Janusz Henryk Stanisławski

Archiwum Historii Mówionej

Nazywam się Janusz Stanisławski, urodziłem się w Warszawie na Woli. Podczas Powstania też przebywałem na Woli. Od dnia 6 do 31 sierpnia byłem „robinsonem”.

  • W którym roku się pan urodził?


Urodziłem się w roku 1922.

  • Gdzie się pan urodził?


Urodziłem się w Warszawie na ulicy Ogrodowej.

  • Kim byli pana rodzice?


Rodzice… Mama normalnie prowadziła gospodarstwo domowe do chwili śmierci ojca. Ojciec mój był z zawodu lakiernikiem, a podczas I wojny światowej, no, mogę powiedzieć, że był dość znanym działaczem PPS-u, Polskiej Partii Socjalistycznej.

  • W którym roku zmarł ojciec?


Ojciec zmarł w 1926 roku i mama od tej daty już była wdową, wychowywała mnie i mojego starszego brata.

  • Brat o ile był od pana starszy?


Brat był starszy mniej więcej o dwa lata, był urodzony w 1919 roku.

  • Mama została wdową. Jak sobie radziła finansowo, żeby utrzymać rodzinę?


Mama pierwsze miesiące to pracowała w pralni. Chwytała się byle jakich zawodów, bo była bez zawodu. No a potem towarzysze mojego ojca postarali się o emeryturę. Ponieważ był znanym dobrze działaczem politycznym wtedy, to otrzymała emeryturę dla siebie i dla mojego brata, no i dla mnie, i żyła już z emerytury, ale pracowała też przy okazji.

  • Gdzie pan zaczął chodzić do szkoły?


Zacząłem chodzić do szkoły na Woli. Szkoła była powszechna, jak się nazywało wówczas, siedmioklasowa, na Ogrodowej 69. I tutaj tę szkołę skończyłem.

  • W którym roku skończył pan tę szkołę?


No, siedem lat, to było w latach trzydziestych.

  • Co pan z tej szkoły zapamiętał? Co panu utkwiło w pamięci najbardziej, czy nauczyciele, czy ktoś z kolegów?


No, w tej szkole to były normalne zajęcia szkolne, a poza tym była tutaj prowadzona drużyna harcerska. Należałem do tej drużyny harcerskiej podczas wojny. No i tyle mogę powiedzieć, co pamiętam z tej szkoły. Poza tym to była normalna…

  • Jak pan skończył tę szkołę powszechną, to czy uczył się pan dalej?


Uczyłem się dalej. Uczyłem się dalej w gimnazjum ogólnokształcącym, które było pod nazwą studium. To gimnazjum było na ulicy Grzybowskiej, tutaj, 30, w dawnym pałacu Haberbuscha i Schielego. No i tutaj udało mi się do trzydziestego dziewiątego roku skończyć trzy klasy gimnazjum.

  • Gdzie pana zastał 1 września 1939 roku?


Ten 1 września zastał mnie w domu, tutaj na Wolskiej, bo już mieszkałem na Wolskiej. Zastał mnie po prostu w domu, w Warszawie.

  • Co pan zapamiętał z tego dnia?


Po prostu się bałem. Wszystkie moje plany, że tak powiem, młodzieńcze, które miałem przed sobą, legły w gruzach. Zaczęła się wojna i ten koszmar cały, wojenny.

  • W 1939 roku miał pan siedemnaście lat, jak wybuchła wojna.


Tak, tak.

  • I mówi pan, że pierwsza rzecz, to towarzyszył panu lęk, strach.


Bardzo się bałem. W ogóle bardzo się bałem wojny. I przez opowieści mojej mamy, [także] powiedzmy, to, co przeżył mój ojciec, bardzo ciężko to przeżywałem i jak się dowiedziałem, że jest wojna, to się po prostu się bałem.

  • Co pan robił podczas pierwszych tygodni września, kiedy były walki o Warszawę?


Pierwszy raz spotkałem się z tym koszmarem wojny, bo byłem w ogóle w Warszawie cały czas. I od 7 września już Niemcy podeszli pod Warszawę, już był ostrzał artyleryjski. Nawet pamiętam doskonale, że nocowaliśmy jednego z żołnierzy, który wycofywał się razem z armią, akurat w domu naszym. No i tak stwierdził, że to jest ostrzał artyleryjski, niemiecki. No i od tego czasu przez te dwadzieścia osiem dni byłem w oblężonej Warszawie i dopiero spotykałem się z tym koszmarem wojny, z zabitymi, z trupami, z pożarami, w ogóle z tym nieszczęściem, jakim jest bombardowanie i tak dalej.

  • Czy włączał się pan do jakiejś pomocy w czasie obrony Warszawy?


Tylko tyle, co prezydent Starzyński prosił, to tyle dałem z siebie, że kopałem przeciwczołgowe rowy razem ze swoim bratem, na Woli głębokiej, tutaj, daleko poza przejazdem kolejowym. To już były pola w tym czasie i mała wieś.

  • Po poddaniu Warszawy zaczęła się okupacja niemiecka. Czy pan kontynuował naukę, czy pan poszedł do pracy?


Jeżeli chodzi o naukę, to spotkaliśmy się tylko w ogóle 1 września, jak wybuchła wojna, i na tym się rozwiązała cała… W ogóle gimnazjum przestało istnieć, znaczy „istnieć” – przestało już działać. Zostaliśmy, że tak powiem, rozproszeni. Już szkół nie było wtedy, nauka poszła w las. Zaczęła się normalna szarzyzna dnia codziennego, gdzie już inne potrzeby. Nauka poszła w las, a zaczęło się chodzić już do pracy.

  • Gdzie pan zaczął pracować?


Tak.

  • Gdzie?


No, ja pracowałem dorywczo gdzieś tam, jak… Bo ja mieszkałem na Wolskiej pod 3, to blisko Kercelaka. Kercelak się spalił, no i wiem, że moje pierwsze prace to były takie przy odbudowie różnych stoisk na placu Kercelego, czyli zajmowałem się stolarszczyzną. Tak to się zaczęło.

  • Czy miał pan oficjalne papiery, że pan pracuje?


Nie, wtedy nie, wtedy nie, absolutnie nie. Absolutnie. Wtedy nie miałem żadnych papierów.

  • Kiedy poszedł pan do takiej pracy, gdzie już pan miał jakieś dokumenty?


Do takiej pracy poszedłem dopiero po przyjeździe, bo jeśli chodzi o chronologię tych zdarzeń, to musiałbym powiedzieć, że w czterdziestym roku, w maju – to znaczy już po oblężeniu Warszawy – w czterdziestym roku, w maju zostałem na Kercelaku razem z bratem złapany przez Niemców i wywieziony na roboty do Rzeszy.

  • Gdzie?


Byłem na Mazurach, czyli w dawnych Prusach Wschodnich. Miejscowość mogę wymienić, ale nie wiem, czy to będę wiedział. To była miejscowość Heiligenbeil, czyli Świętomiejsce, które teraz jest w strefie, że tak powiem, radzieckiej (było radzieckiej, teraz rosyjskiej). W okręgu kaliningradzkim to jest. No i tam byłem z bratem wywieziony w czterdziestym roku, w maju.

  • Co pan robił w tym obozie? Pracował pan?


Tam pracowałem jako parobek, za przeproszeniem.

  • Czyli u chłopa, na wsi.


U chłopa na wsi, tak jest.

  • Jak pan ten okres wspomina?


Tak. W tym czasie Francja upadła i była wymiana. U tych różnych chłopów pracowali nasi żołnierze, którzy byli wzięci do niewoli. Jak złapali cywilów Niemcy, to wymieniali. I takimi cywilami byliśmy do wymiany my z bratem, oczywiście w jakiejś tam grupie kolejnej, która była chwytana. No i byliśmy tam wymienieni na miejsce żołnierzy polskich, którzy normalnie zostali wcieleni znowuż do stalagów.

  • Jak długo tam byliście?


Do czterdziestego pierwszego roku. Udało nam się… mnie się udało przyjechać na urlop. No, tak przy okazji mogę powiedzieć, przy jakich okolicznościach. Miałem dobre kontakty z tym swoim pracodawcą, Niemcem. A brat mój uciekł.

  • Wcześniej, tak?


Nie, później. Później. Ale to już są osobne historie, które musiałbym opowiadać.

  • Proszę opowiedzieć.


Bo ja spotkałem tam, będąc na robotach, kiedy wybuchła wojna między Związkiem Radzieckim a Niemcami, więc były bombardowania, no i ludzie tam, ta ludność niemiecka mocno przeżywała. Mojego pracodawcy siostra, Niemka, mieszkała w Elblągu. I ponieważ tam bali się nalotów Niemcy, więc kto mógł, to się z tego miasta wyprowadzał. I ta siostra przyjechała do brata tutaj, tam, gdzie ja pracowałem. No i tam przy rozmowach dowiedziała się… A przy rozmowach tak się złożyło, że tutaj jedna ze znajomych mojej mamy doszła do wniosku, że może napisać telegram, że mama jest bardzo chora, czy ja bym mógł przyjechać. No i taki telegram wysłała do mojego pracodawcy, który przy znowuż prośbach swojej siostry zdecydował, że mnie puści na urlop, ale żebym przyjechał, jak się dowiem, co z mamą moją słychać. No i tak się też stało, że ja przyjechałem na urlop. Ale w międzyczasie z bratem już kombinowaliśmy, żeby jakoś uciec z tych Niemiec. Ja spotkałem tam podczas pobytu dwóch młodych ludzi, którzy pracowali u takiego stelmacha, który prowadził zakład budowy różnych tam powozów, kół i tak dalej. I oni pracowali u niego na innych zasadach zupełnie, jako Polacy, ale przyjeżdżali do siebie na urlop tutaj podczas świąt jakichś, na niedziele i soboty przyjeżdżali do domów swoich. I tutaj z nimi obgadywaliśmy, że tak powiem, jak można by uciec stamtąd. I oni się zdecydowali, że ponieważ mieli zupełnie inne papiery, na innych zasadach pracowali, umożliwili mojemu bratu zdobycie biletów w kasach, bo był w takim wieku, że był podejrzany, dlaczego nie [jest] w wojsku. Więc oni umożliwili to, że kupowali bilety… Kupowali bilet i na tym bilecie się dojeżdżało do pewnych stacji. To już były takie drobiazgowe, że tak powiem, czynności, że się dojeżdżało do pewnej stacji, wysiadało się, jeżeli była możliwość, albo się przyjeżdżało tylko do tej stacji z biletem. Nie potrzeba było wtedy przepustki, tylko że się przejeżdżało do tego miejsca. Już nie pamiętam, jak to miejsce nazywało się po niemiecku, ale w każdym razie to było na terenach już polskich. No i tak to się stało, że ja przyjechałem na urlop, a brat przyjechał, po prostu uciekł. No i to było w czterdziestym pierwszym roku, to było na jesieni. Ja wróciłem, a brat wrócił tuż przed świętami tego samego roku. No i od tej daty już byłem w Warszawie.

  • Czy wstąpił pan do konspiracji, już będąc w Warszawie?


Tak.

  • Proszę powiedzieć, gdzie i kiedy?


Brat dostał się do konspiracji, bo… Zaraz, jak to było? Zaraz. Brat dostał się do konspiracji przez swoich znajomych kolegów z pracy i był w organizacji Narodowa Organizacja Wojskowa, która była założona w trzydziestym dziewiątym roku, jeszcze w październiku i potem w czterdziestym drugim roku była dołączona do AK. I on do tej organizacji wstąpił. […] No i potem mnie wciągnął, ale to było po kilku ładnych miesiącach. Tak że byłem zaprzysiężony tak samo.

  • Czyli który to był rok, czterdziesty drugi?


Tak. I już byłem w organizacji.

  • Ale który to był rok?


Niestety…

  • Czy to był rok 1941, czy później?


Już od czterdziestego pierwszego roku. Nie, nie, później, przepraszam. Ja już byłem zapisany później, w czterdziestym drugim roku, gdzieś w połowie tych lat. No i przez parę miesięcy był spokój, ale po paru miesiącach zaczęła się o mnie dopytywać policja. Byłem przez organizację zobowiązany, że jeżeli takie coś mi się zdarzy, żeby zameldować. Zameldowałem to dowództwu i mnie wyeliminowano, po prostu zabronili mi kontaktów i zostałem na lodzie. Już nie miałem styczności z żadnymi…

  • A czy z tego okresu, kiedy był pan w konspiracji, pamięta pan jakieś pseudonimy, jakichś ludzi?


Nie, nie.

  • Czy czasie jak był pan w konspiracji, otrzymywał pan jakieś zadania do wykonania?


No, to były tylko szkolenia jakieś takie bardzo teoretyczne, jeżeli chodzi o wyposażenie w broń, w jakieś coś, ale specjalnie jakichś tam takich praktycznych zajęć nie było.

  • W którym roku nastąpiło wycofanie pana z konspiracji?


