Irena Holli „Małgosia”

Archiwum Historii Mówionej

  • Proszę powiedzieć, co robiła pani przed 1 września 1939 roku?

Przed 1 września 1939 roku pracowałam.

  • Proszę opowiedzieć o dzieciństwie, o szkole, rodzinie, o domu.

Były nas dwie siostry, rok i cztery miesiące różnicy między nami. Ojciec był wojskowym, kapitanem. Mamusia nie pracowała wtedy. Pracowała dużo społecznie – w szkole się udzielała, w komitecie rodzicielskim. Ojciec zresztą też. Ojciec jeszcze poza tym pracował w bibliotece, w wypożyczalni dla bezrobotnych; chodził tam popołudniami. Tam pracował, ale to już społecznie, nie zawodowo.

  • Proszę opowiedzieć o szkole.

Chodziłam do żeńskiej szkoły Roszkowskiej-Popielewskiej. Ta szkoła mieściła się na ulicy Bagatela, tuż przy Placu Unii Lubelskiej. Chodziłam do szkoły, wyjeżdżałam na wszystkie kolonie szkolne; wyjeżdżałyśmy razem z siostrą. Na jedne takie kolonie przyjechał do nas ojciec; były nad jeziorem Wigry. Trzy szkoły korzystały z tego gmachu – nasza szkoła, szkoła Górskiego, męska, i szkoła męska, która była na Pradze, gimnazjum. Myśmy przeważnie wyjeżdżały w lipcu, inni wyjeżdżali w sierpniu. Ojciec do nas przyjechał, mimo że pracował, ale przyjechał w niedzielę. Jak pojechał z nami nad jezioro… Wigry są szalenie głębokie; myśmy tam się nauczyły pływać, pływałyśmy, [ale] ojciec więcej już nas tam nie puścił nigdy.

  • Czyli dobrze się żyło w domu?

Bardzo dobrze. Bardzo miła była atmosfera, rodzina była kochająca. Mieszkała z nami babcia. Babcia była sprawna do osiemdziesięciu lat. Potem dopiero zachorowała, położyła się, nic nie robiła. Ale tak, to jeszcze miała swój duży ogród – był ogromny, naokoło domu, i wszyscy tam mieli swoją część. Mieszkał tam brat mojej mamy, najstarszy; mama była najmłodsza. Ten brat już był dorosły wtedy, pełnoletni przed wojną. I jego dzieci tam mieszkały. Babcia była sprawna; do osiemdziesiątego roku życia jeszcze sama uprawiała swój ogródek. Jak się położyła, mieszkała na pierwszym piętrze; potem została przeniesiona na parter. Ale była bardzo niepokorna – uciekła przez okno do ogrodu. Nie można jej było upilnować, bo była bardzo żywotna.

  • A pani jak upływały te ostatnie lata przed wojną? Mówiła pani, że kiedy pani już skończyła szkołę, pracowała pani tuż przed wybuchem wojny.

Pracowałam, tak. Pracowałam w biurze projektów. To biuro mieściło się na Nowym Świecie. Tam dużo osób spotykałam później. Byłam stenotypistką, ale że była potrzebna w mojej pracy znajomość języka niemieckiego, to chodziłam sama na lekcje. Dużo dawałam korepetycji przed wojną, chodziłam do moich uczennic po Warszawie całej, w różne miejsca.

  • Czego pani uczyła?

Tych przedmiotów, których one nie miały w ogólnym gimnazjum – arytmetyki handlowej, stenografii. Przychodziły bardzo ładne dwie bliźniaczki – one nie miały tych przedmiotów u siebie w szkole. Ja tego uczyłam, czego one nie miały w ogólnej szkole.

  • W którym roku pani skończyła naukę, a zaczęła pracować?

W 1941 roku zrobiłam maturę na kompletach. Potem trzeba było zdawać wszystko, ale uznali mi tę maturę.

  • Czyli maturę pani skończyła w 1941 roku, a oprócz tego przed wojna pani pracowała?

Nie, przed wojną nie pracowałam. Dopiero po maturze. Przed wojną pracowałam bardzo krótko, tylko przez miesiąc. To było zastępstwo. Pracowałam wtedy w „Prudentialu”. Wtedy wszyscy poszli na urlopy i mnie tam wzięto do pracy. Ale to tylko przez miesiąc pracowałam, potem wybuchła wojna. Ojciec poszedł na wojnę, już nie wrócił z tej wojny…

  • Ale powiedzmy jeszcze trochę o przedwojniu. Ostatnie miesiące przed wybuchem wojny – jak pani je zapamiętała? I sam wybuch wojny?

Wybuch wojny doskonale zapamiętałam, bo nie wiedzieliśmy nawet, że tego dnia wybuchła wojna i poszłyśmy z mamusią na targ na ulicy Madalińskiego. I wtedy dowiedzieliśmy się, że wybuchła wojna, bo nie wiedzieliśmy zupełnie.

  • Jak wtedy wyglądała Warszawa i pani życie?

