Irena Zapaśnik „Anna”

Archiwum Historii Mówionej



  • Proszę powiedzieć nam, w jaki sposób dostała się pani do konspiracji?

Dostałam się poprzez gimnazjum na Królewskiej 16, gdzie przyjęła nas do Armii Krajowej pani Krystyna Michalec, tam w tej książce jest opisane. Najpierw przydzielono nas do „Siekiery”, to jest od [oddziału] „Kryski”, ale później oddelegowano nas do Bazy Lotniczej Łużyce, do lotnictwa. Tam kilka osób zostało wtedy wcielonych, to znaczy Zofia Jabłońska, później… Molak Leokadia i jeszcze trzecia była… Aleksandra Krupa i wszystkie żeśmy zostały przez panią Krystynę Michalec wciągnięte do Armii Krajowej i później przydzielono nas do Bazy Lotniczej Łużyce, do lotnictwa. Naszym przydziałem w Powstaniu Warszawskim było Okęcie, bo mieli zdobyć lotnisko, a my mieliśmy [je] zagospodarować. Wiadomo, że nie zdobyto lotniska i zginęli wszyscy ci, którzy szli na zdobycie lotniska. Nasz punkt sanitarny był na ulicy Kazimierza Wielkiego 18. Tam mieliśmy swoją przystań, tam były ze mną sanitariuszki: Irena „Himler”, właściwe jej nazwisko Szulc, później Irena „Baranowska”, jej nazwisko Żurawska, była Aleksandra Krupa, Leokadia Molak, była Zofia Jabłońska. Wszystkie te dotarły do naszego punktu, reszta nie dotarła. W tym domu co miałyśmy punkt sanitarny, piętro wyżej byli jeszcze chłopcy z „Zośki”. […]Naszym dowódcą w Bazie Lotniczej był Zenon Romanowski pseudonim „Bończa”, a na Okęciu znalazł się nasz dowódca Tomasz Tomaszewski pseudonim „Łoś”, on się znalazł później. Przed „Witoldem” składałam przysięgę do Armii Krajowej, to było na ulicy Telpińskiej w ośrodku zdrowia. Tam był też „Jur”, Jerzy Marcinkowski, przyszedł ze swoimi żołnierzami, przyszedł z Mokotowa, był też u nas, tam była w małym budynku radiostacja. My żeśmy długo w Powstaniu nie byli, dlatego że później nosiliśmy tylko jedzenie, różne opatrunki w Aleje, to się nazywało Szosa Włochowska, teraz ta ulica się nazywa Łopuszańska. Dawniej tam był Tartak Kupermana, tam prowadzili kobiety z Zieleniaka i myśmy tam nosiły jedzenie, opatrunki, wszystko nosiłyśmy. Tam żeśmy były do 13 sierpnia, kiedy próbowałyśmy dostać się dalej na Okęcie, do Raszyna i zostałyśmy złapane przez Niemców i wywiezione do obozu, do Berlina. Dwa tygodnie nas wozili po całych Niemczech, dopiero później nas zostawili w Berlinie. Pracowałyśmy na kolei, myłyśmy wagony, ale w czasie Powstania, tutaj jest w tej książce opisane, że byłam patrolową, że miałam siedem sanitariuszek pod sobą, moim dowódcą nie była żadna pani Dyrlaczowa, tylko Maria „Sosnowska”, taki pseudonim miała, a prawdziwe nazwisko miała Maria Głowacka.

  • Czy mogłaby pani opowiedzieć trochę więcej o swojej działalności, na przykład o jakiejś ciekawszej akcji?

Czy w akcji jakiejś byłam? Byłam, to znaczy żeśmy wyjechały w lipcu, w końcu lipca do Aleksandry Krupy, ale Molak dała nam znać, że musimy wracać, dlatego że zaczyna się Powstanie, które miało być nie we wtorek, tylko w piątek. Wtedy byłyśmy skoszarowane w takim… tylko nie znam nazwiska tej pani doktor na Filtrowej i tam żeśmy musiały być, tam szykowałyśmy nasze torby sanitarne, nasze różne przybory, które trzeba było na Powstanie ze sobą mieć. Później 1 sierpnia z domu od pani Głowackiej żeśmy wyszły na Powstanie. Pani Głowacka miała mieć punkt opatrunkowy, też przy ulicy Kazimierza Wielkiego tylko 13, ale tam nie dobrnęła, musiała z powrotem wrócić do Warszawy. Naszym dowódcą wtedy był pan Tomasz Tomaszewski „Łoś” i znalazł się tam właśnie między innymi pan… […] pan „Dobrowolski” Witold Kudlak, a myśmy później dostały polecenie, że mamy się udać do Kampinosu, ale nie mogłyśmy się dostać, dlatego szłyśmy prosto na Raszyn, gdzie była nasza jedna sanitariuszka, myślałyśmy że ją spotkamy, Karola Zawadzka się nazywała. Nie wiem co jeszcze powiedzieć.

