Renata Karaszewska

Archiwum Historii Mówionej

Nazywam się Renata Karaszewska, data urodzenia 21 lipca 1932 roku, w Toruniu.

  • Jak się nazywali rodzice?


Ojciec Wincenty Waldman, mama Stanisława z domu Dąbek.

  • Czy miała pani rodzeństwo?


Miałam dwóch braci, z których jeden brał udział w Powstaniu, drugi młodszy ode mnie o trzy lata, a siostra urodziła się w czasie Powstania. [Mama] wiedziała, że jest w ciąży. Siostra urodziła się już po wyzwoleniu, 6 kwietnia.

  • Jakie imiona miało rodzeństwo?


Najstarszy to był Tadeusz.

  • Ten, który był w Powstaniu.


Ten, który był w Powstaniu. Potem byłam ja z kolei, Renata, i potem był Waldemar, brat młodszy o trzy lata ode mnie, no i siostra, która urodziła się już po wyzwoleniu, 6 kwietnia.

  • Siostra?


Mariola, [właściwie] Maria Jolanta.

  • Czy urodziła się pani w Toruniu, mieszkali państwo w Toruniu?


Nie. Mieszkaliśmy cały czas w Warszawie. Mama była warszawianką. Ale mój ojciec był z zawodu taki specjalista od spraw stalowych, monter czy coś. Ojciec przed wojną pracował w firmie Kwapisz i Syn, która budowała most Kierbedzia i wszystkie te konstrukcje stalowe. W związku z tym ojciec pracując na moście Kierbedzia… Miałam kiedyś zdjęcie, które zaginęło, że ojciec wisi tak i coś tam montuje nad Wisłą. I proszę panią, niestety ale spadł do Wisły, był absolutnie połamany. Bardzo długie leczenie. To była firma niby poważna, ale prywatna, Kwapisz i Syn, to pamiętam – mama nawet odszkodowania żadnego nie dostała, o ile pamiętam. Tak że to było tragiczne dla rodziny. I dlatego mój brat najstarszy Tadeusz… Mój ojciec wówczas pracował we Lwowie. We Lwowie robili hangary lotnicze. Ta firma miała umowę z nimi i ojciec tam pracował. I mama, jadąc do ojca, urodziła prawie w pociągu Tadeusza. Ale ma podane Warszawa. Nie Lwów, tylko Warszawa. No tak to było przed wojną, nie przestrzegali tego.

  • No a pani?


No a potem ja się urodziłam w Toruniu dlatego, że mój ojciec budował most kolejowy w Toruniu i tam właśnie moja mama, jadąc do ojca, urodziła mnie w Toruniu i zaraz po tym wróciła do Warszawy. Ale tam byłam już ochrzczona i jak potrzebuję akt urodzenia, to do Torunia.

  • Gdzie państwo mieszkali w Warszawie?


W Warszawie mieszkaliśmy na Pradze. To było przed wojną. Ale ja już nie pamiętam Pragi, tylko potem [rodzice] mieszkali w Zielonce pod Warszawą. Tam zastała nas wojna, w Zielonce. Ja jeszcze byłam w szkole przed południem. A po południu, proszę pani, już [wiadomość], że wojna wybuchła. W Warszawie już się paliło, już tylko oglądaliśmy panoramę palącej się Warszawy. Potem ojciec pracował w Warszawie, jakoś do nas dotarł. A w nocy przyszedł żołnierz, już po likwidacji Warszawy. On był z Białej Podlaskiej. Mama dała mu ojca ubranie cywilne. Przebrał się, bo już bał się w mundurze. Był z Białej Podlaskiej. Bardzo był wdzięczny, bo tam miał rodzinę, gospodarstwo. Rano pojechał do Białej Podlaskiej, do rodziny. Ale powiedział: „Jeżeli państwu będzie ciężko, trudno czy coś, to proszę…”, dał adres swój, żeby się z nim kontaktować. I proszę pani, tak było, że na początku było nam faktycznie bardzo ciężko, bo nic nie było. W związku z czym mama po jakimś czasie, jak już nie było co jeść, to mama wzięła mnie i mówi: „Pojedziemy, odszukamy tego żołnierza, może on nam pomoże”. I istotnie tak było. Pojechałyśmy z mamą i jakoś mama go odnalazła.

  • Pamięta może pani, jak się nazywał?


