Janusz Mieczkowski „Janusz I”

Archiwum Historii Mówionej

Nazywam się Janusz Mieczkowski. Urodziłem się w 1926 roku w Bydgoszczy. W czasie Powstania Warszawskiego służyłem w batalionie „Harnasia”, w kompanii „Grażyna”, mniej więcej do 20 sierpnia, a później ze względów osobistych, ponieważ w sąsiedniej kompanii byli koledzy z podchorążówki, przeniosłem się razem z bratem, bo byłem cały czas z bratem, do „Genowefy”.

  • Może zacznijmy od okresu przedwojennego. Proszę opowiedzieć troszeczkę więcej o swoim domu rodzinnym, o szkole przedwojennej, o Bydgoszczy.


Mój ojciec po pierwszej wojnie światowej wrócił z Ameryki. Wyemigrował do Ameryki po strajkach szkolnych, które miały miejsce w zaborze rosyjskim. Wówczas otrzymał wilczy bilet, nie mógł ukończyć szkół w Polsce i wyemigrował do Ameryki. Był tam dziesięć lat, wrócił oczywiście z jakimś kapitałem i w Bydgoszczy założył przedsiębiorstwo budowlane wraz z Niemcem Ernestem Beitschem. Zresztą później to wspólne prowadzenie przedsiębiorstwa miało swoje konsekwencje. Był człowiekiem majętnym, mieliśmy dom, samochód, przy domu był ogród. Miałem szczęśliwe dzieciństwo. Obok była szkoła imienia Kopernika, do której chodziłem z braćmi, miałem dwóch braci. Przed wojną skończyłem szkołę powszechną, moi bracia byli w gimnazjum. Najstarszy brat skończył gimnazjum, przeszedł do liceum. Moja rodzina była idealną jednostką społeczną, żyła w doskonałej symbiozie i bardzo to czule wspominam.

  • Jak wybuch wojny wpłynął na losy pana i pana rodziny?


Zmienił wszystko, zmienił całe nasze życie. Nasza matka wojny nie przeżyła, my w trójkę przeżyliśmy, ale wszystko przebiegło inaczej. Przede wszystkim musieliśmy opuścić Bydgoszcz. W Bydgoszczy przed wojną ojciec spowodował procesy przeciwko wspólnikowi. Wspólnik w jakiś sposób ubliżył narodowi polskiemu. Wiem, że było prowadzone przeciwko temu Beitschowi, tak on się nazywał, proces karny o obelżywe wyzywanie narodu polskiego. [Po] takim konflikcie, kiedy wybuchła wojna, ojciec nie miał żadnych szans, żeby tam zostać. Na pewno by cała nasza rodzina została później, w czasie krwawej niedzieli, zabita. W Bydgoszczy trzeciego dnia wybuchły zamieszki. Zamieszki to jest za małe słowo, powstanie niemieckie. Niemcy zbierali broń już przed wojną, byli uzbrojeni i w niedzielę 3 września rozpoczęli ostrzeliwanie wycofujących się wojsk polskich. Wojska polskie wycofywały się z zachodu główną ulicą, ulicą Gdańską na wschód. Rano rozpoczęły się w wielu punktach, a głównie na ulicy Gdańskiej, jednostronne strzały – zabijano Polaków. Oczywiście Polacy musieli tą sytuację zakończyć, zamknąć. Zostały otoczone kościoły, [na pewno] z dwóch kościołów strzelano. Z kościoła ewangelickiego przy ulicy Gdańskiej najgorszy był ostrzał, bo [szedł] wzdłuż całej Gdańskiej. Dużo wojska, dużo żołnierzy polskich, ludności cywilnej poległo. Polacy otoczyli te punkty, z których ostrzeliwano wycofujące się wojska polskie i zlikwidowali te punkty oporu. W ciągu dwóch dni uciszyli. Niemców złapanych z bronią w ręku, przy karabinie maszynowym (bo w kościele ewangelickim był karabin maszynowy) zabito bez sądu. Tak jak wiem z pewnych relacji i źródeł pisanych. Po prostu zabito, a resztę aresztowano, przetrzymywano w liceum humanistycznym i później pędzono do Warszawy. To była cała tragedia, w cudzysłowie, tej mniejszości niemieckiej. Jak Niemcy wkroczyli, to za zabicie kilku Niemców z bronią w ręku dokonali strasznego odwetu. Zabili około trzydziestu tysięcy osób w Bydgoszczy. To była inteligencja, głównie nauczyciele, harcerze. Harcerze pojawiali się w Bydgoszczy (to było nierozsądne) po wkroczeniu Niemców w mundurkach harcerskich. To był nonsens. Oczywiście tych chłopców od razu zabierano i wszystkich zabito. Na ten temat są pisane źródła, nawet kiedyś miałem zdjęcia swoich nauczycieli pędzonych pod Fordonem, do jakiegoś wąwozu, gdzie rozstrzeliwali Polaków. Trzydzieści tysięcy grobów jest w Bydgoszczy na cmentarzu blisko śródmieścia.

  • Wiele osób, które pan znał, wtedy zginęło?


Moi nauczyciele zginęli. Skończyłem wtedy szkołę powszechną, ale ze względu na to, że moi bracia byli w gimnazjum, to znałem również nauczycieli gimnazjalnych. Jeden z moich nauczycieli, Edward Hoppe, zginął w Katyniu, a kilku nauczycieli zostało wówczas zabitych [przez Niemców], dyrektor naszej szkoły i inni.

