Katarzyna Urbanowicz

Archiwum Historii Mówionej

Nazywam się Katarzyna Anna Urbanowicz. Urodziłam się 26 listopada 1942 roku. Moimi rodzicami byli (bo już nie żyją obydwoje) Helena Jacórzyńska i Tadeusz Jacórzyński. Przez cały okres wojny rodzice mieszkali w Warszawie. Mama i ojciec Powstanie spędzili w Warszawie, a mama spędziła nie w swoim własnym mieszkaniu, tylko w przygodnej piwnicy, koło której przechodziła.

  • Urodziła się pani w 1942 roku. Jak rodzice wspominali czasy okupacji?

Moja mama niewiele mówiła o czasach okupacji. W pierwszym okresie po wojnie bardzo często wracała myślami do tego i ojciec nawet uważał, że jej reakcje są histeryczne i trochę ją wyśmiewał. Mama nabrała wody w usta i przestała mówić. Dopiero wróciła do spraw okupacyjnych i powstańczych, jak byłyśmy z siostrą dziewczynami dorosłymi. Mama twierdziła, że żyło się bardzo ciężko. Rodzice mieszkali przy alei Szucha i stamtąd zostali, jeszcze przed Powstaniem, wysiedleni. Gestapo mieściło się na alei Szucha 1, to wszystkie okoliczne bloki, wysiedlali stamtąd [ludzie], odbierali [im] mieszkania, ponieważ miała być dzielnica niemiecka.
Siostra mojej mamy mieszkała w Warszawie w Wawrze, adresem mojej mamy był Wawer. Niemniej jednak tata i mama wynajęli mieszkanie w Warszawie. Całe Powstanie zachowywali w Warszawie. Ojciec pracował, miał przepustkę, która pozwalała mu uniknąć łapanek. Mama nie mogła tego i bardzo się bała o mnie.
22 maja 1942 roku – nie mam pojęcia, co wtedy się zdarzyło, bo mama bardzo niewyraźnie o tym opowiadała – czy to była łapanka, z której udało się jej wydostać, czy obawiała się, że nas rozłączą. Wówczas zrobiła mi woreczek na szyi i [włożyła] fotografię swoją ślubną z dedykacją na odwrotnej stronie, gdzie napisała: „W ciężkich chwilach roku 1944 w Warszawie zdjęcie to przeznaczamy naszej kochanej córeczce Kasi, [aby] w razie gdyby nas coś rozłączyło miała wyobrażenie o swoich rodzicach – zdjęcie ślubne rodziców w Warszawie 1941 roku”. Kilka dosłownie fotografii, które zachowały się z czasów wojny. Zostały podzielone na trzy grupki. Mama pisała. To zdjęcie było dla mnie przeznaczone – Kasi. Dla męża napisała – „Tadzikowi”. Zdjęcia, które ocalały przedstawiają mnie na tle żołnierzy na ulicy. Na jednym z nich jest napisane: „Maj 1944 rok”. Mama obawiała się bardzo, że nas rozłączą.
Jeżeli chodzi o Powstanie. Mama miała stosunek do niego taki, jaki miało wiele osób cywilnych. Była przekonana, że ta straszna ilość ludzi, która zginęła, cywilnych, dzieci, rodziców nie zdających sobie z tego sprawy, że to był rachunek zbyt wielki. Ci, którzy doprowadzili do wybuchu Powstania, tego nie wzięli pod uwagę w wystarczającym stopniu. Stosunek rodziców mojego ojca był już zupełnie inny, chociaż ojciec Powstanie spędził poza Warszawą. W tej chwili to jest w granicach administracyjnych Warszawy. Jego rodzice zamieszkali w Wilanowie i prawdopodobnie ojciec [tam] spędził Powstanie, bo odnaleźli się dopiero później, po ewakuacji Warszawy, po wydostaniu się mamy z obozu w Pruszkowie.

  • Byliście rozdzieleni w czasie Powstania. Jakie były pani losy?