W czterdziestym drugim roku.

  • Czyli bardzo krótko był pan w \ konspiracji.


Byłem dość krótko.

  • Wrócił pan do Warszawy i podjął pan gdzieś jakąś pracę?


Tak, ale podjąłem pracę taką, że zapisałem się na kurs dezynfektorski, bo wtedy Niemcy walczyli również z tyfusem na wszystkie strony, jeżeli tylko się dało. Więc ten tyfus ułatwił mnie sprawę, bo zapisałem się na kursy dezynfektorskie, które skończyłem. Jak skończyłem, to skończyłem, to nieważne, ale w każdym razie dostałem papierek, że jestem dezynfektorem, i zacząłem pracować jako dezynfektor. Ale po kilku takich jakichś tam [tygodniach], po parutygodniowym chyba [okresie] moich czynności dezynfektorskich, zaoferowali mnie pracę, znaczy nie to zaoferowali, powiedzmy, że dostałem pracę w firmie niemieckiej, która miała swoją siedzibę w Hamburgu i zajmowała się deratyzacją i deratyzacją. Nazywała się [niezrozumiałe], pochodziła z Hamburga. I tam mnie zatrudniono jako dezynfektora.

  • Ale gdzie? W tej firmie?


W Warszawie, w Warszawie. Pracowałem wtedy w Warszawie jako dezynfektor w grupie też tych dezynfektorów, Polaków, gdzie zajmowaliśmy się dezynfekcją szpitali niemieckich. No i tak to pracowało mi się w tej…

  • Czyli miał pan dobre papiery.


Papiery miałem dobre.

  • Proszę powiedzieć, jak pan zapamiętał okupację, jak już był pan w Warszawie po powrocie z obozu pracy. Co panu najbardziej utkwiło w pamięci?


Bardzo mnie w ogóle zaskoczyło getto warszawskie. Nie mogłem sobie darować, że te dzielnice w ogóle, tam gdzie właściwie się urodziłem i gdzie właściwie swoje dzieciństwo i młodość przebyłem, zostało w ten sposób zorganizowane, że nie można było przejść. W ogóle to ciężko przeżyłem w tym czasie. No, ale rzeczywistość i mój wiek młody jakoś dawały łatwiej mnie zapomnieć o tym, co się stało, no i żyć normalnie tak jak i wszyscy.

  • Czy miał pan jakieś kontakty z mieszkańcami getta?


Miałem dużo znajomych, sąsiadów, przedwojennych, też Żydów, którzy znaleźli się w getcie i którzy byli naszymi sąsiadami przez ścianę, że tak powiem. Tak, miałem i bardzo często oni przechodzili na naszą stronę.

  • Czy przychodzili też do was, do mieszkania?


Tak, tak. Tak że kontakt mieliśmy czasami.

  • W jaki sposób udawało się im pomóc?


No, pomoc polegała przeważnie na przenocowaniu, na, powiedzmy sobie, wymianie jakichś tam ubrań, innych rzeczy, na takich, bo ja wiem, sprawach z życia codziennego, powiedziałbym. Bo w getcie przeważnie chodziło o żywność, bo getto było pod tym względem straszne.

  • A jak pan zapamiętał powstanie w getcie? Czy widział pan to, co się tam dzieje?


Powstania w getcie nie widziałem i podczas powstania to mieliśmy kontakt… Właściwie ja, no wszyscy mieliśmy kontakt, jak cała moja rodzina, z najbliższymi sąsiadami, którzy przed wojną z nami tam mieli jakieś kontakty sąsiedzkie, o, tak bym powiedział, i którzy uciekli, udało im się uciec z getta podczas tego powstania. To było małżeństwo jedno z dzieckiem takim…

  • Pamięta pan, jak się nazywali?


Wolfowiczowie.

  • Wie pan, co się z nimi stało po wojnie?


Wiem, że ta Wolfowicz jakoś przeżyła, bo gdzieś była w organizacji jakiejś zaawansowana dość, jeżeli chodzi o pracę, taką konspiracyjną. No, a mąż, no to był… To był krawiec, no i tylko […] w swoim zawodzie pracował. Później był tutaj, na naszej stronie i wiem, że udało mu się wyjechać do Rzeszy na roboty. I później po Powstaniu, wiem, że wrócił do Warszawy i tutaj był. A ona z kolei gdzieś wyjechała, jakoś się rozeszli. Nie wiem, nie mam pojęcia, to za trudno mi powiedzieć, nie rozumiem do dzisiaj tego, jak to się stało, że on został w Polsce, a ona wyjechała do Stanów Zjednoczonych i w Stanach Zjednoczonych, wiem, że umarła.

  • A ich córka?


To był syn. A syn, nie wiem, też zaginął gdzieś po drodze, ale też nie wiadomo było, gdzie. Gdzieś się urwały jakieś jego ślady.

  • Co jeszcze pan zapamiętał z Warszawy okresu okupacji? Czy na przykład był pan świadkiem rozstrzeliwań?


No, przeżywałem wszystko to, co w okupowanej Warszawie można było przeżyć. Te rozstrzeliwania, łapania. Człowiek wychodził z domu i nie wiedział, czy wróci do tego domu.

  • Mama nie pracowała w czasie okupacji?


Mama nie pracowała w czasie okupacji.

  • Czy uczestniczył pan w jakimś życiu kulturalnym Warszawy w czasie okupacji?


Nie, nie.

  • Czy mieliście radio w domu?


Też nie, też nie mieliśmy. To wszystko się odbywało na zasadzie kontaktów mojego brata, który cały czas był w konspiracji i [przynosił] te najróżniejsze „Biuletyny Informacyjne”, które były dość popularną, że tak powiem, prasą.

  • Jak pana brat miał na imię?


Włodzimierz.

  • Zbliżamy się do 1 sierpnia czterdziestego czwartego roku. Brat był w konspiracji. Czy uprzedzał, że coś się szykuje?


Właściwie to mówił coś na ten temat, ale jeżeli chodzi o sam dzień 1 września…

  • 1 sierpnia.


1 sierpnia. Mówił coś na ten temat.

  • I co? Wyszedł z domu, tak?


Tak. Mówił coś na ten temat, ale nie zupełnie tak pewnie, że to będzie, tylko słyszał i tak dalej. Konspiracja była dość taka ścisła. Po tej pierwszej mobilizacji, która jeszcze była przy końcu września… […]

  • Lipca.


Lipca. Po tej pierwszej takiej… Wszyscy się tak, nawiasem mówiąc, dopiero zaczęli miedzy sobą poznawać. Z bratem mieliśmy dużo znajomych wspólnych. Ojciec o bracie nie wiedział i rodzice nie wiedzieli, kto gdzie, czy jest w jakiejś konspiracji, czy nie jest w konspiracji. Dopiero się po tym momencie zaczęli dowiadywać o sobie, gdzie kto jest. Tak że dość konspiracja była ścisła, trzeba przyznać. No a brat mój wiedział, bo miał jakieś kontakty tam, prawda, że to Powstanie musi wybuchnąć niezależnie od wszystkiego.

  • Czy 1 sierpnia wyszedł z domu?


Nie, 1 [sierpnia] nie wyszedł jeszcze z domu, bo czekał na jakiś kontakt. Tego nie umiem powiedzieć. Bo czekał na jakiś kontakt, więc 1 września nie wyszedł, dopiero wyszedł 2 września przy końcu.

  • 2 sierpnia.


Sierpnia, przepraszam, 2 sierpnia wyszedł do oddziału.

  • Co pan robił od momentu wybuchu Powstania?


Od wybuchu Powstania… Więc moi rodzice w ogóle mieszkali wtedy w Radości.

  • Znaczy, ojciec pana…


Moja mama… Bo musiałbym powiedzieć, że moja mama nie była wdową do samego końca, tylko podczas okupacji…

  • Wyszła za mąż.


Tak, wyszła za mąż drugi raz i z tym ojczymem pracowali dość intensywnie. To już są inne historie. W każdym razie nabyli domek w Radości i mieszkali w Radości.

  • A pan mieszkał…


A ja mieszkałem tutaj, ze względu na to, że pracowałem w Warszawie, w tej firmie niemieckiej w dalszym ciągu.

  • Proszę powiedzieć adres, pod którym pan mieszkał podczas Powstania. Gdzie to mieszkanie było?


Wolska 3, tutaj zaraz obok, Wolska 3, mieszkałem tutaj.

  • Wybuchło Powstanie. Co pan robił?


Wybuchło Powstanie, to ja byłem na mieście wtedy i znalazłem się konkretnie o godzinie siedemnastej na rogu Wroniej i Chłodnej, tutaj, pod takim obstrzałem, że nie mogłem w ogóle ruszyć się, tylko leżałem pod murem i czekałem, co to będzie dalej. Tak mnie zastało Powstanie o godzinie siedemnastej. I tak się to zaczęło. Więc podczas wybuchu Powstania tutaj trafiło mi się być.

  • A po tym obstrzale starał się pan wrócić do domu?


No oczywiście. Więc po jakimś czasie doszedłem, czołgając się, idąc, do kina Kometa. Ja nie wiem, czy pani wie, ale tutaj było kino Kometa w tej chwili, gdzie stoi ten wieżowiec. I tu, w tym kinie Kometa, w foyer zatrzymałem się. To był taki obstrzał, że nie mogłem przejść dalej, chociaż do mojego domu było jakieś tam, ja wiem, dwieście metrów, i zostałem w tej Komecie. I w tej Komecie przebyłem dwie noce.

  • Czy tam było dużo ludzi razem z panem?


Było tam kilkanaście osób, kilkanaście osób. Ale faktem jest, że kiedy… Dlaczego ja się znalazłem w Warszawie. Znalazłem się w Warszawie dlatego, bo [kiedy byłem] jeszcze w Radości (to było w sobotę, jakoś tak, przy końcu lipca w każdym razie), już się zaczął obstrzał z Otwocka, znaczy już ta Armia Czerwona podchodziła pod Warszawę. Ja tego nie wiedziałem, tylko słyszałem obstrzał. Ale ponieważ ten obstrzał był tak denerwujący, że coraz bliższy i coraz mocniejszy, więc ja postanowiłem wyprowadzić się. Przyjechać do Warszawy tutaj. No i tak się stało, że ja w sobotę, zdaje się… W sobotę albo w niedzielę chyba, z tej Radości wyjechałem i przyjechałem do Warszawy. Z tym tylko że w Wawrze będąc, dowiedziałem się, że kolejka, która jeździła normalnie, ta dojazdowa kolejka, już była zatrzymana przez wojska radzieckie w Falenicy, no i tam za odpowiednią opłatą, to znaczy za litr wódki czy inny, pozwolili odjechać do Wawra. No i tak się dowiedziałem, że już ci Rosjanie są, że tak powiem, za moimi plecami, czyli tak jakby mnie podganiali, no i ja od tej chwili właśnie dlatego znalazłem się w Warszawie i dlatego w Warszawie zastał mnie wybuch Powstania. Tak to wyglądało.

  • Po tych dwóch dniach pobytu w kinie próbował pan się dostać do domu?


Próbowałem, ale nie mogłem, bo okazało się, że to kino było w ogóle odizolowane, nie było żadnych przebić, żadnych przejść w ogóle do innych budynków. To sama w sobie ta widownia tego kina, tego kinoteatru właściwie, bo to były jednocześnie i występy aktorów, i filmy… Nie było nigdzie przejść, trzeba było tylko przez ulicę najwyżej, no a przez ulicę było bardzo ciężko przejść. I tutaj trzeba przyznać, że w tym zbiegu ulic, tu, gdzie jest Towarowa, Przyokopowa, Chłodna, plac Kercelego, cały ten okręg, wtedy ten cały placyk, który był, no to on był… no… miałem taką myśl, tylko mi uciekła teraz.

  • Chciał pan powiedzieć, że był odizolowany czy…


Tak… Nie, nie, to skupisko takie w ogóle tych ulic było, że właśnie Niemcy widocznie wiedzieli o tym doskonale, że tu jest węzeł komunikacyjny taki, że się zbiegają te wszystkie ulice, i bardzo często tutaj przyjeżdżały czołgi. Tak że te czołgi dojeżdżały do ulicy Wroniej Chłodną na przykład, potem się wycofywały, tak że tutaj stale był ruch, stale coś się tutaj działo, że uniemożliwiało mnie przejście. A ja znowuż z kolei, wiedząc o tym, że wojska radzieckie już były w niedzielę dwa dni temu przede mną, już były w Falenicy, no to już gdzieś są tu blisko, prawda, liczyłem też na to, że to w ciągu jednego, dwóch dni wszystko się skończy. Ale niestety tak się nie stało.

  • Czy mieliście co jeść, będąc w tym kinie?