Były naloty wtedy, tak że siedzieliśmy w piwnicy. Zaczęło się bombardowanie i w czasie bombardowania do mieszkania wpadły dwa pociski. Zrobiły duże dziury pod kaloryferem w przedpokoju, tak że przychodziły do nas szczury. Urzędowały stale szczury. W ostatnim dniu wojny zawaliła się ściana między kuchnią a służbówką, takim pokojem służbowym. Zawaliła się zupełnie. Dopiero wujek, ten najstarszy brat mamusi – był w Rumunii, tam z ministerstwa musiał wyjechać – potem oni razem z mamą postawili tę ścianę, zamurowali. Bo zupełnie runęła ściana między pokoikiem a kuchnią. Wszystko było zniszczone. Przychodziły szczury z pola, siadały na dwóch łapach. Ale jedna rzecz ocalała, była nietknięta. Wszystkie meble były zniszczone w kuchni, wszyściuteńko; potem siedzieliśmy przy takim stoliku prostokątnym, na którym panowie grali w brydża. Przedziwne historie były w czasie tej wojny. Siedzimy wszyscy przy tym stoliku dawnym brydżowym w kuchni, gdzie nic nie ocalało, ale jedna rzecz ocalała: był nastawiony gąsior wina i był nietknięty. Mimo tych bombardowań nic mu się nie stało, absolutnie.

  • To od razu pierwszego, drugiego dnia ta bomba uderzyła?

To nie bomba, to pociski. Nie, to już tak pod koniec wojny. Jeszcze nasz kuzyn nocował, który był w wojsku. Myśmy schodzili do piwnicy, jak były te naloty. A piwnica była piękna. Ludzie chcieli w niej mieszkać – widna, z oknem, przepiękna. Przedziwne historie były. Siedzieliśmy wszyscy przy stole i posłyszałam głośne wołanie mojej babci. Wołała mamę: „Synuchna, synuchna!”. Spytałam mojej siostry: „Haniu, czy słyszysz?”. Ona nic nie słyszała w tym momencie. Ja słyszałam, ona nic nie słyszała…

  • Jak wyglądało życie podczas okupacji? Czym się pani zajmowała, z czego żyliście państwo?

To było bardzo ciężko, bo ojca nie było w domu. Ojciec wyruszył na wojnę – nie na samym początku, tylko gdzieś szóstego – i koniec wojny zastał go w Wilnie. Przesłali jakieś pieniążki dla nas, ale myśmy tych pieniędzy od tego, który miał nam dostarczyć, nie dostali ani grosza, więc już nawet nie wiem, z czego myśmy żyli. Ale bardzo ciężko było. Nie było mnóstwa rzeczy. Bardzo skromnie się żyło, bardzo skromnie się jadło. Ja robiłam dużo na drutach wtedy, jak siedziałam w domu. Porobiłam wszystkim rękawiczki bardzo ładne, we wzory norweskie; porobiłam czapeczki dla siostry, dla mamy.

  • Mama też robiła na drutach? Czy sprzedawała to?

Nie, nie sprzedawała. Sobie sweter zrobiłam, potem też dla dzieci robiłam swetry. Mieszkanie było nieuszkodzone, ale pod sam koniec wojny Niemcy mieszkanie wypalili całe, wszystko.

  • Pod koniec wojny, to ma pani na myśli który rok?

1939 rok. Wie pan, że nic nie ocalało. Dlatego, jak zostało to mieszkanie wypalone, tam była taka skrytka. Najpierw – bo mieliśmy kontakt z organizacją – był taki słupek na kwiaty, w tym słupku chowało się różne papiery.

  • Tajne dokumenty?

Tajne dokumenty. Potem była skrytka w podłodze. Wystarczyło coś dotknąć, taki trójkąt, i odskakiwała ta podłoga. Tam były chowane różne rzeczy.

  • Od kiedy pani uczestniczyła w konspiracji?

To chyba tak przed Powstaniem. Długo, długo…

  • Na razie mówimy o roku 1939 i mówi pani, że już wtedy były skrytki, czyli ktoś musiał już działać w konspiracji. Czy to była pani?

Tak. Zbierało się towarzystwo w naszym pokoju, w dużym jadalnym, niby na naukę języków czy czegoś, ale właściwie to były zebrania organizacji. Na [niezrozumiałe] taka dziewczynka mała mieszkała z nami z rodziny, dwunastoletnia chyba; ona zawiadomiła i nikt wtedy nie wszedł do mieszkania. Tamci mogli spokojnie wyjść. Bardzo przyjemne panie przychodziły. Jedna z nich zginęła w czasie okupacji – czy została rozstrzelana, czy coś…

  • A kto przynosił tajne dokumenty do mieszkania, do tych skrytek?

Też ludzie pracujący w organizacji.

  • Czyli to mieszkanie było punktem kontaktowym?

Mieszkanie było punktem kontaktowym. A ja, niezależnie od tego, miałam maszynę do pisania, którą przywiozłam zresztą gdzieś z Alej Ujazdowskich, przytaszczyłam do domu. Przepisywałam na maszynie dużo tekstów; to były wszystkie wyroki na tych niepokornych. Pracowałam ze znanym adwokatem, nazwiska nie pamiętam…

  • Na osoby kolaborujące z Niemcami?

