Józefa Leokadia Piltz „Dziunia”, „Kozak”, „Kozaczek”

Archiwum Historii Mówionej

Nazywam się Józefa Leokadia Piltz, z domu Kosieradzka.

  • Gdzie pani była podczas Powstania?

Zaczęłam Powstanie na Rynku Starego Miasta, przy aptece.

  • W momencie wybuchu wojny miała pani trzynaście lat. Co pani pamięta ze swojego dzieciństwa sprzed wojny? Gdzie pani mieszkała, gdzie pani chodziła do szkoły?

Mieszkałam na Zakroczymskiej 3 mieszkania 10. Do szkoły chodziłam na Rybaki, [szkoły pod kierownictwem] Marii Tańskiej. Może to wpłynęło troszeczkę na moje zachowanie się, bo ona była bardzo dzielna, prawda, [to znaczy] Emila Plater, [szkoła była imienia] Emilii Plater, na Rybakach.

  • Dzieci znały jej historię, tak? Zdaje się, że to też wpłynęło na pani postawę.

Bardzo dużo, bardzo dużo. Poza tym byłam wychowana religijnie, [właściwie] nie religijnie, przepraszam, [ale] patriotycznie, może to będzie lepsze powiedzenie.

  • Co oznaczało patriotyczne wychowanie?

Ojciec, to znaczy on razem z babcią... Jak babcia zabierała mnie do siebie czy służąca przychodziła, zabierała mnie do babci, to żeśmy rozmawiały, dosyć dużo mi opowiadała o historii Polski, jak to powiedzieć... [Byłam] wnuczka pierwsza, może to było [istotne, babcia] bardzo mnie lubiła. Ponieważ miałam też jej imię, bo to pierwsze dziecko, jej syn pierworodny to był mój ojciec, a ja byłam też pierwsza, więc to imię szło. Prosiła mnie, że jak ja będę miała [dziecko], jak dorosnę, to żeby mój syn tak samo się nazywał, syn czy córka, żeby miało to samo imię.

  • Taka tradycja rodzinna.

Tak, tradycja rodzinna.

  • Czy właśnie jakieś obchody, jakieś rocznice…

Pamiętam, że w czasie przed wojną, ponieważ mój ojciec należał do ochotników z osiemnastego roku, do tej organizacji, więc na 3 maja mama mnie ubierała w granatową spódniczkę, bluzeczkę białą z marynarskim kołnierzem. [Ponadto] ponieważ miałam ładne włoski blond, taki platynowy blond, nie jasne, żółte czy coś, zakładała mi dużą kokardę na głowę. Dostawaliśmy puszkę, mój ojciec zakładał wtenczas ten swój mundur, który oni mieli jako ochotnicy, zakładał mundur i dostawaliśmy puszkę, która była zaplombowana i żeśmy zbierali pieniążki. Dostawaliśmy dzielnicę, przeważnie to był Ogród Saski, na tyłach od Marszałkowskiej. W tej chwili nie mogę dokładnie powiedzieć, ale to był ten odcinek. Dawali nam odcinek, no i nasza puszka była zawsze największa i najwięcej pieniążków żeśmy zbierali.

  • Na co te pieniądze szły?

Te pieniądze szły na organizacje wojskowe, do których ojciec należał, czy na Macierz Szkolną. W tej chwili już nie mogę pani powiedzieć dokładnie, jak to było, na co żeśmy w tym czasie zbierali, ale to były organizacyjne pieniądze. Pieniądze na jakiś cel, którego w tej chwili nie pamiętam, czy to była Macierz Szkolna, czy to było może na jakieś inne cele, na które organizacja zbierała. Puszki były zaplombowane.

  • Czy pani pamięta, jak w szkole…

Chodziłam do Emilii Plater, szkoła była pod tym wezwaniem, szkoła była na Rybakach. Było też tak samo wychowanie bardzo patriotyczne. Wszystkie rocznice były obchodzone bardzo... jak to powiedzieć po polsku... uroczyście (szukałam tego słowa), uroczyście to było wszystko zorganizowane i wszystkie te obchody… Ja pamiętam, teraz mi się jeszcze przypomina, że w tych czasach, przypuśćmy, Emilia Plater bardzo mi się podobała, jej historia życia, więc starałam się naprawdę, nie żartuję, starałam się też być tak samo bardzo taką jakąś... coś zrobić dla tej Polski. Naturalnie wojny nie było, bo w tym czasie był spokój, ale coś [chciałam] zrobić dla tego kraju. Takie były moje marzenia od dziecka. Coś zrobić dla dobra ludzkości.

  • Czy pani należała do harcerstwa przed wojną?

Tak, należałam przed wojną.

  • W szkole była drużyna?

Tak, było harcerstwo.

  • Co pani pamięta z działań harcerskich?

Przede wszystkim zbiórki. Wychowanie bardzo było patriotyczne – może to będzie lepsze słowo – bardzo patriotyczne. Poza tym pomagaliśmy, moja szkoła pomagała młodzieży na wschodzie. Też korespondowaliśmy z tą szkołą, żeśmy swoje rzeczy, jakieś upominki im posyłali. Poza tym tam też było dosyć ciężko, więc tak samo żeśmy posyłali, zbierali, były zbiórki specjalne, żeby pomóc szkołom na wschodzie, które były. Nie pamiętam, z jaką szkołą myśmy korespondowały, ale oni przesyłali nam swoje zabawki, takie swoje, to ze szkoły pamiętam, a my żeśmy znowuż posyłali dla nich książki, zeszyty, materiały piśmienne, ołówki, kredki. To się zbierało i [wysyłało] paczkami. Nie pamiętam, która to była szkoła, z którą nasza klasa korespondowała, ale wiem, że były szkoły. W każdym razie moja szkoła na Rybakach prowadziła wymianę młodzieży, znaczy wymianę młodzieży ze wschodem. W tych szkołach... Nie pamiętam, gdzie to było, które szkoły, proszę mnie nie pytać, ale w każdym bądź razie, pamiętam tylko, [że] była korespondencja.

  • Teraz ta część Warszawy się bardzo zmieniła. Jak wyglądała szkoła na Rybakach?

Na Rybakach był bardzo ładny budynek. Mnie się zdaje, że on jest zburzony, on był zburzony. Nie byłam po Powstaniu, nie byłam w tamtych stronach, tak że nie mogę powiedzieć, jak to wygląda.

  • Nie ma tej ulicy.

Nie ma śladu. Wiem tylko tyle, że Niemcy razem z „ukraińcami”, którzy byli bardzo paskudni, zachowali się [tak], że nawet Niemcy bronili Polaków, bo „ukraińcy”, [jak] się dowiedziałam, przed szkołą naszą jak wyciągali ludzi, to Niemcy musieli bronić Polaków, bo „ukraińcy” bili właśnie ludność cywilną.

  • Kiedy to się działo?

Teraz, w naszym Powstaniu, w czasie Powstania.

  • Czy pani pamięta wybuch II wojny światowej? Jak to wyglądało?

Naturalnie, że tak. Więc myśmy byli na wakacjach. Wróciliśmy po wakacjach i jest wojna. Ojciec spotkał (nie był jego rocznik do poboru, ale też oczekiwał tego, że pójdzie) swoich kolegów [idących] przez Warszawę, jeszcze z wojska... Pamiętam tylko jednego z panów, który był, nawet mieszkał u nas przez parę dni w wojnę, jak wojna wybuchła.

  • W trzydziestym dziewiątym?

Tylko że spotkał kolegę i przyszedł, i wiem, że mieszkał u nas przez parę dni, nie poszedł dalej. Tak że nie wiemy, co się z nim stało, też nie pamiętam jego nazwiska ani nic. Ale akurat [to był ojca] kolega, razem byli na froncie w osiemnastym roku. Ojca mojego nie wołali, rocznik jego nie został powołany. Już nie było, mi się zdaje, czasu, bo w każdym razie był młody jeszcze, ale nie był w wieku poborowym.

  • Czy pani pamięta jakieś walki, bombardowania? Czy pani dom ucierpiał?

Straszne bombardowania. Jedno z takich bombardowań... Nas była piątka w domu. Ja byłam najstarsza, braciszek w trzydziestym ósmym roku się urodził, w trzydziestym dziewiątym miał roczek. Mamusia zapomniała wziąć... bo drugie piętro, żeśmy mieszkali na drugim piętrze, więc musiała wejść na górę, bo zapomniała buciki czy coś. I w tym momencie upada bomba. Jedna upadła z jednej strony domu, na podwórze, a druga na ulicy. I mama z drugiego piętra znalazła się na dole. Ponieważ mama była trochę mniejsza, wzrostu mniejszego jak ja, może teraz troszkę jak ja, troszeczkę, ale była mojego wzrostu i szczuplutka, tak że jak ją wyrzuciło z drugiego piętra, mama zemdlała. Potem, po odwołaniu alarmu żeśmy szukali, bo mama poszła po buciki, bo zapomniałam wziąć czy nie wzięła dla synka. Więc spadła, tak że nie mogliśmy mamę ocucić, bo była nieprzytomna, ale odzyskała później przytomność. Nie była nigdy tęgą osobą, nie pamiętam, żeby była, tylko była normalna, ale później schudła bardzo.

  • Po tych przeżyciach.

Po przeżyciach tego wszystkiego.

  • Czyli mieszkanie zostało zniszczone.

Mieszkanie nie dosłownie, bo jedna bomba upadła na podwórko, a druga na ulicę. Tylko ten podmuch, a mama akurat była, tak że spadła i dosyć przeżyła to fizycznie.

  • Co pani czuła, jak te bomby nagle leciały z nieba?

Proszę pani, jest strach przede wszystkim. Ponieważ ja nie należałam do tych ludzi, że byłam przestraszona tym wszystkim. Jest wojna, pierwszy raz przeżywałam coś takiego. Martwiłam się i o ojca, i o mamę, bo byłam najstarsza. Ojciec też miał kłopoty ze zdrowiem... Nie to było w Powstanie, przed Powstaniem, ale w tym czasie o mamę żeśmy się martwili. No i nas była piątka. Ja byłam najstarsza i braciszek urodził się w trzydziestym ósmym roku, bodajże we wrześniu, więc roczek miał.

  • Skończyła się obrona w trzydziestym dziewiątym roku, zaczęła się okupacja. Co pani w czasie okupacji robiła, chodziła pani do szkoły?

Od samego początku, naturalnie, proszę pani. Niemcy nie pozwolili nam mieć wyższe wykształcenie czy gimnazjum.

  • Którą klasę pani skończyła w trzydziestym dziewiątym roku?

Proszę pani, ja należałam do tych osób, których nie wolno było przerzucać z klasy do klasy, znaczy wyżej. Ponieważ ja miałam większe wiadomości niżeli, prawda… Od razu właściwie poszłam do szkoły do drugiej klasy. Tak że już o jeden rok byłam wyżej.

  • Ale skończyła pani podstawową szkołę przed wojną?

Nie, w czasie wojny, w czasie wojny.

  • I wróciła pani do tej swojej szkoły...

Nie, nie wróciłam do tej swojej szkoły, bo nasza szkoła była zbombardowana, może nie dosłownie, ale nie mogłyśmy tam być, bo tam byli Niemcy, więc myśmy przenieśli...

  • Niemcy zajęli budynek, tak?

Tak, tak że myśmy mieli wykłady na Żoliborzu przy w parku Traugutta... Wie pani, też nie powiem, jak to się nazywało, gdzie to było, bo to nie było w szkołach normalnych. W każdym bądź razie stamtąd od razu idę do prywatnej szkoły, do gimnazjum. Po skończeniu siódmej klasy czy tam szóstej klasy zostaję zapisana do prywatnej szkoły, która była na Kilińskiego 3. Rodzice płacili.

  • I to była jakaś szkoła legalnie działająca?

To było gimnazjum. Tak, znaczy nie wolno było mieć... Proszę pani, nie wiem, może tu ludzie nie rozumieją tego, jak my żeśmy się uczyli.

  • Wiemy o tym, że Niemcy nie pozwalali się uczyć.

To było prywatne, czyli rodzice musieli płacić (już nie pamiętam ile, to dosyć drogo kosztowało), nauczyciele przyjeżdżali... Tak że moje studia nie były normalne w [tym] znaczeniu, że pani miała rok, [który] przeszedł i pani miała program, [ale] program mógł być zrobiony dużo szybciej niżeli [w normalnych warunkach], bo tak się właśnie działo. Po danym programie szedł następny program, wyżej i tak dalej. To była szkoła prywatna, dawne [gimnazjum] Koziorowskiej czy coś, już nie pamiętam nazwiska. To było na Kilińskiego 3, tam gdzie wybuchł ten czołg.

  • To było prywatne, ale jako jaka szkoła działało oficjalnie?

Handlówka, szkoła handlowa, tak. Ale wszystkie przedmioty były normalne. Nauczyciele przyjeżdżali, dawali nam lekcje. Książka do nauki była dzielona na kartki, te kartki pani zbierała i potem następne pokolenie dostawało tę książeczkę. Też płaciło się za to, już tego nie pamiętam, jak to rodzice załatwiali, czy podręczniki żeśmy dostawali... Przechodziło z jednego roku na drugi, ale były kartki. To było prywatne gimnazjum.
  • Z czego utrzymywała się pani rodzina?

To mi trudno powiedzieć, tego nawet pani nie będę mogła odpowiedzieć. Wiem, że chleb był na stole.

  • Bo właśnie chciałam zapytać, jak się zmieniło pani życie przedwojenne w porównaniu z okupacyjnym?

Proszę pani, ja byłam patriotycznie wychowana, prawda. To co Niemcy zrobili, to co Niemcy robili, ponieważ oni troszeczkę się bali tej naszej dzielnicy (to jest Nowe Miasto, Stare Miasto, tutaj, gdzie ja mieszkałam)...

  • Z czego pani sądzi, że się bali?

Wie pani, w dzielnicy, gdzie mieszkałam, tego może nie było, ale były tam jakieś inne ulice, też pani nie powiem, jak się nazywały... Może Hania będzie więcej pamiętała tę dzielnicę, bo ona tam chodziła do szkoły, a ja tam w tej szkole byłam po południu na wykładach. Pomoc... Ja zawsze gdzieś musiałam pomagać. Tam było przedszkole, ja tam do tego przedszkola chodziłam, jak byłam malutka. To były moje pierwsze lata, tam mama zaprowadzała nas do tej szkoły. Hania do tej szkoły też chodziła. Ja byłam [tam] z innego punktu widzenia, ale tam byłam i tam pomagałam nauczycielce bardzo, bo byłam jedna z tych starszych. Tam przedstawienia żeśmy robili z dziećmi, pomagałam nauczycielce. Po prostu to była moja chęć pomocy. Nie wiem, coś takiego miałam w sobie, że właściwie od małego dziecka pomagam ludziom, do tej pory.

  • Czy pani drużyna harcerska jakoś się odnalazła w czasie okupacji?

Tak, też, ale myśmy miały zbiórki... To była znowuż inna historia. Poza szkołą, poza wszystkim, to żeśmy miały jeszcze zbiórki potajemnie, tak samo, tylko wolno było zbierać się piątkami. Jeśli pani chodzi o ten okres... Więc moje wykształcenie, nauka robienia zastrzyków czy pierwsza pomoc, odbywała się na Pradze w szkole. Jak się to ulica nazywała, to nie pamiętam, ale [było] przejście przez most Kierbedzia, za ogrodem zoologicznym była ulica (jak się nazywała, ja tego pani też nie powiem, bo nie pamiętam). Skręcałam w lewo i do końca tej ulicy po lewej stronie byli Niemcy, tam mieli swoje jakieś tam biura, a po prawej stronie była szkoła. Ponieważ ja byłam w tym wieku szkolnym, to ja mogłam tam [chodzić, nie budząc podejrzeń]. Tam miałyśmy wszystkie wykłady, jeśli chodzi o pierwszą pomoc. Robienie zastrzyków, pierwszych opatrunków, [rozpoznawanie] złamań czy coś takiego. To szły kursy, że w razie czego pierwsza pomoc.

  • To było w ramach harcerstwa, tak?

Tak, w ramach harcerstwa.

  • Czy pani pamięta, w którym to roku było?

To będzie rok czterdziesty, czterdziesty pierwszy, do samego Powstania. Proszę pani, do samego Powstania tam żeśmy miały, bo ciągle było coś nowego.

  • Czy pani się zastanawiała, po co się pani tego uczy?

Byłam wychowana patriotycznie. „Dziadek” Piłsudski, przypuśćmy, i ojca… Może powiedziałabym trochę inaczej, że moje było… O Emilii Plater – za dużo czytałam, może się na niej wzorowałam.

  • Czy pani wiedziała, że to się przyda do walki z Niemcami? Tak pani myślała?

Nie, ja nie myślałam o Niemcach. Jakbym mogła ich tłuc, to bym ich tłukła. Poza tym jeszcze ratowałam Żydów, bo było getto.

  • Niedaleko pani szkoły.

Na mojej ulicy, akurat pomiędzy kościołem, bo to jest Zakroczymska i Freta, tam był mur. I tam Żydzi przeskakiwali przez ten mur, przechodzili. Ja nie mówię, że to było jednego dnia, ale w ciągu tego okresu, gdzie był ten mur, to siedmioro żydowskich dzieci, które przeskoczyły, chowałam... To znaczy wyciągałam, jak przeszli, jeśli mogłam. Bo ja nie mówię, że to się działo tak… Przeszedł, to zabierałam go do drugiego budynku, tam mogłam [go ukryć]. Bo z dozorcą rozmawiałam, tam była taka komórka. I tam on czekał na wieczór, na zachód słońca, bo była godzina policyjna. Wtenczas ja ryzykowałam (to było parę razy, wystarczyło siedem razy w czasie tego okresu), przeprowadziłam tego, to dziecko do sióstr sakramentek, które były na Nowym Mieście. A tam znowuż miałam... Wstąpiła do tego zakonu rodziców [kuzynka] (ona była starsza ode mnie dużo), bo jej narzeczony zginął w czasie wojny, w trzydziestym dziewiątym roku. Jak ona się dowiedziała o tym, to żeśmy przygotowały dzieci do Pierwszej Komunii i ona później wstąpiła do tego klasztoru, do tych sióstr sakramentek (zdaje się, one tak się nazywały). I ja tam te dzieci żydowskie zaprowadzałam. W sumie razem, w tym okresie... Bo to był okres, kiedy to getto łączyło się z kościołem i z moją ulicą, a później oni cofnęli to. Potem znowu Polacy mieszkali tam (znaczy wyznania katolickiego, bo [Żydzi] to niby też Polacy, tak, to Żydów przenieśli dalej od naszego odcinka, to już nie mogłam być, nie byłam tam w tym czasie. Ale dopóki był ten mur, to w sumie razem siedmiu chłopców uratowałam i zaprowadziłam do… Jak przeszedł, to musiałam go schować w domu, gdzie dozorca wiedział o tym, to była taka komórka. Musiał poczekać. Naturalnie trzeba było troszeczkę dać wody czy tam pić, jeść, to do mamy przychodziłam, to mama mi szykowała kanapki, żeby coś zrobić.
Proszę pani, trudno mi w tej chwili [odpowiadać]. Pani mnie się pyta, mi to wszystko stoi w oczach i to, co ja pani mówię, więc to jest… Naprawdę, żeśmy [wiele] przeżyli, pomagając im też, tak samo, pomimo żeśmy… [Niemcy] się trochę bali naszej dzielnicy. W tej dzielnicy [była] Starówka cała, to pani nieczęsto zobaczyła Niemca, to było bardzo rzadko. Ale nasza policja też nie była zbyt bardzo... No, nie wiem, na pewno byli, żeby ochronić, i to, co mógł policjant zrobić, żeby panią chronić... Bo raz taki wypadek miałam, że pomógł mi ten policjant, bo ja później zabrałam to dziecko od niego. To dziecko przeskoczyło i akurat szedł policjant w mundurze. I zabrał. To ja sobie poszłam za nim, bo to dziecko płakało. No ile ten chłopiec miał, pięć, sześć lat, tak. I on mi oddał, zostawił mi to dziecko i poszedł, zniknął. Ponieważ to była dzielnica, że tam Niemców nie było w naszej dzielnicy, jeśli chodzi o Starówkę. Ja nie widziałam. Właściwie jak podjeżdżał... To inna historia mojego życia, co się stało też.
Konspiracja. Proszę panią, byłam w konspiracji. Byłam szkolona w konspiracji, też tak samo. Poza nauką, prawda... Rodzice kładli duży nacisk na to, żebym miała lekcje zrobione, to wszystko. Ponieważ byłam dosyć zdolna, nie potrzebowałam mieć… Dosłownie jednego razu, dla przykładu podaję, jeśliby pani mogła... Znaczy dostałam za to dwóję, dlatego że miałam pamięć wzrokową. Jak ja przeczytałam, to jak przyszłam na wykład, to znaczy do szkoły, i akurat mnie się nauczycielka spytała, co było, no to ja dosłownie tak jak było napisane w książce, to ja jej to powiedziałam. I dwóję za to dostałam, bo tak się nie mówi, trzeba było powiedzieć swoimi słowami. No więc człowiek się uczył.

  • Ale wracając do tych żydowskich dzieci. Co panią powodowało? To przecież było karane.

Bardzo było karane. Proszę pani, właśnie to, że było karane, no a ja mieszkałam w dzielnicy takiej, że Polacy nie wydawali, prawda, żeby mnie ktoś wydał, że to zrobiłam... Zresztą to było tak zrobione, że… W dzielnicy, w której mieszkałam, to jest na wprost, był szpital Józefa Piłsudskiego, zakaźny, wojskowy. W tym roku nie byłam tam, tak że nie wiem, jak to teraz wygląda. Ale to był szpital wojskowy, zakaźny szpital wojskowy Józefa Piłsudskiego, przed wojną.

