Henryk Kopiński „Heniek”

Archiwum Historii Mówionej

Henryk Kopiński, urodzony 18 kwietnia 1916 roku, pseudonim „Heniek”, w Powstaniu plutonowy, 6 Kompania, batalion „Kiliński”, byłem dowódcą czwartej drużyny.

  • Proszę powiedzieć, co robił pan przed 1 września 1939 roku?

Mieszkałem na Pradze, na ulicy Sieleckiej, domu, którego już nie ma.

  • Czy chodził pan wtedy do szkoły?

Nie, byłem już przecież starszym człowiekiem.

  • Czym się pan zajmował przed wybuchem wojny?

Pracowałem w fabryce PERUN na Grochowie.

  • Proszę powiedzieć, czym się pan zajmował w czasie okupacji.

Początkowo byłem w organizacji „Wawer”. To była organizacja, która powstała w wyniku rozstrzelania ludzi w Wawrze. Tam był napad na Niemców, kilku ich zabili i na skutek tego był odwet Niemców. Stąd nazwa tej jednostki, która była w konspiracji. Później w IV kompanii „Kilińskiego” byli ludzie z „Wawra”.

  • Co pan dokładnie robił w „Wawrze” jeszcze zanim wybuchło Powstanie?

Zanim wybuchło Powstanie, „Wawer” prowadził propagandę, mały sabotaż przeciwko Niemcom.

  • Czy może pan podać jakiś przykład?

Na przykład rozbijanie szyb. „Jedźcie z nami do Niemiec” – Niemcy prowadzili taką propagandę, żeby ludzie wyjeżdżali do Niemiec na roboty, więc myśmy bojkotowali, rozbijaliśmy wystawy. To była jedna sprawa. Co tydzień miałem zadanie od przełożonego, o niewiadomym stopniu, oczywiście to już był oficer zawodowy jeszcze sprzed 1939 roku. Byłem bezpośrednio z nim zorientowany i wykonywałem polecenia, rozkazy, które on co tydzień mi dawał. Raz to było strzyżenie kobiet, które puszczały się z Niemcami. Były to najprzeróżniejsze drobne zadania, na przykład wpuszczanie pchełek do kina, do którego przychodzili ludzie. Myśmy się sprzeciwiali, żeby Polacy bawili się w kinie. To są przykłady. Co tydzień było rożnie. Zdawałem sprawozdanie następnego dnia. To był początek akcji „Wawer”.

  • Proszę powiedzieć, jak pan pamięta wybuch Powstania Warszawskiego?

Myśmy byli już skoszarowani tydzień naprzód na ulicy Zielnej. Przed Powstaniem to była już kompania batalionu „Kilińskiego”. Trzeba powiedzieć, że przed Powstaniem już był numer oddziału, już była konspiracja. W szkole na ulicy Zielnej zebraliśmy się i czekaliśmy na Powstanie. Pełniłem wtedy funkcję kwatermistrza.

  • Jak pan był uzbrojony?

Miałem stary pistolet, …ale strzelał…

  • Proszę powiedzieć, ilu z panem było żołnierzy?

Wtedy było około sześćdziesięciu. To była kompania. Zaraz po wybuchu Powstania polecili mi angażować ludzi, żeby się zapisywali do oddziału przeciwko Niemcom. To było już sporo, bo ze sto pięćdziesiąt. Stanąłem na podwórku, ogłaszałem, że są zapisy do wojska. To była taka mobilizacja. I wtedy i dziewczyny się zapisały do kuchni, jako łączniczki…

  • Gdzie pan walczył w trakcie Powstania?

Pierwszy to był gmach PASTY na ulicy Zielnej, który stoi do dnia dzisiejszego. To był cel naszego oddziału już w czasie konspiracji.

  • Proszę opowiedzieć historię walki przy PAŚCIE.

