Halina Getter-Kozłowska „Halinka”

Archiwum Historii Mówionej

Nazywam się Halina Getter-Kozłowska, [urodzona] w Warszawie 12 lutego 1928 [roku].[Walczyłam w] Batalionie „Gustaw Harnaś”, kompania harcerska, pluton sanitarny, pseudonim „Halinka”.

  • Co robiła pani przed 1 września 1939 roku?

Byłam w takim wieku, że do podstawówki już nie chodziłam. Chodziłam do Szkoły Powszechnej numer 16 na ulicy Raszyńskiej.

  • Jak zapamiętała pani wybuch wojny?

Przede wszystkim nalotem, pierwszy nalot, który był bezpośrednio przy ulicy, na której mieszkaliśmy. Akurat bomba trafiła w fabrykę Marciniaka, naprzeciwko której mieszkaliśmy, i [zapamiętałam] spalenie domu, zostaliśmy w ogóle bez niczego, bez domów.

  • Co pani robiła podczas okupacji?

Właśnie skończyłam trzecią klasę tajnego gimnazjum, a potem [poszłam] do Powstania od razu.

  • Jak trafiła pani do konspiracji?

Na terenie szkoły były organizowane komórki konspiracyjne.

  • Czy podczas okupacji przechodziliście szkolenia?

Tak.

  • Jakie to były szkolenia?

Łącznościowe, sanitarne, topograficzne.

  • W jakich pani brała udział?

We wszystkich tych trzech, na łącznicy własnej produkcji wykonanej przez Witka Piaseckiego z naszej kompanii harcerskiej, który zresztą był instruktorem naszym.

  • W której roli się pani najpewniej czuła? Którą rolę chciała pani pełnić podczas Powstania?

[Chciałam] strzelać.

  • Jak wyglądały przygotowania do Powstania?

Skończyłam właśnie trzecią klasę gimnazjum. To był lipiec. Zaczęły się wakacje, więc byliśmy na wakacjach. W końcu lipca, tu, w rejonie Radzymina, kiedy słychać było już, że coś się dzieje na Pradze, mama zadecydowała, że musimy wracać do domu. Oczywiście nie było żadnego środka lokomocji, więc spod Radzymina na piechotę do Warszawy. Po drodze spotkaliśmy, nie wiem jak to nazwać, patrol czy zwiad czołgów rosyjskich, było strasznie gorąco, a oni w swoich papachach futrzanych, co nas bardzo rozśmieszało, ale jakoś minęliśmy. Przedostaliśmy się przez Pragę, przez mosty, na drugą stronę Wisły i do domu. Niestety domu nie było już, więc ciotka nas zabrała do siebie, na Ochotę. Całe życie związane było właściwie z dzielnicą Ochota.

  • Jak wyglądały ostatnie dwa dni przed samym Powstaniem? Czy pani była w domu czy była pani zgrupowana?

Nie, nie byłam w domu wtedy. Pamiętam, że wracałam właśnie z [ulicy] Mochnackiego do domu. Przychodzę do domu, i na stole w pokoju leży kartka: „Jutro o piętnastej pod pomnikiem Mickiewicza”, bo już wszystko czuć było w powietrzu, że nie mogliśmy się doczekać. „Zawiadom innych.” Zawiadomiłam.

  • Czy już wtedy pani wiedziała, co pani będzie robić? Czy wtedy jeszcze nie było to wiadome?

Nie, jeszcze wtedy nie wiedziałam, co będziemy robić.

  • Co się później stało? Poszła pani pod pomnik Mickiewicza czy nie?

