Maria Zofia Waleryś

Archiwum Historii Mówionej

Maria Zofia Waleryś, z domu Ignatowska.

  • W którym roku pani się urodziła?


W 1934.

  • Proszę powiedzieć, w jakim miejscu była pani w czasie Powstania?


W czasie Powstania, jak Powstanie wybuchło, właściwie przed samym Powstaniem, ojciec nas ściągnął z letniska, bo powiedział, że może być tam niebezpiecznie, a Powstanie będzie trwało trzy czy cztery dni. Znaleźliśmy się na Krakowskim Przedmieściu 58 w Kąpielach Rzymskich, obok Dziekanki.

  • Dobrze, to teraz jeszcze cofniemy się trochę do wcześniejszych czasów. Jakie są pani najwcześniejsze wspomnienia? Czy pamięta pani czas przed wybuchem wojny?


Przed wybuchem wojny to pamiętam tylko, jak mieszkaliśmy na [ulicy] Zachariasza i później przeprowadziliśmy się na Krakowskie Przedmieście, bo ojciec miał tutaj obok, w Dziekance, warsztat ślusarsko-mechaniczny.

  • Czyli przeprowadziliście się jeszcze przed wojną?


Przed wojną, w trzydziestym ósmym roku.

  • Proszę powiedzieć kilka słów na temat najbliższej rodziny, rodziców. Czy miała pani rodzeństwo?


Miałam brata. Brat Jerzy Wojciech Ignatowski zmarł w dziewięćdziesiątym piątym roku. Tylko jednego brata miałam.

  • Brat był młodszy czy starszy?


Młodszy, młodszy cztery lata ode mnie. Miałam mamę, która zmarła w osiemdziesiątym trzecim roku, a ojciec zmarł w sześćdziesiątym ósmym.

  • Jak nazywała się mama, jak miał na imię tata? Proszę o nich powiedzieć kilka słów.


Ojciec miał na imię Michał Ignatowski, mama była Aleksandra Ignatowska, z domu Góral.

  • Czym zajmowali się rodzice?


Ojciec prowadził warsztat ślusarsko-mechaniczny na Krakowskim 56, w Dziekance, a mama była po prostu gospodynią domową.

  • Czy pani pamięta wybuch wojny, wrzesień trzydziestego dziewiątego roku?

 

Pamiętam dobrze ten wybuch wojny – słyszałam strzały, słyszałam naloty – i głód, który nas dorwał. Mój brat dostał od kogoś kawałeczek jakiejś twardej skórki chleba. Prosiłam go: „Wojtuniu, daj kawałeczek”, to mi buzi dał. Ale przypuszczam, że jako dziecko pięcioletnie nawet sobie nieźle radziłam, bo ochrona przeciwlotnicza u nas na pierwszym piętrze miała pomieszczenie, miała kuchnię, i oni jedzenie mieli. Jak nalot się zbliżał, leciały bomby, to ja brałam taką bańkę na mleko dwulitrową i poleciałam, i niestety, ale to było złodziejstwo, kradłam im jedzenie. Potrafiłam ukraść i na czwarte piętro poleciałam prędko do domu, zaniosłam – w czasie nalotu, w czasie tego wszystkiego.

 

  • Czy bała się pani nalotów?


Wie pan co, nie wiem, naprawdę nie wiem.

  • Pamięta pani moment, kiedy zobaczyła pani pierwszego żołnierza niemieckiego?


Nie, nie pamiętam tego, ale powiem panu jedną rzecz. Tuż przed wojną było bardzo ciężko z pracą, no i oczywiście do mojego ojca przyszedł pan – bardzo przystojny, wysoki – podał mu nazwisko i ojciec stwierdził, że to jest albo Żyd, albo Niemiec. Za tę pracę, którą miał wykonać, policzył mu trzy razy tyle co Polakowi i ten się prędko zgodził. Okazało się, że to był wywiadowca niemiecki, ale to była dusza, która opiekowała się Dziekanką i Kąpielami Rzymskimi.

