Kazimierz Zawadka „Pochodnia”

Archiwum Historii Mówionej

Jestem Kazimierz Zawadka, pseudonim z Powstania „Pochodnia”. [w Powstaniu] brałem udział na Pradze, [Obwód] VI, „Kedyw”.Urodzony 18 lutego 1921 roku, miejsce urodzenia – Starogród, powiat Mińsk Mazowiecki.

  • Proszę powiedzieć, jak pan pamięta wybuch II wojny światowej i opowiedzieć o swojej rodzinie.

To było 1 września 1939 roku. Pracowałem wtedy w sklepie na Mokotowie i w tym czasie żeśmy rano pojechali na Grójecką po warzywa. Tam był bazar hurtowy. Samoloty przychodziły, a nam mówili, że to są ćwiczenia. Dopiero jak zobaczyliśmy, że pierwsza czy druga, nie wiem która, bomba padła, stwierdziliśmy, że to jest wybuch. Uznaliśmy, że to nie są ćwiczenia, tylko normalna bomba lotnicza. Powstał popłoch, każdy uciekał w swoją stronę.

  • Co działo się z pańską rodziną, gdzie pan mieszkał?

Moja rodzina to tak: kiedy miałem sześć lat, zmarł mi ojciec. Miałem brata, sześć lat ode mnie starszy. Mieszkaliśmy na dolnym Mokotowie. Zacząłem pracować już [w wieku] szesnastu lat. Skończyłem tylko szkołę podstawową, a dalej nie było warunków, [żeby] się uczyć, więc każdy pracował gdzie kto mógł i z tego się utrzymywaliśmy.

  • Co robiła pana matka?

Tak samo, też gdzieś pracowała. Miała jakąś robotę. […]

  • A pana brat?

Brat potem został szewcem. Fizyczny pracownik, pracował jako szewc. Wojna była, to go wzięli. Był na czynnej służbie, poszedł do wojska i był na wojnie. W 1939 roku był w czynnej służbie na Pradze i 24 sierpnia wywozili ich za Wieluń. Jeszcze go odprowadzałem. 15 września już wrócił, bo 16 września Warszawa była już okrążona przez Niemców. Już Niemcy byli i od zachodu, i od wschodu. 16 września nikt do Warszawy nie wjechał, bo Warszawa była już w kotle, jak to się mówi po wojskowemu.

  • Jak pan pamięta poddanie się Warszawy?

W 1939 roku? Bombardowanie artyleryjskie i lotnicze było już non stop, bez przerwy. Już ani wody nie było, ani światła, nic nie było. 27 września było zawieszenie broni. To trwało dwa dni. 29 września Niemcy wkroczyli do Warszawy, bo kiedy było zawieszenie broni, jeszcze Niemcy nie wchodzili. Tam gdzie mieszkałem [jeszcze ich nie było]. Mieszkałem na Iwickiej, a na ulicy Chełmskiej już byli Niemcy. Tak że do Niemców mieliśmy około stu metrów – [przez] te dwa dni, kiedy było zawieszenie broni. Potem, 29 września, weszli do Warszawy, a tu był wtedy głód, bo było okrążenie. Niemcy [przez] pierwsze dni wydawali zupę i chleb, to masa się tam gromadziła. Potem zorientowaliśmy się, że robią filmy, że Warszawa taka wygłodzona. A do tych kotłów czy chleba ludzie, niestety, szli. Potem była okupacja – co rok, to było gorzej. Kartki były. Kartki dobrze pamiętam. Dziennie na osobę dawali ćwiartkę chleba. Na miesiąc dziesięć deko cukru, dwadzieścia deko mąki, dwadzieścia deko tłuszczu i pół kilo marmolady. To było na miesiąc, a na osobę była ćwiartka chleba dziennie. I siedemdziesiąt kilogramów kartofli na rok na osobę. I koniec, to był cały deputat.

  • Jak państwo dawali sobie radę? Gdzie pan pracował?

Gdzie mógł… Moja żona dopóki w ciąży nie była, to jeszcze pracowała. Zarobki były przedwojenne, a żarcie potem było drogie. W 1942 czy 1943 roku mężczyzna zarobił na kilogram chleba dziennie. Ten na kartki, ćwiartka chleba – to jest za mało – to były grosze, czterdzieści [groszy] kilogram. Ale jak się na wolnym rynku kupiło kilogram chleba, to dwanaście złotych kilogram.

  • Jakie były zarobki? Ile pan zarabiał miesięcznie?

