Maria Straszyńska-Majchrzak „Hanka”

Archiwum Historii Mówionej

Nazywam się Maria Anna Straszyńska-Majchrzak, urodziłam się 25 marca 1927 roku w Przemyślu. Z zawodu jestem dawnym magistrem farmacji.

  • W jakim zgrupowaniu pani była?


Byłam w zgrupowaniu „Odwet” kapitana „Golskiego", początkowo jako łączniczka, a potem sanitariuszka.

  • Proszę powiedzieć kilka zdań o swoim życiu przed wojną, gdzie pani mieszkała, w jakiej pani rodzinie się wychowała?


Mieszkałam w Warszawie na ulicy Szwoleżerów, mój ojciec był podoficerem zawodowym, matka nie pracowała, ja się uczyłam. W czasie okupacji chodziłam do gimnazjum Królowej Jadwigi, na komplety. Potem to już była okupacja, to znaczy to wszystko działo się w czasie okupacji… w czasie jeszcze okupacji wstąpiłam do „Szarych Szeregów".

  • Czy w pani rodzinie były jakieś tradycje patriotyczne przed wojną, czy pani sobie coś takiego przypomina?


Nie.

  • Jak pani sobie przypomina sam moment wybuchu wojny? Jak pani to pamięta?


Trudno mi powiedzieć, to był taki szoking, ponieważ mieszkałam na terenie wojskowym, że tak powiem, to przeprowadziłyśmy się z mamusią, pod Halę Mirowską do znajomych i tam był dopiero koszmar. W rezultacie wróciłyśmy na Szwoleżerów, gdzie było zupełnie spokojnie.

  • Jak pani wspomina okupację, życie codzienne, zanim pani wstąpiła do konspiracji?


Przede wszystkim wspominam głód. Było strasznie źle, tatuś pracował dorywczo, najpierw w fabryce mydła u Adamczewskiego, potem przy kopaniu studzienek i co zapamiętałam, to to, że jak przynosił swój deputat, razowy chleb z marmoladą. Pamiętam jak któregoś dnia mamusia mnie posłała, żebym kupiła trzy deka masła, tylko dla mnie. Tak, że było bardzo ciężko.

  • Kiedy pani wstąpiła do konspiracji?

 

W 1943 roku do „Szarych Szeregów". To była 14. „Błękitna" drużyna harcerek, a 4 marca 1944 roku zostałyśmy zaprzysiężone do AK.

  • Jak to było, jak pani wstąpiła do harcerstwa?


Byłyśmy na kompletach, jedna z koleżanek już należała do harcerstwa i ona nas wciągnęła. To była 14. drużyna „Błękitna", zastępową naszą została Irena Pawlak, a drużynową była Halina Glińska.

  • Jaka panowała atmosfera w tej drużynie? Bo to już był czas wojny. Byłyście młodymi dziewczynami, czy zdawałyście sobie sprawę?


Prawdopodobnie nie. Po prostu jakiś taki trend był, ponieważ ojciec mój też należał do konspiracji to ja też tak czułam pismo nosem. Naturalnie tatuś nie wiedział, ani mamusia, że ja należę do harcerstwa. To już była konspiracja.

  • A pani wiedziała, że tata należy do konspiracji?


Nie bardzo, coś czułam, ale nie interesowałam się tym specjalnie.

  • To teraz proszę powiedzieć o tym momencie zaprzysiężenia do AK, jak to wyglądało i co działo się potem?


Tak mgliście pamiętam, że to było gdzieś na 1 maja, w jakimś prywatnym mieszkaniu. Był tylko nasz komplet i nasza drużynowa i zastępowa, były na tym [zaprzysiężeniu]. Przysięgę przyjmowała pani doktor Barbara, co dalej to nie wiem. Mgliście to pamiętam. Naturalnie wielka konspiracja, pojedynczo przychodziłyśmy, wychodziłyśmy.

  • I to było w marcu 1944 roku, tak?


Tak, trzeciego marca. Jakie były pani zadania, już jako żołnierza AK do momentu wybuchu Powstania? Od marca do sierpnia, co pani robiła?
Tam gdzie się odbywały komplety to jednocześnie odbywały się nasze zbiórki i tam byłyśmy przeszkalane w charakterze… jako przyszłe sanitariuszki. Gipsowanie, bandażowanie, opatrywanie pierwszych ran, tego typu zajęcia.