Poszłam o piętnastej na drugi dzień pod pomnik Mickiewicza. Wszystkie dziewczyny były tam. Stamtąd na drugą stronę Krakowskiego Przedmieścia. Na rogu Trębackiej i Krakowskiego Przedmieścia była lecznica, ona jest zresztą do tej pory na drugim piętrze, tam był punkt, tam żeśmy się wszyscy zebrali. Dotaszczyliśmy sprzęt sanitarny [taki] jak: nosze, torby z opatrunkami, co kto mógł, to pozabierał z domu rzeczy pierwszej pomocy, ale to był teren zajęty przez Niemców. Cały czas widać było tylko, jak oni w hełmach właśnie przelatują przez Krakowskie Przedmieście, a my byliśmy u siebie. Nie mogliśmy się w ogóle ruszyć stamtąd, więc tak trwaliśmy pod lecznicą. Był duży pokój, wszyscy spaliśmy pokotem bez materaców, na materacach, że tam się ktoś mógł przytulić, ale przedłużało się i dalej nie mogliśmy wyjść, bo był straszny obstrzał. Pamiętam, jak jakaś kobieta przebiegała przez jezdnię, i to była pierwsza ranna, z którą się zetknęliśmy, więc koleżanki, oczywiście starsze, wybiegły z noszami, było już ciemno, zabrały ją do lecznicy, do nas. Tam się ją opatrzyło. Niestety zmarła. Taki był pierwszy dzień przed Powstaniem, bo Powstanie było dokładnie we wtorek, punkt siedemnasta.

  • Co wydarzyło się potem? Siedziały tam panie w punkcie sanitarnym?

Myśmy tam siedziały tydzień albo dziesięć dni, bo nie mogliśmy się w ogóle wyrwać. Mieszkańcy domu bardzo się denerwowali, że co to będzie, jak Niemcy wpadną i zobaczą, że tutaj jest cały punkt sanitarny. Właściwie wszyscy są przygotowani na spotkanie z nimi. Pod naciskiem mieszkańców – „Zaraz jak Niemcy wpadną, to zaraz zostaniemy wszyscy rozstrzelani i wy też!” – zdecydowano, że będziemy się przebijać stamtąd, więc ponieważ nie można było sobie wyjść i iść, to dozorca tego domu zdecydował, że najlepiej poprzebijać tunele z piwnicy do piwnicy. Poprzebijaliśmy tunele i tunelami, właśnie tu nie bardzo pamiętam, ale dostaliśmy się na podwórze, przy ulicy albo Freta albo Koziej. To było duże podwórko, tam była przybudówka, z daszkiem. Jedyna droga to była dostać się na dach przybudówki, zeskoczyć na drugą stronę i dalej już przez Plac Teatralny, ale był problem, bo wszystkim zało odwagi. Zorganizowaliśmy drabinę, przystawiło się do przybudówki, dostaliśmy się w końcu wszyscy na daszek, ale trzeba było przeskoczyć na szeroki mur, taki który oddzielał dwa podwórka. Wszyscy stali, każdy się bał tam skoczyć i wtedy otrzymałam pierwszą pochwałę, bo to właśnie ja zamknęłam oczy i dałam nura, pierwsza. Udało mi się, wszystkie poszły za mną, a stamtąd zeskok już na dół na Plac Teatralny i biegiem przez Plac Teatralny w stronę ulicy Miodowej. Znaleźliśmy się na Miodowej. Zebraliśmy się z powrotem i na Miodowej 15, gmach dawnych sądów przedwojennych, tam się zebraliśmy wszyscy. Tam powstał następny punkt sanitarny. Tam byliśmy z tydzień.

  • Dlaczego punkt był tylko przez tydzień w budynku sądów?