  • Czy ludzie byli solidarni?

Pokoje, które zostały niezburzone, to tam mieszkali ludzie. Postawili sobie piecyki i tam mogli mieszkać, dopóki nie znaleźli jakiegoś innego pomieszczenia. Ale jeśli chodzi o ten [okres] zaraz po wojnie, to tam było dosyć sporo [ludzi] z domów, które były w innych dzielnicach. Tam były duże pokoje, przegradzali i mieli możność przeżyć tę zimę.

  • Czy pani pamięta powstanie w getcie? Widziała pani te płonące domy?

Proszę pani, byłam sama tą, która donosiła im broń, więc niech oni nie mówią... A oni walczyć nie chcieli. Nasze oddziały…

  • Jak to było z tą bronią?

Z bronią, przenoszeniem broni? Podając im, bo oni mieli broni, to ja donosiłam z magazynu…

  • A skąd ją pani miała?

A proszę pani, to też niby dowiedziałam się o tym w Powstaniu. Moją całą „szturmówkę” uzbroiłam właśnie z magazynu, które były… Spotkałam tego swojego instruktora broni…

  • Jakiego instruktora? Tego harcerskiego, skąd instruktora?

Instruktora... Z harcerstwa... To była część harcerstwa, przecież nie chodziliśmy w mundurkach ani nic, tylko każdy chodzi tak [jak zawsze]. [Spotkałam] tego starszego [instruktora], bo on wiedział, gdzie ten magazyn jest, ja nie wiedziałam. Bo ja przenosiłam broń to też, tak samo, jeśli była jakaś... My odskakujemy, ale wszystko jedno, jak pani chce, niech pani zadaje pytania.

  • Po kolei. Pani była najpierw w harcerstwie, tak.

Cały czas w harcerstwie.

  • Szkoliła się pani, jak robić opatrunki…

Piątki, piątki, piątkami.

  • Czy obchodzenie się z bronią też należało do tych szkoleń?

To był osobny dział, prawda, to był osobny dział i osobne to, co z bronią, jak ją rozładować, naładować. Poza tym tak samo miałyśmy kursy zakładania elektryczności, zakładania telefonów. Nie wiem, ja byłam taka... Mogę powiedzieć, wszędzie wszystko, co potrzeba było, to ja wszystkiego się uczyłam. Bardzo pomogło mnie to w Powstaniu.

  • Dobrze, a ten magazyn broni. Kiedy pani się o nim dowiedziała?

Dowiedziałam się dopiero później, po Powstaniu, po wszystkim, że to był magazyn. Ja nie wiedziałam, gdzie ja szłam. W tej chwili mogę tylko pani wytłumaczyć, gdzie to było.

  • Bardzo proszę.

Na wprost Kilińskiego, od Długiej (na Długiej były budynki) na wprost Kilińskiego był dom, który był przechodni. Weszła pani do tego budynku i tam było parę podwórek, bo były ogrodzone. Jedno z tych środkowych przejść... Jak się ta ulica nazywała, i gdzie ona wychodziła do dzisiaj pani nie powiem. Świętojerska była tu... Czy to była Świętojańska, czy Świętojerska, nie wiem. Ale jak pani wyszła z Długiej, na wprost Kilińskiego, przez ten budynek, to tam na drugim podwórku, na samej górze, na piąte czy tam któreś piętro, które było, to tam był magazyn tej broni. To ja się dopiero dowiedziałam w Powstaniu.

  • A pani tam chodziła jeszcze przed Powstaniem?

Tam byłam raz czy dwa, ale nie wiedziałam, że tam jest magazyn. Bo ja stamtąd dostałam dla mojej „szturmówki”... To też następna historia...

  • Ale mówmy po kolei. Skąd pani miała broń do getta? Właśnie stamtąd?

Nie, ja dostawałam... Do getta to ja dostawałam nie z magazynu. Ja się dopiero później…

  • Od kogo?

W moim oddziale, tam gdzie ja należałam, to dostawałam telefon, że mam się zgłosić, tu i tu mam być. Rodzice też nie wiedzieli o tym, że ja jestem [w konspiracji]. Może ojciec troszeczkę patrzył przez palce…

  • Ale pani oddział to był ten oddział harcerski?

To był jeden z harcerskich oddziałów. Ja się nazywał, też pani nie powiem.

  • Dobrze, dostawała pani telefon, że pani ma być gdzieś, tak? I wtedy pani dostawała broń?

To zależy, na co była. Bo mogły być jakieś zbiórki specjalne czy coś specjalnego ode mnie chcą. Poza tym – teraz mnie się przypomina – poza nauką, poza harcerstwem i jeszcze te wszystkie [sprawy], to ja jeszcze pracowałam bezinteresownie, jeśli chodzi o „Patronat”. Pani wie, co to było?

  • Nie.

Może pani pierwszy raz słyszy. Więc w Warszawie była organizacja, która pomagała cywilnej ludności.

  • Tak. I więźniom.

To tam mnie też wciągnęli, nie wiem, w jaki sposób. A jak ja dałam radę i uczyć się, i chodzić na zbiórki, i robić piątki, znaczy organizować te piątki z dziewczętami. Więc one miały przepuśćmy pracę [takie jak] roznoszenie tych... no pamfletów.

  • Gazetek.

Gazetek. Takich, które wychodziły, wiadomości żeśmy mieli. Bo to był znowuż inny dział, z którym ja nie miałam nic wspólnego. Ale jeśli chodzi o rozprowadzenie, to, przypuśćmy, ja dostawałam paczkę i musiałam tym dziewczynkom dać i one rozprowadzały to już dalej.

  • Czyli tak to się odbywało, że pani dostawała telefon do domu, że ma się pani stawić. Gdzieś tam się stawiała i wtedy…

Tak. Ja wiem, że „Patronat” to była organizacja z cywilnych, prawda, ale harcerstwo też tak samo. Nie wiedząc o tym…

  • Ale ta broń i getto – chciałabym, żeby pani nam opowiedziała, komu pani w getcie tę broń przekazywała? Czy to już było w czasie powstania czy przed?

Nie, to było przed powstaniem, jak było jakieś takie, ja nie wiem… Nawet na naukę, to ja nie wiedziałam o tym. Ja się dopiero w Powstaniu [Warszawskim] zorientowałam, jak spotkałam tego instruktora (może później będę opowiadała o tym). I on mi powiedział wtedy, że my jesteśmy... żeby bron... skąd broń mam... Kazał mi iść w to miejsce i tam dostałam dwa karabiny dla mojej „szturmówki”.

  • To już w powstanie?

To już w powstanie.

  • Ale czy pani pamięta konkretnie, jak pani do getta nosiła. Czy wchodziła pani do getta do środka?

Ja byłam raz, proszę pani. Raz byłam.

  • Jak się pani tam dostała?

To było straszne. Nie, bo można było przejść... Przez jakieś tam piwnice pani szła, gdzie były tam te rzeczy. To było też pod takim bardzo ścisłym [nadzorem], nie każdy tam mógł być, prawda. Ale ponieważ mi wierzyli… Nie pamiętam dlaczego, w jakiej sytuacji ja byłam tam pierwszy raz, jak ja weszłam do tego getta, jak mnie kazali tam po coś [wejść]. Nie pamiętam, co to było.

  • To też był taki rozkaz, że pani musiała to zrobić?

Wie pani, dostawałam takie czy rozmaite inne. Rok przed Powstaniem Warszawskim zostałam wysłana przez „Patronat” z dziećmi. W pociągu, bo kazali mi się zgłosić tam, jechałam jako instruktorka na wieś. To było rok przed Powstaniem.

  • Na takie kolonie?

Na kolonie, tak. I mnie wybrali, żebym była jedną z tych prowadzących. Jak się zgłosiłam do tego... Znaczy w pociągu komendant z harcerstwa, który później był rozstrzelany, bo ktoś się go…

  • Czy pani pamięta jego nazwisko albo pseudonim?

Tylko mogę pani powiedzieć, że był szczupły, wysoki i przystojny, ale niestety nazwiska nie pamiętam. Tak że jak weszłam do pociągu... Bo to były znowuż inne organizacje, [które] organizowały kolonie dla dzieci. To była też bardzo dobra myśl, zabranie dzieci z Warszawy, i wyjechaliśmy na wieś. I tam w tych szkołach żeśmy dostawali łóżeczka, spanie. Znaczy ja byłam jeden, jedyny raz. Bodajże to był rok przed Powstaniem. To był ten jeden jedyny raz, jak ja… Ta organizacja „Patronat” się nazywała i z „Patronatu” kazali mi, [zapytali] mnie, czy ja się zgadzam na to, ponieważ ja też pracowałam kiedyś z młodzieżą i przedtem, już tak cały czas.
Tak że poza szkołą jak ja dałam radę to wszystko zrobić, nie wiem. Proszę pani, naprawdę czasami się zastanawiam, czy to bajka. Bo tak naprawdę nie było możliwością... Jak ja sobie przypomnę, jak ja dałam radę w tym czasie: konspiracja, same kursy, załatwianie rozmaitych takich czy innych rzeczy. Proszę panią, byłam osobą, która przerzuciła… Polacy odkryli… Niemcy rzucali specjalne rakiety na Anglię?

  • Tak, V1 i V2.

Polacy, polski wywiad AK wynalazło, co było, i dostałam pakiet do przeniesienia [w miejsce], gdzie jest Belweder, w tym miejscu. Nawet nie pamiętam... [...] W każdym bądź razie niedaleko Belwederu. Tu Belweder po tej stronie, pani przeszła parę takich domków, uliczkami pani przeszła, blisko placu Unii Lubelskiej...
  • Ulica Bagatela.

Bagatela, tak, ale to nie było na samej Bagateli. Tylko ten okres Powstania, znaczy przed Powstaniem, dostaję pakiet, znaczy mam przenieść list, coś miałam przenieść. To nie jest duża koperta, coś takiego do przeniesienia. Poprosiłam swoją koleżankę, która była z mojej klasy, wyższa ode mnie, szczupła, to pamiętam, bodajże nazywała się Krysia Cybulska (mogę się mylić, ale coś takiego) Zadzwoniłam do niej i mówię: „Chodź, pójdziemy na spacerek”. Ja miałam przekazać list na Chocimską. To jest Chocimska 31, mnie się zdaje. W każdym bądź razie to jest okupacja, tak, dostaję przeniesienie papierów jakichś tam do służącej.

  • Ktoś to pani dał, tak. Ktoś się z panią spotkał.

Ja nie znałam tych ludzi. Oni mnie zdali. Ja dostawałam tylko rozkazy i [miałam] robić dalej. Ale jedna z takich moich prac to było przeniesienie... Bo ja się później dowiedziałam. Skąd? Z książki. Bo mi nikt tego nie powiedział. Dopiero dostaję książkę i czytam i oczom własnym nie wierzę, że to opisują o mnie. Przeniosłam papiery do tej służącej, a ta służąca miała znowuż kontakt, bo ona pracowała jako służąca u jakiegoś wysokiego [oficera] niemieckiego (nie wiem, majora czy tam w jakim stopniu, tego nie wiedziałam). Dostałam paczkę dla niej, ten list do przeniesienia. Więc zabrałam tę Krysię i żeśmy poszły razem, bo nie wiedziałam, nie znam tej dzielnicy. Przed wojną nawet tam nie byłam w tej dzielnicy. Więc żeśmy poszły na to piętro i ja to jej oddałam i ona przekazała to dalej. Bo poszły papiery… À propos... coś takiego, nie pamiętam, że Polacy odkryli i trzeba było wysłać. Już w tej chwili nie pamiętam, co to było. Coś bardzo ważnego...

  • Ale czy ciągle pani to robiła jako harcerka, tak? Czy należała pani do jakiejś innej organizacji niż tylko…

Nie, to było harcerstwo, to było harcerstwo. Ale to było harcerstwo [tajne], myśmy nie miały zbiórek, tak jak normalnie było. Po dwie, trzy tam żeśmy się zbierały, przeważnie, na wszystkich takich kursach i tak dalej. Poza tym była organizacja „Patronat”, to pani mówiłam, to była cywilna, gdzie mnie tam też wciągnęli. Przecież proszę sobie wyobrazić, i nauka, i to wszystko, jak ja to dałam radę zrobić, będąc... No, trudno się pani chwalić, co pani zrobiła.

  • Ale to nie chwalenie, tylko pani nam pisze historię. Proszę pani, czy przed Powstaniem pani czuła, że będzie Powstanie? Czy ktoś mówił, że coś takiego ma być?

Proszę pani, był taki moment, że to już było… Aha, Niemcy chcieli, żeby wszyscy Polacy wyszli i kopali rowy, bo się Rosjanie [zbliżali]. Oni wyznaczyli... Też pani dokładnie nie powiem, jak to było, ale Warszawa nie stanęła i tam się nie zgłosiła.

  • To mężczyźni mieli się zgłosić.

Powinni być mężczyźni do kopania rowów i tak dalej. Nikt się nie zgłosił na to, gdzie oni byli bardzo… To było tuż przed Powstaniem.

  • Ale czy pani się spodziewała, że coś się szykuje w Warszawie? Czy było coś niezwykłego?

Musiało... Wie pani, coś było... Wie pani, to nie było to, że się musiało... Myśmy mieli zbiórkę już przed tym, że coś będzie. To było dwa czy trzy dni przed Powstaniem. Ponieważ mój okręg był za Wisłą, właśnie tam, gdzie w tej szkole [były szkolenia], tam się miałam zgłosić. Pierwszy raz się zgłosiłam w bucikach i tak… Znaczy specjalnie przygotowana – na dwa, trzy dni powiedzieli [by] być przygotowanym. Rodzice nie wiedzieli o tym, że mnie nie będzie w domu. Ale już założyłam inne, nie pantofelki, tylko inne buciki na płaskim obcasie, torbę z jedzeniem, coś takiego, woda, te rzeczy. I tam się zgłosiłam. No to tam żeśmy byli przez jakieś parę godzin i nas wszystkich zwolnili.

  • Czy pani pamięta, jak się nazywała jakaś pani zwierzchniczka tam w harcerstwie, jaki pseudonim miała?

Jedna była pseudo... „Zbyszewska”. Możliwe, wie pani. W tej chwili to ja z nazwiskami jestem na bakier, jeśli mam być szczerą. Ja byłam number girl, wie pani, tylko. Jak ja pracowałam już tu w Kanadzie, to wychodzi z konspiracji ze wszystkich [takich doświadczeń] – ja nazwisk nie pamiętam. Ja miałam specjalnie brainwash zrobiony, jeśli chodzi o nazwiska. Więc ja byłam... Przypuśćmy, ja miałam swoją sekcję. Ja byłam „budżetowym” kontrolerem. Ja miałam przed sobą licznik. Szkoły były numerowane, więc mnie było bardzo łatwo. Numer szkoły to zaraz wyskakiwała nazwa. Natomiast jeżeli chodzi o nazwiska, to jestem czarna magia do dzisiaj.

  • Czyli pani się w tej szkole przed Powstaniem w lipcu…

Myśmy się tam spotkały.

  • Później wróciła pani do domu.

Później wróciliśmy do domu. I za trzy dni walka. Za trzy dni wybuchło Powstanie.

  • Wtedy już pani nikt nie zawiadomił?

Nie. Idę ubrana w pantofelkach, bo przyjechałam gdzieś w kostiumiku, który dostałam na Wielkanoc, nowe ubranko. Jak się mówi, mama też zawsze chciała, żeby dzieci ubierane były bardzo przyjemnie, w każdym bądź razie, tak. Pamiętam, że dostałam pierwszy raz pantofelki na takim półsłupeczku. To było też bardzo dużo.

  • I wtedy 1 sierpnia…

I proszę pani, ja jestem w ubraniu takim właśnie... Mieliśmy pierwszy alarm, nazwijmy to, który był cofnięty, że nic się nie będzie działo, a drugi raz jak ja przychodzę, dostałam telefon. Mnie [wcześniej] w domu akurat nie było, więc ja tak ubrana jak stałam, dochodzę do Rynku Starego Miasta przy aptece (tam jest apteka na prawej stronie). Z tamtej strony, stamtąd wybiega (oczywiście w takim długim szynelu) podchorąży z pistoletem w ręku. No to ja do niego, znaczy wołam go, zatrzymuję. „Ja jestem taka i taka, należę tu i tu. Co się dzieje? Gdzie mam dołączyć? Gdzie jest jakieś dowództwo tutaj?” Pytam się, czy przez most mogę przyjść, bo mój odcinek był Praga. Ale już powiedział mi: „Absolutnie, Praga nie”. Więc ja mówię: „Gdzie tu jest jakiś dowództwo?”. Więc on mówi: „Niech panienka poczeka”. Tam była apteka na rogu, w dalszym ciągu apteka tam jest. [Mam czekać] przy tej aptece. Dosyć długo na niego czekałam, ale przyszedł, zabrał mnie i zaprowadził mnie po drugiej stronie Rynku Starego Miasta. Pani ma tutaj, idąc do katedry... Niech się pani mnie nie pyta, jak te ulice się nazywają, bo nie wiem. On mnie zaprowadził do budynku... tam gdzie [były] schodki, się schodziło, tak. Do budynku przy tych schodkach. Tam na drugie piętro. Na drugie piętro i tam mnie wpuścił. Tam siedziały dwie panie w tym pokoiku i tam były trafne rzeczy. I spytały się…

  • Jakie trefne rzeczy?

Ja mówię „trefne”, [czyli] opaski. W ten sposób. Opaski, wszystkie te rzeczy. Więc one pytają mnie się... Tam złożyłam całe swoje… Ktoś te papiery musi mieć.

  • One to zapisywały? Pytały panią?

Ja wszystko… Całe moje [dane], gdzie, co i tak dalej, robiły i tego... Poza tym podały mi jakieś nazwisko, że będę występowała pod tym nazwiskiem, i dały mi legitymację, którą mam do tej pory, która jest w Toronto.

  • To była legitymacja AK?

To była legitymacja AK, bo to był oddział AK.

  • Czy pani wiedziała, co to jest AK? Czy to było dla pani nowe?

Naturalnie, że wiedziałam, co to jest AK, bezwzględnie. Do żadnej komunistycznej organizacji nie należałam i do tej pory też nie. I święcę tutaj tych ludzi i strasznie mi przykro, że Polacy należą do organizacji, które nie powinny… No ale każdy ma swoje zdanie i każdy chce tę Polskę uzdrowić, zamiast ją zrobić lepszą, to jest coraz gorzej. Przepraszam, może nie w tej chwili...

  • Czyli pani wstąpiła do organizacji, o której pani słyszała już wcześniej, że jest taka podziemna organizacja?

Ach proszę panią, to podziemne wszystko… Ja pracowałam pod ziemią.

  • Ale pani pracowała w harcerstwie, a te organizacje to były…

Proszę pani, to nie było harcerstwo jak harcerstwo, [gdzie] pani ma zbiórki, pani się cieszy, pani śpiewa, pani robi tego... To nie było tak. To było, kto co robi, jak pomóc, żeby gazetki wyszły, żeby młodzież się uczyła. [...]

  • Czy pani składała przysięgę?

Tak, proszę pani.

  • Proszę opowiedzieć, jak to było.

No to właśnie w tej szkole, o której pani powiedziałam, tam za mostem…

  • Tam na Pradze?

Na Pradze, tak. Tam była przysięga bardzo uroczysta. Proszę pani, wszystko było tak, jak było potrzeba. A później stamtąd miałam przez tamtą organizację, miałam [szkolenia], jak się obchodzić z bronią, opatrunki, pierwsze first aid. Ja pani dzisiaj mogę tak samo. Bo parę osób uratowałam i uratowałam sama siebie też w tym roku. Gdybym nie wiedziała jak i co, to bym proszeczek już była, robaczki już by mnie zjadły.

  • Czyli przysięgę pani składała jeszcze przed Powstaniem?

O tak, długo przed Powstaniem. Nie powiem pani dokładnie, kiedy i jak, bo to trudno powiedzieć, kiedy to się stało i kiedy to było.

  • I tutaj 1 sierpnia panią po prostu wyciągnięto do stanu jakiejś organizacji?

Nie, ponieważ tak, 1 sierpnia, właśnie tak jak mówiłam pani, że wracam do domu, jestem ubrana w pantofelki w tym kostiumiku, który dostałam na Wielkanoc, tak. Mama mówi, że był taki telefon. Więc ja już prawie nie mówię nic, tylko mówię: „Mamusiu, muszę wyjść”. Bo ja mówię: „Będę i wrócę zaraz, tylko muszę...”. Mam też się martwiła, co i jak. Doszłam tylko do Rynku Starego Miasta, ulica, która prowadzi tam. I ja czekałam na tego gościa, tego młodego człowieka, który zginął w katedrze (jego narzeczona też, w czasie akcji).

  • Jakie zadania pani dostała? Gdzie panią przydzielono?

Proszę pani, okej. To też historia będzie... To nie było wszystko zorganizowane, tak jak powinno, jak ja teraz patrzę jako dorosła osoba, bo tak się nie robi. To, co mnie spotkało... Dobrze, że ja jestem, nie chcę się chwalić, mam naturę inną. Każdy inny, nie wiem. W każdym bądź razie jak ja się zgłosiłam przez tego… On był w stopniu…

  • Chorąży.