Tak, na Polaków. Pracowałem z adwokatem Gorazdowskim. Czy słyszał pan to nazwisko?

  • Nie, proszę opowiedzieć.

Koniec wojny mnie zastał tuż przy akademiku. Szłam wtedy z dokumentami do tego pana, z którym pracowałam; on mieszkał chyba na Mochnackiego albo Mianowskiego, blisko Placu Narutowicza. Tam był punkt taki – to jest obecnie akademik, a tam byli Niemcy w czasie wojny, tam było niebezpiecznie bardzo. Ja chodziłam z tymi wszystkimi dokumentami. Jak wracałam, to wracałam przez działki, przez ogródki działkowe. Potem, jak byłam w tym mieszkaniu na Ochocie, jak nas wypędzono z tego mieszkania, to ja początkowo uciekałam i na działki uciekłam. I tam mnie złapali Niemcy – na działkach. Ja chodziłam z tymi dokumentami przez działki, że niby szłam na działkę i wracałam z działki. Oni nastawiali armaty. Wrzucili jakąś muzykę, słuchali cały czas muzyki i nastawiali ostrzał na Warszawę. A mnie przynieśli furę rzeczy i kazali mi to wszystko prać, ci Niemcy. Ale potem była taka historia, że ja nie byłam długo na tych działkach, dlatego że tam przychodzili Niemcy stale i ludzie musieli im zrywać owoce; oni zabierali te owoce dla siebie. Ale był jakiś jeden przyzwoity Niemiec. Mówi: „Nic się nie martw”. Bo oni powiedzieli, że mnie zaprowadzą do „Parisienne”; to jakiś lokal niby. On mnie odprowadził na działki do tych ludzi; przychodzili tam Niemcy stale i ludzie zrywali im owoce. Ja przenocowałam noc, a potem, jak byliśmy wypędzeni z domu, poleciałam znowu na te działki i tam mnie złapali Niemcy. Mówię: „Ja tu stale przychodziłam, mam tu swoją działkę”. Bo mieliśmy działkę w czasie wojny, pracowało się na tej działce.

  • Ja chciałem jeszcze zapytać, bo to mnie zainteresowało – powiedziała pani, że na maszynie przepisywała pani wyroki na osoby, które kolaborowały z Niemcami. Proszę o tym trochę powiedzieć. Jak w ogóle wyglądała działalność organizacji? Kto dostarczał informacje, na kogo ma być wyrok? Jak to sprawdzano, jak to później wykonywano? Czy pani coś wiedziała?

Tego to już nie mogę panu powiedzieć, nie wiem nic na ten temat. Ja tylko miałam maszynę, przywiozłam z Alej Ujazdowskich; przepisywałam wszystko na maszynie i potem to roznosiłam. Na różne punkty w mieście chodziłam, na Powiślu też.

  • Czy tylko pani się zajmowała przepisywaniem wyroków, czy więcej osób to robiło?

Nie, to ja sama.

  • Czyli ktoś pani przynosił listy?

Przynoszono mi do przepisywania. Przepisane roznosiłam w różne miejsca.

  • I to robiła pani w swoim mieszkaniu jeszcze przed spaleniem?

W swoim mieszkaniu przed spaleniem. Mieszkanie zostało spalone już po zakończeniu wojny, dlatego nic w tym mieszkaniu nie ocalało. Bo to mieszkanie ocalało, a potem Niemcy spalili to mieszkanie zupełnie. Były listy od ojca, na które odpisywałam. Ja korespondowałam z całą rodziną równocześnie, z ojca przyjacielem, który był internowany na Węgrzech – [niezrozumiałe] się nazywała ta miejscowość, pamiętam.

  • A kto mieszkał w tym mieszkaniu? Pani, siostra i mama?

Nie tylko.

  • Więcej osób?

Właściwie myśmy mieszkali w tym mieszkaniu – my i mama. Z rodziny nikt, bo babcia zmarła przed wojną; była taka sublokatorka, która mieszkała u nas. Ale krótko mieszkała, potem się wyprowadziła do domu vis-à-vis, też na Mokotowie.

  • A pieniądze na codzienne życie? Mama pracowała?

Mama pracowała.

  • Przez całą okupację?

Tak. Mama pracowała w restauracji. Restauracja nazywała się „Nowa Gospoda”, była blisko ulicy Boduena. I w czasie, jak wybuchło Powstanie, mama wracała z pracy, bo była tego dnia jeszcze w pracy. Ja też byłam w pracy tego dnia, bo nie mieliśmy informacji.

  • Nie wiedziała pani o wybuchu Powstania, o godzinie „W”?

Nie wiedziałam.

  • W zasadzie do wybuchu Powstania pani cały czas prowadziła działalność konspiracyjną polegającą na wypisywaniu tych wyroków?

Tak. I dostarczaniu w różne punkty na mieście.

  • A mama wiedziała o tym, że pani to robi, że pani jest w konspiracji?

Wiedziała. I siostra też była w konspiracji.

  • A mama też była, czy mama nie?

Nie wiem. Nie przyznawała się do tego, ale miała kontakt z tymi wszystkimi ludźmi.

  • Mieszkanie nigdy nie było zdemaskowane?

