Janusz Sobieniecki ,,Hart”

Archiwum Historii Mówionej

Nazywam się Janusz Sobieniecki pseudonim „Hart”.

  • Jak wyglądało pana życie przed wojną?

Ponieważ mój ojciec był lekarzem i był kolegą generała Skotnickiego, który był dowódcą korpusu w Baranowicach, to razem z bratem wywędrowaliśmy do Baranowic. W Baranowicach stacjonował 26. pułk ułanów i 78. pułk piechoty. Miałem bardzo dużo kolegów, dlatego nauka zbytnio mi nie szła. W 1935 roku ojciec awansował na majora, był lekarzem i został przeniesiony do Brześcia nad Bugiem, oczywiście razem z nami. Był tam ordynatorem szpitala wojskowego w twierdzy w Brześciu. Ja chodziłem do gimnazjum Polskiej Macierzy Szkolnej.

  • Czy miał pan rodzeństwo?

Miałem brata.

  • Jaka atmosfera panowała w szkole?

Obijałem się, jak mogłem, była to szkoła rodzin wojskowych i jedna nauczycielka uczyła dwie klasy. Zacząłem się uczyć dopiero w Brześciu, gdzie było kilku nauczycieli i na trójkach przechodziłem z klasy do klasy. W 1939 roku byłem w drugiej klasie gimnazjum.

  • Jak zapamiętał pan 1 września?

Wracałem kolegami ze szkoły i nagle nadleciały heinkle, zbombardowały koszary. Szkoła została zajęta przez wojsko i do szkoły już nie poszedłem. Ponieważ byłem harcerzem, to w wakacje pojechaliśmy do Czerwonogrodu, prawie na granicy z Rumunią. 1 września ojca wezwano do twierdzy, a my przenieśliśmy się dalej od dworca, żeby nas nie zbombardowano. 6 września drugi raz zbombardowano Brześć, my jako harcerze zostaliśmy zmobilizowani, a ja rowerem woziłem jakieś papiery. Ojciec załatwił dwa samochody i tymi autami uciekaliśmy. 16 września dowieźli nas do miejscowości Krogulec koło Czortkowa. Rano podszedł do nas Rosjanin z karabinem maszynowym i powiedział, że idziemy do niewoli. Na początku trzymali nas w obozie, w miejscowości Husiatyn.

  • To był obóz dla ludności polskiej?

To był obóz dla polskiego wojska, byliśmy w tym obozie jeden dzień. Następnego dnia wywieźli nas samochodem, stanęliśmy w Kamieńcu Podolskim, gdzie dano nam pierwszy raz jeść. Tam wsadzono nas do pociągu do bydlęcych wagonów. Wieźli nas tym pociągiem prawie tydzień. Stanęliśmy w miejscowości Diotkino, gubernia Riazań. Było tam okropnie zimno i dużo śniegu. Tam byliśmy trzy miesiące, jadłem tam małe rybki z wody, rzepak.

  • Jakie były warunki do spania?

Na początku spaliśmy na podłodze, później z desek zrobili prycze drewniane. W grudniu przed świętami część nas pociągiem zawieźli do Krzywego Rogu. Tam mieliśmy pracować w kopalni rudy, ja pracowałem jeden dzień, później obijałem się. Między drutami było WC i ja przez to WC dołączyłem do grupy ukraińskich dzieci. Później z tymi dziećmi chodziłem po ukraińskich rodzinach. Jedno z tych ukraińskich dzieci zaprowadziło mnie do szkoły, gdzie łaziłem 2 godziny. Poszliśmy do sklepu, gdzie ekspedientka zadzwoniła do obozu, i tak znowu tam się znalazłem. Byłem tam około tygodnia, następnie pociągiem wywieźli nas do Olewska, gdzie zaczęli leczyć chorych. Jedna Ukrainka ukrywała nas pod sceną, bo chyba był to teatr.

  • Nikt się nie zorientował, że was nie ma?

Nie, był tam zbyt duży bałagan, żeby się zorientowali. Rosjanin, który pisał dokument, tak zwaną sprawkę, napisał mi, że jadę z powrotem do Brześcia, dojechaliśmy do granicy. Tam wsiedliśmy do polskiego pociągu i dojechaliśmy do Sarn. Tam w piekarni kupiłem chleb i mąkę i wsiadłem do pociągu, który jechał do Brześcia. Przyjechałem do Brześcia i poszedłem do mieszkania, gdzie mieszkałem przed wojną, a tam już mieszkali ruscy, rosyjski pułkownik. Zacząłem szukać mojego brata. W ostatnim domu na ulicy Sobieskiego znalazłem moją matkę.

  • Jaki to był okres kiedy pan wrócił?