Sześć złotych dniówki. Dniówki, nie na godzinę, tylko dziennie. W 1943 roku to było na pół kilograma chleba, tego, który był na wolnym rynku.Żona jak pracowała, to potem getto zrobili z tego. Pracowała na Nowolipie 28. Jak robili getto, to trafiła [tak], że pracowała w getcie. Trochę żywności tam zawiozła, dorobiła tym. Jak rano szła do pracy, to wiozła bułkę paryską, pięć jajek i ćwiartkę masła. Potem za to przyniosła wsypę czy powłokę. To zarobek, zarobiła na tym.

  • Co robiła w getcie?

Tam była fabryka, introligatornia. Robili pudełka dla aptek.

  • Długo tam pracowała?

Do żydowskiego [Powstania].Mogę jeszcze cofnąć się troszkę. Moje nazwisko Zawadka. Jak [żonę] złapali 29 października do Niemiec, wykupiłem ją za cztery tysiące i już nie mogła pracować, bo jej wzięli przepustkę. Potem dokumenty wyrobiła już na Zawadka (bo [wcześniej] była Przejemska i przepustka była [na] Przejemska). Potem, jak [wyrobiła] na Zawadka, znów zaczęła pracować. Ale już getto powstało. Przepracowała tylko ze trzy miesiące. Już było niemożliwe tam pracować. Jak przychodziła wieczorem z pracy, to nic nie jadła, bo trupów się tam napatrzyła.

  • Powiedział pan wcześniej, że ożenił się w czasie okupacji?

W 1942 roku.

  • Proszę powiedzieć, jak wyglądał ślub w takich warunkach? Czy było na przykład wesele?

Nie było problemu, wszystko się młodo żeniło. Jak gdzieś łapanka, to [mówiło się] że ma żonę, dziecko, były pewne względy. Wszystko się młodo żeniło, bo do wojska nie szedł. Wojska nie było, bo okupacja. Miałem dwadzieścia jeden lat, żona dwadzieścia. Śluby były bardzo tanie, bo ksiądz brał według ceny przedwojennej, tak że ślub u księdza kosztował pół litra wódki. To było grosze.

  • Kto to polecił?

Mój ślub kosztował czterdzieści złotych i jeszcze kwiaty były po dwóch stronach, był dywan, po dywanie się szło. Przyjęcie, to ósma godzina [koniec] – już każdy poszedł do domu, bo była godzina policyjna. Jeszcze wtedy, w 1942 roku, mieliśmy żałobę narodową, bo na ulicach były egzekucje. Wtedy akurat, kiedy myśmy brali ślub, vis-à-vis Sądów, na balkonach dwudziestu ośmiu czy trzydziestu młodych [wisiało]… Niemcy pozwozili, żeby [ciała] oglądać. Tylko nie po stronie, gdzie byli wieszani, tylko po stronie, gdzie Sąd.

  • Proszę opowiedzieć o łapankach.

Łapanki były wtedy codziennie.

  • I o egzekucjach z tamtego czasu.

Były egzekucje, bo potem chyba troszkę [Niemcom] konspiracja przeszkadzała, tory wysadzała, jak na front wschodni szli. To [okupanci] łapali. Jak się coś stało, to rozstrzeliwali. Łapanka jest i ogłosili, że dziś było złapanych stu i są zakładnikami. Rodzina się obawiała, żeby coś nie wypadło i przeważnie zostali rozstrzelani, bo zawsze coś wypadało. Tak że to było często.A przyjęcie [weselne], to nic tam nie było. Obiad żeśmy zrobili i o w pół do ósmej każdy do domu poszedł. Bo zabawy nie było, nic nie było.

  • Nie było muzyki?

Nie. Nawet sąsiedzi by nam uwagę zwrócili, że są egzekucje na ulicach, a tu sobie urządzamy [zabawy]. I coraz to było gorzej.

  • Jak pan pamięta Niemców z tamtego czasu? Mieszkał pan niedaleko.

Niemcy… Ja dobrego Niemca nie widziałem. Mówią, że dobrzy byli. W Niemczech byłem i nie widziałem dobrego Niemca. Oni nas mieli za Słowian, a Słowian i judaizmu nienawidzili, czyli Polaków i Żydów. Jak żeśmy się tam znaleźli – prowadził nas Niemiec – to nie wolno nam było iść chodnikiem, tylko jezdnią. „Niemry”, że się tak wyrażę, i dzieci pluły na nas. „P” żeśmy nosili. Było wiadomo, kto to jest: to są Polacy. Niebieskie „P” było na żółtym tle. Chyba tak.