Wiedzieliśmy, że nasz batalion jest, musieliśmy dostać się do batalionu koniecznie, bo ciągle nam się marzyło strzelanie, że pójdziemy z tym do boju. Byliśmy szczęśliwi, że jesteśmy w rejonie mostów, bo to będzie dużo pracy, no niezupełnie w rejonie mostów, no ale... blisko. Tam z Miodowej 15 przedarły się najstarsze harcmistrzynie na Plac Zamkowy, stamtąd już było wiadomo, że na [ulicy] Kilińskiego mieści się batalion harcerski, one się tam zgłosiły i kazali nam tam się zgłosić, więc kiedy wróciły to było oczywiście pięknie – na moją komendę: „Drużyna baczność, dwójkami naprzód marsz.” Ponieważ na Miodowej już byli nasi, no więc już sobie śmiało, dziarskim krokiem maszerowaliśmy w stronę Placu Zamkowego. To była niezapomniana chwila i tak domaszerowaliśmy do ulicy Kilińskiego 1/3 róg Podwala. Pamiętam, że wchodzimy tam przez bramę, naprzeciwko bramy był duży mur ceglasty, z czerwonej cegły, wybudowany ołtarz. Ksiądz ojciec Tomasz Rostworowski, który był cały czas naszym kapelanem harcerskim, odprawiał msze, i to było coś, czego naprawdę nie można było wytrzymać. Człowieka dławiło, łzy same leciały. [Jak] tam już zakotwiczyliśmy, to cały czas byliśmy na Kilińskiego.

  • Jakie miała pani funkcje? Siedziała pani cały czas w szpitalu czy była pani sanitariuszką liniową?

Cały parter to były pokoje sanitarne z rannymi. Każda miała przydzielone pod opiekę swoją salkę z rannymi, dzień i noc, dzień i noc, bo w nocy nie wolno było rannych zostawić.

  • Jak szpital wyglądał po przeniesieniu? Było tam dużo lekarzy? Czy personel to były raczej wykwalifikowane pielęgniarki czy niedoświadczone dziewczyny?

Personel, jeśli chodzi o sanitariuszki były bardzo wykwalifikowane, niech wspomnę na przykład Ewę Krasnowolską. To była taka trójka wspaniałych sanitariuszek: Ewa Krasnowolska, Anna Szatkowska, córka naszej znanej pisarki – Zofii Kossak Sztuckiej i Iza, której nazwiska nie pamiętam, ale która była tak śliczną dziewczyną, ze złotymi włosami, zawsze do góry się czesała, tak, że myśmy ją nazwały „Lorelane znad Wisły”, taka była śliczna, złotowłosa.

  • Byliście na ulicy Kilińskiego?

Na Kilińskiego 1/3.

  • Czy w szpitalu byli też lekarze?

Byli lekarze oczywiście. Najwspanialszy, najważniejszy to był doktor Morwa. Doktor Roman był, tam już nazwiska też nie pamiętam. Lekarki były.

  • Jak wyglądał cały pani dzień podczas Powstania? Jak zaczynała pani dzień i co działo się później? Miała pani stałe obowiązki czy to się codziennie zmieniało?

Przede wszystkim koło rannych [chodziłam]. Trzeba było ich, dokąd była woda, trzeba ich było umyć, pozmieniać opatrunki, zająć się wszystkimi potrzebami. Cały czas opieka, zresztą to byli ciężko ranni, więc oni nie mogli w ogóle zostawać sami. Cały czas ktoś musiał być.

  • Czy były jakieś dni, które odrywały w pewien sposób panią i pani koleżanki od rutyny? Czy były wyjścia do innych szpitali?

Przeważnie na Kilińskiego, ale czasem chodziliśmy do szpitali na Długą, gdzie były pełne ręce roboty. Długa 21, 23, 27, no więc tam przychodziłyśmy do pomocy.

  • Jak długo utrzymał się szpital na ulicy Kilińskiego?

Do ewakuacji do Śródmieścia.

  • Czy pamięta pani dzień, kiedy było szczególnie dużo rannych?

Oj pamiętam, to był chyba 27 sierpnia, był straszny nalot, i wtedy pamiętam, że jedna bomba upadła w bramie, to był niewypał. Potem nadleciał następny sztukas i dołożył drugą, to wtedy była jatka, bo te dwie bomby, siłą wybuchu to poszło wszystko do piwnic. Było tak strasznie dużo rannych i zasypanych, że przede wszystkim wszyscy, kto tylko mógł, to szedł do akcji odsypywania, no niestety nie wszystkich udało się uwolnić.

