Janusz Szrotki „Późniak”

Archiwum Historii Mówionej
  • Jak pan trafił do Powstania? Chodzi mi o okres przed Powstaniem.

Przed Powstaniem nie brałem udziału w konspiracji, natomiast na miesiąc przed wybuchem Powstania zdałem maturę na tajnych kompletach przy gimnazjum imienia Jana Zamojskiego w Warszawie.

  • Czy pan pamięta adres tej szkoły?

Ona mieściła się przed wojną na ulicy Smolnej 30. A w czasie okupacji te komplety odbywały się w różnych mieszkaniach, między innymi w mieszkaniu, w którym mieszkałem z rodzicami. To jest Wilcza 8/24.

  • Jak pan odebrał moment wybuchu Powstania?

Pierwszego dnia Powstania po godzinie siedemnastej usłyszałem strzały. Wybiegłem, zobaczyłem młodych ludzi z opaskami. W związku z tym zgłosiłem się do najbliższego punktu, bo już takie punkty werbunkowe były, no i znalazłem się w moim macierzystym oddziale.

  • Czyli zorientował się pan, widząc ludzi z opaskami, że to już jest Powstanie?

Bo o tym się mówiło – chociażby na tych tajnych kompletach – że Powstanie kiedyś wybuchnie.

  • Do jakiego zgłosił się pan oddziału?

Do oddziału wojskowego Korpusu Bezpieczeństwa Armii Krajowej, kompania [pluton?] porucznika „Żarskiego”. Pseudonim „Żarski”, nazwisko Zajdler.

  • Gdzie to było?

To było na ulicy Kruczej. Numeru już nie pamiętam. Też w okolicach Wilczej, tam gdzie mieszkałem.

  • Co z panem zrobiono, jak wykorzystano pana?

Najpierw przeszedłem bardzo krótkie szkolenie wojskowe, no i później mnie włączono do tej kompanii. Dano najpierw „sidolówkę”, a później z biegiem czasu otrzymywałem coraz lepsze uzbrojenie.

  • Na przykład?

Na przykład karabin typu Lebel [model] z 1871 roku.

  • Czy z amunicją?

Z dwoma nabojami i zardzewiałą lufą. Z zastrzeżeniem, żeby raczej z tego nie strzelać. Później dostałem pistolet Vis po policjancie granatowym. Później miałem Parabellum szturmowe niemieckie, a pod koniec Powstania „Błyskawicę”.

  • Jak wyglądała pana działalność? Co pan robił?

Najpierw walczyliśmy w okolicach Doliny Szwajcarskiej, placu Trzech Krzyży i Książęcej. Jakiś czas siedziałem w takim bunkrze-barykadzie, róg Mokotowskiej i Koszykowej. Koło ambasady dawnej czechosłowackiej, w której byli Niemcy. A myśmy byli jakieś sto, dwieście metrów od nich. No i taka wymiana ognia.

  • Czy tam były jakieś walki?

Walki były w Dolinie Szwajcarskiej. Dolina Szwajcarska, to pan wie, tu jest koło Alei Ujazdowskich. Bo już ta część Alei Ujazdowskich, gdzie teraz jest Urząd Rady Ministrów, to była przez Niemców obsadzona.

  • Z której strony byli Niemcy? Z której strony atakowali?

Niemcy szli od placu Zbawiciela i od Alei Ujazdowskich.

  • Czyli z dwóch stron?

To mniej więcej to samo było. No i później byli Niemcy w okolicach politechniki. Wyżywienie było słabiutkie, tak zwana „kasza pluj”, która była na młynkach mielona i na niej zupa była robiona. Koleżanki łączniczki to robiły. I sanitariuszki.

  • Czy duży był oddział?

Oddział liczył około stu pięćdziesięciu osób. Około stu. W tej chwili żyjących jest dwóch albo trzech. Ilość się zmieniała, bo jedni przychodzili, inni odchodzili, zginęli.