Byłam chora, po prostu dolegliwości żołądkowe. Mama zapakowała mnie w wózek, zabrała butelkę z piciem i dwie sztuki pieluszek. Wsadziła mnie w wózek i pojechała do jakiegoś lekarza. Powstanie wybuchło w tym czasie, kiedy szła do lekarza na obcej ulicy, w obcym miejscu. Mama schroniła się przed bombardowaniem w przygodnej piwnicy, gdzie przebywali nieznani ludzie, mieszkańcy tego bloku. Nie udało mi się ustalić, jaki to był adres. Po tych przeżyciach mama miała, jak to sama nazywała, dziury w pamięci. Nie wszystko potrafiła opowiedzieć. Mama nie była w zbyt dobrych stosunkach z mieszkańcami piwnicy. Sprzedała bransoletkę złotą, zamieniła na woreczek cukru. Ta bransoletka była dla niej bardzo ważna, ponieważ bardzo dokładnie nam opisywała, jak ona wyglądała, że był wąż zawinięty, z rubinów miał oczka, w łuskach były brylanciki. To był jakiś nieduży woreczek, bo mama cukier rozrabiała z wodą, póki woda jeszcze w piwnicy była i tym się karmiłyśmy. Później okazało się, że choroba się wyklarowała i to była biegunka krwawa, czyli tak zwana czerwonka. Podobno mama także na biegunkę chorowała, ale nie jestem pewna. Mama była chora, była już wówczas w ciąży z moją siostrą.
Prawie przez całe Powstanie przebywała w piwnicy, dopóki w tej piwnicy nie zało wody. Już nie miała nic więcej do sprzedania, do wymiany. Prawdopodobnie mama była najmłodsza z nich wszystkich, to były starsze osoby. W każdym razie nakłonili mamę, że jak weźmie dziecko na rękę, wiadro w drugą, gdzieś w zasięgu wzroku, była pompa. Mama pobiegła do pompy, że może strzelec niemiecki nie będzie strzelał, zlituje się nad kobietą z dzieckiem na ręku. Później mama opowiadała, że postawiła pełne wiadro. Seria skosiła to wiadro i zrobiło się tyle dziur, że nie było sensu, żeby to wiadro ciągnąć ze sobą. Zaczęłam mamie uciekać, biegałam dookoła. Mama mnie porwała na rękę i już nie wróciła do piwnicy, w której była, tylko przebiegła na drugą stronę ulicy. Trafiła na powstańczy szpital polowy.
W zasadzie trudno powiedzieć, co mnie było. Mama opowiadała, że miałam zapaść. Czy to była jakaś rana – ale nie mam żadnych blizn – czy to było spowodowane biegunką. W każdym razie miałam zapaść i lekarz – jak mama twierdzi – uratował mi życie, bo doszedł do wniosku, że uratować mnie może tylko transfuzja krwi mamy. Wtedy nie badano grup krwi. Gdyby wiedziano, jakie mamy – bo mam Rh–, mama miała Rh+. Konflikt był, tej transfuzji normalnie bym nie przyjęła. To była [obosieczna] broń ostatniego ratunku – albo kogoś się uratowało, albo umarł. Była taka furtka, że transfuzja krwi od kobiety ciężarnej nie zabijała. Były przeciwciała, które kobietę ciężarną uodparniały na jej własny płód. To umożliwia, że jej dziecko ma inną grupę krwi niż matka i [organizm] płodu nie odrzuca. Transfuzja krwi od kobiety ciężarnej nie wywoła efektu odrzucenia. Dokonano transfuzji, uratowano mnie. Natomiast mama była bardzo wyczerpana, bo po głodówce, biegunce w ciąży i po tych wszystkich przeżyciach.
Później trafiłyśmy do obozu w Pruszkowie i mama przy wejściu spotkała znajomego. Ten człowiek wziął mamę i po prostu wyprowadził, miał jakieś możliwości czy znajomości. Historię całej jej podróży znam tylko z poszczególnych dokumentów, które pokazują [kolejność] miejsca jej zameldowania. Są to dokumenty wysiedleńcze, poświadczenia zamieszkania. Mama została po Powstaniu skierowana do Kampinosu. Ojciec mój wysiedlony został do Starachowic. W jakimś momencie spotkali się i wrócili do Warszawy. W lutym 1945 roku w szpitalu weterynaryjnym na Pradze mama urodziła moją siostrę. Między nami jest ponad półtora roku różnicy. W czasie, kiedy byłam z mamą w piwnicy to miałam rok i osiem miesięcy.

  • Mówiła pani o wyjeździe do Pruszkowa. Wśród tych różnych miejsc, gdzie przebywała pani z mamą była też Rozprza?