  • Czy szpital został uszkodzony podczas tego nalotu?

Szpital uszkodzony był, ale rannych część się poprzenosiło na Długą do szpitala, bo to wszędzie, gdzie tylko było miejsce, to się upychało rannych.

  • Czy szpital był oznakowany znakami Czerwonego Krzyża?

Na Miodowej to na pewno był oznakowany.

  • Czy był oznakowany szpital na Kilińskiego, w którym pani przebywała?

Na Kilińskiego chyba też, ale dokładnie nie pamiętam czy była flaga z Czerwonym Krzyżem.

  • Czy podczas Powstania czytała pani „Biuletyn Informacyjny”? Czy dochodziły do pani jakieś informacje?

Tak, dochodziły, tak od jednego do drugiego żeśmy sobie [przekazywali informacje].

  • Czy były prowadzone dyskusje na temat świeżych wiadomości z frontu?

Tak, że niedługo, już niedługo, bo już coraz bardziej słychać Ruskich, mówię gwarą warszawską w tej chwili, Ruskich słychać na drugim brzegu Wisły i jest niemożliwe, że oni wejdą, a wtedy my z tej strony... Ale niestety, wszyscy wiemy jak było. Ruski to Ruski.

  • Jak zapamiętała pani ewakuację ze Starego Miasta? Czy informacja przyszła nagle?

Nie, było wiadomo, że będzie, więc myśmy strasznie nie chciały wychodzić, bo nam strasznie żal było rannych, bo wiadomo było, że to będzie kanałami. Co będzie z nimi? Pamiętam nawet, że my jako najmłodsze chciałyśmy zostać z rannymi, z nami chciał zostać ojciec Tomasz. Potem przyszedł rozkaz, że z 1 na 2 września mamy być gotowi do ewakuacji i właśnie najpierw idą lekko ranni, ci co mogliby przejść i najmłodsze harcerki, to właśnie my. Nim się weszło do kanału, to chyba było w ruinach domu, siedziało się, bo to w nocy wchodziliśmy do kanału, z 1 na 2 września.

  • W którym miejscu wchodziliście do kanałów?

Miodowa, Plac Krasińskich.

  • Ranni zostali w szpitalu pod opieką?

Ciężko ranni tak, a lżej ranni, przy pomocy szli, wszystko szykowało się, żeby być jak najbliżej włazu.

  • Czy Niemcy spostrzegli, że trwa ewakuacja czy nie?

Chyba spostrzegli, bo przy włazie zginął nasz kolega Staszek Psarski, zresztą tam cała rodzina Psarskich była zaangażowana. Razem byliśmy wszyscy, razem mieszkaliśmy w jednym domu i razem chodziliśmy do szkoły, razem byliśmy w Powstaniu, razem opuszczaliśmy Starówkę.

  • Jak wyglądała wasza droga kanałami i dokąd się udaliście?

Wychodziliśmy na [ulicy] Wareckich.

  • Jak wyglądało przejście kanałami?

To był koszmar, którego się nie zapomni, bo najpierw jak się weszło do kanałów, to była porażająca cisza, bo na górze bez przerwy, bo jak był nalot, to „Grube Berty”, jak nie „Grube Berty” to kanonada, strzelanina cały czas, no więc porażająca ciemność i straszna cisza.

  • Długo szliście kanałami?

Wyszliśmy kanałem, to już robiło się widno, więc ładnych parę godzin na pewno szliśmy. Nie było przyjemnie, bo śliskie ściany, człowiek się chciał oprzeć ręką i już leciał. Tylko był strach, żeby się nie przewrócić, bo wtedy wszyscy inni pójdą po tobie, zresztą byliśmy powiązani liną, a w najgorszej sytuacji to byłam ja, bo byłam najmniejsza. Były takie miejsca, że woda sięgała poza brodę.