  • Te wydarzenia zna pan z relacji?


W dniu wybuchu wojny cała moja rodzina opuściła Bydgoszcz natychmiast.

  • 1 września?

 

1 września przed południem opuściliśmy Bydgoszcz ze względu na sytuację mojego ojca, który był w konflikcie ze wspólnikiem Niemcem. Pojechaliśmy do Jeżewa, to jest kilkadziesiąt kilometrów pod Bydgoszczą, majątek ziemski. Tam czekaliśmy na rozwój wypadków. O tych wypadkach słyszałem od osób, które pracowały u mojego ojca, były przychylne mojej rodzinie i mojemu ojcu. Przyjechały i ostrzegły ojca, jaka jest sytuacja, co się w Bydgoszczy dzieje. Myśmy potem zaczęli uciekać, krótko potem. W Jeżewie byliśmy w sumie nie więcej niż tydzień albo nawet mniej i uciekliśmy na wschód przez Łowicz, Warszawę. W Warszawie byłem 9 września. To była noc z dziewiątego na dziesiątego, kiedy się rozpoczął ostrzał artyleryjski Warszawy. Tę noc spędziliśmy w biurze mojego ojca na Chmielnej, bo ojciec miał ekspozytury swojej firmy w kilku miastach polskich, także w Warszawie. Pamiętam doskonale pierwsze spadające pociski artyleryjskie, między innymi na Śródmieście. Potem pojechaliśmy dalej, po tej bardzo ciężkiej nocy. Pierwsza noc, w której Warszawa była ostrzeliwana przez artylerię. Jechaliśmy daleko, aż do Kobrynia. W Kobryniu mieszkała siostra ojca, która wyszła za urzędnika miejskiego w Kobryniu. Ponieważ w samochodzie ojca nie było już benzyny, myśmy na resztkach benzyny przyjechali do Kobrynia i tam wsiedliśmy do autobusu, którym ewakuowano pracowników miejskich Kobrynia i pojechaliśmy aż do Pińska. W Pińsku 17 września, to był piękny dzień, akurat z braćmi i z ojcem łowiłem ryby w Stryju, taka jest tam niewielka rzeka, kiedy zobaczyliśmy samoloty rosyjskie. Jak wróciliśmy do gospodarstwa, gdzie się zatrzymaliśmy, to ta osoba, u której się zatrzymaliśmy, powiedziała: „O, nasze samoloty”. To było pod Pińskiem. Tak się skończyło.

  • Proszę opowiedzieć, co się stało po wkroczeniu Sowietów, co z ojcem?


Pojechaliśmy tym samym autobusem z powrotem. Autobusem z urzędnikami z Kobrynia pojechaliśmy z powrotem, bo już teren był zajęty przez Rosjan. To było około 18 – 20 września. Nie widzieliśmy długi czas wojsk rosyjskich, dopiero jak wjechaliśmy do Brześcia, to na granicy miasta już wojsko rosyjskie stało z pepeszami.

  • Cały czas cała rodzina była razem?


Cały czas w piątkę byliśmy razem. Zostaliśmy zatrzymani przez wojsko rosyjskie i wszystkich z autobusu wzięto do gimnazjum w Brześciu. W tym gimnazjum nas zamknięto pod strażą. Myśmy akurat leżeli na podłodze, to była chyba sala gimnastyczna, duża sala, w której zakwaterowano tych urzędników z Kobrynia, z którymi myśmy byli. Nami się nie interesowano, ale mój ojciec przez trzy dni tłumaczył się z tego, że w dowodzie osobistym, jaki posiadał, miał napisane „przemysłowiec”. To było bardzo groźne sformułowanie. Ale trzy dni tłumaczył się, nawet dużo [o tym] nie mówił, tylko widziałem, jak wracał na nasze legowisko w sali gimnastycznej zdenerwowany, czerwony. Po trzech dniach nas wypuszczono.


Tam, nawiasem mówiąc, widziałem policjantów polskich, drugą stronę klatki schodowej zajmowali policjanci, a obok nas pod kocem leżał jakiś mężczyzna, stale przykryty kocem i obsługiwała go jakaś kobieta. Wiem, że ta kobieta rozmawiała z moją matką. Powiedziała matce, że to jest policjant, że jego mundur podarła i wyrzuciła do toalety. On był bez munduru i leżał pod kocem, nie wstawał. Nie wiem, jak to się zakończyło, ale mam nadzieję, że ocalał, że nie został dołączony do policjantów, których widziałem i których potem zabito.
W Brześciu mieszkaliśmy do grudnia, wszyscy razem oczywiście, na słomie w wynajętym pokoju. Bardzo ciężko było, bo to już i ceny były [bardzo wysokie]. Ojciec miał trochę pieniędzy polskich. Pamiętam, że myśmy mieli wszyte to w nasze garniturki, ale już nie można było nic kupić, bo wiadomo, że była wojna. Usiłowaliśmy przejść do Guberni, za Bugiem była Generalna Gubernia utworzona przez Niemców. Próbowaliśmy [przejść] chyba dwa razy i zawsze nas milicja (już tworzyło się milicję po stronie zajętej przez Rosjan) zatrzymała i cofała. Ale za trzecim razem, koło Siemiatycz przepłynęliśmy Bug. To oczywiście było w nocy, jacyś chłopi, ojciec to zorganizował, płynęliśmy łódką. Pamiętam, że noc była spokojna, trzymałem się za krawędzie i ręce były mokre, to znaczy, że ta łódka ledwo utrzymywała się na wodzie. Ale przepłynęliśmy na drugą stronę, ktoś nas przyjął, jakiś chłop, bo to były zorganizowane przerzuty. Zaprowadził nas na dworzec i z dworca pojechaliśmy do Warszawy. W Warszawie pierwsze zdumienie moje wywołało to, że zobaczyłem policjantów polskich w granatowych mundurach, takich samych, jakie nosiła polska policja przed wojną. Polska policja w czasie okupacji formalnie współpracowała z Niemcami, bo praktycznie wiele osób było w Armii Krajowej. Wojnę spędziliśmy w Warszawie, wszyscy razem.