  • Kiedy się opiekował?


Przez całą okupację ten Niemiec przychodził do nas. Ten Niemiec mówił, że on musi być w armii, bo inaczej to Hitler by go wsadził do więzienia i do obozu koncentracyjnego, i już by nie żył, ale on jest wbrew poczynaniom Hitlera i ile tylko będzie mógł, ile on tylko może, to on Polakom pomaga. I faktycznie calusieńką okupację tak było.

  • Ale pierwszy kontakt z nim był jeszcze przed wojną, tak?


Jeszcze przed wojną on przyszedł do ojca jako rzemieślnika zamówić jakąś pracę, ale co, to ja nie wiem. On chronił ojca, że go nie zabrali jako rzemieślnika do obozu, właściwie do fabryki do Niemiec. On, powiedzmy, jak Polacy się rozprawili z jakimś tam łobuzem Niemcem i prowadzili jego trumnę przez Krakowskie Przedmieście, to wtedy wyrzucali wszystkich, kazali się wynieść, a Ukraińcy chodzili, rabowali. On w Dziekance i w Kąpielach Rzymskich tego nie pozwolił, bo on sobie kazał przynieść wszystkie klucze i on miał u siebie klucze. Tak że to był naprawdę jeden jakiś bardzo poczciwy człowiek.

  • On tam mieszkał czy tylko się pojawiał, jakoś się opiekował?


Nie, on się tylko pojawiał.

  • Czy to mogło wyglądać jak taki dowód wdzięczności? Co mogło spowodować, że…


Nie, to nie był dowód wdzięczności, on po prostu nie znosił rasizmu. On przychodził, to był ogromny pokój, był mały piec kaflowy, więc ja siedziałam przy tym piecu kaflowym i słyszałam, jak rozmawiał z ojcem po polsku. On powiedział, że on nie chce, on nie może – żeby on mógł, to by odwrócił się i Hitlera by zabił, żeby się zmieniła sytuacja. Nie wiem, co się z tym człowiekiem stało, nazwiska tego człowieka nie mam, nie pamiętam.

  • Przed wojną on się podawał za Polaka?


Nie, on podał swoje normalne nazwisko, dlatego ojciec stwierdził, że to nie wiadomo kto. Dlatego mu policzył trzy razy.

  • Czyli mógł to być nie wywiadowca, tylko Niemiec, który żył w Polsce, tak?


Mógł być. Tacy, którzy… Wie pan, powiedzmy, była taka rodzina, którą mój ojciec przyjął – jedenastoosobowa – do nas, bo my mieliśmy bardzo duże mieszkanie, chyba ze 150 metrów, no i przyjął. Jak później ten Niemiec się pokazał, ojciec poprosił tego pana jednego i drugiego, siedzą i ten uciekinier z Poznańskiego zaczął mówić do tego Niemca, że u nas już było pierwsze zebranie ruchu oporu. No więc Niemiec spowodował to, że miał dwadzieścia cztery godziny na opuszczenie tego domu, musieli się wynieść. Owszem, wynieśli się dalej, znaczy niżej, gdzieś tam na pierwszym piętrze, bo tam były jakieś pokoje takie, ale już nie w takim luksusie jak u nas. Niemiec trzymał tu rękę na pulsie, nie pozwolił na jakiekolwiek, wie pan, ekscesy.

  • A informacja o zebraniu ruchu oporu była prawdziwa?


Tak.

  • Mówimy o którym roku?


Trzydziesty dziewiąty, na jesieni.

  • Czy to oznacza, że ojciec był zaangażowany jakoś w działalność konspiracyjną?


Tak, ojciec należał do Armii Krajowej.

  • Od samego początku, tak?


Od samego początku.

  • Czy wie pani, jaką funkcję mógł pełnić w ramach tej struktury?


Nie wiem, nie mam zielonego pojęcia. W każdym razie wiem tylko, że u nas całą okupację ukrywał się senator z Wileńszczyzny, pan Michał Łazarski. Co prawda on zginął w pierwszą godzinę Powstania na Pradze, ale całą okupację u nas był.