Nie. Nawet przylecieli też do tego mieszkania, ale ta dziewczynka dwunastoletnia uprzedziła wszystkich. Mama zdążyła wszystko zniszczyć, wszystkie dokumenty kompromitujące; jak weszli do mieszkania, to nie było tych, którzy przychodzili do nas.

  • Nic nie znaleziono?

Nic nie znaleziono. Już wszystko zostało schowane, zniszczone. Ta dziewczynka dwunastoletnia zawiadomiła.

  • Doszliśmy do wybuchu Powstania. Powiedziała pani, że nie wiedziała o godzinie „W”. Proszę powiedzieć, jak wyglądały te pierwsze chwile, jak pani się dowiedziała o Powstaniu.

Ja byłam w pracy wtedy. A pracowałam tam, gdzie był potem dom partii, a teraz bank chyba, vis-à-vis Nowego Światu.

  • A czy o przygotowaniach do wybuchu Powstania wiedziała pani?

Nie, nic nie wiedzieliśmy. Mamusia zginęła w ten sposób… Mamusia zginęła na ulicy Narbutta. W pierwszy dzień Powstania wracała do domu i po drodze wstąpiła do naszej rodziny, która mieszkała na ulicy Rejtana. Potem już szła do domu; została zastrzelona, dlatego że została ranna kobieta, a mamusia miała pełną torbę opatrunków. Mamusia podbiegła do tej kobiety, chciała jej pomóc, uratować; w tym momencie strzelił snajper z vis-à-vis i mamusia zginęła na miejscu. Tak że już potem jej nie widziałam, nie rozmawiałam.

  • A jak pani zapamiętała wybuch Powstania, pierwsze chwile, pierwszy dzień Powstania?

Wiem, tylko teraz nie mogę sobie przypomnieć…

  • Powiedziała pani, że była pani w pracy.

Tak, byłam w pracy i potem wróciłam do domu. Wróciłam do domu, bo tam była ta dziewczynka dwunastoletnia. Potem ona została sama, dlatego że jak nas wypędzono z tego mieszkania…

  • Kiedy wypędzono, którego dnia Powstania?

Na samym początku. Chwileczkę… Może dwunastego. Czy ja dwunastego się znalazłam w Oświęcimiu? Dlatego że jak nas pędzili Niemcy, jak wypędzono – po dwóch stronach psy – kobieta jedna podeszła do mnie i wyprowadziła mnie z tego… nie dwuszeregu, to chyba pięć osób szło koło siebie. Wyprowadziła mnie, przenocowała u siebie. Ja zobaczyłam, że już nie mam czego szukać z warszawskimi dokumentami w Warszawie. Przenocowałam u tej kobiety i skoro świt poszłam do Włoch, bo tam mieszkał mąż siostry mojej mamy, Godlewski. Po drodze zatrzymali mnie Niemcy. Jak Niemcy mnie zatrzymali, to trafiłam najpierw do Pruszkowa, a z Pruszkowa wywieziono mnie do Oświęcimia. I tam już byłam calusieńką okupację – w Oświęcimiu.

  • Ale jeszcze chwilę, bo na razie omówiliśmy pierwszy moment wybuchu Powstania. Jak wyglądały te pierwsze dni? Co pani robiła podczas pierwszych dni Powstania? Czy pani walczyła?

Nie. Ja nie byłam wtedy w domu; siedziałam chyba na Mochnackiego albo Mianowskiego, gdzieś na Ochocie, bo wtedy szłam z tymi dokumentami do tego adwokata, z którym pracowałam. To był pan Gorazdowski. Miałam do niego coś zanieść i tam mnie zastało Powstanie, więc właściwie przesiedziałam w piwnicy. Nie walczyłam.

  • Czyli te pierwsze dni przesiedziała pani w piwnicy?

W piwnicy u tych państwa. Tam jego rodzina była, siostra była zaangażowana…

  • Jak pani zapamiętała walki, które się toczyły tuż obok?

Koło nas blisko nie toczyły się walki. Ja mieszkałam wtedy na Mokotowie, za ulicą Madalińskiego. Urodziłam się na ulicy Madalińskiego.

  • Powiedziała pani, że przez pierwsze dni Powstania była pani w piwnicy na Ochocie, tak?

Na Ochocie, tak.

  • I tam nie toczyły się walki?

Tam siedziałam w piwnicy; nie widziałam nic, nie wychodziłam na dwór zupełnie. Dopiero jak nas wypędzono stamtąd, to wtedy wyszłam na dwór.

  • Jaka była atmosfera w tej piwnicy? Co mówiono o Powstaniu, jakie towarzyszyły emocje?

Nie mówiono nic na ten temat. Spotkałam osoby, które znałam z wakacji, z którymi razem jeździliśmy na wakacje nad morze. Ale one nic nie mówiły na ten temat.

  • One też przebywały w piwnicy, czy walczyły w Powstaniu?

One też przebywały w piwnicy.

  • Nie miała pani żadnego kontaktu z powstańcami?

