Julita Sierakowska

Archiwum Historii Mówionej

  • Czy może pani powiedzieć coś na temat wybuchu wojny? Pamięta to pani jako dziecko?

Nie pamiętam, pamiętam tylko to, że się tragicznie bałam. Jak były te nocne syreny, alarmy, okna były zasłonięte czarnymi kocami, to ja się tak strasznie bałam. Mieszkaliśmy na pierwszym piętrze, na ulicy Solec, miałam taką koleżankę na czwartym pietrze, która jak usłyszała te syreny, to leciała po schodach i krzyczała: „Lusia – bo mnie nazywali Lusia – leć do piwnicy”. Ja wtedy zostawiałam rodziców i łubudu do tej piwnicy. Ona już z czwartego piętra, lecąc krzyczała: „Lusia, chodź do piwnicy”. Ja wiem, że ja się strasznie bałam tych wszystkich nalotów, tych wszystkich bomb, niesamowicie.
Słyszałam, że (przed wojną miałam te sześć lat) były straszne łapanki, przecież się okupacja zaczęła, straszne łapanki, ginęli ludzie. Wiem, że to co mama wspomniała, że był taki moment, że powiedzieli: „Idźmy lepiej z tej Warszawy”. I myśmy doszły do ulicy Zgoda i ojciec mówi: „Wracamy się, no bo gdzie pójdziemy w zasadzie, no nie mamy gdzie pójść, więc wracajmy do domu”. Ja wiem, że ja przed tą decyzją rodziców się tragicznie przeraziłam: „Jak to? Zostawimy dom i pójdziemy”. A przecież miałam wtedy siódmy rok. Byłam przerażona strasznie. To tyle z tego 1939 roku, to znaczy przed wojną to najwięcej pamiętam. No a później okupacja.

  • Czy pamięta pani jakieś epizody związane z okupacją.

(Bronisława Sierakowska: Okupację to ja też pamiętam) Okupację to ja mówiąc szczerze... Słyszałam o tych łapankach, stale te alarmy, stale te nocne naloty, te zasłonięte okna, najwięcej to pamiętam. [Mąż] pracował jako cynkograf, w prywatnym zakładzie u swojego brata, na ulicy Szczyglej, [ja byłam] samoukiem, więc [szyłam]. Później mieliśmy to mieszkanie. Jeszcze pamiętam mieszkanie [matki] (myśmy mieszkali na Solcu 60, a [matka] 66). Tylko to pamiętam.

  • A wybuch Powstania.

Wybuch Powstania, pamiętam, że stałam na balkonie, a siostra moja (mama ją posłała do pralni na ulicę Tamka). Wtedy kiedy coś zaczęło się dziać, [wyły] syreny i popłoch na ulicy, mama krzyczała na balkonie: „Boże, gdzie to moje dziecko jest!”. Ja [byłam] razem z mamą, ale siostra przyleciała jakoś z tej pralni. Nie wiem, czy ona przyniosła to pranie, to były ubrania czy coś, już tego nie pamiętam. Wiem, że w tej chwili mama strasznie krzyczała, ja też. I oczywiście [pędem] do piwnicy i te całe pięć tygodni [siedziałyśmy] w piwnicy. Mama mówi, że szyła, ale trzeba powiedzieć, że mama zaszywała ludziom biżuterię, bo panie miały dużo biżuterii, [te] które mieszkały, i mama zaszywała tą biżuterię. Jakieś mufki też szyła. A myśmy tylko stale siedziały w tej piwnicy, to nie były takie piwnice jak teraz, to było klepisko i ciasnota, ludzie starsi tak chodzili [zgarbieni] my dzieci nie. Mama mnie stale w nocy trzymała na rękach, bo ja się potwornie bałam, a to były takie załomki w tej piwnicy i zimno, i ciemno, a jak tylko przestały te strzały być, to się biegło na to pierwsze piętro do [mieszkania]. Mama tam coś gotowała, coś szyła i znowu alarmy, i znów do tej piwnicy. Całe pięć tygodni była taka bieganina z pierwszego piętra do piwnicy i siedzenie w tej piwnicy. (Bronisława Sierakowska: To jest możne ważne, tak jak ja zaznaczyłam, miałam dużo znajomych, ta młodzież w piwnicy do mnie przychodziła po te papierosy, przez to wiedziałam dużo drobnostek, byli bardzo przywiązani, było im jakoś cieplej, i kuzynów miałam [...]).
Julita Sierakowska: Moja siostra była w Powstanie odważniejsza, bo ona z tej ulicy Solec, piwnicami przechodziła na ulicę Dobrą i tam (ludzi już stamtąd wyrzucili) i z piwnicy przynosiła jakieś jedzenie, które ludzie tam zostawili. Mama z kolei, jakimiś rowami chodziła do kościoła Świętego Kazimierza, który się mieścił na Tamce, (ciągle istnieje ten kościół i ciągle zakonnice tam są) a ja to nie, ja to po prostu z tymi dziećmi w piwnicy siedziałam i trzęśliśmy się cały czas.