Niemcy już widocznie wiedzieli, że wybuchło Powstanie, gdzie indziej w Warszawie zorientowali się, że coś takiego jest i już trzymali się na miejscu. W PAŚCIE był oddział niemiecki. Na ulicy Zielnej przed PASTĄ jeszcze była filia radia. Myśmy zaatakowali najpierw tam, bo tam byli Niemcy. Od razu było kilka śmierci i rannych. Weszliśmy tam, szarżowaliśmy na PASTĘ, nie udało nam się, bo tam było kilkaset Niemców, a myśmy byli nieuzbrojeni. Mieliśmy chyba dwa karabiny, zresztą skradzione Niemcom w czasie okupacji, troszeczkę granatów własnej roboty i butelki zapalające z benzyną dla zapalenia jakichś samochodów czy czołgów.

  • Jak to się toczyło, już jak byli państwo przy PAŚCIE?

Musieliśmy cofnąć się właściwie do tego miejsca, gdzie Niemcy mieli oddział radia. Tam od nas już było kilku rannych, jeden zabity. Musieliśmy się cofnąć, bo tam była potęga, a myśmy nie mieli z czym iść. Tam właśnie ogłosiliśmy nabór do naszego oddziału. Byłem tym, któremu powiedzieli, żebym zebrał ludzi. Było kilku Niemców, których myśmy aresztowali do piwnicy, bo nie było innego miejsca i tak się rozpoczęło Powstanie z naszej strony.

  • Czy w trakcie Powstania był pan ranny?

Byłem ranny.

  • Kiedy to się stało i w jakich okolicznościach został pan ranny?

Już pod koniec Powstania, we wrześniu. To było na rogu Świętokrzyskiej i obecnym Placu Powstania Warszawskiego. Na samym rogu był wielki lej po bombie. Jak zostałem delegowany, to już było pod koniec Powstania, byłem wtedy dowódcą drużyny. Zostałem skierowany właśnie na ten plac. Schowaliśmy się w taki wielki lej i pilnowaliśmy, z jednej strony była Świętokrzyska, a z drugiej Mazowiecka, która prowadzi do Zachęty. Początkowo było nas czterech. Moja drużyna była delegowana do tego, żeby tam stawić opór. W tym leju było nas czterech. Od strony Mazowieckiej szedł oddział Niemców, oczywiście odpowiednio uzbrojonych, nie tylko z karabinami maszynowymi. Zacząłem żądać od naszego dowództwa kompanii pomocy, bo nas było czterech, a tu szli Niemcy całą kupą. Jak przyszło więcej, to myśmy odparli niemiecki atak na rogu Świętokrzyskiej i Mazowieckiej. Wejście było od Świętokrzyskiej. Zajęliśmy ten dom, tam była już część domu spalona. Byliśmy na takim podwyższeniu, jeszcze ciepło było od tego pożaru. Tam stawiliśmy opór Niemcom. Po drugiej stronie tego podwórza byli Niemcy. Był taki piec, nad którym była dziura po bombie. To jest o tyle ważne, że Niemcy doszli już do tej dziury i z góry nas chcieli… A my w pokoju byliśmy. Tam zostałem postrzelony. Niemiec z tej dziury strzelił i postrzelił mnie w tyłek, bo wykręciłem się i stamtąd musiałem uciec, zostawiając kolegów, którzy pilnowali. Wyskoczyłem na ulicę Mazowiecką i w ten sposób dostałem się do szpitala.

  • Do którego szpitala?

Najpierw leżałem na ulicy Poznańskiej w dawnej ambasadzie sowieckiej w Polsce. Ale tam leżałem bardzo krótko, bo byłem lekko ranny w tyłek, a miałem blisko krewnych, wujka i mówię: „Po co mam leżeć, jak i tak nie ma co jeść w tym szpitalu.” Poszedłem do nich i leżałem po prostu u nich do czasu, kiedy już troszeczkę wydobrzałem i kiedy wróciłem z powrotem do oddziału. Ale to było już pod koniec Powstania, kiedy już Powstanie runęło i myśmy czekali na to, co będzie dalej.

  • Ale jeszcze udało się panu wrócić do swojego zgrupowania.