  • U kogo się państwo zatrzymaliście?


Początkowo było różnie, ale w końcu ojciec, oczywiście ja tego nie załatwiałem, to ojciec załatwił duże mieszkanie na ulicy Piusa XI 46 mieszkania 5, [własność] hrabiny Ponińsko-Walewskiej. Jej grób po wojnie znalazłem na cmentarzu w Laskach. Ale jej nie znałem, ojciec jakoś to kupił czy [wynajął] − nie wiem. Całą wojnę mieszkaliśmy w ogromnym mieszkaniu, pięciopokojowym. Z nami mieszkała jeszcze siostra mojej matki z trójką dzieci. W sumie w tym mieszkaniu mieszkała szóstka dzieci, w wieku, który kwalifikował ich do konspiracji, do walki z Niemcami, no i moi rodzice i matka tej trójki. To znaczy razem było nas dziewięć osób. Mieszkanie było pięciopokojowe i tam spędziłem całą wojnę. Matka była tam jeszcze w czasie Powstania, ale potem została zabita. Tak się złożyło, że zginęła w czasie odpoczynku, spaceru. Normalnie Niemcy przestawali dokonywać ostrzału Warszawy o zmroku i ludność wychodziła na podwórko, do parku jeżeli miała możliwość, odpoczywać. Matka tak zrobiła, wyszła na podwórko i [wówczas] uderzył pocisk. To już był koniec Powstania, już Praga była zajęta i Rosjanie ostrzeliwali politechnikę. Pocisk uderzył tak nieszczęśliwie, że zabił tylko moją matkę i osobę, z którą ona rozmawiała. W ten sposób straciłem swoją matkę.

  • Wróćmy jeszcze do okresu okupacji przed Powstaniem. Czy kontynuował pan naukę w czasie okupacji?

 

Tak, naukę kontynuowałem na kompletach. Zdałem do liceum, właściwie byłem już przed maturą. Poza tym uczyłem się jeszcze w szkole kupieckiej imienia Rezlerów. To była dwuletnia szkoła, której siedziba mieściła się na Krochmalnej. Niemcy wyrzucili z niej szkołę żydowską prowadzoną przez słynnego Korczaka, cheder prowadzony przez Korczaka. W tej szkole skończyłem dwie klasy, miałem wspaniałych nauczycieli, patriotów. Pamiętam taki wypadek, że w czasie lekcji reklamy myśmy składali życzenia imieninowe naszej nauczycielce (już nie pamiętam nazwiska) i w pewnym momencie zaczęliśmy śpiewać hymn, za który wszyscy powinni [byli] pojechać do Oświęcimia, gdyby się Niemcy dowiedzieli. Było czterdziestu chłopców i myśmy w szkole głośno odśpiewali hymn polski. To było wzruszające.


  • Co mógłby pan więcej opowiedzieć o życiu w okupowanej Warszawie? Jak pan zapamiętał ten okres, życie codzienne?


To był straszny okres. Każde wyjście z domu wiązało się z poważnym ryzykiem. Kiedyś mój brat wrócił strasznie pobity, ledwo się przyczołgał do mieszkania. Pobili go Niemcy gdzieś, jechał na stopniach [tramwaju], taka złośliwość. Byłem na tyle nielojalny, bo wbrew hasłu: „Tylko świnie siedzą w kinie”, ja czasami bywałem w kinie. To był mój jedyny wypoczynek, w kinie niemieckim. Kiedyś zrobili we wszystkich kinach łapankę i oczywiście mnie złapali. Prowadzili mnie już do budy, do samochodu. Szedłem bez żadnego planu, bez żadnej myśli o ucieczce, a obok nas, po obydwu stronach już byli gapie. Jakaś pani, jak czwórkami wychodziliśmy, szedłem w zewnętrznej czwórce, złapała mnie za rękę i pociągnęła silnie, znalazłem się poza grupą osób prowadzonych do budy i uciekłem. To było kino „Imperial”, a mieszkałem na Pięknej, pięćset metrów od kina.

  • Co się stało z tą grupą aresztowanych?


Wszyscy pojechali do Majdanka. To była łapanka, wtenczas został otworzony obóz pod Lublinem, Majdanek i ta cała grupa pojechała najpierw na Skaryszewską, do szkoły, a stamtąd wszyscy pojechali do Majdanka.

  • Ile pan miał wtedy lat?