Tak, tak, chorąży czy podchorąży, wszystko jedno, jak to tam było. W każdym bądź razie on mnie tam do tych pań wprowadził, one się pytają o moje dane, wszystko wypisujemy, tak jak chcą. I w pewnym momencie ktoś wpada: „Niemcy podchodzą schodami od Wisły”. Bo ten budynek jest przy tych schodach (byłyśmy wczoraj na spacerku tam). Że Niemcy podchodzą. I teraz tak. Te panie wszystko zamknęły między sobą, a mnie wpakowały opaski i takie trefne rzeczy. Mnie to dały i „rób, co chcesz”. I one zniknęły. Wie pani, wychodzę z tego na korytarz. „No gdzie Niemcy?” Ja idę z tą paką tych opasek i tego wszystkiego, jestem w obcym domu, nie wiem gdzie. Ale puk, puk – odważna jestem – puk, puk. Otwiera mi pani drzwi. Ja mówię: „Proszę pani – ona widzi, że mam te opaski – czy może mi pani pomóc?”. Wciągnęła mnie dosłownie, zamknęła drzwi. A w tym domu czterech młodych ludzi już czekających na rozkazy, bo tak samo byli związani, jak i ja nie doszłam, tak i oni też nie doszli. Czterech młodych panów. Dobra, rozmawiamy, co i jak. Ja się przedstawiam, kto ja jestem. Ta pani zabrała wszystkie te trefne rzeczy ode mnie i gdzieś to schowała, tak że później też nie wiedziałam, co się z tym stało. No i rozmawiamy. Niemcy podchodzą w międzyczasie po schodach, znaczy mogą zająć ten budynek, więc to też jest strach, co my mamy robić. Więc my siedzimy, pijemy herbatkę czy coś takiego, nie wiemy nic o Powstaniu ani nic. Ta pani tylko schowała te wszystkie moje opaski, wszystko to, co ja dostałam. No, jak Niemcy… Odbiliśmy to tam... Bo jakiś oddział był, który odbił tych Niemców, tak że oni nie weszli na Rynek, nie weszli do budynku i od tamtej pory to się uspokoiło. Ta pani mnie zatrzymała na noc u siebie, żebym nie wychodziła, bo nie wiadomo, co się dzieje. Od Rynku Starego Miasta co się dzieje, na Nowym Mieście i tam dalej, gdzie ja mieszkam. Tak że ona mnie zostawiła tam. To byli studenci, tylko troszkę starsi ode mnie, bo mieli po dwadzieścia lat, a ja jeszcze tych dwudziestu nie miałam. Dwadzieścia jeden czy dwadzieścia dwa, coś w tym wieku. I my żeśmy na drugi dzień utworzyli „szturmówkę”.

  • Tych trzech chłopaków?

A tak, proszę pani, i ja jedna.

  • Czy pani pamięta ich imiona, pseudonimy?

Tak. Wie pani, „Ryszard”... Tych dwóch braci pamiętam, Rankowski, Tomaszewski... Nie, wie pani, Rankowskich pamiętam. Może dlatego przez tą matkę czy coś. Ja byłam specjalnie szkolona nie pamiętać nazwisk. Ja do dzisiaj mam kłopoty z nazwiskami, kto, gdzie, co, jak. Jak dam jakiś przydomek, to będę pamiętała. Ale Rankowski… Rankowski i Wroński. W tym mieszkaniu my trzymamy tę „szturmówkę”. Ja tą „szturmówkę” uzbrajam po zęby.

  • Postanowiliście być oddziałem powstańczym, tak?

Tak. „Szturmówkę” to [zaczęliśmy tworzyć] od razu, proszę pani. Bo to przecież ci panowie też już czekali na ten rozkaz, jaki oni mieli. Trudno mi powiedzieć, bo oni już nie żyją. Ale byśmy byli tak jak brat i siostra. Oni mnie bardzo bronili, a ja ich. Proszę pani, no jak to powiedzieć...

  • No dobrze. Nie mieliście broni, mieliście za to opaski.

Ale ja tę broń dostarczyłam!

  • Kiedy?

Zaraz na drugi dzień.

  • Gdzie pani poszła?

A proszę pani idąc... Bo miałam iść do domu, bo jednego dnia czy dwa dni później. W tym czasie spotkałam swojego instruktora broni.

  • Na ulicy, tak?

Na ulicy. A on się mnie pyta: „Co ty tutaj robisz?”. Ja mówię: „Słuchaj, nie doszłam na Pragę. Mam tutaj czterech chłopców. Znaczy są, my nie mamy broni i nie ma nikogo w tej dzielnicy teraz, w tej chwili, żeby się zorganizować – mówię – to niech mi kolega pomoże”. No to on mi dał właśnie adres, ten sam, pod którym brałam stamtąd broń na rozmaite inne rzeczy, gdzie musiałam dostarczyć tę broń. Więc dostałam stamtąd broń. Przeniosłam – proszę sobie mnie wyobrazić – dwa karabiny na tych no... parę granatów... I przytargałam to wszystko do tego miejsca, do państwa Rankowskich. I tam mówię: „Mamy broń, robimy »szturmówkę«”. I od tamtej pory dołączyło parę osób do nas, dwanaście osób było, [właściwie] dwunastu chłopców, ja trzynasta. [Byłam] z torbą, proszę pani, bo już mogłam być w domu, [poza tym miałam] ojca mapnik, taką sanitarną torbę. Wtedy zrobiłam ten pierwszy opatrunek.

  • Jak rodzice zareagowali na to, że pani teraz jest wojskową?

Mama mdlała, a ojciec powiedział: „Zostaw ją”.

  • Czy ktoś jeszcze z pani rodziny konspirował?

Ojciec był w konspiracji tak samo jak ja, tylko w innych oddziałach, w innym miejscu. Bo ja byłam w tym innym. Myśmy o sobie właściwie dużo nie wiedzieli. Ojciec tylko wiedział, że ja jestem, bo wiedział, pomagał mi, żeby mamy nie denerwować. Więc bardzo często miałam… Był taki piec kaflowy w jednym pokoju i na tym piecu stały worki z mąką, z kaszą czy coś takiego. To jak ja musiałam mieć broń, przenieść gdzieś, to jak ja odbierałam, to między pakunki wpakowałam, chowałam tę broń, tak że mama nie wiedziała. I też musiałam. [...]
  • Proszę pani, teraz jesteście uzbrojeni, ale co robicie?

Proszę pani, na Starówce jest spokój. Niemcy się uspokoili, nie dają nam... Postanowiliśmy, [mając] te cztery karabiny, parę tych granatów, które dostałam, żeśmy się wybrali, było dwunastu chłopców i ja trzynasta... Ktoś narzeka na trzynastkę, a ja bardzo ją lubię, bo mnie ta trzynastka mi dawała [szczęście] czy wyratowała. Ja nie mam takiego żadnego jakiegoś... Ja pani mówię całe swoje życie. Pani pyta o rzeczy, które były, to do mnie wraca to, co ja byłam, co ja przeszłam. Więc idziemy tą całą… Nas dwunastu chłopców, ja trzynasta. Mamy dwa karabiny, parę granatów, prawda. Idziemy zobaczyć, co się dzieje na mieście. Więc pierwsza nasza wycieczka była do ratusza. Jeszcze nie wiedziałam, gdzie jest ten ratusz. Nie wiedziałam, że tam był ratusz. Tam żeśmy poszły, tam była cisza, spokój, nie było żadnego jakiegoś tego... Powiedzieli nam, że walki są na Woli, gdzieś tutaj... I żeśmy doszli do jakiegoś bazaru. Mówię „jakiegoś”, bo ja byłam z moją siostrą nawet na tym bazarze teraz po wojnie, jak ona żyła, bo ona gdzieś tam w tej dzielnicy mieszkała. W każdym bądź razie tam żeśmy byli. Doszliśmy tam i tam żeśmy spotkali porucznika. Na temblaku miał rękę, bo miał już przestrzeloną, ale był z pistoletem. Zameldowaliśmy się u niego i on prosił nas o pomoc. I żeśmy tam walczyli. Znaczy mnie chłopcy tam na tył puszczali. Ja mówię, że w wojnie strzelali czy byli na posterunkach, a ja byłam na tym [stanowisku], że jak ktoś ranny czy coś, [byłam] przygotowana, żeby dać pierwszą pomoc,. Wtenczas jeszcze nie miałam pistoletu, bo później dostałam pistolet, „siódemkę” miałam, colta, ze srebrną kulką dla siebie. No wie pani, nigdy nie wiem... W każdym bądź razie on jest już ranny ten „Szczerba”, porucznik „Szczerba”.

  • To był porucznik „Szczerba”, tak?

To był „Szczerba”. Tam żeśmy spotkali pierwszy raz „Szczerbę”. I teraz straciliśmy... Pomagając jemu na tym bazarze czy jak to tam nazwać, tracimy tam jednego kolegę, którego żeśmy dobrze też nie znali, bo dopiero żeśmy się zorganizowali. On został zabity. Dostaliśmy nosze i jego się niosło, już ciało, bo chcieliśmy, żeby wrócił do nas. Jak to można było... Tam myśmy znaleźli butelkę, bo tam ktoś znał jego dane, i żeśmy wpuścili do tej butelki jego dane i przyczepiliśmy (gdzieś tam chłopcy to zrobili). Na noszach przenieśliśmy to ciało do Panny Marii, do kościoła, i tam został na tym placyku pochowany. Chłopcy kopali ten grób, pomodliliśmy się i żeśmy tam jego zostawili. Też żeśmy jego nie znali, bo ta „szturmówka” dopiero się [tworzyła].

  • To był pierwszy zabity?

Pierwszy zabity i pierwszy wypad nasz, jaki żeśmy mieli.

  • Proszę pani, pani mówi „szliśmy”. Czy dało się tak bezpiecznie przechodzić? Szliście z tą bronią na ramieniu, tak?

Tak. Dlatego że Starówka nie była… Wie pani, całe Stare Miasto to myśmy mogli to przenieść i przechodzić, dlatego że tam Niemców nie było. Niemcy się starali do nas dostać, tak. No ale myśmy szli między swoimi. To się szło z bronią.

  • Czy pani w tych pierwszych dniach Powstania czuła, że to jest kawałek wolnej Polski?

Naturalnie, że tak. Że Niemców wyrzuciłam. Ja do dzisiaj nie mam nic w domu za wyjątkiem jednej rzeczy, którą przez pomyłkę kupiłam, że jest niemieckie. Ja nic nie kupuję niemieckiego do tej pory. Mam jedną, jedyną rzecz.

  • Dobrze. Z tego miejsca wróciliście z powrotem.

Od [kościoła] Marii Panny żeśmy się znaleźli…

  • Znowu byliście bez przydziału?

Bez przydziału żeśmy byli przez parę dni. To żeśmy tylko „wąchali”... No, „wąchali”. Trudno mi powiedzieć, jak to… Staraliśmy się dowiedzieć, gdzie jest jakaś akcja, i tak już uzbrojeni... Bo żeśmy byli uzbrojeni rzeczywiście, bo nikt nie miał tyle broni, ile my żeśmy mieli. Były cztery karabiny. Ja miałam pistolet. Dostałam pistolet od razu, ze srebrną kulką dla siebie, w razie czego. Ja teraz żartuję, ale proszę sobie wyobrazić mnie i tych młodych ludzi, tych czterech, których poznałam. Reszta doszła do nas, żeśmy wciągnęli ich w tę rolę, i żeśmy chodzili pomagać innym oddziałom, gdzie była walka. To była jedna, jedyna, którą pani w tej chwili opowiedziałam, to była ta...
Wróciliśmy z powrotem na Starówkę. W dwa dni potem, bardzo krótko, zostaje ranny dowódca tego odcinka i proszą mnie, żebym zaprowadziła do szpitala, który był… Park Traugutta pani zna, pani wie, prawda. Jak pani ma Zakroczymską czy jak tam się nazywa, ulica Sanguszki czy tam coś takiego... Nie wiem, jak ona się nazywa, ale na drugim końcu parku pod lewej stronie był tam szpital. Powiedzieli mi, że tam jest szpital. [Zapytali], czy ja znam to. Tam nie znałam, wyżej, ale ten odcinek tutaj… Wiem, że tam był szpital dla umysłowo chorych.

  • Na Bonifacego.

Bonifacego to się nazywało. Widzi pani, ja tam mieszkałam niedaleko, też nie wiedziałam, jak to się nazywa do dzisiaj.

  • Proszę pani, a tam po drugiej stronie Zakroczymskiej była Wytwórnia Papierów Wartościowych.

Była tam na rogu. Tam walczyłam też tak samo ze swoją „szturmówką”. Widzi pani, przypomniała mi pani teraz ten odcinek. Po tym wszystkim, po tej akcji, która była tam, żeśmy postanowili, bo [atakowana była] Wytwórnia Papierów Wartościowych, żeby im tam pomóc. I ta moja „szturmówka”… Ja na samym końcu naturalnie, bo mnie zawsze odsyłali na koniec, żeby nie jako pierwszej być.

  • Czyli dowódcą tego był „Ryś”, tak?

„Ryś” [Andrzej] Rankowski. Jeden, ten starszy Rankowski, tam był „Ryszard”, „Ryś” myśmy go nazywali. Tak że myśmy poszli pomóc. Po tym właśnie poszliśmy odbijać Wytwórnię Papierów Wartościowych. Zdobyliśmy i czekoladę, tak. To Niemcy [mieli], to była czekolada, że potem się nie śpi. Bo to była specjalna czekolada, żeby nie spać. Więc proszę pani myśmy jedząc tę czekoladę... O, żeśmy przynieśli, bo tam tej czekolady dosyć dużo było, żeśmy przynieśli dla siebie, do naszego oddziału. Oddział nasz stacjonował na Rynku Starego Miasta, tam właśnie w domu państwa Rankowskich z jednej strony. Znaczy tam był Dom Profesorów, coś takiego, już nie pamiętam. Ale tam jesteśmy na tym odcinku. No i katedrę żeśmy odbijali, Zamek...

  • To był Batalion „Bończa”, tak? To był teren „Bończy”?

To był teren „Bończy”, ale my żeśmy w tym momencie jeszcze jego nie poznali. Znaczy moja „szturmówka” jeszcze nie wiedziała. To było osobno, myśmy chodzili sami, bo tutaj nie było…

  • Czy pani pamięta, jak długo to trwało?

To było bardzo krótko, jak byliśmy sami. Bo tam był oddział, który miał ten odcinek. Myśmy się do tego dowódcy… Jak on się nazywał? No, nie pamiętam tego, nie mogę powiedzieć, bo nie wiem. On został ranny. To ja dostaję rozkaz przeniesienia jego do tego szpitala, który był właśnie…

  • Jana Bożego było na Bonifacego. Jeśli pani mówi, że to był szpital dla obłąkanych.

Tak, za tym szpitalem. Do tego szpitala właśnie tego. I on tam umarł, ten dowódca tego odcinka umarł. I teraz „Szczerba” przychodzi. To jest parę dni, godzinami można powiedzieć.

  • „Szczerba”, którego już znacie.

Znamy. I „Szczerba” przychodzi, z dowództwa otrzymuje rozkaz, żeby objąć właśnie ten odcinek katedra. Cały ten odcinek pod jego dowództwem, nazwijmy to. Był bardzo dzielny. On podobno był artystą w czasie przed wojną czy po wojnie. Ja wiem w czasie wojny, nie wiem [kim był wcześniej]. Blichewicz. Blichewicz jego nazwisko, zdaje się, było. Widzi pani, przyszło mi teraz do głowy. Tak bym pani przedtem nie powiedziała, a w tej chwili [mi się przypomniało]. On zostaje dowódcą, on obejmuje dowództwo. My już jego znamy z tamtego odcinka, ma rękę na temblaku. On ma, proszę pani, jak ja go nazywałam, pucybuta, coś takiego. Bo on był jego nie adiutantem, ale pomagał mu, bo [„Szczerba”] miał rękę na temblaku. W każdym bądź razie to był młody człowiek, który też zginął. Proszę pani, to jest tyle. Co pani jeszcze chce wiedzieć?

  • On jakby przyjął ten cały państwa oddział szturmowy do oddziału?

On obejmuje po wypadku z halą…

  • Hala Mirowska.

To była Hala Mirowska. Po tym wypadku oni musieli się wycofać, bo to wszystko zajęli Niemcy, i on obejmuje mój odcinek, gdzie ja [byłam], i on jest naszym dowódcą. No to teraz on mnie pilnuje. Aha, chłopcy mnie nazwali od razu „Kozakiem”.

  • Dlaczego?

Nie wiem. Byłam w butach z cholewami, w bryczesach.

  • Skąd pani miała buty z cholewami?

Buty z cholewami były moje, proszę pani, to były na zimę. Z domu przyniosłam buty z cholewami. Krawiec mi uszył spodnie niemieckie. Zrobił mi...

  • W czasie Powstania już pani szył?

W czasie Powstania, proszę pani, tak. Ja byłam ubrana jak… Nazwali mnie „Kozakiem”. Byłam w bryczesach. Niemieckie spodnie były przerobione dla mnie. Wszystko krawiec zrobił bardzo ładnie. Jednego dnia mu dałam, na drugi dzień wszystko dostałam. Buty z cholewami, pas mój harcerski [tak trwały], że mój syn używał, miał cały czas. Też nie wiem, co się stało z tym pasem harcerskim moim, wie pani. Pas harcerski, taki do spinania.

  • Co teraz pani robiła w swoim oddziale?

Co ja robiłam w swoim oddziale? Więc proszę pani…

  • Pani została jakby wcielona do kompanii 101.

To cała nasza „szturmówka” została wcielona do kompanii 101 i żeśmy walczyli. Jeśli chodzi o katedrę, katedra przechodziła z rąk do rąk. I cały czas właściwie jesteśmy tam, cały czas walczymy. Jeden o drugiego dba, znaczy dbamy o siebie, żebyśmy mieli amunicję, żeby było wszystko. Bo jak ja się dowiaduję, jestem w katedrze... Katedra przechodzi z rąk do rąk, bo nie dosłownie... jak by to pani powiedzieć, może to było... Kolejność. Więc [walki] w obronie katedry. Proszę pani, katedra przechodzi z rąk do rąk. Raz my jesteśmy, raz są Niemcy z powrotem w katedrze. To są już może nie końcowe, ale środkowe dni Powstania Warszawskiego, okresu, kiedy jesteśmy na Starówce. Bo na początku tego nie było. Niemcy siedzieli w Zamku, pod Zamkiem. Myśmy się tam próbowali dostać do tego Zamku, no ale to się nie udało. Ale tutaj to wszystko, cały ten Rynek Starego Miasta i te domy, które tam są, tak jak pani mówię, to wszystko należało do nas, znaczy było nasze. Niemcy tam od czasu do czasu puszczali, że tam przed Zamkiem szły czołgi. To było już na placu tutaj. To tam się z butelkami... Też byłam z butelką.

  • Też pani chodziła?

Też tam byłam. Przedtem, nim się ta „szturmówka”… „Szturmówka” już się uruchomiła, ale jak tutaj nic nie było, to poszłam zobaczyć, co się tam dzieje.

  • Kompania 101 zdobyła taki pojazd gąsienicowy. Czy pani to pamięta?

No jak to, no oczywiście, że pamiętam. Niemcy szli od Zamku, na plac wjechali i strzelali. A młodzież i dzieci, młodzi ludzie żeśmy szli z butelkami. Ja też rzuciłam parę butelek. Wrzucaliśmy na te czołgi. Czołgi się zapalały, oni odjeżdżali i żeśmy mieli święty spokój. Ja już byłam w tej „szturmówce”, ale coś musiałam robić, że musiałam się tam znaleźć. Coś mnie prosili, żebym tam coś zrobiła. Więc znalazłam się w momencie, kiedy czołgi wjechały na ten plac. Jeden czy dwa, już tego to też pani nie powiem, ile to było, ale w każdym bądź razie były czołgi. Młodzi ludzie, dzieci – dzieci, proszę pani. Jak pani zobaczy dziecko, które ma sześć, siedem lat (może miał troszeczkę więcej), lecące z butelką benzyny, żeby rzucić na ten czołg... Oni się wycofali. A żeby w tym momencie pani zobaczyła, to na tym polu były tylko dzieci. To znaczy ja mówię o dzieciach, które miały dziesięć, dwanaście lat.

  • Z tymi butelkami?

Z tymi butelkami, proszę pani. W tej chwili mam to przed oczami, bo akurat w tym momencie [pamięcią] ja tam jestem.
  • Jakie jeszcze punkty bojowe pani zapamiętała ze Starego Miasta?

Odbicie katedry. Aha, no dobrze, to pani powiem jeden z takich późniejszych czasów, kiedy katedra przechodzi z rąk do rąk, raz tam są Niemcy, raz tam są właśnie… Rankowski i siostra jako płaszcz… Nie w płaszczu, tylko w białym kitlu, w białym fartuchu. W białym z czerwonym krzyżem idzie pomóc. I oni ją też zabili, proszę panią, strzelali do niej. Tak właśnie Baśka Rankowska, siostra tych moich dwóch kolegów, została zabita w katedrze, przed wielkim ołtarzem. Była ciężko ranna, umarła potem. Więc jak można strzelać do osoby, która daje pomoc. To są Niemcy.

  • Oprócz katedry gdzie jeszcze pani była z tą „szturmówką”?

Katedra to była jedna. Już pani mówiłam o Wytwórni Papierów Wartościowych.

  • Czy pani chodziła do budynku PKO?

Tak. Myśmy mieszkali w budynku PKO.

  • Mieszkaliście tam, tak. Jakie tam były warunki?