  • Jak pan się znalazł w konspiracji?

W konspiracji byłem tam, gdzie pracowałem. Kolegę miałem, on był nawet wiceprezesem. Dogadaliśmy się. Mówi, że jego wujek zorganizował oddział na Pradze i on już tam jest. To i ja się zapisałem.

  • Nie bał się pan?

Bało się, bało. W konspiracji byłem w 1943 [roku], a w 1942 brałem ślub. Chodziłem na konspirację, musiałem się przed żoną kryć. Mówię: „Co będzie? Ślub niedawno”. Potem, jak ją ze Skaryszewskiej wykupiłem, tośmy się trochę ukrywali. „Gdzie ty chodzisz?”. Bałem się żonie powiedzieć. W końcu już musiałem, powiedziałem. Mówię: „Teraz dopiero będę miał!”. Ale uznała [to] za dobre.

  • Ukrywał się pan przed żoną, a potem jej powiedział?

Potem jej powiedziałem i już legalnie [chodziłem] w niedzielę. Jak już mówiłem przedtem [w tygodniu] nie mogłem, bo pracowałem do siódmej. Dwadzieścia po siódmej w domu. A w niedzielę już legalnie wychodziłem.

  • Co pan robił w konspiracji?

Szkolenie było. Pierwszy był kurs saperów, a potem łączność.

  • Jak to się odbywało?

[Kurs] saperów, to myśmy mieli nie [po] to, że mosty budujemy, tylko w razie konspiracji, żeby [umieć] się przebijać z bloku do bloku. Potem na lewobrzeżnej było to, że przechodzili blokami, w piwnicach. Z bloku do bloku były poprzebijane otwory, bo to była budowa przedwojenna, zwarta. Teraz każdy blok jest osobno.

  • Szkolenie było na Pradze?

Na Pradze. Nasz dowódca miał willę, [przy ulicy] Obrońców 26 i [szkolenia odbywały się] u niego. Mieszkał sam w tej willi, to mieliśmy tam możliwości. Nie organizowało się dwudziestu, trzydziestu [ludzi], tylko czterech, pięciu. W niedzielę były dwa, trzy kursy. Na raz nie można było tam jechać.

  • Jak wyglądały takie kursy?

Mieliśmy młot, kilof, tylko starano się, żeby to [robić] jak najciszej. Młot był gumowy, żeby nie było dużego odgłosu. A łączność – nie było żadnego hałasu.

  • To były szkolenia z łączności?

Tak.

  • Mówił pan, że pana żona była w ciąży i później urodziła dziecko?

Tak. 24 lipca w 1943 roku urodził się syn. Bo w 1942 roku był ślub, a w 1943 się urodził i jak szedłem, to miał rok. 24 lipca i 1 sierpnia, to rok i tydzień.

  • Jak w takich trudnych warunkach okupacyjnych rodziło się dzieci i jak się później wychowywało? Niech pan o tym opowie.

Do roku żona karmiła go piersią, to pierwszy rok nie było chyba żadnych problemów. Dawali tak zwaną wyprawkę. Która [kobieta] była w ciąży, dostała wyprawkę.Jeszcze mogę powiedzieć [że] w 1943 roku, to było w kwietniu – getto, żona już nie pracowała. Mój dowódca zarejestrował ją, że pracuje u niego jako szwaczka. Na czas porodu mogła porodzić na ubezpieczalnię. Na Karowej był wtedy szpital dziecięcy. Tam go rodziła i tam dostała wyprawkę, pieluszki. Nie było tak jak teraz, było ciężko.

  • Czy na temat okupacji chciałby pan coś jeszcze powiedzieć?

Tak jak już mówiłem.

  • Opowie pan jakaś ciekawą historię?

Były łapanki. Każdy unikał, żeby łapanki nie było. Raz jechałem z Pragi, bo tam miałem brata, mieszkał na [ulicy] Piotra Skargi. Tośmy jechali i w tramwaju była łapanka. Ale że dziecko wziąłem na rękę, to mnie nie legitymowali. Żona się nie ujawniła, że to jej, tylko [udaliśmy], że ja z dzieckiem jadę. Udało mi się przejechać. Łapankę robili między jednym przystankiem a drugim, bo jakby na przystanku, to by im, jak się wyrażę, dużo [ludzi] zwiało. A tak, kogo mogli złapali.

  • Czy pana brat był w konspiracji?

Nie, nie był.