Ten dyrektor, właściciel tej Komety, no nie wiem, jaki był jego stosunek do prowadzenia, że tak powiem, tego kinoteatru, ale nas, tych ludzi, którzy tam się znaleźli przypadkowo, częstował pieczywem (skądś tam miał), pieczywem, czarną kawą. No coś tam do jedzenia było, ale niewiele. No i tam byłem właśnie do 2 sierpnia w tej Komecie. No ale ponieważ zauważyłem, że tak: tutaj ci Rosjanie nie przychodzą, tu dzieją się różne, najróżniejsze rzeczy, nie do zrozumienia dla mnie w ogóle, bo powinno już się dawno to skończyć, więc po prostu się wycofałem, [to znaczy] chciałem się wycofać za wszelką cenę i pytałem tego dyrektora, czy tutaj są jakieś przejścia możliwe. Powiedział, że nie ma żadnych przejść tutaj, no i niestety musiałem wyczekać do chwili, kiedy [można wyjść]. Z samego rana, tak najłatwiejsza była pora, gdzie mniej było tego ruchu, zdecydowałem wyjść stamtąd. No i szybko te sto trzydzieści metrów czy tam dwieście nawet, tutaj do Wolskiej – z tej Komety do Wolskiej 3 to tam do narożnika Wolskiej bramą się przebiec i byłem już w mieszkaniu, już w domu.

  • Co się działo dalej?


W domu, tak?

  • Tak.


No więc w domu zastałem tak: żonę mojego brata… Znaczy jeżeli będę mówił, to będę mówił po imieniu jej.

  • Dobrze.


Janeczka. I jej mamę. Były w domu. Brata nie było, bo już poszedł do zgrupowania. Był w zgrupowaniu „Harnasia”, w sądach tutaj, na Ogrodowej. Jak się dowiedziałem, był przede mną. A dlaczego ja przyszedłem do niego? Bo byłem przekonany, że razem z nim pójdę do oddziału podczas tego Powstania. Bo to był jedyny kontakt z bratem, który mnie o wszystkim informował. No niestety, idąc, wychodząc z domu, powiedział Janeczce, że przyjdzie tutaj na następny dzień, no i ja na niego cały czas czekałem wtedy. I od tego się zaczęło, że ja zostałem i czekałem na brata, kiedy on przyjdzie, zabierze mnie stamtąd, przynajmniej takie były moje plany. No ale niestety brat nie przyszedł i… Natomiast przyszedł brat tej Janeczki i że tak powiem, dał mi w opiekę i matkę, i siostrę swoją. Powiedział: „Janusz, daję ci w opiekę, bo tutaj Niemcy już nadchodzą”. Nie powiedział mi o sytuacji, jaka zaistniała w tym momencie, bo rzeczywiście Niemcy już podchodzili pod ulicę Karolkową, idąc Wolską. No i to był… Który to było? Z soboty na niedzielę, w sierpniu, no tak. No i na tym się skończyło, całe odwiedziny. Że był brat, ale brata mojego, Włodzia, nie było, nie przyszedł, mimo obietnicy. No a brat mi dał, że tak powiem, w opiekę swoją siostrę i mamę, no i ja z nimi zostałem z konieczności, bo nie miałem ani gdzie pójść, brata szukać, ani [jak] je zostawić. I tak się skończyła moja działalność, że tak powiem, kombatanta w Powstaniu Warszawskim. Tak że zostałem przy tych kobietach.

  • I co się działo dalej?


Ano czekałem w dalszym ciągu na brata, licząc na to, że może jednak przyjdzie. Nie przyszedł. To trwało do późnych godzin. A ja w międzyczasie chodziłem po tych piwnicach, bo ten dom Wolska 3 to był domem narożnym i ja mieszkałem w tym całym bloku, który miał trzy kamienice. Zabudowa była do ulicy Krochmalnej od Wolskiej. Mój dom miał jeszcze numer Przyokopowa 55, potem środkowa kamienica miała numer pięćdziesiąt trzy i narożna kamienica przy ulicy Krochmalnej, pięćdziesiąt jeden. To był cały taki blok tych kamienic, które tutaj stały. I one [miały] poprzebijane w piwnicach przejścia, że można było przejść od mojego domu, od Wolskiej do Krochmalnej. Na samym rogu Krochmalnej była piekarnia, która jeszcze jak mogła, to wypiekała podobno chleb, ale ja tego chleba nie jadłem. W każdym razie ten koszmar, który się zaczął już tak głębokim, głębokim popołudniem, a właściwie wieczorem, to już była jedna wielka makabra, bo było bardzo dużo napływowych ludzi z Woli, którzy przyszli, przychodzili tutaj, tu się zatrzymywali w piwnicach, gdzie się tylko dało, i tu było zatłoczenie niesamowite w ogóle. Nie da się tego opisać dzisiaj. Dzisiaj jako dziadek to zastanawiam się, jak ludzie mogli to wytrzymać. Płacz dzieci, kwilenie, płacze, krzyki, no w ogóle nie do opisania sprawa. W tym gwarze tych osób siedzieliśmy i czekaliśmy, nie wiadomo [na] co. Wiem, że wyszedłem na górę, tam jeszcze sprawdzałem, jak tam się dzieje, co się dzieje w moim mieszkaniu, znaczy w naszym mieszkaniu. Okazało się, że już strop zaczyna się palić, bo to był stropodach, kamienica sześciopiętrowa ze stropodachem i stropodach się zaczął palić. No i mieszkanie też miało już swoje przeznaczenie. Zszedłem na dół, powiedziałem o tym, no i byłem zrozpaczony, bo mając w opiece te dwie panie, nie wiedziałem, jak sobie poradzić z tym. Byłem zrozpaczony, zacząłem histeryzować, w ogóle nie wiedziałem, co ze sobą zrobić. No, ale takich jak ja była cała masa tam. No i to się zaczęło tak, że jak zszedłem na dół, to Janeczka, czyli bratowa moja, mówi, że był tutaj patrol niemiecki w piwnicach. Zdziwiło mnie to trochę. No byli, przyszli tutaj i nikomu nic nie mówili, ale przeszli przez te piwnice i poszli sobie. Taki był pierwszy kontakt z tymi Niemcami, więc nie wiedziałem, co o tym myśleć w ogóle. No, ale niewiele mi to dało radości, więc czekałem i dopiero jak się zaczął taki dobry zmrok, to chyba była już godzina dziewiąta albo może w pół do dziesiątej, dopiero zaczęło się piekło, zaczęły się pierwsze takie strzały bliskie. Okazuje się, że już Niemcy tutaj zaczęli opanowywać ten cały teren tych ulic, które tam przed chwilą wspominałem, no i zaczęło się małe piekiełko. Na ulicy Wolskiej… […] Ostatni raz jak jeszcze wszedłem na górę, bo ja mieszkałem na szóstym piętrze, to było ostatnie piętro, jak już wszedłem na górę, to jeszcze byłem zrozpaczony, bo już było mieszkanie wypełnione dymem. Mieliśmy taką kasetkę z bratem, gdzie były wszystkie dokumenty nasze, więc też to wszystko otworzyłem jeszcze, jeszcze zobaczyłem tam wszystkie książki pilotów, odznaczenia, inne takie, moje, brata, wszystko… No co ja z tym zrobię? No dostałem histerii jakiejś. Nie wiedziałem, łapać to? Wiedziałem, że to kasetka jeszcze malowana przez mojego ojca. No i niestety, zamknąłem na klucz, zostawiłem to i mówię, no trudno. No nie ma rady, tyle się straciło. No i na tym się skończyło moje zamieszkiwanie, że tak powiem, w tym domu. Zszedłem na dół zrozpaczony zupełnie, nie wiedziałem, co z tym fantem zrobić. I jak to się zaczęło.
Otóż na tej ulicy Wolskiej zbudowaliśmy barykadę, ja też budowałem tę barykadę. Ona była zbudowana i zagradzała początek ulicy Wolskiej. Bo tutaj stały na rogu dwie rogatki jeszcze z czasów carskich, które nie zostały odbudowane, ale one za czasów carskich zostały wybudowane i one kończyły ulicę Chłodną, zaczynały ulicę Wolską. I tutaj stała barykada, tutaj żeśmy tę barykadę zbudowali. Tam był wykopany jeszcze w dodatku przy barykadzie na samym narożniku rów strzelecki, taki głębokości gdzieś półtora metra, który wchodził w ulicę Wolską, kawałek, a część w Przyokopową. Tak że tutaj taki był strzelecki rów, ale niewykorzystany, nikt z niego nie strzelił, z Powstańców. I jak Niemcy weszli, to oni obstawili to wszystko, cały Kercelak zagrodzili. Wiem, że tutaj stały jakieś jednostki wojskowe i tu barykada była, no to była, no to [Niemcy] tutaj postawili tylko karabin, ciężki karabin maszynowy przed tym wykopem od strony ulicy Wolskiej. Potem zabarykadowali, [właściwie] nie zabarykadowali, tylko zasłonili ulicę Chłodną, że nie można było przejść z Wolskiej na Chłodną, bo to był jeden ciąg ulicy, do tych rogatek dochodziła Chłodna, a od rogatek Wolska. Więc oni tutaj zasłonili całą ulicę Chłodną, potem zasłonili Krochmalną, Towarową i Przyokopową; Krochmalną ulicę po obu stronach, bo Krochmalna ulica przecinała ulicę Towarową do ulicy Przyokopowej. Nie wiem, czy pani orientuje się, jak to wyglądało. W książce, którą miałem, to nawet wyrysowałem plany, ale to już później. I w każdym bądź razie tu zrobili taki placyk i na tym placyku był trawnik, taki sadek, który rozdzielał ulicę Towarową od Przyokopowej jeszcze dodatkowo. I tutaj, jak zszedłem na dół po ostatniej wizycie w moim mieszkaniu, to powiedziałem bratowej, znaczy tej Janeczce, co się dzieje, że dom się pali… I mówi: „No, trzeba czekać”. Aż się spalimy? No nie wiem, nie mam pojęcia, co mamy zrobić ze sobą. W każdym bądź razie ten tłok ludzi, ten napływ był taki… Wszyscy płaczą, wszyscy krzyczą, wszyscy szukają siebie, jeden drugich. No jest niesamowity, niesamowity w ogóle… Popychają się ludzie, już tam się robi piekiełko takie. No i ktoś tam przychodzi: „Ano Niemcy mówią, Niemcy mówią, że można wychodzić”. No dobrze. No to znowu się jakiś ruch zrobił, wychodzić. Tutaj tak zakorkowali, że tak powiem, przejście w tym domu, gdzie ja mieszkałem, że w ogóle nie można było przejść, tylko można było przejść przez te następne dwa domy. No więc ja mówię: „No to już chodźmy tutaj” i ciągnę ich tam ze sobą razem. Ile to trwało, nie mam pojęcia. Znowu przychodzi ktoś tam, krzyczy: „Nie wychodzić, bo strzelają!”. No więc znowuż się robi jeden wielki tłok, zamieszanie i krzyki, wrzaski. Tam słychać, że strzelają, no rzeczywiście… Znowuż za jakiś czas przychodzi, mówi, że można wychodzić. No dobrze, no to już, mówię, wyjdźmy z tego piekła, bo nic się tutaj nie zrobi, ludzie się depczą jedni po drugich. Więc zaczynamy wychodzić. Wyszliśmy na podwórko, na podwórze. Idę, potykam się, patrzę, ktoś leży tutaj, no więc idę dalej. No ich trzymam tutaj. Ja idę pierwszy, za mną idzie Janeczka i za nią jeszcze jej mama. Idziemy i ja potykam się znowu gdzieś o coś, okazuje się, że znowuż o jakieś martwe ciała, bo tych na podwórku pełno leży, widocznie pozabijanych już. Wchodzimy do tej bramy. Brama (tunel jakiś) niska, z jednym światełkiem, może dwadzieścia pięć świec, pali się żarówka, no i tłum ludzi, który pcha się na tę furtkę, która przepuszcza po jednym człowieku, a pcha się tam kilka osób naraz, więc tam jest tłok, powystawiane rękawy tych żołnierzy, tych niemieckich. Wszyscy się drą, wszyscy krzyczą. Ja też w jakąś histerię wpadam, zaczynam wrzeszczeć, nie wiem co, po niemiecku krzyczę, co tam umiałem. Wymyślam im, ale krzyczę po niemiecku, wiem, że po niemiecku. Oni jakoś biorą mnie i te moje dwie kobiety, jakoś dobijamy do tej furtki. Janeczka krzyczy: „Powiedz mu, niech mnie nie ciągnie!”. Ciągnie ją gdzieś na klatkę schodową. Ja do niego krzyczę po niemiecku jakoś, ile umiałem, ale zhisteryzowany zupełnie. Nie wiem, coś wykrzykuję w każdym razie, no i widzę, to dało wynik jakiś. Tak że jakoś mnie od tego i wypchnęli na ulicę. No, na ulicy znowuż rząd tych Niemców, wszystko pozawijane rękawy, tak jak rzeźnicy, no i chodzą tam koło nas. Mówi: Hinlegen! Hinlegen!, położyć się. Trochę po niemiecku znam, ile mogę, rzucam się z tą Janeczką pod mur, pod na chodnik i leżymy tak. No i leżymy przez jakiś czas, za chwilę przychodzi: Aufstehen! Wszyscy wstają, no to wstaliśmy. Zaczynają pchać nas w stronę ulicy Krochmalnej. Przy ścianie jest kilkadziesiąt osób, przesuwamy się pomału. Schneller! Schneller!, tego, krzyki, ile mogą, wrzeszczą. Tutaj płaczą te dzieci… Boże. No, ale dochodzimy do tej Krochmalnej. „Matka! Matka!” Oddzielają kobiety. „Matka! Matka!” Zza mnie wyciągają tę mamę, wyciągają Janeczkę, pchają w stronę ulicy Krochmalnej, głęboko. Mężczyzn zostawiają. No i matkę jak biorą, ta matka mówi: „Panie Januszku, no…”. Ja mówię: „W razie czego, no to tutaj – mówię – tutaj zostałem”. Czuję, że będzie niedobrze coś z nimi. Tam w Krochmalnej, z tego co zauważyłem, dwa cekaemy stoją, też do strzału gotowe. Po tych mężczyznach… Ale nie wiem. Za chwilę, za chwilę ktoś mnie tutaj… jakiś drab przychodzi w niemieckim mundurze, to mnie obmacał, zegarek mi, tissot, [ściągnął] z ręki, bo wszyscy ręce do góry popodnosili. Zegarek zabrał, pierścionek ściąga, nie może ściągnąć, ciągnie mnie za ten palec, to mnie boli, no ale jakiś przychodzi do niego, mówi do niego, to, co usłyszałem, Nachdem! jakby, jakby „potem”, coś w tym sensie. No i myślę sobie, no tak, to już mnie obrobili. No i chciałem tylko opowiedzieć to, bo to jest ważne, bo to ucieka. Że mamę i tę bratową moją odesłali, znaczy przeciągnęli tam do Krochmalnej, tam ją wepchnęli gdzieś tam dalej. I takie szczęście miały, że jakiś się znalazł oficer, Niemiec, z maszyną do pisania. Nie wiem, dlaczego on miał tę maszynę do pisania, ale to już jest opowieść nie moja, tylko już mojej bratowej. Wziął kilkanaście kobiet i tę grupę ustawił w dwójki i zaprowadził ich do kościoła, tutaj na Wolę. I ta mama tej Janeczki, Janeczka poszły do kościoła. Tak ich uratował. Tak że one wyszły cało zupełnie. Teraz tak: mnie zostawili tutaj. Jak mnie obrabowali, otworzyli drzwi i [wszedłem] do palącej się piekarni, bo już się ta piekarnia paliła. Wszedłem do pomieszczenia, gdzie już się wszystko pali, i teraz nie wiem, gdzie uciec. Leci jakiś facet i mówi: „Niech pan tam nie idzie – mówi – nie idź tam, bo tam już wszystko zawalone jest, tam się wali”. Nie wiem gdzie [iść]. No, jak oszalały zaczynam chodzić, ale myślę, nie dam się zabić jakoś, nie dam się spalić. Czułem, że tutaj już był mój koniec, w tej piekarni, no bo takie pomieszczenie tylko z okienkami małymi. I mówię, trudno. No wybiorę to okienko i wyjdę, niech mnie zabiją tam. No i tam do tego okienka pobiegłem, no i wdrapałem się, łapię się za te futrynki małe i chcę tę głowę przesadzać. Otwierają się drzwi i mówi: Raus! Takie odruchy po prostu z tym raus. Wybiegam, odbiegam od tego okienka, biegnę do tych drzwi, jeszcze dostałem jakiegoś kopniaka, wyleciałem za te drzwi i stanąłem znowuż w grupie mężczyzn, którzy stali przy ścianie. No, myślę sobie, aha, no tutaj chcą nas ubić. Nie. Za chwilę przychodzi jakiś oficer i mówi: Mit Laufschritt! To tak: „Biegiem marsz tam!”. No więc jakaś taka grupa ludzi oderwała się od tego muru i pobiegła na drugą stronę ulicy i obrzucili ich granatami od razu, no i tam powybijali. I część, która się tam uratowała, nie wiem, doleciała, dobiegła do bramy po drugiej stronie ulicy Towarowej, ale to z tych automatów zaczęli do nich strzelać. I ten koszmar strzałów z tych automatów, te kule były świecące jakieś takie, że widać było, że te serie lecą… A tutaj z drugiej strony od tyłu znowuż strzelają do nas, do tych, co pod murem stoją, i krzyczą, że: Mit Laufschritt!, biegiem marsz, tam w stronę barykady na Wolskiej. No i my tam pod tym murem biegniemy. Część się przewróciła, strzelają do nich – koszmar. No, ja nie wiem, co ze sobą zrobić. Gdzieś jestem w środku tej grupy, jakiś nie wiem, no… i jeszcze żyję. A oni strzelają w dalszym ciągu po nas, „biegiem marsz!” krzyczą. No i ta cała grupa leci i jak już dobiega do tej barykady, to tam znowuż stoi karabin maszynowy ciężki, zaczyna się obstrzał i ta cała grupa wpada na ten karabin maszynowy. Zaczynają się jęki, krzyki i tak dalej. Widzę tylko te pociski, schylam głowę i walę się tam w te trupy. No nie wiem, czy w trupy, czy nie, no ale walę się w ten dół i leżę tam. No i cicho. Za chwilę [skończył] się ten obstrzał, cicho się zrobiło w tym miejscu, no i myślę sobie: „No tak, tak wygląda śmierć”. Cicho, nikt nie strzela. Tam słychać jeszcze jakieś coś, ale nie. To tak to wygląda.