No proszę pani, ja tam po piętrach nie latałam, ale powiem pani też taką rzecz. Więc jakie były warunki... Na korytarzu żeśmy mieli stół, coś w tym rodzaju, no nie z takimi nogami, tylko normalnie cztery nogi, a pod tym stały butelki zapalające z benzyną, znaczy „zapalające”, [właściwie raczej] granaty, trochę amunicji, a później położony był przy tym materac. Jak ktoś już nie wytrzymywał, to na ten materac się kładł i tam odpoczywał.

  • Obok tych butelek?

I teraz ja dostaję od mojego oddziału [radę]: „»Kozak«, ty masz teraz tutaj odpocząć”. Znaczy mam spać, moja kolej jest na spanie. Okay, więc ja się tam położyłam. W pewnym momencie jest niesamowity huk. Ja się budzę, znaczy jestem przestraszona, bo mam tam granaty, tak, i butelki z benzyną. Co się stało? Niemcy zrzucili bombę, która wybuchła w piwnicy, [spadła] przez klatkę schodową. To wszystko było zawalone. Teraz jak ja chcę wyjść... Bo jest ciemno, pani nic nie widzi, żadnego [światła]. Wiem, że tu była ściana. Po tej ścianie wiedziałam, że w tę stronę muszę iść. Wpadłam do jakiejś dziury tam, na czymś się zatrzymałam. Ktoś mnie wyciągnął. Bo bomba wpadła w środek klatki schodowej i tam wybuchła. Tak że ja nie zostałam porażona, miałam tam trochę [zadrapań]. Tutaj mam taki mały znaczek, jakiś tam na pewno odłamek musiał wpaść i to zrobić. Byłam trochę zbroczona krwią. Ktoś mnie wyciągnął z tej dziury. Ja się starałam być na wierzchu czy tam coś, bo ja wpadłam też do tej dziury po bombie, ale na czymś się zatrzymałam. Ktoś mnie wyciągnął. Jak mnie ktoś wyciągnął, wyszłam, nikogo nie było. Nikogo nie było, kompletnie. Tam jest Rynek Starego Miasta, po prawej stronie ktoś z tego domu wyszedł i zabrał mnie z ulicy. I tam byłam z tym państwem jakieś dwa dni. Na pewno było dwa dni.
Ja byłam w szoku. To tylko tyle że pierwszy raz w życiu byłam w szoku. Ale jak oprzytomniałam, to: „Co się dzieje z moimi chłopcami, gdzie oni są?”. Wyskoczyłam z tej piwnicy, [gdzie] mnie tam wciągnęli do tej piwnicy i tam mnie pielęgnowali (co oni ze mną robili, trudno mi było powiedzieć). Pytam się, gdzie ja jestem. Wypadłam stamtąd i znowuż pędzę. Chłopcy się martwili o mnie, gdzie ja byłam, co się ze mną stało, bo ja zniknęłam. Jak mnie zobaczyli: „»Kozak«, tutaj musisz być, co się z tobą dzieje? Kłopoty mamy. Nie rób tego”.

  • Czy łatwo było znaleźć na tej walczącej Starówce swoich chłopaków?

Oni byli rozstawieni w punktach, tak że ich nie dotyczyło to, co mnie spotkało, bo ja odpoczywałam akurat. A teraz w tym samym czasie… Aha, mój odpoczynek... Dobrze, to pani powiem. Kazali mi pilnować piętra, drugie czy trzecie piętro.

  • Tam w tym PKO?

W tym PKO, w tym domu PKO właśnie. A tam jest ten dziedziniec. Za ścianą miałam Niemców i tutaj po tej ścianie też byli Niemcy, więc [chłopcy] kazali mi pilnować z karabinem, proszę pani, tak że w razie czego trzeba strzelać. Pani słyszała głosy niemieckie przez [ścianę], że oni tam są. Przyszedł młody człowiek z kompanii. Nie był z mojej „szturmówki”, tylko z kompanii. „Kozak”… A właśnie on mi powiedział, żebym poszła, się przespała, że on obejmuje moją pozycję. No więc mu powiedziałam... Bo ja też nie spałam, czasami dwa, trzy dni człowiek nie spał. I ja właśnie tam się położyłam spać i ta bomba upada. A proszę pani, my szukamy tego „Bączka”. [Szukamy] tam, gdzie ja miałam stać z tym karabinem i pilnować, czy ktoś wychodzi z tamtych domów, czy jest jakiś atak, żeby dać znać, że wszyscy w tym czasie się zrywają i bronimy tego miejsca, tak. No więc co się stało? Oni rzucili tą bombę, bombę, która wpadła w środek klatki. Teraz po tym wszystkim szukamy „Bączka”. Bo on był taki łysy i niskiego wzrostu, żeśmy go „Bączkiem” nazywali. „Bączek” tutaj był, bo on mnie luzował. Bo wiedział, bo ja bardzo mało spałam. Oni też dbali o mnie, żebym ja była wypoczęta, [jak] gdzieś była możliwość jakaś, to… Naprawdę to nie było, jak tam czasami opisują o nas, jakie żeśmy miały jakieś tam miłosne… Myśmy nie mieli czasu na te rzeczy w ogóle jeszcze. Człowiek walczył o życie swoje i o to, żeby ratować Polskę, znaczy ratować te miejsca. Tak że jak ja czytałam paskudne pisma czy książki przychodziły, to człowiek się trząsł, co ten komunizm, co oni z nas zrobili, jak babki, prostytutki czy coś takiego. Ja byłam poddenerwowana i do tej pory jestem. Mówię, że tak się nie robi. Notabene, proszę pani, to jeszcze pani powiem, że oddział komunistyczny, o którym się dowiedziałam…

  • AL?

AL. Nie przystąpił od razu do walki. Proszę to zaznaczyć, bo to dla nas było też tak samo… Dopiero po dobrych [kilku dniach], też nie powiem dokładnie, tygodniu czy dwóch tygodniach, oni dołączyli do naszych oddziałów. A tak to powiedzieli, że oni nie walczą. Oni są osobno, bo to jest jakaś osobna organizacja czy w ogóle. Więc niech oni się nie chwalą, niech nie robią i niech... Wie pani, poznałam też tych ludzi tak samo. To jest komunizm. Zamiast nam pomóc, wszyscy razem jesteśmy Polakami, to tego nie było, oni nie dołączyli, aż dostali… Kiedy oni dołączyli, dokładnie tego pani też nie powiem.
Ale wracając do tego momentu, gdzie myśmy szukali tego „Bączka”. Co się z tym „Bączkiem” stało. Po paru dniach, bo ciepło było w tym czasie w Warszawie – zapach. Aha, w tym pokoju, gdzie ja tam miałam być i [było] to okno, które wychodziło na dziedziniec i na tą drugą pozycję... Ale w końcu w rogu była sterta śmieci, nie śmieci, tylko pierze. Nikt nie zwrócił uwagi na to pierze. No ale po jakimś czasie, po paru dniach to zaczęło pachnieć troszeczkę, no więc zainteresowaliśmy się, co w tych pierzach tam jest. Bo to była sterta dosyć taka duża i głęboka. To znaleźliśmy „Bączka”.

  • Nieżywego?

Nieżywego. Ten podmuch jego [odrzucił]. Karabinu żeśmy nie znalazły. Nie pamiętam, co się stało z karabinem. Bośmy jego szukali, ale nikomu do głowy nie przyszło, żeby zobaczyć, co się z tymi pierzami dzieje. Okazuje się, skąd te pierze przyszły – ten podmuch czy coś takiego porwał go z tego miejsca i w ten róg go tam zablokowało. Tak że jak myśmy go szukali, nikomu nie przyszło do głowy, żeby zobaczyć, co w tych pierzach się dzieje. Tak że on był uduszony.

  • Proszę pani, pani dołączyła do „Bończy”…

Nie, „Bończa” przyszedł do mnie.

  • Czy pani się identyfikowała z tym batalionem, z tym oddziałem. Tam na Starówce walczyło dużo różnych oddziałów. Było wiadomo: my od „Bończy”, my z „Parasola”, a my tacy. Czy byliście tacy zjednoczeni z tym swoim oddziałem?

Bardzo, bardzo byliśmy.

Warszawa, 6 sierpnia 2014 roku
Rozmowę prowadziła Małgorzata Rafalska-Dubek

>Część druga rozmowy zarejestrowanej 30 września 2013 roku.



  • Jesteśmy w sierpniu na Starówce.

Czy może mi pani przypomnieć, o czym mówiłam.

  • Mówiła pani, jak była w PKO. Ale zapytam o warunki bytowe. Czy pani oddział miał jakąś stałą kwaterę, gdzie można było przespać się, umyć?

Proszę pani, z tym myciem to ja latałam do domu. [...] Jeśli chodzi o higienę, to ja starałam się co dwa dni być w piwnicy, w domu.

  • Rodzice siedzieli w piwnicy?

W piwnicy. W piwnicy na Zakroczymskiej pod trzecim, obok kościoła Franciszkanów. To był następny budynek, gdzie mieszkałam. Mamusia starała się tę koszulkę uprać i trzymać dla mnie, że jak wpadnę, to żebym miała to wszystko już gotowe. Mogłam zmienić i zostawić jej to i te inne. No i martwiła się. Któregoś dnia ktoś mi dał papierosa. Jak przechodziłam tymi piwnicami, jakiś pan dał mi papierosa. Ja wpadłam akurat do domu z papierosem w ręku. Mama się zmartwiła, mówi: „Co, ty palisz?”. Ja mówię: „Nie, nie palę, tylko ktoś mi dał papierosa”. Od razu zgasiłam to. Znaczy takie przestraszenie matki, że ja z papierosem jeszcze. Mało z tym, że mnie nie ma, to jeszcze z papierosem.

  • Mało, że walczy, to jeszcze z papierosem.

Tak, jeszcze z papierosem. Ale nie paliłam, ktoś mi po prostu dał, ale nie paliłam. Akurat wpadłam do tej piwnicy, do mamy i jeszcze miałam papierosa w ręku.

  • A jedzenie?

Proszę pani, ja nie wiem, co ja jadłam i nie wiem, gdzie spałam. To znaczy ja wiem, gdzie spałam. To była dwadzieścia… Jeśli chodzi o mnie i moją „szturmówkę”, my żeśmy, to był oddział, gdzie wszyscy patrzyli na nas z wielkim podziwem. Bo tak, żeśmy poszli, gdziekolwiek żeśmy byli, to tych dwunastu chłopców… Później doszła jeszcze narzeczona jednego z Rankowskich „Giga”. Ona doszła do nas jeszcze, to żeśmy we dwie na zmianę później. Jak ona doszła, to raz ona szła, jeśli oni szli gdzieś tam dalej, poza Starówkę, a raz ja szłam.

  • Bo pani była jakby łączniczką, tak. Pani musiała tam być, żeby w razie czego opatrzyć?

Tak, w razie czego, first aid, pierwsza pomoc. W razie czego pierwsza pomoc i dostarczanie tych granatów czy coś. Też zawsze miałam jakieś takie zasobniki czy tam coś ze sobą.

  • Czy pani pamięta, co pani jadła, czy pani była głodna?

Tego to naprawdę, tak jak teraz pani pyta, to ja nie wiem, co żeśmy jedli. Od czasu do czasu ktoś nam przynosił jakieś jedzenie. A tak żeśmy nie mieli jedzenia. Ktoś nam przynosił na śniadanie kawę czy tam herbatę, czy coś takiego, jakieś kawałki chleba. Mówię „kawałki”, bo gdzieś się to piekło i gdzieś się coś robiło. Tak że to była inna instytucja, która nam dostarczała, jeśli mogła. Tak że jeśli chodzi o jedzenie, to naprawdę nie wiem, co żeśmy jedli. Nie powiem pani, bo nie było jedzenia.

  • A jaki był stosunek ludności cywilnej? Czy pani stykała się z ludźmi, przechodząc przez te piwnice?

Tak.

  • Jak oni się zachowywali?

Więc tak, byli tacy, którzy pomagali nam bardzo, a niektórzy nas klęli.

  • Pani słyszała?

Tak, słyszałam. Jak szłam do domu przez odcinek Rynek Starego Miasta, przejście nie dosłownie przez Nowe Miasto, bo Freta szłam do Zakroczymskiej, kawałeczek tylko, to ludzie wychodzili i czasami nawet grozili, widząc mnie z opaską, z pistoletem, bo był w kaburze. Przecież nie szłam z pistoletem, jak byłam w dzielnicy u siebie. [Trzymałam], tylko jak szłam do walki.
No a teraz jeszcze wracając... Był taki moment, na który mój kolega zwrócił uwagę, jak żeśmy byli w Kanadzie, znaczy będąc w Kanadzie na jakimś przyjęciu. Byliśmy w jakieś organizacji. Nie wiem, czy Hania wtenczas była, czy oni byli z nami też? Nie wiem, czy pamiętasz Chałko, jak on mówił ze sceny? Nie pamiętasz tego? Może was już nie było, byliście już w Stanach Zjednoczonych. Więc jesteśmy w SPK. To jest organizacja wojskowa, gdzie wszystkie te wojskowe jednostki połączyły się razem i mamy swój oddział, i jest w Toronto. Myśmy od czasu do czasu zbierając pieniążki na takie rzeczy czy coś, też żeśmy robili czy jakiś bal czy jakaś herbatka tylko, czy [zapraszaliśmy] jakichś artystów. No, a przypuśćmy raz do roku... AK też to robiło, też taką [imprezę]. To było w domu SPK, dom SPK został wybudowany przez AK, przez oddziały, ludzi, którzy byli w Powstaniu Warszawskim, tylko tyle. I wie pani, któregoś dnia właśnie jesteśmy na jakimś takim przyjęciu… Odbiegam może troszeczkę za daleko.

  • Ale to się łączy.

To się łączy. I jeden z kolegów prowadzi to całe [spotkanie]. Jest na scenie. My jesteśmy gdzieś tam z boku przy stolikach. I on teraz – myśmy się nie spodziewali nawet tego – zwraca się, mówi: „Proszę państwa, powiem wam w tajemnicy. My mamy tutaj koleżankę z Armii Krajowej która…” I zaczął opowiadać o mnie, jak ja przeszłam z kubełkiem granatów przez ogień. I to jest fakt autentyczny, proszę panią, to, co on powiedział.

  • Kiedy to było? Jak to się odbyło?

On to powiedział właśnie na przyjęciu. To niejaki pan Chałko. On jest w Toronto, ale nie mógł przyjechać teraz, bo jest bardzo ciężko chory. Więc proszę pani, kiedy to było? Jak żeśmy zdobywali katedrę. Katedrę raz żeśmy my mieli, raz inne oddziały przychodziły nam na pomoc i obejmowały nasze pozycje. Bo pani nie może dwadzieścia cztery godziny być przez dwa, trzy dni. Ja nawet sama będąc, idąc do domu, do tych piwnic tam się przebrać czy coś, jak przechodziłam koło oddziału, to mówiłam: „Przyjdźcie, pomóżcie nam, bo przecież my tam już konamy na tym [punkcie]”. I oddziały harcerskie przychodziły do nas nam pomagać.

  • Ale jak to było z kubełkiem?

A, z kubełkiem z granatami. Więc muszę to powiedzieć, przepraszam bardzo. Dobrze, że pani przypomniała, bo mnie lecą te słowa. Z tym kubełkiem z granatami… Przychodzi do dowódcy „Szczerby”, przychodzi jego, ja go nazywam pucybut. To był malutki człowieczek, który pomagał jemu, bo dowódca miał rękę na temblaku, miał przestrzeloną już, więc jemu pomagał tam, co potrzeba. To było [nazywane] żartami. No nieduży, taki kolega.

  • Kubełek.

Właśnie, z tym kubełkiem. Jest taka sytuacja, że ja słyszę, że podchodzi do „Szczerby” jeden żołnierz: „Panie poruczniku, nie mam amunicji”. Nim on powiedział „»Kozak«, masz ty iść”, to ja już lecę. Dwa odcinki. Teraz proszę sobie wyobrazić, ja mam długie włosy, one tam były ściągnięte, w tej czapce miały czy coś takiego... Dwa budynki, które się palą. Jak pani pójdzie na Kamienne Schodki, tam jest ten dom stojący, o którym ja teraz w tej chwili mówię. Są te dwa domy. To były gruzy. Te domy się palą. I ten przychodzi, my jesteśmy przy katedrze od tyłu, przychodzi do „Szczerby” i mówi: „Nie mamy amunicji”. Mnie nie potrzeba było [mówić] dwa razy, żeby mi powiedział porucznik, że mam [iść]. To ja tylko o tyle, że w ręcznik, [który] tam gdzieś miałam, zawinęłam włosy i przez ten ogień przeszłam. Bo to po jednej stronie i po drugiej stronie lecą te wszystkie części. Człowiek nie myślał o tym, o swoim własnym zdrowiu. Bo trzeba było popatrzeć i cofnąć się. Znaleźć inną drogę? Nie było innej drogi. To było jedne, jedyne wyjście. Wpadam do komendy, tam [...] na Kilińskiego i Podwale. Tam gdzie była nasza kwatera, kwatera była dosłownie na Podwalu. Ale w tym momencie [wpadłam] przy Kilińskiego. Idąc w tamtą stronę, słyszę jak tam jeden [krzyczy]: „Moje »Wigry«, do schronu”. Ja akurat jestem w tym momencie tutaj, to ja mówię: „»Wigry« powinny przyjść do katedry i bronić katedry”. On mi chce zabrać mojego colta, bo ja mam colta w [dłoni]. Powiedziałam, żeby [trzymał się] z daleka.

  • Dlaczego chciał zabrać?

Dowódca widzi młodą dziewczynę. Jeszcze mu zwracam uwagę, że nie „Wigry” do schronu, tylko „Wigry” na katedrę. Rozumie pani? Więc proszę pani, ja mam pistolet w ręku, tak. Miałam w ręku ten pistolet, zdaje się, i chce mi to zabrać. Powiedziałam: „Z daleka”. No to wie pani, odszedł ode mnie, zostawił mnie. Za chwilę jestem w dowództwie, dowódca schodzi, dowódca tej całej… Kto to był, który to był z tych oficerów, to pani też nie powiem, jak on się nazywał. Schodzą, bo jest alarm, schodzą do schronu, a ja wpadam tu na ten moment. Pani myśli, że ja sobie zdawałam sprawę, że to dowódca, a ja potrzebuję tam amunicję! Ja od razu się zwracam, bardzo grzecznie, [mówię]: „Jestem z tego i z tego odcinka. Mój pseudonim taki i taki. Potrzebujemy amunicji. Brak nam amunicji”. [To było] po tym, co z tymi „Wigrami” miałam, że [oficer mówił]: „»Wigry«, moi chłopcy, do schronu”. To ja im powiedziałam, że: „Wojsko proszę zaprowadzić na katedrę i tam walczyć, a nie do schronów brać ludzi”. To był ten jeden [moment]. Później ten drugi moment, jak ten major, pułkownik… Nie pamiętam, kto to był. Jedna z tych wyższych figur naszych. Oni zeszli, bo był ten alarm. Później po tym alarmie dostałam kubełek amunicji, dali mnie taki kubełek z amunicją. Był nawet dosyć ciężki, parę granatów i tego. A za mną pobiegł goniec do „Szczerby”: „Niesubordynowanych ludzi proszę mi nie przesyłać”. Ha, ha. Skąd ja mogę wiedzieć, kto to jest, jakiej on rangi, jak on nic nie ma. Ja tylko widzę, że schodzą, jest otoczony. Ja proszę o amunicję, bo tam my giniemy. I teraz proszę sobie wyobrazić, właśnie ten Chałko, który opowiada później u nas w Kanadzie w czasie takiego przyjęcia, coś opowiedział o mnie. Z kubełkiem… To tylko tyle, że miałam włosy [zawinięte] w ręcznik jakiś, ktoś mi podał, żeby te włosy wziąć, zamoczyć, żeby coś mokrego było. [Biegłam] z tymi granatami. Pani sobie myśli, że ja sobie zdawałam sprawę, że jak mi to wybuchnie, to ja też lecę w powietrze albo wszystko razem. Kubełek przede mną, który dosyć był ciężki nawet, i po tych belkach palących się przeszłam. I on po tylu latach, [kiedy] jesteśmy w Kanadzie na jakimś przyjęciu w naszym klubie w SPK, opowiada wszystkim: „Nie wiecie państwo, kogo wy tutaj macie…”. Ja się nie chwalę, broń Boże. Proszę nie pomyśleć, że... Ja to robiłam, może nie myśląc, może nie powinnam była tego robić, ale ja byłam tak bardzo patriotycznie wychowana, to jest jedna rzecz, że dla mnie nie było…

  • Pani była zaangażowana w walkę po prostu.

Tak, w tę walkę, tak, o wolność Polski.

  • Proszę powiedzieć, jaki był stosunek chłopaków walczących w Powstaniu do dziewczyn? Tu pani nam powiedziała, że chcieli odebrać pani broń.

Prawda.

  • Jak jeszcze pani odbierała? Czy była różnica między żołnierzem dziewczyną a żołnierzem chłopakiem?

Proszę pani, ponieważ ja byłam w tych oddziałach walczących, to nie było to... Nie mieliśmy czasu. Jak się położyliśmy spać, to pani spała... Tu spał żołnierz... Nawet pod kołdrą to człowiek się nie rozbierał właściwie. Nikt nie powiedział: „Rozbierać się”, tylko żeśmy się kładli jeden obok drugiego. Ale nikt nie pomyślał o tym, żeby mieć akurat jakieś pociągi, jakieś seksy czy coś takiego, jak w książkach opisują. Broń Boże, nie było nikogo.