Wtedy kiedy mnie złapali, miałem chyba szesnaście, a w czasie Powstania skończyłem osiemnaście lat.

  • W jaki sposób i kiedy zetknął się pan z działalnością konspiracyjną?


W 1942 roku zostałem zwerbowany do NOW – Narodowa Organizacja Wojskowa. To była organizacja związana z ideologią Dmowskiego. Ona w 1942 roku, w lutym, została połączona z Armią Krajową. Chodziłem na szkolenia i skończyłem podchorążówkę. Przed samym Powstaniem, w czerwcu zdaliśmy egzamin, skończyliśmy podchorążówkę, która trwała… nie pamiętam, szkoła trwała chyba dwa lata. Były prowadzone wszystkie przedmioty i egzaminy z tych przedmiotów.

  • No właśnie, jak to wyglądało, gdzie się odbywało?


W mieszkaniach. Myśmy nie wyjeżdżali nigdy w teren. A w naszym mieszkaniu, ponieważ było sześć osób, które były członkami konspiracji, więc nasze mieszkanie było niezwykle wykorzystywane. Trzeba było ze sobą się porozumiewać, żeby dwóch czy trzech zebrań nie było w jednym czasie. Takie były sytuacje. Z „Gustawem” mieliśmy wykłady, to był dowódca Batalionu „Gustaw”, który zresztą przeżył Powstanie.
Cały czas konspirowałem. Uczestniczyłem w kolportażu gazetki „Walka”. To była podstawowa gazetka… Stronnictwa Narodowego, tak to muszę nazwać. W każdym razie to wszystko działało w ramach Armii Krajowej. Od lutego 1942 roku było scalenie i wszyscy należeliśmy do Armii Krajowej. Życie było takie, że na placu Trzech Krzyży kiedyś zobaczyliśmy daleko patrol niemiecki. Niemcy chodzili w grupach po dwóch stronach ulicy, to znaczy na jednym chodniku i na drugim, z karabinami. W sumie ich mogło być dwunastu, sześciu po jednej stronie, sześciu po drugiej. Myśmy ich zobaczyli i to było lekkomyślne, myśmy skręcili daleko od nich, przeszliśmy na drugą stronę ulicy, bo chcieliśmy wejść w boczną ulicę. Oni to zobaczyli i biegiem do nas. Nas było trzech, otoczyli, szczęśliwie człowiek nic przy sobie nie miał. Wielokrotnie byłem zatrzymywany przez patrole niemieckie, które chodziły, zatrzymywały ludzi, rewidowały, szukały broni.


  • Czy był pan świadkiem jakiejś zbrodni popełnionej przez Niemców w czasie okupacji, przed Powstaniem?

 

Tak, byłem świadkiem rozstrzelania Polaków w Alejach Jerozolimskich na rogu Marszałkowskiej, niedaleko ronda Dmowskiego. Tam zresztą jest tablica. Byłem na rogu Kruczej, Niemcy zatrzymali… Szedłem w jakiejś sprawie i po prostu nie mogłem przejść dalej. Stałem i za chwilę [zobaczyłem], jak przyjechały samochody napełnione ludźmi. Później widziałem, było tam wiele osób. Wyprowadzili ich z samochodów, ustawiali pod ścianą i później słyszałem salwy. To znaczy kilkanaście karabinów równocześnie, na rozkaz strzelało do tych biednych ludzi, stojących i rozstrzeliwanych. To widziałem z daleka.


  • Co pan wtedy czuł?


Cóż mogłem czuć? Każdy z nas zaciskał ręce i myślał o odwecie.

  • No właśnie, wiedział pan o zbliżającym się Powstaniu?

 

Wiedziałem, to znaczy o Powstaniu się nie wiedziało. Ale był pierwszy termin Powstania 28 lipca i to już wiedzieliśmy, że idziemy do Powstania 28 lipca. Miałem punkt zborny na Marszałkowskiej róg Moniuszki. To jest budynek zwany później przez wiele lat „Pod sedesami”. Na którymś piętrze była fabryka trykotaży. Myśmy tam byli 28 lipca, spędziliśmy kilka godzin i odwołane to zostało, poszliśmy do domu. 1 sierpnia drugi raz tam nas wezwano i już stamtąd poszliśmy na nasze kwatery powstańcze.

  • Co się działo w Warszawie tuż przed Powstaniem, jaka panowała atmosfera w mieście? Pamięta pan te chwile?


Atmosfera była niezwykle patriotyczna, jakkolwiek to można wyrazić – patriotyzm, miłość ojczyzny, nienawiść do Niemców. Wiedzieliśmy o wszystkich zbrodniach, bo przecież gazetki nas doskonale informowały. Nie mieliśmy oczywiście radia, ale gazetki w kolportażu, w których uczestniczyłem, bo był punkt rozdzielczy w moim mieszkaniu przez pewien czas i [ja] byłem kolporterem. Do mnie przynosiła jakaś koleżanka, której nie znałem. Ona mówiła mi hasło, odpowiadałem jej hasłem i ona kładła u mnie pakę. Później zanosiłem to do innych miejsc, więc informacja była doskonała w prasie podziemnej. Wiedzieliśmy o wszystkim, co Niemcy robią w Warszawie i gdzie. Poza tym jak się zaczęły publiczne rozstrzeliwania, to wiedzieliśmy z afiszów. Jeden z moich przyjaciół został aresztowany, później znalazłem jego nazwisko na afiszu.