  • Proszę mi powiedzieć, jak to się stało że panie opuściły tę piwnicę?

Jak opuściłyśmy, przyszli Niemcy [i pognali nas w stronę Wisły]...

  • Jaki był kontakt z tymi Niemcami, jak oni zachowywali się ?

Zachowywali się zupełnie przyzwoicie, tylko kazali nam, tak jak stoimy, wyjść z tego domu, więc myśmy wyszły we trójkę, mama siostra i ja, a mamy matka (widocznie jej pękła żyłka sklerotyczna), więc jak nas oni gnali w stronę Wisły, to myśmy były pewne że nas (tylko tobołki miałyśmy, jak pokazują na zdjęciach) i myślałyśmy: „Aha, idą nas potopić”. A babcia nie nadążała, bo już miała swoje lata i myśmy tą mamy matkę zostawiły, a oni nas pognali, tutaj wybrzeżem, później przez Stare Miasto do kościoła Świętego Wojciecha i u Świętego Wojciecha przenocowałyśmy jedną noc. Ja spałam w konfesjonale, siostra moja z drugiej strony konfesjonału, a mama nie wiem, na jakiejś ławce spała.
Następnego dnia wsadzili nas w świńskie wagony (tak mówię, jak było) było jedno okienko i zaczęliśmy jechać i zobaczyłyśmy... [Dojeżdżając] do Włoch i zdumienie [nasze] – to pamiętam, w W Powstanie miałam jedenaście lat – [i] patrzę, ludzie na balkonach, dzieci się bawią na balkonach, matki z wózkami na balkonach, inne życie, a my tu tak jedziemy, głodne, bez niczego. Dowieźli nas do Pruszkowa, oczywiście mama się o swoja matkę martwiła, wiec jak [przyjechałyśmy] do Pruszkowa, to mama czekała na następną tak zwaną podwodę, czy matka mamy przyszła. Okazało się że za czwartym czy trzecim transportem babcia jakoś miedzy ludźmi przyjechała.
Myśmy spały – to były zakłady taboru kolejowego, na które teraz podobno (przyznam się że ja dawno nie byłam w Pruszkowie) na murach, czy na płocie jest napisane: „Tu był przejściowy obóz powstańczy”. Ja spałam... Mama oczywiście stale wyglądała na te pociągi, a myśmy spały z siostrą na betonie, pod takim filarem, gdzie był piękny obraz Najświętszego Serca Jezusa. Ja do tej pory jak [widzę] te obrazki, to sobie przypominam: „A pod tym obrazem spałam na betonie”.
Rano przyjechały rodziny i nas [zabrali jacyś] państwo (bardzo sympatyczni), nakarmili nas, umyli. Z Pruszkowa zawieźli nas do Sochaczewa i tam się nami zaopiekowali. Czekaliśmy na podwody które przyjadą ze wsi. No i przyjechał chłop na wozie, zabrał nas na Wieś Sucha. Pierwszą noc spędziłyśmy w oborze. Pamiętam, jeszcze krowy stały, a myśmy w tej oborze spały. Następnego dnia mama wystarała się o jakiś pokoik i w tym jednym pokoju żeśmy [mieszkały]. Babcia spała na ławie (już wtedy babcia się odnalazła), myśmy we trzy na jednym łóżku, bo nie było innej możliwości. Mama zaczęła od razu pracować. Szyła, a poza tym zaczęła wróżyć młodym dziewczynom, złote góry im w tych kartach [obiecywała] i dostawała śmietanę, masło, pieczywo, w ten sposób. Poza tym chodziła na wieś i szyła, różne reperacje robiła. A ja pasłam krowę, która miała jeden róg, i ona na mnie tak tragicznie patrzyła... Dobrze, że ona była uwiązana, ja siedziałam daleko, pod taką gruszką ulęgałką, a ona cały czas na mnie patrzyła, jak żuła, jak leżała. Ja sobie myślę : „Boże kochany, jak ja się jej boję”. Jeszcze ten róg taki, z jakąś krwią zakrzepniętą. A siostra chodziła na wykopki, kopała ziemniaki. A zimą to żeśmy siedziały w tej jednej chacie, a siostra coś tam na wsi robiła.
Bronisława Sierakowska: Ja ci na chwilę przerwę, bo pan się zapytał, jak nas traktowali Niemcy. Jak nas wygnali, [na] plac Piłsudskiego i tam dalej, więc był jeden Niemiec, który nas prowadził, ale trzeba powiedzieć, że był dżentelmenem, bardzo do wszystkich [dobrze] podchodził... Zgrzeszyłabym gdybym [go oskarżała]. Bardzo do wszystkich podchodził grzecznie albo miał krew polską w każdym razie trudno powiedzieć, ale : „Posuńcie się, posuńcie się”. I on nam drogę wskazywał.
Julita Sierakowska: „Ukraińcy” dali nam się we znaki. Kiedy zaczęły się już robić rozruchy z Rosją, to [na Wieś Suchą] przyszli „ukraińcy”. Syn tej gospodyni, młody chłopak, bał się, że może go gdzieś zabiorą, więc w jednym łóżku myśmy leżały, siostra, mama, ja i ten chłopak, (to był kawaler). [Ten „ukrainiec” tak tym pistoletem jeździł, czekałyśmy, która dostanie tym pistoletem, albo on, albo my, kręcił tym pistoletem.