  • À propos nazwisk, czy pani zna nazwisko tego Niemca?


Właśnie że nie, nie pamiętam. To był bardzo uczciwy człowiek.

  • Dobrze, trochę zagalopowaliśmy się w bardzo ciekawe wątki, ale wracamy do chronologii. Co pani jeszcze pamięta z września? Pamięta pani głód, nie pamięta pani jeszcze Niemców. Czy pamięta pani jakieś skutki bombardowania, jak wyglądały ulice?


Był skutek taki bombardowania, proszę pana, że po kuchennej klatce schodowej zbiegał mój wujek – mojej mamy brat – tam trafiła bomba burząca i niestety zginął. Pochowali go naprzeciwko, na tym skwerku. Najprawdopodobniej teraz te kości, które znaleźli, bo też w telewizji słyszałam, to najprawdopodobniej są jego.

  • Czyli na skwerku, to było Krakowskie Przedmieście, po prostu w miejscu, gdzie mieszkaliście, tak?


Mieszkaliśmy w Kąpielach Rzymskich – Krakowskie 58, a 56 był w Dziekance mojego ojca warsztat.

  • Czy mogłaby pani opisać to miejsce: Kąpiele Rzymskie? Jak pani je pamięta?


Kąpiele Rzymskie to było coś dla mnie cudownego, bo tam były całe ściany ze szkła kryształowego, piękne glazury. Bo w tej chwili, owszem, są piękne glazury, ale tam były piękne glazury, wanny. Nie było pryszniców, tylko były wanny w pomieszczeniach. Zawsze w każdą sobotę właściciel pozwalał, żeby mieszkańcy się tam kąpali. Otwierał kabiny i mogliśmy się wykąpać wszyscy, bo właścicielowi po prostu żal było tej gorącej wody, żeby się zmarnowała.

  • Czy w czasie okupacji to miejsce było dostępne na przykład tylko dla Niemców, czy dla wszystkich?


Nie, było dla wszystkich.

  • Pani też regularnie z tego wtedy korzystała?


No, my korzystaliśmy, co sobotę rodzice zabierali nas na dół i tam kąpali.

  • Czy pani wie, co się działo w warsztacie u ojca? Jakiego rodzaju rzeczy tam mogły być wyrabiane? Czy coś, co mogło mieć związek z konspiracją?


Tam były maszyny. Była tokarnia duża, była prasa, była szlifierka – różne rzeczy, które ojcu były potrzebne do pracy.

  • Pani ojciec pracował sam czy miał jeszcze kogoś do pomocy?


Ojciec zawsze miał uczniów, bo ojciec był mistrzem ślusarsko-mechanicznym.

  • Jak pani pamięta naukę w czasie okupacji, szkołę po prostu?


Chodziłam do szkoły na Sewerynów, róg Oboźnej i Sewerynów, na pierwszym piętrze, w takim dość chyba dużym mieszkaniu. Były klasy, było nas ponad pięćdziesiąt dzieciaków. I co najbardziej z tego mi utkwiło, to religię z nami prowadził ksiądz Paszena, a między nami był jeden chłopiec, Bogdan Geske, ewangelik. No więc zawsze on wstawał i chciał wyjść, a ksiądz mówi: „Nie, siedź. Siedź, tylko cicho”. Bo było tak, że czasami Niemcy wpadali i które dziecko tam, wie pan, plątało się po korytarzu, to potrafili zabrać. No więc mówi: „Siedź. Nie będziesz mi przeszkadzał. Jak nie będziesz przeszkadzał, będziesz siedział. Możesz sobie książkę czytać, możesz słuchać – mówi – ale nie wychodź”.

  • Czy były jakieś elementy nauki, które były zabronione, na przykład historia Polski?


No na pewno.

  • Ale pani to pamięta?


Pamiętam. Nauczycielka przychodziła i mówiła. Trzeba było słuchać – nie pisać, tylko słuchać – geografię, historię.

