Mieczysław Ciechoński

Archiwum Historii Mówionej

Mieczysław Ciechoński, urodzony 2 listopada 1926 roku, w czasie Powstania byłem na Starym Mieście.

  • Proszę opowiedzieć, gdzie się pan urodził i w jakiej rodzinie?


Urodziłem się w Goławicach, ojciec był ogrodnikiem, a matka krawcową.

  • Goławice to jaki region?


Koło Pułtuska, koło Dzierżynowa. Dzierżynów, Pułtusk. Najpierw, początkowo, moja matka mieszkała w Dzierżynowie, tam mój dziadek był organistą, kilkanaście lat był tam organistą. Później mieszkałem w Warszawie.

  • Proszę powiedzieć, kiedy przeprowadzili się państwo do Warszawy?


To było przed wojną. W trzydziestym dziewiątym roku już Targówek Osiedle mieszkaliśmy, Targówek Osiedle, ulica Gilarska 44. Targówek Osiedle to wtedy nie była już Warszawa, to był powiat warszawski.

  • Pana ojciec dalej był ogrodnikiem?


Był ogrodnikiem w Warszawie, w takim… Na ulicy Dobrej był duży ogród, w którym ojciec hodował kwiaty dla szkół warszawskich. Tam były kwiaty hodowane i ileś tam sztuk przesyłane… Przyjeżdżały chyba jakieś tam delegacje, w każdym razie dostarczane były do poszczególnych szkół na terenie Warszawy.

  • W momencie wybuchu wojny miał pan czternaście lat. Gdzie pan był 1 września 1939 roku? Już w Warszawie czy jeszcze na wakacjach?


Nie, nigdzie nie jeździłem, byłem na Gilarskiej, u rodziców mieszkałem.

  • Jak pan zapamiętał 1 września 1939 roku?


No, tak jak zaczęły latać samoloty i wszyscy myśleli, że to jakieś ćwiczenia, dopóki się nie okazało, że daleko, tam nad Warszawą zrzucane są bomby. Bo my mieszkaliśmy przecież dalej, tam dalej. Jak skończyłem szkołę podstawową, na ulicy Oszmiańskiej była, jak chodziliśmy do szkoły, Niemcy później ze szkoły zrobili swoje koszary i przeniesiono nas do budynku przy ulicy Wincentego, tu, naprzeciwko cmentarza.

  • Czy pamięta pan coś jeszcze oprócz tego nalotu na Warszawę 1 września, jak Warszawa się broniła?


Nie bardzo, nie bardzo wiem. Natomiast młodzi ludzie zostali powołani do wojska, sąsiedzi – sąsiad taki został powołany i musiał jechać z rowerem. Matka mi wytłumaczyła, że niestety, że dostał mobilizacyjny list i musi iść, zgłosić się do wojska. Miał rower i musiał zabrać ten rower – też to pamiętam.

  • Czy pana ojciec był zmobilizowany?


Nie, nie. Ojciec był już w takim wieku, że na razie nie został zmobilizowany.

  • Miał pan rodzeństwo?


Tak, młodszego brata o rok i o dwa lata młodszą siostrę. Brat już nie żyje. Siostra jest bardzo chora, nie wychodzi, już dwa lata leży, nie chodzi. A ja jak wiadomo… Jeszcze mi się udało.

  • Wróćmy do czasu, kiedy chodził pan do szkoły. Skończył pan…

 

Szkołę podstawową i nie pamiętam… znaczy próbowałem sobie od kilku dni przypomnieć, ale nie umiem powiedzieć nazwiska tego pana. To był jeden z sąsiadów, tam dalszy nasz [sąsiad], który pytał się, co ja chcę teraz robić i mówi: „Chodź, bo już roztego…”. Dał mi adres, żebym poszedł na ulicę Wolską do Fundacji Stanisława Staszica, i ja tam poszedłem, zgłosiłem się tam. Powiedział mi nazwisko tego pana, który mnie tam przyjął, do dzisiaj go pamiętam – pan Bocianowski się nazywał. On wiedział, że ja przyjdę, [bo widać było], jak powiedziałem, kto ja jestem, i tak zostałem przyjęty na praktykę w stolarni, jeździłem tam na tę stolarnię. Okazało się, że obok tam były… Do stolarnia wchodziło się od ulicy Wolskiej przez bramę i w środku, w bramie był taki barak, niski dom, w którym była ta stolarnia. Oprócz warsztatu tego pana, szefa, że tak powiem, czy majstra Bocianowskiego, nad nim był starszy już taki, w średnim [wieku], już koło pięćdziesięciu lat chyba, on nazywał się pan Afek. Później byli jeszcze dwaj młodsi panowie, którzy prawdopodobnie byli wychowankami Fundacji, też stolarze. I ja zostałem przydzielony, żebym się uczył, do tego pana Afka. I były robione szafki nocne, jak ja byłem, robiłem… I zostałem przydzielony do tego pana. Szafki były, było kilka tych szafek i jak przyszło do robienia szuflad, to się okazało, że ten… Pokazano mi, ten pan… Ja nie wiedziałem, o co tu chodzi. Okazało się, że były dwa dna i między pierwszym a drugim dnem była taka na tym… ja wiem… Były dwa, trzy centymetry, nie więcej, taki był automacik, przykręcane to było, z góry była dziurka z takim szpikulcem. Jak się naciskało, to ta szufladka wychodziła. Jak ja to zobaczyłem, to ci starsi, pan Bocianowski, pan Afek, powiedział: „Ty, rozumiesz – naturalnie na »ty« – ty nic nikomu nie możesz powiedzieć”. Ja mówię: „Naturalnie, że nie”. – „Tak, w domu też nie mów”. – „Dobrze, proszę pana”. I rodzice nie wiedzieli. Nikt nie wiedział, co się w tej stolarni dzieje. Pracowałem tam do końca, do początku czterdziestego czwartego roku. Jak mój brat skończył [szkołę], z rok ode mnie młodszy, już miał też chodzić. Któregoś dnia pytam pana Bocianowskiego, że mój brat, młodszy ode mnie o rok, skończył szkołę, że chciałby tu przyjść. „Dobrze, przyprowadź go”. I obydwaj z bratem do pierwszego kwartału w czterdziestym czwartym chodziliśmy tam, do tej stolarni. Jak tam szliśmy, to mu powiedziałem i obydwaj chodziliśmy. W stolarni były robione rozmaite meble. Pamiętam, wałki do ciasta, co miały nachodzić tam, ten jeden z tych [elementów] miał odchodzić, na maszynie takiej były wydrążone i w środku była pusta, tylko po koniec zakręcane były i jedna rączka była dokręcana, bo on to umiał robić. Była taka właśnie stolarnia…

  • Czy przypuszcza pan, że w wielu meblach były skrytki…


Tak, tak i to jest tego… Po jakimś tam [czasie] zauważyłem… Któregoś razu przyjechał taki pan w średnim wieku, ale w garniturze, ubrany elegancko i po cichu tak dalej odeszli, z panem Bocianowskim rozmawiał. Później się okazało, że on kilka razy jeszcze był. Ja nie znałem jego nazwiska, tylko jak już kończyłem, tak się jakoś stało… A może jeszcze najpierw – było kilka… Były meble i takie, które bez samej skrytki. Pamiętam duży stół fornirowany, to był dla kogoś tam widocznie przeznaczony, duży taki stół okrągły, fornirowany. Ja wtedy zobaczyłem, jak się forniruje, i nauczono mnie polerowania. Jak ten stół był fornirowany, fornirem orzechowym, ciemny taki, trzeba było to wycyklinować, jak to się mówi, później kilka razy dobrze papierem wyszlifować na gładko i takie to było nie takie znowuż proste. Później uczono mnie politurować i nauczono mnie polerować, bo to był polerowany. Później następny był mniejszy stół, to już bez nauki, sam już wiedziałem, jak to się poleruje. Ale pamiętam, że były robione oprócz tych szafek… Raz była robiona duża szafa, duża szafa, taka stojąca i była dość… Dość duży odstęp między dnem jednym a drugim, widocznie z przeznaczeniem na jakieś większe przedmioty, bo te to mogły być przeznaczone tylko na korespondencję, na tak zwaną bibułę. W czasie okupacji bibuła, tajne dokumenty. Dużo było… Część było mebli robione, w których nie było skrytki. Widocznie, nie wiem, na czym to polegało, dlaczego, ale widocznie dla pozoru, że tak powiem, nie na wszystkich… Stolarnia była zarejestrowana, jak wchodzić, i były robione, a oprócz tego były robione w międzyczasie te meble, które przeznaczone były dla ruchu oporu.

