w Złotym Potoku nocowali. Nastąpił atak niemieckich samolotów i zginął w czasie bombardowania.

  • Czyli pana ojciec zginął zaraz na początku wojny?

Znam te okoliczności, jak zginął. Podobno strzelał do samolotu, tak mówią w tym Złotym Potoku. Samoloty dwa latały w tę i z powrotem i ojciec strzelił z karabinu do niego. [Samolot] zawrócił i potem bomby rzucił na drogę. Ojciec zginął i kupę ludzi tu zginęło. On strzelił. Nie wiem, jak to jest.

  • Jakie były dalsze państwa losy?

Później wieczorem wyjechaliśmy z Częstochowy podwodami, zaprzężonymi w konie wozami i jechaliśmy kawałek przez parę dni do miejscowości Jędrzejów. To tak ze trzy, cztery dni [jechaliśmy]. Później w Jędrzejowie przesiedliśmy się na samochód ciężarowy, na którym jechały oddzielnie nasze bagaże, które były spakowane – dobytek domowy. Wyrzucili trochę bagaży, byśmy miejsce znaleźli, i samochód ruszył. Przejechał przez całą Polskę, dojechał aż do Pińska na wschodzie Polski. Z Pińska wyjechaliśmy jeszcze do miejscowości Stawek, jakieś dziesięć kilometrów za Pińskiem w kierunku wschodnim, do granicy. I mieszkaliśmy u chłopa na wsi. Zakwaterowani byliśmy. Całe mnóstwo, wszystkie te rodziny, było chyba z pięć rodzin. Byliśmy tam kilka dni. Pewnego dnia stoję przy furtce, a się wyróżniałem trochę od tych Poleszuków (to Polesie było). Żołnierz, oficer na koniu jechał i pyta mnie, co za jeden jestem? Widziałem, jakaś kolumna wojska szła w kierunku wschodnim. Oficer pyta mnie, kim jestem. Powiedziałem mu, że tu są rodziny policyjne, jestem synem jednej z rodzin. No i tak: „Gdzie oni są?”. To on do nich mówi: „Natychmiast, szybko się ładować w samochód, szybko do Pińska wyjeżdżać, bo ostatnia jednostka wojskowa wycofuje się do wschodniej granicy, a za nami idą watahy. Wataha idzie takiej szumowiny rosyjskiej – mówi – i strzelają, mordują ludzi…” i tak dalej. Więc myśmy się szybko w ten samochód załadowali, pojechaliśmy do Pińska. Zajechaliśmy do Pińska. Przejeżdżaliśmy, jak gdzieś nocowaliśmy po drodze (tym samochodem jechaliśmy przez Polskę, najpierw furmanką i samochodem), to zawsze się meldowaliśmy na policji, gdzieś nam dali miejsce na kwaterę. Wtedy w Pińsku też zameldowaliśmy się na komendzie i komenda nas skierowała na salę gimnastyczną do gimnazjum żydowskiego. Pińsk miał taki układ gwiaździsty. Rynek był w środku i ulice się rozchodziły promieniście z niego. Jedna ulica prowadziła na wschód i tą ulicą żeśmy właśnie byli wyekspediowani do Stawka. Ze Stawka żeśmy wrócili tą samą ulicą. W obudowie rynku było gimnazjum żydowskie, w którym żeśmy mieszkali. Zakwaterowaliśmy się na sali gimnastycznej. Okna sali gimnastycznej wychodziły na rynek. Wieczorem przyjechaliśmy. Wieczorem jeszcze matka i inne panie wyszły na miasto, żeby coś zakupić do jedzenia. Wróciły za chwilę i mówią, że: „[Dobrze, że] już wróciliśmy do miasta, bo patrole rosyjskie po mieście chodzą”. Tak dotrwaliśmy do wieczora i ciemno się zrobiło. W nocy Pińsk zaatakowali Rosjanie. Na środku rynku w Pińsku był kościół Świętego Andrzeja Boboli. I w tym kościele na wieży uplasowali się żołnierze polscy, tak że jak jechali, jak szli tą ulicą Rosjanie, to strzelali na te ulicę. A my byliśmy w obudowie rynku, to żeśmy całą [strzelaninę] słyszeli doskonale. Widzieliśmy nawet, ale przede wszystkim słyszeliśmy. No i wreszcie jakoś kościół ostrzeliwany zamknęli i zawaliła się wieża drewniana, sygnaturka. Bo była wieża murowana na przedzie, a z tyłu była wieża drewniana. Wieża się zawaliła, paliła się i słychać było później, jak oni atakowali miasto. Pojazdy wojskowe jeździły, „Uraaa” tam krzyczeli, hałas był. Rano już przyszli Żydzi z NKWD na tę salę do nich, pokazywali, że tu mieszkają rodziny policyjne, więc ojciec się zorientował, że zatrudnionych w policji powyrzucali, unicestwiali i myśmy się wyprowadzili z gimnazjum na obrzeże Pińska do domów, w których mieszkali policjanci. A policjanci wszyscy zostali w Pińsku aresztowani.