  • Czyli w okresie okupacji nie była pani narażona na jakieś niebezpieczeństwa?


Za wyjątkiem łapanek to raczej nie.

  • Proszę opowiedzieć o samym momencie wybuchu Powstania.


Pierwsze nasze takie zawiadomienie to był piątek… Powstanie wybuchło we wtorek. W piątek miałyśmy się stawić w określonym punkcie, to znaczy myśmy się zebrały u naszej koleżanki Ireny Puli, która była córką… jej ojciec był ślusarzem. Mieszkała na Mokotowskiej w suterynie i tam myśmy te kilka dni po prostu czekały na wybuch Powstania. W międzyczasie w niedzielę bodajże czy w poniedziałek nawet, można było nam się rozejść do domów, żeby pożegnać się z rodzicami. Pamiętam taki moment, jak ja już powiedziałam tatusiowi, że ja idę na Powstanie, tatuś już się orientował, po raz pierwszy pocałował mnie w rękę.

  • W momencie wybuchu Powstania była pani już tam w tym mieszkaniu?


Nie. Myśmy przeniosły się… To też było takie śmieszne, na Kolonię Staszica.

Pamiętam jak szłyśmy ulicą Suchą, nie pamiętam co to był za gmach wojskowy, stali tam żołnierze pod karabinami a my we dwie niosłyśmy nosze, zawinięte. Przecież to była komedia. Zatrzymałyśmy się pamiętam w willi profesora Zelmera Osiemianowskiego, tam zgrupowałyśmy się. Potem byłyśmy przeniesione na ulicę Langiewicza 24 i tam nas zastało Powstanie. Niestety, deszcz lał straszliwy i właściwie nigdzie się nie ruszałyśmy.

Nasze pierwsze dni Powstania do dziesiątego, jedenastego sierpnia, tośmy siedziały w tej willi. Już nie pamiętam czyja ta willa była. Niestety w międzyczasie było przykre takie wydarzenie, bo własowcy i Ukraińcy, chodzili po tych willach, grabili. Koleżance właśnie zabrali zegarek… co tylko mogli. Na szczęście u nas nikogo nie zgwałcili, ale odbywały się też gwałty. Decyzją AK z jedenastego na dwunastego sierpnia, przez Pole Mokotowskie przedostałyśmy się na ulicę Polną. To był straszny moment, bo po prostu Pola Mokotowskie były oświetlane rakietami, myśmy się kryły w kartoflach, ale zdołałyśmy się przedostać.

  • I co działo się dalej?


Wtedy zostałam jako łączniczka, właśnie tam na Polnej.

Pamiętam, że to był jakiś porucznik Janusz, trochę tam przenosiłam tych dokumentów, ale w pewnym momencie ten porucznik mówi, że „właściwie to wy jesteście wszystkie przeszkolone jako sanitariuszki, otworzył się szpital polowy na Koszykowej 45 i jesteście przeniesione do tego szpitala na Koszykową 45”. I tam już do końca Powstania zostałam w tym szpitalu polowym na Koszykowej 45.

  • Czy w trakcie pracy, jeszcze jako łączniczka, lub w trakcie pracy już w szpitalu, spotykała się pani z jakimś bezpośrednim niebezpieczeństwem?


Nie. Z tym tylko, że w pewnym momencie nie pamiętam, którego sierpnia, chyba koło dwudziestego, szpital został zbombardowany. I z tego pierwszego piętra, bo myśmy były na pierwszym piętrze, musiałyśmy znieść naszych rannych do piwnicy i cały czas już do końca Powstania ten szpital był już w piwnicy. Koleżanka moja najbliższa, ta właśnie Irenka Bulik, została wtedy ranna. Ona akurat była na dyżurze jak spadły te bomby. Ona potem już nie pracowała w szpitalu tylko ja zostałam i Halina Glińska.


  • Czy w trakcie Powstania zetknęła się pani z jakimiś obcokrajowcami, oprócz Ukraińców, o których już pani powiedziała, z jakimiś przedstawicielami innych narodowości?


Nie.

  • A czy miała pani bezpośredni kontakt z Niemcami, na przykład z jeńcami niemieckimi?


Też nie.