Był to styczeń 1940 roku. Zacząłem chodzić do gimnazjum rosyjskiego, ale byli polscy nauczyciele. Chodziłem tam chyba tylko tydzień. Zaczęto wywozić Polaków w głąb Rosji. Matka postanowiła, że wszystko sprzedamy i spróbujemy przejść granicę. Około 4 czy 5 stycznia 1940 roku przeszliśmy za pomocą przewoźnika przez Bug do Terespola. W Terespolu spaliśmy jedną noc i pojechaliśmy do Warszawy. Zatrzymaliśmy się na Filtrowej 62 u magistra farmacji Kaszubskiego. Kupiliśmy dwa tapczany, trochę pościeli i mieszkaliśmy tam, a ja zacząłem chodzić do szkoły. Najpierw do szkoły mechanicznej na Sandomierskiej, a później matka załatwiła mi szkołę na Bema. Dyrektorem był tam profesor Malec. Po ukończeniu tej szkoły zacząłem chodzić do szkoły elektrycznej na Śniadeckich 8, gdzie dyrektorem był profesor Tyszka. Tydzień chodziłem do szkoły, a tydzień do pracy do Boscha na Marszałkowskiej 17. W połowie czerwca brat wciągnął mnie do organizacji ZWZ, po dwóch tygodniach przyjęli od nas przysięgę.

  • Który to był rok?

Był rok 1941, zaczęły się odbywać zbiórki u kolegi Zadrożnego na Słowackiego 32, a trzy razy w tygodniu były wykłady. W międzyczasie zacząłem chodzić do Wyższej Szkoły Technicznej. Później, to jest w 1942 roku, ZWZ przekształciło się w AK, skierowali mnie do kompanii C-45, gdzie dowódcą był „Jurkowski”. Moja matka też była żołnierzem AK, była kierowniczką kuchni na Żurawiej 13.

  • Czy w czasie okupacyjnym był pan ofiarą jakichś represji niemieckich?

Nigdy nie byłem ofiarą żadnych represji, dużo pomogło mi to, że pracowałem u Boscha.

  • Czy widział pan takie sytuacje?

Widziałem, jak rozstrzeliwali na Marszałkowskiej.

  • Czy w czasie okupacji miał pan jakieś zadania do wykonania?

Przenosiłem z kolegą z zamku broń ukrytą w beczce na ulicę Piwną. Na Starościńskiej wydano mi pistolet maszynowy, ponieważ byłem po przeszkoleniu. Kiedy chciałem go użyć [podczas Powstania], to się zaciął.

  • Jak duża grupa osób to była?

Około dziesięć osób, może dwanaście. Siedzieliśmy całą noc w willi, ale Niemcy do nas nie weszli, chociaż przechodzili obok. W nocy zaczęliśmy uciekać, najpierw przez Chocimską, później Niemcy nas zauważyli i zaczęli do nas strzelać. Przekroczyliśmy ulicę Dolną i wyszliśmy koło Królikarni. Chłopcy mieli opanowaną ulicę Woronicza, więc tam weszliśmy do piwnic, gdzie dano nam jedzenie.

  • Wie pan, jaki tam był oddział?

Prawdopodobnie K-1, w tym oddziale był ojciec prezydenta, Rajmund Kaczyński. Tam przesiedzieliśmy całą noc. Na pierwszym piętrze ułożyliśmy barykadę z worków z piaskiem, tam zostałem postrzelony w głowę i spadłem z pierwszego piętra na parter i zemdlałem. Dwie dziewczyny ocuciły mnie spirytusem. Całe Powstanie działałem na Mokotowie, dowództwo było na Madalińskiego. Po dwudziestu dniach skierowano mnie do batalionu, gdzie dowódcą był „Reda” i tak w czasie całego Powstania przerzucano mnie do różnych oddziałów.
  • Czy z tego okresu pamięta pan jakieś wyjścia?

W połowie września „Jurkowski” oznajmił, że jest rozkaz, żeby zlikwidować działko przeciwlotnicze. Sekcja „Januszajtisa” [Janusza Ludwika Lehmana] doszła jakieś 150 metrów od tego działka, jednak nic z tego nie wyszło.

  • Oprócz donoszenia meldunków do dowództwa pamięta pan jeszcze inne miejsca, do których pan donosił meldunki?

Jeden zanosiłem gdzieś przy Puławskiej.

  • Co się jadło podczas Powstania?

Jeden raz dziennie dostawało się jeść, w blaszanym talerzu dawali zupę. Jedzenie wywozili z magazynów na Grażyny.

  • Jak pan wspomina swoich kolegów?

Nie umiem określić, ale chyba tak samo jak ja – raz się bali, innym razem nie.

  • Pamięta pan konkretne osoby?

Nie bardzo.

  • Pamięta pan swoich kolegów z oddziału?

Kolegę Marka Zadrożnego, Leonarda Baranowskiego, Politowskiego, „Jurkowskiego”, doktora „Leszka”. Pamiętam dowódcę kompanii Ludwika Kotowskiego.

  • Jaką bronią dysponował oddział?

Oddział miał dwa pistolety maszynowe oraz chyba z pięć pistoletów krótkich. Kolega Piotrowski pseudonim „Witos” obsługiwał taki karabin maszynowy, mieliśmy mało amunicji.

  • Granatów nie było?