  • W takim razie przejdźmy do Powstania. Proszę opowiedzieć czas przed Powstaniem.

Jak powstał PKWN, chyba 22 czy 23 [lipca], już u nas była pewna mobilizacja. Z pracy chodziliśmy… Kwatery żeśmy mieli i na kwaterach żeśmy nocowali. Rano [szliśmy] do pracy. A 30 lipca już nawet do pracy nie poszliśmy.

  • Jeździł pan nocować na Pragę z Mokotowa, z pracy?

Na Pragę nocować, tak.

  • Co było w tym czasie z pana żoną?

Z dzieckiem była, już nigdzie nie pracowała. Tego dnia już wiedzieliśmy, bo godzina „W” była o siedemnastej, ale rano zawyły syreny. Na Saskiej Kępie to było widać. Na Powiślu była elektrownia i rano dała sygnał, że dziś będzie Powstanie. Dowódca nam powiedział, że kto może, niech jedzie do domu się pożegnać, bo już dziś będzie Powstanie. Niektórzy pojechali. Ja się obawiałem, że może mnie żona nie puścić i nie pojechałem. Dużo nie wróciło, bo jak wracali z powrotem już most był zablokowany. Wcześniej zablokowali, bo wszędzie wtyczki były. Tu syrena była, ale tam jakiś Niemiec czy ktoś był w naszej konspiracji.

  • Jak z pańskiego punktu widzenia wyglądało Powstanie na Pradze?

Na Pradze to po prostu nic [się nie działo]. Pierwsze dni, zanim żeśmy się ulokowali… Potem, chyba drugiego dnia, przyszedł rozkaz, żeby – jak Niemcy nie otworzą ognia – nie strzelać. Już wiedzieliśmy, że coś się dzieje. A potem, chyba trzeciego dnia: złożyć broń, zakopać gdzieś i każdy do domu. Kto na Pradze mieszkał, poszedł do domu. Ale jak my na lewobrzeżnej, kilku [nas] było – [to] gdzie? Dowódca nas wziął. Tośmy się przedostawali konspiracyjnie z Pragi na Saską Kępę. Też nie było tak łatwo przechodzić.

  • Mówił pan, że brał udział w jakichś akcjach.

Przed Powstaniem?

  • W trakcie Powstania.

Nie, nie było [akcji]. Szkołę żeśmy zdobyli i koniec. W szkole stali tak zwane mongoły, nie wiem, jak nazwać, to rosyjscy… Nie własowcy, bo własowcy to byli sami Ukraińcy, a tak zwane mongoły. Myśmy [tak] nazywali Azjatów, w armii niemieckiej były duże oddziały. Nie wiem, czy przed naszym atakiem się wycofali, bo szkołę żeśmy zastali bez nich.

  • Co się wtedy działo na Pradze? Dużo było Niemców?

Bardzo. Okropnie [dużo] Niemców było na Dworcu Wschodnim. Szkoła była trzypiętrowa, jak żeśmy weszli na trzecie piętro, to wszystkie perony na Dworcu Wschodnim były załadowane Niemcami. Wycofywali się. W Radości był front rusko-niemiecki. Pierwsze dni – jeden z naszych zginął. Dowódca sekcyjny, miał sześciu ludzi. Zginął w pierwsze pół godziny.

  • W jaki sposób?

Poszedł gdzieś powiadomić. Nie wiem, czy drugi pluton, czy gdzieś. Miał pistolet. Ja miałem dwie butelki i dwa granaty. Dozorcy mieli rozkaz, żeby bramy zamykać. On się wycofywał i brama była zamknięta. Jak żeśmy go potem zobaczyli przy bramie… Niemcy motocyklem z koszem jechali i całą serię do niego dali. Ale on gdzieś [wcześniej] miał potyczkę, bo potem nie było naboi w pistolecie.

  • Przechodził pan później na Saską Kępę. Po co?

Po to, żeby się zatrzymać u dowódcy, bo tam nikt [by] nie wziął takiego z powstańców. Trochę nam szumu ludzie – cywile – robili. Mieli pewne pretensje. Mężczyźni się pochowali, a kobiety do nas: „Narobicie szumu, potem przyjdą Niemcy i nas wystrzelają”.

  • Ludność cywilna źle reagowała?

Tak, źle. Gdzie byłem, to źle. Kobiety przeważnie, bo mężczyźni byli pochowani.

  • Jaka była państwa reakcja na to, co się dzieje po drugiej stronie Wisły?