  • W jaki sposób pana rodzina przybyła do Legionowa i w jaki sposób pan został harcerzem?

Byliśmy na wschodniej stronie. Później żeśmy pojechali do Brześcia, gdzie mieliśmy trochę rodziny i z Brześcia… W Brześciu jeszcze byliśmy długo, bo prawie do grudnia. Dowiedzieliśmy się, że między Małkinią a Zarębami Kościelnymi (tam granica przechodziła) jest przejście graniczne dla Polaków na zachodnią stronę. I tak żeśmy się przeszwarcowali. Nie przeszwarcowali, to legalne było przejście, otwarte. I żeśmy szli na piechotę z Zarąb Kościelnych. Zaręby Kościelne były po stronie rosyjskiej, a Małkinia była po stronie niemieckiej. Żeśmy się przedzierali na piechotę i przyjechaliśmy do Małkini. Z Małkini do Warszawy pociągiem. W Warszawie żeśmy się zakwaterowali u rodziny. Następnie stamtąd pojechaliśmy do Legionowa, gdzie mieszkała ciotka, u której mama się wychowywała, jak była młoda. Mama była sierotą z młodych lat i właśnie [wychowywała się] u siostry swojej matki. Żeśmy się zakwaterowali tam i jakiś czas mieszkaliśmy. Później przenieśliśmy się do innej siostry matki, do budynku, gdzie była szkoła. Chodziłem do szkoły, tylko nie do tego budynku – chodziłem do innej szkoły. Do szkoły numer trzy chodziłem, a to była szkoła numer pięć.

  • Niech pan opowie o tym czasie, jak pan chodził do szkoły. Jak pan pamięta okupację, jak to wyglądało w Legionowie?

W Legionowie chodziłem do szkoły do piątej klasy; piątej, szóstej i siódmej klasy. Jak skończyłem siódmą klasę, zacząłem chodzić do gimnazjum. To nie było gimnazjum, to była zawodówka, szkoła kolejowa na Pradze. Do tej szkoły chodziłem.

  • Na Pradze?

Na Pradze. Na Bródnie, na ulicy Wysockiego. Jak chodziłem do tej szkoły, to…

  • Dojeżdżał pan codziennie?

Codziennie dojeżdżałem z Legionowa. Jak chodziłem do kolejowej szkoły zawodowej w drugiej klasie byłem w 1943 roku, kolega, jeszcze ze szkoły podstawowej, zaproponował mi wejście do harcerzy. No więc oczywiście zgodziłem się szybko i do tych harcerzy należałem. Mieliśmy kupę szkoleń różnych w czasie okupacji, kupę różnych zajęć.

  • Niech pan opowie o szkoleniach, jakie one były, gdzie były.