Żadnego. Może rodzina tego adwokata. U niego była siostra, ktoś… One chyba miały kontakt z powstańcami. One też pracowały w organizacji. Jak byłam na Ochocie, tam nie było spokojnie. Od 12 sierpnia byłam w Oświęcimiu.

  • Czyli do kiedy była pani w tej piwnicy?

Trudno mi powiedzieć, bo dwunastego…

  • Ale tydzień, dwa, kilka dni?

Kilka dni.

  • I później Niemcy wypędzili?

Później Niemcy wypędzili.

  • Wypędzili z piwnicy i co się z panią dalej stało?

Ta kobieta podeszła do mnie, wyprowadziła mnie z szeregu…

  • Niemcy po prostu szykowali jakąś wywózkę ludzi wypędzonych z piwnicy?

Nie, wtedy nie było o tym mowy. O wywózce dopiero się przekonałam, jak trafiłam z Pruszkowa do Oświęcimia. Nawet wyrzuciłam karteczkę do rodziny i oni ją znaleźli. Ci, do których wyrzuciłam, mieszkali w Zawierciu.

  • Ta kobieta panią wyciągnęła z szeregu?

Tak.

  • I pomogła pani przenocować u siebie w domu?

Przenocowała u siebie, tak.

  • Jedną noc pani tam spała?

Tylko jedną. Skoro świt zobaczyłam, że z dokumentami warszawskimi nie mam czego szukać w Warszawie. I skoro świt poszłam na piechotę do Włoch; tam mnie zatrzymali Niemcy. Jak Niemcy mnie zatrzymali, to znalazłam się najpierw w Pruszkowie, potem z Pruszkowa w Oświęcimiu.

  • Proszę powiedzieć o tym zatrzymaniu i o Pruszkowie. Długo pani przebywała w obozie w Pruszkowie? Zatrzymano panią pod jakimś zarzutem, czy po prostu rozpoznano, że jest pani z Warszawy?

Po prostu rozpoznano, że jestem z Warszawy. Bo miałam dokumenty…

  • Ale przecież nie miała pani munduru, była pani osobą cywilną.

Miałam dokumenty, byłam cywilnie ubrana.

  • Długo pani przebywała w obozie w Pruszkowie, czy od razu trafiła pani do transportu?

Bardzo, bardzo krótko. Tam w Pruszkowie spotkałam znajome osoby, też tam były.

  • Dużo osób było wtedy w obozie w Pruszkowie?

Była pani Pszenicka, żona rektora uczelni jakiejś. Myśmy tam krótko byli. Prędko nas wywieziono, od razu. A w Oświęcimiu była taka historia, że myśmy właściwie mieli być tylko na kwarantannie, ale ja zostałam do ostatniego dnia w Oświęcimiu. Dlatego że jak była wywózka do Niemiec z Oświęcimia, to ja się tak ciężko rozchorowałam, że powiedziałam, że nie ma siły, która wygnałaby mnie z łóżka, że nie wstanę w ogóle, bo się tak źle czuję. A okazało się, że dostałam szkarlatyny; miałam szalenie wysoką gorączkę. I znalazłam się na rewirze wtedy. Z tą gorączką szłam pieszo z jakąś pielęgniarką.

  • A jak pani trafiła do Oświęcimia, to trafiła pani do baraku, gdzie byli sami Polacy, czy byli też Żydzi?

W tym baraku byli sami Polacy. To był duży barak, były piętrowe prycze. Myśmy miały tam być tylko na kwarantannie, potem miałyśmy być wywiezione do Niemiec. Ale to zupełnie inaczej się potoczyło, dlatego że się rozchorowałam, powiedziałam, że nie wstanę na apel. I okazało się, że rozchorowałam się na szkarlatynę – dlatego znalazłam się na rewirze Oświęcimiu.

  • Inni pojechali, a pani została?

Jeszcze jedna pani też została ze mną. Myśmy dwie potem były w Oświęcimiu na tym rewirze. Leżeli chorzy na ciężkie choroby po stronie lewej, a po prawej stronie chorzy na tyfus. Ale mało tego – jeden z Niemców wpakował na ten rewir swoją chyba kochankę i przynosił jej różne rzeczy do jedzenia; a to maść, a to coś innego. Starał się uchronić na rewirze tę kochankę. Tam oczywiście poznałam Mengelego. Mengele miał fioła na punkcie bliźniaków. Sam pochodził z bliźniąt, miał bliźnięta i miał fioła na punkcie bliźniaków. Zupełnego.

  • Jak to się przejawiało?

No, interesował się bliźniakami.

  • Czy był wyjątkowo okrutny wobec nich?

Raczej nie. Potem były selekcje różne na tym rewirze. Przychodzili na te selekcje; Mengele też przychodził. Był jeden taki wypadek, że jedna chyba Żydówka – nie wiem nawet – pomyślała, że idzie do gazu i udusiła swoje dziecko, żeby dziecko nie zostało samo zupełnie. Widziałam Mengelego.

  • I nie było wątpliwości, że tam dochodzi do zagłady ludności żydowskiej i nie tylko?

Nie było o tym mowy.

  • Wiedziała pani o komorach gazowych?