Tam była strzelanina. Myśmy wychodzili, jak żeśmy byli u dowódcy na Saskiej Kępie, a Powstanie miało być o piątej. Myśmy o w pół do czwartej wyszli z całym ekwipunkiem, co dwadzieścia, trzydzieści metrów, jeden za drugim. Jak byliśmy w alei Zielenieckiej, to już na Żoliborzu zaczęło się Powstanie. Jak żeśmy się potem dowiedzieli, już po wojnie, oddział, który szedł na kwatery, natknął się tam na Niemców i zaczęła się walka. Już się porządnie bili na Żoliborzu, a my byliśmy jeszcze w alei Zielenieckiej.

  • Państwo szli na punkt?

Na punkt, tak. Już na Pradze, na Ząbkowskiej, inne oddziały robiły barykady, przewracały tramwaje.

  • Proszę jeszcze opowiedzieć o przygotowaniach do Powstania na Pradze. Jak to wyglądało?

[Przy] Targowej 15 był duży blok, żandarmeria. Przechodziliśmy koło nich – jak się zaczęło na Żoliborzu, to byli pochowani. Bunkier mieli na chodniku, jak się wchodzi do nich do bramy. Zrobili bunkier i w bunkrze był wybieg na karabin maszynowy. Tam żadnego nie było. Nie wiem, czy się schowali do schronu, czy gdzieś. A tak, to się przygotowywali na Pradze, na Ząbkowskiej. Robili barykady przy monopolu spirytusowym.

  • Te barykady robili żołnierze czy cywile?

To robili Powstańcy.Ale to się na Pradze nie udało, bo tam za dużo garnizonów, było dużo Niemców. I tak by wyrżnęli wszystko, tam nie było możliwości. A te butelki, co miałem, to na kogo się rzuci? Na żołnierza? Co to da? Granaty były swojej roboty, „filipinki”. Nie wiem, czy on by nawet zabił kogo. Całe Powstanie na Pradze było takie.

  • Co się działo później? Czy na Pradze były aresztowania powstańców? Jak to wyglądało?

Na Saskiej Kępie nie [było].

  • A gdzie były?

Dalej nie wiem, na głównej Pradze. Bo na Saskiej Kępie to prawdopodobnie i Powstania nie było. Tam podobno tylko uderzyli na most Poniatowskiego. To było bez sensu, bo tam były wieżyczki i na wieżyczkach wszędzie były karabiny maszynowe.

  • Jakie były nastroje, gdy zbliżali się Rosjanie?

Jako naród każdy chciał, żeby jak najszybciej przyszli, żeby tu weszli, że może będzie lepiej jak było. Potem, jak się okazało, tam gdzie weszli, nie było lepiej – w Wilnie czy we Lwowie. Ale tu każdy chciał. Tu gdzie mieszkałem, w podwórkach porobili ołtarzyki i chodzili tam wieczorem. Babki się modliły, żeby to się jak najszybciej skończyło. Na zachód nie liczyli, że przyjdą, bo to było za daleko. Oni chyba dopiero byli we Włoszech i we Francji. To było daleko, żeby tu weszli, a ci już byli bardzo blisko.

  • Co się dalej z panem działo?

Na Pradze u dowódcy było nas siedmiu [plus] pięć jego osób. To było dwanaście osób [do] wykarmienia. Nie było ani sklepów, ani nic, zapasy się kończyły. Potem zorganizowali, żeby przejść do Puszczy Kampinoskiej. Taki dostaliśmy rozkaz. W Legionowie znaleźli łącznika. Tośmy przechodzili bokami, jak Podskarbińska. Teraz to jest chyba Tarchomin, a wtedy to się nazywało Płudy. Tośmy bokami – po piachach, po krzakach przechodzili. Jak się kogoś spotkało, tośmy się tylko pytali, gdzie są Niemcy. Bo szosą, która szła na Modlin, to nie było mowy, żeby się przedostać. Bez przerwy chodziły wojska niemieckie. Jeździli i złapaliby nas błyskawicznie. […] Chyba z Choszczówki, bo Legionowo jest dalej, jak Jabłonna… na Buchniku nas złapali we dwóch. Myśmy się kryli tu, gdzie nie idą, a oni nas zaszli z tyłu. Nosili blachy, to była feldżandarmeria. Jak złapali, zaprowadzili do pałacu Potockiego.

  • W Jabłonnie?

W Jabłonnie. Tam dowozili, co i rusz kogoś przyprowadzali. Potem, po dwóch dniach załadowali na samochód.