  • To wszystko się działo w nocy, tak?


Tak, to była noc. No i leżę w tym dole. Leżę w tym dole, słyszę tylko, że ta… Po jakimś czasie… No ale tak coś tam słyszę, że coś słyszę, no to chyba żyję, chyba żyję. Takie przychodzą jakieś do mnie myśli do głowy, że pewnie… że ja żyję, że ja czuję, że coś mi tutaj po głowie kapie. Myślę sobie: „Co tutaj może mnie kapać?”. Za włosy coś mnie tutaj łapie, ktoś i słyszę, że liczy: „Sto dwadzieścia jeden, sto dwadzieścia dwa, sto dwadzieścia trzy…” i za każdym razem mnie ciągnie za włosy. Ale czuję, że mnie nic, wszystko jest w porządku. Tu mnie kapie po głowie coś. Okazało się, że to krew gdzieś leci, ale nie moja. No i tak po jakimś czasie ucichło to.

  • To liczenie, tak?


Tak, to liczenie ucichło. No, wygląda na to… I zaczynam zdawać [sobie] sprawę, że leżę na kupie nieżywych ludzi, pod ludźmi właściwie. Jakoś to się stało, nie mam pojęcia. W każdym razie po jakimś dłuższym czasie zacząłem myśleć, żeby nie dobijali czasem, no bo myślę sobie, ja jak tutaj żyję, no to może będą dobijać. No, ale jakoś się nie stało to. I leżałem tak z tymi rozstrzelanymi ludźmi, leżałem tak dłuższy czas. Zaczęły mnie drętwieć nogi i myślę sobie, no, trzeba może ruszyć się jakoś, ale tak byłem przybity tymi ciałami, że nie bardzo mogłem. No i po dłuższym, dłuższym jakimś leżeniu słyszałem, że ta obsługa karabinu odeszła, znaczy zmienili stanowisko i tutaj nikogo już nie ma. Tutaj słyszałem i pomału zacząłem tak się obruszać, żeby się wydostać. No, po długich trudach i znojach, że tak powiem, udało mi się zrzucić z siebie jednego zabitego jakiegoś i powyciągać nogi spod spodu. Straciłem właściwie jeden but, no, ale myślę, tam z butami to niech tam… Jeden but zostawiłem i myślę sobie, trudno. Jakoś się wydostałem spod tej grupy i przeszedłem dalszy ciąg tego wykopu, bo to kupa ludzi była tutaj na narożniku przeważnie, a tam, gdzie się rów zaczynał, nikt prawie nie leżał.

  • Czy było jeszcze ciemno, czy już się zaczął…


Było ciemno.

  • Jeszcze ciemno.


To była jeszcze noc. To była noc. Ale byłem przestraszony, w ogóle powiedziałem, że już nie wyjdę. Jak ja się dostanę do piwnic, to nie wyjdę już w ogóle z tych piwnic nigdy w życiu. I udało mi się wyjść. Okazuje się, że to… Te półtora metra przeskoczyłem przez kogoś jeszcze, bo ktoś tam jeszcze leżał na samym końcu, i dostałem się do piwnic, pod swój dom. Już były te piwnice puste, tu już nikogo nie było w tych piwnicach. No i zacząłem te piwnice penetrować, bo znałem piwnice i drogę do swojej piwnicy, a gdzie indziej nie mogłem. Ale potem tak pomału, pomału zacząłem doszukiwać się i po ciemku doszedłem w tę najbliższą okolicę tych piwnic, że tak powiem, przepatrzyłem, [właściwie] nie to, że przepatrzyłem, a przeczułem, że tak powiem, no i… […]

  • Mówił pan o tym, jak pan robił rozpoznanie w piwnicach.


[…] No tak, rozpoznając tak po trochu, doszedłem do swojej piwnicy. No i zobaczyłem, no wszystko jest pozamykane tam. Tak jak żeśmy odchodzili, tak żeśmy zostawili te piwnice. No i taki szczegół, że widzę, stoi jakaś łopata. Nie wiem, po co tę łopatę wziąłem, taki szpadel jakiś tam i tak niosłem ze sobą i zaniosłem. W pewnym momencie… Ale siedząc w tych piwnicach, powiedziałem… Byłem tak zszokowany, że powiedziałem, że nie wyjdę z piwnic, no bo tam śmierć na zewnątrz. Po jakimś czasie doszedłem do wniosku, że jestem w piwnicach pod podwórzem. Bo te podwórza były maleńkie, to było podwórze jeszcze węższe od tego pokoju, tylko że dłuższe. I doszedłem do wniosku, że to jest… Ono było podsklepione, znaczy miało sklepienie, czyli pod samym podwórzem były piwnice jeszcze, czego w ogóle nie wiedziałem. Zacząłem sobie kombinować, jak tu można się dostać do tamtego budynku, Wolska 5. No ja myślę sobie: „Zaraz, może ja się podkopię. Mam szpadel, może się podkopię”. Taka mi myśl przyszła do głowy, żeby podkopać się pod fundamentem, zobaczyć, jak ta ława jest głęboko, czy można by tam przejść, przekopać się i wyjść do tamtego budynku. Zwłaszcza że ściana szczytowa w tym moim podwórzu to była taka, że to była ściana szczytowa budynku Wolska 5. No i tak sobie wykombinowałem, że ja się podkopię, i zacząłem kopać. Kopałem, kopałem, nie wiem, ile kopałem, ale za chwilę widzę, że idzie ktoś ze świeczką. Otóż idzie moja sąsiadka, która piętro niżej mieszkała i z takim dzieckiem, z dwuletnią Oleńką, która nie wyszła z tymi ludźmi, tylko gdzieś się schowała i jest sama teraz. No i mówię: „Dobrze, że pani jest”. No i tak, wie pani, byle żywy człowiek się znalazł. No i mówię jej, co ja mówię, ona mówi: „No dobrze, to ja będę tutaj z panem wobec tego”. No ja mówię: „Proszę, jeżeli pani chce. Zobaczymy, może nam się uda jakoś wyjść”. Ale gdzie, dokąd – nie wiadomo. Ja mówię: „Najpierw wykopię, no i co z tego? Pójdziemy na drugą stronę i co my tam zastaniemy?”. – „No tak, ale – mówi – od tych Niemców się odczepimy”.

  • Czy pamięta pan, jak sąsiadka się nazywała?


Tak. Pani Gołębiowska, a córeczka Oleńka, dwuletnie dziecko, takie małe. No i tak żeśmy porozmawiali trochę. Ona mówi: „Wie pan, ja położę Oleńkę, niech ona się prześpi, ona ledwo żyje”. No i Oleńkę położyła na tym piasku, bo tam piasek, który wykopałem, to był taki dość jeszcze czysty, no i przebyła tam. Po jakimś czasie ona poszła… To dłuższy czas, to nie ma co opowiadać, bo ja cały czas kopałem. Cały czas kopałem, o niczym nie myślałem, tylko jak się dostać na drugą stronę. Przekopałem się do końca ławy i przekopałem się nawet na poziomo, tak że już wkopałem się po drugiej stronie tej ławy do sutereny, bo tam były sutereny mieszkalne.

  • Ile to mogło być metrów w dół?