  • Ale były przecież narzeczeństwa, były pary?

Były pary, tak samo. Proszę pani, ja nie widziałam, żeby się pary gdzieś tam całowały. Nie było. Jeżeli chodzi o Starówkę, myśmy na to czasu nie mieli, absolutnie. A poza tym jeden drugiego pilnował, żeby człowiek nie zginął. Jak mnie z tymi granatami [zobaczyli], to przecież „Szczerba” mnie też tak samo zbeształ. Zbeształ, nie zbeształ, mówi: „»Kozak«, nie możesz tego robić”. Był bardzo grzeczny, ale powiedział... Bo ja bez jego rozkazu, nie, tylko słyszałam, że nie mają amunicji, to ja już za kubełek i lecę potem po amunicję.

  • Czyli pani nie czuła się gorszym żołnierzem z powodu tego, że pani była dziewczyną?

No, proszę pani, absolutnie. To byli moi koledzy, ja byłam ich koleżanką. Byliśmy traktowani jako jeden… Ja nie mówię, że nie byłam atrakcyjna. Bardzo możliwe, że ja mogłam być atrakcyjną, ale dla mnie to nie [miało] żadnego jakiegoś [znaczenia]. Tam nie było czasu.

  • Ale nawet w takiej kwestii, że oni na przykład się czuli ważniejsi, bo oni byli chłopcami?

No, proszę pani. Przecież to tylko mógł zrobić człowiek, który nie ma w głowie, albo ktoś, kto chce się pokazać. W oddziale, w którym ja byłam, z ludźmi, z którymi ja pracowałam... Do tej pory. Ja tutaj tak samo miałam pozycję, nie byłam nigdy traktowana, że ja jestem kobieta czy dziewczyna, czy coś takiego, albo gorsza. Nigdy w życiu moim nie poznałam tego takiego [podejścia], żeby mi ktoś powiedział: „Ty jesteś tego...”.
  • Czy pani w czasie Powstania wiedziała, co się dzieje w innych dzielnicach? Czy pani czytała jakieś gazetki, czy był jakiś nasłuch radiowy?

Jeżeli chodzi o te rzeczy, to może na samym początku gdzieś do nas dochodziły. Tak [na ogół] myśmy nic nie dostawali, żadnych wiadomości nie mieliśmy. Oddziały harcerskie stały w Hali Mirowskiej... Nie, to nie była Hala Mirowska. Tam na tyłach Freta. [...] Od Freta był jakiś bazar. Jak pani ma Długą, następna, idąc w stronę [...] na Zakroczymską.

  • Tam był... No nie, to pasaż Simonsa…

Przed tym, przed murami. Przed murami, proszę pani. Mury są, tam później mury obronne i tak dalej. No nie, nie pamiętam.

  • Tam było jakieś targowisko, tak?

Nie, tam nie było targowiska. A nie, była tam hala za… Tam jest kościół, Długa, Freta i pierwsza ulica po Długiej, idąc w stronę Zakroczymskiej.

  • Koźla?

Kozia była tam. Kozia, Koźla, wie pani, tam coś takiego było. Jak te ulicę się nazywają, ja tam mieszkałam, [ale] do dzisiaj nie wiem. Wiem, że była Mostowa, Rybaki, o, ten odcinek. [...]

  • Czy rozmawialiście o sytuacji politycznej, jak Powstanie się rozwija, czy przyjdzie pomoc?

Proszę pani, właśnie mam powiedzieć, to dobrze, że pani to zaznaczyła. Bo chyba dojadę do swojego Toronto. Proszę pani, komuna, którą ja poznałam tam, [to znaczy] słyszałam o tym, ale nie byłam być może tak bardzo uświadomiona... Do Powstania nie chcieli podejść, bo nie mieli rozkazu. Więc oni siedzieli, oni przystąpili. Dokładnie też pani nie powiem, w którym czasie oni przystąpili.

  • Ci AL-owcy. Tak, to pani już mówiła. Ale czy między sobą rozmawialiście o tym, jak to Powstanie się rozwija, czy macie szansę w dalszym ciągu na zwycięstwo?

Człowiek nie myślał o tym. Ani żaden z nas nie myślał, co się dzieje na innych odcinkach. My nie mieliśmy kontaktu. My jako my, [szeregowi żołnierze], bo dowództwo miało, bo kanałami szły [łącznicy, wiadomości]. Ale jeśli chodzi o oddziały walczące… Może „Szczerba” miał, ale ja też nie wiem. Na pewno by się z nami podzielił, jeśliby miały jakieś wiadomości, na jakich odcinkach są…

  • Rosjanie byli za Wisłą. Prawie ich widzieliście.

Tak, było, tak, byli za Wisłą. Dowiedziałam się o tym. Też, tak samo, nie przyszli, nie pomogli, nie walczyli.

  • Ale czy się spodziewaliście, że oni przyjdą? Czy były rozmowy na ten temat?

Widzi pani, jeśli chodzi o ten temat, jeśli chodzi [o ujęcie] politycznie, że Rosjanie tam stoją, nie przekraczają, to my żeśmy na ten temat… No, wiedzieliśmy, że oni tam są... Aha, bo jeden z mojego oddziału zginął w katastrofie samolotowej.

  • Kiedy?

Teraz, cztery lata temu.

  • Ale to...

Ale on jest z moich oddziałów. Od dzisiaj jest generałem, ale przypuśćmy, był w moim wieku, w każdym bądź razie był bardzo młodziutki. Może był rok, dwa lata starszy ode mnie, był w moim oddziale, był w kompanii.

  • Tak, ale pytam o to, co wtedy było. Czy w czasie Powstania rozmawialiście o szansach powodzenia, może ktoś przyjdzie z pomocą?

No, myśmy wiedzieli, że pomocy nie dostaniemy. Pomoc nie dochodziła, nie było. To była Starówka. Ludność czasami troszeczkę, jak szłam przez piwnicę do swojego domu, żeby się umyć, to czasami musiałam przejść przez piwnicę, to musiałam, to narzekali, na mnie też narzekali. Raz mnie jeden z panów dał papieros do reki, to ja z tym papierosem weszłam do swojej piwnicy.

  • Tak, to pani mówiła.

Mówiłam.

  • Czy pani wiedziała o zrzutach?

Zrzuty przyszły za późno. Jeśli Rosjanie rzucali zrzuty jakieś gdzieś czy odbierali, to rzucali bez zasobników. Tak to się nazywało?

  • Ale na Miodowej spadł samolot.

Tak, widziałam ten samolot. Tak, widziałam. Pilot się zabił, zdaje się. Prawdopodobnie tak, bo ja byłam już przy końcowym wycofaniu się ze Starówki, gdy dostałam rozkaz wyciagnięcia ze szpitala tego swojego pierwszego dowódcy.

  • Czyli kogo?

Rankowskiego.

  • Bo on był ranny?

Tak. Był bardzo poważnie ranny. Lekarz mi nie chciał go nawet wydać, więc powiedziałam, że jestem przygotowana jego przeprowadzić nawet na swoich barkach. I na tym to się skończyło.

  • Kanałami?

I osiem godzin żeśmy byli w kanale. Osiem godzin.

  • To za chwileczkę porozmawiamy o kanale. Czy pani wiedziała o wybuchu czołgu-pułapki?

Proszę pani, w tym czołgu-pułapce tak samo bym zginęła. Ja co parę dni wpadałam do domu, do piwnicy. Tam mama miała dla mnie trochę wody, żebym się przemyła, żebym koszulkę zmieniła i majteczki. Wszystko to mama robiła, żebym ja na następne parę dni, jak wrócę, miała znowu coś świeżego założyć. Idąc właśnie z domu, wracam ubrana już czyściusieńko, wszystko, bielizna [niezrozumiałe]... Jest ta pułapka, ten pancerny wóz czy jak go tam nazwać, stoi przed kościołem przy Długiej na Freta. Pani wie, po murach obronnych ten odcinek... Bo żeśmy tam byli, w tej chwili ja to widzę. Tam jest kościół. Przed tym kościołem stoi ten [tłum]. Jak ja szłam od Zakroczymskiej, to ja podeszłam do tego tłumu zobaczyć, co tam jest. W tym momencie właśnie jest [Powstaniec, kolega, którego] myśmy nazywali pucybut naszego „Szczerby”. On dbał o niego, bo [„Szczerba”] był ranny w rękę, więc on tam… „»Kozak«, idę po żywność dla naszego oddziału, tutaj niedaleko. Chodź, mi pomóż”. Bo jak ja szłam z nim czy ktokolwiek mnie zabierał, a szczególnie później po żywność, żeby przynieść, to zawsze dostawałam więcej tej czekolady. Lubili mnie bardzo. Jak zobaczyli „Kozaka”, to od razu dostawałam. No i chłopcy mieli też bardzo dobrze, bo dostawali tego więcej. I jak ja szłam, zobaczyłam właśnie ten wóz pancerny otoczony ludnością (wiwatowanie było i tak dalej, było bardzo przyjemnie, sama podeszłam), i [wtedy] ten właśnie idzie, ten pucybut, adiutant [„Szczerby”] czy jak go tam nazwać. „»Kozak«, chodź. Idę po żywność dla nas, żeby coś dostać z magazynu. Chodź ze mną”. Bo on wiedział, że jak mnie zabierają, to zawsze dostaniemy coś więcej. Lubili mnie tam wszyscy, tak. No więc ja też przyszłam. „No to dobrze, to pójdziemy”. I on mnie wyciągnął stamtąd i żeśmy poszli. Następna ulica od Długiej (jak ona się nazywa, też proszę mnie nie pytać), tam był ten bazar. Świętojańska, Świętojerska? Trudno mi powiedzieć w tej chwili, ale na pewno nie tak. I tam były magazyny. Ten magazynier musiał się przenosić co pewien czas, bo był pod obstrzałem. „Gołębiarze” żeśmy nazywali tych ludzi, którzy strzelali do nas z dachów. Tam paru żeśmy podobno położyli. Ale to nie był mój odcinek, to było gdzie indziej. I właśnie idziemy… Bo on mnie wyciągnął, ten adiutant (pucybut, jak ja go nazywałam), żeby pójść do magazynu żywnościowego, bo dla nas trzeba coś, żeby chłopcy dostali coś innego niż coś normalnego. No to naturalnie poszłam z nim. Magazyn się już pakował. Bo już go wyłowili ci „gołębiarze” i zaczęli strzelać do tego odcinka, więc on się już pakował z tym towarem, co on tam miał do rozdania oddziałom. On już wychodził, prawie że wychodził. To on nam dał. Jak ja poszłam, ktokolwiek tam szedł, wziął mnie, to zawsze dostawaliśmy troszeczkę więcej. Nie wiem, lubili mnie ludzie. Trudno mi powiedzieć, dlaczego, co i jak, ale więcej tego przynosiliśmy. Więcej dostaliśmy tej żywności czy takich łakoci.

  • Czyli dzięki temu, że pani poszła po żywność, ocaliła pani życie.

A gdybym ja nie poszła… Ale proszę pani, teraz nie koniec. Jak my żeśmy doszli od tyłu, bo pani ma Długą i następna ulica (nie wiem, jak ona się nazywa, do tej pory), następna ulica to były… A ten dom na wprost Kilińskiego był przejściowy. I ja jestem właśnie po drugiej stronie, z tamtej strony, gdzie jest straszny wybuch. Więc ja zostawiam tego swojego…

  • Adiutanta.

Adiutanta. On tu zostaje, ja mówię: „Słuchaj, ja muszę zobaczyć, co się tam dzieje”. To jeszcze ten worek jeden mu przyczepiłam. „Muszę zobaczyć, co tam się dzieje, co się tam stało”. Bo był niesamowity huk. Proszę pani, jak ja wchodzę na Długą, przejściowymi tymi…

  • Bramami.

Bramami, tak. Bo te przejście to jakoś tam było połączenie tego... W każdym bądź razie ja przechodzę i jestem na wprost Kilińskiego. Przechodzę na drugą stronę. I teraz proszę sobie wyobrazić, co ja widzę. Widzę głowę mężczyzny. Jest pełno krwi, pełno ciał, kawałki ciał. Ale przede mną akurat na chodniku jest głowa mężczyzny. Wie pani, oczy otwarte, głowa dotąd urwana. Obok tego leży w pończosze noga, damska musiała być. Ciała wiszące na balkonach, ciała przylepione do murów, kawałki ciał. Cisza. Jest cisza. Jest kompletna cisza. A ja jestem tutaj sama wśród tych kawałków tego, co się dzieje. Więc co ja robię? Zostawiam to, bo ja z tym zrobić nic nie mogę. Biegnę, przekraczam z powrotem tę... od Kilińskiego na tą drugą stronę i domy, które tam są, do Freta. Do Freta. Do każdego domu wpadam i mówię, żeby mężczyźni wzięli... Bo jeszcze widziałam ciała wiszące na balkonach. Masakra, masakra – to jest okropne. Ale ja jestem przytomna. Proszę mężczyzn, żeby brali z sobą łopaty, żeby wzięli miotły jakieś, żeby te kawałki ciał tam pochować, żeby to zrobić. Jedna z pierwszych. Te budynki... Mężczyźni przyszli. Proszę panią, bo jak poszłam do następnego domu do piwnic prosić, żeby mężczyźni z łopatami, co mogą złapać, że [jest] straszna masakra – przyszli. Teraz chłopcy, ponieważ jak ten „czołg” podjechał, nasza kwatera była na następnym… Kilińskiego się kończyła, tam była druga… Jak się nazywa ta ulica następna od Kilińskiego? No nie wiem, w każdym bądź razie musiałabym na mapę popatrzyć. Nasza kwatera była na piętrze, na drugim piętrze była. I teraz co mi moi chłopcy, właśnie ten Wroński i [inni], mówią. Stali na balkonie, jak ten czołg podjechał tam w to miejsce, tuż przy tym naszym [punkcie], koniec Kilińskiego... Podwale tam się zaczynało. To właśnie ten pierwszy dom na Podwale, to myśmy tam mieli swoją kwaterę. Jak ktoś był zmęczony, to mógł tam iść i przespać się, więc oni byli, jak ten czołg był. Ale chłopcy zobaczyli i weszli do środka. I całe szczęście, że weszli do środka. Bo jak ten czołg, nie czołg, wóz pancerny wybuchł, to oni by zginęli też tak samo. A ponieważ wyszli z tego balkonu… Myśmy chcieli odpocząć, bo wie pani, jak pani jest czterdzieści osiem godzin czy sześćdziesiąt godzin bez spania, bez niczego, to pójście na tyły na chwilę, chociaż na parę godzin, było dobre. I z powrotem żeśmy wracali. Więc oni akurat się uratowali w ten sposób. A tam pani wiedziała kawałki ciał wszędzie na balkonach wiszące. A tutaj właśnie głowa tego mężczyzny i kobiety noga. Znaczy pończocha, w pończosze noga. To był okropne.

  • Czy można przywyknąć do takich widoków?

No nie, proszę pani, to nie jest… Ja bym pani nie powiedziała, żeby przywyknąć. Ponieważ coś we mnie jest. Ja nie mogę powiedzieć, sama sobie nie mogę wytłumaczyć. Bo wie pani, czasami wracam do tych rzeczy, że dla mnie jest dziwne, dlaczego ja reagowałam tak a nie inaczej, dlaczego ja się nie bałam. Wie pani, ja się nie bałam.

  • No właśnie.

Ja się nie bałam. Ja, wie pani, szłam… Słowo honoru pani daję. Ja z panią pierwszy raz rozmawiam o tych rzeczach.

  • Proszę pani, a czy pani brała udział w jakichś religijnych uroczystościach? Czy gdzieś tam była jakaś taka duża msza?

Było tak, proszę pani. Myśmy na to nie mieli czasu. To nie dlatego, żeby nie iść do kościoła i pomodlić się, bo się człowiek modlił cały czas. Pani szła, przypuśćmy, tak jak ja, ten pacierz się powtarzało, by prosić Boga o wsparcie.

  • Ale nie pamięta pani żadnych dużych uroczystości?

Nie. Ja nie byłam, nie miałam możliwości nawet, żeby być. Księża przecież byli tam, to mogli coś zrobić. Oni tak samo walczyli, jak myśmy walczyli. Jeśli pani ma z katedry jeden z takich odcinków (Dobrze, jeszcze [coś] z walk o katedrę). Przysyłają... Ja jestem w środku tej ulicy, co z tymi tam tak... Ja stoję w bramie pod jakimś tam… Bo żeby przejść do katedry, to jeszcze kawałek jest, [właściwie] nie kawałek, jest chodnik jeszcze czy co tam jest teraz. Jak ja [teraz, po wojnie] wchodzę do katedry, to wchodzę od tyłu. Pierwszy raz jak wróciłam do Warszawy, prowadziłam męża, mówię: „Chodź, to ja ci pokażę”. – „Idziemy tedy do katedry”. – „No, no, no, ja cię zaprowadzę inną drogą do katedry, którędy ja wchodziłam do tej katedry i gdy walczyłam, gdzie byłam”. I poszłam z mężem. Przyszedł ksiądz: „Co pani tutaj robi?”. Mój mąż mówi: „Proszę księdza, proszę ją zostawić. Ona tutaj walczyła”. Tak że ksiądz dał mi spokój. Ja nie wchodzę do katedry. Jeszcze ani razu nie weszłam do katedry, w tym roku jeszcze nie miałam możności wejść do katedry. Ja nie wchodziłam, do tej pory ja nie wchodziłam frontem, tylko ja zawsze chodzę z tamtej strony do katedry. Tak że mąż do księdza mówił w tym czasie: „Proszę ją zostawić, ona tutaj walczyła”. Wchodzę do katedry z drugiej strony.

  • Ale katedra w końcu upadła. Katedra została zdobyta...

Przechodziła z rąk do rąk, proszę pani. Ja już czytałam panów, którzy jak opisują o sobie, wie pani, ludzie z Los Angeles czy tam z las Vegas... Jeden pan napisał, jak on tam walczył. To nawet to, co on opisał, to jest bujda na resorach, jak to się mówiło. Bo ludzie mają… Ja staram się nie mówić nikomu, co ja przeszłam, jak ja przyszłam. Ja z panią pierwszy raz właściwie rozmawiam tak szczerze, bo pani chce wiedzieć, [więc] proszę, mówię pani swoje życie – co ja robiłam, co ja widziałam, gdzie ja byłam, co się działo i jak to się działo.

  • Ale czy pani pamięta, jakie nastroje były po tym, jak utraciliście katedrę?

Proszę pani, w mojej „szturmówce” wszyscy ci chłopcy, którzy byli, panowie, prawda, bo później w życiu prywatnym jak myśmy się spotkali... Nie wiem. Ja tych ludzi nie znałam, ja do nich dołączyłam. Poznali mnie tylko po paru tych moich... może nie wybrykach, nie wiem, jak to nawet nazwać, no bo nie wiem... odwagi, dzielności. Nie wiem, trudno mi powiedzieć. Ja do pani jestem szczera pierwszy raz. Dlaczego ja to robiłam, a tak szłam, ja nie wiem.

  • Proszę pani, w końcu przyszedł ten ostatni dzień na Starówce.

Okay, to pani powiem tak. „Bończa” jest ranny i oddaje dowództwo… Kapitan, jaki on miał pseudonim... „Bończa” jest ranny, więc obejmuje dowództwo „Czachar” Czarski. „Czachar”? Prawdopodobnie. Ma pani tam takie coś, „Czachar”?

  • Tu nie mam, ale prawdopodobnie tak.

„Czachar” obejmuje dowództwo. I on sobie upolował mnie jako swojego adiutanta. Gorszego tchórza (już teraz mogę powiedzieć) to ja nie widziałam w życiu, będąc taką pozycję, to co ja musiałam zrobić, być i tak dalej. Opuszczamy Starówkę. Jesteśmy ostatnim oddziałem. Nie tylko oddziałem, tylko... To jest [moment] po walkach, po tym wszystkim, kapitulacja, [właściwie] nie kapitulacja, ale przejście przez kanały, o czym ja w ogóle nie mam pojęcia ani nie wiem, co się dzieje. Więc „Bończa” jest ranny. Jego pozycje obejmuje „Czachar” Czarski, mnie się zdaje, taki był jego pseudonim. A ten, sobie wybiera mnie jako swojego adiutanta znowuż, wyciąga mnie z oddziału od chłopców...
  • Jakie zadania pani przydzielił?

Jakie przydzielił? Jestem jego adiutantem. Co on potrzebuje, to ja muszę, prawda, ciągle jakiś rozkaz, przyjść czy przynieść, czy coś takiego, [na przykład] wiadomości. Poza tym ja znałam te odcinki, a on tych odcinków nie znał, więc musiałam go prowadzić tam, gdzie myśmy szli.
Ale ostatnie dni Starówki. Żebyśmy przeszli dosyć dużo. Nie wszystko [się da], bo ja mam jeszcze więcej [wspomnień] w zapasie, ale to może za dużo czasu albo coś takiego. Jeśli chodzi o Starówkę, jak żeśmy walczyli, to rzeczywiście poznałam ludzi walczących na Starówce i rzeczywiście myślących, za wyjątkiem tej komuny, którą pierwszy raz w życiu spotkałam. Ci ludzie zanim doszli do walki, znaczy nam pomóc, to w międzyczasie czekali na swoje… Nie mam żadnych pretensji. Wie pani, jeden jest wykształcony, drugi nie, ja wszystkich traktuję jednakowo. To znaczy mogę się dostosować, nie mogę powiedzieć komuś, że ja jestem wyżej, a wy jesteście [niżej], poniżyć w jakiś sposób. Ale to było chamstwo. Pierwszy raz w życiu się spotkałam z tego rodzaju ludźmi, którzy nie przystąpili do akcji na Starówce w ogóle, dopiero później. A tak siedzieli, bo nie mieli rozkazu, że mają dołączyć. Wie pani, ja się pierwszy raz z tym spotkałam w życiu, żeby Polak nie poszedł do walki. A to się stało na Starówce. A to się stało w moich oczach. To, co ja widziałam. Tak że mam wielki żal… Znaczy żal, jak to powiedzieć...