  • Chciałbym to sobie wyobrazić: jeżeli Niemcy szli od strony placu Zbawiciela i od Alei Ujazdowskich, to wy byliście z której strony?

Myśmy byli w Dolinie Szwajcarskiej i Mokotowska była obsadzona aż po plac Zbawiciela. Była tak zwana mała PAST-a, na Pięknej, zajęta przez Niemców. Później myśmy ją zajęli (to znaczy nie mój oddział). Oni uciekali, starali się przedrzeć do siebie, na teren zajęty przez Niemców.

  • Chciałbym sobie wyobrazić tę sytuację.

To znaczy w jaki sposób?
  • To co pan mówi, jest powiedziane bardzo lakonicznie. Nie wystarcza do wytworzenia mi sobie obrazu.

W tych rejonach, w których byłem, to tam raczej akcji ofensywnych nie było. Tam raczej była obrona terenów zajętych przez oddziały Armii Krajowej. Stąd nasza rola ograniczała się do obrony tych rejonów.

  • Proszę pana, jak wyglądały ataki ze strony Niemców? Czy to byli Niemcy czy – nazwijmy to – oddziały pomocnicze?

Nas na jakiś czas oddelegowano w okolice politechniki. Tam był Wehrmacht. Natomiast w ambasadzie czeskiej byli uzbrojeni pocztowcy i trochę było żandarmów niemieckich.

  • Ale to byli Niemcy?

Rodowici Niemcy. Albo folksdojcze, albo Niemcy.

  • Czyli to nie byli Ukraińcy?

Ja z Ukraińcami się nie spotkałem w tym rejonie. Później tam SS weszło, jak już von dem Bach-Zalewski znalazł się w okolicach Warszawy. Tam już później oddziały esesmanów były, ale to były niemieckie oddziały esesmanów; nie Ukraińcy, ani nie Łotysze czy Litwini. Bo tacy też byli w czasie Powstania.

  • Właśnie o to mi chodziło – czy byli tylko Niemcy, czy także inne narodowości?

Ja w swoich wspomnieniach nie mam innych narodowości poza Niemcami i folksdojczami.

  • Rozumiem. Proszę pana, jak wyglądały ataki niemieckie? Czy to byli tylko piechurzy, czy również dysponowali jakimś wsparciem?

W tym rejonie, gdzie ja byłem, to broni pancernej nie było, natomiast były jej ograniczone ilości przy ewakuacji „małej PAST-y” na Koszykowej. Tam nawet myśmy jeden czołg zniszczyli po wymontowaniu z niego działka i on do końca Powstania stał na końcu ulicy.

  • W którym miejscu stał?

Między Marszałkowską a Piękną. To nie był żaden „Tygrys”, to był mały czołg używany przez policję.

  • Czy zetknął się pan z tak zwanymi krowami czy szafami?

Oczywiście. To już była druga część Powstania, bo zaznaczam, że Śródmieście Południe było przez pierwszy miesiąc oazą spokoju. Najpierw Niemcy rozprawiali się ze Starym Miastem, później było Śródmieście Północ, czyli plac Napoleona, Widok, a myśmy dopiero byli na końcu. Te „krowy” zaczęły niszczyć ulicę Kruczą bardzo dokładnie. Poza tym była jeszcze „gruba Berta”; działo kolejowe, które też nas trochę męczyło.

  • Czy zetknął się pan twarzą w twarz z jakimś Niemcem w czasie walki lub może udało wam się wziąć jeńców?

Proszę pana, z Niemcami zetknąłem się w czasie pierwszego zawieszenia broni. Pierwsze było wyjście ludności cywilnej, to było chyba już w pierwszych dniach września. W czasie tego zawieszenia broni Niemcy wychodzili, myśmy też wychodzili i, niezręcznie mi o tym mówić, doszło do handlu wymiennego: oni nam z pałacu mokotowskiego [?] dali trochę kartofli, a myśmy dali im butelkę wódki. To takie krótkie wspomnienie. Ale zaznaczam, to był Wehrmacht. Natomiast wiem, że na Marszałkowskiej był obóz jeńców niemieckich. On się mieścił na Marszałkowskiej pomiędzy Hożą a Kruczą, w tych rejonach. Tam było kino przed wojną i w tej sali kinowej był obóz jeńców niemieckich.