  • Czy przed Powstaniem był pan przeszkolony w użyciu broni?


Praktycznie nie, ale teoretycznie tak.

  • Jak to wyglądało?


Nigdy nie strzelałem przed Powstaniem, ale miałem rysunkowe plany broni i człowiek wszystkich części się musiał uczyć. To już było szkolenie na podchorążówce. Ale niestety, albo szczęśliwie do lasu nie jeździłem z bronią.

  • Jeżeli chodzi już o ten moment tuż przed Powstaniem, zbiórka oddziału. Jak to wyglądało? Jakieś wytyczne pierwsze, 1 sierpnia. Jak pan pamięta ten dzień?


1 sierpnia wszystko było niewiadome. Żadnych wytycznych nie było. Myśmy czekali po prostu. Myśmy oczywiście nie mieli broni. Czekaliśmy do wczesnych godzin rannych.


  • Gdzie było miejsce zbiórki?


To był ten dom „Pod sedesami” – na rogu Moniuszki i Marszałkowskiej. Tam do późnych godzin nocnych czekaliśmy. W końcu był tam „Gustaw”, którego znałem z konspiracji. […] To był koniec dnia, 1 sierpień i noc.

  • A pierwsze walki, pierwsze strzały?


Nie, nie było jeszcze żadnych. W ogóle nikt z nas nie miał broni. Słyszeliśmy tylko wymianę strzałów na Marszałkowskiej i głęboko w nocy czy nad ranem ruszyliśmy, oczywiście nie wiedząc dokąd. Szliśmy niezwykle długo, gęsiego. Ktoś nas prowadził, już nawet nie wiem [kto]. Doszliśmy po długim marszu, niewielką odległość pokonaliśmy, mianowicie na Mazowiecką 4. Tam była siedziba kompanii „Grażyna” przez całe Powstanie. To były prywatne mieszkania, jakoś udostępnione. Cała „Grażyna”, która… nie wiem, miała przecież dość dużo żołnierzy, jakoś się tam ulokowała, może jeszcze gdzieś w pobliżu. Tak wyglądała służba w „Grażynie”. Miałem ją mniej więcej do 18 sierpnia. Właściwie w tym czasie nie uczestniczyłem w żadnych walkach. Nie miałem broni. Później przydzielono nam miotacz ognia. Była taka drużyna z miotaczami ognia. Ale myśmy tylko te miotacze wypróbowali, czy działają, i właściwie myśmy nie byli skierowani do żadnej walki.
Niedawno się dowiedziałem, jaka była historia z tą pierwszą nocą. Mianowicie myśmy szli do ataku na niemiecką komendę miasta na obecnym placu Piłsudskiego. Tam były budynki zajęte przez Niemców, umocnione, bo oni już przed Powstaniem budowali bunkry przed swoimi budynkami. To były potężne umocnienia, potężne budynki, gdzie była komenda miasta. Tak jak się dowiedziałem z literatury przedmiotu czy z wywiadów, między innymi od Wiesława Chrzanowskiego, „Gustaw” otrzymał rozkaz ataku na te budynki. „Gustaw” odmówił, to jest niezwykła rzecz, w pierwszym dniu Powstania odmówił wykonania tego rozkazu. Rozkaz brzmiał: „Zdobyć i zaopatrzyć się w broń”. W każdym bądź razie „Gustaw” się na to nie zgodził. Myśmy poszli sobie bez broni na kwatery i byliśmy przez szereg dni nieniepokojeni i podobno „Gustaw” też nie był niepokojony, za niewykonanie rozkazu. To był szaleńczy rozkaz, tak jak [na przykład] rozkaz zdobywania lotniska, kiedy wszyscy, którzy poszli do zdobywania lotniska warszawskiego, zginęli. Nikt by z nas nie przeżył, przecież to było szaleństwo. Skończyło się na naszej kwaterze na Mazowieckiej 4.

  • Czyli pański oddział nie prowadził działań bojowych.


W pierwszym okresie nie prowadził.


  • Ale może jakieś inne działania wykonywał, jakieś pomocnicze?


Na pocztę, zdobycie poczty było. Przyznam się szczerze, że tam nikogo nie zabiłem ani nikogo nie raniłem. Uczestniczyłem w jakiś sposób w grupie, która zdobyła Pocztę Główną na placu Napoleona. Było trochę Niemców, było trochę amunicji, broni, niektórzy z nas się zaopatrzyli. Ja też się zaopatrzyłem, ale chyba nie na poczcie, tylko później. Miałem Walthera [kaliber 7], to była moja jedyna broń. Z walk to była tylko poczta, a poza tym nie bardzo. Służby, posterunki, gdzieś w nocy trzeba było pilnować, ubezpieczać. Mniej więcej w połowie sierpnia przeszedłem do „Genowefy”, ponieważ reszta kolegów z podchorążówki była właśnie w „Genowefie”. Myśmy chcieli się połączyć i [przeszliśmy] z bratem Bogdanem do „Genowefy”. Resztę Powstania spędziłem z „Genowefą”. „Genowefa” była bardzo blisko stamtąd, na rogu Traugutta i Czackiego, w KKO, Komunalna Kasa Oszczędności. Myśmy w podziemiach wyrzucali jakieś akta i na półkach książkowych mieliśmy nasze posłania. Tam spędziłem całe Powstanie.