Szkolenia… Przynosili broń, pistolety, karabiny i po prostu uczyli obsługi, jak [bronią] operować, jak rozbierać. Skutek był taki, że później jak wybuchło Powstanie, to ci koledzy zginęli […].

  • To było tutaj, na Pradze? Gdzie pan był?

Nie, w Legionowie wszystko.

  • W Legionowie była cała konspiracja?

Tak.

  • Czy pan się spodziewał Powstania?

Niemcy dzień przed Powstaniem, 30 lipca, zwiali z Legionowa, [w którym] są ogromne koszary wojskowe. I uciekli z koszar. Uciekali w atmosferze, jak to się mówi, majowej. Wyjechali. Na piechotę szli, samochodami jechali. Ludzie stali z obu stron szosy, machali im ręką na do widzenia i jechali. Opuścili koszary i w nich została kupa broni, którą ludzie nosili. Na drugi dzień poszedł kolega, jeden z harcerzy należący do zastępowych z drugim – do niego przyszedł do domu i przynieśli parę karabinów do swojego zastępu. Rano 1 sierpnia przyjeżdżam do niego, (Wierzbicki Zdzisiek się nazywał), u niego były [ukryte karabiny] w szopie. Żeśmy sobie szykowali elegancko te karabiny, czyściliśmy, przygotowywaliśmy się do [Powstania]. Cały dzień byłem u niego i jakoś jeszcze się nic specjalnie nie działo. Gdzieś tak koło godziny trzeciej, mówię: „Muszę iść do domu coś zjeść, bo cały dzień nie jem”. I poszedłem do domu. […] Jak szedłem do domu, to słychać było kanonadę nad szosą. To było 1 sierpnia i jeszcze było przed godziną „W”, przed siedemnastą. Tej godziny „W” to ja właściwie nie przeżyłem, tak nie mówię nic. Strzelanina była na szosie, w tym czasie przyjechały czołgi Hermann Göring, dywizja pancerna w Jabłonnie. Przyjechały czołgi i taką eksterminację prowadziły, pacyfikację taką.

  • Legionowa?

Domów, co stały przy szosie. Parę domów spalono, rozwalono i zastrzelono kupę ludzi, znajomych między innymi. Rozstrzelali, pozabijali ich w Legionowie. W tym czasie szedłem do domu i słyszałem tę kanonadę, jak strzelali. Jakoś udało mi się przejść do chałupy i jak siedziałem w domu, to usłyszałem taki ciężki warkot motorów. A domy były otoczone pagórkami piaszczystymi. Pod pagórek czuję, że wjeżdża jakiś ciężki pojazd. Tak patrzę przez okno, spojrzałem, zobaczyłem – czołg wyjeżdża zza tego pagórka łukiem. Czołg stanął przed domem i zaczął strzelać do domu z karabinu maszynowego. Jakieś dwanaście osób było w tym domu. Na dół zeszli wszyscy i on walił z karabinu maszynowego, tłukł, tłukł, tłukł, wreszcie strzelił z działa w dom. I go zrujnował. Na parterze było nasze mieszkanie, taką pojedynkę mieliśmy. Całą tę pojedynkę zrujnował, kompletnie. Z karabinu maszynowego strzelał… Zrujnował to wszystko. Jakoś szczęśliwie nic się [ nie stało]. Jeden tylko ranny był w udo, jeden lokator, co tam mieszkał…Jak myśmy długo siedzieli? Trudno powiedzieć. W każdym bądź razie wyszedłem od tego kolegi gdzieś koło trzeciej, jak ten czołg podjechał, to już ciemno było. Cholera wie, trudno mierzyć czas. Już nie było go. Byli ranni... Jak poszedłem do kolegów, to się dowiedziałem, że była potyczka nad szosą i zginęło w tej potyczce trzech moich kolegów ze szkoły podstawowej.

  • Potyczka z Niemcami?