Tak. I razem z moją jednostką poszedłem do niewoli. Myśmy już przed Powstaniem, ponieważ byliśmy w konspiracji, mieliśmy zadanie zdobyć PASTĘ, ale nam się to nie udało. Musieliśmy się cofać i koniec z tym było. Później codziennie przez jakiś tydzień, może więcej, próbowaliśmy atakować PASTĘ, ale nie udawało się. Śmieszne to było nawet, można powiedzieć, bo myśmy mieli pistolety, krótką broń, a Niemcy siedzieli w PAŚCIE, a PASTA była przecież dosyć potężna. Oczywiście, że nie udawało się… PASTA została zdobyta dopiero 20 sierpnia. Wtedy z dowództwa otrzymaliśmy pomoc w postaci sporej liczby ludzi i od ulicy zaatakowaliśmy Niemców, którzy siedzieli w PAŚCIE. Natomiast ja osobiście dostałem polecenie nie dopuszczać, żeby Niemcy uciekli z tyłu PASTY od ulicy Bagno. Tam w czasie wojny był bazar, szmelc, wszystko można było kupić. Cześć Niemców wiedziała, że od frontu zaatakowaliśmy i podpaliliśmy, bo nie było mowy, żeby walczyć w [inny] sposób. Oni się palili, a z tyłu chcieli przez ten bazar uciekać. Dostałem z moją drużyną placówkę i polecenie, żeby nie pozwolić uciekać.

  • Co wtedy panowie zrobili?

Zrobiłem to, co do mnie należało, to znaczy nie puściłem Niemców, którzy musieli uciekać przed nami, cofnąć się z powrotem do PASTY i na tym moja rola się wtedy skończyła.

  • Czyli się udało?

Tak, nam się udało. Ale PASTA wtedy jeszcze nie była zdobyta, oni z powrotem wrócili na swoje miejsce.

  • Proszę powiedzieć, czy ma pan w głowie jakiś najprzyjemniejszy, najmilszy moment z czasu Powstania?

W Powstaniu było wiele momentów…

  • Czy jest najważniejsza chwila, o której chciałby pan powiedzieć?

Cały czas mieliśmy kwaterę na ulicy Zielnej. Myśmy nie dostali się do PASTY i jak atakowaliśmy PASTĘ codziennie w pierwszych dniach, to po prostu wychodziliśmy z Zielnej na tyły i do PASTY. Zrobiliśmy wypad. Na ochotnika z moim niewielkim oddziałem poszliśmy wieczorem z ulicy Zielnej aż do ulicy Towarowej. Szliśmy badać, gdzie są Niemcy i ile ich jest. Niemców na razie nie zastaliśmy i na Towarowej natknęliśmy się na patrol. Nas było czterech, bo to był taki zwiad. Zaczęli strzelać do nas i musieliśmy się cofnąć. Po naszej stronie była frajda, że myśmy dotarli aż do ulicy Kolejowej, do Towarowej, a tam wszędzie przecież byli Niemcy. Wróciliśmy. Tam jeden od nas został ranny, to odstawiliśmy go do szpitala. To był wyjątek. Pod koniec Powstania dostałem polecenie pilnować Placu Bankowego, żeby zahamować wjazd Niemców od Mazowieckiej i od Świętokrzyskiej. To nam się też udawało. Tam zostałem ranny, jak powiedziałem. Odstawili mnie do szpitala na ulicę Chmielną, gdzie leżał już na noszach mój dowódca kompanii, który był ranny, ja byłem przy nim. Później wróciłem do mojej jednostki, ale już po tym, kiedy Powstanie upadło.

  • Proszę powiedzieć, jak pamięta pan moment kapitulacji.

Moment kapitulacji zastał nas przy ulicy Brackiej, tuż przy domu towarowym braci Jabłkowskich. To już były resztki, bo już opuściliśmy Zielną. Warszawa już się skurczyła, już Niemcy weszli. Myśmy tam na końcu byli. Stamtąd już poszliśmy do niewoli.

  • Prosto z Brackiej, czy jeszcze po drodze składaliście gdzieś broń?

Broń składaliśmy, jak już Niemcy nas otoczyli i prowadzili do ulicy. Już były nas setki, nie tylko nasz oddział batalion „Kiliński”, tylko już całe zgrupowanie. Niemcy nas poganiali, obstawili, a myśmy szli aż do pomnika Lotnika na Żwirki i Wigury. Do Ożarowa nas wywieźli. W fabryce Ożarów myśmy byli kilka dni. Podstawili wagony i ruszyliśmy w podróż do niewoli pociągiem.