Jedną rzecz wiedzieliśmy, dlatego że był taki mdły zapach, jak te komory były czynne. To wiedziałam, bo zapach był specyficzny. Ze mną jedna pani jeszcze została; ja nie sama zostałam.

  • Spotkała się pani z jakimś szczególnym okrucieństwem wobec siebie ze strony Niemców?

Ze strony Niemki raczej. Nie wolno było mieć dwóch ciepłych rzeczy. Ja miałam na przykład spódnicę, ale musiałam coś mieć do tej spódnicy. Za to, że miałam to coś, dostałam w twarz od tej Niemki. To nie Niemiec… Na przykład Niemki były te antysocjalne, z czarnym winklem. Myśmy miały czerwone winkle, kryminaliści mieli zielone winkle. Na przykład była góralka, która zamordowała swojego męża; ona miała zielony winkiel. Myśmy miały kontakt z Niemkami nie taki duży, z tymi kryminalnymi. Potem były na funkcjach Niemki; były na funkcjach tak samo Żydówki, były na funkcjach te kryminalne. Trafiły się nam wspaniałe też Żydówki. Były na przykład dwie siostry; nigdy by pan nie powiedział, że to Żydówki. Jedna blondynka, druga czarna, ale one były urocze. Myśmy pracowały w Oświęcimiu. Myśmy mówiły „w wybieraju”, ale to się nazywało Weberei. Siedziało się przy takim długim stole, miało się przed sobą przybity gwóźdź i na tym gwoździu plotło się warkocze z gumy. Trzeba było mieć jakąś zrobioną normę. Te Żydówki, te siostry były wspaniałe; one nam dopisywały do tej normy więcej, bo inaczej, to Niemcy by wypędzili na dwór i polewali zimną wodą. One nam dopisywały, że mamy więcej zrobione; one nam właściwie uratowały życie.Do czego te warkocze były?

  • Proszę powiedzieć, czy panował głód wielki?

Straszny, nieprawdopodobny. Nie tylko głód. Przede wszystkim nie było nic takiego, czego można byłoby się napić – ani wody, ani herbaty, ani dosłownie niczego. Jakieś były strączki takie [niezrozumiałe]; to w ogóle nie nadawało się do picia. Nie było nic do picia. A jeśli chodzi o głód – były straszne rzeczy do jedzenia. Jakieś odpadki od jarzyn, jakieś kłącza; niejadalne rzeczy były do jedzenia dawane. Była manna dla ciężarnych, a one chętnie się wymieniały, bo zjadłyby coś ostrzejszego, nie tę mannę. Serek topiony też był, taki śmierdzący serek; one wolały serek niż mannę.

  • Powiedziała pani, że do samego końca była pani w Oświęcimiu.

Do samego końca, dlatego że rozchorowałam się na szkarlatynę i trafiłam na rewir. Byłam do ostatniego dnia w Oświęcimiu.

  • Proszę powiedzieć, jak wyglądało wyzwolenie obozu?

Przede wszystkim Niemki szykowały się, żeby mieć jakieś cywilne ubrania na wyjście z obozu. Całość obsługi – wszystko – uciekło. Nawet w kotłach jedzenie pozostawało, bo oni uciekli i to wszystko zostawili. Była tam Francuzka taka, ona była krawcową – Madame Rose. Ona szyła cywilne ubrania w ręku dla tych Niemek, które chciały wyjść jakoś – nie w obozowych ubraniach i nie w uniformach wojskowych. Ona miała córkę; chciała jakoś uratować tę córkę i mieć coś na żywność dla tej córki. Tam ciasno było tak, że nie było gdzie się położyć, nawet na podłodze. Koje były wąskie, piętrowe; leżało się na waleta, jeden na drugim. Warunki były okropne, i higieniczne, i żywnościowe – okropne po prostu.

  • Czuła pani podczas swojego pobytu bezpośrednie zagrożenie swojego życia? Spotkała panią jakaś dramatyczna chwila?

Nie, nie czułam tego.

  • Przyszło wyzwolenie.

Znalazłam tam swoją szkolną koleżankę. Potem z Oświęcimia nas wywieziono do Ravensbrück.

  • Ale jak to wyzwolenie wyglądało, jaka atmosfera panowała? Na pewno wielkiej radości…

Nie, nie przypominam sobie tego. Nie, raczej byliśmy wszyscy bardzo zmęczeni, chorzy; nie mieliśmy sił zupełnie. Dostawaliśmy bardzo słaby przydział żywności, więc chodziło o to, żeby jakoś tę żywność troszeczkę, kawałek chleba, kruszynę cukru. Żywność taka, że nie można było na tym przeżyć, tak że chodziłyśmy do wsi niemieckiej.

  • Mówi pani o Ravensbrück?

Nie, mówię jeszcze o Oświęcimiu.

  • Mogła pani opuścić obóz?