No, było jakieś z metr osiemdziesiąt, dość dużo, dość głęboko tam było. No ale można było się tam dostać jakoś, tylko było coraz bardziej utrudnione, bo musiałem tę ziemię, co stamtąd się obsypuje, wykopywać i wyrzucać. No, ale jakoś tam było. No i w międzyczasie ta pani Gołębiowska poszła penetrować te [piwnice] i mówi: „Coś może do zjedzenia tam znajdę”. No i poszła z tą Oleńką szukać tam. Za chwilę przyszła i mówi: „Proszę pana…”. Przyszła z jakimś mężczyzną drugim i ten mężczyzna mówi, że jest z żoną i z teściową w budynku obok, gdzieś w piwnicy i mówi: „Mamy co jeść, mamy co pić, to niech pan się do nas przyłączy”. No i ten tak mi zasugerował, że może rzeczywiście pójdę tam, no i poszedłem, dałem się skusić. Poszedłem tam, rzeczywiście, staruszka, nie wiem, ile mogła mieć lat, ale dość starsza już pani, żona, no i on. No i tam byli, no i żyli, poczęstowali mnie chlebem ze smalcem jakimś. A ja w ogóle dopiero myślę sobie, przecież ja w ogóle nie jem. Jak to się dzieje, że w ogóle nie jem. Zapomniałem, że w ogóle jedzenie ważne, że powinienem zjeść cokolwiek. No i nic. I po jakimś czasie ten pan… Aha, bo jeszcze jak doszedłem, ten pan mówi tak, że: „Proszę pana, tutaj woda cieknie z takiego uszkodzonego przewodu wodociągowego, to – mówi – niech pan bierze i niech pan te żagwie zalewa”. Bo okazuje się, że on… Byli w takiej piwnicy pod bramą. Pod bramą była też piwnica i przedziurawiona była, i żagwie, takie te palące się, leciały tam przez tę dziurę do piwnicy. Mówi: „To wie pan, one się palą, to żeby tam pan miał, to by pan tą wodą mógł polewać, żeby one się nie paliły”. Bo tam gorąco było strasznie, dom się wtedy palił cały czas i parter. Więc ja mówię: „No dobrze”. Zawinąłem sobie spodnie do kolan, żeby sobie nie pobrudzić tutaj, [właściwie] nie to, pobrudzić, nie pobrudzić, żeby się nie popaliły po prostu. I byłem boso, bo miałem tylko jeden but, bo jeden but zostawiłem przecież przed bramą w tym dole, no i tak gasiłem te żagwie. No, ale potem mi jakoś tak… jakieś miałem takie dziwne przeczucie, że coś niedobrze, coś mnie tam… Nie wiem, o co tu chodziło, w każdym bądź razie jakieś przeczucie takie na człowieka przychodzi czasem i doszedłem do wniosku, że nie będę tam jednak się… no i mówię: „Wie pan, ja przejdę z powrotem tam do tego wykopu, zobaczę. To on mówi: „Nie, niech pan nie chodzi, nie tego…”, ale mówię: „Nie, ja przejdę jednak”. I zostawiłem tę panią Gołębiowską i poszedłem tam do tego kopania. Ile ja kopałem, tego nie wiem, ale ta pani Gołębiowska przyszła do mnie za jakiś czas z tą Oleńką i mówi: „Wie pan, ja tutaj u pana zostanę”. Mówię: „Dobrze”. No i znowu, nie wiem, po jakim czasie, krzyk. Huk, krzyk, ten mężczyzna krzyczy: Hilfe! Hilfe! – po niemiecku krzyczy. Co się dzieje, nie wiadomo. Ja mówię: „Niech pani się nie odzywa – ja mówię – bo on się zdekonspirował. Zobaczymy, co dalej będzie”. Niedługo krzyczał tam, zakrzyknął jeszcze parę razy. Za chwilę słyszę: Komm! Komm! Komm! No, słyszę komm, komm, potem słyszę strzał i cicho. No i widzi pani. „Niech pani się nie odzywa, siedzimy cicho”. I okazało się, że co z tego… Okazuje się, że stropy zawalili i przysypały tę matkę z żoną, a on został gdzieś na zewnątrz, był dalej gdzieś i jakoś ocalał. No, ale ocalał na tyle, że mu skrócił te męki. No, ja mówię: „No widzi pani, no i tak to jest”. I ona mówi: „No wie pan, nie wiem, co ze sobą zrobić”. Mówi: „Ja tu wyjdę na chwilę”. Wzięła tę Oleńkę i wyszła. Okazuje się… Wyszła, udało jej się przez otwór wybity tam na tym podwórku. W ścianie szczytowej budynku Wolska 5 jest przejście i tam, jak Niemcy przychodzili, te pierwsze patrole, to tam ten ogień – bo ten dom już się palił, ten Wolska 5 – tam wszedł [ktoś] z kubłem wody i tam akurat trafił patrol i go zastrzelili. A i on tam w tym przejściu leżał, prawie, no niezupełnie, zasłonięte przejście ciałem, ale trochę zasłaniał. No i ona tam jednak przeszła koło niego i dostała się do tego domu Wolska 5, do tych suteren. I tam przebyła z tą Oleńką jakoś, została. A ja tu zostałem z kolei i kopałem, bo nie chcąc wyjść, nie wiedziałem, czy ona wyszła, czy nie wyszła, tylko wiedziałem, że poszła. Za trudno mi było się zorientować, nie wiedziałem, gdzie była. Ale jej się udało przejść.
Po jakimś czasie, kiedy kopałem, zacząłem czuć, że coś tak nie bardzo [się czuję], odczuwałem jakiś [zapach], jakieś takie jakby się węgiel tlił, coś takiego, ale jak przeszedłem na drugą stronę tej ławy, bo już przechodziłem sobie, to czuję, że powietrza brak, no i czym wyżej idę, to gorzej. No i zaczynam wpadać w panikę pomału, co tu się dzieje. Wciągam powietrze – nie ma. Wciągam drugi raz – nie ma. Więc czuję, że zaczęło mi brakować powietrza i zaczynam się dusić. No więc wyskoczyłem z tego rowu i już oddychać w ogóle nie mogę – tu się oddycha i tak jakby nic do płuc nie wchodziło. I do schodów. Znałem akurat topografię tego miejsca, biegnę prosto do schodów, wchodzę na górę i tam jakby mnie ktoś kubłem wody oblał od razu. Od razu tego powietrza nabrałem w płuca. Okazuje się, że dwutlenek [czy tlenek] się wydzielał. Tam ludzie gromadzili węgiel podczas okupacji i te żagwie płonące jak pospadały… Bo w piwnicach, w dawnym szybie dźwigowym, porobili piwnice sobie ludzie i tam w jednej z piwnic był węgiel. Te żagwie jak pospadały, zaczął ten węgiel się palić, jakiś dwutlenek węgla czy coś tam. Nie wiem, co to było, czy akurat był dwutlenek, czy czad, w każdym razie nie dało się oddychać. No i jak tam wyskoczyłem na te schody, nabrałem powietrza, trochę odetchnąłem, zauważyłem, że wszystko dookoła się pali – te wszystkie domy naprzeciwko, Towarowa 70, Krochmalna, nasz dom, te wszystkie parterowe historie, wszystko się pali. Podszedłem do wyjścia, no i myślę, było nie było, chyba mnie nikt nie zauważy tutaj. Bo widziałem kręcących się Niemców z miotaczami ognia, chodzili i podpalali. No i przeskoczyłem przez podwórko, przez tego zabitego, co na tym przejściu leżał. No, jeszcze poszedłem do piwnic i patrzę, są ludzie żywi i słyszę: „Panie Januszu, udało się panu?”. I patrzę, kto to i co… A przedtem muszę powiedzieć, że jak te żagwie spadły w większej ilości, to mnie zasypywały tutaj, poparzyły mnie w ogóle nogi, bo ja miałem zawinięte [stopy], a w dodatku kurz i pył znowuż na oczy mi padł i ja nie bardzo mogłem na oczy patrzeć. Tak że miałem te oczy zasypane takim gorącym popiołem, no i trochę miałem utrudnione. I dopiero słyszę: „Panie Januszu”, więc chcę otworzyć oczy, lepiej widzieć. Ja mówię: „Udało się pani?”. No to ta pani Gołębiowska była z tą [córką], no i mówi: „Tak”. I mówię: „Co wy tu robicie?”. Ona mówi: „Jest tutaj – mówi – kilkadziesiąt osób w piwnicy – mówi – i czekamy, no nie wiemy, co będzie”. Już dopalały się te domy, bo w tym podwórku Wolska 5 to już były domy dwupiętrowe, no więc one się już powypalały, tam same tylko zostały te partery i ta klatka schodowa… Mówi: „No i tutaj – mówi – w tej piwnicy siedzimy tak”. Okazało się, że siedzą ci ludzie tam.
I tam siedziałem do siódmego chyba. Wiem, że jakaś pani tam przyszła, mówi: „Pan jest chyba głodny”. I tak znowuż dostałem kawałek chleba z jakimś kawałkiem słoniny. Myślę sobie znowuż… Kiedy ja jadłem? Nie mogłem sobie przypomnieć, kiedy ja w ogóle jadłem. Tak jakoś to jedzenie mi uciekało przede mną. No i tam zostałem. Zostałem i właśnie siódmego, to było w dzień… Ja się gdzieś tam zawsze usadawiałem, bo mnie zawsze gdzieś tam popychano, to ze schodów, to na schodach nie mogłem… Te schody, które prowadziły do piwnic, one były całe – drewniane, ale całe – więc siedziałem, to mnie tam popychano, to ja gdzieś wyszedłem sobie, gdzieś tam poszedłem w kąt piwniczny, żeby mnie nie popychano, bo te oczy mnie [bolały], nie mogłem patrzeć znowuż. No i tak wegetowałem w tej piwnicy. No i ta pani Gołębiowska przychodziła tam do mnie nieraz, mówię: „Co się dzieje?”, ona: „Nic się nie dzieje”. No i dopiero na drugi dzień, zdaje się (tak, chyba tak, siódmego to było), jakieś krzyki słyszę po niemiecku przed tą klatką, ktoś się wydziera. Pytam: „Kto to jest tam?”. Ale słyszę, że po niemiecku… No, na tyle znałem niemiecki i ze szkoły, i z tego pobytu w tych Niemczech, że zrozumiałem, o co chodzi, że będzie wszystko zburzone, że uciekajcie stąd, raus, tam tego, no i żeby wszyscy wyszli. No i ci ludzie zaczęli wychodzić. Wychodzili, wychodzili i ten wrzeszczał, ten Niemiec, jak to potrafili, no i ja tam też nie wiedziałem co zrobić. Zginęła mi gdzieś ta pani Gołębiowska z tą Oleńką, zostałem sam jeden nieomalże, myślę sobie, sam jeden nie zostanę. Zacząłem biec do tych schodów, widzę, że ktoś przede mną ucieka, ale nie wiem kto. Byłem w ogóle zdezorientowany i zagubiony przez te oczy. W ogóle byłem zrozpaczony, tak nawiasem mówiąc, bo nie widziałem, byłem niewidomy po prostu w osiemdziesięciu procentach. Mogłem otworzyć oczy, tak, zobaczyć, co się dzieje, ale taki miałem ból w oczach, że [mogłem otworzyć] nie na długo. No i tak to się zaczęło. Wyskoczyłem z tej piwnicy i ponieważ widziałem, że ktoś przede mną idzie, więc zawróciłem na schody, bo tak było zamknięcie… Z tej piwnicy na schody zakręciłem i zatrzymałem się i widzę, że nikt nie biegnie ani idzie, więc zszedłem z powrotem do piwnicy i uciekłem w najgłębszy korytarz. Bo to taki korytarz był jeden, ciągły w piwnicy i w ten korytarz uciekłem najgłębszy, że tak powiem, i tam zaszyłem się gdzieś pod jakimiś deskami, pod jakąś ścianką, bo tam były te piwnice porobione z różnych desek jakichś. No i tam pod jakąś ściankę się schowałem, myślę sobie, trudno, nie będzie mnie… Ale źle trafiłem, bo ten ktoś, nie wiem, kto to był, ale za chwilę słyszałem tylko: Vorsichtig i huk. Mnie rzuciło gdzieś tam o ścianę. Okazuje się, że rzucił granat w tę piwnicę. Dopiero po jakimś czasie doszedłem do wniosku, że pewnie rzucił granat, [był] jakiś wybuch, ale znowuż czuję, że jestem cały, zdrów. I potem wyszedłem już, że tak powiem… Nie będę mówił, co tam… Siedziałem dość długo, bo bałem się w ogóle wyjść, czy tam kogoś nie ma znowuż na podwórku. No ale po jakimś czasie – już była ciemna noc i późno było, pamiętam – wyszedłem dopiero na schody i wszedłem po spalonych schodach na pierwsze piętro tego budynku, tam przesiedziałem do rana. No i rano, jak się zaczęło widno, słońce wzeszło, była pogoda zawsze piękna tego sierpnia, dopiero zacząłem kombinować, co ja mogę zrobić.
Ale byłem zrozpaczony, bo byłem sam jeden, z poparzonymi nogami, które mnie paliły, i nie widziałem na oczy dobrze. I z tego pierwszego piętra wyjrzałem, to tylko widziałem, że jest kawałek stropu palącego się jeszcze przy samej ścianie, który może mnie uratował… Ratować, ja wiem, gdzie uratować? Z bramy było wyjście… Nie było wyjścia, sytuacja była beznadziejna. Byłem taki sam jeden na gruzach i nigdzie schować się nie można było, wszystko spalone. I jakimś takim obłędnym w ogóle odruchem zacząłem wchodzić na ten palący się strop, na kawałek stropu, który miał może, ja wiem, z pięćdziesiąt centymetrów, a był długi na jakieś metr dwadzieścia. I tak wszedłem na tę kładkę przy samych drzwiach, trzymając się tych cegieł i tak nie wiedziałem, usiąść… No jakoś się tak, prawdopodobnie ze zmęczenia, usiadłem, ułożyłem się i tak przytuliłem do tego gorącego muru i tak… I zacząłem drzemać widocznie. Drzemać. Ale tak zacząłem płakać. Mało płakać, ja zacząłem szlochać po prostu nad swoim losem, bo wiedziałem, że każdy może mnie… przyjdzie do bramy i strzeli, no i już, na tym się skończy całe moje życie. Leżałem i tak płakałem. Chyba w życiu tak nigdy nie płakałem. Potem trochę doszedłem do siebie, wypłakałem się, zacząłem zastanawiać się, co tu zrobić. Spojrzałem na dół, koło siebie, macam się tutaj. Tu przestrzeń pusta, z drugiej strony też prawie. Tak tu mnie szczypie po tych nogach. Tu nie patrzę, patrzę do góry, patrzę na… I tak patrzę do góry i myślę sobie, Boże, przecież ja widzę. Przecież ja widzę. No i rozpłakałem się strasznie znowuż. Zacząłem widzieć. Okazuje się, że ten płacz mi pomógł, te oczy mnie przemył. Myślę sobie, Boże, przecież ja widzę. Jakieś takie myśli [zaczęły] mi przychodzić do głowy, że przecież muszę się gdzieś schować. No i pomału dopiero wycofałem się i zobaczyłem, że przy tej klatce schodowej jest taki pion kanalizacyjny, złożony z segmentów, który jest przyczepiony na takie klamry i ciągnie się od samego dołu do samej góry, aż tam gdzieś na drugie piętro, do samego strychu gdzieś tam, a tu stropów już nie ma w ogóle, tylko są wyjścia do mieszkań. A stropów nie ma, bo były drewniane, to wszystko się spaliło, wszystko leży na dole. Dopiero jak już wstałem na swoje nogi, na te bose nogi i przeszedłem na podest tego piętra, dopiero zacząłem rozmyślać, co zrobić dalej. No i poszedłem po tych biegach schodowych jeszcze na drugie piętro i na tym drugim piętrze zacząłem rozmyślać, że to byłoby dobrze się schować. Ale miałem następny problem, bo myślę sobie: „Każdy może tu wejść”. I tak po dłuższym czasie doszedłem do wniosku, że jakby nie było jednego biegu schodowego, tego z pierwszego piętra na półpiętro, tego drugiego, to by nikt już nie wszedł tutaj. A ja bym mógł może po tym pionie kanalizacyjnym się posuwać. I tak sobie wykombinowałem, że ten pion kanalizacyjny zastąpi mi schody. Po segmentach pionu kanalizacyjnego mogłem się udać z parteru aż na drugie piętro. A byłem jeszcze w dobrej kondycji, okazuje się, jako młody, dwudziestodwuletni młodzieniec. I tak się zaczęła moja robinsonada.