Niektórzy mieli, ale Niemcy byli za daleko, żeby je użyć. Jak od strony Ksawerowa weszły czołgi, to zaczęliśmy się wycofywać na Wiktorską. Jak czołg zaczął strzelać, to dobiegłem na ulicę Olszewskiego i w piwnicy spałem jedną noc. Dwa razy widziałem, jak strącili rosyjskie samoloty. Rano na Olszewskiego wywiesili białą flagę, że się poddajemy. Ja zdjąłem szary strój i ubrałem się w inne rzeczy. W niewoli prowadzili nas przez Wołowską do Pruszkowa, w czasie marszu odłączyłem się od kolumny. Następnego dnia poszedłem do kolegi, który mieszkał we Włochach. Dali mi łopatę i mieliśmy iść kopać okopy przy torach kolejowych. Akurat wolno jechał pociąg, więc skoczyłem do pociągu i dojechałem do Grodziska. Stamtąd piechotą razem z kobietą, która ze mną jechała, poszliśmy do Żyrardowa. Przyjęła nas jakaś starsza pani, spałem na podłodze. Następnego dnia poszliśmy na Stryków, tam u rolnika zbieraliśmy kartofle. Siedziałem tam ze dwa tygodnie. Pewnego dnia przyszedł do mnie jakiś gość i powiedział, że postara się mnie przepchać do Krakowa. Połowę drogi jechałem pociągiem, a połowę piechotą. Napisałem list do ciotki do Radomia. Po tygodniu przyszedł jakiś pan, kazał zabrać płaszcz i wylądowałem w Radomiu, gdzie już była moja matka. Tam mieszkaliśmy, dopóki moja matka nie pokłóciła się z ciotką. Przeprowadziliśmy się do drugiej ciotki.

  • Tam pan przebywał już do końca wojny?

Chyba tak, jak Rosjanie weszli 17 stycznia, to mieszkaliśmy jeszcze u ciotki.

  • Jak weszli Rosjanie, czy zdarzały się jakieś niebezpieczne sytuacje?

Rosjan już zapamiętałem, jak prowadzili mnie do niewoli, jeden Rosjanin wziął na bok rannego polskiego żołnierza i go zastrzelił.

  • Czy w okresie pobytu pana w Radomiu, pan też uczestniczył w działaniach AK?

Już nie.

  • Czy miał pan później nieprzyjemności w związku z przynależnością do AK?

Nigdy nie mówiłem, że byłem w AK. Dopiero jak się zapisywałem do ZBoWiD-u, to powiedziałem, że byłem w AK. Wojna się skończyła, wrócił mój ojciec z niewoli z Węgier. Od razu wzięli go do wojska i przesłali do Gdyni do marynarki. Był komandorem w szpitalu marynarki wojennej na ulicy Morskiej.

  • Jak ludność cywilna przyjmowała Powstanie?

Jedni byli bardzo pozytywnie nastawieni, a niektórzy to nawet nie pozwolili wejść do domu.

  • Zdarzały się jakieś incydenty jawnej niechęci?

Tak, chciałem strzelać do Niemców z balkonu, ale gospodarz kategorycznie odmówił.

  • Czy w pana otoczeniu były osoby z mniejszości narodowych?

Był jeden Żyd w kompanii, pseudonim miał „Nieżyt”.

  • Czy na tle narodowości były jakieś nieporozumienia?

Nie było. Jeden z kolegów, Chowański, był z Białorusi, ale uciekł później.

  • Czy był pan świadkiem zbrodni wojennych podczas Powstania?

Tyle tylko, że widziałem zabitych i okropnie okaleczonych ludzi, raz zagonili nas, byśmy oglądali rozstrzeliwanie ludzi. Czy miał pan dostęp do prasy powstańczej lub radia?


  • Tak.

    • Jakie to były tytuły?

    Była taka gazetka, którą dostawaliśmy codziennie.

    • Wiadomo było, co się dzieje w pozostałych częściach miasta?

    Ja nie bardzo wiedziałem, dopiero pod koniec Powstania ktoś powiedział, że Śródmieście się broni.

    • Czy w pana otoczeniu istniało życie religijne?

    Nie.

    • A życie kulturalne?

    Nie.

    • Jakie jest pana najlepsze wspomnienie z Powstania?

    Jak uciekłem.

    • A najgorsze?

    Jak musiałem oddać broń.

    • Jaka jest po latach pana opinia na temat Powstania Warszawskiego?

    Wydaje mi się, że to był niepotrzebny zryw. Zniszczono całe miasto, cały dobytek i dwieście tysięcy ludzi. Prawdopodobnie Niemcy by nie wymordowali tylu ludzi, gdyby się nie bronili. Szedłem, bo wszyscy szli, i jeszcze namawiałem kolegów. Powstanie miało być cztery dni, a było sześćdziesiąt. Przede wszystkim była strasznie zła organizacja.
  •  
 
  • Gdynia, 29 listopada 2012 roku
  • Rozmowę prowadziła Urszula Adamowicz
Janusz Sobieniecki Pseudonim: ,,Hart” Stopień: starszy strzelec Formacja: Pułk „Baszta”, kompania O-3 „Ludwika”, pluton „Jurkowskiego” Dzielnica: Mokotów Zobacz biogram

Zobacz także

Nasz newsletter