  • Proszę pani, jak wyglądało przechodzenie kanałami?

Więc teraz pani powiem właśnie o tych kanałach. Więc jesteśmy, znaczy kapitan „Czachar”, jeden żołnierz, ja jestem i dwóch żołnierzy. Opuszczamy Starówkę ostatni. Wszystkie oddziały już są na Miodowej. Długa, Miodowa, tam stoją. Wie pani, gdzie to kino tam jest, te tereny. Znaczy przechodzimy ze Starówki… Próbowałam wczoraj zobaczyć, która to uliczka mogła być, że szłam do Miodowej od Rynku Starego Miasta. Znaczy bliżej kościoła, nie samego Rynku, tylko jedna z tych ulic, która prowadzi prosto na Miodową do kościoła.

  • Kapitulna.

To była Kapitulna?

  • Do kościoła Kapucynów.

Do kościoła Kapucynów. Ale jest uliczka, która wychodzi z Rynku Starego Miasta, przy Rynku. Tędy szłam. Próbowałam wczoraj zobaczyć, zajrzeć, ale przecież nie będę głowy zawracać, że tam muszę coś zobaczyć. Przechodziłam, ja tam nie wiem, uliczka, która prowadzi prosto na Miodową i wychodzi na ten kościół. I proszę pani, więc to jest kapitan, dwóch żołnierzy i ja. Ja idę pierwsza, z bronią, z tym moim pistoletem w ręku. Wychodzi z domu jedna pani: „Panienko, proszę tam nie iść, bo tam są Niemcy”. Znaczy, bo ja jestem na tym odcinku... Długo, długo nic, proszę pani, tych dwóch żołnierzy, a później jest kapitan, na samym końcu – kapitan na końcu. [niezrozumiałe]. Jestem przygotowana na to, że ja mogę dostać albo kulkę, albo coś, ale też będę strzelała. Ja się nie bałam tego zrobić. Ale idę z tym pistoletem. Jestem ubrana w niemiecki mundur, bluzę, czapkę, ale mam opaskę. Ale idę bardzo odważnie. Prawdopodobnie Pan Bóg mnie prowadził. Ja nie wiem, ja wierzę w Boga, bardzo, ale nie jestem znowu jakimś takim człowiekiem… W każdym razie zdrowaśkę mówię, Bóg mnie prowadzi, i idę z tym pistoletem. W razie czego będę strzelać, bo ona mnie ostrzegła, że tam są „ukraińcy” czy Niemcy. I wychodzę na kościół. Bo ja przechodzę, opuszczamy Starówkę kompletnie. Wszystkie oddziały wyszły. To jest ostatni dzień na Starówce, tam gdzie żeśmy walczyli. Ale oddziały wszystkie, o czym nie wiedziałam, że wszystkie się wycofały i stoją na Miodowej. Bo chodziło o to, że myśmy się chcieli przedostać górą.

  • Pani mówi o tym ataku górą?

Tak, opuszczamy Starówkę i górą. Więc poszedł oddział i okazało się, że nie da rady, że za duże zgrupowanie Niemców w tym parku. Tak że oni stracili parę osób, ale część dostała się z powrotem, znaczy wyszła tam. Więc trzeba teraz innymi drogami. Inne drogi to są kanały. Teraz proszę sobie wyobrazić, z tych wszystkich odcinków naokoło, jak pani tam przejdzie – przecież w każdym odcinku było może dziesięć, może pięćdziesiąt osób – teraz to wszystko stoi Miodowa i Długa. To na tym jest wszystko rozciągnięte. I ten samolot, ten wrak, który tam też stoi jeszcze koło tego. My wychodzimy, wyszliśmy, ostrzegają mnie, że nie, że tam są Niemcy, więc jestem przygotowana strzelać. Że w razie czego to dostanie w łeb pierwszy od razu. Proszę się nie śmiać ze mnie, ale tak było. Odważniej idę, dwóch żołnierzy kawał drogi za mną, a jeszcze na samym końcu idzie kapitan. No, miał możność jeszcze głowę swoją schować, tak. Ale ja pierwsza. Przechodzę, nie ma nikogo. Nim wystawiłam swoją głowę, to mówię tamtym: „Zobaczę, co się dzieje”. Zorientowałam się, że nie ma nikogo. Przeskoczyłam Miodową na drugą stronę i daję im znać, żeby szli, bo ja idę dalej. Czekałam na kapitana, aż pan kapitan dojdzie. I później się na tyłach kina... Wiem, że tam jest za kościołem kino miejskie. Nie wiem, proszę pani, do dzisiaj pani… Ja tam chodziłam do kina miejskiego, ale z drugiej strony, na tyłach tego. Jak się nazywa ta ulica, ja nie wiem. Tam jest jakaś nazwa tej ulicy.

  • Hipoteczna.

Bardzo możliwe, wie pani, nie wiem. W każdym bądź razie on mnie tam zostawia i kazał mi czekać na dalsze rozkazy. I sam znika. Ja tam stałam parę godzin. Przychodzi goniec, że mam się zgłosić do dowództwa, i prowadzi mnie. Mówię: „Prowadź, bo ja nie wiem, gdzie to dowództwo, jeżeli w ogóle istnieje”. Tam idę i tam dostaję właśnie od… „Bończa” jest ranny. A ten jego zastępuje, ten mój kapitan „Czachar” Czarski. Ale oni tam są we dwóch. Jest szef i ktoś jeszcze tam był przy tym. I ja dostaję rozkaz wzięcia tego dowódcy z mojej „szturmówki”, który leży ranny gdzieś na sali opatrunkowej, gdzieś tam jest w piwnicach, i przeniesienie go kanałami do Śródmieścia. Więc jak usłyszałam: „Kanały”, hm, to nie wiedziałam, jak kanały [wyglądają], ale wyobrażałam sobie, jak to wygląda. „Bończa” daje mnie swoją adiutantkę, nazwijmy ją, bo ona jemu pomagała, jako osobę do pomocy. Żeby wyciągnąć Rankowskiego, tego mojego dowódcę mojej „szturmówki” ze szpitala, z [miejsca], gdzie [leży] jest ranny.

  • Ale przecież rannym nie pozwalano wchodzić do kanału.

No naturalnie, że nie, ale ja go wzięłam i go przyniosłam. Nie pozwalali. Poszłam do lekarza, on mi powiedział, że on mi go nie da. Ja mówię: „Ja go muszę wziąć, ja mam rozkaz. Ja go muszę zabrać. Tylko proszę mi powiedzieć, co ja mam robić w razie czego”. On mnie mdlał. Z Baśką... Ona była adiutantem „Bończy”, [właściwie] nie „Bończy”, tylko tego kapitana (jak on się nazywał... już mówiłam jego nazwisko). W każdym razie ona była, ja tutaj byłam tutaj ten, który objął. [Skoro] kapitan objął, to teraz ja z tym jestem, bo tamten też…

  • A jak wchodziliście do kanału? Jak pani wchodziła do kanału, tam było dużo ludzi do tego kanału?

Proszę sobie wyobrazić. Ja będę mówiła po kolei. Idę do lekarza, że ja go zabieram. Lekarz mi mówi, że on jest w takim stanie, że on nie jest zdolny do… Wie pani, ja pytam: „Czy on może chodzić?”. – „Może chodzić”. Ja mu mówię: „Ja biorę. Są butelki? – bo będzie mi mdlał. – Co ja mam robić w razie czego? Jak go ratować?”. Proszę pani, to chłopak przeszedł ze mną. To z Baśką żeśmy we dwie jego... Znaczy zostałyśmy w końcu. Lekarz odszedł, bo wie pani, może nie chciał się ze mną więcej sprzeczać. Ja powiedziałam, że go muszę zabrać i ja go zabieram. Bo on był w takim stanie... Tampony przygotowałam, wodę, w butelkach wodę żeśmy zabrały. Pamiętam, te plecaki żeśmy miały, żeby tą wodę mieć w razie czego, bo sobie zdawałam sprawę…

  • Proszę powiedzieć, jak wyglądało samo wejście do kanałów? Czy tam było dużo ludzi, czy była żandarmeria?

Właśnie chciałam do tego przejść. Wyciągnęłam tego swojego dowódcę, który był ranny, i teraz my go bierzemy. Jestem przygotowana, w międzyczasie u mnie umysł pracuje, wiem, że muszę mieć butelki, tampony i tak dalej. Zabieramy go, dosłownie ciągniemy na plecach, raz ona, raz ja. Bo on się trzyma albo jej, albo mnie, bo wie pani, z tymi butelkami, z tym wszystkim, z tą wodą jak pani idzie... Dostajemy się z powrotem na Miodową, gdzie [są] kanały, róg Długiej i Miodowej. Tam się dostajemy, tłum ludzi jest wszędzie. No i naturalnie na nas krzyczą, że my idziemy, a tu wszyscy czekają na to wejście. Nie zwracam uwagi, zostawiam Baśkę z nim w pewnym miejscu i mówię: „Poczekaj, Basiu. Pójdę, zobaczę, jaka jest sytuacja”. I znów mam tłum ludzi, nie chcą mnie wpuścić do tych kanałów, bo wszyscy czekają na to wejście, na ten właz. Dwa razy nie trzeba było mi powiedzieć... Ale znalazłam dowódcę tego odcinka, który już znał mnie z innych akcji. Żeśmy się [już] spotkali w czasie tego okresu i on mnie poznał. „»Kozak«, co jest?” Ja mówię: „Mam rozkaz przeniesienia Rankowskiego na drugą stronę kanałami. Jak to zrobić?”. – „Przyprowadź go”. I żeśmy tego Andrzeja przyciągnęły do włazu. Ja weszłam pierwsza w ten właz. Aha, on zatrzymał [grupę]. Właz był w tym czasie już gotowy do ruszenia, więc on tam dał znać, żeby oni się zatrzymali. Nie wiem, pół godziny to zajęło, może więcej, trudno mi powiedzieć. Proszę sobie wyobrazić ludzi stojących tam, a my ciągniemy tego rannego…

  • Czy był niemiecki ostrzał w okolicy kanału?

Był też, tak samo. Też się o to obawiali, że mogą na nas samolotem nadlecieć, to tłum i my giniemy. Ale w tym momencie, dzięki Bogu, tego nie było. Tak więc dostajemy się do tego włazu, to znaczy dochodzimy do tego, ten kapitan... Jak on się nazywał, to ja pani nie powiem, ale on mnie znał z innych odcinków, z innych akcji. Jak zobaczył „Kozaka”, to ja mam rozkaz go przenieść, to go przeniesiemy. Wchodzę pierwsza do tego kanału, nie wiedząc o tym, że ten ostatni stopień to jest dosyć kawał od podłogi, od podłoża tego kanału. Wpadłam tam do wody, zamoczona byłam. No, trudno, teraz czekam na Andrzeja. Andrzej idzie następny. Oni go tam ściągają, a ja jego przejmuję w tym kanale. Baśka wchodzi trzecia. I ten sznurek czekał na nas, bo byliśmy ostatni na tym sznurku.

  • Sznurek trzeba było wziąć w rękę, tak?

Tak, no bo jak pani trafi, jak pani ma ciemności. Pani nie wolno, po cichu pani to wszystko... Dostałam instrukcje, jak się mamy zachowywać, co mamy robić.

  • Jak głęboko tam było?

Woda była tak do kolana, za kolana, w zależności jakie te odcinki były, w którym miejscu żeśmy się ciągnęli. Myśmy byli ostatni na tym sznurku. Nie wiemy, ile ludzi tam jest przed nami, bo pani nie widzi, są ciemności.

  • Po ilu godzinach pani wyszła?

Więcej jak osiem godzin żeśmy byli, bo żeśmy zabłądzili. Ci pierwsi, którzy szli, zabłądzili. Dawali nam tylko po cichu instrukcje, że ciszej. Jak się idzie, to ta woda chlupie, to żeby spokojnie przejść, żeby nie było takiego hałasu. [Rankowski] w międzyczasie nam mdlał, więc trzeba było jego cucić. Dobrze, że ta woda była. Osiem godzin, bo żeśmy zabłądzili, ci pierwsi, którzy szli.

  • Gdzie pani wyszła?

Do tej pory pani nie powiem, gdzie wyszłam. Wyszłam w Śródmieściu. W Śródmieściu, tak. Od razu jego zabrali. Ja byłam ostatnia na tym sznurku, to też wszystko przed nami wyciągnęli.

  • Gdzieś pani miała miejsce do odpoczynku?

Tak, Basia mieszkała... Proszę pani, niedaleko był [pomnik] Kopernika. Wie pani, Kopernik jak tam stał, za tym domem, ona tam mieszkała. Tam była jakaś dzielnica. Mówię jakaś, bo ja tam nigdy nie byłam, dopiero pierwszy raz weszłam. Jej mama mieszkała, zdaje się, na parterze. Ojciec był też, zdaje się, oficerem. Też w czasie wojny, nie wiem, co się z tym ojcem stało i jak to było, tak że była matka z córką…

  • I tam w piwnicy, w prywatnym domu pani odpoczywała…

Nie, nie, tam byłyśmy na parterze, do piwnicy żeśmy nie schodziły. Jak pani zdjęła te swoje ubranie, te buty, to wszystko cuchnące, brudne... Matka się zajęła nami bardzo. Andrzeja zabrali od razu z włazu, zabrali do szpitala, przeżył.

  • Czy pani jeszcze trafiła do jakiejś walki?

Naturalnie, że tak. Byłam na Poczcie Głównej. Po tym wypoczynku, bo trochę na Powiślu żeśmy walczyli... Co tam jest? Elektrownia? Wie pani, w tej chwili wiem, że tam coś jest. Nie znam tych dzielnic sprzed wojny, ale co tam było w czasie wojny, to też tak samo. Ale elektrownia, tam [byliśmy], później żeśmy walczyli na poczcie. Przyszliśmy. Wpierw puścili nas, kobiety (znaczy mnie powiedzieli), na przejście przez Aleje. Tę przepustkę nawet bodajże do tej pory mam, że przechodzę oficjalnie. I tam co się też znowu stało. Puścili nas do jakiegoś domu. Powiedzieli, żeby tam iść na ostatnie piętro, bo wszyscy ludzie siedzieli po piwnicach i na dole, a nam wolno było przyjść do mieszkania. Tam, nie wiem, trudno mi powiedzieć, wiem, że była wanna, można było się wymyć. I teraz proszę sobie wyobrazić, jesteśmy porozbierane, bo każda chcę się wykąpać nareszcie po tych… No nie [po kanałach], bo przecież ja u Baśki w tym [mieszkaniu] to się umyłam i tam mama podszykowała te wszystkie rzeczy. Krawiec mnie drugie spodnie uszył.

  • Ekspresowe usługi były.

Wie pani, miałam szczęście. Miałam długie włosy, blond włosy, długie włosy, poskręcane były... Nie wiem, miałam naprawdę szczęście, że mnie ludzie pomagali.

  • I co w tym domu, jak panie czekały na kąpiel?

W tym domu tylko żeśmy przeszły, znaczy koleżanki z moich oddziałów, ze Starówki, weszłyśmy na ostatnie piętro i żeśmy się rozebrały, że po kolei weźmiemy [kąpiel]. Bo tam była woda, tam wszystko działało, jakby nigdy nic nie było, żadnej walki ani nic. Raptem przyleciał samolot. Myśmy były porozbierane. Samolot przyleciał i rzucił bombę. Ale rzucił bombę na dom, który był po przeciwnej stronie. Tam ludzie zginęli w tej bramie. Tam się popatrzyliśmy przez okno, to tam leżeli. Tak pani wyjść nie może i też pomóc komuś innemu, bo to ani ubrane, ani nic. Bośmy się kąpały jedna po drugiej, bo tam woda była, wszystko było w porządku. I ta woda się skończyła, więc nie wszystkie żeśmy nawet z tej wanny [skorzystały]. Jak to się wszystko skończyło, była cisza, spokój, to żeśmy się ubrały z powrotem i z powrotem na drugą stronę Alej.

  • Czyli głównym miejscem, gdzie pani była, to była poczta, tak?

Tam walczyłam, tam żeśmy pilnowali tej poczty.

  • Ciągle pani była z tymi swoimi chłopakami z tej tak zwanej szturmówki?

Tak, tak, z tej naszej, mojej grupy, wszyscy... Ten Rankowski był w szpitaliku, tam wyzdrowiał, do niewoli jak szedł, to już był [w lepszym stanie].

  • Czy pani była ranna oprócz tego draśnięcia?

Nie, tylko jeden, jedyny moment, kiedy dostałam, prawda. Tu mam nawet taką [bliznę]. Jak pani popatrzy, koło brwi jest takie... ale musiała być żyłka, że akurat dostałam, bo byłam zbroczona krwią.

  • Czy pani zetknęła się z Niemcami bliżej niż na odległość strzału?

Bezpośrednio? Nie, nie miałam tego szczęścia. Nie miałam tego szczęścia w bliskości. Jedna z koleżanek na poczcie, z poczty idąc, a ten Niemiec gdzieś się tam chciał wydostać z tego domu... Jak ten dom się nazywał, ten wysoki?

  • Prudential.

Prudential. Z Prudentialu, bo oni tam byli. Tak jakoś chciał się wycofać, to naturalnie wzięliśmy go do niewoli i ona też dostała za to nagrodę. Nie wiem, co tam było, ale jedna z dziewcząt, jak idzie z pistoletem czy coś takiego...
  • Ale pani nie widziała jeńców niemieckich z bliska?

Z bliska... No, z bliska ich widziałam. Bo co żeśmy były z Baśką... Widzi pani, jeszcze à propos Starówki. Mój dowódca i dowódca Baśki, główny dowódca odcinka „Bończa”, pozwolili nam, dali nam parę godzin, żebyśmy były na luzie. Był jakiś taki spokój, to mnie i Baśkę posłali na... może na wywiady, na zwiady, na zwiedzenie, co się dzieje, jaka [jest] sytuacja. Żeśmy doszły niedaleko przed Zamkiem. Nie pamiętam, ile tam tych... Wiem, że to jest od Miodowej, wie pani, od Miodowej. To nie było przy katedrze, tylko od Miodowej. Tam były jakieś walki i Zamek, i z tamtej strony. I tam leżeli ranni, ci ranni się ruszali. I oddziały, te, które się bały wydostać [swoich rannych]. To teraz następne [zdarzenie]. Widzi pani, tu mi pani przypomniała też ten jeden moment. Tam od Miodowej, bliżej Zamku, trudno mi powiedzieć w tej chwili, gdzie to było dokładnie, w którym miejscu, w każdym bądź razie oddziały były, doszliśmy do oddziałów naszych, AK. Zameldowałyśmy się, kto my jesteśmy, że jesteśmy teraz na luzie, że chcemy zobaczyć, jaka [jest] sytuacja. A akurat ten odcinek tam był i tam byli ranni. Wszyscy się bali tych rannych wyciągać. Myśmy się spojrzały na Baśkę, znaczy ja na nią, ona dla mnie: „Idziemy?”. Poszłyśmy, wyciągnęłyśmy [rannych] z pola. To znaczy nie strzelali ani Niemcy, ani nie strzelali nasi. Ale żeśmy poszły... Właściwie to była może nawet głupia [decyzja], ale żeśmy poszły i wyciągnęłyśmy rannych z odcinka, którego żeśmy nie znały. Myśmy były na luzie, żeby przejść…

  • To jak pani spędzała czas wolny? Chciałam zapytać, czy w czasie wolnym uczestniczyła pani w jakichś koncertach…

A kto myślał o koncertach, kobieto! Jeśli pani powiedzieli, [to] może były w Śródmieściu, ale na Starówce…

  • Były.

Tak, były w Śródmieściu, ale ja żadnych koncertów nie widziałam. Moje koncerty to było ratowanie ludzi.

  • W końcu przyszedł dzień kapitulacji. Jak pani przyjęła wiadomość o tym, że Warszawa kapituluje.

Proszę pani, to był strach, co się z nami będzie działo, co oni z nami zrobią. Ale uspokoili nas oficerowie, że idziemy do niewoli, że jest podpisany kontrakt do niewoli, to nam nic zrobić nie mogą, że musimy zdać broń. Tego colta mój kolega wziął i schował. Spotkałam go później w wolnej Polsce. Proponował nawet mnie i mężowi, bo on pracował gdzieś na lotnisku, żebyśmy poszli postrzelać troszeczkę. A mój mąż był w służbie dyplomatycznej przed wojną, więc popatrzył się na mnie i tylko mi dał znać, gdzie ja tu w czasie wolnym będę chodziła na strzelnicę i będę strzelała. Jak bym chciała, to w Kanadzie mogę to zrobić. No nie będziemy strzelać. Ja go nazywałam „Ślizgawica”. On miał pseudonim „Błyskawica”, a ja go „Ślizgawicą” nazywałam. To jego spotkałam, później on mnie prosił, żeby jego syna sprowadzić do Kanady, coś takiego, później jakoś kontakt się urwał. To są już późniejsze czasy.