 

  • Czy do tej stolarni zaglądali Niemcy?


Nigdy nie było żadnych, żadnego nie mieliśmy, żadnego patrolu, nigdy żadnej [kontroli] nie było. Od czasu do czasu przyjeżdżał tylko ten pan. I jak dostałem później, w czterdziestym czwartym roku na początku jakoś, powiedział, że się… On wiedział, ja nie wiedziałem, o co chodzi, tylko powiedział, że już niestety przestaniemy pracować. W dalszym ciągu nie wiedzieliśmy. I ja dostałem taki papier, na druku, z podpisem i pamiętam – Jabłoński… Prawdopodobnie ten pan, który przyjeżdżał, to się nazywał Jabłoński. Czy to było prawdziwe nazwisko, czy nie, tego nie wiem. To pamiętam. Ale ja tego dokumentu nie mam, bo trzydzieści kilka lat temu, jak składałem dokumenty na emeryturę, jak szedłem w osiemdziesiątym szóstym roku na wcześniejszą emeryturę, nie zdawałem sobie z tego sprawy, dostałem i dołączyłem do zaliczenia okresu pracy. Wtedy jeszcze była taka rzecz, że jak się w okupacji, my jako byli więźniowie mieliśmy przejść na wcześniejszą [emeryturę]… Skorzystałem z możliwości przejścia na emeryturę i wtedy zaliczano udokumentowane rzeczy pracy w okupację, zaliczano jako…

  • Czyli to było świadectwo pracy?


Było takie świadectwo pracy i to jest prawdopodobnie w archiwum, ja nie zrobiłem żadnego odpisu. Teraz już tam, trzydzieści, czterdzieści lat później, to jak dawałem jakieś dokumenty, to robiłem odpisy, wtedy je dawałem.

  • Czy po te meble przychodziły ciągle te same osoby?


Nie, nie. Znaczy, niby zlecenie, co ma robić, to prawdopodobnie ten pan, ten pan Jabłoński. Później przyjeżdżali na ogół ci dwaj tacy w średnim wieku panowie, którzy raz, dwa szybciutko zabrali, co jest. Najpierw rozmawiali. W ogóle był tam system niegłośnego [rozmawiania], nie rozmawiało się tam głośno. Ten pan Bocianowski, tym bardziej tam na początku… Na początku to on tam roztego… Oni weszli, on już podchodził, wiedzieli, w którym miejscu po rozmowie. Przyszli, wzięli i wyszli, i zabierali to. Czy był tam jakiś środek transportu? Przyznam się, że nigdy tego nie zobaczyłem. Na ogół gapiłem [się], patrzyłem… Bo okna od tego baraku wychodziły na Kercelak i tam czasami się patrzyło z ciekawości, jak to młody chłopak wtedy, teraz pamiętam.

 

  • Chodził pan do tej stolarni i co pan zaobserwował na ulicach Warszawy? To była okupacja.


Były i takie momenty, że jak wracaliśmy do domu tramwajem, to na ulicy, przed 11 Listopada, tam nas zatrzymano, była jakaś łapanka. Zaczęli chodzić, wszystkich legitymować. A my dostaliśmy niemieckie dokumenty, pracujących. To ausweisy były, ausweis chyba…

  • Kenkartę?


Tak, taką, że pracujemy, i to my z bratem pokazaliśmy. Machnął ręką, coś mówił po niemiecku, ale ja nie rozumiałem. Może cała bieda, bo to nawiasem mówiąc, się nie nadaje do powiedzenia w tej chwili. Jedno ucho mam, dlatego że nie umiałem po niemiecku meldować się.

  • Czy wie pan, co się stało z osobami, które zatrzymali w tej łapance?


Tam, okazuje się, że były koszary. Tam były koszary na 11 Listopada, tam były koszary wojskowe, esesmanów czy policji. Prawdopodobnie ich tam zabrano, ale nie chcę powiedzieć…

  • Mówi pan o ulicy?


Tak, tak. Jednego dnia pamiętam, jak tam, teraz to jak się… Jest taki przejazd, jak się kończy 11 Listopada, a zaczyna się ulica Świętego Wincentego, to jeden tunel, on jest do dzisiaj, a teraz są jeszcze dwa dobudowane. W tym jednym tunelu na lewo, pamiętam, tam szedł, jak my chcieliśmy wchodzić i jakoś tam roztego… Pamiętam, jak szedł wojskowy z cywilem, wojskowy, naturalnie niemiecki. W pewnym momencie… Tam wchodzi się tunelem, a u góry jest wał i chodzą do dzisiaj pociągi. Pod ten wał ten cywil tam szedł i tam widziałem, jak ten wyjął rewolwer, maszynę i strzelił do niego, zastrzelił go. Dlaczego, nie wiem. Oni szli najpierw, rozmawiali. To widziałem z daleka, bo ja stałem tam chyba, nie wiem… Aha, po drugiej stronie (to wtedy, teraz już jej nie ma, tam była taka piekarnia) chyba chleba chciałem kupić. Jak wracałem chyba jeszcze sam z pracy, bo trochę tam pieniędzy miałem i chciałem mamie do domu przynieść chleba, i stąd widziałem. Natomiast na tej ulicy, na tamtym osiedlu, na Gilarskiej, co drugi dom, to ludzie robili bimber. A nasi, w tym domu, gdzie my mieszkaliśmy, co rodzice mieszkali… Tam wchodziło się, były dwa mieszkania, w jednym mieszkaliśmy my, a obok mieszkali drudzy państwo, nazywali się Koszalińscy. Ten pan Koszaliński umiał robić mydło i robili mydło. Natomiast ojciec mój, jak szedł do tej pracy na tę Dobrą, to miał taką siatkę i w butelkach zabierał zawsze z innych tam [domów] ten bimber. Widocznie tam na tej Dobrej, tam widocznie byli jacyś ludzie, którzy od niego to brali. Znaczy że wszystko to było [niezrozumiałe]. To pamiętam. Od czasu do czasu, to kilka razy z krzykiem, wozem otwartym, było ich kilku, jechali, krzyczeli, strzelali Niemcy. Strzelali w te kadzie, bo to było na melasie, zacier do produkcji.

  • Niemcy jechali na tych samochodach?


Otwartym samochodem i krzyczeli. A przedtem, jak już zobaczyli któregoś razu, chyba drugi raz, bo pierwszym razem… Drugi raz. Przed tym wszedł któryś, ktoś tam do tego, wszedł tam, i miał taką skrzyneczkę czy coś przed sobą. I ci następni, którzy robili ten bimber, wychodzili, rzucali tam pieniądze. Prawdopodobnie jak już nazbierał, ci Niemcy dostali i pojechali, ale kilka tych kadzi postrzelali i rozstrzelane były.

  • Gdzie stały te kadzie?


W mieszkaniach ludzie tam mieli, na podwórkach. W mieszkaniach to przecież nie… Tam są takie niby to jednorodzinne, ale w nędzny sposób, na częściach, na podwórkach mieszkali, mieli jakieś komórki.

  • Czyli Niemcy z jednej strony ten bimber niszczyli…


Niszczyli, a z drugiej strony byli tacy, co…

  • Przychodzili po pieniądze…


Tak, naturalnie.

  • I wtedy zostawiali w spokoju?


Tak.

  • Pana ojciec pracował przez całą okupację w tym ogrodzie na Dobrej?


Tak, do końca.

  • Gdzie dostarczał te kwiaty, dalej do szkół?


Były, przychodziły. Tak. Ojciec tego nie rozwoził, tylko ze szkół przychodzili ludzie. Czy ostatnio tam dużo tego było, to ja nie bardzo wiem. Raz tam byłem u ojca. Raz tam byłem, bo matka nas w ogóle pilnowała, żebyśmy się nie włóczyli, że tak powiem… Chyba raz tam poszedłem, żeby zobaczyć, to ojciec narzekał, że już małe zapotrzebowanie, że już mało robi. Nie dostawał pieniędzy, ale miał taką… Szklarnia tam taka była, w tej szklarni tam w zimę siedział i opalał banię. Na Dobrej to było.

  • Czyli na utrzymanie wystarczyło, rodzina miała się z czego utrzymywać?


No tak. Wszystko, co ja dostawałem, pieniądze, naturalnie oddawałem matce. Oddawałem matce.

  • Czy mama szyła w czasie wojny?


