Halina Burzyńska „Tumi”

Archiwum Historii Mówionej

Nazywam się Halina Burzyńska.

  • Proszę powiedzieć, gdzie pani mieszkała przed wojną?

Przed wojną najpierw jako dziecko (takie małe w becie), kiedy ojciec był wojskowym oficerem, to mieszkałam w kilku nadmorskich miejscowościach: w Starogardzie, tam jeszcze gdzieś, a potem w Pułtusku. [Ojciec] był komendantem 13. pułku piechoty i był bardzo litościwy, bo teraz czasami jak spotykamy się na cmentarzu [z kolegami], to właśnie mówili, że był taki szlachetny, taki dla ludzi bardzo dobry.

  • Czy pamięta pani wybuch wojny?

Pamiętam, pamiętam tak. Właśnie w sierpniu byliśmy na wakacjach, pod Pułtuskiem taka miejscowość była… Trzy domy na krzyż. Tam ojciec został wezwany w sierpniu do stawienia się do wojska, a był już na emeryturze. Ojciec to czym prędzej zrobił, mnie ze sobą zabrał, babcię zostawił właśnie w tym Pniewie. Babcię zostawił, a my pojechałyśmy do Warszawy, żeby ubrać tego oficera.

  • Kiedy wybuchła woja, miała pani 11 lat?

Tak.

  • Jak zapamiętała pani okres przedwojenny, jakie to były dla pani lata, czym zajmowali się rodzice przed wojną?

Przed wojną prowadzili kasyno oficerskie dla emerytów. Było tam biuro, ze dwa pokoiki, gdzie tych emerytów wojskowych meldowano. Byłą taka pani pułkownikowa Lipińska, która prowadziła sekretariat…

  • I mama i tato prowadzili kasyno?

Kasyno. Jeszcze kilka pomocnic [było], takich z rodziny, przeważnie spod Pułtuska.

  • Wówczas mieszkała pani razem z rodzicami w Warszawie, kiedy już prowadzili kasyno?

W Warszawie. Tak, tak.

  • Na jakiej ulicy?

[Na ulicy Zielnej, róg Próżnej]. A wcześniej mieszkali, jeszcze wybudowali sobie domek na Pradze, na Bródnie, […] na Żeraniu, tam wybudowali ten domek, ale ojcu było trudno do Warszawy jeździć stale, więc po prostu żeśmy się do Warszawy przeprowadzili. Ojciec wtedy znalazł pracę, żeby prowadzić kasyno, bo poprzedniemu oficerowi, panu majorowi Wojciechowskiemu, nie bardzo się to udało, udawało, więc ojciec go zamienił. Bo jego żona… księżniczka, lubiła bardzo popijać.

  • Proszę opowiedzieć o wrześniu 1939 roku? Państwa dom został zniszczony?

Zniszczony całkowicie i tylko się wpisało na tej notatce, że Janina Tumiłowicz mieszka teraz tu albo Jania Tumiłowicz mieszka teraz tam.

  • Czyli dzięki temu, że nie było was w Warszawie, przeżyliście?

No tak, inaczej byśmy tam [zginęli]… A jeszcze nas służąca okradła, bo mama uważała, żeby dać jej pierścionki i takie tam złote coś, bo ona tak uczciwa, taka bardzo uczciwa. A ona powiedziała, że dom się zawalił i wszystko tam zginęło i nie ma. Tak że zostaliśmy biedni, nadzy, bosi…

  • Kiedy wróciliście do Warszawy? W październiku czy we wrześniu 1939 roku? Tato dostał powołanie do wojska?

Do wojska i wyruszył. Najpierw był tutaj w Warszawie obrońcą Warszawy. Organizował obronę Warszawy. Potem stamtąd to przez Serock, babcia przysłała nam furę, żeby zabrać nas do Pułtuska. I tak żeśmy pojechali w te mrozy, ja się poodmrażałam pamiętam: ręce, nogi, bo to jechało się trzydzieści ileś kilometrów wozem, bez ogrzania. Jakąś tam dała nam pierzynę czy coś, ale mimo to bardzo się odmroziłam. W Pniewie była granica polsko-niemiecka. Tamtędy, dzięki rodzinie, która tam coś zorganizowała, przedostaliśmy się do Pułtuska. Tato mówił, że do Warszawy na pewno wrócimy niedługo, ale niedługo ojca aresztowano.