O jednej akcji mogę opowiedzieć, ale powiem od razu, że to była akcja niefortunna i źle się skończyła.

  • Proszę opowiedzieć.


To już było w drugiej części Powstania.

  • Akcja pańskiego oddziału?


Tak jest, 2 września. To był większy atak na Uniwersytet Warszawski oddziałów „Krybara”, które sąsiadowały z nami. Myśmy mieli zaatakować pałac Raczyńskich, obecną Akademię Sztuk Pięknych. Teraz to przylega dość blisko do hotelu „Victoria”, tam jest pasaż Nizińskiego, w każdym razie od tyłu. Wzdłuż ulicy Traugutta był mur ceglany, wysokości nawet powyżej dwóch metrów, to był front. Po jednej stronie, po stronie KKO, byliśmy my, Polacy, a po drugiej stronie byli Niemcy. 2 września o szesnastej kazano nam zdobywać pałac Raczyńskich. To było tak, że [było] dwóch minerów – nie wiem, czy to jest prawidłowa nazwa, ale w każdym razie takich, którzy położyli tam ładunki i wysadzili [mur], robiąc dużą dziurę. Myśmy się ustawili, nasz pluton to był I pluton, ja byłem ostatni. Stał przy nas dowódca kompanii „Genowefa”, którym wówczas był porucznik „Marcin”, i czekaliśmy właśnie na tą dziurę w murze. Przeskoczyliśmy Traugutta pod ostrzałem. Od uniwersytetu był karabin maszynowy i strzelał wzdłuż Traugutta; przez tę dziurę do ogrodu, a przed nami miał być pałac, ale myśmy go w ogóle nie zobaczyli. Nie widziałem go, ostatni wbiegłem, runąłem na ziemię i przed nami zobaczyłem ścianę kurzu i dymu. Karabiny maszynowe stamtąd wycelowane były na dziesięć metrów przed nami, żebyśmy nie mogli wstać i nikt z nas nie powstał. Leżeliśmy kilkanaście sekund, może trzydzieści sekund to góra. Ktoś krzyknął: „Wycofać się!”. Skoczyłem pierwszy, bo ostatni wszedłem, najmłodszy zawsze na końcu w szeregu. Pierwszy przeskoczyłem z powrotem Traugutta i wróciłem do KKO. To była cała nasza akcja, w której zginęło kilka osób. Myśmy byli bardzo ostrzeliwani. Mój brat był razem ze mną, stracił w niewiadomy sposób palec, kciuk, nigdy tego nie zrozumiałem. To znaczy, że z boku też do nas strzelali. Myśmy mieli kilka granatów, miałem pistolet i poszliśmy za bunkier przy pałacu Raczyńskich. Oczywiście cała akcja była nieudana, tylko zginęło dużo ludzi. Nas miał ochraniać polski karabin maszynowy z dachu KKO, dwa karabiny miały nas ochraniać, ale ani jeden, ani drugi nie otworzył ognia. Jeden nie mógł otworzyć, bo od razu się znalazł pod ogniem niemieckim, a drugi się zaciął. Tak się skończyła moja największa walka, jaką stoczyłem. Chwała Bogu, że z niej wyszedłem nietknięty. Ale kilka osób zostało zabitych, jeden ranny został aż do nocy. Leżał tam. Niemcy bali się do niego zbliżyć, a Polacy w nocy go ściągnęli z tego ogrodu do naszych kwater. To była największa akcja, w której brałem udział. Fatalnie przygotowana, bo każdy z nas miał kilka granatów i krótką broń. Może ktoś miał karabin, ale nikt nie strzelił. To wszystko jeżeli chodzi o mój udział w Powstaniu.


Myśmy krótko po tym, po 2 września, zostali zbombardowani, nasze kwatery zostały zbombardowane. Niemcy przypuścili szturm generalny na Śródmieście Północ i wycofaliśmy się. Nasz oddział znalazł się na ulicy Hożej, właściwie bez broni. Byłem tylko z pistoletem, żadnych służbowych broni nie było. Cały wrzesień siedzieliśmy na Hożej. Z tym że ci, którzy mieli domy, mieli prawo pójść do domu. Poszedłem do domu i więcej byłem w domu niż na kwaterach. To były dwa, trzy tygodnie września. Pod koniec to już praktycznie nie brałem udziału w Powstaniu. Wyszedłem z Powstania z ludnością cywilną.

  • Jeszcze za chwilkę pan o tym opowie. Proszę powiedzieć coś więcej o życiu codziennym w czasie Powstania, o tym co się jadło, jak się żyło, gdzie się spało, jak się spało, o ludności cywilnej.


Ludność cywilna była nam niesłychanie przyjazna, ale niezbyt długo. Wszystko robili dla nas, częstowali, pomagali, bili brawo. Ale to się oczywiście skończyło. Później unikaliśmy rozmów z ludnością cywilną. Byli do nas niechętnie nastawieni, czemu się nie dziwię, bo cierpieli i ginęli w większym stopniu niż my. A jak się żyło, jak się jadło? Żyło się wśród najbliższych przyjaciół. Wszyscy byliśmy młodzi, były żarty. Zabaw nie było, była chyba jakaś próba zabawy, ale myśmy protestowali przeciwko temu, bo było tyle śmierci, ciągle chowaliśmy kolegów, [więc] uważałem, że nie można się bawić, tańczyć. Była taka próba w „Grażynie”. Dlatego właśnie myśmy od „Grażyny” uciekli. A jedzenie?