Pamiętam tylko ciekawe momenty w tym okresie czasu, kiedy w architekturze, bo to było blisko architektury, koncerty pana Fogga, to było coś fantastycznego. I dla powstańców i dla tych, którzy mogli jako tako chodzić…


  • Pani bywała na tych koncertach?


Tak.

  • Czy w szpitalu, gdzie pani pracowała, były jakieś praktyki religijne?


Nie. Poszczególni ranni modlili się, ale żeby specjalne jakieś msze były czy coś… Księdza nie było.

  • Czy w szpitalu, słuchało się radia powstańczego, czy czytało się prasę podziemną?


Nie.

  • A czy pani czytała prasę?


Nie.

  • Nie miała pani kontaktu?


Nie.

  • Proszę opowiedzieć o takim codziennym życiu w tym szpitalu, co było najtrudniejsze w pani pracy?


Najtrudniejsze to był światła i głód.

Nie miałyśmy czym karmić tych naszych rannych. Codziennie była tylko ta tak zwana „pluj zupa”. Te otręby takie zagotowane z kaszą, z czymś i miód. To było całe [pożywienie]… Jakaś tam woda, tam dostarczali wodę. Poza tym nic więcej do jedzenia nie było.


  • A z lekarstwami nie było problemu? Ze środkami opatrunkowymi?


Dostarczali nam.

  • Proszę jeszcze opowiedzieć o swojej pracy. Jak wyglądała taka codzienna praca właśnie w tym szpitalu?

 

To trudno powiedzieć, właściwie poza tym, że się zmieniało opatrunki i się rozmawiało z tymi naszymi kolegami, to nic się nie działo.

  • A w jakich oni byli nastrojach, czy było bardzo trudno ich podtrzymać na duchu?


Ci ciężko ranni, tak. Pamiętam chłopca takiego Sławka, który miał uraz kręgosłupa. On był straszliwie biedny, miał jakieś dwanaście lat. Ci wszyscy inni ranni różni byli, takich bardzo ciężkich ran powiedzmy brzusznych, nie było. Jakieś urazy głowy były, rąk, nóg, tak że raczej to tacy średnio ciężko ranni. Poza tym jednym chłopcem.

  • A co się działo z pani rodziną, w tym czasie, czy miała pani jakiś kontakt?


Nie miałam kontaktu. Potem się dowiedziałam, że 7 sierpnia mamusię wyprowadzili do Pruszkowa, a mój tatuś brał udział w Powstaniu na Starym Mieście i stamtąd miał się dostać do Śródmieścia. Ale przed wejściem do kanału został ranny jakimś odłamkiem w szyję, i ciekawy moment był, że uratował go Niemiec. Wywieźli go do Mińska Mazowieckiego i tam był w szpitalu.

  • Czy pani tata miał później kontakt z tym Niemcem, może? Czy wiedział, kto to był?


Nie.

  • Kiedy pani myśli teraz o Powstaniu, to które ze wspomnień jest najsilniejsze, najbardziej wyrywające się ze świadomości?


Chyba najbardziej to wejście tych Ukraińców i własowców. To był straszliwy moment przerażenia po prostu, co się z nami stanie? A potem samo Powstanie to była euforia, nic się nie działo takiego.

  • Czyli to wejście Ukraińców można nazwać jednocześnie takim najgorszym wspomnieniem z Powstania?


Tak.

  • A gdyby pani miała jakieś dobre wspomnienie wskazać, czy coś się zdarzyło przyjemnego?


To najbardziej przyjemne, to były te koncerty w wykonaniu Fogga, to były bardzo przyjemne, podnosiły na duchu, cała sala śpiewała, to było coś naprawdę bardzo… Nie wiem czy wspominali ludzie o tym ale on dawał takie koncerty w tej architekturze.

  • Czy w czasie Powstania nawiązała pani jakąś przyjaźń, taką wyjątkowo silną? Może z jakąś sanitariuszką inną?


Z koleżanką Bulikówną. Z czasów właśnie… to się ciągnęło od kompletów, potem w czasie Powstania i po Powstaniu.

  • Jak wyglądało w pani przypadku zakończenie Powstania? Pani była w szpitalu wtedy, tak?