  • Gdzie pan siedział w Jabłonnie w pałacu – w piwnicach?

Nie, na pierwszym piętrze żeśmy byli. Na dole była wartownia, a na pierwszym piętrze pokój. Nawet nam kazali słomy przynieść i żeśmy leżeli na słomie. Potem, nie wiem, czy pierwszego, czy drugiego dnia, któryś z Niemców przyniósł nam pół litra oleju i ziemniaków, żebyśmy sobie obrali i ugotowali zupy na oleju. Ale olej sam, nic więcej nie dali. Potem załadowali i nas wywieźli, chyba do Wyszogrodu.

  • Dużo was tam było?

Dwudziestu czterech. Potem w Wyszogrodzie czy Czerwińsku to kierowca nawet [ludzi zabierał]. Można się było wycofać, gdzieś uciekać. Ale tam były inne dowody osobiste i mowy nie ma, żeby wzięli ludzi z Warszawy. To już była Rzesza. Myśmy byli Generalna Gubernia, a tam Chotomów – siedem kilometrów za Jabłonną – już była Rzesza. Tam były inne dokumenty. Myśmy tam chcieli nawet, żeby u kogo pracować za samo życie. Nie. Jak z Guberni, to nawet mowy nie ma. Wszędzie u nich była dyscyplina, bali się. W Rzeszy były mieszkania, domy i na drzwiach była kartka, ile osób mieszka. Kartka wywieszona na każdych drzwiach. W Guberni tego nie było, a tam to mieli. Jakby zastali [informację], że są cztery osoby, a [mieszka] pięć, to już oni… Tam szkół nie było, dzieci w Rzeszy były po dwanaście, trzynaście lat analfabetami, bo szkoły były tylko niemieckie.

  • Co było dalej?

Wzięli nas, tośmy pracowali. Dywizja SS „Totenkopf” to były esesmańskie oddziały szturmowe, żeśmy przy nich robili. Potem ich wywozili na Bałkany, bo tam Rosjanie przerwali front, na Węgrzech czy w Bułgarii, nie pamiętam. Oni tam jechali i nas zabrali. Żeśmy byli między Wiedniem a granicą węgierską. Potem co i rusz to się cofali. Jak żeśmy ich obsługiwali to zawsze byliśmy piętnaście, dwadzieścia kilometrów z tyłu, za linią frontu. My wycofywaliśmy się pierwsi, a potem oni, cały front. Więcej chyba nic takiego nie było. 8 maja był koniec wojny z Amerykanami, a z Rosjanami jeszcze się bili. Nas wszystkich załadowali i uciekali do Amerykanów, ale Amerykanie nie puścili do siebie esesmanów, tylko Wehrmacht puszczali. Na polanie żeśmy zostali, nikogo nie było, ani Amerykanów, ani Rosjan. Rabowaliśmy wtedy, rabunek już był okropny. Nic nam Niemcy nie mówili. Tam były duże magazyny, bo to było przedgórze Alp. W górach mieli porobione magazyny, to chyba jeńcy robili. Tam nawet pociągi wchodziły w góry. Wszystko [to] były rzeczy wojskowe, ale rabowaliśmy im, co się dało. Potem ruskie wszystko zabrali.

  • To znaczy co? Jedzenie, ubrania?

Wszystko. Mundury wojskowe, wszystko. Jedzenie, wódka, wszystko było, tylko konserwowe. Ale jak ubranie wojskowe założymy? Nikt tego nie założył. A wódka, wszystko – Rosjanie weszli – zabrali nam.

  • Długo pan tam jeszcze był?

Byliśmy tam jedenaście tygodni, bo to dosyć daleko. Można było pieszo [uciekać], ale gdzie? Z Wiednia czy zza Wiednia (siedemdziesiąt kilometrów) nie było możliwości iść tutaj pieszo. Na Dunaju mosty pozrywane. Trzymali nas w obozie repatriacyjnym. Porobili obozy repatriacyjne, w obozach było nas sześć tysięcy. Zebrali [ludzi] nie z jednego powiatu, tylko z kilku.

  • Kogo zebrali?