Mama szyła w czasie wojny i to siedziała czasami, jak ktoś tam coś potrzebował, mówiła, to potrafiła całą noc nieraz, całe noce, jak jakiś tam termin, komuś zależało. Naokoło szyła. Sama kroiła, sama szyła. Matczysko się napracowało. Ojciec, pamiętam, przed wojną, 104 złote dostawał pensji. A to mieszkanie, w którym mieszkaliśmy, kosztowało trzydzieści dwa złote miesięcznie, więc nie starczało. Gdyby nie matka, praca matki i pieniądze, to byśmy – troje nas dzieci było – trudno by bardzo [było] żyć.

  • Czy widział pan w domu jakieś gazetki?


Nie.

  • Nie było.


Nie, nie. Być może, że ojciec coś miał, ale mój ojciec był skryty. Ojciec nie rozmawiał, matka tam nieraz próbowała: „Żeby cię, jak cię spotkają, jakaś rewizja czy coś, to wpadniesz”, i tak dalej. „Nic się nie martw, będzie wszystko w porządku”. Taki był.

  • Czy tata też był może w jakiejś konspiracji?


Tak, tak. I tata: „Nic się nie martw, ja wiem, co robię”. I takim ostrym roztego… Tak ze dwa razy i matka się później uspokoiła. Natomiast… Skąd oni…

  • Przestał pan pracować w pierwszym kwartale czterdziestego czwartego roku.


W pierwszym kwartale czterdzieści cztery i byłem w domu.

  • Stolarnia została zamknięta?


Być może, być może. W każdym razie nam powiedział, żeby na razie nie przychodzić. I nie wiem, teraz dopiero, no przecież sobie zdaję sprawę po latach, że on wiedział, że coś czeka, i zamknął i rozpędził się… Być może, że prawdopodobnie [wiedział], ale on tego nie powiedział, nam nikt tego nie powiedział. Przyjechał, któregoś razu dał mi ten papier. Brat dostał takie zaświadczenie, a ja na blankiecie, to było wydrukowane z logo tej [firmy].

  • Czyli pan już miał…


Tak, już czeladnika.

  • Tytuł czeladnika?


Tak, tak. A brat jeszcze był uczniem, praktykantem. To były stare takie przecież – majster przedwojenny, z cechu nabrane nazwy, z tego…

  • Czy był pan świadkiem jakiejś akcji organizowanej przez podziemie? Czy był pan świadkiem jakiejś strzelaniny?


Owszem. Na rogu gdzieś, jak wracaliśmy do… To była ulica tutaj… Nie wiem, jak to się stało, że ja byłem w okolicach Starego Miasta, gdzieś tam, Miodowa i Senatorska, na Senatorskiej to było.

  • A pamięta pan mniej więcej rok, w którym to mogło być?


To było jeszcze przed Powstaniem, czterdzieści trzy, prawdopodobnie, bo w czterdziestym czwartym już nie, to prawdopodobnie w czterdziestym trzecim i to było w lecie. I do dzisiaj chyba, jak się [stoi] na ulicy Senatorskiej, po prawej stronie, w tym budynku była kiedyś tablica upamiętniająca, że w tym miejscu były rozstrzelania. Widziałem, jak przyprowadzano, jak szedłem, przyprowadzono cztery czy pięć osób, sami mężczyźni. Żandarm, znaczy esesman w czarnym mundurze, stanął tam po tym i strzelał. Ja poszedłem dalej i słyszałem, jak przyjechał samochód następny, ale ja już tam dalej poszedłem. W tym miejscu gdzieś ZUS jest, po prawej stronie, był jeszcze, ja nie wiem, dawno już tam nie byłem. Tam gdzie ZUS, między ZUS a Miodową. Tam po prawej stronie przez jakiś czas, pamiętam, bo później po wojnie tam chodziłem i była ta taka [tablica] upamiętniające to miejsce. „Tu zginęło tam w czasie okupacji…” Nie pamiętam dokładnie, ale to były wszystkie jednakowe, prawda? Teraz jest niestety coraz mniej tego, nie wiem dlaczego tymi miejscami pamięci mało się interesuje, znaczy nie konserwuje się tego, nie odnawia się. Mieszkam teraz na Ursynowie, nie chodzę po mieście, to być może nie mam dobrej informacji.

  • Co jeszcze utkwiło panu w pamięci z okresu okupacji?


Zaraz. I teraz ja mieszkałem, jak już mówiłem, na tym [Targówku], a w czasie Powstania byłem na Starym Mieście. Teraz powiem, skąd ja się tam znalazłem.

  • Jeszcze tylko proszę mi powiedzieć, jak została stolarnia zamknięta, to co pan robił przez te kilka miesięcy?


Nic.

  • Nic, był pan w domu po prostu?


W domu.

  • Rozumiem. I teraz zbliżamy się…


Czasami mnie tam ten Koszaliński… „Dla tego zaniesiesz…” tam ten gdzieś… Dali w koszyk i gdzieś tam zaniosłem, mydła, ale…

  • Czy dostawał pan za to jakieś pieniądze?


Nie, to po sąsiedzku, obok, to mama tam znała… Natomiast zostałem przestrzegany, żebym tego bimbru nigdzie nie próbował ani pić, ani nic. Pilnowała nas matka. Pewno i dobrze, bo to…

  • To teraz przechodzimy do 1 sierpnia 1944 roku.


Przedtem, gdzieś przy końcu lipca, do nas, tu, na osiedle, do matki, przyjechał jej brat Feliks, który mieszkał na Starym Mieście, przy ulicy Krzywe Koło 26.

  • A jak się nazywał?


Feliks Kaszubski. Moja matka z domu też jest Kaszubska. On tam dużo był, dużo rozmawiali, część ja byłem świadkiem tych rozmów, część chyba nie. W każdym razie jak już się żegnał z matką, to matka mi mówi: „Słuchajcie, uzgodniliśmy, że pójdziecie teraz, ty i Jurek, z wujkiem, do niego tam”. A już wtedy wiadomo było… Ktoś powiedział już, że radzieckie czołgi widział gdzieś tam na Zaciszu, na ulicy Radzymińskiej, w okolicach Marek. Znaczy, że są już [czołgi] Armii Czerwonej. Matka się bardzo bała, przeżyła pierwszą wojnę, to pamiętam, opowiadała, jak zlikwidowali Marki, jednego dnia. Później była [wojna] dwudziestego roku, tylko rok pamięta. Bała się, że tutaj się… Mówi: „Tutaj się zbliża front do nas, będą schodzić, będzie bezpiecznie. W mieście to wam nikt nic nie zrobi”. I z wujkiem poszliśmy na Stare Miasto. Mieszkaliśmy tam, oni mieli czterech synów, starszych, oni byli… Ten Stanisław i Zygmunt byli już żonaci i mieszkali w swoim, a byli dwaj bracia – Marian i Tadeusz, bliźniacy, starsi ode mnie o trzy lata, bo oni w 1923 roku urodzeni, a ja w dwudziestym szóstym.

  • I zamieszkaliście u wujka?


Tam zamieszkaliśmy. Tadeusz, on był mniej rozmowny, wychodził z domu, nigdy tam nie wiedzieliśmy. Natomiast Marian był harcmistrzem i miał nawet tę sprawność kucharską, dietetyczną, jeździł na obozy i umiał gotować, wiedział, jak to zrobić. I któregoś [dnia], pierwszego chyba to było, w dniu Powstania, rano. Nie, albo trzydziestego pierwszego. Albo przed Powstaniem, albo koło tego, nie bardzo wiem. W każdym razie przyszedł ktoś do Tadka, ciotka otworzyła, zobaczył… Tadek nie chciał rozmawiać, zszedł tam na dół, bo to było na pierwszym piętrze. Na dół zszedł gdzieś i rozmawiał… Wrócił na górę, nic nie mówił i następnego dnia wyjął dwie opaski, dał jedną Marianowi, sam założył i wyszedł. I nikt nic… Od tego czasu nie widziałem go, aż dopiero po wojnie. Teraz, jak byłem w PCK, kilka dni temu to zrobiłem, zacząłem chodzić, znaleziono dokumenty, mam nawet w domu. On był w którejś tam, 11. kompanii AK, zabezpieczał dowództwo AK, ale ja nie mam tego ze sobą, w domu schowałem. A Mariusza [dokumentów] nie mogli znaleźć. Zostawiłem prośbę, wypisałem te druki, żeby znaleźć Mariusza, bo z Mariuszem razem, razem później mogłem chodzić, a Mariusz…

  • Mariusz czy Marian?


Marian, Marian. Przepraszam, Marian. […]

  • Jest 1 sierpnia, tamci bracia wyszli, założyli opaski. Co się działo dalej? Cisza, spokój?