Nie, chwileczkę – zostałyśmy wywiezione do Ravensbrück, a potem zostaliśmy wyzwoleni przez Rosjan tam. Ale obok, o dwanaście kilometrów od nas, byli Amerykanie w Lübz [?]. Ci Rosjanie byli bardzo przyjaźni nawet – zapraszali, gotowali różne rzeczy, częstowali tym, co ugotowali. Myśmy mieszkały w takim baraku, gdzie dawniej mieszkali Niemcy, a potem była kasa. Okna były okratowane, więc nikt się nie mógł dostać, bo wszystko było mocno zamknięte. Ja sobie skombinowałam swoje własne łóżko, które wypożyczałam, bo do jednej Żydówki przychodził jakiś Niemiec czy Rosjanin. Ona za to, że chyba z nim żyła, dostawała od niego jedzenie.

  • Jak długo pani przebywała w Ravensbrück?

Bardzo krótko. Bo zostaliśmy wywiezieni tam, a potem na komando Ravensbrück do miejscowości Neustadt-Glewe; to jest blisko Parchima. Ale tam też był głód, też nie było co jeść zupełnie. Przez ścianę z nami byli Niemcy, bo tam było lotnisko niemieckie. Strach było przejść, bo Rosjanie napadali. I strach było gdzie indziej mieszkać; byłyśmy bezpieczne w tym pokoju, gdzie była kasa.

  • Ale Rosjanie napadali jeńców obozowych? Przecież ci jeńcy nic nie mieli, żadnego…

Ale mieli siebie. Oni nie chcieli rzeczy, tylko chcieli tę kobietę po prostu. To nie chodziło o to, żeby coś z rzeczy dostać.

  • A co robili Niemcy obok? Byli w obozie jeńcy niemieccy zatrzymani przez Rosjan?

Tego już nie wiem. Tam nie było jeńców niemieckich. Myśmy właściwie nie mieli kontaktu. Ta Madame Rose szyła, bo Niemki chciały wyjść nie w mundurach, tylko w cywilnych ubraniach.

  • Ale to było w Oświęcimiu?

To nie w Oświęcimiu, to już w tym ostatnim obozie. To już było w Ravensbrück. Ale w Ravensbrück potem nas wywieziono na komando do miejscowości Neustadt-Glewe. Myśmy tam byli po wojnie z mężem nawet.

  • Jak pani odebrała to miejsce?

Tak samo. Jak się wojna kończyła, to myśmy zostali wypędzeni, ale to chyba raczej z Oświęcimia. Bo Pszczyna, to będzie raczej bliżej Oświęcimia. Nocowaliśmy w Pszczynie – cała grupa ludzi, po bokach psy niemieckie gończe, Niemcy. Myśmy dobiegli w nocy – w nocy był ten marsz cały – do Pszczyny. Przenocowaliśmy w Pszczynie i znowu rano było wyjście.

  • A jak pani trafiła do Polski już po zakończeniu wojny?

Jechaliśmy pociągiem.

  • Ile przejściowych obozów pani odwiedziła po Oświęcimiu?

Przejściowych? Ravensbrück i Neustadt-Glewe. Dwa.

  • I z Neustadt-Glewe już pani pojechała do Polski?

Z Neustadt-Glewe już pojechałam do Polski. To było blisko Parchima i Putlitz. Też nam dali jeść byle co, jakąś owocową zupę na kościach.

  • W jakim miesiącu pani trafiła z powrotem do Polski?

W czerwcu, od razu jak można było. Myśmy jeszcze źle się czuły bardzo. Nie byłyśmy zdrowe, nie byłyśmy silne, ale w czerwcu. Może ja tu pomyliłam, bo myśmy w tych miejscowościach potem byli z mężem razem. Wracało się pociągiem, koleją, i jedna rzecz jeszcze wyszła dziwna – kazali, żeby jedna osoba albo dwie z przedziału wyszły, to dostaną przydział chleba, czy czegoś; pociąg absolutnie nie ruszy, będzie czekał na nas. My wracamy, a pociąg sprzed nosa odjechał. I człowiek się został tak, jak stoi, dosłownie bez niczego.

  • Już w Polsce?

Nie, jeszcze w Niemczech. Nie mieliśmy nic – ani ubrania, ani ręcznika, ani szczoteczki. Kompletnie nic nie mieliśmy, bo powiedzieli nam, że możemy spokojnie pójść po ten przydział, pociąg nie odjedzie, będzie na nas czekał. My biegniemy do stacji, a pociąg sprzed nosa odjeżdża, i zostaliśmy dosłownie bez niczego. Człowiek był stale narażony na te napaści Rosjan. Nie chodziło o żadne rzeczy, bo rzeczy oni mieli. Wracaliśmy pociągiem. To był taki pociąg złożony chyba z parowozów; cały sznur tych parowozów.

  • Jak zastała pani Polskę?

Fatalnie.

  • Powiedziała pani, że w czerwcu 1945 roku dotarła pani do Warszawy?

Nie, znowu wysiadłam we Włochach pod Warszawą – do tego wujka, do którego szłam wtedy na piechotę… Bo pomyślałam sobie – jak nic w Warszawie nie ma, nikogo nie ma, to co ja w Warszawie będę robiła? W Warszawie spotkałam właściwie tylko moje szkolne koleżanki, ale z rodziny nie było nikogo.

  • A wrażenie zniszczonego miasta?

Nie było tak zniszczone tam, gdzie mieszkaliśmy.

  • We Włochach?