  • Jak pani pamięta codzienne życie w okupowanej Warszawie. Czy jakieś szczególne wydarzenia utkwiły pani w pamięci?


Owszem. W każdym razie tuż przy Radzie Ministrów było Deutsches Haus przecież, znaczy w Radzie Ministrów było Deutsches Haus i czasami my tam biegaliśmy – a to do parku, a to do… Zawsze te dzieciary się jakoś przedostały tam do ogrodów. Czasami nas pogonili, a czasami jeszcze nam dali coś do jedzenia. A, jeszcze coś, cała kuchnia, wszyscy kucharze byli członkami Armii Krajowej, więc oczywiście jak tylko miało być jakieś przyjęcie w Radzie Ministrów, to zawsze im się lodówki psuły. Oczywiście dzwonili po mojego ojca. Ojciec brał taką wielką skrzynię, wkładał dwa czy trzy klucze, żeby brzęczały, wchodził do kuchni. Oczywiście nauczył kucharzy, jak mają psuć tę lodówkę, żeby on prędko ją załatwił, żeby ją naprawił. Kucharze w międzyczasie co tylko mogli, to wszystko [wkładali] do tej skrzyni, do tej skrzyni. Ojciec wychodził, przynosił, a oni później po pracy przychodzili i dzielili się tym jedzeniem.

  • Pamięta pani może jakieś nieprzyjemne, groźne wydarzenia na ulicy albo związane z domem?


Wracałam ze szkoły i przy pomniku Kopernika stała buda i wyłapywali, to moja nauczycielka wzięła mnie za rękę i: „Pamiętaj, jestem twoją mamusią”. Jakoś puścili nas. Ona mieszkała na Widok, ale przyszła do nas do domu i dopiero później poszła.

  • To było jedno takie wydarzenie?

 

Jechałam kiedyś z meldunkiem już jako… Dlaczego zostałam dla odmiany łącznikiem, bo to mi ojciec dopiero po wojnie powiedział: „Ty byłaś łącznikiem. Ja ci dam świadków, to możesz do ZBoWiD-u się zapisać”. Nie zapisałam się. W każdym razie jechałam na Terespolską z meldunkiem ustnym. Miałam lat osiem, bo właśnie w tym czasie uciekłam wujence z Pustelnika, z letniska. Oczywiście jak zobaczyli rodzice, że ja już sobie tak daję radę, [to powiedzieli]: „No to będziesz jeździła i będziesz meldunki roznosić”. Meldunki słowne: „Dzisiaj ciocia nie przyjedzie o szesnastej” albo „Dzisiaj ciocia będzie o piętnastej”. To był jakiś [przekaz], powiedzmy, było zebranie o piętnastej, czyli „nie przyjedzie” – co znaczy „nie będzie nikogo”. Takie właśnie meldunki jako dziecko ośmioletnie zaczęłam jeździć [rozwozić].

  • A w jakie miejsca, gdzie?


Na Terespolską, na Gocławek, tam do tych bloków tramwajarskich. Też nie pamiętam nazwisk.

 

  • I tak było do wybuchu Powstania?


Prawie do wybuchu Powstania.

  • Czy pamięta pani jakieś wydarzenia związane z działalnością AK na terenie Warszawy? Może była pani świadkiem jakichś akcji, że ktoś gdzieś przebiegał?


Nie, nie widziałam. Tego nie widziałam, raczej nie. Jeździłam na Mokotów też, na Puławską 80 z czymś.

  • Proszę powiedzieć, czy pamięta pani okres przed wybuchem Powstania, że coś się zmieniało na terenie Warszawy?


Nie pamiętam, bo mnie nie było wtedy w Warszawie. Dopiero cztery dni przed wybuchem Powstania ojciec nas ściągnął. Byliśmy jedenaście kilometrów za Sochaczewem, na tak zwanym letnisku, tam zostało trochę naszych rzeczy. Ojciec nas samych tylko ściągnął, z tym że ściągnął nas i zabraliśmy wszystkie ciepłe rzeczy, które później nam zabrali po drodze „ukraińcy”, tak że zostałam w sandałkach i w letniej sukieneczce.