  • Co się stało po wyjściu z kanałów?

Kto miał dom w Śródmieściu, to dostawał przepustkę i mógł pójść zobaczyć, co się dzieje z jego bliskimi, więc też poszłam do domu, ale rodzice żyli na szczęście. Kacper pierwszy tylko nie żył, bo dostał odłamkiem.

  • Została pani tam na miejscu?

Dostałam na dwie godziny przepustkę. Potem wróciliśmy na Czackiego, do budynku NOT-u i tam byliśmy.

  • Mieliście tam przydział, czy to był odpoczynek?

Nie, tam po prostu nas zakwaterowali. Tam odpoczynek na pewno też był. Tam dostaliśmy ciepłe jedzenie.

  • Czy w tym miejscu było spokojniej niż na Starym Mieście?

O tak! Szok, bo szyby w oknach, bo światło, elektryczność... Samochody z biało-czerwonymi chorągiewkami, więc człowiek się zachłystywał wolnością.

  • Długo była pani zakwaterowana w tym budynku?

Byliśmy tam koło dwóch tygodni chyba.

  • Nadal pełniła pani funkcję sanitariuszki?

Tak, a potem było, że kto ma rodziny w Śródmieściu, to do domu, więc dobiegało się do domu i z powrotem się do zgrupowania przybiegało. Tak aż do 7 października.

  • Czy walki w okolicy były bardziej intensywne pod koniec Powstania?

No tak.

  • Mogłaby pani opowiedzieć o walkach, jakie toczyły się już pod sam koniec Powstania?

Okropne było przejście przez Aleje Jerozolimskie na drugą stronę. To było straszne, człowiek po prostu prawie głową dotykał do ziemi, a poza tym, gdziekolwiek się nie pojawiliśmy, to było strasznie przyjemnie, byliśmy witani, bo mieliśmy charakterystyczne mundury, „panterki” białe, powstańcze, które zdobyliśmy w magazynach na Stawkach, to jeszcze będąc na Starym Mieście. Wszyscy byliśmy w jednakowym umundurowaniu, ja oczywiście miałam prawie do ziemi „panterkę”.

  • Czy jest taki dzień z okresu Powstania, który utkwił pani w pamięci szczególnie?

Przede wszystkim wybuch czołgu na Kilińskiego, gdzie zginęło strasznie dużo [ludzi]. Moja najlepsza przyjaciółka tam zginęła też.

  • Widziała to pani czy tylko słyszała?

Nie, nie widziałam, jak ona zginęła, po prostu potem się okazało, że zginęła.

  • Widziała pani sam czołg?

Sam czołg widziałam, oczywiście.

  • W którym miejscu dokładnie stał czołg?