Cywili, co tam pracowali, kupę było takich ludzi. Cywile, dzieci, kobiety, matki, wszystko było. Kotły były na zupę i trzy razy dziennie dawali nam tylko zupę. A kwatery – w stodołach żeśmy spali, bo tamci nam nie dali żadnego hotelu. Potem jechaliśmy stamtąd po stu, dwa wagony. Do Wiednia żeśmy dojechali. Potem z Wiednia do Bratysławy znów inny pociąg. Jak szedł, to dwa wagony z pociągu dla nas wyłączyli. Podróż z powrotem żeśmy mieli dobrą. Sześćdziesięciu na jeden wagon, to był luz. Luźno mieliśmy, a Niemcy wisieli na stopniach. Potem z Bratysławy, jeszcze jakieś miasto i Czechowice-Dziedzice. Tam byliśmy, punkt przyjęcia [tam] był. Potem każdy do Warszawy, do pracy.

  • Co pan zastał w Warszawie?

Same gruzy. Już w Ursusie żeśmy na wagony wchodzili [zobaczyć], jak Warszawa wygląda. Jak żeśmy razem jechali […] z Radzymina, [to] konduktora zapytali (bo niektórzy byli z Marek). Mówią: „Czy pociąg na Pragę idzie?”. Konduktor, pamiętam, mówi: „Skąd! Za piętnaście lat tam pociąg nie pójdzie. Cały tunel zawalony”. Bo tunel był między Smolną a Dworcem Głównym. Tam gdzie Nowy Świat wszystko było zawalone. Jeden most z Warszawy na Pragę był pontonowy, a drugi był wysoko, [zrobiony] z drzewa. Potem była powódź i go zabrała. Z Warszawy na Pragę był ciężki dojazd.

  • Co było z pana żoną?

Żona była wywieziona 18 sierpnia. Tam gdzie mieszkali, tam folksdojcze [działali] […]. Wysiedlali od razu, podpalali domy. Blisko nas Henzler miał sklep spożywczy i on wysiedlał. Kobiety prosiły go, żeby nie palił. „Mam rozkaz, żeby spalić”. Wysiedlił ich, od razu domy spalili. [Poszli] na Sadybę. Sami poszli, nie prowadzili ich. Potem z Sadyby na Służewiec, na wyścigi konne i stamtąd na Dworzec Zachodni. Stamtąd do Pruszkowa. W Pruszkowie była selekcja wszystkich ludzi. Żona [miała] roczne dziecko, to już jej nie wywieźli. Gdyby nie dziecko, to by została wywieziona, ale taka, co miała małe dzieci, młoda albo starsza [zostawała]. Ten transport, co żona była, wywieźli za Piotrków Trybunalski i tam puścili. Gdzie kto chciał, to szedł. Siostra mojej teściowej mieszkała w Jasieńcu, siedem kilometrów za Grójcem. Ledwo tam dobrnęli i byli już tam do końca wojny.

  • Czy był pan prześladowany, kiedy wrócił pan do Warszawy?

Nie, bo się w ogóle nie ujawniałem. Pisali, żeby się ujawniać, ja się nie ujawniałem.

  • Gdzie pan mieszkał? Pana dom został zniszczony?

Został spalony. Teściowa zajęła [pokój] na Narbutta, na górnym Mokotowie. Jak przyjechałem, już nie było co zająć, wszystko było spalone, tośmy z teściową razem zamieszkali. Jeden pokój, siedemnaście metrów. [Mieszkało] sześć osób, bo jeszcze teściowej została pięcioletnia wnuczka, córka zginęła. Dwadzieścia sześć lat kobieta. Zginęła i teściowa potem chowała. Nie [zginęła] w Powstaniu – w Powstaniu była zabrana do Oświęcimia. […] Gdzieś w szpitalu była, w maju wróciła i w sierpniu zmarła. Dwadzieścia sześć lat. […]Tam były cztery pokoje z kuchnią. Wtedy nie wolno było zająć więcej jak jeden pokój. W czterech pokojach z kuchnią mieszkało pięciu lokatorów.Każdy poszedł do pracy. Teściowa pracowała, ja pracowałem, a żona opiekowała się to wnuczką, to naszym dwuletnim synem.

  • Jak wyglądała odbudowa Warszawy?

To od razu, od początku. Niemców było dużo. Do 1949 roku, dokąd nie powstały republiki niemieckie, było tu masę wojska niemieckiego. Mieszkałem na Narbutta. Teraz to jest wszystko zabudowane, a wtedy była masa baraków niemieckich i była masa Niemców, jeńców. Na początku było tylko odgruzowanie, bo budowa nie mogła ruszyć. Kilkanaście, może kilkadziesiąt tysięcy Niemców robiło przy gruzach.

  • Jeńców?

Jeńców, tak. Potem jak powstały republiki, wszystko wróciło do swoich domów. W kwietniu chyba powstało NRF, a w październiku NRD. […]

  • Czy chciałby pan coś jeszcze powiedzieć o Powstaniu, coś co było dla pana najważniejsze?