  • Samych, w sensie bez mamy?


Z mamą. Wszystkich – brata, mamę i mnie.

  • Ojciec wiedział, że wybuchnie Powstanie?


Ojciec wiedział, że wybuchnie Powstanie i ojciec 1 sierpnia rano poszedł na Pragę, do swojego oddziału. I tam też poszedł właśnie Michał Łazarski.

  • Jak pani pamięta taki czas dziecka, jakieś zabawy? Czym sobie dziecko wypełniało czas w czasie okupacji?


W czasie okupacji, tak? Graliśmy w piłkę, graliśmy w klasy. Przed Dziekanką był taki dość duży [plac]. Oczywiście uczono mnie gry na fortepianie, ale fortepian ojciec na tydzień przed wybuchem Powstania kupił i spalił się.

  • Gry uczono panią wcześniej, tak?


Wcześniej mnie uczono, tak.

  • Jak pani pamięta wybuch Powstania?


Bo ja wiem? Usłyszałam tylko strzały. Mama nas zgarnęła do piwnicy. Później słyszałam tylko Niemców, jak nas wyciągnęli stamtąd i wyprowadzili do Pruszkowa.

  • Którego dnia wyprowadzili was z Warszawy?


8 sierpnia.

  • Co się działo między 1 a 8 sierpnia? Co pani pamięta?


Pamiętam tylko głód, bo nie było co jeść, i strach, bo słyszeliśmy strzały.

  • Nie widziała pani żadnych działań?


Nie, działań nie widziałam.

  • Cały czas byliście w środku?


W środku, wewnątrz, w piwnicy byliśmy.

  • Ile osób tam było?


Oj, tam z całej kamienicy wszyscy byli. Tam był syn Boya-Żeleńskiego – pan Stanisław z żoną i z matką – to razem szliśmy do Pruszkowa.

  • Czy pani rodzina wiedziała, że ojciec, wychodząc, idzie do Powstania?


Tak, moja mama wiedziała.

  • Czyli mama wiedziała o działalności konspiracyjnej ojca?


O, mama wiedziała, bo mama sama uczestniczyła.

  • Na czym polegało uczestnictwo mamy?


Na czym polegało? Jak powiedzmy, ktoś oskarżył… A nie, przepraszam.

AL-owcy zabrali broń u nas. My mieszkaliśmy na ostatnim piętrze i na poddaszu, pod samym dachem, była ułożona broń i zgarnęli ją AL-owcy. Moja mama, jak później się już wszystko uspokoiło, tam ojciec się dowiedział kto, co i jak i zabrali, to znaczy…

  • Kiedy to było? Rozumiem, że przed Powstaniem.


Przed Powstaniem, oczywiście, że tak.

  • Broń należała do AK?


Broń należała do AK. Ktoś tam dobrał [się] do niej, AL-owcy się dobrali i zabrali ją, ale musieli ją zwrócić, więc później moja mama to dźwigała z powrotem. A skąd? Nie wiem.

  • Skąd pani wie, że to byli AL-owcy?


Bo ojciec mówił.

  • Czyli ojciec poznał kulisy sprawy?


Tak, tak.

  • Dużo było tej broni?


Tego to nie wiem. Ojciec robił ryksze takie, wie pan. Pojechali gdzieś, jechali Bednarską do góry, podszedł dzielnicowy, odkrył, popatrzył, mówi: „No, teraz to albo my leżymy, albo nas zabiorą do obozu, bo na górze jest łapanka” – to ojciec opowiadał. Jakoś im się udało przejść, bo Niemiec podszedł, a policjant mówi: „Szmugiel wiozą, na komisariat prowadzę”.

 

  • Dzielnicowy, czyli granatowy polski policjant?