  • Proszę pana, czy wśród Niemców przeważali ludzie starsi, doświadczeni, czy byli młodzi – osiemnaście, dwadzieścia lat?

Raczej młodych ja nie spotykałem (jeżeli w ogóle można mówić o spotkaniu). To byli raczej ludzie po czterdzieści, pięćdziesiąt lat, w tym wieku.

  • Niemcy byli uzbrojeni lepiej niż my. Czy był pan świadkiem jakichś zrzutów?

Proszę pana, po zajęciu Pragi były zrzuty ze strony Armii Czerwonej z kukuruźników. Tam były pepesze, były suchary, były granaty.

  • Czy to się nadawało do użytku?

Część się nadawała, bo oni nie używali spadochronów, tylko zrzucali w skrzynkach. Lecieli na niskiej wysokości przy wyłączonym silniku i zrzucali. Tak że pod koniec Powstania to nawet, przyznam się, miałem pepeszę z tym bębnem.

  • Jak pan ocenia tę broń?

Była niezawodna. W porównaniu z delikatną bronią niemiecką, która nie lubiła kurzu ani pyłu i którą trzeba było stale czyścić. A to było takie „gnące-niełamiące”, jak to mówią.

  • Czy pan pamięta jakąś akcję, o której może pan coś opowiedzieć.

Między innymi próbowaliśmy połączyć się z Powiślem na Książęcej. Nie tylko mój oddział, ale i inne oddziały próbowały tam zejść na dół, ale nie udało się. Doszliśmy do plebani kościoła Świętego Krzyża. A druga akcja to było zajęcie budynku YMCA i tak zwanego Soldatenheimu, to dawne gimnazjum królowej Jadwigi na placu Trzech Krzyży. YMCA to była zajęta, można powiedzieć, przypadkowo, bo Niemcy, bombardując ze sztukasów, pomylili się i zaczęli zrzucać bomby w okolicach budynku YMCA i Niemcy stamtąd uciekli. Myśmy skorzystali i weszli tam właściwie bez większej walki.

  • Czy ten obiekt przydał się?

Przydał się, bo był bardzo dobrze zaopatrzony w żywność.

  • A czy pan albo pana oddział był zaangażowany przy zdobywaniu „małej PAST-y” na Piusa?

Był zaangażowany tylko w momencie, kiedy Niemcy wycofywali się stamtąd, bo chcieli przejść Piękną i Mokotowską do placu Zbawiciela. I myśmy starali się ich nie przepuścić.

  • Niemcy do placu Zbawiciela? Mokotowską?

Tak, później skręcali w prawo Mokotowską, a to były tereny obsadzone przez Armię Krajową.

  • Czyli na placu Zbawiciela byli Niemcy?

Tam gdzie kościół Zbawiciela to już była niemiecka strona. Ulica Natolińska, Służewska były po stronie polskiej. Tam było to dość kręte, bo Śródmieście było gęsto zabudowane. Tak że czasami tam były minimalne odległości pomiędzy Niemcami a oddziałami Armii Krajowej.

  • Wspominał pan o politechnice. Politechnika od Doliny Szwajcarskiej jest kawałeczek.

Tak. Nas tam wysłali tylko w okresie zawieszenia broni. Chodziło o to, żeby kiedy ludność cywilna wychodziła, legitymować i nie przepuszczać folksdojczów i jednocześnie zabierać żywność tym, co szli do Niemców. Bo myśmy nie mieli, a oni z kolei idą do Niemców, więc ich Niemcy wyżywią. Ale to było kilka godzin, potem wróciłem.