  • Do Warszawy wróciliście pod koniec 1939 roku czy w roku 1940?

Koniec 1939 roku.

  • Wróciliście do Warszawy, ale domu już nie było?

Domu już nie było.

  • Gdzie zamieszkaliście?

Zamieszkaliśmy u pani pułkownikowej Lipińskiej na […] ulicy Pięknej, u takiej pani pułkownikowej, co w kasynie pracowała na Nowym Świecie, i tak zmienialiśmy to miejsce pobytu. Z tym że babcia nas namawiała, żebyśmy wrócili do Pułtuska. No, ale ojciec tutaj miał powiązania, coś. Ojca aresztowali zaraz szybko.

  • Czyli tato był w konspiracji?

Tato był w konspiracji, tak. Nawet podał nazwisko, kto go wydał.

  • W domu powiedział rodzinie?

Może nie w domu, może jak chodził na Pawiak. Ojciec często na Pawiak był wzywany albo na aleję Szucha na rozmowy. Kiedyś w nocy przyszli Niemcy z karabinkami do nas do domu, a my byłyśmy dwie córki, dwie dziewczyny. Mieszkałyśmy wtedy na ulicy Złotej też, Złota 32. Tam przyszli, kazali się ojcu ubierać i go aresztowali. Ja płakałam, krzyczałam, a ojciec mówił: „Ja niedługo do was wrócę”. Już nigdy nie wrócił. Pozostał tam. Jak został zabrany, tak już został w tym [więzieniu].

  • Kiedy otrzymaliście informacje o tacie?

Dość szybko.

  • Informacja przyszła pocztą?

Tak pocztą.

  • I jaka to informacja?

Informacja, z Oświęcimia list, że „Czuję się dobrze, niedługo do was wrócę”. Z Gross-Rosen list, że [tata] czuje się dobrze, a tam już w tych skałach nosił skały olbrzymie. W Gross-Rosen to był właśnie taki obóz, gdzie bardzo dużo ludzi zmarło po prostu. Potem dostaliśmy [wiadomość] z Dachau, że zmarł na zapalenie płuc, to był rok 1942. Jeszcze przed tym napisałam do ojca, że zapisałam się do harcerstwa. To ojciec mówi: bardzo się cieszę – to mi odpisał po niemiecku, a niemieckiego tak bardzo nie znał, to ktoś tam pisał te listy. Przetrzymywałam to wszystko, stale otwierałam, całe lata. Wreszcie już nie mam siły do tego wszystkiego.

  • Proszę powiedzieć, kiedy zapisała się pani do harcerstwa?

Do harcerstwa zapisałam się, jak się zaczęło Powstanie. Nie, jeszcze wcześniej, dwa lata wcześniej należałam do harcerstwa. Chodziłam do gimnazjum na ulicę Traugutta i tam zapisała nas pani Emilia Plater do harcerstwa. Zawsze mówiła: „Jak idziesz przed sobą, nie rozglądaj się na żadną stronę, tylko idziesz i patrzysz”. Tak się tym przejęłam, że rzeczywiście. Moja mama mówi „Słuchaj, to ty nigdy nie będziesz nigdy nic wiedziała, jak ty będziesz tak chodziła”. Należałam do 16. drużyny, przy Emilii Plater. Nasz sztandar znaleziony został w czasie już późniejszym, w śmietniku na ulicy Traugutta. Tam robiłyśmy zbiórki przez wiele, wiele lat. Przyjeżdżaliśmy na spotkania, śpiewaliśmy, ale to potem wszystko się skończyło, ale prywatnie spotykałyśmy się stale.

  • Proszę opowiedzieć o tym spotkaniach w czasie okupacji? Gdzie się spotykałyście, co robiłyście?