Granatowy polski policjant przeprowadził cały wózek broni do Dziekanki, bo po prostu był tak samo członkiem Armii Krajowej jak [ojciec]. Na przykład jak ja jechałam na Grochów, to konduktor, bo wtedy konduktorzy byli, konduktor mówi: „O, chodź no, smarkata. Siadaj tutaj”. Ja jeździłam z taką malutką walizeczką, myślał, że w tej walizeczce coś jest. „Daj tę walizeczkę” i sobie pod siedzenie, bo oni mieli takie podwyższone siedzenia. „Gdzie jedziesz?”, ja mówię: „Na Terespolską”. „Dobra, siedź”. Ja siedziałam cicho i spokojnie, dojeżdżałam na Terespolską, na przystanek, a on wyciągał to spod [siedzenia], mówi: „Masz, uciekaj”.

  • Jeszcze tylko słowo wyjaśnienia à propos tego policjanta. Czy ten policjant przypadkowo zobaczył, co oni przewożą i im pomógł, czy od samego początku był zaangażowany w akcję?


On nie wiedział, on dopiero jak zajrzał pod przykrycie. Nawet nie wiem, czy to był dzielnicowy, w każdym razie granatowy policjant. Zresztą dziewięćdziesiąt dziewięć procent policjantów było w Armii Krajowej.

  • Powstanie Warszawskie. Proszę opowiedzieć na tyle dokładnie, na ile pani pamięta, ten moment wyprowadzenia, wyjścia. Jak to wyglądało?

 

Najpierw nas przeprowadzili tu, do kościoła Świętego Michała na Wolską.

  • Przepraszam, ale jeszcze zanim was wyprowadzono. Po prostu siedzicie w domu, w piwnicy…


No to kazali nam wszystkim wyjść.

  • Czy zapowiedzieli to wcześniej?


Nie.

  • Czyli od razu, tak jak staliście?


Od razu. Raus, raus, raus!

  • Jakiej narodowości mogli być ci żołnierze?


Było chyba dwóch czy trzech Niemców, a reszta to byli „ukraińcy”, od razu robili remanent w mieszkaniach.

  • Całą ludność razem wygonili czy oddzielali mężczyzn, bo przypuszczam, że tam też byli mężczyźni, trochę starsi?


Nie, nie rozdzielali. Nie rozdzielali, bo przecież był pan Stanisław Żeleński, była jego żona i matka, i wszyscy troje szli razem z nami. Jeszcze pan Stanisław Żeleński niósł mojego brata na ręku. No a później w Pruszkowie to im się odwdzięczyłam.

  • Czyli trafiliście do kościoła, tak?


Do kościoła, a z kościoła później do [obozu w Pruszkowie]. Przy kościele zabrali nam wszystko, bo ja miałam ze sobą palto – futerko na króliczych skórkach. Wszystko nam zabrali. Buty miałam zimowe, tak przerzucone przez ramię, też mi zabrali. Tak że zostaliśmy tak, jak staliśmy.

  • Czy jakieś pieniądze albo kosztowności mama miała gdzieś ukryte?


Mama miała pod biustem kosztowności, to jej „ukrainiec” zabrał i chciał ją zastrzelić, ale zaczęłam robić krzyk, poleciałam po Niemca i Niemiec zostawił nas. Jedynie chyba ze dwadzieścia czy ze trzydzieści dolarów przeniosłam w tej walizeczce. A chciałam, żeby mi mama wszystko dała.

  • Jak duża grupa ludzi to była?


No, było dużo, bo to nie tylko z jednych Kąpieli Rzymskich. Oni po drodze wszystkich wyciągali.

  • Ile czasu trwała droga do Pruszkowa?


Do Pruszkowa ze dwa dni, bo dzieci płakały, wie pan, nie było co jeść.

  • Jak znaleźliście się w Pruszkowie? Wsiedliście do pociągu na Dworcu Zachodnim?


Nie, pieszo.

 

  • Pieszo do Pruszkowa?


Na pieszo, tak.