  • Czyli walk w rejonie politechniki wtedy nie było?

W tym czasie, kiedy ja tam byłem, było zawieszenie broni. Było wyjście ludności cywilnej.

  • Dużo ludzi wyszło wtedy?

No, było trochę. Kolejki przy barykadzie były. Na ogół wychodzili ludzie starsi. Bo już „krowy” zaczęły walić... Ci z piwnic wychodzili.
Jest taka ciekawostka. Ludzie mało o tym wiedzą. W momencie kapitulacji w umowie kapitulacyjnej było, że pozostaną dwie kompanie żandarmerii Armii Krajowej do ochrony nieewakuowanych szpitali i muzeów. Ja w takim oddziale zostałem i wyszedłem dopiero do niewoli gdzieś 9 października. Pilnowaliśmy tego podziemnego szpitala u braci Jabłkowskich. Z tym że my byliśmy już ewidencjonowani przez Niemców, to znaczy opaski nasze były stemplowane przez Niemców.

  • Z tego, co pan mówi, wasz oddział zajmował bardzo duży obszar.

On się przemieszczał. Oddział był stosunkowo nieliczny, tylko on się przemieszczał. Raz byliśmy na Książęcej, później ta Dolina Szwajcarska. To są stosunkowo małe odległości. To jest jakieś pół kilometra w linii prostej. Tak mi się zdaje.

  • Padło słowo muzeum. Czy muzeum było w orbicie waszych wpływów?

Nie. Ja mówię – do ochrony muzeów. To już było po kapitulacji. W myśl umowy kapitulacyjnej Niemcy zagwarantowali, że zostaną dwie kompanie żandarmerii – bo były przemianowane w żandarmerię – do ochrony dóbr kultury i szpitali, które dopiero później zostały ewakuowane. Zresztą umowy dotyczącej dóbr kultury później nie dotrzymali. Bo najpierw wyszły zwarte oddziały Armii Krajowej.

  • Czy był pan uczestnikiem kapitulacji, zdawania broni?

Nie, ja nie byłem, bo zostałem w ochronie tych szpitali. My byliśmy wspaniale uzbrojeni, bo ci, co wychodzili do niewoli, to nam zostawiali tą broń. No ale później, po siedmiu dniach, Niemcy nas rozbroili i też wysłali do obozu.

  • Czy potrafi pan powiedzieć, w jakich miejscach było zdawanie broni?

Ja zdawałem broń osobiście w okolicach placu przy Politechnice.

  • A oddziały które rozbrajane były na początku października?

No to jak szły do niewoli, zdawały broń Niemcom, Wehrmachtowi. Bo w myśl umowy kapitulacyjnej tylko Wehrmacht, że tak się wyrażę, miał prawo się nami opiekować. Ja zdawałem tydzień po kapitulacji.

  • Mi chodzi o frontowe oddziały.

Nie wiem, ja zostałem.

  • Gdzie kwaterowaliście jako te oddziały żandarmerii? Gdzie były obiekty, którymi interesowaliście się?

Ja się nie interesowałem. Ja byłem w ochronie tego szpitala braci Jabłkowskich, w podziemiach. To był olbrzymi szpital.

  • I gdzie mieliście kwatery?

Mieszkaliśmy i spaliśmy tam. W tych rejonach. Z tym że to nie był mój macierzysty rejon, dlatego że ja w czasie Powstania działałem po drugiej stronie Alei Jerozolimskich. Bo szpital braci Jabłkowskich był w Śródmieściu Północ, a ja byłem w Śródmieściu Południe. Jako ciekawostka – mieliśmy do czynienia z żandarmami niemieckimi. No bo oni też tam, że tak się wyrażę, patrolowali te tereny.

  • Jak wyglądała ta – w cudzysłowie – współpraca z Niemcami?