Dokładnie to stał przed bramą Kilińskiego 1/3, bo chłopcy wprowadzali czołg z Placu Zamkowego, no więc ludzi było [dużo]. Jak się wyjrzało, byłam wtedy na trzecim piętrze, cała nasza grupa, to chyba jedyny dom z trzypiętrowymi oficynami nawet i z balkonem, więc najbliżej było nam. Był krzyk niesamowity, owacje, wiwaty, my tam odpoczywaliśmy, więc najbliżej nam było nie lecieć na dół, tylko tuż na balkon. W momencie, kiedy wyszliśmy na balkon i patrzymy: tłum, głowa przy głowie, wszystko faluje, ludzie rozradowani, szczęśliwi, a czołg jedzie, bo chłopcy uruchomili czołg. Nagle, nic nie wiadomo, co się dzieje, huk niesamowity i czuję, że gdzieś lecę, lecę przez coś, co mnie strasznie parzy, bo czołg się zapalił, wybuch straszny był, wszystko zaczęło się naokoło palić. My z trzeciego piętra, z balkonem na dół! Jak się ocknęłam, to było coś przerażającego, na stercie ciał, nikt się nie odzywał, wszyscy byli prawie nieprzytomni. Złapałam się na tym, że gadam sama do siebie. Mówię: „O Boże kochany! To jest scena zupełnie jak z ‹‹Reduty Ordona››!” Tak zaczęłam sobie na stercie zwęglonych, krwawych ciał mówić: „Tu blask, dym, chwila, cicho i huk jak sto gromów.” Potem zaczęłam sobie wymyślać, że rozmawiam z mądrym człowiekiem. Zobaczyli, że tam się ruszam i przybiegli tam po mnie. Wyglądaliśmy wszyscy niesamowicie: czarni, zwęgleni, mi się krew z szyi lała, bo miałam tętnicę przerwaną. Ubranie było zerwane z nas, wszyscy byliśmy prawie nadzy, ale jakoś nas tam pozbierali, jak zobaczyli, kto się rusza, kto daje jakieś gesty, to nas powyławiali stamtąd.

  • Gdzie panią wyniesiono?

Do piwnicy, do szpitala właśnie, gdzie doktor Morwa urzędował, był tam cały czas.

  • Czy wie pani, ile osób zginęło podczas tego wybuchu?

Oj strasznie dużo, że dwieście chyba.

  • Co się działo z panią potem, opatrzono panią?

Tak.

  • Trafiła pani kanałami na Śródmieście?

Tak, i do domu. Oczywiście rodzice się strasznie ucieszyli, jak nas zobaczyli, no i tak właściwie do wyjścia z Warszawy.

  • Siedziała pani na Śródmieściu aż do kapitulacji?

Tak. Znów zaczął się następny dramat, bo wiadomo było, że chcemy wyjść z wojskiem, ale podchorąży „Dada” Krakowski powiedział stanowczo: „Kto ma rodzinę w domu, w Śródmieściu, wychodzi z rodzinami. Kto nie ma rodziny, wychodzi z wojskiem!” Znów następna rozpacz.

  • Czy wyszła pani z rodziną czy poszła jednak z wojskiem?

Nie, [wyszłam] z rodziną.

  • Jakie były pani dalsze losy?

Jak wszystkich Warszawiaków: obóz w Pruszkowie, w którym byliśmy tylko dwadzieścia minut, bo jak nas wypchnęli do obozu, cały transport, to dowództwo przejęła mama. Mama powiedziała tak: „Dziewczynki!” Rzuciła: „dziewczynki” – ale tak było. „Dziewczynki, wszystkie paczuszki zostawiać.” Bo to człowiek, jak wychodził z Warszawy, to musiał już być przygotowany na to, że wychodzi na zimę, więc my w ciepłych butach i paltach. „To zostawcie wszystko, a ja się pójdę rozejrzeć” Rzeczywiście tak było. Mama ponieważ była bardzo operatywna, zobaczyła, że są dogodne sytuacje, że można bardzo łatwo zwiać z obozu, więc po kolei swoje wojsko ustawiła i mówi: „Teresa, ty za mną idziesz. Tak będzie wchodził następny transport, twoja głowa w tym, żeby między tymi dwoma transportami udało ci się przecisnąć i wyjść za bramę obozu.” Teresa to jest moja siostra, Jackowska. Przy wyjściu z obozu po drugiej stronie był szlaban, gdzie stało pełno ludzi, którzy tam mieszkali i uważali jak transporty nowe przychodzą, czy kogoś z rodziny nie ma czy ze znajomych. Rzeczywiście była taka chwila, że jeden transport przyjechał, a drugi jeszcze dobrze do obozu nie wszedł i zrobił się tłok, i ona rzeczywiście schyliła się i siup już była za szlabanem, a tam ją wchłonęli Pruszkowiacy, już jej się udało. Potem tata, a potem jeszcze my, ja i moja najmłodsza siostra. W ten sposób byliśmy w obozie dwadzieścia minut. Została tylko mama, której właściwie ciężko było wyjść, bo już właściwe zaczęło pusto się robić koło bramy. [Wydostała się] dzięki mojej najmłodszej siostrze, która zaczęła strasznie ryczeć głośno. Niemiec, nie wiem, ze Śląska albo z Wielkopolski zapytał jej się: „Czemu ty mała tak ryczysz?” „Bo tam moja mama.” „A która to twoja mama?” „O ta!” Wrzasnął na mamę: „Mama raus!” Mamie nie trzeba było tego dwa razy powtarzać. Siup i już! Złapała ją za rękę i tym sposobem cała rodzina się wydostała z obozu, a potem trzeba się było tam już urządzić [się]. Wujek mieszkał w Pruszkowie, więc wstępnie [byliśmy] parę dni u niego, a potem wylądowaliśmy pod Żyrardowem i tam już się siedziało do końca wojny.