Na pieszo do Pruszkowa i w Pruszkowie był obóz i w tym obozie jakoś, nie wiem, Niemiec mnie polubił, bo przechodził i ciągle mnie po głowie głaskał, dzięki niemu wyszliśmy. A oprócz tego to jeszcze wyprowadziłam właśnie rodzinę Żeleńskich, ale ich potem złapali w Pruszkowie i niestety pojechali do obozu.

  • Czy przez te dwa dni dostawaliście albo mieliście coś do picia?


Nie. Jak gdzieś ktoś miał wodę, to było dobrze.

  • A jacyś ludzie, obok których przechodziliście? Czy ktoś jakoś nie częstował wodą?


Wie pan, że nie pamiętam tego. To są już takie, wie pan…

  • W jaki sposób ten Niemiec was wyprowadził?


Po prostu wziął mojego brata na rękę, mnie za rękę i do mamy mówi: Komm i już.

Zresztą moja mama mówiła po niemiecku, mówiła w języku i niemieckim, i rosyjskim, bo ona się urodziła w 1897 roku i jak chodziła do szkoły, to chodziła raz do niemieckiej, raz do rosyjskiej.

  • W jakim miejscu mama się urodziła albo mieszkała?


Na wsi pod Siedlcami, a chodziła do szkoły do Siedlec.

  • Tam miała okazję nauczyć się też niemieckiego?


Tam się mogła nauczyć. Zresztą brat mojej mamy, starszy od niej, zabrał ją do Warszawy i w Warszawie razem z jego dziećmi chodziła do szkoły i uczyła się.

  • Ile czasu spędziliście w Pruszkowie, zanim wyszliście?


O, wie pan, nie pamiętam.

  • Wyszliście z Pruszkowa i co się działo dalej?


Mama zorientowała się, że jesteśmy niedaleko, tam gdzie byliśmy na letnisku i tam gdzie zostało trochę naszych rzeczy, to wróciliśmy tam, do Juliuszówka.

  • Co to było za miejsce? Mieszkała tam jakaś rodzina czy ktoś znajomy?


Nie, nie, my byliśmy u obcych ludzi. Ojciec wynajął pokój, a później to niestety musieliśmy razem z nimi być.

  • Przyjęli was bez problemu, skoro to byli obcy ludzie?


No z powrotem nas przyjęli, bo tam nasze rzeczy zostały.

  • No tak, ale to na czas określony. Ile czasu tam byliście?


Tak, ale niestety mama musiała się wziąć tam do pracy.

  • Jak długo tam byliście?


Do stycznia. Ojciec przyszedł do nas pod koniec stycznia.

  • Co się działo z ojcem w międzyczasie?


O, miał dużo kłopotów, bo Rosjanie jak weszli na Pragę, to wszystkich akowców od razu chcieli zgarnąć. Ojciec jakoś się powstrzymał, ale znajomy zgłosił się, zabrali go na Syberię. Ojca zaczęli szukać, tak że ojciec czasami ukrywał się, czasami nocował, jak to powiedział, między stropami. Bo tam na Pradze te stare domy to miały wysokie stropy. To było wyciągnięte, cały ten gruz, to wszystko i tam było legowisko, tam siedział. No a później jak się trochę uspokoiło i Rosjanie objęli Warszawę, to wtedy się dopiero ruszył i przyjechał.

  • Czyli do stycznia nie wiedzieliście, czy ojciec żyje?


Nie wiedzieliśmy, co się dzieje z ojcem w ogóle.

  • Pamięta może pani jakieś wydarzenia związane z przejściem frontu polsko-sowieckiego przez miejsce, gdzie mieszkaliście?


W styczniu? Tak, pamiętam. Leciałam z jednej wsi na drugą – biegłam, proszę pana, ze strefy niemieckiej, jak to się mówi, do polskiej. Po drodze zobaczyłam Niemca, który tam mieszkał – patrzę – nie żyje, więc wystraszyłam się, wpadłam do domu. No i później Rosjanie weszli, z naszego domu nas wyrzucili. Mama wynajęła taki domek, wybieliła, wie pan. Najpierw Niemcy nas wyrzucili stamtąd, a później Rosjanie to już wszędzie byli.