  • „Ukraińcy”, którzy współpracowali z Rosjanami?

To byli „ukraińcy”, oni później uciekali przed Rosjanami, przed Niemcami. Jeden został [na wsi] zabity, usypali mu z kamieni grób.
Siostra moja wtedy, kiedy pociągi były z żywnością, czy z ubraniami, to moja siostra była odważna i przez pole chodziła do tego pociągu i różne rzeczy do ubrania nam przynosiła. Ja byłam dużo młodsza, a ona była odważniejsza. A my, mama tu mówi, że siedziałyśmy w piwnicy na wsi. Był taki jeden dzień, kiedy dostałyśmy cynk, nie wiem skąd, że idą „ukraińcy”, więc przez okno uciekaliśmy szybko do następnego, większego gospodarstwa. I tam panie, tak jak moja mama i moja siostra i gospodarze (kobiety) bały się tych „ukraińców”, [więc] do piwnicy, (bo na wsi to mieli takie piwnice, gdzie trzymali jedzenie). A my, młode dziewczynki, dzieci, usiadłyśmy na takim wielkim kufrze przykrytym łowicką zapaską i żeśmy nogami machały i śpiewałyśmy... A one siedziały tam, tam było wejście z podłogi i ten kufer na tym był postawiony. A myśmy na tym siedziały i sobie śpiewały, i oni się nie zorientowali, że te młode kobiety tam siedzą. A ta sama ucieczka, to był taki strach, że ja tylko oglądałam się do tyłu, czy oni lecą za nami. A myśmy dopiero cynk dostały, że oni mają być. Ale oni wtedy przyszli, zobaczyli, że dziewczynki się bawią, nie przyszło im do głowy, że jakaś piwnica może być, jak mogło im przyjść do głowy – kufer stoi, dzieci się bawią, to co tam może pod tym kufrem być. To takie były momenty.
A później kiedy zaczęły być kartki, mama zaczęła [biec] przez pole, w śniegiu. Chodziła, chyba do wójta (rozdawali kartki na żywność). Mama przez te pola chodziła, kiedyś pies mamę strasznie napadł, dzięki Bogu, że wójt tego psa zawołał, bo nie wiem, czy mamę by nie rozszarpał. A myśmy na tej wsi siedziały. Widziałyśmy tylko łuny płonącej Warszawy. Tam w Suchej, która była osiem kilometrów od Sochaczewa, bo to było między Łowiczem a Sochaczewem, to myśmy widziały łunę, Warszawa tak strasznie płonęła. Tam, tak daleko od Warszawy, bo przecież Sochaczew to jest chyba z pięćdziesiąt kilometrów, myśmy łunę widziały, jak płonie Warszawa. Jak tylko się dowiedziałyśmy że już możemy iść do Warszawy (Bronisława Sierakowska: Ja jeszcze, proszę pana, przeżyłam strach, dlatego że ja wyglądałam bardzo młodo, byłam drobna, szczupła i na wsi nie uwierzyli, że to są moje dzieci. Ja ten strach dobrze pamiętam, tak że córka dłuższy czas, jak powiedzieli, że nie jestem [jej] matką, tylko wzięłam dzieci, żeby się ochronić, to dłuższy czas nie mogli uwierzyć [...]. Od ludzi miałam trochę przykrości, wcale nie powiem że nie). [...]
Mama pracowała i zarabiała na jedzenie, wróżeniem i szyciem, a kiedy się dowiedziałyśmy że możemy wrócić do Warszawy...