  • Do którego obozu pana zawieźli?

Do Milberga.

  • Jak długo pan tam był?

Byłem tam nie do końca wojny. W obozie wszystkie narodowości miały swojego męża zaufania, który codziennie spotykał się na odprawie u komendanta niemieckiego i oni dawali rozkazy, co mamy robić. W obozie Anglicy mieli nasłuch. Działała od razu poczta polowa i wszyscy wiedzieli parę minut po tym jak radio nadało Londyn. Anglicy mieli odbiór i od razu cały obóz wiedział, co jest. Myśmy zażądali od dowództwa niemieckiego, to znaczy część Polaków, część nie chciała się zgodzić, żeby nas przetransportowali na Zachód. Tu już ze wschodu szli Rosjanie, już w ramach dawnej Rzeszy, teraz to jest część Polski, część Niemiec. Myśmy prosili, żeby nas przewieźli. Niemcy przewieźli nas przez Lipsk do zachodnich Niemiec, w tej chwili nie pamiętam tej nazwy, chociaż siedziałem tam do końca, aż uciekłem stamtąd. To było koło Hanoweru. Tam były wojskowe koszary, gdzie Niemcy umieścili oddziały, które wycofywali. Zajęli to miejsce, to było niedaleko granicy późniejszych stref brytyjskiej i rosyjskiej. Rosjanie już weszli oczywiście głębiej tam. Byliśmy blisko tej granicy, którą wyznaczyli sobie zarówno Brytyjczycy jak i Rosjanie.

  • To już był wtedy pana drugi obóz.

Tak, to był drugi obóz.

  • Do kiedy pan tam był?

Uciekłem. Miałem czekać, Niemcy się poddali. Przyszedł dowódca w randze kapitana z obozu jenieckiego, tam było już masę żołnierzy, których Niemcy ściągnęli, żeby w jednym miejscu było. Zażądałem od tego dowódcy, żeby nas puścił do Polski. Udało mi się, dostałem od niego karteczkę, wizytówkę, że on prosi, żeby ten obóz przesiedlić do Polski. Na granicy złapali nas Ruscy, nas dwóch było. Ruscy nas złapali i posadzili w takiej ziemiance. Siedzieliśmy jakieś trzy dni. Wezwali nas. Przyszedł oficer z ich bezpieki, mieli czerwone naszywki. Było tak, że nocą uciekali Polacy z Polski na zachód, ja jedyny byłem, co z zachodu do Polski chciał wrócić. Dwóch nas było. Wobec tego na granicy zatrzymali nas Rosjanie, już mieli druty kolczaste i zrobili sobie granicę, a Anglicy wcale nas nie pilnowali. Komandir był jak nasza bezpieka. Kolega, który był ze mną, umiał dobrze po rosyjsku, bo on ze Lwowa był. Zaczął nas wypytywać, spytał się: „Dokąd wy?” Kolega, znający język odpowiedział na pytanie: „Skąd wy?” nie „Dokąd?” To już była okupacja rosyjska, bo już przecież cała Polska i część Niemiec była już pod batutą rosyjską, można powiedzieć. Chodziło o to, żeby nie sprawić tak dużego wrażenia. On mówi: „Poczekajcie tam. – wymienił nazwę miejscowości, która była kilkadziesiąt kilometrów od granicy, gdzie nas złapali – Jak tam przyjdziecie, tam jest zbiórka wszystkich Polaków, których przewieziemy do Polski.” I puścił nas. Jak nas puścił, to zamiast do tego obozu, z którego mieli puścić Polaków do Polski, to myśmy wsiedli w pociąg, bo już kursowały i przejechaliśmy przez Lipsk do Berlina, gdzie nocowałem u takiej kobiety, którą spotkaliśmy, jak jechaliśmy z Lipska do Berlina. Myśmy mieli zapas papierosów, a ta kobieta widocznie chciała zapalić. Oni szmuglowali. Już szmugiel całą parą szedł w Niemczech. Jechaliśmy towarowym pociągiem, więc poczęstowałem ją papierosem i ona mnie przenocowała w zachodniej części Berlina. Nocowałem jeden dzień. Na drugi dzień ruszyłem z Berlina do Polski, ale z przygodami. Było tak, że ona odprowadziła nas do takiej restauracji, bo chciała nam powiedzieć, jak mamy się dostać z Berlina na wschód. Okazało się, że to była Niemka. Przyszła z Rosjaninem. Rosjanin zorientował się, ja byłem w takim mundurze angielskim. Jak siedziałem w obozie, to myśmy się przecież dzielili czym mieliśmy. Ten ruski do mnie, a był pijany: Szto wy takoj? Mówię: „Polacy.” We dwóch nas było cały czas. „A wy takie, nie takie, syny, jak myśmy walczyli, to wyście nam tu z tyłu…” - i tak dalej. Za broń i nas prowadzi tam, gdzie on kamandir , a to oficer był. W drodze okazało się, że nastąpił wybuch, bo saperzy wyburzali domy, które, tak jak w Warszawie były, część nadpalona i groziła runięciem. [Wysadzali] w powietrze te domy. Jak oni w powietrze, to my do dołu, bo tam w Berlinie przecież jest dużo kolejek podziemnych. Myśmy do kolei podziemnej i pozbyliśmy się tego. Ale opuściłem tam legitymację AK. Miałem legitymację AK i upuściłem specjalnie, jak on nas prowadził tam, gdzie on nas chciał rozstrzelać. Wróciłem się powrotem do Berlina, bo to, jak wyburzali ten dom, to już działo się na przedmieściu, poczekałem.