  • Czy w tym mieszkaniu znalazł pan jakieś jedzenie?


Nie, tam nic nie było, tam była wypalona klatka schodowa, absolutnie. Ja nawet książkę, którą mam, tam jest pokazane: wypalona klatka schodowa. Nie było nic. Nade mną tylko wisiało nadproże, które mnie deprymowało, bo jak spadnie, to już stąd nie wyjdę żywy. Ono wisiało tak przyczepione, nie wiem na co, bo bałem się go dotknąć nawet dobrze, żeby go nie zwalić. I to nadproże to było pierwszym problemem moim, żeby… Odsuwałem się od niego jak najdalej, bo ono było tutaj nad podestem, tu, gdzie ja się zatrzymałem, ale nie było nad schodami. I odsuwałem się od niego jak najdalej, bo ten podest miał tam ile, z metr, koło dwóch metrów długości tylko, a to nadproże jeszcze było ze dwa metry, to tak po skosie, to prosto po głowie. I to był jedyny problem wtedy. Żeby było to przynajmniej na pięćdziesiąt procent pewna kryjówka, żeby nikt nie wszedł, a jak wszedł, to żeby przeżył. No i tak to się zaczęło. I trzeba przyznać, że jednej nocy, gdzie się zerwałem obudzony, bardzo taki jakiś [nieprzytomny], nie wiedziałem, co się dzieje, i był jeden wielki huk – to nadproże spadło. Spadło koło mnie, koło mojej ręki, koło łokcia, tak że mogłem zrobić sobie z tego fotel. I to było to jedno niebezpieczeństwo. To uciekło mi i miałem spokój z nadprożem. Natomiast nie miałem spokoju z tym… Ale po jakimś czasie, bo nie będę opowiadał [wszystkiego], bo to trwało, to nie ma o czym opowiadać, po jakimś czasie zacząłem majsterkować przy sklepieniu tego podestu i udało mi się go zawalić. To trwało ze dwa, trzy dni.

  • A co z wodą i z jedzeniem?


Ano właśnie. A, to zaraz pani powiem, jak to wyglądało z moim zaopatrzeniem. W każdym razie już byłem zabezpieczony, jeśli chodzi o gości, że tak powiem. Zostałem sam jeden. Zostałem sam jeden i całe podwórko trupów. Też nie mogę tego zapomnieć. Trupy były całe… Nie wiem ile, [były] przed każdą klatką schodową, bo ludzie wychodzili, to ich zabijali po prostu. A tych klatek schodowych było tam cztery czy sześć, już nawet nie pamiętam, nie mogę sobie przypomnieć, bo nie penetrowałem tego podwórza dalej, ale mogło być więcej. W każdym razie pod każdą klatką, tyle co zauważyłem i mogłem spojrzeć, że tam pełno trupów. Zwłaszcza że w podwórzu mieszkał mój kolega z gimnazjum, tu, z Grzybowskiej, z którym przed wojną żeśmy chodzili do jednej klasy. I tam mieszkał, tam mieszkała jego mama. On tam mieszkał do samego Powstania i tam widziałem właśnie tę mamę zabitą. Ona miała bardzo długie włosy, długi warkocz miała. Ten warkocz aż tam gdzieś do pasa siwy. I potem widziałem, jak ją nieśli, bo sprzątali później to podwórze Niemcy. Ale przez jakiś tydzień czasu byłem razem z tymi trupami. Liczyłem, liczyłem, jak się już tak [uspokoiłem], to naliczyłem ich tam koło stu. Ale to wszystko, co mogłem, a nie liczyłem… A przecież tam były i dzieci też. No i tak to się skończyło, bo któregoś dnia przyszli ludzie, Polacy i pod okiem Niemców uprzątali podwórze, zabierali te trupy i przenosili na drugą stronę ulicy Wolskiej, na teren szpitala. Tam był szpital na rogu Wolskiej. To była Wolska 2, szpital Świętego Łazarza czy jakiś tam, w każdym razie dermatologiczny jakiś. I oni tam na podwórze tego szpitala przynosili te zwłoki, jak się domyślam. No i uprzątnęli to podwórze. Tak że też mieli… Uwolnili mnie od tego problemu, bo też się zastanawiałem, jak to będzie wyglądać, mój pobyt wśród tej masy trupów. No i tak się to skończyło z tymi trupami.

  • Jak było z aprowizacją?


Teraz z wodą. Wodę miałem przeciwpożarową w dwóch beczkach, które stały przed wejściem na klatkę schodową, na tę klatkę, na której ja byłem na drugim piętrze. Woda była nie za bardzo dobra do picia, bo beczki były smołowane, przynajmniej z zewnątrz, ale ja tę wodę piłem. Znalazłem miskę, taką spaloną i tej wody nabierałem. Ale to w późniejszym okresie, bo był taki okres, że zacząłem odczuwać pragnienie, ale to takie mocne, że było mi wszystko jedno i piłem tę wodę. Pamiętam larwy komarów, jak w tej wodzie pływały, to wyławiałem je. Ale to nie było najgorsze. W każdym bądź razie tę wodę miałem. Ale ponieważ…

  • Te beczki były na górze czy na dole?


Na samym dole, na parterze, przed klatką schodową, bo to były te przeciwpożarowe, które Niemcy zobowiązali, żeby były przy każdym domu, te wody zabezpieczające przed pożarami. Więc ta woda mnie trochę uratowała. A była jeszcze sytuacja tego rodzaju, że ja tam będąc jeszcze z tymi ludźmi, dowiedziałem się… Usłyszałem, że po drugiej stronie tego podwórza, naprzeciwko mojej klatki schodowej, bo to były dwie klatki schodowe moje, na drugiej klatce, gdzie były piwnice mieszkalne, znaczy takie sutereny, że tam gdzieś jest kranik i wodociąg, znaczy przewód wodociągowy, z którego leci woda, pomału, pomału, ale leci. I tam zaopatrywali się w tę wodę podobno. Ale nie chodzili tam, bo Niemcy przez bramę widzieli, [to znaczy] mogli widzieć i mogli strzelać albo od razu ich ewakuować ewentualnie, całą grupę ludzi. Mieli jeszcze na tyle świadomości, żeby się nie pokazywać. I ja tę wodę później znalazłem. Ale dopóty, dopóki nie było, to miałem wodę przeciwpożarową i piłem to. A jeszcze powiem taki przykład, że chciałem z tymi nogami coś zrobić, bo te nogi mnie strasznie bolały, były w popiele, brudne. Nie chcę mówić, jak to wyglądało, ale byłem zrozpaczony. I kiedy znalazłem tę miskę, to tej wody wziąłem i chciałem sobie te nogi może umyć, ale to był albo jeden strup, albo jedna jakaś masa taka, jakieś osocze leciało z tego, poparzone takie były te nogi. I w związku z tym… Znalazłem w piwnicach, bo zszedłem do piwnic i znalazłem jakąś koszulę damską. Zrobiłem sobie z tego bandaże i te nogi sobie tak obmyłem tylko w tej misce i obandażowałem, ale tak grubo, żeby nie było widać wcale, żebym nie oglądał tych nóg. No i ta miska została. I potem, pamiętam, że w nocy kiedyś się obudziłem, bo słyszę, że ktoś chodzi tam po tym podeście na pierwszym piętrze. Na górze już było zawalone, to już nikt nie mógł wchodzić tam, ale słyszę za chwilę skowyt i chłeptanie. Pies znalazł tę wodę. No i potem była sytuacja taka, że miałem taką większą wizytę Niemców w bramie, bo zrobili z bramy sobie stajnię i trzymali konie tam. Gdzie oni wyjeżdżali, to ja nie wiem, ale ja z tą stajnią cały czas żyłem. W każdym razie tam urządzali stajnię i ja długi czas nie miałem co pić i tej wody się napiłem tej z miski. Najpierw myłem nogi, potem czyściłem, a potem jeszcze się napiłem wody z tej miski. Ale żyję.

  • Kiedy pan znalazł jakieś jedzenie?


A jedzenie. A jedzenie to, proszę panią… Niemcy, którzy też się tam w międzyczasie… Bo oni zaczęli się normalnie [poruszać]. Jak tych ludzi tam usunęli, tam parę dni było spokoju, to zaczęli przychodzić Niemcy, najpierw wojskowi, później kolejarze, później jacyś tam jeszcze inni i wszyscy te piwnice penetrowali. Ale ja byłem jeszcze przed nimi. Więc po jednej takiej wizycie oni powyciągali z tych piwnic najróżniejsze rzeczy i wyciągnęli płatki owsiane, takie surowe i ja te płatki znalazłem. Ale na tyle byli jeszcze, wie pani, nieprzebiegli, że nie rozrzucali tych płatków, tylko tak zerwał tę torbę, „a, płatki…”, to rzucił na ziemię i potem łazili po tym. Jak poszli, to ja zszedłem na dół i te wszystkie płatki w taki narożnik od jakiejś poduszki (poduszeczki właściwie, bo to nie poduszki) zebrałem z podwórka, z tym piaskiem, ze wszystkim, ale to nie o to chodzi. W każdym bądź razie te płatki zebrałem, jeszcze trochę mąki było, też zebrałem tę mąkę. A żeby Pan Bóg mi dał jeszcze pociechy, to jeszcze znalazłem kawałek razowego, spleśniałego chleba. Ale to była osobne zagadnienie. Ten kawałek spleśniałego chleba z taką zieloną pleśnią zjadłem. Było gorzkie, jak nie wiem co, ale powiedziałem, że to nie wyrzucę, tylko zjem. I też żyję. Tyle było mojego jedzenia. Później te płatki to mi dały… Właśnie te płatki tylko jadłem przez cały miesiąc.