Nie we Włochach. Tam, gdzie mieszkaliśmy w Warszawie – na ulicy Fałata na Mokotowie. Tam nie było aż tak zniszczone; tam dopiero pod koniec oblężenia Warszawy zniszczyły te pociski, zrobiły dziury pod kaloryferami, tak że przychodziły szczury z pola. Pościel wyniosłam, bo kuzyn u nas nocował jedną noc, więc pościel ocalała. Wszystko, co było w szafce, było podarte. Ostrzelana szafa, pokój w ogóle nie istniał – ten, w którym myśmy mieszkały. Przez ścianę byli Niemcy; tam była szkoła Wawelberga i w tej szkole urzędowali Niemcy. Myśmy tam po powrocie spali w piwnicy chyba ze dwie noce. W tej szkole. Miałyśmy działkę, uprawiałyśmy działkę. Ja robiłam na drutach. Uczyłam się języka, bo potrzebny. Pracowałam już wtedy. Potrzebny mi był ten język do pracy, bo byłam stenotypistką ze znajomością języka niemieckiego. Ganiałam po mieście, dawałam dużo korepetycji. To, co zarobiłam, płaciłam za swoja naukę.

  • Jakie jest pani najgorsze wspomnienie z okresu wojny, czy z Powstania, czy z okresu obozu? Takie, które najmocniej się wryło w pamięć?

To była najgorsza rzecz, że nikogo żywego nie spotkałam po powrocie. Dlatego że ojciec poszedł na początku wojny. Koniec wojny zastał ojca w Wilnie; z Wilna został wywieziony do obozu w Starobielsku, tak że do Warszawy nie wrócił. Brat ojca był pilotem, działał w RAF; zginął w czasie wojny. Też nie wrócił. Wszyscy najbliżsi zginęli. Oni wracali z nalotu bombowego na Niemcy bombowcem i samolot był ostrzelany, szalenie zniszczony. Jak dolatywali do Kanału La Manche, to dowódca wydał rozkaz, że mają wyskakiwać z tego samolotu, bo był szalenie uszkodzony. Ci, co wyskoczyli, zginęli wszyscy, dlatego że wiatr ich zniósł do Kanału La Manche. Utonęli w Kanale La Manche. Stryj fantastycznie pływał, ale to przecież zima, zimno. Utonął w Kanale La Manche. A ci, co nie wykonali rozkazu, ocaleli.

  • A jakie jest pani najlepsze wspomnienie z okresu wojny?

To jedno złe wspomnienie, że nikogo żywego nie zastałam z rodziny.

  • A najlepsze?

Bo ja wiem, czy były takie dobre wspomnienia. Syn mamusi najmłodszego brata też był w Oświęcimiu, wywieziony do Oświęcimia, jedynak.

  • Chciałem zapytać o czasy powojenne. Czy przyznawała się pani do tego, że działała pani w konspiracji?

Nie, nikomu się nie przyznawałam, bo nie chciałam, żeby komuś to szkodziło.

  • Czyli żadne represje rządu komunistycznego powojenne nie spotkały panią?

Nie, nie spotkały mnie, dlatego że ja po prostu nie mówiłam nic na ten temat nikomu. Ale to nie chodziło o mnie. Nie chciałam, żeby moje relacje komuś zaszkodziły.

  • Na koniec jeszcze chciałem panią zapytać o refleksje z czasów Powstania i wojny. Czy jest coś, co chciałaby pani przekazać następnym pokoleniom, które będą oglądały tę kasetę – coś, co byłoby puentą tych czasów?

Wszyscy, którzy mi byli najbliżsi, zginęli w czasie Powstania. Taki wspaniały student był, któremu przepisywałam wykłady – skrypty na maszynie mu przepisywałam – on zginął w czasie Powstania. Nazywał się Szablisty; wspaniały chłopak po prostu. Miałam też innych znajomych, mamusi znajomych – też poginęli. Mamusia zginęła w czasie Powstania. Została pochowana blisko naszego domu. Potem się okazało, że to pochowała nawet pani, z którą mamusia pracowała na plantacjach. Mamusia pracowała na plantacjach miejskich. Tej pani ojciec pochował mamusię. Ale jak się dowiedziałam, to już nie żył i od niego się nie mogłam nic dowiedzieć.

  • Już ostatnie pytanie. Jak pani z perspektywy czasu patrzy na Powstanie, na zryw powstańczy? Czy to była słuszna decyzja, że Powstanie wybuchło?

Ja nie krytykowałam nigdy. Nigdy z nikim na ten temat nie rozmawiałam, nawet z moim mężem. Raczej czytamy lekturę różną. To Muzeum Powstania Warszawskiego – mąż skontaktował się, dlatego że trzeba było podać osoby, które zginęły pierwszego dnia Powstania; mama właśnie zginęła pierwszego dnia Powstania. To miało być jakoś zaznaczone w tym Muzeum, dlatego się skontaktowałam z panem Ołdakowskim.
Warszawa, 16 lutego 2005 roku
Rozmowę prowadził Michał Dudzik
Irena Holli Pseudonim: „Małgosia” Stopień: cywil Dzielnica: Ochota

Zobacz także

Nasz newsletter