Nie, nie. Marian przyszedł na górę i zawołał mnie, żebym tylko… Jurka nie, Jurek został w domu, mój brat młodszy, a mnie ze sobą zabrał. Poszliśmy, zaczęliśmy chodzić… Byliśmy pod Wytwórnią Papierów Wartościowych. Dobrze mówię? Dobrze. Tam na rogu tym… I wtedy my się tam roztego, on poszedł tam, ona [PWPW] już był zajęta, odbita przez Powstańców. I wynieśli mu, oficer, żołnierze, wynieśli mu worek z suszonymi kartoflami. To zaczęliśmy rozdawać ludziom tam koło tego… Barbakan taki, jaki był, taki jest, jak przedwojenny, przy Wytwórni Papierów Wartościowych.

  • Czyli rozdawaliście te suszone ziemniaki?


Ten, ten, roztego, tak. Później nas następnego dnia zaprowadził i poszliśmy, na rogu Freta i Długiej jest kościół, biały taki, Paulinów chyba. W piwnicach, tam w kościele, był szpital rannych. Jak Marian tam poszedł, poszedłem z Marianem. Kroiliśmy chleb i Marian układał, co tam miał, jakąś wędlinę, to, co można było, i chodziłem, i rozdawałem. Leżeli na rozmaitych…

  • Pacjentom, chorym?


Tak, tak, tym chorym. I tak to trwało. Co jakieś kilka dni chodziliśmy do tego szpitala.

  • Na noc wracaliście do domu?


Do domu, tak, tak, do domu. Tak tam łaziliśmy i do domu wracaliśmy. Kiedyś tam wujek Mariana: „Gdzie ty tak chodzisz? Gdzie ty go bierzesz?”. – „Ja mu nic nie zrobię, wszystko… Tatuś nie martw się”. Bo wujek tam i ciotka, ciotka też tam zaczęła takie… Pamiętam, że zawsze głośno mówiła… „A trzeba tam głośno tak chodzić? Pewno wiesz, gdzie jest Tadek” i tak dalej. A on nie wiem, czy wiedział, czy nie wiedział, w każdym razie nie powiedział. I tak chodziliśmy… Któregoś dnia poszliśmy do katedry raz. Później jak… W tym czasie, gdzieś w połowie, nie pamiętam daty, jak ta tankietka na rogu, ona przy placu Krasińskich 7… Tam obok mieszkał ten starszy brat, Stanisław. My tam poszliśmy do tego domu, wracaliśmy do domu… Ciotka później opowiadała, że w jego mieszkaniu się nic nie stało i dlatego… Jeszcze była później ewakuacja. Tam straszna masakra była, straszna masakra. Porwało ludzi, całe części…

 

  • Pan widział skutki tego wybuchu?


Tak, tak. Zaczął opowiadać, ciotka zaczęła się denerwować, rozchodzić, ale na tym, pamiętam, się skończyło.

Przy końcu, to był właśnie, to pamiętam, 2 września już, już się skończyło, ale wcześnie rano byliśmy w Katedrze z Marianem i z Jurkiem już teraz. I wracamy z tej katedry Świętojańską na Rynek Starego Miasta i tutaj do Nowomiejskiej, żeby iść na Krzywe Koło. I na rogu, już u wylotu tutaj, chyba z tej bocznej ulicy, Wąski Dunaj, wyszło trzech takich drabów w esesmańskich mundurach: Halt! Tak mi wtedy huknęli i zaprowadzili mnie, nas, na plac Zamkowy, z placu Zamkowego pogoniono nas w tym tłumie do Pruszkowa.

  • Dużo ludzi szło wtedy z placu Zamkowego?


Tak, tak, bardzo dużo.

  • To było 2 września?


2 września to było, bardzo duży tłum ludzi.

  • Dużo było Niemców prowadzących was?


Prowadzących nie tak dużo. Jeden był, jeden taki młody człowiek w zielonym mundurze, to Wehrmacht, mówił po polsku, łamaną [polszczyzną], ale po polsku. Kazał się nie przejmować i tak dalej, że jedziemy i tak dalej. Co więcej, bo załadowali nas w wagony, wysiedlili, wyładowali po dwóch, trzech dniach. Dowieźli nas do Flossenbürga, to już wieczorem bardzo, to już był 7 września.

  • Czyli najpierw był pan w Pruszkowie?


W Pruszkowie, tak, ze dwa czy trzy dni w hali leżeliśmy na podłodze. Później nas wygnali do wagonów. Jeden cały tłum ludzi, kilkanaście [osób] w tych bydlęcych wagonach.

 

  • Sami mężczyźni?

 

I kobiety, i dzieci były. I dzieci, i kobiety – wszyscy tam jechaliśmy i wszyscy dojechaliśmy do Flossenbürga. Po drodze tam ten pociąg zatrzymywał się, stał, wyjść tam nie można było. Co jakiś czas… I to ile, chyba nie od razu, to chyba ze dwa dni jechaliśmy czy ze trzy, trudno powiedzieć dokładnie daty, 2 września… Którego dnia naładowali nas do wagonów, nie wiem, ale to gdzieś po dwóch chyba, czy trzech dniach i ze dwa dni nas wieźli do tego Flossenbürga. Przyjechaliśmy wieczorem i tam już było pełno esesmanów, było więcej, już cała nas tego… Krzyki. Przyprowadzili nas na plac, do obozu i tam w obozie w Flossenbürgu był osobno ogrodzony taki blok, dwudziesty drugi miał numer, tam nas wszystkich załadowano. Ten, co mówił po polsku, powiedział, żeby się nie przejmować. My tutaj tylko się… Dezynfekcję zrobią naszej odzieży, wykąpiemy się i jedziemy do Francji, do południowej Francji, zbierać winogrona. Taka była [opowieść]. Ale później przyszedł następny i zabrali mężczyzn. Mężczyźni mają wyjść. Zabrali nas, ja też z tymi mężczyznami. To był Marian, ja i razem tam poszliśmy do tego… Na dole, taki tam jest… Do dzisiaj jest zresztą, my spróbowaliśmy, ale to druga rzecz, załatwiliśmy… Tam jest teraz muzeum, powstało, bardzo dobrze zrobione. Zatrzymaliśmy niszczenie tego i jest to, do dzisiaj stoi i ta „bania”, ten budynek, blok, gdzie na dole byli Niemcy i każdy teraz szedł. Każdy dostawał dwa worki, jeden duży na ubranie, a drugi mały, na jakieś kosztowności, [Niemiec] kazał to sprawdzać. I [był] numer, trzeba pamiętać ten numer, bo po tym numerze dostaniesz, zwrócą ci rzeczy. No i do tej „bani” – z sufitów leciała woda, ciepła, ale bez żadnego tam… No bo w nocy już, szóstego rano… Rano wychodzimy, każdy dostaje ubranie, ale nie swoje, tylko tutejsze i wymalowane spodnie w białe pasy, a marynarka z dużymi literami „KL”. Nic nie wiemy, o co chodzi, ale tam każdy z nas najpierw został ogolony przez środek, pod pachami, w rozkroku trzeba było chodzić. No i tak się okazało: „wyjazd do Francji”. Ponieważ ja miałem jeszcze nieskończone osiemnaście lat, według Niemców do osiemnastu lat, dostaliśmy z bratem przydział na blok numer 19 – dziewiętnasty, Flossenbürg, to był barak młodocianych. Ja dostałem numer 22747, Jurek dostał 22748, a Marian z kilka numerów dalej. Nie pamiętam jego numeru, ale on dalej, bo tak się w ogonku jak nas tam ustawiali, nie przy nas stał, nie po kolei. Nawiasem mówiąc Mariana ostatni raz widziałem tam w tej „bani”, później nie wiedziałem gdzie on jest w obozie, nie wiedziałem. Dopiero w dniu wyzwolenia spotkaliśmy się w Niemczech, w dniu wyzwolenia obozu, wyzwolenia przez wiadomo kogo.

  • Przez kogo?


Mieszkaliśmy tam w [obozie], no i trzeba było się nauczyć tego życia. Zostałem przydzielony, Jurek został przydzielony… obydwaj zresztą zostaliśmy przydzieleni do pracy w fabryce, bo tam w lesie była fabryka samolotów, Messerschmittów. Jurek pracował na hali numer 5, na hali tej robili oprzyrządowanie, małe te… kosmetyczne rzeczy: tablice rozdzielcze, podłokietniki, lampy telefoniczne. Te małe rzeczy były robione na hali numer 5. A ja zostałem przydzielony na halę numer 11, na taśmie i na taśmie każdy wiedział, co robić. Ja dostałem taką taśmę, gdzie nasza robota była, już tam pracował Rosjanin, Czech. Rosjanin był w takim średnim wieku, ten Czech był w starszym wieku i ja tam na trzeciego. Nasza rzecz polegała na tym, żeby… Przyjechała konstrukcja kabiny, ale trzeba było zrobić jakiś dach, boki i przykręcić takie te…

  • Podłokietniki.