  • Moczył pan je w wodzie?


A zaraz powiem. Potem był ten problem wody. Ja szukałem tak, jak tę wodę…Zszedłem na dół i mimo że tam i granat rzucił, i ludzie byli, to znalazłem dwie butelki litrowe, pełne butelki soku malinowego. Znowuż mnie Pan Bóg uratował, bo te dwie butelki soku malinowego, że tak powiem, dały mi życie. Ja to wziąłem, nie wiedziałem, jak to wciągnąć, ale wciągnąłem i później zrobiłem sobie taką windę, też z narożnika, z jakiegoś worka. [Właściwie] już nie z narożnika, [ale] z worka takiego zrobiłem, uwiązałem na lince takiej, którą znalazłem w piwnicy, i tę linkę sobie opasywałem w pasie i wchodziłem po pionie kanalizacyjnym do góry, potem wciągałem tę linkę z różnymi rzeczami, które tam znalazłem na dole. No i te dwie butelki też tam wciągnąłem. Jeszcze potem znalazłem jedną butelkę pustą, która mi służyła za wodę. Potem chodziłem po wodę tam do piwnicy. To były też takie wyprawy nocne, gdzie chodziłem tylko w nocy, żeby mnie nikt nie zauważył. Bo o co chodzi? Że byłem w takiej pułapce. Na rogu Wolskiej była restauracja, która się nie spaliła i oni mieli tam wachę, Ukraińcy i ci Azerowi, oni tam penetrowali te, te [okolice]. A konie, które tam stały, dwa konie, to znowuż były do jazdy, ale to jeździli prawdopodobnie Niemcy. Na pewno Niemcy zresztą, bo wiem, że po rosyjsku rozmawiali ze sobą ci, co je obsługiwali, te konie, ale to było osobne zagadnienie. Te konie to było dla mnie takie towarzystwo, które widziało: wychodzą konie, przychodzą konie, są konie albo nie ma koni, są Niemcy albo nie ma Niemców. To już w sumie własne jakieś komendy, jakiś taki własny rozkład zajęć, że tak powiem, ich przyjąłem do wiadomości. No i jakoś tak się żyło. W każdym bądź razie… To była woda i te płatki owsiane. I to był w ogóle dla mnie raj na ziemi. Te płatki to nieomalże wyliczałem sobie. No, ale miałem co jeść. Trochę miałem mąki, trochę tych płatków i tak na surowo, jakoś mi się udawało przeżywać.
Tak przeżywałem do końca sierpnia. Tak, dobrze mówię. W międzyczasie widziałem cały szereg przechodzących pochodów ludzkich, tych ewakuowanych naszych mieszkańców, biednych, zabiedzonych. No, strasznie to wyglądało. Przechodzili przez ulicę Wolską, tam mogłem ich obserwować. Schodziłem na dół wtedy i patrzyłem się na tych ludzi. Obraz nędzy i rozpaczy, co się tam działo. I tak było do końca. Widziałem tylko, że na początku to przepędzali tych ludzi i samych mężczyzn z podniesionymi rękami do góry. Później widziałem, że przepędzają, ale nie mieli rąk do góry, to znaczy ulgowo jakoś przeprowadzali. No i tak to trwało dość długi czas. Nie każdego dnia przechodzili ci ludzie, ale od czasu do czasu przechodziły całe takie jakby pochody, po kilkaset, po kilkanaście osób, po kilkadziesiąt osób. I tak trwało to do końca sierpnia. Dwudziestego… nie, 30 sierpnia, tak, 30 sierpnia po południu, to było takie wczesne popołudnie, gwar, krzyk, zszedłem na dół, prowadzą ludzi. Wszystkich: kobiety, dzieci i tak dalej. Idą. Idą całą szerokością prawej strony jezdni Chłodnej, wchodzą w Wolską i idą dalej. I to jest cała masa, idą i idą, i idą. Ja się przyglądam, co się dzieje. I tak to trwało chyba, ja wiem, ze dwadzieścia minut, tak szedł ten pochód. I to długi. A to gęściej było tych ludzi, a to mniej, a to więcej, ale szło, cały czas szli ludzie. I myślę sobie, skąd to idą, jak, gdzie idą? No nie mogłem w ogóle zorientować się. Myślę sobie, szkoda że mnie tam nie ma między tymi ludźmi. Bo już wtedy zaczynał się, już daleko wcześniej zaczynał się ten problem z płatkami, tych płatków już było coraz mniej, mąki coraz mniej. Nie mogłem penetrować tych piwnic, bo tak jak mówię, byłem w pułapce i wiedziałem dobrze, że nie przejdę nigdzie. No i trochę było mi… Zacząłem troszkę, za przeproszeniem, histeryzować, no bo myślę sobie, co ja zrobię. Parę dni to ja mogę bez żywności [przeżyć], żyć tak bez jedzenia, ale już nie więcej. No i już kombinowałem, jak tutaj by… I tak jak ci ludzie przeszli, tak mnie szkoda, że ja nie byłem między nimi i myślę sobie, jeżeli by się tak trafiło jeszcze, to już nie przepuszczę tego, to przejdę. No i tak jakoś mnie Pan Bóg wysłuchał. Następnego dnia o tej samej mniej więcej porze zaczęła być ta sama historia, pochód ludzi. Zaczęli iść. Ja się ubrałem, w co mogłem, szybko, bo w międzyczasie to w tych piwnicach zdobyłem buty, płaszcz. No, marynarkę z dowodami to wszystko miałem u siebie. Jakiś beret znalazłem, to przykryłem, bo miałem jeden wielki kołtun z krwi jeszcze tam z tego dołu, tak że wyglądałem paskudnie, nie byłem ogolony, no więc nikt nie wie, jak wyglądałem. W każdym razie wzięli mnie za Francuza Niemcy, na oko, no ale… I ten pochód szedł tak. I ja zszedłem na dół, myślę, trudno, no co ja zrobię. Tutaj zacząłem majdrować przy pasku, myślę, trudno, będę mówił, że za swoją potrzebą tu wleciałem, jakby w razie czego. Najgorzej, że oni szli po prawej stronie, a ja byłem po lewej stronie. Ja musiałem pół jezdni przeskoczyć. A tu oni pod ręką, po tyle, no ile tam od Wolska 5, od tej bramy do tej restauracji, gdzie oni powystawiali sobie na ulicę te stoliki i tam przy tych stolikach pili i coś pałaszowali. Tak że miałem ciężką sprawę, no ale myślę, trudno, przelecę. No, w pewnym momencie zobaczyłem taką większą grupkę ludzi, która szła bliżej ulicy, bliżej połowy mojej, no i biegiem w ten tłum wskoczyłem. Jakoś mi się udało, nie słyszałem ani krzyków… Coś tam krzyczeli ci Niemcy przy tej restauracji, ale to nie Niemcy byli, tylko byli prawdopodobnie ci Azerowie albo Ukraińcy, a w każdym razie nie Niemcy. No i wszedłem w ten tłum i zacząłem z tym tłumem iść. I znowu dziękować Panu Bogu, że mnie uratował. Myślę sobie: „Już nie jestem sam, przynajmniej jestem z ludźmi. Co się z nimi stanie, to i ze mną się stanie”. No i tak zaszedłem do kościoła. No, ale zaszedłem do kościoła, w kościele przenocowałem do rana, właściwie nie w kościele, tylko przed kościołem. Tam nocowałem do rana…

  • Razem z tymi ludźmi.


Razem z cywilami tam, tak. Dookoła kościół był założony jednym wielkim placem, takim do leżenia, do spania, do wszystkiego. To jest kościół gotycki, więc on miał takie te przerwy i w nawie jednej zrobiono, że tak powiem, kloakę, tam wszyscy chodzili. I to było takie urządzenie. No i tam siedziałem do rana. Miałem znowuż taki bardzo przyjemny przypadek, że kiedy zaprowadzili nas tam do kościoła, to ja siedziałem w jednym miejscu, nieważne gdzie – usiadłem sobie, gdzie było miejsce, bo było tego miejsca niewiele. I wracała jakaś grupa ludzi zatrudnionych przy gruzach, przy innych tam, przez Niemców. Jak dochodzili do kościoła, to posypał się od nich grad chleba. Jeden taki bochenek wpadł mi tutaj za pas. Nie wiem jak, tu mi wpadł, ja to złapałem i patrzę: chleb. Jezus Maria. To mnie znowuż uratowało życie, znowuż Bogu dziękowałem, że ten chleb mi wpadł. To zaraz się na mnie znalazł jakiś tam facet, który mówi: „Proszę pana, pan ma chleb – mówi – to chodźmy, zamieńmy się, ja mam konserwy”. Myślę, jakie konserwy, gdzie, o czym on mówi. Zacząłem do niego mówić: „Proszę pana – mówię – ja chleba nie widziałem od półtora miesiąca. Ja w ogóle nie wiem, jak wygląda chleb. Niech pan mi – mówię – da spokój”. No i mówi: „A – mówi – przepraszam”. Ja sobie myślę, jak on ma konserwy, to on nie ma tak źle. I tak mnie to uratowało.
No i potem jak przyszło rano – do pociągu. Przyszli, jeszcze była selekcja, jeszcze powybierali mężczyzn do różnych robót. Ja udawałem… No nie wiem, jak wyglądałem, w każdym razie do mnie się nie czepiał, a nawet gdyby chciał, to udawałem, że po niemiecku nie rozumiem ani nic nie wiem. Chciałem się zupełnie odizolować. No i tak odizolowałem się. No i tak jak mówię, poszliśmy na dworzec, zaprowadzili nas na dworzec do Włoch, ale to przed Włochami stacja jeszcze jakaś była, z wysokim peronem i na tym peronie żeśmy sobie siedli. Jak przychodziliśmy, to właśnie dwóch Niemców stało i tak przyglądali się mi, przyglądali, przyglądali i mówi: Franzose. Dobra. Byłem w berecie, taki nieogolony… No ale nic, to nieważne. Ważne, że przyjechał pociąg, wsiadłem. W pociągach byłem, że tak powiem, oznajmiony i doskonale orientowałem się, jak tam się jeździ, więc zauważyłem, że… Cały czas myślałem o ucieczce, tylko jak? No i jak mnie wsadzili do tego pociągu, nie wchodziłem do przedziału, tylko wsiadłem do tego przedsionka i podszedłem pod hamulec, ten ręczny, który tam zawsze w tych elektrycznych pociągach był zainstalowany, z plombą oczywiście, i zauważyłem, że plomba jest, ale do oderwania taka. I myślę sobie, że jak ja pociągnę, to narobię szumu, bo on syczał mocno, prawda, było syczenie takie. Więc ustawiłem się, ustawiłem się pod tym hamulcem i myślę sobie, będę czekał. No, jest jakaś możliwość, że tym mogę otworzyć sobie ewentualnie drzwi. Jak pociąg ruszył, to ja usłyszałem, bo była eskorta jednego Niemca tylko w tym przedziale, w tym przedsionku. Drzwi otwierały się z tamtej drugiej strony do wejścia i wyjścia, a ja siedziałem po tej drugiej stronie, które było zamknięte na stałe, z hamulcem. No i dojechaliśmy do Włoch. We Włochach bardzo nas uratowało, bo ludzie tam dawali, co mogli: wodę, herbatę, chleb. Kto co mógł, ratował tych ludzi z Warszawy. No i ja już tam nie walczyłem o ten przydział, że tak powiem w cudzysłowie, jakichkolwiek smakołyków, tylko czekałem przy tym miejscu, żeby mnie nikt nie zajął. I jak pociąg ruszył, dojechaliśmy do Ursusa, znowuż była ta sama historia, że znowuż ludzie dobiegali. Tamten Niemiec, ile mógł, to odsuwał tych ludzi, żeby nie dawali tego jedzenia ludziom, ale ludzie mimo to jakoś tam dostawali. A ja siedziałem przy tym i sobie myślę tak… Zauważyłem, że po drugiej stronie peronu stoi jakiś mężczyzna, młody człowiek i tak macha ręką, żeby tam uciekać, coś tego. Myślę sobie, teraz albo nigdy. I jak pociąg ruszył, ja tam za ten hamulec pociągnąłem w tym momencie, kiedy się zamykały drzwi. I syk tych drzwi zsynchronizowałem z tym hamulcem. Jak drzwi zaczęły syczeć, to ja pociągnąłem hamulec, drzwi się otworzyły, wyskoczyłem i prosto do tego mężczyzny. Ten już czekał na mnie na tym ostatnim peronie, złapał mnie, wyciągnął. I jakaś pani mówi: „Niech pan za mną idzie”. No i za tą panią szedłem. Szedłem jakiś czas i zaprowadziła mnie do jakiegoś domu, no i tam był ten azyl. Nareszcie znalazłem się między ludźmi.
Byłem zszokowany tym, że wszyscy ludzie żyją normalnie, mają co jeść. Ile mają, to mają, ale mają. No i już. Okazuje się, że tam prowadziła mnie jakaś pani, córka… Tam była w domu mama i ta mama już widocznie na mnie czekała. Mówi: „Teraz niech się pan umyje”. Ja dopiero tam zacząłem się myć, to mi pół włosów zeszło z głowy z tym kurzem. W każdym bądź razie jak już się umyłem, ubrałem… Jeszcze o moich nogach powiem, że moje nogi w pewnym momencie… Już nie wiem, [jaki] okres, gdzie to wstawić, ale w pewnym momencie poczułem, że mnie coś swędzą i pociągnąłem, aż cały ten bandaż zaczął schodzić. I zeszły mnie te bandaże z tymi strupami, ze wszystkim – na zdrowe nogi patrzyłem. Nie wiem, jak to się stało. Na szczęście jakieś „rozporządzenie” tego Najwyższego. Nie mam śladów na nogach. Zdrowe, czyste nogi. Ale to było w międzyczasie. I teraz jak już się umyłem u tej pani, to mówię: „Proszę pani, czy tutaj fryzjer może [jest]?”. – „Dobrze”. Powiedziała mi, gdzie fryzjer, poszedłem do fryzjera, doprowadziłem się do porządku, to znaczy on mnie ogolił, ostrzygł. Tam ile mógł mnie ostrzyc, ostrzygł mnie. No i przyszedłem znowu. Przyszedłem, zapukałem, pani mnie otworzyła, mówi: „Pan do kogo?”. A ja mówię: „No zaraz, ja tu przecież…”. – „Mamo! Mamo! Jaki ten pan młody! Ojej! Niech mama przyjdzie, mama zobaczy!”. Tam histerii dostały zupełnie te babki. „Jaki pan młody, ojej!”. Nie mogły się nadziwić. No i tak to się zaczęło.