Niech pan to wyłączy, to powiem. [?] Współpraca polegała na tym, że poza patrolami prowadzonymi przez nas przez oddziały nowo utworzonej żandarmerii brały w tym udział również oddziały żandarmerii niemieckiej. Z tym że odbywało się to wszystko w myśl umowy kapitulacyjnej podpisanej przez „Bora” Komorowskiego i generała von dem Bacha-Zalewskiego. W myśl tej umowy dochodziło do tego, że były też patrole mieszane, składające się i z polskich, i niemieckich żandarmów. Z tym że dowódcą patrolu był jednego dnia oficer żandarmerii niemieckiej, a drugiego dnia oficer żandarmerii polskiej. Myśmy zawsze mieli z tyłu za sobą żandarmów niemieckich. Zawsze najpierw szli Polacy, a z tyłu Niemcy. Po prostu uważali na nas i mieli nas na muszce. Ale współpraca ta po tej umowie kapitulacyjnej była względnie poprawna. Nawet dochodziło do tego, że myśmy chleba nie mieli, a oni nam tam jakieś kromki chleba dawali. Ale to trwało tylko siedem dni i po siedmiu dniach nas rozbroili i też wysłali do niewoli. Z tym że ja uciekłem z obozu w Pruszkowie.
  • Jak pan trafił do Pruszkowa. Czy byliście przewiezieni?

Byliśmy przewiezieni.

  • Skąd?

No właśnie od tych braci Jabłkowskich. Rozbroili nas, wsadzili w ciężarówkę i zawieźli do obozu w Pruszkowie, do pawilonu, gdzie znajdowali się akowcy. Tam już było nas mało. To były pierwsze dni października, 9 października, to już część była wywieziona do Niemiec, do obozu. Tak że tam nas nie było za dużo. Mi się udało uciec z tego obozu.

  • Gdzie pan się udał?

Moi rodzice wyszli wcześnie. Ponieważ mój ojciec był lekarzem, to Niemcy go na jakiś czas zatrudnili i później go zwolnili z tego obozu w Pruszkowie. I zatrzymał się w Pruszkowie. Tak że jakoś odnalazłem rodziców i znalazłem się z rodzicami.

  • Czyli daleko nie musiał pan uciekać?

Nie. Z tym że muszę zaznaczyć, dlaczego ja tam się znalazłem. Dlatego że chodziłem do liceum i do gimnazjum z językiem niemieckim. Ja dość dobrze znałem niemiecki. Tak że nawet mnie Niemcy zrobili Dolmetscherem, czyli tłumaczem.

  • Musiał pan dobrze znać niemiecki.

Teraz to już jest dość słabo, bo nie używam, ale mówiłem względnie poprawnie.

  • Jak zorganizował pan ucieczkę?

Rodzice powiadomili mego kolegę z kompletów maturalnych, który mieszkał stale w Pruszkowie. Jego rodzice mieli tam młyn. Niemcy zarekwirowali jego z końmi jako podwody do wywożenia rannych do Milanówka, Komorowa. I on mnie znalazł i mnie wsadził pod nosze z tymi rannymi i wywiózł mnie.
Prawdopodobnie gdybym znalazł się w niewoli, to kto wie, czy byśmy dzisiaj rozmawiali. Może bym mieszkał w Nowej Zelandii, w Kanadzie, tak jak szereg moich kolegów z Powstania. Nie przeżyłbym tego okresu moich kłopotów w PRL-u.

  • Nawiążemy jeszcze do tego. Jak długo pozostawał pan tam z rodzicami?

Trzeciego dnia po zajęciu Warszawy przez oddziały polskie i radzieckie znalazłem się w mieszkaniu u moich rodziców.

  • Czy mieszkanie było spalone?

Nie, ale było splądrowane i zniszczone. Wilcza osiem przy Mokotowskiej. Stąd ja w tych rejonach działałem w czasie Powstania. Bo to był najbliższy oddział, w którym się znalazłem.

  • Jak wyglądało później, po wyzwoleniu pana życie?