W prywatnych mieszkaniach, bardzo często u Wandy Krukowskiej. Wanda [po wojnie] pracowała na [ulicy Chocimskiej] w [Głównej] Bibliotece [Lekarskiej] i do niej często na zbiórki chodziłyśmy. W czasie okupacji naszą zastępową była Hela Knyps. Bardzo sympatyczna, miła i teraz spotykamy się też od czasu do czasu, tylko ja teraz mniej przychodzę, bo już się źle czuję, a poza tym tyle rzeczy pisałam o sobie. Proszono mnie i to wszystko gdzieś do śmietnika powędrowało. Tak że trochę przestałam się tym zajmować. Ale zbiórki mamy co miesiąc na ulicy Nowy Świat w gimnazjum Korczaka. Tam w niedzielę, raz na miesiąc, czasami częściej, mamy te spotkania harcerskie. Bardzo sympatyczne były, bardzo. Teraz każdy zajęty odnawianiem.

  • Proszę powiedzieć, co robiłyście przed Powstaniem? Czy wiedziałyście, że Powstanie wybuchnie? Czy przygotowywałyście się?

Nic nie wiedziałyśmy.
  • Gdzie panią zastało Powstanie?

Dostałam wiadomość, że mam przyjść na Czerniakowską do kościoła Nazaretanek, na godzinę dziewiątą. Nie piątą, tak jak na siedemnastą wszyscy, tylko mamy przyjść [na dziewiątą]. […]

  • Byłyście na dziewiątą rano?

Na dziewiątą rano. I tam przyszłyśmy na dziewiątą i robiłyśmy barykadę i nosiłyśmy rannych i doktor Klawe (tak mi się wydaje, że nie mylę jego nazwiska) potrzebował kogoś, aby przynieść wiadomość do Śródmieścia, i my się zgłosiłyśmy, ja się zgłosiłam [z koleżanką Jagodą Orłowską, wówczas Pachucką], ale on mówi: „Nie, dziewczynki, wy jesteście za młode, nie będziecie nigdzie szły”. Ale po jakimś czasie zawezwał nas i powiedział, że mamy ruszyć drogą prostą, z Czerniakowa prostą drogą, aż na Mokotów. No i myśmy tak wyruszyły, co chwila nas zaczepiano, żebyśmy nie szły, że tu zginiemy, dlatego że trzeba było się czołgać i w ogóle. I tak doszłyśmy na Mokotów na ulicę Chocimską do tego mojego PZH, w którym przepracowałam, [po wojnie] całe życie. Tam odbyło się zebranie i powiedziano nam, że niestety, ale my żadnej pomocy nie możemy udzielić, to znaczy pomocy, dla tych na południu [Warszawy], na Czerniakowskiej, a oni muszą jechać na Stegny…
Tam nosiłyśmy tych rannych i okazuje się, że brat jednej koleżanki został zastrzelony, ale przecież to nie my strzelałyśmy, my tylko rannych nosiłyśmy, a rozeznania nie miałyśmy dużego.
Jak wróciłyśmy z tą wiadomością, że nie otrzymamy żadnej pomocy, to zastałyśmy już tylko… Cały szpital był ewakuowany… [Mówiłam], że jechaliśmy do nazaretanek, to tam szykowałyśmy szpital, na wypadek jakichś rozruchów. Jak przyjechałyśmy już, to szpital został ewakuowany, tylko ciężko ranni zostali, i ten doktor Klawe, chyba że go mylę z kimś innym. My nie wyruszyłyśmy jednak na […] Stegny. Myśmy tam nie wróciły, tylko powiedziałyśmy, że my idziemy do Śródmieścia, bo tam są nasze mamy. Jak się nie mamy spotykać tu z rodziną ani z harcerkami, to my nigdzie nie idziemy… To nas przesłano, że pójdziemy po jakimś czasie do Śródmieścia, tam gdzieś mieszkałyśmy u takich, co taksówkami się zajmują, mieli swoje miejsca pracy. Za jakiś czas [powiedzieli], że możemy wyruszyć w kierunku Śródmieścia, ale straszono nas, że musimy przejść przez ukraińską stację pomp i nikt tam jeszcze nie przeszedł. […] Wyruszyłyśmy w stronę Śródmieścia i liczyłyśmy, że jakiś Niemiec do nas strzeli czy coś. Nikt nie strzelił, tylko ten Niemiec nam ręką wskazał, że mamy iść kierunek Śródmieście i tam aż […] na Torwarze zatrzymałyśmy się. Tam odnalazłyśmy najpierw takiego pana, znajomego mojego ojca. Mieliśmy tam zamieszkać i zamieszkałyśmy na kilka dnia. Ten dom jemu się zaczął palić, my poszłyśmy go ratować i więcej żeśmy się już nie kontaktowały, tylko zatrzymaliśmy się […] na Torwarze i tam otrzymaliśmy takie mieszkanie na ulicy Cecylii Śniegockiej na Czerniakowie i tam zamieszkałyśmy. Zajmowaliśmy się dostarczaniem żywności z ogródków warzywnych… I to dostarczaliśmy do tych domków.
Potem Niemcom zachciało się palić domy na ulicy Rakowieckiej… To był chyba 18 sierpnia. Tak że [powiedzieli], że będą palić, to żebyśmy wyszli z tych domów. Tak żeśmy zrobiły, uszykowały orszak i szliśmy na Czerniaków i kolejką WKD pojechaliśmy do Pruszkowa, żeby dostać się do obozu.