  • Chciałbym na moment jeszcze wrócić do samej kapitulacji. Jak się ona odbyła? Czy już Niemcy byli bardzo blisko? Czy wkroczyli na teren, gdzie państwo byliście czy też już była ogłoszona kapitulacja i pani musiała się gdzieś udać?

Nie, dokładnie to było tak, że myśmy wychodzili z Warszawy 7 października. To pamiętam, siedzieliśmy wszyscy w piwnicy, bo ciągle jeszcze była strzelanina, to było wczesnym rankiem, słyszymy tupot żołnierskich buciorów i: Raus, polnische Banditen, więc my nie śpiesząc się, tylko już nie wiem, kto powiedział: Momento, momento! Pozbieraliśmy najważniejsze swoje rzeczy i sobie powoli, z dumnie podniesioną głową, wyszliśmy. Tam już wszystkich ludzi upychali w stronę Dworca Zachodniego. Tam było generalne ładowanie ludzi.

  • Z Dworca Zachodniego została pani odwieziona do Pruszkowa?

Tak.

  • Co się stało z pani rodziną, jak państwo uciekliście z obozu? Mieliście państwo wujka w Pruszkowie?

Tak. Tam [był] główny punkt zaczepienia. Tam żeśmy dopiero otrzeźwieli, zaczęli myśleć co robić dalej. Wylądowaliśmy pod Żyrardowem, w miejscowości Międzyborów. Tam już byliśmy do końca wojny, do 1945 roku. Zaraz w 1945 roku na piechotę z powrotem do Warszawy. W Warszawie natychmiast zostało zorganizowane szkolnictwo, wszystko, tak że nawet pamiętam, że na ulicy Bema, tam jest mały kościółek, naprzeciwko kościółka spotkałam swoją przełożoną z gimnazjum. Ona mówi: „Już szkoła uruchomiona, wracaj do szkoły!” No i tak było.

  • Gdzie szkoła, do której pani chodziła, była dokładnie zlokalizowana?

Na [ulicy] Filtrowej. To była prywatna szkoła pani Joanny Goldman.

  • Do jakiej klasy pani trafiła wtedy?

Do czwartej gimnazjalnej.

  • Ukończyła pani szkołę?

Tak.

  • Co się z panią działo po ukończeniu szkoły?

Liceum, potem przymiarka do dostania się na studia.

  • Co działo się z panią do maja 1945 roku?

Cały czas byłam w Warszawie.

  • Uczyła się pani jeszcze wtedy w gimnazjum?

Nie, to już było po maturze.
Warszawa, 14 grudnia 2006 roku
Rozmowę prowadził Maciek Bandurski
Halina Getter-Kozłowska Pseudonim: „Halinka” Stopień: zastępowa Formacja: Batalion „Gustaw-Harnaś” Dzielnica: Stare Miasto

Zobacz także

Nasz newsletter