  • Jak pani zapamiętała Rosjan?

Rosjanie, nawet nie możemy powiedzieć, żeby nam zrobili krzywdę. Jak żeśmy wyszły z tego Sochaczewa, szłyśmy pieszo trzy dni, to w Ożarowie oni mieli postój w takim gospodarstwie i myśmy razem z nimi w jednym pokoju były. Oni byli bardzo grzeczni, prosili, żebyśmy razem z nimi zupę ugotowały, obierałyśmy ziemniaki razem z tymi Rosjanami i oni nam krzywdy nie zrobili. Nie było takiej sytuacji, żeby do mamy się przystawiali czy mnie tam gdzieś [ciągnęli], czy siostrę, bo ja to byłam dziecko, a siostra miała czternaście lat. Zachowywali się bardzo przyzwoicie. Prosili tylko, żeby razem z nimi to jedzenie ugotować. Przedtem to żeśmy spały gdzieś pod Sochaczewem, a w Ożarowie to właśnie z tymi Rosjanami się zetknęłyśmy. Nie mogę nic złego na tych Rosjan powiedzieć. (Bronisława Sierakowska: Był jeden, co kartofle razem z córką obierał, ja się przestraszyłam, przebudziłam się, on podszedł, to pamiętam dobrze i powiedział: „Nie boicie się, nie boicie się, nie, nie”. I tak córka moja z nim obierała kartofle. I potem poszłyśmy.) Jak wracałyśmy, to na szosie, pamiętam jak dzisiaj, leżał rozpłatany żołnierz, głowa tylko mu została, bo czołg go rozjechał, głowa w hełmie, a on to był kompletny placek. To był chyba Niemiec. W każdym razie na Rosjan nie narzekam.
  • A to rozstrzelanie...