Coś takiego najważniejszego? To było, jak już żona nie pracowała w getcie. Już się uszczupliło. Tak zwany szmugiel był, handel. Jeździło się. Z tego domu, gdzie mieszkałem, tylko dwóch żyło z tego handlu. Ja pracowałem. Potem się z nimi umówiłem. Szmugiel to mięso, świnie. Żeśmy jeździli za Siedlce, miejscowość Dziewule. Oni pojechali wcześniej, a jako że ja pracowałem, mogłem się zwolnić tylko jeden dzień. Pojechałem z pieniędzmi i żeby pomóc przywieźć. To było chyba w 1943 roku, może w październiku. Dojeżdżaliśmy do Siedlec, a z Siedlec pociąg ruszył i machali rękoma, że w Siedlcach jest łapanka. Dużo ludzi wyskakiwało. Młodzi, bo stary nie miał się czego obawiać. Mówię: „Gdzie tu wyskoczę?”. Pociągi nie chodziły tak jak teraz, co pół godziny, tylko co sześć, siedem godzin. „Co tu będę robił? Wyskoczę, gdzie pójdę? Tam na mnie czekają”. Nie wyskoczyłem z pociągu. […] Ten co był do Warszawy, pojechał. Wolniutko jechał, tylko mówili, że tam jest łapanka. Dojechaliśmy, a w Siedlcach na peronie leżała kupa mężczyzn, na twarzy, na chodniku, ręce do góry wyciągnięte i nad nimi Niemcy z pistoletami. Już żałuję – dlaczego nie wyskoczyłem. Lepiej w krzakach gdzieś przesiedzieć. Mówię: „To już koniec”. Moje drzwi z wagonu trafiły na drzwi, którymi się na dworzec [wchodziło]. Niemców tam pełno i to esesmani, trupie główki. W moim wagonie została babka, może w moim wieku, było dziecko, wózek i jakaś walizka. Do naszego wagonu wszedł Niemiec. Mówię: „To już koniec”. Miałem tylko papierowe torby i worek ze szmaty, który leżał na półce, związany sznurkiem. On wszedł i coś powiedział, nie wiem, czy do mnie. Podniosłem się z siedzenia, mówię, że to jest moje. Nic nie powiedział. Położył to na półce, nie wylegitymował mnie, nic. A tu mężczyzn prowadzą i kładą na chodnik. Leżą twarzami, z pistoletami. Naraz pociąg ruszył. Kobieta do mnie mówi: „Chyba panu życie uratowałam”. Mówię: „Na pewno”. Bo on pewnie pomyślał, że [jesteśmy razem]. Ona była mniej więcej w moim wieku, a jak to był 1943 rok, to miałem dwadzieścia dwa lata, przecież nie byłem stary. On się pewnie zorientował, że jak mnie weźmie, to co ona zrobi: wózek, dziecko, walizka… Już więcej nie pojechałem na szmugiel. To było takie moje [najważniejsze przeżycie]. Po prostu gorzej jak pierwszy dzień Powstania. Bo zobaczyłem mężczyzn, że leżeli na chodniku, twarzami na dół, ręce do góry i nad nimi [Niemcy] z pistoletami.

  • Jeszcze wrócę do wybuchu Powstania. Jakie były nastroje? Czy byliście tym, jako żołnierze, podekscytowani?

Tak, duch był! Ale myśmy nie wiedzieli, nam mówili przedtem, że w piątek będziemy się widzieć z rodziną. To było we wtorek. W piątek każdy zobaczy swoją rodzinę. Tośmy byli pewni na sto procent, że tak będzie. A tu [rodzinę] za rok zobaczyłem, bo wróciłem 28 lipca. To jest rok bez dwóch dni. A tak to był zapał, zgadza się. Może liczyli, że się Niemcy załamią, bo ruski front blisko. Radość była blisko. A potem front się tam załamał, stanęli, już nic, żaden strzał. Jak się w Warszawie zaczęło Powstanie, to na froncie wschodnim nie było nic, cisza. To potem co chcieli, tu robili z tymi biedakami.
Warszawa, 4 października 2007 roku
Rozmowę prowadziła Urszula Herbich
Kazimierz Zawadka Pseudonim: „Pochodnia” Stopień: strzelec Formacja: Obwód VI Praga Dzielnica: Praga Zobacz biogram

Zobacz także

Nasz newsletter