No tak, chciałem to powiedzieć. Trzeba było najpierw nawiercić dziury i sprężonym powietrzem przerobić. Dla mnie to była nowość, ja przecież nie miałem o tym zielonego pojęcia. Wiercę, stoję, wiercę tam, już tego, przewierciłem. Po kilku tam tym nacisnąłem, pękł mi ten… bo to małe były otwory i wiertło pękło. Pokazuję, to ten Rosjanin powiedział, że tam trzeba iść prosto do tego i pokazać, to dostanę drugie. To ja poszedłem, pokazałem, nic nie umiałem powiedzieć. Pokazałem, w okienku siedział, popatrzył, coś on tam mówił, nie bardzo wiem co, ale dał mnie ten… Przyszedłem. Więc chyba po obiedzie znowuż poszedłem, znowuż mi pękło. To ja już nie pytając, poszedłem. Rozmowy tam na razie nie było, później dopiero się okazało, o czym… On już zaczął krzyczeć, ale ja w dalszym ciągu nie wiem, o co chodzi. Na drugi dzień czy chyba na trzeci, idę już po ten trzeci, on wypadł wtedy. Stał obok taki, co nam dawał w obiad zupę, na takim podeście siedział i mówił po polsku. Jak on, ten Niemiec, krzyczał na mnie coś, to ja mówię do niego: „Proszę pana, pan powie po polsku, bo ja nie rozumiem”. A ten: „Ty Polnische… ja ci dam polski! Polnische Banditen!”. Przewrócił mnie, zbił mnie, pokrwawił, to ucho wewnętrzne, ucho mi wtedy zepsuł, ja to ucho prawe mam nieczynne.

 

  • Od tamtego czasu?


Tak, od tamtego czasu. Chociaż jak przyjechałem, byłem na komisji, to miałem… Była taka pani lekarz, kobieta starsza i mówi: „Proszę pana, ja się podejmę, spróbujemy panu nareperować”. Ale proszę pani, mając niecałe trzydzieści lat wtedy, mówię: „Proszę pani, słyszę na to. Ja będę chodzić”. No i tak zaniedbałem. Teraz by się przydało, ale… Teraz to lewe to ze względu chyba na kalendarz jest mało czynne i traci. Teraz mam dwa aparaty o różnych nastawieniach, ale zsynchronizowane i rozmawiam.

  • Co jeszcze zapamiętał pan z tego obozu? Co było najbardziej trudne?

 

Najbardziej trudne było to, że jak się na fabryce… Już później się nauczyłem, później się nauczyłem, że trzeba chodzić po wiertła. Pokazał mi ten Rosjanin, zaprowadził mnie. Tam na końcu hali była szlifierka, chodziła, trzeba było iść, poszlifować sobie i wrócić. Nauczyłem się, taki kawałeczek wiertła wiedziałem, że trzeba już [szlifować], nie chodziłem prosić. Jak ten Czech poszedł, to ten Rosjanin mi powiedział i mówił, że on nie mógł [mówić wcześniej], żeby nie rozmawiać przy tym Czechu, bo on nie ma roztego, a on jest uciekinierem z Armii Czerwonej.

  • Ten Rosjanin?


Ten Rosjanin. I prosił mnie o taką… [niezrozumiałe]. I mówi: „Ja zostawiłem syna w takim wieku, jak ty jesteś”. Mówi: „Ale nikomu nie mów, bo jak by tu się dowiedzieli, to jak bym chodził tam, to mnie rozstrzelają i ciebie rozstrzelają”. Mówi: „Uciekłem, to nie jestem…”. Proszę pani, jak się ma osiemnaście lat, nie bardzo się kojarzy niektóre rzeczy, prawda, o co chodzi.
Najwięcej dokuczali nam, proszę pani [niezrozumiałe], ci chłopacy. Bo na bloku przecież wszystkie sprawy załatwiali starsi od nas, byli więźniami już, na ogół to byli Białorusini i Ukraińcy. Oni rozdawali chleb na kolację, oni później [sprawdzali], co raz trzeba było iść, chodzić i sprawdzać, stanąć roztego, czy się ma wszy. Jak człowiek sobie zorganizował, że miał… Bo można było mieć tylko jedno ubranie, ale można mieć taką kufajkę rosyjską i taki żydowski chałat, a tu góry, zimno, prawda. I to było ubranie, i to było ubranie. Zorganizować można było tylko przy pomocy bazaru, po kolacji był handel, wymiana za chleb – za tę pajdkę, co się dostawało, można było sobie to zorganizować. Jak się to zorganizowało, numerek się jakoś przyczepiło, jak te chłopaczki zobaczyli, że człowiek ma roztego, to na wieczór podchodzi i powiedział: Löse, Verfluchte. Jak löse, znaczy… Spakowała pani swoje ubranie, a rano naturalnie już go nie było.

  • Czyli kradli, tak?


Naturalnie, naturalnie, roztego wszystko, naturalnie, wszystko kradli. W życiu obozowym nie ma żadnego człowieczeństwa, nie ma żadnego współczucia. Każdy robi, żeby przeżyć, wszystkie chwyty dozwolone. Natomiast w tej fabryce pracowało się na dwie zmiany. Przy końcu, gdzieś chyba na początku stycznia, może lutego, w nocy jak się pracowało, jak były naloty, to były światła zgaszone, po cichutku, trzeba było cichutko siedzieć, nikomu nie [wolno] chodzić. Początkowo tam było godzinę, dwie, przelecieli. Ale później to było tak, że ledwo rozpoczęliśmy pracę: Alarm! Verflucht! Ruhe! I to trwało trzy, cztery godziny albo może z cztery, jak te wielkie samoloty leciały na bombardowanie, alianckie samoloty. Teraz to wszystko wiem.

  • Ale waszej fabryki nie bombardowali?


Nie, nie. Ja nie wiem, czy wiadomo, czy nie wiadomo. Fabryka zresztą była ukryta w lesie. Nie wiem, czy alianci wiedzieli, że tam jest fabryka, tego nie wiem. W każdym razie nigdy żadna bomba na teren obozu nie trafiła i na teren fabryki nigdy, do samego końca. Gdzieś przy końcu chyba stycznia, tak myślę, w czterdziestym piątym, z dwóch zmian zrobiono jedną – nocną już nie. Naturalnie mnie już wyrzucono z tej fabryki, zostali tylko ci fachowcy, co wiedzieli, jak robi się. Dali mnie tam do zamiatania placu i na placu zamiatałem. Zachorowałem na tyfus, dostałem tyfusu. Pamiętam, na końcu łóżka były trzypiętrowe, ja dostałem łóżko na górze i były okna tak roztego. W nocy musiałem majaczyć, wiem, że z tego majaczenia do matki rozmawiałem, pamiętam, bo blisko siebie ci… Zaraz powiem, skąd się dowiedziałem. W każdym razie pamiętam, że z matką rozmawiałem, że mi jest dobrze i tak dalej. I jak się… Uderzył mnie ktoś po policzkach, uderzył mnie, otworzyłem oczy, patrzę, stoi w kitlu jakiś człowiek i drugi był nie w kitlu, tylko w takim ubraniu i ten drugi mówi: O! żywiot jeszcze, żywiot. No to dawaj. I wstrzyknął mi, zrobił mi zastrzyk. Kto to był, niestety nie wiem, te słowa pamiętam. No i chodzić. A rano, wieczór później… Rano przyszło kilku esesmanów i jeden więzień miał taką puszkę, pojemnik, to była farba. I ci Niemcy do każdego chodzili i niektórym malowali krzyżyk czerwony.

  • Na czole?


Na czole. Jak oni wyszli, się okazało, że ci, co mieli ten krzyżyk, przeznaczeni są do krematorium. I ja też miałem ten krzyżyk. Dostałem jakiegoś… oprzytomniałem. I ta szyba była przez ten, ten i wyszedłem.