Chyba nie.

  • Było jakieś miejsce, które mama zapamiętała szczególnie po wyjeździe z Pruszkowa, a przed powrotem do Warszawy?

Nie. Mama twierdziła, że się tułałyśmy. Jest taki moment, którego nie potrafię do końca zidentyfikować. Mówi się, że dziecko zapamiętuje różne wydarzenia w trzecim roku życia. W mojej pamięci zostało coś, czego mama nie potrafiła dokładnie potwierdzić. Dla mnie to było strasznie głębokie wspomnienie, dawne, że stoję w jakimś pokoju i chowam się w kącie. Lecą pociski, jest duży wybuch i zostaje pół pokoju, i w pamięci wirujące strzępy pościeli w [czerwoną] kratkę, pierze, i ta kratka. To jest moje wspomnienie. Mama twierdzi, że ona sobie tego konkretnie nie przypomina, że owszem, pociski leciały i mógł taki moment być, gdzie pierze leciało.
Jest taka rzecz jak pamięć ciała. Przedtem tylko na rezurekcję strzelano. Wielkanoc dla mnie to były najgorsze święta, jakie mogą być. Jako dziecko strasznym lękiem reagowałam na strzały. Do tej pory – już jestem dorosła – w Sylwestra bardzo źle się czuję.
Później już tylko pamiętam Lesznowolską. Podobno jako dziecko prułam poduszki, wyrzucałam pierze z poduszek. W wieku czterech lat zrobiłam coś strasznie. Moja siostra była w wózku i kolega Krzysio zaczął wsypywać piasek do wózka. Nabrałam przekonania, że zabił Małgosię (moją siostrę), że urządził jej pogrzeb. Porwałam cegłę i mu dołożyłam, że krwią się zalał. Biegłam i krzyczałam: „Mamo! Małgosia zabita na śmierć!”.

  • W 1945 roku urodziła się pani siostra?

Tak.

  • Wtedy całą rodziną spotkaliście się w Warszawie. Jakie były wasze kolejne losy?

Mieszkaliśmy na ulicy Lesznowolskiej. Były letnie domki przedwojenne na ulicy Lesznowolskiej i Cegłowskiej. W pobliżu mieszkał przyjaciel mojego ojca i jednocześnie mój ojciec chrzestny. Mój ojciec znalazł jeden domek i ten domek sobie wziął.
Później dostaliśmy nakaz kwaterunkowy na domek i mieszkaliśmy do [mojego] czternastego roku życia, kiedy można było wyłączyć wreszcie spod kwaterunku domy jednorodzinne. Wówczas objawiła się spadkobierczyni tego domku i wyłączyła go spod kwaterunku. Różnymi drogami spowodowała naszą eksmisję z tego domku. Wtedy myśmy się z rodziną rozdzielili. Mama tułała się po różnych znajomych. [Skuteczna] eksmisja odbyła się trochę później, jak już byłam mężatką, ciągle udawało się nam jakoś tego uniknąć. [Eksmisja] nastąpiła w 1966 roku, myśmy z mężem wyjechali wtedy najpierw do Olsztyna, później do Gdańska. Tak żeśmy jeździli po miejscowościach, gdzie mężowi oferowano pracę z mieszkaniem. Nie było to trudne, bo mąż był z zawodu inżynierem budowlanym. Natomiast moja siostra też wyszła za mąż za człowieka, który pracował w tej samej instytucji co ona. Otrzymali stamtąd mieszkanie służbowe. Mama trochę u mnie, trochę u siebie. W międzyczasie myśmy wszyscy czekali na mieszkanie spółdzielcze. Mieliśmy wtedy za wysokie dochody, żeby dostać mieszkanie kwaterunkowe. W momencie, kiedy [nawet] tych dochodów nie mieliśmy, to nazywało się, że mamy wyższe wykształcenie, [zaczniemy pracować i zarabiać].
Tak się tułaliśmy. W 1980 roku tutaj otrzymałam mieszkanie, później mama z siostrą. Mama została, siostra się przeprowadziła. Mama musiała niestety tułać się całe życie.



Warszawa, 28 lipca 2008 roku
Rozmowę prowadziła Ewa Żółtańska
Katarzyna Urbanowicz Stopień: cywil

Zobacz także

Nasz newsletter