  • Czy miała pani jakieś rodzeństwo?

Miałam siostrę jedną.

  • Czy też brała udział w Powstaniu?

Moja siostra też była w Bazie Lotniczej Łużyce, tu jest nawet jej zdjęcie. […] Moja siostra też była w Bazie Lotniczej, ale ona nie dostała się. Ja wiedziałam, że Powstanie zaczyna się i poszłam do Warszawy, a ona była wywieziona przez Władkę na wieś, ale tego dnia wróciła i brała udział w Powstaniu na Pradze.

  • Jak się nazywała pani siostra?

Aleksandra też Borkowska, a z męża Karaś. Tu jest jej zdjęcie, obok mojego, bo to są ludzie, którzy żyli jeszcze, którzy byli w Powstaniu. Tu dalej jest Czwarta Kompania, która nie dobrnęła do nas, dlatego że zostali wszyscy w Warszawie, walczyli na Poznańskiej, a my żeśmy byli na Okęciu.

  • Czy miała pani jakiś kontakt z rodziną w czasie Powstania?

Nie, aż po powrocie. Moi rodzice mieszkali na Pradze, na Wileńskiej, ja też tam mieszkałam, ale później dopiero po wojnie. Ojciec mój był wywieziony przez Niemców, był w obozie też. Nie wiem co mogę jeszcze opowiedzieć... Czy w jakiejś akcji byłam? Byłam w różnych akcjach, na przykład byliśmy w Radomiu, to żeśmy brały udział w zabójstwie. Tam był Niemiec, który bardzo dokuczał Polakom, to byliśmy w tej akcji. Nie wiem co jeszcze tu opowiedzieć. Dużo jest opisane tutaj w tej książce, o nas, w ogóle o całej Bazie jest książka, o całym lotnictwie.

  • Czy jakieś wydarzenie pamięta pani bardziej z okresu Powstania?

Że myśmy później musiały te wszystkie nasze rzeczy zakopać, dwa domy bliżej u policjanta, pana… jak on się nazywał… w każdym bądź razie w jego ogródku i to później zostało wykopane przez doktora, który tam został po Powstaniu, nie pamiętam już jak się nazywał ten lekarz.

  • Widziała pani później te zakopane rzeczy po Powstaniu?

Nie, już nie widziałam, bo wykopał ten doktor z tym policjantem i oni zabrali to wszystko. Tam miałyśmy torby, lekarstwa, wszystko miałyśmy, fartuchy białe, wszystko zabrali. Doktor Bober się nazywał i on później [był] na Okęciu i zabrał tam te rzeczy. Policjant powiedział, że myśmy tam zakopały w jego ogródku i wszystko wyjęli. Tak że nas później zabrali na Okęcie, na lotnisko Niemcy i później do Pruszkowa, przez Pruszków do Niemiec.

  • Jak pani wspomina pobyt w Pruszkowie?

Pruszków okropnie, w brudzie w smrodzie, w czarnych, osmolonych halach nas trzymali. Ponieważ się czułam dowódcą, to przyniosłam koleżankom jedzenie jeszcze, żeby coś zjadły ciepłego, ale to wszystko. Później nas załadowali w pociągi i dwa tygodnie nas wozili po Niemczech, od Wiednia przez Linz, aż do obozu kobiecego Ravensbruck i później w Berlinie. Siedem razy przez Berlin przejeżdżaliśmy i nas za siódmym razem zostawili w miejscowości Wilhelmshaven, ale byliśmy i w obozie w Spandau gdzie Niemcy też trzymali więźniów...

  • Jak pani wspomina pobyt w tamtych obozach niemieckich w Niemczech?

Okropnie, musieliśmy myć wagony, ja myłam górę wagonów, inni chodzili oliwą naoliwiali, bardzo się tam napracowałam, ja i Zofia Jabłońska.

  • Czy długo pani tam była?

Prawie dziesięć miesięcy, dziewięć miesięcy. Mieszkaliśmy najpierw na Schiffenberg nad samą Sprewą, a później nas przenieśli na [niezrozumiałe]. Tam był obóz, byli różni ludzie z różnych [krajów] i Ukraińcy, i Rosjanie, Polacy, różni tam byli ludzie, i Francuzi. Stamtąd nas wozili do… [...] miejscowości obok Oranienburga, ale nie pamiętam nazwy tej miejscowości, tam w halach myliśmy wagony, nie podziemne, tylko te które chodziły górą. Koleżanka przysłała nam wiadomość, że mamy wracać do Warszawy, mieliśmy pozdrowienia od „Wesołego”, od „Krasnoludka”, a wiedziałyśmy że to było wszystko zakonspirowane.

  • Jak wyglądał pani powrót do Polski?

Okropnie wracałyśmy, żeśmy powrót miały taki, że ponieważ mnie jakiś żołnierz polski zatrzymał, dogonił mnie, bo myślał, że to jego kuzynka, bo byłam podobna, z figury szczupła, przystojna. […] Mało co powiem, dlatego że jestem chora, wiele rzeczy nie pamiętam.