Tak, tak. No i to się rozpierzchło. Część poszła do lasu, w Legionowie do leśniczówki. Między innymi kolega Wierzbicki poszedł, a reszta, co byli żołnierzami z Armii Krajowej, byli dorośli, wywędrowali do Puszczy Kampinoskiej.

  • Jak wiele osób było?

Nasz zastęp liczył sześć osób.

  • Co pan zrobił, gdy wszyscy się rozpierzchli?

Byłem przerażony, że koledzy zginęli. To znaczy jeden kolega zginął, drugi był w szpitalu, leżał nieprzytomny w szpitalu. Dostał postrzał w głowę i kula utkwiła mu w głowie, nigdy nie wyszła. Leżał w szpitalu dwa dni, zanim zmarł. Później pochowali razem w jednej mogile jego i tego pierwszego.

  • Co się wtedy działo w Legionowie z ludnością cywilną?

Legionowo było tak jakoś wymarłe całe, jak chodziłem... Nie było wojskowych… W czasie Powstania były represje straszne wzdłuż szosy, a po Powstaniu jakoś już specjalnie nie. W ogóle Niemców nie było, nikogo nie było po Powstaniu. Natomiast zaczęli później wywozić. Zaczęły się kręcić szkopy, łapać ludzi i wywozić z Legionowa.

  • Czyli już po 1 sierpnia?

Tak. Po Powstaniu. Potem przyjechały jeszcze inne jednostki wojskowe, bo się front zbliżył, i w domu, który był spalony, stała kuchnia wojskowa niemiecka. My żeśmy się wynieśli dalej na inną ulicę, ale tam grasowali żołnierze. Gestapo zabierało ludzi i wywoziło. W związku z tym żeśmy się przenieśli z powrotem do mojego domu, gdzie było mieszkanie zniszczone, bo do tamtej kuchni nie przychodzili w ogóle.

  • Pan, pana brat i mama?

Tak. Później zaczęli dopływać ludzie i rodzina, która była właścicielami tego domu.

  • Z czego się państwo utrzymywali w czasie wojny i później, w czasie Powstania?

W czasie wojny to utrzymywaliśmy się z tego, że matka była krawcową i szyła. Jak był front, to już nie było szycia ani nic nie było, ale była kuchnia wojskowa, która dawała nam jedzenie. Zaczęły napływać wojska niemieckie do Legionowa, jakoś ludzie uniki robili. Plątali się Ukraińcy rozmaici, ale takich represji nie było.

  • Czy ludność polska była prześladowana?

Nie była prześladowana. Później nas wywieźli, kuchnia [polowa] wyjeżdżała i wzięli nas, parę osób zabrali do lasu na bagna. I stamtąd potem nas odesłali do Arbeitsamtu do Modlina, z Modlina nas wywieźli do Torunia, z Torunia do Bydgoszczy –to już Niemcy nas wozili – z Bydgoszczy do Piły. I w Pile w obozie siedzieliśmy ponad trzy tygodnie. Piła była cała okrążona przez wojska rosyjskie i później wojska rosyjskie zajęły Piłę. Żeśmy siedzieli w tej Pile trzy tygodnie, nie było ratunku. Trzeba było siedzieć, przyglądać się jak katiusze waliły w te Piłę. Obóz cały został rozwalony.

  • Proszę opowiedzieć pana losy do końca wojny. Co się działo później z państwem?

To Powstanie to jeden dzień trwało, potem żeśmy wyjechali do Kampinosu […] i byliśmy w tym obozie. Potem Rosjanie zajęli Piłę i z powrotem żeśmy wracali na piechotę. Ze trzydzieści kilometrów przeszliśmy do Wyrzyska. Z Wyrzyska na jakiś wojskowy pociąg się załadowaliśmy i potem do Warszawy przyjechaliśmy.

  • To była jeszcze wojna, czy to już było po wojnie?

Wojna jeszcze była. Tak. Przyjechaliśmy gdzieś w marcu. W marcu jeszcze do szkoły chodziłem później.