  • To znaczy że nie wracaliście do Warszawy?


Wróciliśmy do Warszawy w lutym. Ojciec jak przyszedł pod koniec stycznia, to zabrał nas i wróciliśmy do Warszawy.

  • To mieszkanko, o którym pani mówi, to już jest Warszawa czy jeszcze tam?


Jeszcze tam. Później, proszę pana, jak wróciliśmy, to ojciec znalazł na Bartoszewicza – w tej chwili na Bartoszewicza, kiedyś to była aleja Na Skarpie, mieszkanie, pokój. Zabrał nas i w Dziekance, ponieważ Dziekanka była zniszczona i Kąpiele Rzymskie spalone, napisał kartkę, że tu i tu jest budynek do zajęcia, że jeżeli państwo sobie życzycie, to tu i tu są. Tam było mnóstwo lokatorów z Dziekanki i z Kąpieli Rzymskich, ojciec pościągał. No ale tam były piękne cztery pokoje z kuchnią, proszę pana. Ja wiem, gdzieś 130 metrów, to w każdym pokoju była rodzina, w całych pionach. W tej chwili to już tam niewiele pozostało, nie wiem, czy został ktoś ze starych, tych pierwszych lokatorów, jak to się mówi.

  • Pamięta pani moment zakończenia wojny, jakieś wydarzenia z tym związane?


Pamiętam tylko, że całe niebo było zasypane pociskami, że były jakieś imprezy, ale nas jako dzieci mama nie puściła. Ja już wtedy miałam jedenasty rok życia. Nie puściła nas nigdzie.

  • Czy po wojnie pani ojciec miał jakieś nieprzyjemności związane z okresem przynależności do AK?

 

Miał, w czterdziestym piątym roku, w wakacje, nie wiem, czy to był lipiec, czy to był sierpień, przyszedł jego współpracownik, ojca pracownik, który też należał do Armii Krajowej, który też działał cały czas. Przyszedł koło dziesiątej i mówi: „Panie Ignatowski, niech pan ucieka, bo ja pana oskarżyłem, że pan należał do AK”. Ojciec zabrał to, co było możliwe, w tobołek i zniknął. To nas – dzieci – UB-owcy potrafili po dwa, po trzy razy w tygodniu budzić o jedenastej w nocy czy o dwunastej i pytać się, gdzie ojciec jest. Ojciec się oparł w Kołobrzegu, tam założył warsztat i tam pracował. My tam jeździliśmy, dokąd było możliwe, bo ojciec szykował się do ucieczki, do Szwecji – pospawał ogromną łódź. Też go ktoś sypnął, ale że tamci wszyscy UB-owcy byli z nim, zawsze przychodzili na popijawy do ojca, więc też ojca ostrzegli. Ojciec wrócił do Warszawy i później w Bielawie, tu jak Klarysew, w bok, na wsi, założył warsztat.

A potem do Wilanowa, w Wilanowie był – kupił plac, postawił barak, miał tam warsztat. No i tam zasłabł, w sześćdziesiątym ósmym roku zasłabł. Brat przyjechał do niego – brat stracił nogi w pięćdziesiątym roku pod tramwajem – miał samochód. Brat przyjechał trabantem do ojca, zawołał pogotowie, zabrali go – dwie godziny, już nie żył. Miał bardzo silny wylew.

  • Czy jest jeszcze jakieś wspomnienie z okresu wojny, Powstania bądź po Powstaniu, które pominęliśmy w naszej rozmowie, a o którym chciałaby pani opowiedzieć?


Wie pan, że nie wiem. W tej chwili to nie mogę panu nic takiego powiedzieć. Mogę wam tylko zdjęcie ojca pokazać.

Warszawa, 31 maja 2019 roku
Rozmowę prowadził Sławomir Turkowski

Maria Zofia Waleryś Stopień: cywil Dzielnica: Śródmieście Północne

Zobacz także

Nasz newsletter