Było jedzenie od pewnego momentu, może nie od razu. Jedliśmy dwa razy dziennie. Obiad był o godzinie dwunastej. Obiad był – tam były sklepy Meinla, jakoś dostarczano, był makaron, nawet koninę jedliśmy. Sam konia zabijałem, którego potem zjedliśmy. Później kolacja była o osiemnastej. Dwukrotnie i nic więcej. Ale nie odczuwałem głodu, chyba nikt nie odczuwał głodu, bo w tym ciężkim życiu powstańczym, to takich uczuć jak głód nasze wojsko nie miało.


  • Miał pan kontakt ze swoją rodziną w czasie Powstania?


Miałem kontakt i to wiele razy, bo chodziło tylko o przeskoczenie Alei Jerozolimskich. Po drugiej stronie alei żyła moja rodzina. Mojego ojca nie było, bo w dzień wybuchu Powstania pojechał [do Włoch] po kartofle, nie wiedząc o Powstaniu, a myśmy mu nie mówili. Nie wiem, jak to się stało. Pojechał i już nie mógł wrócić do Warszawy, więc został we Włochach. Tam był poszukiwany [jako Warszawiak], uciekał. [W domu] była tylko matka i jej siostra, a my młodzi byliśmy w Powstaniu. Ale poprzez matkę był kontakt. Często [u niej] byłem, aż do 17 września, kiedy był zrzut z samolotów amerykańskich.

Było mnóstwo samolotów amerykańskich, nadleciały po raz pierwszy. Samoloty dostały zezwolenie na lądowanie po stronie rosyjskiej i przyleciały nad Warszawę. Zrobiło się niezwykle cicho, bo normalnie w ciągu dnia [latał] jeden samolot [niemiecki] i ciągle bombardował. Latał bardzo nisko, bo myśmy nie mieli obrony przeciwlotniczej, on się niczego nie bał. A wtenczas wszystkie samoloty zginęły i leciała ogromna armada amerykańskich fortec. Były zrzuty, ale tak jak wiem, to te zrzuty były w dziewięćdziesięciu procentach dla Niemców, nie dla Polaków. To byłoby wszystko z mojej strony właściwie.


  • Wielokrotnie pan zapewne przechodził przejściem w Alejach Jerozolimskich. Jak to wyglądało?


Tak, wielokrotnie. Pierwsze przejście było najgorsze, bo nic nie było. Tylko był bruk, pobite szkła, kamienie. Ktoś regulował ruch, mówił: „Teraz skaczesz! Skacz!” – i trzeba było skakać pojedynczo. Ale później, z każdym następnym razem, coś było zrobione. Najpierw wąski wykop, a później, w ostatnim czasie, we wrześniu to już był tunel. Ostrzał był z Banku Gospodarstwa Krajowego, tak jak pamiętam, to tylko z Banku Gospodarstwa Krajowego. Ale to było bardzo blisko, to było jakieś sto metrów. Myśmy musieli przeskakiwać, Aleje Jerozolimskie były wówczas szerokie, chyba tak jak dzisiaj, więc to był duży skok. Oczywiście to się robiło w nocy, takie momenty, kiedy nie było światła. Ale przejście było trudne i ludzie ginęli w czasie przeskoku przez Aleje Jerozolimskie.

  • Który moment Powstania Warszawskiego pamięta pan jako najtrudniejszy, najbardziej przykry?


Śmierć matki.

  • Proszę opowiedzieć.


Myśmy wtedy byli w domu. Dużo już właściwie byłem w domu. To było 18 albo 17września, kiedy był nalot w ciągu dnia, kiedy była ta armada amerykańska i zrzuty. Wieczorem około dziesiątej, było zupełnie ciemno, myśmy już leżeli z braćmi w piwnicy. Nastąpił silny wybuch, w piwnicy się zrobiło duszno, pył. Jeden z braci od razu wybiegł i powiedział, że matka jest na podwórku. Zaczął ją szukać i okazało się, że ona leży i niestety [nie żyje]. Po oczach poznałem, że już nie żyje. Przez długi czas nie można było znaleźć przyczyny zgonu. Dopiero jak lekarz przyszedł po około pół godziny, znalazł małą rankę w plecach na wysokości serca. To był odłamek pocisku, który trafił prosto w serce [od] tyłu. Tak zginęła. Została pochowana [przy ulicy] Wilczej w ogródku. Po wojnie ojciec ekshumował ją na cmentarz Bródnowski.

  • Końcowe dni Powstania Warszawskiego. Został pan tylko z braćmi, tak? Jak to wyglądało?


Tak, Bogdan wyszedł z wojskiem, był w szpitalu, to znaczy chodził na opatrunki. Miał widoczną ranę, bo stracił kciuk lewej ręki. Ale opatrunek był gruby i bał się wyjść z ludnością cywilną. W naszym oddziale pozostawiono nam decyzję: „Albo wychodzicie z wojskiem, albo wychodzicie z ludnością cywilną”. Ze starszym bratem Zbigniewem wyszedłem z ludnością cywilną, a Bogdan wyszedł z wojskiem, ze szpitalem, ze względu na tę ranę.