  • Chciał pan znaleźć legitymację?

Nie, nie… Kto myślał wtedy o legitymacji? O życiu myślał! Już kursowały niektóre autobusy. Wobec tego wsiedliśmy i pojechaliśmy do stacji kolejowej i czekaliśmy na pociąg, bo nocne pociągi kursowały już do Polski. To już był wieczór. Pociąg przejeżdżał koło naszej stacji. Myśmy wskoczyli we dwóch, kocami się nakryliśmy, położyliśmy się na takiej platformie. Mieliśmy tornistry i koce. Obudziłem się Polsce.

  • Dokąd dojechaliście, do jakiego miasta?

Dojechałem najpierw przez [..] do miejscowości…, w tej chwili nazwa wypadła mi z [głowy]. Ponieważ miałem zlecenia od kolegów, że jak wrócę do Polski, żeby zawiadomić [rodziny], więc z tej stacji, której w tej chwili nie pamiętam, pociągiem, który jechał do Poznania. W pociągu byliśmy w mundurach polskich, zaczepili: „Kto wy jesteście?” i zaaresztowali nas w pociągu. A ja miałem tylko papier w języku polskim i angielskim, że jestem były jeniec wojenny. A ten Polak, który nas rewidował to był taki niegramotny: Dawaj, do kamandira . Zaprowadził nas. Porucznik uśmiał się, mówił: „Co ty trzymasz? Przecież oni idą z niewoli.” I w ten sposób dojechaliśmy do Poznania. W Poznaniu dałem kilku rodzinom znać, że ich bliscy są, żyją i są w takim a takim obozie. Przy czym też miałem od razu takie przykre wrażenie…

  • Jakie to było wrażenie?

Jeden z naszych kolegów dał adres swojego wujka, który miał sklep apteczny koło Ratusza w Poznaniu. Powiedział, żeby dać znać, że on żyje. Ich było zresztą dwóch braci. Weszliśmy do tego sklepu. Zameldowaliśmy się, mówię, że jesteśmy z takiego obozu, wracamy z Niemiec i są pozdrowienia od braci, których on był wujkiem. A on mi mówi: „A ile chcecie za tę informację?” Ja mu tak po polsku odpowiedziałem, jak trzeba. Dopiero się obudził, że ma do czynienia z Polakami. Tłumaczył później, że było masę ludzi, którzy podszywali się pod różnych, dawali różne wiadomości, żeby wyłudzić.

  • A to były wtedy fałszywe wiadomości od innych?