 

Byłam w szpitalu, tak. Pamiętam, że powiedzieli nam, że będziemy wychodzić. Wtedy padło pytanie: Jak wychodzimy? Czy jako cywile, czy jako powstańcy? I większość tych moich kolegów, powstańców doszli do wniosku, że oni nie wyjdą jako powstańcy, oni chcą wyjść jako cywile, bali się obozów. I prosili, żebym ja również opuściła szpital jako osoba prywatna, nie jako sanitariuszka i tak się też stało.

Wyszłam z ludnością cywilną do Pruszkowa.


  • Czy była pani z rodziną wtedy?


Nie. Sama byłam. Pamiętam taki moment, kiedy miałam pieniądze i za torami, bo myśmy byli na takiej jak gdyby rampie, były tory kolejowe, i za tymi torami stała ludność cywilna z Pruszkowa i z okolic. Zobaczyłam matkę mojej koleżanki i ona mnie też zobaczyła, zaczęła się pytać co jest z jej córkami. Ja naturalnie nie wiedziałam. A ja się pytałam co jest z moją rodziną. No – mówi – mamusia jest w Pruszkowie, dam jej znać. Pamiętam, że rzuciłam te pieniądze a chłopiec odrzucił mi chleb, którym się podzieliłam z moją koleżanką. I tak się dostałam do obozu w Pruszkowie.

  • Jakie tam warunki panowały?


Tam był niesamowity tłok, ścisk. W ogóle ludzie nie wiedzieli co ze sobą zrobić, każdy miał jakieś tobołki które ze sobą wziął. Ponieważ Powstanie zaczęło się latem, ja byłam w spódniczce i w pantofelkach i bluzce. Przed wyjściem z Warszawy mój kolega Antoś Strzelecki, który zmarł w zeszłym tygodniu, przyniósł mi pelisę, taką na futrze i kamasze męskie, jakieś skarpetki. Tak, że ja byłam ubrana. Byłam przygotowana do zimy i w ogóle. Pamiętam, że ta sąsiadka powiedziała mojej mamusi, że ja jestem w tym Pruszkowie i wtedy mój wujek, który pracował jako kolejarz przed wojną i w czasie wojny, odnalazł mnie w tym Pruszkowie, w tym obozie. I ciekawe było to, że ponieważ mówił po niemiecku, mówi: „Ja cię stąd wyciągnę”. Na terenie Pruszkowa, był tak zwany „Zielony Wóz”, w którym urzędowali Niemcy, był taki haltkommando. Wujek poszedł ze mną do tego Niemca, mówi, że to jego siostrzenica, że wyszła z Warszawy. Nie mówił, że, broń Boże, byłam powstańcem, tylko że chciałby mnie wydostać stąd do siebie, wziąć do domu. Ten Niemiec pyta się: „A to dlaczego ona jest taka czerwona i taka pulchna?”. Ja byłam po prostu spuchnięta prawdopodobnie z głodu i z tego, że jakieś… no nie wiem, co się ze mną działo. Na to wujek powiedział: Tak, bo ona ma gruźlicę”. No to podziałało jak płachta na byka. Naturalnie pozwolił mi wyjść. I pamiętam ten moment, że wtedy opuściłam obóz. Potem jeszcze mój wujek postarał się, żeby wyprowadzić tymi, takimi przejściami, gdzie Niemcy już go znali, ci wartownicy, moją koleżankę z ojcem, taką Basię Gelbówną. I to wszystko.


  • I z Pruszkowa wróciła pani do Warszawy, sama, bez rodziców na razie?


Nie. Z matką. Ale dopiero po wyzwoleniu.


  • I co się z panią działo, jak wróciła pani do Warszawy? Miała pani gdzie mieszkać?


Tak. Moje mieszkanie nie zostało zbombardowane, tyle tylko, że było wyszabrowane. Potem jak przyszła armia polska, to na kwaterze byli nasi polscy żołnierze, było ich dwóch czy trzech, już nie pamiętam. Dzięki nim, myśmy miały co jeść. Myśmy dostawały od nich zupę, chleb, oni się z nami dzielili swoim jedzeniem.


  • I co się działo z panią dalej?


Potem już jak się uspokoiło w 1945 roku, zaczęłam chodzić do gimnazjum Batorego, a stamtąd potem dostałam się na farmację, skończyłam farmację. W międzyczasie wyszłam za mąż, urodziłam dwie córki i to byłoby wszystko.