  • Znaczy wyszedł pan z tego…


Tak, przez to okno, tak. Wróciłem po cichu do tego [baraku]. A mieszkałem po tej stronie, bo w baraku był po lewej stronie szrajber, a po prawej stronie mieszkał blokowy. Blokowy był Niemiec u nas, starszy taki pan, który kiedyś nam powiedział, jak trzeba było przyjechać i budować ten obóz w trzydziestym trzecim roku. Bo wybudowali obóz Niemcy, Hitler nie miał roztego, tylko wszystkich tych przeciwników politycznych i tych… Przecież to byli oni, oni chodzili, funkcyjne trójkąty mieli zielone. My mieliśmy czerwone, polityczne, z białą tą, czerwoną. Przyszedłem do [baraku]… Mieszkałem po tej stronie, gdzie ten szrajber, szrajberem był Czech, taki dość sobie… Mówię temu Czechowi, on mówi tak: „To siedź tam. Na wieczór cię mogę zameldować, że przyszedłeś, na apelu. Zamelduję cię, że przyszedłeś z rewiru, ale to kosztuje cztery pajdki”. Cztery porcje tych…

  • Chleba.


Chleba, tak. „No dobrze, ale – mówię – co drugi dzień”. – „Tylko pamiętaj, musisz dać”. Ja mówię: „Naturalnie”. Przecież mi nawet przez głowę nie przeszło, że nie dam. A ponieważ tam obok, mówiłem, byli Niemcy. Był taki magazyn, były te ubrania nasze niby wszystkie. Na dole siedział taki Niemiec, też starszy, miał już chyba koło sześćdziesiątki, w okularach, też Niemiec. Ja mu tam posprzątałem. Jak poszedłem później do niego, pokazuję, on się zorientował, o co chodzi, i dał mnie ubranie.

  • A co z tym krzyżem na czole?


No tak, wytarłem, naturalnie, tak, tak. Naturalnie, przecież nie tego… Wytarłem, bo jak już wróciłem do tego, do…

  • Baraku.


To ten Czech mi coś tam… Chyba on mnie nawet pomógł to [wytrzeć]. Zobaczył. Bo jak się zorientował, że ja się zgodziłem, to i pomógł mi tu zostać. Tak przeczekałem do wieczora, wieczorem apel, on tam po swojemu zameldował, że wróciłem i ubrany już, i tak dalej, i numer. I to był już… I do fabryki nie chodziliśmy… Do fabryki już nie chodziłem, tutaj się nie chodziło i nic nie robiliśmy, ani brat, ani nic.

  • Czy to było najgorsze?


Najgorsze, tak. Siedzieć. I tak to trwało do 20 kwietnia. 20 kwietnia rano… Aha, w międzyczasie skończyłem osiemnaście lat, 2 listopada i wieczorem na apelu, na apelu coś mnie roztego… Ten esesman przyjmował apel, coś tam z blokowym uzgodnili, poszabrowali i jak on poszedł, to ten blokowy mówi, że od jutra idę na blok numer 5, bo dzisiaj skończyłem osiemnaście lat. I z tego bloku zostawiłem brata i poszedłem tam. A blok piąty już był na górze, bo Flossenbürg to jest po takich schodach, w górach i były te tarasy, i ja tam na tarasie, a blok dziewiętnasty jest tu, na dole.

  • I jak było w tym nowym baraku, gorzej czy lepiej?


Gdzie, jakie lepiej? Starzy już byli roztego, wszystko, nowicjusz przyjdzie, to już nie ma… Nikt tam nie ustąpi, nie z tego. Gdzieś tam na jakieś podłej kojce przy kimś mi kazali się położyć i nic więcej. Wtedy już zresztą zaczęli przychodzić z innych podkomand, bo Flossenbürg miał sto podobozów. Podobozy to były takie komanda po dziesięć, dwadzieścia osób. Gdzieś tam w jakimś małym warsztacie robiono dla wojska coś i teraz tam już kończyli, i do centrali, tu do obozu i przychodzili tak z całej… Pół Buchenwaldu zresztą było. W marszu śmierci przyszli do nas, do Flossenbürga, z tej południowej, z zachodniej części obozów. Niemcy, jak alianci tam wchodzili, to ewakuowali i właśnie tutaj… Niemcy do końca myśleli, że się obronią, jak wiadomo, prawda.
Tak to, proszę pani, w obozie [byliśmy] do 20 kwietnia. 20 kwietnia rano wychodzimy, patrzymy, na bloku, tam gdzie była kuchnia, komin taki duży, wisi biała flaga i pełno ludzi. Ktoś tam krzyczy, że nie ma już drutów i nie ma prądu. A nad obozem nadchodziły trzy angielskie samoloty, niziuteńko tak, nad nami, naokoło krążyły. Krzyki, roztego, bo przecież tam kilka tysięcy ludzi, wrzawa, pamiętam to jak dzisiaj. Cały Appellplatz, wszyscy ludzie, kto mógł i tak dalej. Część tam poszła, wyszli za druty do tego baraku, bo za drutami były baraki, gdzie esesmani mieszkali. Gdzieś tam poszli, przynieśli, coś tam nieśli, jakieś kawałki sucharków zostawili. Bo [esesmani] gdzieś w nocy widocznie uciekli. Ja tam nie byłem, ale starsi byli. Ktoś tam później zaczął chodzić, znaleźli tam tych ludzi, żebyśmy tu nigdzie… „Nie wychodźmy, nie wychodźmy z tego. Jak już są, przyjadą tu zaraz, dadzą nam jeść i wszystko. Wyjdziemy. Tam obok nas przecież są, zabiją nas ci cywile”. Niby logicznie, niby to się wszystko trzymało kupy, ale gdzieś koło południa wpadł pierwszy esesmański ten… Ja już byłem tam na dole i na dole z krzykiem zaczęli formować… Raus! I brat…

  • Ci esesmani znowu?


Esesmani. Krzyki, ustawiali kolumny. Nauczeni byliśmy, że trzeba w piątki się ustawiać i w piątki, po dwie piątki obok siebie, prosto miało być. I z dołu… I w tej kolumnie… Bo na dole jest dziewiętnasty [barak] i mój brat, Jurek, tam się zatego. I wyszli do tego… Doszli aż do Dachau. Był dwudziesty, a Dachau wyzwolone zostało 29 kwietnia, a jest różnica między Flossenbürgiem a Dachau, dwieście pięćdziesiąt kilometrów. Ja to doskonale wiem, bo ja w ogóle… Ile razy tam jeździłem. W tym roku też byliśmy na tym… Co roku jeździliśmy, załatwiliśmy tam – kierownictwo muzeum Flossenbürga, jak jest rocznica, od dnia wyzwolenia obozu, kwiaty składamy, jest tam symboliczna płyta nasza. To my spowodowaliśmy. Ale… Odchodzić. I była cisza.

  • Czyli brat poszedł…


Poszedł na dół, a ja zostałem. I nie ma… Oni zabrali tę pierwszą grupę i poszli i cisza, nie ma nikogo. Gdzieś za jakieś trzy, cztery może godziny, może nawet koło czterech (zaraz wszystko powiem), wpadło następne z hurmem, z krzykiem takim. Dużo ich tam było, kilkadziesiąt, z krzykiem: Verfluchten! Ustawili nas…

  • Znowu esesmani?


Tak, esesmani. Ustawili nas w te szeregi, i dawaj go, iść, dawaj, iść. Pamiętam jak dzisiaj, we Flossenbürgu, tam za tym, jest kościół, jest droga koło kościoła, ale jest na górze wieża i jest zegar. Pamiętam, godzina czwarta po południu była, jak szedłem koło tego zegara.

  • Kościoła.


Tak, koło tego kościoła. I tak, to był dwudziesty. I jedziemy. Się okazuje, że nie wiemy, gdzie… Okazuje się, że mieli zamiar nas do Dachau doprowadzić…

 

  • Ale jedziecie czy idziecie?


Idziemy! Proszę pani, tym stokiem idziemy. Obok tam wychodzą później, wyszedł jakiś oddział z owczarkami. Bo à propos w ogóle, cała historia jest z tymi owczarkami, z psami, z tymi esesmańskimi ubranymi, z nimi chodzili, cały oddział, esesmani. Te psy nauczone, inaczej szczekał, nie pozwolił. I co jakiś czas stali tam z Hitlerjugend, takie młode chłopaczki. Nagany mieli, ledwo do połowy łydek, kolana, taki niski, pamiętam, młodzi, takie chłopaki. Z tego zdjęcia, co to takie historyczne zdjęcie pokazują, 20 kwietnia, jak Hitler wyszedł i kładzie taki… […]

  • Wychodzicie z tego obozu, idziecie i co dalej?