  • Jak wyglądał moment wyjścia? Jak pan przyjął wiadomość o kapitulacji?


Z ulgą, to była męka. Powstanie kosztowało nas za dużo. Nie tylko miasto zginęło, ale tyle ludzi zginęło i miasto zostało zrujnowane. Może to nie brzmi patriotycznie, ale przyjąłem z ulgą. Myśmy byli szczęśliwi, żeśmy wyszli. Wzięli mnie do Pruszkowa oczywiście. Cała ludność Warszawy musiała przejść przez obóz. Ja przeszedłem przez Pruszków, przez stację kolejową, tam były tory. Zawieźli mnie z bratem Zbigniewem i tam spotkaliśmy lekarza. Nawet nie pamiętam, skąd tego lekarza znałem, może to był znajomy mojego brata. Ale myśmy natychmiast dostali [od niego] zaświadczenie pisemne, że obydwoje mamy ciężkie stadium gruźlicy. Od razu wyszliśmy, jakimś tylnym wyjściem nas przepuścili i znaleźliśmy się na wolności. Pustą drogą, wiedząc, że ojciec był we Włochach albo w Milanówku, szliśmy w kierunku Milanówka. Pusta droga – to jest widok niezapomniany, później się już nie widziało takich widoków. A daleko, daleko zobaczyłem, jakiś człowiek idzie na horyzoncie. Myśmy się tak zbliżali i zbliżali, to był mój ojciec. Tak to się wszystko zakończyło. Ojciec się dowiedział, że matka zginęła, od razu się popłakał. Później już byliśmy w Polsce.


  • Właśnie, koniec wojny. Kiedy państwo wróciliście do Warszawy? Jak się potoczyły losy zaraz po wojnie?


Zaraz po Powstaniu wyjechaliśmy do Rabki, bo tam ojciec miał pensjonat. Pojechał do tej osoby, która ten pensjonat prowadziła, i oni się nami zaopiekowali. Pracowałem tam potem w kinie niemieckim, aż przyszła armia radziecka. Potem rozeszliśmy się. Ciotka i jej córki pojechały do Poznania, bo stamtąd były, a myśmy pojechali do Bydgoszczy, bo stamtąd byliśmy. W naszym domu była Armia Czerwona, więc mieszkaliśmy w baraku jednego z pracowników, ale później to się normowało. [Wojskowi] opuścili nasz dom i byliśmy w naszym domu. Najpierw studiowałem w Poznaniu, bo był bliżej, a na drugi rok już się przeniosłem do Warszawy i studiowałem w Warszawie prawo. Skończyłem je w Warszawie. Zostaliśmy w Warszawie, ja i Zbyszek, mój najstarszy brat, a średni brat został za granicą. Jest w tej chwili w Ameryce.

  • Czy był pan represjonowany w jakikolwiek sposób za udział w Powstaniu Warszawskim?


Nie, ale nigdy o tym nie mówiłem nikomu. O tym nie wolno było mówić. Tylko w swojej książeczce wojskowej, nie pamiętam, jak to się znalazło, ale chyba jak wystawiano mi, to pytano mnie się o służbę wojskową i powiedziałem, że ochotniczo walczyłem w Batalionie „Harnaś” w czasie Powstania. W książeczce wojskowej on mi to zapisał. Dzięki temu nie zostałem powołany już do wojska. W PRL-u nie powoływało się ludzi, którzy mieli przeszłość trochę inną. Jak byłem w Armii Krajowej, to już mnie do wojska nie powołano. Taką korzyść miałem z tego, ale nie byłem represjonowany. To znaczy z pracą miałem kłopoty, ale to jest głupstwo.

  • Proszę powiedzieć, jak z perspektywy sześćdziesięciu lat Powstanie wpłynęło na pańskie życie, na pański charakter. Był pan wtedy młodym człowiekiem, charakter się kształtował, okupacja, Powstanie. Jak to wszystko wpłynęło na pana?


Wpłynęło z jednej strony korzystnie, bo jestem patriotą. Nie wiem, czy w tej chwili młodzież jest nastawiona patriotycznie. Ja jestem nastawiony patriotycznie. Ale z drugiej strony byłem świadom zniszczenia miasta i ludności Warszawy. Miałem żal i pretensję do dowództwa za szafowanie, w [wątpliwych warunkach], bo moim zdaniem nie było przesłanek do tego, żeby po doświadczeniach ze wschodu wszczynać Powstanie Warszawskie. Po doświadczeniach z Wilna i z innych miejscowości, [gdzie wiadomo, co było]. Powstanie zniszczyło miasto, [mienie mieszkańców], unicestwiło życie dwustu tysięcy ludzi, w tym mojej matki. To była [ogromna] strata dla mnie. Właściwie nie miałem już domu po Powstaniu. Mój ojciec drugi raz ożenił się i [ja żyłem samotnie] przez długi czas.





Warszawa, 15 października 2008 roku
Rozmowę prowadził Mariusz Rosłon
Janusz Mieczkowski Pseudonim: „Janusz I” Stopień: kapral podchorąży Formacja: Batalion „Gustaw-Harnaś”, kompania „Grażyna Dzielnica: Śródmieście Zobacz biogram

Zobacz także

Nasz newsletter