Mój ojciec chciał koniecznie, bym poszedł w jego ślady, żebym był lekarzem. Tak że byłem dwa tygodnie na medycynie, w Warszawie na ulicy Boremlowskiej, bo tam była już otwarta medycyna. Z tym że ja zrezygnowałem z tego, bo mi to zupełnie nie odpowiadało, natomiast moim marzeniem było zostanie inżynierem leśnikiem. No bo SGGW zaczęło już działać, bo to był 1945, 1946 rok. Rok tam uczęszczałem, zdałem wszystkie egzaminy, zostałem promowany na drugi rok i wysłali mnie na praktykę w Białostockie. Ja się tym wszystkim przeraziłem, bo tam nie było za bardzo bezpiecznie w tamtym okresie. I przestałem chodzić na wykłady. W związku z tym powiadomiono o tym Wojskową Komendę Rejonową, bo byłem w wieku poborowym, i dostałem powołanie do II Oficerskiej Szkoły Piechoty w Krakowie. Jako legalista pojechałem do Krakowa. I tam było przyjęcie na wydział prawa. Zapisałem się na prawo i w ten sposób uniknąłem służby wojskowej w PRL-u.

  • Czy jak pan wstępował na uczelnię na medycynę, a później na leśnictwo, to nie miał pan żadnych komplikacji?

W tamtym okresie nie. Dlatego że młodych ludzi, którzy mogli wylegitymować się maturą, można było na palcach policzyć. Bardzo chętnie widziano tych maturzystów. To były lata 1949,1946,1947, kiedy nie było takiej dyskryminacji.

  • A później?

Później skończyłem prawo – dwa lata w Krakowie, drugie dwa lata w Warszawie – zrobiłem magisterkę, no i zacząłem aplikację w sądzie. Zdałem egzamin sędziowski, byłem asesorem w sądzie bardzo długo, bo wyszła moja przeszłość akowska.

  • Przyznał się pan do swojej działalności?

Ja się przyznałem w okresie tej pierwszej odnowy. To jest chyba 1956 rok, prawda? Wtedy mnie mój dowódca znalazł, bo przeżył, i zapisał mnie do dawnego ZBoWiD-u. Byłem członkiem ZBoWiD-u. Sędzią powiatowym byłem trzydzieści kilka lat, kiedy inni byli po dziesięć, i dopiero na pięć lat przed emeryturą zostałem sędzią wojewódzkim.

  • W którym sądzie?

Sądzie Wojewódzkim dla Stołecznego Miasta Warszawy.

  • Czyli tam na…

Teraz to jest aleja Solidarności. Ostatnio byłem sędzią penitencjarnym, czyli nadzorującym wykonanie kary. Udzielającym warunkowe zwolnienia, przepustki, przerwy w wykonaniach kar. Z tym że, ponieważ kierownictwo znało mnie, nie dostawałem dzięki Bogu spraw drażliwych. Normalne kryminalne sprawy.

  • Jak sąd dowiedział się, że był pan akowcem. Bo rozumiem, że wstąpił pan do ZBoWiD-u w 1956 roku, ale to była sprawa pomiędzy panem a organizacją, a nie miejscem pracy.

Tak, ale później w wyniku tego członkowska w ZBoWiD-zie dostałem medal za Warszawę, dostałem Odznakę Grunwaldzką, no i o tym kierownictwo sądu było powiadomione. Później był Warszawski Krzyż Powstańczy, to już było zupełnie co innego. Natomiast miałem kłopoty, jak mi przysłali Krzyż Armii Krajowej z Londynu. Dlatego że ówczesne kierownictwo Ministerstwa Sprawiedliwości wychodziło z założenia, że to była odznaka nadana nie przez władze polskie, warszawskie. Jeżeli ja przyjąłem ten krzyż, to powinienem mieć zgodę ministra, a ja tej zgody nie miałem. Ale jakoś się to po kościach rozeszło.

  • Czy są jeszcze jakieś wspomnienia, o których chciałby pan powiedzieć?