(Bronisława Sierakowska: To było na powietrzu, za stodołą, myśmy to słyszeli, to było straszne. Ale nie Rosjanie byli zabici, tylko Niemcy; Rosjanie zabili tych Niemców, na tej wsi. Oni uciekali, a Rosjanie już weszli do Suchej i Rosjanie rozstrzelali tych Niemców [...]. To byli ci sami co [grozili nam pistoletem], taka sytuacja, to był bardzo przykry widok, nie bardzo to wspominamy [...]).
Julita Sierakowska: Ale w czasie okupacji też nie byli tak bardzo źle do ciebie nastawieni, skoro tyś wracała wieczorem i stał Niemiec, wiele osób patrzyło z okien, z balkonów, że mama idzie przed godziną policyjną, a ten Niemiec jednak mamę przepuścił i nic mamie nie zrobił. Byli jak każdy z nas – są ludzie i ludzie.
Bronisława Sierakowska: O łapankach zapomniałam panu powiedzieć, były łapanki, więc cały Solec był obstawiony Niemcami. Ja byłam u klientki, a dzieci – ja byłam nienormalna na tle dzieci – dzieci i mąż byli w domu, więc ja mimo wszystko poszłam tą ulicą: nie [myślałam]!
Julita Sierakowska: No wracałaś do domu, po prostu.
Bronisława Sierakowska: Ja [...] zawsze byłam przyzwoicie, miło ubrana, więc miałam taką sytuację, że jeden Rosjanin mówi: „Ale ładna”. Widocznie po polsku umiał, ale jak ja weszłam (myśmy mieszkali tak prosto, a później był zaułek do bramy) jak ja już przeleciałam z tego strachu, poszłam schodami na pierwsze piętro, ale niestety weszłam na czworaka, nie weszłam normalnie, nie byłam w stanie tego znieść. Ja uciekłam, byle do dzieci lecieć. Były takie fragmenty, być może zapominam albo nie chcę sobie przypinać niektórych.
Miałam i taką sytuację: Niemiec mnie zaczepił na moście Poniatowskiego, nie chciał odstąpić, był to Niemiec Francuski. Strasznie mu się podobałam, i to była taka historia, że ja jedną panią błagałam, żeby po niemiecku z nim porozmawiała, a on powiedział, że mnie przepuści, tylko dlatego że mu się podobam. Taka też była sytuacja. Tak mi ręką zastąpił [drogę]. Pan rozumie, tutaj są dzieci są w domu, więc ja się bałam strasznie. Niestety miałam trzy razy tak od Niemców. Ale nie powiem, że i Rosjanie mi też tak nie robili, ci co przyszli, jak weszli do tego... Był taki jeden Rosjanin, ale też sobie dałam radę.

  • Zaraz po tym jak przyjechała pani do Warszawy, jak wyglądało tutaj codzienne życie?

Bronisława Sierakowska: W Warszawie, kiedy myśmy przyjechały to wszystko było [ruiną], spalone, jeszcze było gorąco [..] cały nasz dom był w popiołach.
Julita Sierakowska: Jeszcze dym się unosił.
Bronisława Sierakowska: Ja nie miałam gdzie wrócić z dziećmi, absolutnie, więc z powrotem żeśmy pojechały do rodziny, do Kazimierówki, to co właśnie córka opowiada.
Julita Sierakowska: to jest koło Milanówka.
Bronisława Sierakowska: Myśmy szły, Rosjanie byli, ale żeśmy doszły do tej Kazimierówki. W Kazimierówce byłyśmy jakiś czas, a później wróciłam do Warszawy, do niczego.
Julita Sierakowska: Myśmy zostały w tej Kazimierówce, a ty już byłaś w Warszawie. I mama nosiła na plecach główkę od maszyny, bo dawniej [były] takie singerowskie maszyny ze stołem, to mama nosiła... Chodziła przez most, taki pontonowy, żeby gdzieś szyć. A myśmy z siostrą w tej Kazimierówce były. Bo jakoby tam był, [a] nasza bliska rodzina, rodzony brat naszego ojca, ale jego żona nie była zbyt przychylna.
Wtedy kiedy myśmy przyjechały do Warszawy i zobaczyliśmy te zgliszcza, pojechaliśmy do Kazimierówki, a mama wróciła z powrotem do Sochaczewa, pociągiem, jak to się mówi świńskim wagonem, a myśmy z siostrą [zostały].
A ja w między czasie chowałam (miałam jedenaście lat) małą dziewczynkę, kuzynkę tej bratowej [ojca]. [Bratowa] chodziła sprzedawać do Grodziska czy do Milanówka, a mnie prawie że głodno zostawiała z tym małym dzieckiem. Później kiedy siostra wróciła już z mamą, (bo one pojechały we dwie, mama już w Warszawie nocowała u jakiś znajomych), myśmy w Kazimierówce wegetowały. Paliłyśmy liśćmi [pod kuchnią], bo ta bratowa mego ojca nie bardzo się nami zainteresowała, tylko ten pokoik nam dała, żeśmy tam gotowały i czekałyśmy z utęsknieniem na mamę z Warszawy, a mama przyjeżdżała co parę dni. To życie było straszne.
Bronisława Sierakowska: Szyłam, ale uczciwie mi płacili i w ten sposób dzieci ratowałam. Dzieci nie miały butów, kupiłam sukieneczki. Ja miałam wszystko w rękach, dar od Boga. Poza tym była sytuacja taka, jak było wyzwolenie, jak już w tym mieszkaniu byłyśmy, ten pokoik, co mówiłam, dużo ludzi wróciło z niewoli. Jak nas odnaleźli, to ja bardzo dużo śpiewałam, oni byli szczęśliwi, spali na podłodze.
Julita Sierakowska: Pan pyta, jakie było życie. Życie było takie: po wodę się chodziło, bo nie było wody, chodziło się z baniakiem, myśmy z ulicy Tamki... Mama dostała ten pokoik na Tamce (przez tego znajomego), na ostatnim piętrze, a myśmy z siostrą chodziły, na Oboźną, przynosiłyśmy wodę. Mama cały czas szyła, bo jednak jakoś odnalazły się te osoby które chciały szyć. A jakie było życie? No były gruzy, mieszkało się... Okna były zasłonięte dyktą, tylko takie małe okieneczko, szczury, no makabra! Ale ludzie się dźwigali.
Bronisława Sierakowska: W czasie okupacji była taka łapanka, obstawione było wszystko na Solcu, był tam pan, który był z takiej organizacji, pokazał mi wszystko, jak ma zrobione (nawet mąż nie wiedział, już zmarł), podsłuch miał. Mnie w tajemnicy [powiedział]. A ponieważ Niemcy latali tam, proszę nie myśleć, że ja kłamie, ja tam zaśpiewałam pieśń Kiepury, ja umiałam ją całą, była taka konsternacja tych Niemców, nie wiedzieli, skąd jest ten głos, ale jak skończyłam (Julita Sierakowska: to było za okupacji), dzięki Bogu, nic mi się nie stało. A jednak zaśpiewałam.