  • Jak pani przyjęła moment kapitulacji? Czy to dla pani było zaskoczeniem? Czy wyglądało, że to się źle skończy?

Nie, nie. Ja podeszłam do tego zupełnie inaczej. Walczyć więcej nie możemy, poddajemy się. Nie mamy pomocy. Pomoc, która przychodzi, przyszła za późno. Chociaż pokazali nam wczoraj, ile samolotów tutaj było i leciało w naszą stronę, jak nas próbowali ratować i co było, ale te samoloty do nas nie dochodziły. Ten jeden, który na Miodowej upadł, to leżał. Nie wiem, czy uratowani zostali piloci, czy nie. Nie byli uratowali, tak.
A w tym kościele, właśnie jak pani stoi buzią do tego kościoła garnizonowego, po lewej stronie ta wieża, do której prowadzą te schody, ten dom, który tam był obok, to żeśmy miały ćwiczenia z fizyki i chemii w czasie okupacji, w czasie konspiracji, jak Niemcy okupowali. Po cicho przez tę wieżę się wchodziło, jedna gotowała, że w razie czego to gotujemy, a reszta miała ćwiczenia. Raz w tygodniu. To musiałam też zaznaczyć.

  • Dobrze, ale wróćmy do kapitulacji.

Kapitulacja, no kapitulacja, przykro było. Więc tak, ten kolega wziął ode mnie pistolet, ten, który miałam.

  • Żeby go nie oddać Niemcom, tak?

No, ja bym tego nie oddała, też tak samo bym go schowała.

  • Kiedy wychodził pani oddział?

Tego pani też dokładnie nie powiem.

  • Czy pani wie, jaką trasą szliście?

Nie, proszę pani, nie znam. Szłam razem z oddziałem, bo żeśmy szli pułkami.

  • Pani się zdecydowała pójść do niewoli? Bo kobietom proponowano, żeby poszły z cywilami.

Dla mnie to było wojsko. Ja nikogo nie miałam przy sobie, nie miałam rodziców, nie miałam nikogo. Wiedziałam, że jak pójdę, a ponieważ Niemców poznałam już z innej strony przedtem, to jeżeli chodzi o mnie, to ja bym… Może poszły niektóre kobiety, zniknęły po prostu, tak że tego pani nie powiem. Jeśli chodzi o mnie, to nie, ja się trzymałam swojej grupy, bo jak giniemy, to giniemy razem. Jak mogli nas zmasakrować, to jest inna rzecz. To walczyli też o… Dom Pakulskich tam był. To też żeśmy walczyli, pomijając pocztę, pomijając pocztę. Ale głównym naszym odcinkiem była poczta.

  • Gdzie pani dotarła do Pruszkowa czy do Ożarowa?

Tego też pani nie powiem, czy Pruszków. Całe nasze wojsko tam było.

  • Na piechotę doszliście?

Na piechotę żeśmy szli.

  • Jak Niemcy z konwoju zachowywali się wobec was?

Przy mnie nie było tych Niemców. Ja ich nie widziałam, tak że nie wiem, nie mogę pani powiedzieć, bo nie będę pani opowiadała, że robili tego, czego nie widziałam czy nie byłam.

  • Potem zapakowali was w wagony. Kobiety oddzielnie, mężczyzn oddzielnie czy razem?

Ja byłam razem z kobietami. Akurat w moim wagonie nie było mężczyzn, tylko były kobiety. Natomiast przy mnie była pani, która miała kłopoty z wszami. I akurat, że ja nie oblazłam tymi wszami... Bo jak w końcu żeśmy zobaczyły, co się dzieje, starsze panie, które były, to ona miała „ropę” w głowie. Znaczy głowa to była jedna wielka maź tych robaków, tych wszy. Straszny widok, to co ja zobaczyłam. Ona była akurat przy mnie. Że ja tym nie oblazłam, to nie wiem.
Natomiast po paru dniach... Bo myśmy miały kubełek, żeby każda mogła się tam załatwić, normalna rzecz. Jedzenia też tam nie dawali żadnego, nic. Bodajże trzy dni żeśmy nic nie jedli, tylko wodę, to picie, co żeśmy mieli, to żeśmy wypili. W końcu trzeciego dnia, jak mi się zdaje, wypuścili nas w jakimś polu. Jeśli chodzi o mnie, to ja dostałam, ja ukucnęłam załatwić swoje potrzeby, co było potrzeba. Proszę pani, wstać nie mogłam, miałam kolana spuchnięte. Niesamowicie spuchnięte były kolana, więc z wielkim wysiłkiem i bólem te spodenki, te bryczesy z powrotem założyłam na siebie, przyszły koleżanki, zeszły z wagonu, żeby mi pomóc wejść do tego… Tak że ja miałam zapalenie stawów, byłam chora.
Żeśmy dojechali do Fallingbostel, prawdopodobnie tak się ta stacja nazywała. To już w Niemczech. [Dojechaliśmy] znowuż po paru dniach, to nie było od razu. Przekraczając granicę polsko-niemiecką, to żeśmy odśpiewali hymn, wszystkie tam, kto mógł stać, to wstał, i cały wagon, cały ten sznurek, to żeśmy śpiewały. Żeśmy dojechali do Fallingbostel, prawdopodobnie tak to się nazywało. Wypuścili nas i proszę sobie wyobrazić mnie z bólem kolan – szłam z głową podniesioną do góry ten odcinek od pociągu do obozu. Obóz był międzynarodowy, to znaczy tam byli Amerykanie, Francuzi, Belgowie i Polacy też byli.

  • Jak oni was przyjmowali?

Machali do nas, machali. Oni nie wiedzieli też, to my [wołałyśmy]: „Poland, Poland”.

  • Kobiety szły.

I kobiety, tym bardziej że kobiety szły. Ale mężczyźni też szli, tak samo, następne wagony to byli mężczyźni.

  • Ale mężczyźni to dosyć normalny widok w obozie jenieckim.

Ponieważ ja byłam… Od razu Niemcy mnie wyłowili, bo widzieli, że ja muszę cierpieć bardzo. W tym podeszli po ludzku, wydaje mi się, bo mnie wyciągnęli stamtąd, bo ja nie chciałam iść tam. W kolejce pani czeka, co oni tam mieli dawać, a oni ewidencję ściągali. Tam mi zrobili ewidencję i zabrali mnie do baraku. I teraz proszę sobie wyobrazić, mam niemiecką czapkę na głowę, włosy długie, w tej czapce to tam wszystko siedzi. No i jak mnie ten Niemiec przeprowadził do tego baraku, powiedział, które łóżko ja sobie mogę wybrać, to będzie moje i... Trochę niemieckiego znałam, więc... Teraz naprawdę nie wiem, czy bym potrafiła sklecić zdanie (nienawidzę tego języka czy nienawidziłam), ale w tamtym czasie [znałam]. Więc proszę pani, miałam niemiecką czapkę, więc on mi chciał tę czapkę zabrać. Ja mu tej czapki nie chciałam dać, to mi przyniósł furażerkę. No więc na furażerkę mogłam zmienić, ale tak czapki by nie dostał, bo to była niemiecka czapka.

  • On nie chciał, żeby pani ją miała na głowie.

Tak, nie chciał, bo ja to miałam, jak mnie wprowadził do tego baraku i powiedział, które łóżko sobie [wybrać]. Później, jak się potem panie wprowadziły, przyszło więcej pań, to nas chorych oddzielili. Dali jakiś pokój, [właściwie] nie pokój, [tylko] to było jakieś odgrodzone, prycze były piętrowe, bo tam były prycze pojedyncze, a tutaj były piętrowe.

  • Jaka opieka była w tym baraku szpitalnym?

Proszę pani, żadna opieka. Jeśli chodzi o Niemców, absolutnie żadnej opieki nie dali. Jedna z koleżanek umarła, która była po lewej stronie, na górze, obok mnie, to umarła. Byli Polacy. Przypuśćmy, mi przynosił Polak kotlety schabowe. Skąd on to dostawał, nie mam pojęcia, ale miał prawo wejść do naszego obozu.

  • Był tam jakiś lekarz?

Nie, tam lekarza nie miałam. Dopiero lekarza dostałam, jak nas przywieźli stamtąd do Bergen-Belsen. To jest koncentracyjny obóz, w który nas wsadzili.
Więc co się stało w tym obozie. Znowuż ja jestem oddzielona, bo wie pani, wszyscy się bali też tak samo, bo nie wiedziano, jaką chorobę mam. A to było zapalenie stawów kolana, chodzić nie mogłam, opuchnięte strasznie. I tam Rosjanie… Aha, co żeśmy zobaczyły, jeżeli chodzi o obóz koncentracyjny Bergen-Belsen. Według prawa międzynarodowego jeńców powinno się traktować tak i tak. A to chamstwo, bydło, absolutnie nie miało tego. Pani zobaczyła, to byli żołnierze rosyjscy, bo brali... To wszystko jedno, czy to jest Rosjanin, czy Polak, czy jakiś inny – to jest człowiek, tak. Jak oni nas tam wprowadzili, [widzieliśmy, że] między drutami chodziły szkielety. Szkielety w tych długich takich szynelach, w płaszczach jakichś wojskowych, ledwo… To straszny widok, straszny widok, niesamowity. To teraz właśnie jak pani mówię, ja to widzę w tej chwili. Jak oni szli i chodzili, to to, co żeśmy mieli, to żeśmy tam rzucali im, żeby oni mieli. To był Bergen-Belsen. To jest koncentracyjny obóz i żeby wsadzić tam jeńców to jest bezprawie. To już międzynarodowe bezprawie. To jest naród, któremu... Wczoraj jak ta pani mówiła, ta Niemka, która... Ja im nie wierzę. Ja im nie wierzę, proszę pani. Ona tam się kajała i tak dalej, blablabla, to jest chłam, wszystkiego, było tłumaczenie. Niemieckiego zapomniałam, nienawidziłam tego języka, tak że go nigdy nie opanowałam, żeby się nauczyć i mówić. Po prostu miałam jakiś taki…

  • Pani uważa, że to było nieszczere?

To, co ona mówiła? Proszę pani, ja im nie wierzę absolutnie. Niech pani pójdzie do historii, niech pani zobaczy, jak w historii oni się obracali z naszymi królami czy co się działo przedtem. Za chwilę jak się coś stanie, to też my wpadniemy. A w jakiej sytuacji my jesteśmy? A w jakiej sytuacji jesteśmy w Polsce? Jak się żyje w Kanadzie...

  • Proszę pani, w Bergen-Belsen pani dostała już opiekę lekarską. To była niemiecka…

Nie, była prawdopodobnie to była pomoc raczej humanitarna, niż żeby Niemcy dali. Bo ten lekarz przychodził…

  • Ale ten lekarz był Niemcem czy Polakiem?

Nie, właśnie to był Rosjanin, bo tam byli Rosjanie też. On mnie wybudował takie te lampy i tak dalej, poza tym wstrzykiwał mi „salicylum” (nie pamiętam, jak często) na te moje nogi. Moje nogi ratował, moje kolana. Dzisiaj chodzę, wyglądam jak sarenka. Trzeba troszeczkę humoru też.

  • Gdzie pani znalazła się po Bergen-Belsen?

Po Bergen-Belsen zabrali nas do obozu Oberlangen.

  • Czy pani pamięta, jaki to mniej więcej był czas? Przed Bożym Narodzeniem?

Przed Bożym Narodzeniem. Myśmy przyjechali, nasz obóz przyjechał akurat w Wigilię. Dziewczęta, które tam już były, przyjęły nas tym wszystkim, co one miały, te paczuszki takie. Bo myśmy nie dostawały, znaczy mój oddział nie dostawał tych paczek. Myśmy nie dostawali, gdzieś tam trzymali te paczki nasze.

  • Pani się jeszcze trzymała z dziewczynami ze swojego oddziału?

Z Baśką i później miałam koleżankę, która mieszkała… Właściwie Basia poszła z inną grupą, była w innym baraku. Ja byłam chora, ona była zdrowa, to wie pani, kto tam chce się opiekować. Mało ludzi jest takich, żeby jedna drugiej pomogła, ale właśnie ta druga, która mieszkała na mojej ulicy i przeze mnie dostała się do AK, to ona mi pomogła. Myśmy we dwie spały, ona mnie grzała, tamta dziewczynka. Nie było jej teraz, myślałam, że będzie, ona jest w Londynie. Nie wiem, czy jeszcze żyje, czy nie, ale mieszkała na tej samej ulicy. Jak któregoś dnia wracałam…

  • Spotkałyście się już w transporcie, tak?

Nie, [znałam się wcześniej] z tą koleżanką, o której mówię w tej chwili, która mi pomogła, jeśli chodzi o niewolę i ten ostatni nasz obóz Oberlangen. Myśmy spały nawet razem w jednym baraku, dwie na jednym łóżku, na jednej pryczy, grzała mi te nóżki. Ja nie chodziłam na żadne apele, bo nie mogłam. Niemry trzymały nas tam po parę ładnych godzin na dworzu, kiedy zimno i to wszystko. Wodę pani miała zimną do mycia, dobrze, że była jeszcze woda. A co jeszcze najgorsze, proszę pani, to te ostatnie momenty, jeśli chodzi... Chce pani wiedzieć, jak [nas] uwolnili. Więc jesteśmy w niewoli, jest bardzo ciężko. Paczki nasze nie dochodzą do nas, te, które powinniśmy dostać. Jest raczej głód, prawda. Dzielimy się tym, co mamy, między sobą, żeby jakoś to przeżyć. Ja wychodzę... Aha, komendantka do mnie się zwraca: „»Kozak«, słuchaj, ja bym chciała, żebyś poszła...”. Bo ja znałam niemiecki…
  • Ciągle pani była pod tym pseudonimem „Kozak”?

Pod „Kozakiem”, wszędzie. Do dzisiaj jak ktoś mnie spotka, to mówi „Kozak”. [Komendantka] mówi: „»Kozak«, słuchaj...”. Ja trochę niemiecki znałam jeszcze w tym czasie, w tej chwili absolutnie, danke schön mogę powiedzieć. Wymazałam z pamięci swojej, jeśli chodzi o niemiecki. Może to głupota, ale proszę pani, to, co przeżyłam, to, co Niemcy zrobili, to ten naród nie powinien istnieć.

  • Wróćmy do tego polecenia, który wydała pani komendantka.

Więc komendantka właśnie mnie poprosiła: „»Kozak« – mówi – idź, zobacz jaka – trochę tego niemieckiego znałam – zobacz, jaka sytuacja jest na zewnątrz”. Proszę pani, ubrali mnie w szynel, taki płaszcz wojskowy znowuż dostałam i dostałam worki z herbatą, z kawą, żeby z Niemcami wymienić na chleb, że to będzie można. Bo tak komenderówki szły, przychodziły panie z tymi…

  • Czy pani też pracowała, jak była w Oberlangen?

Nie mogłam, byłam chora. Jak można było... Ale komendantka mnie poprosiła, żebym poszła z tą grupą. Miałam taki szynel, wojskowy płaszcz, duży (któraś z koleżanek dała mnie swój szynel), worek miałam dopięty z tyłu na plecach, który był wyładowany kawą, herbatą, mydłem, żeby to wymienić, na wymianę z Niemcami, jak będę, tam pójdę. A głównie posłała mnie po to, żebym się zorientowała, jaka jest sytuacja, bo trochę niemiecki jeszcze znałam, mogłam się porozumieć, żebym [...] się dowiedziała, jaka sytuacja jest na miejscu, tam, gdzie my jesteśmy. No więc przy wypuszczeniu mnie z obozu, wie pani, ja miałam na plecach przyczepiony do tego szynela (był bardzo duży, ten płaszcz, długi, dosyć ciężki nawet on był) worek…

  • Łatwo się było wymieniać z tymi Niemcami?

A, proszę pani, pierwsze to trzeba było wyjść z tym towarem. Więc, proszę pani, co ja zrobiłam. Miałam worek tutaj schowany, a worek był z tyłu długi. Tak że jak mnie ta Niemka sprawdzała, czy ja coś nie mam, to ja swoimi rączkami cofnęłam ten swój płaszcz, który miałam (długi, wojskowy płaszcz), do tyłu. Tak że ten worek z tym mydłem i z tym wszystkim [ukryłam].

  • To trzeba było robić w tajemnicy?

Naturalnie, bo wszystko zabierali. Ode mnie nie, od dziewcząt pozabierali. Później podzieliłam, niektórym dawałam to mydło, żeby wymieniały, bo ja miałam worek tego na wymianę. Podzieliłyśmy się razem, wszystko wspólnie żeśmy dzielili. Ale ja w ten sposób przyniosłam ten worek, że ten szynel, który był duży, szynel, czyli ten płaszcz, który był duży…

  • Czego się pani tam dowiedziała?

Znając trochę niemiecki, dowiedziałam się, że jesteśmy przy granicy holenderskiej i że jest wojna, i że Holandia już jest uwolniona. Ta Niemka mi powiedziała. Proszę panią, nakarmili mnie, akurat mieli kartofle i coś jeszcze do tych kartofli, jakiś płyn był, nie pamiętam. Prosili mnie, żebym usiadła razem z nimi i żebym zjadła razem z nimi. Zrobiłam to. Dają pani, oni też to jedzą, znaczy wszystko jest w porządku. Tak że zjadłam z nimi ten obiad i naprawdę napchali mi do tego worka chleba, kawy, bo kawy też nie można było dostać, herbatę, no nie wiem, w każdym bądź razie przyszłam. Jeszcze Niemiec mi to niósł. Dziewczyny były o to złe: „»Kozak« – mówią – jakie ty masz szczęście”. A ja weszłam do obozu z tym jedzeniem, z tym wszystkim, znowuż pod tym szynelem napakowane. Tak wszystko rozdałam, rozdzieliłam, każdy uczciwie dostał. I dowiedziałam się od nich, że jesteśmy przy granicy holenderskiej i że Holandia jest już wolna.

  • A ten moment uwolnienia, oswobodzenia obozu?

Okay. Ten moment. Wszyscy siedzimy w barakach. My nawet o tym nie wiemy, że stoją karabiny maszynowe nastawione i mają nas w tych dniach rozstrzelać, znaczy wszystkich kłaść, bo taki rozkaz dostali. Od czterech dni [...] nie dostajemy żadnego jedzenia. Więc dzielimy się między sobą tymi paczkami, jakie żeśmy dostali, żeby jakoś ten głód [oszukać] czymś, nawet chociażby zimną wodą. Nie było mowy o jakimś jedzeniu, ale dzielimy się między sobą. Więc Niemcy dostali [rozkaz] – to jeszcze o tym później się dowiedziałam, bo pracowałam w dowództwie, w biurze – że Niemcy mieli w ciągu tych dni, gdyby nas nie uwolnili, to karabiny maszynowe były już ustawione i nas mieli kłaść, znaczy nas zabijać wszystkich i puścić to z dymem czy co tam oni mieli zrobić. I te karabiny stały tam, były tam. Tak że oni nas uwolnili, a ci nie mieli możliwości strzelać do nich też.

  • Brygada generała Maczka.

To teraz pani powiem, bo poznałam tego oficera, mam nawet z nim zdjęcie. Muszę to przywieźć do Muzeum, żebyście to mieli. Zrobię to następnym razem, jeśli mnie teraz nie zginęło. To była wielka radość. Przede wszystkim uwolniło nas wojsko polskie.
Ale co się okazało (o tym się też dowiedziałam [później]). Holender podszedł do nich, do dowódcy, który był na granicy, że trzy kilometry od tej granicy jest obóz Polek z Warszawy. Więc ten za telefon... A on [oddział] ma iść, rozkaz dostaje, na prawo, powiedzmy, to w ten sposób. Nasz obóz był na lewo (to będzie najlepsze tłumaczenie). Więc on tam idzie na zwiady ze swoją czujką czy jak to nazywa się po polsku, żeby wiedzieć, jaka sytuacja, gdzie są jakieś obronne oddziały. I on dowiaduje się, że trzy kilometry od tego miejsca jest obóz Polek z Warszawy. Jakiś tam, ktoś im z Holendrów daje znać przy tej granicy, trzy kilometry tylko. Więc ten melduje do dowództwa: „Ja mam iść w prawo – [tak] będzie mi najłatwiej wytłumaczyć – a ten obóz jest na lewo o trzy kilometry, są Polki z Warszawy. Co mam robić?”. – „Dostałeś rozkaz, masz zrobić to co…” Pani myśli, że on posłuchał. Jeep i dwóch motocyklistów czy jeden [...]. Mnie się wydaje, że był jeden motocykl. Był jeep, jeden motocykl, może dwa motocykle były, już w tej chwili nie będę pani mówiła, a nie chcę, żeby były jakieś nieścisłości. Wiem, że jeep to był na pewno i motocyklista czy dwóch motocyklistów, i ten kapitan. Proszę pani, uwolnili nasz obóz. Po drodze mieli małą potyczkę. Natrafili na jakichś tam Niemców, to tam się potłukli troszeczkę i wpadli do naszego obozu. I nas oswobodzili.
A notabene przedtem [...] myśmy robiły... Ja nie wiem, Haniu, czy ty pamiętasz seanse. Wie pani, jakieś takie…

  • Seanse spirytystyczne, tak?

Tak, coś takiego. I wołają mnie: „»Kozak«, chodzi tutaj z nami”. Gdzie ja tam jakieś seanse. Ja nie słyszałam, ani nie wiedziałam, jak to tego. Układamy te swoje rączki i tak dalej i ten stoliczek lata, że będziemy uwolnione 4 kwietnia, że. dokładnie tej samej daty o tej godzinie zostaniemy uwolnione. No tak. To ja pani mówię, to lata ten stoliczek…

  • Była pani przy tym stole?