  • Widział pan zrujnowaną Warszawę?

Oczywiście, że tak!

  • Proszę opowiedzieć, co pan zobaczył?

Przede wszystkim na platformach kolejowych jechaliśmy z powrotem i widziałem jak na ulicach… Ulice były wyburzone i ludzie z kubełkami wody chodzili. Pierwsze, co się rzuciło, to sznury ludzi z kubełkami z wodą chodzili i wodę nieśli do ruin. Później żeśmy przyjechali nad Wisłę, przez most drewniany – kolejowy most był zbudowany przez saperów, bo Wisła była zamarznięta w tym czasie. Przejechaliśmy na drugą stronę i na drugiej stronie pociąg się zatrzymał. Tak nie było, że jakieś stacje czy coś. Zatrzymał się, tośmy zaczęli wyrzucać, żeśmy się wywalili z tego pociągu, wyrzucili, reszta pojechała tam dalej. A jeszcze nie powiedziałem o jednej rzeczy, że w tym czasie do Legionowa napłynęła kupa ludzi z rejonu Wołomina i z okolic Wołomina, gdzie wysiedlali Niemcy. Rosjanie podchodzili, Niemcy wysiedlali ludzi. Cała chmara. Tak że jak myśmy byli w Pile, to w Pile byliśmy razem z takimi wołominiakami, którzy znaleźli się przypadkowo w Legionowie i też koło tej kuchni się kręcili, bo w kuchni było wyżywienie. […]

  • Gdzie pan mieszkał w Warszawie?

W Warszawie mieszkałem u ciotki.

  • W którym miejscu?

Na ulicy Szwedzkiej na Pradze. Tam był taki punkt zborny. Wszyscy, którzy po świecie się obijali, jak później wracali, to do ciotki przyjeżdżali. No i potem zaczęło się po wojnie jakąś taką kombinację. Do szkoły się zapisałem na kurs przygotowawczy. Był kurs przygotowawczy na Chmielnej do liceum dla wszystkich pozbierańców powojennych. Po kawałku różnych szkół kończone, to wzięli dwa roczniki – zrobili pierwszy i drugi i pozbierali. Kwalifikowali ludzi, którzy się mogli dostać, egzaminy mieli. Dostałem się na drugi rocznik, skończyłem. Potem dostałem się do liceum. Skończyłem liceum lotnicze. Później jakiś czas zacząłem pracować. Pracowałem w Państwowym Biurze Projektowym Przemysłu Lotniczego. Później poszedłem na studia i skończyłem studia. Jestem inżynierem mechanikiem.

  • Czy był pan później prześladowany po wojnie?

Nie, nie byłem prześladowany, ale dlatego między innymi chyba że w Legionowie… Chociaż moi koledzy, którzy byli, też nie byli prześladowani. Nie wszyscy, niektórzy tak. Zbyszek Wiśniewski na przykład był prześladowany. Był wywieziony, jak to mówił, wywieziony na białe niedźwiedzie. […]

  • Czy coś jeszcze by pan chciał dodać?

Nie, specjalnie nie, chyba że są jeszcze jakieś pytania, to bardzo proszę.

  • Czy pan by chciał jeszcze coś dodać na temat Powstania w Legionowie, czy o pana losach w tym czasie?

Powstanie w Legionowie trwało krótko. Miałem pewien wyrzut sumienia, że nie uczestniczyłem w tym boju na drugi dzień rano. Nie mogłem uczestniczyć, bo potem dom był zrujnowany. Tak że wyszedłem taki wystraszony jakiś.
Warszawa, 7 grudnia 2007 roku
Rozmowę prowadzi Urszula Herbich
Eugeniusz Tarczyński Pseudonim: "Żbik" Stopień: strzelec Formacja: ZHP, Batalion „Znicz” Dzielnica: Legionowo

Zobacz także

Nasz newsletter