  • Jak pani życie ułożyło się, kiedy wojna się skończyła, o szkołę pytam i o dalsze życie?

Ponieważ mojej siostrze mama załatwiła szkołę, a ja niestety, [bo] mamę nie było stać, żeby w ogóle mnie posłać do szkoły, więc ja zaczęłam chodzić dopiero od września. Ten okres, kiedy wróciłyśmy do Warszawy (to był już marzec), to byłam w domu. Siostra chodziła do szkoły, do Batorego, a ja jeden rok miałam [stracony]. Później w szkole wciągnęłam się do harcerstwa, wciągnęłam się do zespołu dziecięcego, występowałam w radio, w teatrze. Było głodno bardzo, nie raz szło się o herbacie i skórce chleba, nie było żadnych kanapek, bo mamę nie było stać. Musiałyśmy żyć na bieżąco, na ile nam starczyło tego jedzenia.
Bronisława Sierakowska: Jak już się skończyła wojna, zaczęłam pracować i [córka] się uczyła. Proszę otworzyć kuchnię, zobaczyć lustro, które dała mi nauczycielka (oczywiście odrobiłam, a i owszem nie darmo). Te dwa obrazki, które wiszą, są od niej i ten świecznik, to wszystko jest jeszcze wojenne, od mojej nauczycielki, która mnie tak strasznie lubiła. A poza tym ja byłam strasznie zdolna i Teatr Polski [o mnie] się [starał]. Niestety byłam za biedna [...].
Julita Sierakowska: Ja jeden rok nie chodziłam do szkoły.
Bronisława Sierakowska: Moja córka jak już uczyła się, to ją zaangażowali do radia.
Julita Sierakowska: Znaczy to był zespół... Miałyśmy wspaniały zespół, doskonałą nauczycielkę.
Bronisława Sierakowska: Ale ze trzy lata tak było, [córka] mi bardzo pomogła, rentę dostałam dla dzieci)
Julita Sierakowska: Mama szyła nam kapcie z materiału, więc się takie kapcie miało, tylko z materiału. No biednie, było biednie.
Bronisława Sierakowska: Był ktoś kto miał znajomości, [niejaki pan] Prus, znał mnie od małego, wiedział jaka jest moja sytuacja, że mnie się należy i to mnie ratowało, [dostawałam] rentę dla dzieci, ale nie dla siebie, [bo] byłam za młoda).





Warszawa, 26 października 2009 roku
Rozmowę prowadził Michał Wojciechowski
Julita Sierakowska Stopień: cywil Dzielnica: Powiśle

Zobacz także

Nasz newsletter