  • Czyli po zakończeniu Powstania?

To nie był jeszcze koniec. I tam zawieźli nas na Szucha, na aleję Szucha. Mnie, pamiętam, ubrano za przebierańca. Żeby mnie jakiś Niemiec nie złapał, to tamte panie się starały jakoś mnie przebrać, no i wyruszyłyśmy do Pruszkowa. Tam znowu też jakiś łaskawy Niemiec pozwolił nam przejść bez rejestracji, tak że ja w Pruszkowie nie jestem zarejestrowana, że byłam, a byłam tam długi czas. W Pruszkowie byliśmy i któregoś dnia z tą Jagodą moją (nie wiem, czy ona sobie życzy, że ja w ogóle coś takiego mówię), ale ona poszła myć głowę, a ja za chwilę patrzę, że chodzą jakieś sanitariuszki na biało ubrane i mówię: „Jagoda, to twoja mama przecież!”. I ta mama za kilka dni wyciągnęła nas z tego obozu z Pruszkowa i wywiozła nas do Podkowy Leśnej.
W Podkowie Leśnej w jakimś mieszkaniu zatrzymałyśmy się, ale ona mówi, że nie możemy tam siedzieć, trzymać się. Jak myśmy się tam schowały, to strasznie łapali akowców, Powstańców z Warszawy. Była tam koleżanka z klasy, z naszego gimnazjum. Wsadziła nas do [pomieszczenia], gdzie przechowują siano, a Niemcy przyszli i dźgali tam, ale jakoś nic nie zadźgali, tylko ta koleżanka powiedziała, że nie możemy tutaj dłużej mieszkać, bo rozstrzelają ich całą rodzinę, musimy stąd uciekać, wyjeżdżać. I znowu znalazła się koleżanka, której ojciec tam był gdzieś „fiszą” w mieście, już nie pamiętam jakim, czy to była na S… takiej miejscowości podwarszawskiej. W każdym razie zaopiekowała się nami matka dzieci, u których ona służyła, a ten ojciec był w Powstaniu. W każdym razie myśmy pojechały z tą gosposią do lasu i tam przesiedziałyśmy dłuższy las w tym lesie, żeby nas Niemcy nie porwali, bo oni wszędzie poszukiwali Powstańców. […]

  • I co dalej było, jak wróciłyście do domu? Kiedy spotkałyście się z rodziną?