Oczywiście. On tak później się tłumaczył: „Przepraszam panów…”. Ja go po prostu zjechałem jak cholera. Zaczął się tłumaczyć, to powiedziałem mu jak jest i stamtąd pojechaliśmy w jeszcze jedno miejsce do żony kolegi, daliśmy znać, ona zadowolona. Wieczorem pożegnaliśmy się, bo ten kolega jechał do Krakowa, a ja do Warszawy. Przedtem jeszcze zarejestrowałem się w PURZE, w Urzędzie Repatriacji. Dali mi wtedy, bo nie miałem żadnych papierów. Zameldowałem się już w Poznaniu, dostałem papier, że wracam z niewoli. Wtedy do pociągu i przyjechałem do Warszawy, do żony.

  • Kiedy to było dokładnie jak pan wrócił?

Dokładnie na imieniny żony.

  • Proszę powiedzieć czy po 1945 roku był pan w jakiś sposób represjonowany za to, że walczył pan w Powstaniu?

Było tak, że nie dostałem się z powrotem i nie pracowałem w tym miejscu, gdzie pracowałem przed tym zanim poszedłem na zachód, bo jestem Powstaniec. Koledzy, z którymi zetknąłem się w Warszawie, powiedzieli mi: „Ty uważaj, bo tu rządzą ludzie, którzy są partyjni, czy jacyś inni.” Tak że tam, gdzie pracowałem, na razie nie wchodziłem. Zacząłem handlować. Trzeba było jechać, to jechało się. Handlowaliśmy wtedy wódką, bo to najłatwiej było, żeby żyć. To było jakieś dwa, trzy miesiące. Później już nie sposób było handlować i trzeba było gdzieś już zacząć pracować. Pracowałem bardzo krótko w przedsiębiorstwie. Miałem kolegę, który pracował w komisji planowania. Skierował mnie do pracy do drukarni, która biła kartki na ubrania. Wtedy na kartki jeszcze było. Pracowałem tam jako kontroler. Po pewnym czasie, jak się uspokoiło, to przyszedł kolega z Peruna, gdzie kiedyś pracowałem, już się trochę uspokoiło i zacząłem pracować z powrotem w Perunie.

  • Już wtedy panu nie robiono problemów, że walczył pan w Powstaniu?

Mówiłem, to, co chciałem, a co nie chciałem, to nie mówiłem wcale.

  • Proszę powiedzieć na koniec jeszcze jedną rzecz. Czy jest coś, co chciałby pan powiedzieć o Powstaniu, coś bardzo szczególnego, osobistego?

Trudno nawet opisać i mówić ciężko… mówić ciężko. W takich momentach myśmy czuli się dobrze. Jeden drugiemu kawały opowiadał…

  • Czy czuł się pan wtedy dumny z tego, że walczy pan w Powstaniu?

Nie. Nie, dlatego że moje skromne zdanie jest takie, że to Powstanie nie było należycie zorganizowane… z motyką na słońce. Ja, ponieważ byłem w konspiracji już od marca 1940 roku, nie mogłem… W takiej klatce człowiek był... Tutaj nie mógł się wypowiedzieć…

  • Czy Powstanie było potrzebne?

Miałem około trzydziestu lat. W 1939 roku przeszedłem od granicy do Warszawy wojnę z Niemcami, tak że przecież byłem już otrzaskany w tym. To nie było tak, że byłem chłopiec młody, szesnaście lat, ile w naszej kompanii było, tylko byłem już przecież dorosłym człowiekiem i wiedziałem, że jestem zorganizowany w organizacji, musiałem pójść, ale byłem mocno niepewny, czy ono powinno powstać, czy nie. Bo przecież straty były straszne. To przecież gruzy były, nie Warszawa… Przecież to było coś okropnego, przecież trupów dziesiątki, jeśli nie setki tysięcy poległo w Warszawie. Na tym wszystkim człowiek opierał swoją opinię. Ale oczywiście przecież byłem zobowiązany, bo już, jak powiedziałem, po wyjściu z niewoli w 1939 roku już w bardzo krótkim czasie należałem do konspiracji, do organizacji „Wawer”.

  • Bardzo panu dziękuję z rozmowę.

Dziękuję.
Warszawa, 17 września 2005 roku
Marianna Kowalska
Henryk Kopiński Pseudonim: „Heniek” Stopień: plutonowy Formacja: Batalion „Kiliński” Dzielnica: Śródmieście Północne Zobacz biogram

Zobacz także

Nasz newsletter