  • Długo pan u nich był?


Króciutko, jedną noc tylko, bo oni spodziewali się, że Niemcy tam mają zrobić… Tam jakieś były dochody, znaczy jakieś wiadomości przychodziły o Niemcach, co oni robią, gdzie są, jakie są możliwości. No i chodziła taka pogłoska, że mają zrobić jakąś obławę tutaj w Ursusie, żeby tych uciekinierów z Warszawy wyłapać.

  • I co pan zrobił?


Tam ponieważ ja nie byłem jeden, tylko tam jeszcze był taki ze straży pożarnej strażak, który też z Warszawy uciekł, no i jeszcze, zdaje się, dwóch jeszcze jakichś panów było, tak że nas było tam czterech chyba było nas, [więc] tam nam powiedzieli, jak mamy tam przechodzić, przez jakie miejscowości, a już nie pamiętam tak dokładnie.

  • Ale szliście piechotą, tak?


Tak, piechotą. Doszliśmy piechotą do Piaseczna i w Piasecznie się sprawa zakończyła, dlatego bo ja nie znalazłem tam możliwości nocowania i nocowałem gdzieś, przypadkowo tylko tak jakoś, w jakiejś stodółce. Ale w każdym razie na drugi dzień dostałem się do Piaseczna i już kolejką podjechałem do Nowego Miasta, bo chciałem się dostać do Piotrkowa, bo tam z rodziny mojego ojczyma ktoś tam mieszkał. Tam mieszkał brat. No, w każdym razie…

  • Udało się?


Udało się, tak. I proszę sobie wyobrazić, że jak wsiadłem do kolejki, to akurat spotkałem swojego kolegę z podwórka, z Ogrodowej, bo tutaj przecież się wychowywałem. Z Ogrodowej spotkałem kolegę z podwórka, który jechał do Grójca, do jakiejś swojej tam rodzinki i mnie zabrał ze sobą. Mówi: „Chodź, to tam się prześpisz i pojedziesz do Nowego Miasta na następny dzień”. No i tak rzeczywiście się stało. Już miałem na kim się oprzeć. W każdym bądź razie potem na drugi dzień rzeczywiście pojechałem do Nowego Miasta…

  • Proszę powiedzieć, skąd pan miał pieniądze?


A, miałem pieniądze. Miałem pieniądze jeszcze z okupacji. Jeszcze miałem chyba tysiąc pięćset złotych, po te trzy „brudasy”, jak mówili, czyli na takie pięćset złotych z górnikiem.

  • I przez ten cały okres, kiedy pan był sam na Woli, to te pieniądze pan miał przy sobie.


Miałem przy sobie wszystko. Miałem przy sobie legitymację Arbeitsamtu, że jestem urzędnikiem Arbeitsamtu warszawskiego, więc bardzo dobry papier miałem. I raz się legitymowałem patrolowi niemieckiemu w Nowym Mieście. A to był bardzo miły patrol, bo jeszcze mnie poklepał po ramieniu, tyle miałem przyjemności.

  • Dotarł pan do Piotrkowa.


Tak. Pojechałem do Piotrkowa przez Tomaszów Mazowiecki.

  • I przez te pół roku był pan w Piotrkowie?


W Piotrkowie byłem przez pół roku. Nawet nie przez pół, bo jak ja byłem tam gdzieś we wrześniu, to do następnego roku.

  • Kiedy pan wrócił do Warszawy?


Wróciłem do Warszawy w lutym czterdziestego piątego roku.

  • Czy w Piotrkowie pan pracował?


Pracowałem w Piotrkowie, w hucie Kara. Tam mnie zatrudnili jako telefonistę. Na tyle po niemiecku porozumiewałem się, że mogłem tam pracować.

  • Jak pan wrócił do Warszawy w lutym 1945 roku, to gdzie się pan udał?


Wiem, że rodzice mieszkali w Radości, to że oni są tutaj, to wiedziałem. Czy żyją? Gdzie? Jak? Nie wiedziałem, ale wiedziałem, że żyją. To jedna sprawa. A jak tutaj przyjechałem…

  • Czyli pan pojechał do Radości, tak?


Tak, ja od razu do Radości. Jak tylko przyjechałem do Warszawy, to najpierw byłem na Wolskiej. Bo tak nawiasem mówiąc, to kiedy przyjechałem, to w Tomaszowie Mazowieckim dosiadła się do mnie taka pani, która mieszkała na ulicy Waliców, tutaj w Warszawie, no i mówi: „Proszę pana, czy ja bym z panem nie mogła…? Ja jadę do Warszawy, boję się, bo tutaj…”. A ja mówię: „Wie pani, jak jest…”. No, rzeczywiście, ta Armia Czerwona nie dawała o sobie dobrych, prawda, wyników, jakichś takich dobrych opinii. Ja mówię: „No dobrze” i z nią razem jechaliśmy. Wysiadłem w Warszawie i opowiadałem jej o tych swoich w ogóle przeżyciach. Niedowierzała mnie. Ja mówię: „No to chodźmy tutaj”. I z nią z Włoch na piechotę tu żeśmy szli Wolską do Wolskiej 5. Wszedłem na podwórko i mówię: „Jeżeli pani nie wierzy, to ja wejdę tam na górę i przyniosę pęk linki”. Nie wierzyła. Dopiero wszedłem na górę po tym pionie kanalizacyjnym i wziąłem tę linkę, przyniosłem jej. „A, teraz to panu wierzę”. Nareszcie. No i tutaj pożegnałem ją i od razu jechałem do Radości. W Radości dowiedziałem się, że [rodzice] gdzieś mieszkają dalej. Rodzice przenieśli się do Miłosnej, do znajomych, bo tam żeśmy byli… Ci znajomi to jakaś koligacja, to znaczy też znajomi mojego brata, który zginął, nawiasem mówiąc, przy tym czołgu na Starym Mieście, trzynastego. No i tam rodzice się przeprowadzili, bo to byli rodzice kolegi mojego brata i ci rodzice w Starej Miłosnej wynajmowali swoje tereny pod szybowisko aeroklubu warszawskiego, myśmy tam z moim bratem latali przed wojną jeszcze. No i tak to było.

  • Zastał pan rodziców?


Tak, tak. Jak przyszedłem do Radości, no to zastałem tam rodziców, że oni tam przebywali, bo te tereny bliżej kolejki i w ogóle nad Wisłą to zajęła Armia Czerwona, która w ogóle te tereny nadwiślańskie… Ten domek i ta działka to były tutaj blisko właśnie Wału Miedzeszyńskiego, tak że [Sowieci] tutaj najwięcej mieli skupiska tego wojska, tutaj właśnie w tych okolicach. Ponieważ [rodzicom] nie bardzo się dobrze żyło razem, to wyprowadzili się dalej na tyły, do Starej Miłosnej.

  • Jak się potoczyły pana dalsze losy? Czy pan podjął naukę po zakończeniu wojny?


Naukę rozpocząłem, skorzystałem… No, ja już nie byłem w wieku licealisty, tylko już starszy, już powinienem…

  • Miał pan dwadzieścia trzy lata.


No tak, już powinienem kończyć, a nie zaczynać. I skorzystałem z tych kursów, z tych zerowych lat i zapisałem się na Politechnikę Warszawską.

  • Jaki wydział pan skończył?


Architekturę.

  • Nie miał pan problemów, jeśli chodzi o jakieś prześladowanie pana, ponieważ był pan w czasie Powstania w Warszawie?


Nie, nie, tego nie miałem, miałem tylko taką spowiedź, można by w cudzysłowie [powiedzieć], kiedy skończyłem [studia]. Kiedy skończyłem, dostałem dyplom już, to byłem wezwany na jakieś zebranie. Kto to był? Może NKWD, może ktoś inny, w każdym bądź razie siedziało przy stoliku ze dwadzieścia parę osób w wojskowych mundurach. Nie orientowałem się, kto to. Wypytali mnie o różne takie właśnie sprawy z życiorysu.

  • Napisał pan książkę, spisał pan swoje wspomnienia. […] Czy czasy późniejsze również pan zawarł w tej książce?


Tak, tak.

  • Czyli to jest wspomnienie życia, tak?


No prawie, tak. Życia od chwili Powstania.

  • Jak pisał pan tę książkę, jakie refleksje panu towarzyszyły? Jakie spojrzenie dzisiaj pan ma na te wydarzenia, które pan przeżył? Mam na myśli Powstanie, potem ten okres ogromnej samotności w czasie Powstania. Jak pan dzisiaj na to patrzy?


Dzisiaj patrzę na to z niedowierzaniem. Po prostu czasami jak wspominam, to zastanawiam się, czy to prawda, że ja to wszystko przeżyłem. Kiedy przypominam sobie pewne szczegóły, to wierzę w to święcie, że tylko jakaś ręka Przedwiecznego kierowała mną w wielu wypadkach i dał mi to szczęście, żeby przeżyć i móc opowiedzieć to. W tej książce wiele razy opisywałem, jak może się stać, że bym zginął i by nie wiedzieli, gdzie ja jestem. Kto to im opowie, jak to było, że to nieprawda. Ale przede wszystkim sobie nie dowierzam. Nie dowierzam sobie i powiedzmy sobie, dzisiaj, kiedy mam już ten swój wiek, zastanawiam się, czy to prawda, że mogłem to przeżyć. Już bym chyba nie przeżył tego drugi raz. A w ogóle dziwię się i chwalę Pana Boga, że dał mi możliwość podzielenia się tymi właśnie przeżyciami z moim pokoleniem, z moimi dziećmi, wnuczętami, prawnuczętami.

  • Pan skończył architekturę. Czy w czasie studiów odgruzowywaliście Warszawę, pomagał pan?


Proszę pani, ja bym tam powiedział, że powiedzmy sobie, te studia były nastawione raczej nie na przyjęcie wielkiej wiedzy w architekturze, ale o wiedzy technicznej. Brakowało ludzi. Kierownicy dziekanatów czy, powiedzmy sobie, rektorzy byli nastawieni szczególnie do… Myślę o architekturze naszej, [wydziale] Politechniki Warszawskiej. Na przykład taki pan profesor Lachert, który był absolutnie oddany władzom i który wymuszał po prostu te studia. „Ma pan zrobić to, to, tamto… Albo idzie pan do pracy, albo pan kończy szkołę bez dyplomu, albo…”. Był reżim taki. Więc trochę jestem nie za bardzo zbudowany tym, no ale robiliśmy wszystko, my studenci, żeby jak najwięcej skorzystać. Niestety, ja nie odbudowywałem Warszawy, [to znaczy] budowałem Warszawę szpadlem i innymi narzędziami, ale fizycznie. Ale jeśli chodzi o architekturę, to ja byłem zainteresowany architekturą [właściwie] byłem przydzielony po prostu architekturze przemysłowej i wiejskiej. […]

Warszawa, 21 września 2017 roku
Rozmowę prowadziła Barbara Pieniężna

Janusz Henryk Stanisławski Stopień: cywil Dzielnica: Wola

Zobacz także

Nasz newsletter