Ponieważ bardzo się mną opiekował właściciel tego mieszkania, a on dojeżdżał do Warszawy, ten gosposi mąż, to ona wyposażyła mnie w walizkę i mówi tak: „Słuchaj, ty musisz napisać do swojej rodziny, może masz jakąś rodzinę?”. Ja napisałam list do Miechowa, do mojej cioci, czy ja mogę do nich przyjechać, bo tu się stawało już niemożliwe mieszkanie. I otrzymałam list, że mogę przyjeżdżać, że się bardzo cieszą, że moja mama już jest z Powstania u nich też i jeszcze jakaś tam rodzina jest w tym Miechowie. No i jak dostałam taką wiadomość, to czym prędzej się spakowałam i wyruszyłam w drogę. I tu miałam taką przygodę, że Niemiec mówi, że to już jest Miechów, ja wysiadam i patrzę, że moją walizka z tyłu wędruje, spadłam tam z tych torów w poszukiwaniu tej walizki i tłukłam tak po torach nogami gołymi, aż odpadłam, straciłam [równowagę]. Dróżnik mnie zabrał do swojego domu i zawiadomił moją ciotkę, że ja tu jestem, że ja chodzić już nie mogę, bo do ran, do ciała mi się przykleiły prześcieradła, którymi mnie okryli. Dostałam się do szpitala i w tym szpitalu przebywałam miesiąc, a nogi nie chciały mi się w ogóle leczyć. W styczniu przyjechał wujka brat, który był na północy Polski dyrektorem szkoły, i mówi: „Teraz stworzę tutaj klasę taką, ale dla samych chłopców”. A ja mówię: „A ja?”. A ja już wykazywałam takie zdolności matematyczne, no to mówi: „I ciebie wezmę do tej klasy”. I jeszcze wziął dla osłody koleżankę. I myśmy tam [się uczyły]. To był styczeń po Bożym Narodzeniu, a tak Boże Narodzenie to w szpitalu spędziłam.

  • I skończyła pani tę szkołę?

Nie, ja zaczęłam [szkołę], a w kwietniu wyruszyłyśmy do Pułtuska, do Warszawy, przyjechałyśmy do Warszawy, a tu nasze mieszkanie wisi takie na ulicy Złotej.

  • Gdzie po wojnie zamieszkałyście? Bo zamieszkała Pani z mamą, siostrą, drugą siostrą?

W Pułtusku.

  • I potem wróciłyście do Warszawy?

W Pułtusku najpierw mieszkaliśmy, a do Warszawy to tylko mieszkałam w akademiku, tak jak normalnie dziewczynki, zdałam egzamin. To znaczy chodziłam najpierw w Pułtusku do gimnazjum, uczyłam się bardzo dobrze, więc zrobili nauczycielkę ze mnie, a że byłam świetnie przygotowana z matematyki, uczyłam tego w tych gimnazjach. Do Warszawy to już wróciłam, jak wyszłam za mąż.

  • Ile lat po wojnie wyszła pani za mąż?

Kiedy ja wyszłam za mąż? Pięćdziesiąt lat przeżyłam z mężem… Pięćdziesiąt lat właśnie przeżyłam ze swoim mężem, szczęśliwie i tak dalej… A teraz właśnie mój mąż zmarł niedawno, chorobą ciężką, a ja idę w jego ślady też, źle się czuję.

  • Czy chciałaby pani jeszcze coś opowiedzieć z czasów okupacji czy może z czasów Powstania ma pani jeszcze jakieś wspomnienie?

Z Powstania? No nie bardzo, bo zakończyło się to w Pruszkowie, potem w Podkowie Leśnej i w tych miejscowościach, teraz jak jeżdżę na cmentarz do Podkowy Leśnej, to tam leżą ci, którzy zostali usunięci ze świata, i tam leżą pochowani.

  • Jakie były losy pani mamy, gdzie przebywała w czasie Powstania?

Ona była do końca u siebie, na ulicy Złotej.

  • I tam przeżyła całe Powstanie?

I tam przeżyła Powstanie.

  • Opowiadała, jak było na ulicy Złotej?

No może i opowiadała. Na pewno opowiadała… Przeżyła to strasznie, bo wszystko zostało znowu zniszczone, a wujek mój ze swoim synem mieszkali piętro wyżej, tak samo zostali… Wujek był urzędnikiem bankowym, co podatki liczył. Jak już trochę tych pieniędzy zarobił, to kupił mieszkanie i mieszkaliśmy, obecnie to jest plac Bankowy, to tam pracował w tym urzędzie. I dzięki temu jakieś mieszkanko wynajął i tam razem żeśmy wszyscy mieszkali. I to wszystko chyba już, więcej nie pamiętam.



Warszawa, 16 stycznia 2012 roku
Rozmowę prowadziła Joanna Rozwoda
Halina Burzyńska Pseudonim: „Tumi” Stopień: służba sanitarna, łączniczka Formacja: Obwód V Mokotów, Rejon I Dzielnica: Czerniaków

Zobacz także

Nasz newsletter