Idziemy, tak. Idziemy cały czas i dwudziestego chyba drugiego na wieczór… Oni [Niemcy] są już zmęczeni. Mijamy takie miasteczko, Hemau się nazywa. Wszystko to jest trasa Flossenbürg… Po lewej stronie wtedy był taki zagajnik, las taki wychodzi, i te drzewa miały, no ja wiem, półtora metra, nie więcej. Oni już też byli zmęczeni, zezwolili nam na tym wchodzić i sami też – obsługa, no tego. Siedzimy. Każą nam… Możemy odpocząć. I tak nie wiadomo, w jaki [sposób] człowiek, usnęliśmy wszyscy prawdopodobnie. Rano schodzimy i krzyczą, żeby na drogę się schodzić, już tam część ludzi, bo przecież tysiące nas tam jest, ale część już tam jest na drodze, już próbują formować. Ale w pewnym momencie, pamiętam, otwartym samochodem, w przeciwną stronę, znaczy w przeciwną stronę my mamy iść. Jedzie w tamtą stronę nasz komendant otwartym wozem i krzyczy coś, coś krzyczy do tych strażników, do tej obsługi. Nie bardzo wiem, co. Poleciał. Patrzymy, a daleko… Bo tam po prawej stronie, daleko są zabudowania, jakaś wieś. Widzę tam (pamiętam, że ja też stanąłem tam) białą flagę. I szum, tak nie bardzo [słyszalny]. Zaczyna się, zaczyna się taki szum. Ja już zszedłem na dół. I szum. Podchodzimy, patrzymy – czołgi, tylko w przeciwną stronę jak my.

  • Czołgi niemieckie?


Trzy czy cztery czołgi. Nie, nie. Czołgi zatrzymują się – jest gwiazda. Ktoś tam mówi: „O, ruskie, ruskie”. Wysiada, schodzi z pierwszej wieżyczki, schodzi – czarny. O! Dopiero z drugiej wieżyczki zaczął schodzić, biały oficer, mówił po niemiecku. Już musiał wtedy każdy zrozumieć, o co chodzi, że oni wiedzą już, wiedzą o naszym tym, muszą… Żebyśmy zeszli z drogi. A już w tej chwili, tam na górze są ci, co zostali, ci strażnicy, [którzy] nas prowadzili, są odpowiednio przez naszych współwięźniów potraktowani. Już chodzą bez mundurów, bez ubrania, nago, już leżą i każdy próbuje „podziękować” im.

  • To się dzieje w nocy?


Nie, rano, rano. Raniutko. Rano, dwudziestego trzeciego. Dwudziesty trzeci rano.

  • 23 kwietnia?


Kwietnia, 23 kwietnia. I oficjalna jest tego… Oddziały 3 Armii, zmotoryzowanej, amerykańskiej, na teren obozu weszły po południu, znaczy przed południem, tymi właśnie czołgami, bo z drugiej strony wszystkie do obozu… I jest tam tablica pamiątkowa 3 Armii…

  • A co z tymi żołnierzami z psami?


Proszę pani, mówię, że nie ma żadnych… Nie ma żadnego ludzkiego pojęcia – pozbierani, porozbierani zostali ci…

  • Esesmani?


Tak. Każdy nie miał noża tylko łyżkę, to była uszlifowana i każdy, kto się tam mógł dostać, to gdzieś tam porysował.

  • Któregoś Niemca?


Tak, tak. W taki sposób zostali potraktowani. Taka jest reakcja kogoś, kto ileś tam… Byli przecież tacy, którzy byli po cztery, pięć lat, byli tacy jak ja, co z Powstania – sporo, ale byli tacy. Ja byłem młody chłopak, a tam byli dorośli ludzie, wiedzieli, co robią. Ale byli tacy, pamiętam, że nie orientowali się, że to amerykańscy… No tak, taka była świadomość, niestety. I rzeczywiście ustąpiliśmy, tam ta kawaleria czołgów pojechała właśnie w stronę Flossenbürga. Za jakąś godzinę, może dwie, podjeżdżają, kolumna takich białych, że tak powiem, dostawczych samochodów i przerzucają, rozrzucają paczki UNRRA. To taka była paczka, w której tam były ze dwie chyba czy ze trzy paczki konserw, papierosy, czekolada, sucharki, papierosy – pamiętam – Camel, też były w tej paczce. I rzucali. Dużo tego było, każdy, kto chciał, to każdy wziął, naturalnie, nawiasem mówiąc, też wziąłem. Ale patrzę, że tam w drugą stronę… Przeszedłem przez tę jezdnię, idę do tych miejsc tam, a z przeciwka idzie Marian – pierwszy raz go zobaczyłem – i niesie już kartofle, niesie kartofle. Był tam na tego, chodził, niesie kartofle. Ja mu mówię, pokazuję tę paczkę i tak dalej. Jurka jeszcze [nie ma], nie wiem, gdzie jest Jurek, Jurka nie ma. Ja mu już mówię: „Ja ci dam tutaj jeść”. – „Chodź, najpierw kartofle upieczemy”. Okazuje się, że jak wracamy, tam pełno jest tych samochodów i wszystko… To były same kobiety, takie młode dziewczyny, francuskojęzyczne, bo ja nie wiem, czy to Francuzki, czy [nie], w każdym razie francuskojęzyczne, bo po francusku mówiły. Dowódcą była taka starsza pani, w mundurze, w binoklach, widać było, że to z jakimś… Wykształcona, widać. Znaczy pamiętam ją i dzisiaj, tę panią, taką starszą, w binoklach takich, mundur taki elegancki ma i te dziewczyny też wszystkie były. Ale za jakąś godzinę czy dwie, tak patrzę obok i leży ten [były jeniec], cały wzdęty, co oddycha, to piana – kona. Się okazuje, że to nie on jeden, tylko pełno ludzi. Otworzył te puszki z mięsem, konserwy, pełno, prawdopodobnie wszystkie trzy zjadł i organizm nie wytrzymał, tak godzinę się nacieszył wolnością. To tak było przy drodze. Na drodze było takie zakole i tam ten samochód i na tym stawali. Ja tak byłem, tak się złożyło, że tak stali. Widzę, że te kobiety przyszły, zaczęły mówić, pamiętam tę panią, jak te kobiety, te dziewczyny opowiadały, jak tej pani, starszej pani łzy poszły. One sobie nie zdawały sprawy, nie wiedziały… Nie zdawały sobie sprawy z tego… Nikt pewno i z dowództwa tej pani też nie zdawał sobie sprawy, że takim sposobem…

  • W jakim jesteście stanie?


No tak, w jakim jesteśmy stanie i że nie tędy droga. No ale oni nie mieli nic w czasie wojny. Szli, to był front, co mieli, to nam dali. Najlepszy dowód, że przecież po przyjeździe do Polski to ja miałem taki syndrom poobozowy. Jeszcze w tych pierwszych zaświadczeniach przecież mamy decyzję inwalidztwa, nierozpoznany syndrom poobozowy. Nasi lekarze też nie wiedzieli.

  • Od czego, tak?


No tak. Od czego, naturalnie. Ja dostawałem… Jak dostałem jakichś krost i w szpitalu tutaj na Pradze położyli mnie i ktoś tam… doszli do wniosku… Leżałem i brali, preparowali krew z ręki do nogi, z nogi do ręki i tak naokoło przez kilka dni.

  • Pomogło?


Widocznie pomogło. Później takie miałem… Teraz mam gładką [skórę], miałem taką krostowatą, jakby po ospie. Przestałem się golić, to od początku, jak tylko można było golić się mechanicznie i nigdy nie używałem żyletki.

  • Jak wyglądał powrót do Polski po wyzwoleniu?


No więc właśnie. Później, wobec tego… Co z Jurkiem, nie wiem. Z Marianem wracamy, wracamy i doszliśmy do tego miasta Hemau. To było już jakieś, no ja wiem, ile tam, w połowie chyba drogi do tego… Między… No tak, bo nawet ja byłem w tym Hemau. Na sto dziesiątym kilometrze nas Amerykanie wyzwolili, a cała odległość między Flossenbürgiem a Dachau jest dwieście pięćdziesiąt. Ja tę trasę na pamięć znam już teraz, wie pani. Wróciłem do tego Hemau. A ten Hemau to było takie małe miasteczko z takimi małymi budynkami jednopiętrowymi. Takie segmenty, takie dwu-trzymieszkaniowe i z takiej szarej cegły w tym mieszkaniu, w takim z szarej cegły.

  • Czy Niemcy byli w tych domach?