  • Proszę jeszcze nam powiedzieć jak wyglądał pani powrót do Warszawy, pani spotkanie z rodziną?

Żeśmy wróciły do Warszawy, ten wojskowy nas zaczepił, pogonił za mną. Wróciłam z Aleksandrą Krupą, ona się Szwedowska obecnie nazywa, a trzecia koleżanka, która wyszła, bo myśmy mieszkały w tym obozie, to były z jednej strony działki, z drugiej strony stała wieża z przeciwpancernymi, z trzeciej byli żołnierze, którzy pomagali Rosjanom z organizacji TODA, a czwartej były tory, których szerokość była co najmniej dwa kilometry i myśmy przez te tory przeszły, bo powiedzieli, że nie będą strzelać, ale strzelali. Jakoś ze Szwedowską się dostałyśmy, a Jabłońska nam się zgubiła, ona miała w tobołku kartofle, które miałyśmy na drogę. Później dostałyśmy się dzięki żołnierzom, oni jechali do Rembertowa, rozstaliśmy się w Landsbergu. Dostałyśmy się do pociągu, do Poznania i w Poznaniu mnie i koleżankę wciągnęli przez okno, przyjechaliśmy do Ostrowa Wielkopolskiego, patrzę a tam po peronie chodzi kolega, który mieszkał u siostry obok nas. Dopiero zaczęłam wołać: „Sobczak! Sobczak!” Ten Władek nam przyniósł jedzenie, myśmy wtedy podzielili wszystko i wróciliśmy do Warszawy. W Warszawie nie chcieli nas puścić przez Most Średnicowy, który stał, był zrobiony na Karową, od Karowej do Długiej. Musiałyśmy się dostać do mostu pontonowego przy Radzymińskiej, bo to było 1 maja, były różne pochody i nas nie puścili, dopiero tamtym się na Pragę dostałyśmy. Na Wileńską żeśmy już boso przyszły, bo miałam drewniaki i mi się popsuły, ale zastałam matkę i ciotkę, [jak] tam żeśmy się dostały. Tak wróciłam do Warszawy.

  • Pani siostra?

Siostra moja była cały czas w Powstaniu na Pradze i później przyszła do domu, była w domu.

  • Czy po wojnie była pani w jakiś sposób represjonowana?

Nie, dlatego że miałam dwadzieścia jeden lat, wyszłam za mąż, mój mąż pracował w komendzie głównej, to znaczy był żołnierzem, najpierw był rok w partyzantce pod Wilnem, później brał udział w Powstaniu Wileńskim, ale się nigdy do tego nie przyznawał. Jak wrócił do Lidy, bo z Lidy pochodził, to go zabrali do wojska ruskiego, do Białegostoku wywieźli i on był w Drugiej Armii Wojska Polskiego i do niego się nie przyczepiali. On później pracował w Komendzie Głównej, posłali go do szkoły, ale był zwykłym strażnikiem. Później w Komendzie Głównej pracował i się nie czepiali, ani siostry mojej, ani mnie się nie czepiali, bo myśmy zmieniły nazwiska. Co jeszcze mogę powiedzieć? W Powstanie tośmy tylko kilka opatrunków zrobiły rannym i później żeśmy obsługiwały Kupermana, to był skład drewna, desek w Alei Krakowskiej, tam nosiłyśmy jedzenie, opatrunki. nie zawsze nas Niemcy wpuszczali do środka, to podawałyśmy przez parkan.

  • Czy teraz po tylu latach uważa pani dalej, że udział w Powstaniu był potrzebny?

Uważam, że było potrzebne, bo wtedy żeśmy szły na Powstanie, to przecież wielu Polaków zabierali do kopania rowów. Uważam, że Powstanie było potrzebne. Zawsze byłam za Powstaniem […]Dowódca nasz Dorobięcki był najpierw w rosyjskim wojsku, ale później był tutaj lotnikiem. Tu też jest nasz pomnik, na Okęciu, są tu napisy kto brał [udział], jacy dowódcy, gdzie braliśmy udział, bo różni ludzie w różnych dzielnicach brali udział. Tutaj ja też jestem, tutaj są nasi koledzy, ale to już są po wojnie, to już mało nas było. Nie chcieli nam bazy lotniczej zrobić, dlatego że chcieli sto osób i myśmy wtedy złączyli się z „Garłuchem”, ale ponieważ „Garłuch” nic nie wiedział o Bazie ja rozłączyłam, wtedy kiedy już się na Złotej zawiązało Związek Armii Krajowej, wtedy się oddzieliłam od „Garłucha”.
Warszawa, 16 czerwca 2006 roku
Rozmowę prowadziła Bogusława Burzyńska
Irena Zapaśnik Pseudonim: „Anna” Stopień: sanitariuszka, patrolowa Formacja: Baza Lotnicza Łużyce Dzielnica: Okęcie Zobacz biogram

Zobacz także

Nasz newsletter