[…] Ja twierdzę, że Powstanie było, mimo tej tragedii, chyba jedną z najpiękniejszych chwil mojego życia.

  • Miał pan dwadzieścia jeden lat.

Dziewiętnaście lat miałem. Więc wiek poborowy.

  • I to były najpiękniejsze lata?

Tak.

  • Czy brał pan udział bezpośrednio w walkach, w wymianie ognia?

Tak. Była wymiana ognia na stosunkowo krótkich dystansach w Dolinie Szwajcarskiej i w czasie próby nawiązania łączności z Powiślem, tam na ulicy Książęcej. Ale to była oszczędna wymiana ognia z naszej strony z uwagi na oszczędność amunicji.

  • Czy udało się panu wystrzelić te dwa naboje z lebela?

Nie. Ten lebel służył tylko do szczękania zamkiem, kiedy stało się na warcie i pytało o hasło, żeby druga strona słyszała. Wiem, że bardzo się bałem „Błyskawicy”, bo nigdy nie było wiadomo, czy ona odda jeden strzał, czy serię. Ten przerzutnik był taki dość prymitywny.

  • Wspominał pan, że dostał visa, a później parabellum szturmowe.

To parabellum szturmowe było z pierwszej wojny światowej. To był [pistolet] z taką drewnianą kolbą, którą się dokładało.

  • Czy to nie był mauser?

Chyba parabellum, wie pan, o co mi chodzi. I tam była większa ilość amunicji, chyba magazynek miał ponad dziesięć sztuk. Bo normalne parabellum miało siedem, osiem chyba, a to był większy magazynek.

  • Ładowało się przez rękojeść?

Tak. A vis to był od policji granatowej wzięty, z posterunku. Komisariat policji był na Mokotowskiej. Myśmy go tam zajęli. Zresztą część tych policjantów, jak się okazało, współpracowała z Armią Krajową.

  • Dużo ich współpracowało?

Tak. Oni później zostali przyjęci do naszego oddziału. Ale dwóch, czy trzech nie, no to im się zabrało te visy.

  • Trochę zaskakuje mnie, że policja miała visy. Myślałem, że mieli pistolety mniejszego kalibru.

Granatowa policja miała visy. Przynajmniej na tym komisariacie. Ale na ogół Niemcy przecież visów nie używali. Później tam Radom robił.

  • Czy z waszego oddziału, z waszych szturmowych jednostek, dużo było rannych, zabitych?

Dużo. Ja albo drugiego, albo trzeciego dnia Powstania jako dziewiętnastoletni chłopak osiwiałem. W ciągu kilku godzin. A to wyglądało w ten sposób, że budowaliśmy barykadę – Wilcza, w poprzek Alei Ujazdowskich. Polegało to na tym, że rzucało się płyty chodnikowe i szło się w kierunku drugiej strony. Kolega stał ode mnie metr i snajper z okolic parku Ujazdowskiego strzelił mu w głowę, i jego mózg na mnie wypłynął. Ja w ciągu kilku godzin zostałem siwiuteńki. Tak że nawet później, jak już byłem młodym sędzią, to miałem pseudonim „biały sędzia”.

  • Czyli ta siwizna, którą w tej chwili widzimy, to nie jest siwizna starości?

Nie, to siwizna przeżycia. To pamiątka po Powstaniu. Ale mimo to wspominam Powstanie bardzo pozytywnie. Z mojego prywatnego punktu widzenia to były piękne chwile po czterech latach okupacji. Mimo głodu, brudu.



Warszawa, 14 czerwca 2010 roku
Rozmowę przeprowadził Mieczysław Rybicki
Janusz Szrotki Pseudonim: „Późniak” Stopień: strzelec, st. strzelec z cenzusem, kapral z cenzusem Formacja: Korpus Bezpieczeństwa, pluton „Żarskiego” Dzielnica: Śródmieście Południowe

Zobacz także

Nasz newsletter