No byłam, brałam udział w tym, przy tym, bo mnie wyciągnęły, żeby to było, że nas uwolnią w tym czasie. Wszystkie żeśmy się śmiały. Ja nie wierzę w żaden stoliczek, jak to mogło być, do tej pory. Czy to był jakiś trik? Nie było żadnego triku. Ale że to tak wyszło, że tego dnia nas mają uwolnić wieczorem, i tak się stało. O tutaj pani mi przypomniała.

  • Gdzie pani była, jak skończyła się wojna 8 maja 1945 roku?

Byłam w wojsku.

  • Wstąpiła pani do armii, tak?

Wstąpiłam, miałam wujka, który był w Brygadzie Spadochronowej, któregoś dnia do obozu przyjechali. Aha, zaraz po uwolnieniu jak żeśmy były, to mnie zabrały komendantki do biura, żeby im pomóc. Prowadziłam sekcję Niemców, którzy pracowali u nas, ewidencja ich i tak dalej, poza jakąś inną pracą biurową. Nie wiem, dlaczego mnie akurat wyciągnęli z baraku szkolnego. Bo ja się chciałam na studia dostać strasznie, byłyśmy trochę podzielone. Więc tam pracowałam.
Aha, dostałam list przez Czerwony Krzyż od mojego brata ciotecznego, że mamy wujka w Brygadzie Spadochronowej i żeby starać się z nim skontaktować. On był instruktorem latania na samolotach. [Pisał, że] wujek jest już w Niemczech, w Brygadzie Spadochronowej, żebym się z nim skontaktowała. No to akurat przyjechał... Bo u nas była kwarantanna. Już po uwolnieniu żeśmy poszły do innego obozu z tego obozu, co żeśmy były, do niemieckiego obozu, ale był w lepszym stanie i na lepszym terenie. I też przenieśli nas barakami. Z baraku, w którym byłam, to się wszystko [rozdzieliło], podzielili nas, nasz szkolny barak. Ja byłam w szkolnym baraku, bo chciałam się dostać na dalsze studia, żeby się uczyć. Chciałam uratować świat, między innymi, marzenie takie. Później pracowałam w biurze, prowadziłam tam ewidencję.

  • Spotkała pani tego wuja?

Poznałam, tak. Teraz pracuję tam, podjeżdża, mamy kwarantannę, żeby nie wychodzić... Bo byłam wybierana też tak samo w obozie za „ciocię przyzwoitkę”. Przyjeżdżał jeep, [właściwie] nie jeep, tylko wóz... jak się nazywa półtonówka czy tam tego…

  • Ciężarówka.

Zabierał dziewczęta na zabawę, żeby były, no a ja bardzo często jako komendantka tego całego. Więc panie się poszły bawić, a ja z tymi oficerami też gdzie indziej żeśmy siedzieli. W każdym bądź razie miałam pilnować. Proszę sobie wyobrazić pilnowanie pań, tak. Jeszcze ja byłam jedna z tych najmłodszych, no ale tak mnie puszczali.

  • Proszę pani, po tym wszystkim, co panie przeżyły, to miałyście ochotę, żeby się bawić, żeby wychodzić na zabawę, tak? Trzeba było żyć.

Ano tak, wie pani, trzeba było żyć, ale ja miałam w głowie zupełnie co innego niżeli inne. Mogły się bawić, a ja miałam w głowie, żeby skończyć studia i ulepszyć ten świat, który jest. Nie wiem, wy się państwo nie śmiejcie ze mnie, ale to było moje marzenie, żeby coś zrobić dobrego dla świata.

  • Udało się pani? Poszła pani na studia?

Troszkę może wie pani w innych [płaszczyznach]. Studia to nie, studia to mi się nie udało, bo wie pani poznałam na… Dobrze, coś pani powiem w tajemnicy, [właściwie] nie w tajemnicy, ale może proszę tego nie podawać. Wie pani, dziwne są losy człowieka. (Hania też nawet o tym nie wie, to już tak w nawiasie, może pani tego nie podawać nawet). W trzydziestym ósmym roku na Rynku Starego Miasta był Kiepura, śpiewał. Ja chciałam bardzo, bo byłam też trochę muzykalna, chciałam na ten koncert iść. Ale rodzice dostali bilety tylko dla nich, pomimo wszystko, jak to mama mówiła... Ale była niania czy tam ktoś z rodziny, nie pamiętam, ciotka była jakaś z nami, i mama pozwoliła, że jak będę chciała, to mogę iść posłuchać, ale poza [wyznaczonym miejscem na widowni], bo miejsc już nie było, tak żebym ja tam była. No i ja naturalnie poszłam tam, bo muzykę też bardzo lubiłam. To były inne sprawy, to była inna dziedzina. I stałam, jak się idzie od murów obronnych, tam na rogu, w tym miejscu. Koło mnie stał młodzieniec, bardzo przystojny mężczyzna, o pięknych oczach, młody człowiek. Kto by to pomyślał, że po tylu latach, po obozach to będzie mój mąż.

  • To niesamowite. Gdzie go pani spotkała po raz drugi?

Proszę pani, pierwszy raz żeśmy się spotkali, że ja smarkata, mąż był starszy ode mnie. Mąż był w służbie dyplomatycznej przed wojną i akurat był w tym czasie, jak oni mają tam wakacje. Przyjechał, [akurat] był Kiepura, też nie mógł dostać tego, a był bardzo muzykalny. W tym czasie nie grał na pianinie, później się nauczył grać na pianinie, pięknie grał na pianinie. Tworzył też muzykę. Mój syn tworzył też muzykę. Obydwaj byli bardzo muzykalni. I ja stałam z tym człowiekiem…

  • Ale rozmawialiście?

Absolutnie nic.

  • Tylko pani go zapamiętała?

Proszę pani, ja go zapamiętałam, te jego oczka, miał śliczne oczy.

  • A kiedy go pani spotkała po raz drugi?

Właśnie w Brygadzie Spadochronowej. Jak ja pojechałam do tego wujka, dostałam przepustkę na trzy dni, że mogłam wyjechać i zobaczyć. Po trzech dniach wróciłam, naturalnie, ale w pierwszym dniu jak przyjechałam, to spałam jedną noc w żandarmerii. Było już za późno, żebym mogła pojechać, a wujek nie chciał puszczać samochodu, znaczy kogoś, żeby mnie odbierał od żandarmerii, więc przysłał jeepa po mnie do tej żandarmerii i pojechałam tam. I tamtego dnia wieczorem żeśmy szli, zainteresowali się... Ktoś przyjechał hillmanem. Pamiętam, że ten wóz nazywał się hillman. Znajomi, znaczy z wojska, z Brygady Spadochronowej... I zatrzymał się, był zainteresowany, bo ja byłam już w blezerze wojskowym takim, co żeśmy dostali. „Kto to ta blondyna?” Jeszcze zaczęli się śmiać. Wujek mówi: „To jest moja siostrzenica”. Zaprosili nas do siebie potem na kolację i żeśmy pojechali. Proszę sobie wyobrazić – siedmiu panów, a ja jedna. Jest willa. Ja powiedziałam, [że] nic im nie zazdroszczę, tylko wanny im zazdroszczę. Poszliśmy tam na górę, mąż tam miał pianino, zaczął grać na pianinie, ja trochę zaczęłam śpiewać. W międzyczasie on puścił wodę, żeby się zagrzała, żebym się mogła wykąpać. Siedmiu panów, ja jestem z wujkiem, wszystko jedno, ale wujek. „O, nie, ja nie kąpię się tutaj. Kąpię się u wujka, ale nie będę się kąpała tutaj”. Ale mąż grał trochę, ja pośpiewałam, a potem żeśmy zeszli na dół. Na drugi dzień, oni przyjechali do nas, do wujka. Tam ta Niemka trochę przygotowała dla nas to jedzenie, to żeśmy mieli. Oni już wracali do domów, do swoich oddziałów, gdzie oni tam byli, i mój mąż jest z tyłu za mną. I proszę pani, nachyla się… A żeśmy rozmawiali dużo o Warszawie, bo on też z Warszawy, ja z Warszawy. A ci panowie, oficerowie byli z różnych miejscowości, ale tylko nas dwoje było z Warszawy, więc on był zaciekawiony, co się tu działo. Wszyscy słuchali, [kiedy] rozmawiałam. Był bardzo przyjemny wieczór, jeden i drugi, tak. Ale schodząc od wujka po schodach akurat, bo tam gdzieś miał ten posiłek, w tym pokoju... To było na górze, schodzimy na dół, a mąż nachyla się nade mną: „Ty musisz zostać moją żoną”. Ja się odwróciłam: „Ha, ha, ha. Na pewno nie”. Tak zrobił. Jego siostra była w tym czasie we Francji nieokupowanej, bo jej mąż też tak samo był gdzieś w zamku, ja nie wiem, jaką on tam funkcję miał. Ta część ludzi, która wyjechała z Polski w tym czasie, w tym okresie, to byli akurat we Francji nieokupowanej. Ona tam przeszła całą wojną i jej mąż też tak samo, bo im dziecko się urodziło, więc ten mąż został razem z nią, nie dołączył do akcji, nie był w akcji. Tam zresztą było paru inżynierów, jakichś dwóch, trzech lekarzy było z rodzinami w tej miejscowości we Francji.
  • A kiedy pani wyszła za mąż?

Właśnie chciałam pani powiedzieć, w czterdziestym siódmym roku chyba.

  • Gdzie?

We Francji, we Francji. Mąż się uparł, że mam zostać jego żoną. Miałam iść na studia, takie było moje marzenie. Nie, tylko... Zakochał się, no, proszę pani. A był bardzo ładny, bardzo przystojny, przyjemny, inteligentny...

  • Ale pani była bardzo młoda, nie miała pani oparcia w rodzinie. Czy nie miała pani lęku przed tym nowym życiem?

Proszę pani, nie. Ja nie wiem, co we mnie siedzi i co ze mną jest, nie wiem. Mnie trudno powiedzieć i określić mnie samą. Teraz jestem szczera, nigdy z nikim nie rozmawiałam tak, jak w tej chwili rozmawiam z panią.

  • Czuła pani, że to jest właściwa droga, właściwa decyzja.

Tak...

  • Czy pani myślała o tym, żeby wrócić do Polski?

Proszę pani, do Polski wrócić bym nie mogła i nie wróciłabym, dlatego że była komuna. To jest jedna rzecz. Straciłam rodziców w Powstaniu. Oni zginęli. Ja właśnie tam byłam, przyszłam odwołać tych żołnierzy, którzy stali, i spytałam się, kto tam jest, bo domu już nie było, była ruina. „A, tam jacyś państwo...” No to ja poszłam zobaczyć i ku mojej rozpaczy zobaczyłam rodziców, bo mama chciała zmienić ubranka dla swojego syneczka, bo był mały, to przyszła tam. Ojciec miał tuż przed samym Powstaniem wylew krwi i był w szpitalu, tuż przed samym Powstaniem wyszedł, tak że nie mógł do akcji się dołączyć. Też bardzo żałował, że nie mógł…

  • I rodzice zginęli na Zakroczymskiej.

Proszę pani, oni tam zginęli, tak. Jak ja wyszłam stamtąd, powiedziałam: „Natychmiast musicie wychodzić. Natychmiast. Proszę zostawić wszystko”. Ja wyszłam, zdążyłam…

  • Pani widziała ich jeszcze żywych, tak?

Ja ich widziałam. Doszłam do kościoła Franciszkanów, doszłam do kościoła, jest niesamowity huk. Ja się odwracam i tam, gdzie była ta piwnica, proszę pani, słup niesamowity. Co ja mogę zrobić, jedna biedna? To są moi rodzice, więc proszę pani, to też jest walka. Ja nie mogę tam iść i ich ratować, bo stracę życie, a jestem z rozkazem, bo muszę jeszcze następny odcinek uwolnić, znaczy wycofać, to ja nie mogę [wrócić], jestem w wojsku. Nie wiem, trudno mi powiedzieć, nie dałabym rady tam pomóc. Jak ja mogę zrobić, jak za chwilę przyjdą Niemcy i jeszcze mnie tutaj coś zrobią. A ja mam rozkaz inny odcinek zwolnić, żeby wyszli. Jestem z rozkazem.

  • Czyli pani idąc do niewoli, wiedziała, że pani rodzice nie żyją?

Wiedziałam, że tam umarli. Jak zobaczyłam ten słup w tym miejscu, gdzie było wejście, to nie było mowy, żeby oni wyszli stamtąd.

  • A pani rodzeństwo?

Właśnie się uratowało, troje się uratowało. Mój brat był ranny w głowę, przez parę lat nie mówił. Siostra też była ranna w nogę, ta starsza, znaczy po mnie druga. Byli ranni, byli ranni i wyszli stamtąd.

  • Czyli pani nie chciała wracać do Polski.

Proszę pani, z całym swoim serduszkiem przyjechałabym nawet dzisiaj, ale tego... Jak pani wyłączy, to pani powiem.

  • Dobrze. Podjęliście państwo decyzję o emigracji, tak?

Z mężem, tak. Bo mąż nie mógł wrócić. Wujek wrócił. Proszę pani, ten mój wujek wrócił. Ponieważ on przed wojną miał jakieś wyższe stanowisko w kryminalnej, nie politycznej, tylko w kryminalnej policji, to on nie mógł dostać pracy. A myśmy go prosili, żeby został. I mógł zostać, bo syn został wysłany przez Polskę (nie wiem, czy to była Holandia, czy Dania) na kolonie dla dzieci. Wujek pojechał, z synem się widział i chciał tego syna nawet zabrać, ale żona powiedziała, że nie, żeby nie zabierał. Chciał ją ściągnąć. Bo nasze wozy szły jako UNRRA i ściągali ludzie swoich, swoje rodziny, żołnierze, nasi oficerowie czy coś takiego. Jako UNRRA jechali i zabierali, później przez zieloną granicę, nie wiem jak, przewozili ich. Ale wujka ciocia nie chciała, bo znowuż moja rodzina namawiała ciotkę, nie wiem, czy przez zazdrość, już teraz nie mogę powiedzieć, jak tam się działo, namawiali ciotkę, żeby nie wyjeżdżała. Mogła wyjechać. I wujek wrócił. Później jak się z nim spotkałam, po wojnie żeśmy tutaj przyjeżdżali, żeśmy byli w Polsce, to wujek właśnie był już... wysechł strasznie. Nie wiem, co on za chorobę miał, że już chodzić nie mógł. Ani nie miał pracy odpowiedniej, ani nie był tu odpowiednio traktowany. Syn jego poszedł do wojska, to pracował w kamieniołomach, gdzieś służbę swoją odbywał w kamieniołomach. Nawet w tej chwili nie wiem, gdzie ta rodzina... Chętnie bym… Dał mnie wujek przed wyjazdem do Polski, przed powrotem do Polski, złoty pieniądz. Jakiś taki mam, leży w banku, to nawet nie wiem. Mam ten pieniążek i chciałabym oddać jego dzieciom, jego wnukom chyba, [ale] też nie mam możności znaleźć.

  • Czy udział w Powstaniu jeszcze w jakiś sposób odbił się na pani późniejszym życiu?

Mogę powiedzieć, że zmądrzałam, że to była dla mnie szkoła życia. Tak, to była dla mnie szkoła życia. Polskę kochałam i ją kocham w dalszym ciągu. To, że ja tam jestem, mam obywatelstwo brytyjskie, bo brytyjskie mam i kanadyjskie, ale całym sercem i duszą jestem tutaj. Wszystko mnie interesuje, co się tutaj dzieje. Chociaż wiadomości specjalnie nie mam, ale to co dostaję, to mnie włosy dęba stają, że tak powiem.

  • Pani wspominała, że pani organizowała jakąś pomoc dla Polski?

O tak, pani mi przypomniała. Jak Polska odzyskała niepodległość, pracowałam w board of education, to było przed moją emeryturą... Tak, ja już byłam na emeryturze, bo w tym czasie tylko do sześćdziesiątego piątego roku życia pani mogła pracować (teraz nie, teraz pani może dłużej). Ja potrzebowałam pieniążki. I to, co proszę pani, ja przysłałam do Polski, własnymi rączkami zapakowane, bo mąż był po transplantacji nerki, to jest następna [sprawa], ale nie będę wtrącała tego, co ja przeszłam z nim, z jego chorobą. Ale przysłałam za ponad milion dolarów pomocy do Polski. Tutaj przyszły transporty.

  • A skąd te pieniądze? To była jakaś zbiórka?

No, moje tam było parę ładnych tysięcy też tak samo, z mojej własnej kasy pieniądze, które poszły na moją podróż tutaj do Polski, bo od organizacji nie mogłam dostać, to mąż wypisał mi czek. Przyleciałam tutaj samolotem, spotkałam się na lotnisku, pani w futerku i tak dalej. Na drugi dzień powiedziałam kierownikom, że spotykamy się tu i tu. Przyszłam w dżinsach, w których specjalnie nie chodziłam. Zginęły mi, proszę pani, dwa komputery, dwa sety. Powiedziałam, że muszą się znaleźć, bo ja to przywiozłam, pakowane było. Znalazły się w jakimś drugim z pokoi. I komputery poszły do szkół. Sto komputerów przywiozłam.

  • To była pomoc dla szkół?

Pomoc dla szkół, które przeszłam też tak samo. Rozmawiałam... Kto tam był tym ministrem? To nie było tak, że ja tu przyjechałam… Przyjechałam, spytałam, przyszłam do rządu, do ministerstwa. Chciałam [rozmawiać] z ministrem... Jak on się nazywał, też nie pamiętam, on zniknął mi później. Nie wiem, czy specjalnie usunięty, czy coś takiego, nie wiem, co się z nim stało. W tej chwili nie mam jego nazwiska, to nie mogę powiedzieć, jak on się nazywał. Ale zwróciłam się do ministra oświaty, że mogę przysłać komputery, żeby mnie skontaktował, bo ja tutaj nie znam, nie wiem, nie znam ani systemu, ani nic. Mam takie i takie komputery. Dostałam trzysta komputerów, bo pracowałam w board of education. Dyrektorzy chcieli mnie… Naprawdę Kanadyjczycy z sercem podeszli do Polski, że tak cierpiała, oddali (proszę tego może też nie pisać, nie mówi się o tym) mi komputery, które były prawie że nowe. Kanadyjczycy zamówili następne, żeby mnie zrobić przyjemność do pewnego stopnia, żeby pomóc tej Polsce. Dostałam trzysta komputerów, nowych, druga generacja (musimy się cofnąć tych parę ładnych lat). Przyleciałam do Polski spytać się, gdzie to... Nie to, że mi to ktoś powiedział. Przyjechałam sama do ministerstwa. Powiedziałam, kto, jakie szkoły, że chodzi mi o Warszawę, bo jestem warszawianka, ale że mam to, że mogę przesłać, przywieźć. Pieniądze moje, tysiąc dolarów, też poszło do tego, bo nie mogłam dostać na transport. Dwieście poszło przez inżynierów polskich w Kanadzie, poszło na Litwę, bo nie chcieli dać pieniędzy na podróż, a ja też już tych pieniędzy nie miałam, żebym mogła ten tysiąc czy dwa tysiące wysłać na te komputery. Organizacje też dużo mi i tak pomogły, ale przy mojej pomocy przyszedł autobus (autobus jakiś, bo to panowie też przesłali), te sto komputerów szkoła otrzymała tutaj, bo z dyrektorem rozmawiałam. Poszło do szkół tutaj. Przysłałam im podręczniki o komputerach. Polska w tym czasie tego nie miała. Naturalnie wszystko w języku angielskim to było, ale oni tam uczyli. Tutaj jest szkoła w Warszawie, która uczy [technik] komputerowych, komputerowa. Więc też nie to, że ja przyjechałam i gdziekolwiek rzuciłam. Poszłam do ministerstwa, dowiedziałam się, co chcą, z którymi osobami się spotkać powinnam, czy oni te komputery chcą, jaką pomoc chcą. Ponad milion dolarów Polska dostała w tych komputerach. Dzięki mnie, ponieważ ja w tym biurze pracowałam i chcieli mnie ci dyrektorzy w jakiś sposób zrobić przyjemność, bo to dla mnie było... Wie pani, mogli tego nie robić i nie powinni tego robić. Legalnie nie powinni tego zrobić. A co oni zrobili? Zamówili nowsze komputery, a te komputery, które były nowe, dali mnie. Wszystko było pakowane też moimi rączkami, męża mojego i jeszcze mojego kolegi. W trójkę żeśmy wszystko to pakowali. Książki natomiast... Dostawałam pomoc. Przychodziły panie, które mi pomagały. Wyrzucałam książki komunistyczne, bo nie chciałam, żeby Polska miała w języku angielskim nawet o komunie. Więc prosiłam, żeby... szkoda mi było pieniędzy na to, żeby w tych paczkach. Nie mam opisów o sobie, bo gdybym miała, to bym przywiozła, podała i by pani powiedziała, jak opisują o mnie w Kanadzie, jaką pomoc zrobiłam i to wszystko. Dostałam też odznaczenie.

Warszawa, 6 sierpnia 2014 roku
Rozmowę prowadziła Małgorzata Rafalska-Dubek
Józefa Leokadia Piltz Pseudonim: „Dziunia”, „Kozak”, „Kozaczek” Stopień: strzelec, sanitariuszka, służby pomocnicze Formacja: Batalion „Bończa”, kompania 101 Dzielnica: Stare Miasto, Śródmieście Północne Zobacz biogram

Zobacz także

Nasz newsletter