  • Czy jako byłego żołnierza AK spotkały panią jakieś represje?


Długi okres czasu nie przyznawałam się do tego. Po prostu wiedziałam, że to może mi grozić czymś… Dopiero później, już nie pamiętam 1947 czy 1948 roku [lata 60-te], tatuś mnie po prostu namówił, żebym się zapisała do ZBOWiD- u. Wtedy to już jakoś tak, nie było tak. Już nic się nie działo. Nie byłam represjonowana. Po prostu.

  • A ojca? Nie spotkały żadne represje?


Nie.

  • Czy jest według pani jest coś na temat Powstania, co nie zostało jeszcze powiedziane? Coś, o czym się nie mówi?


Chyba nie. Nic mi takiego… Nie mogę powiedzieć.

  • A gdyby pani miała teraz przekazać jakąś myśl dla pokolenia młodych ludzi na temat Powstania. Co pani uważa, że powinny młode osoby wiedzieć o Powstaniu od osoby, która brała w nim udział?


Za mało się mówi na ten temat. Dużo młodzież wie, ale to przeważnie w tych rodzinach, które były związane z Powstaniem, czy z tym, że mieszkają w Warszawie, wiedziały coś na ten temat. Powstanie – to nie tylko powstańcy, to cala ludność. A jestem zaskoczona tym, że wiele osób, jak się pytali ich na ulicach Warszawy, kiedy wybuchło Powstanie, to w ogóle nie znali, ani daty, ani po co. Coś tam takiego było.

  • Proszę powiedzieć o takiej różnicy pokoleniowej, o różnicy pokolenia pani, powstańców i osób, które teraz są młode. Jakie według pani to są różnice? Jacy ci ludzie byli, Powstańcy, którzy byli wokół pani?


Przede wszystkim powstańcy byli wychowywani w biedzie, nie mieli tych luksusów, nie było radia, telewizji. Radio owszem było, ale u niektórych. Myśmy żyli zupełnie inaczej. Myśmy żyli tą codziennością, tym że może być łapanka, że trzeba uciec, że trzeba się konspirować. Młodzież obecna ma dużo lepsze życie. Nie znają żadnych właściwie, przeważnie trosk, dla nich obecnie to tylko zabawa jest. Na szczęście nie muszą myśleć o tym, że może ich coś takiego spotkać.

  • Ale w czasie Powstania młodzi ludzie też potrafili się bawić, pani akurat opowiadała o tych koncertach Foga, ale czy gdzieś w pani środowisku, gdzieś w okolicy widziała pani jakieś inne formy spędzania wolnego czasu poza walką?


Ja nie wiem. Myśmy nie miały żadnej możliwości zorientować się jak wygląda życie na zewnątrz, poza tą piwnicą.

  • Czy ktoś z pani bliskich, w czasie Powstania zginął w jakiś tragiczny sposób lub czy była pani bezpośrednio świadkiem jakichś zbrodni wojennych


Świadkiem zbrodni nie byłam. Natomiast zginął mąż mojej kuzynki na Woli. Nie wiadomo jak to się stało po prostu przepadł bez wieści. Ona została z dwójką maleńkich dzieci. Mieszkali wtedy na ulicy Siennej i właściwie to nie wiem jak to się stało.

  • Poprosimy panią o refleksję na temat Powstania Warszawskiego z dzisiejszej perspektywy.


Wbrew temu, co mówią ludzie, uważam, że dobrze się stało, że Powstanie wybuchło. Myśmy byli tak wszyscy zmęczeni, tak wszyscy zgnębieni przez Niemców, przez te historie łapankowe, przez te rozstrzelania wieczne, że to, szczególnie w młodzieży, ale chyba nie tylko w młodzieży, narastał ten bunt, żeby się z tego wszystkiego wyzwolić. To było nie do zniesienia. Pewnie, że były wielkie straty, niestety może niedopracowaniem tego Powstania, był broni. W rezultacie uważam, że Powstanie było potrzebne.

Warszawa, 11 grudnia 2004 roku
Rozmowę prowadziła Hanna Zielińska
Maria Straszyńska-Majchrzak Pseudonim: „Hanka” Stopień: łączniczka, sanitariuszka Formacja: Batalion Szturmowy „Odwet II” Dzielnica: Ochota, Śródmieście Południowe

Zobacz także

Nasz newsletter