Weszliśmy tam na górę, na podłodze był… Po schodach, do dużego pokoju weszliśmy. Na środku była cała kupa zdjęć i na stole było spalone radio. Na podłodze pełno zdjęć – taki młody człowiek w esesmańskim mundurze, rodzina… No, kupa takich zdjęć. Kilku nas tam weszło, kilku za nami, tam jeszcze ktoś, któryś tam krzyknął: „Chodźcie tu do tego…”. Zeszliśmy, na dole, na pierwszym tym, w kącie tak, siedzi para, on i ona, pewno w tym wieku, co ja teraz, i on nic się nie odzywa, a ta pani, ta Niemka, prosi, że to oni nie zgadzali się, że to jest ich zięć… Córka się nie zgadzała. Proszą, żebyśmy my wobec tego, żebyśmy nic nie robili, że oni nam… Oni nic nigdzie nie byli, w wojsku nie byli. A to jest zięć i tak dalej. No, tam jeszcze takie rzeczy. Wstała ta Niemka, zaprowadziła nas i okazało się, że dalej tam były następne drzwi i na regałach były w małych pojemniczkach sery przez nią robione, sery i słoiczki konfitur. Ona pokazała, że to jest, i nam dali. Któryś tam wszedł, chciał tam chodzić, to ktoś się odezwał: „Daj im spokój, no widzisz, starsza, co oni, rzeczywiście…”. No ale co tu robić? Wychodzimy na ulicę. Przed nami jest tu cała… Ze czterech idzie, w białych opaskach, Niemców, takich mających po około osiemdziesiąt lat. Ale jest chyba pora, innych ludzi nie ma. Oni tam próbują z nami rozmawiać. To wie pani, kto chodzi…

  • Skończyliśmy na tym…


Na tym, że trzeba coś jeść. Wychodzimy na miasto. […] No i okazuje się, patrzę, jest ogonek, stoją Niemki. Kartki dostają, jest wędlina, niemiecka wędlina, której tam… No to wchodzimy do tego, z haka bierzemy i tak dalej. Krzyk jest, ale nikt… I tak, któryś tam wiedział, gdzie jest piekarnia, któryś tam znalazł kobietę, która doiła krowy, i przyniósł mleka. I tak jest jeden dzień, drugi dzień, w takim tym… Na trzeci chyba dzień idziemy po staremu tam, dochodzimy do tego miejsca, gdzie zwykle. Patrzę, zza krzaku wychodzi żandarm MP, ubrany, coś do mnie roztego, pod pachę mnie zaprowadza dalej. Stoi bedford duży, już kilku jest, siadamy, każe tam wejść. Jak zobaczył, że już wszystkich nas zabrał, jedziemy. Zawieźli nas, po kilku godzinach wysiadamy i też do obozu, Hohenfels się nazywa, tylko że to już jest amerykański i obsługa jest już przez naszych oficerów z armii Andersa, po polsku mówią. Mamy ogłoszenie, że jesteśmy w obozie, że dadzą nam jeść, zaczniemy chodzić i wszystko, ale nie wolno wychodzić i chodzić, i tak dalej, nie robić bałaganu. Tak to trwa kilka dni. Już jest administracja, trzeba przychodzić, dają po kolei dokumenty, że chodzić kto ma. Ja mam taki dokument wypisany, że się zgłosiłem tam i tak dalej, zapisują i czekamy na transport i przy końcu sierpnia czterdzieści pięć znalazłem się na granicy polskiej.

  • W sierpniu czterdziestego piątego roku?


Czterdziestego piątego roku już byłem…

  • Wrócił pan do Warszawy?


Do Warszawy przyjechałem.

  • Zastał pan rodzinę?

 

No tak. Wróciłem do Warszawy… Aha, ale w międzyczasie […] ktoś tam wie, że ten pierwszy transport, który poszedł, nie doszedł do Dachau, tylko Niemcy w Regensburgu wysadzili most nad Odrą łącznie z więźniami, taką mam wiadomość. I cały czas żyjemy z Marianem z tą wiadomością. Wracamy do domu, ale cała historia… Zanim się do domu wchodzi, tam jest taki budynek, dochodzimy do domu, furtka jest – dzwonię. Wychodzi, otwiera ojciec: „O mój Boże, dopiero kilka dni temu otworzyłem Jurkowi, a teraz ty jesteś”. A ja z Marianem tłumaczymy, bo myśleliśmy, co matce powiedzieć, gdzie jest Jurek.

A okazuje się, że rzeczywiście wysadzili, tylko znowuż, wysadzili, a oni zdążyli… Był w tej setce, która zdążyła przejść, a następna setka, bo oni tak stawiali po setce – a następna setka została wysadzona w Regensburgu, w tym… Wiem, bo później byłem w Regensburgu. Przyjęła nas później taka, już w czasie po tym [wszystkim], taka pani burmistrz, starsza pani, która chyba doskonale wiedziała, co się dzieje. Być może ona było przeciwko, trudno powiedzieć. Potwierdziła, że Niemcy, że ten [most], to jest ten odbudowany już, ale rzeczywiście oni wiedzą, ona wie, ona tu mieszkała. Ale ona nie przyznała się, na ile tam mogła [to wiedzieć], starsza od nas, oprowadziła nas po całym tym. Byliśmy z całą grupą, w Regensburgu byłem. Ale to już późniejsza historia, jak mogę, bo to jest druga część – później jest obóz. Później pojechaliśmy do obozu, nie wolno było wchodzić. Pierwszy raz pozwolono polskim [więźniom], nam, być na pięćdziesięciolecie wyzwolenia, w dziewięćdziesiątym piątym roku. W 1995 pierwszy raz przyjechaliśmy do obozu. Zobaczyliśmy, że próbuje się niszczyć obóz…

  • Teraz odwiedzacie to miejsce cały czas?


Tak, tak, zatrzymaliśmy to. Ja już wtedy zorganizowałem – we trzech nas – koło byłych więźniów. Na pierwszym zebraniu było nas 191, pamiętam jak dziś. Byłem przewodniczącym, sekretarzem i tak trwało do dziesiątego… Do 16 marca 2010, kiedy już zostałem tylko sam, pozostali już nie żyli. Nie było chętnych do zebrania, rozwiązaliśmy koło. Tylko połączyliśmy się teraz z takimi samymi niedobitkami z Dachau i jest jedno koło Dachau-Flossenbürg, w którym ja przewodniczę. I na tym koniec.

  • Proszę jeszcze powiedzieć, czterdziesty piąty rok, wrócił pan do Warszawy. Jak potoczyły się pana losy? Uczył się pan dalej?


Tak, poszedłem do technikum wieczorowego, zrobiłem technikum. Po technikum budowlanym, bo jeszcze doszedłem do wniosku, że teraz potrzeba będzie, była możliwość iść na politechnikę wieczorową. Dostałem się do pracy. W dzień chodziłem do pracy jako technik, do godziny drugiej, taka była umowa i jeździłem na politechnikę. W pięćdziesiątym drugim roku, w grudniu, obroniłem pracę dyplomową, jestem inżynierem budownictwa przemysłowego.

  • Jak pan dzisiaj, z perspektywy czasu, postrzega Powstanie? Był pan na Starym Mieście, czyli w dosyć newralgicznym punkcie. Jakie są pana przemyślenia na ten temat?


Moje przemyślenia są takie: nie wiem, skąd dowództwo było przekonane, że trzy dni i będzie po wszystkim. Po trzech dniach nie było po wszystkim, a było… Cała nadzieja ludzi i tak dalej, jeszcze kilka dni. Myślę, że później już nie było żadnych środków, musiało się tak skończyć. Nie było żadnych środków. Niestety, te zrzuty, które były, to były symboliczne, nie trafiały zresztą na Stare Miasto i nie ma się co dziwić. Ci ludzie, którzy to zrzucali, nie mieli takich przyrządów, żeby z taką dokładnością jak dzisiaj zrzucić. Dzisiaj dronem można z iluś tam kilometrów w górze, na dole trafić w nieomylny sposób. W czterdziestym czwartym takiej techniki nie było i ci ludzie, którzy tam latali, nie mieli takich możliwości, żeby trafić. No, taka jest prawda. Tak zresztą jak i cała Warszawa [ucierpiała] później przez to, prawda?

  • Trudne wspomnienie i trudno ocenić?


Trudno, bardzo trudno. Bardzo trudno.

Warszawa, 27 września 2018 roku
Rozmowę prowadziła Barbara Pieniężna

Mieczysław Ciechoński Stopień: cywil Dzielnica: Stare Miasto

Zobacz także

Nasz newsletter