Tego nie pamiętam, tego nie wiem. Potem oni nam dali jakąś żywność. I my w koszyczku, jakieś tam masło, coś tam, ser. I ja ten koszyczek niosłam, mama ten bagaż i szłyśmy do pociągu, żeby przyjechać do domu. Proszę pani, w pewnym momencie zajeżdżają Niemcy, otaczają tę stację. Oczywiście tam ludzie z Warszawy przeważnie jeździli po żywność. Więc oni to wszystko kazali kłaść na taką kupę, to już tak urosło, i oczywiście mamie to zabrali. Doszedł Niemiec do mnie i za ten koszyczek. Zabrał mi. Ja zaczęłam strasznie… Ale on spojrzał na mnie. A ja miałam, proszę panią, w uszach kolczyki. Jedyny majątek, jaki mama miała, złote kolczyki z koralem prawdziwym. Ponieważ mama mi przekuła uszy i to się źle goiło, to powiedzieli mamie, że założyć coś srebrne czy złote i się szybko wygoi. I mama mi to założyła. A ten Niemiec łapiąc za ten koszyczek, spojrzał na mnie i za ten kolczyk i wyrwał. Do dziś mam przerwane to ucho. Ale ten jeden. Bo zaraz doszedł drugi Niemiec i mówi, czego ja tak płaczę. Bo ja płakałam, raz, że ból, a drugi, że ten koszyczek mi zabrał. No i groza w ogóle na tym dworcu. I ten drugi Niemiec wziął mnie za rękę i mówi: „Pokaż, który ten koszyczek”. Pokazałam i on wziął ten koszyczek i mi dał, ten Niemiec. Wróciłyśmy do Warszawy z mamą.
Aha, i jeszcze zaczęliśmy uciekać jak najdalej od Warszawy. To była Zielonka, ale uciekaliśmy jeszcze dalej. To pamiętam jeszcze jak przez mgłę. Wóz ktoś nam dał drabiniasty. I sąsiedzi, jacyś tam różni ludzie – na ten wóz i uciekać jak najdalej. Ktoś tam powiedział, żeby do Okuniewa. To zapamiętałam, Okuniew. Nawet teraz nie wiem, gdzie ten Okuniew jest. I tam (to już była noc) błądziliśmy, błądziliśmy. Pamiętam, że mama jeszcze taki woreczek z cukrem wzięła. To, co miała z żywności – cukier. I tak krążąc, krążąc, potem wracamy, mama mówi: „O, ten worek, to znaczy, że w to samo miejsce wróciliśmy”. Mama mówi: „Nie ma co, co będzie, to będzie”. I wróciliśmy. Mieszkaliśmy właśnie w tej Zielonce.

  • Pani była tylko z mamą?


Z mamą, z ojcem i wszystkie dzieci, cała rodzina. Całą rodziną byliśmy. […] I tak, okupacja. Więc ojciec, żeby mieć kenkartę, żeby ojca nie wywieźli do Niemiec, to pracował na Dworcu Głównym.

  • Jako kto?


Już teraz to nawet nie powiem. Jako pomocnik jakiś tam pracował. Zatrudniony był, żeby mieć [dokumenty]. Pieniędzy to nie wiem, Niemcy jakieś tam grosze pewnie [płacili], ale głównie chodziło o kenkartę, żeby go nie wywieźli. A ten starszy brat, Tadeusz, to proszę panią, żeby przeżyć, to się kupowało tytoń i gilzy takie, różny sprzęt do robienia papierosów, i całe noce rodzice to robili, a mój brat Tadeusz przyjeżdżał do Warszawy, przy Dworcu Głównym dużo było takich chłopców i sprzedawali te papierosy. I za to utrzymywał prawie całą rodzinę. No bo dzięki ojcu to tylko kartki żywnościowe dostawaliśmy każdy, to to było minimum. Duża rodzina, jak nas było pięć osób.

  • W którym roku urodził się Tadeusz?


W 1929 roku. Mam zdjęcia tutaj, pokażę pani potem, tuż przed Powstaniem robione. […] A mama to zajmowała się nami, bo jeszcze ja i młodszy braciszek. Mama nie pracowała, a ojciec rano jechał do pracy, po południu wracał, i Tadeusz też. On rano jeździł na ten dworzec, sprzedawał te papierosy, potem wieczorem wracał. Proszę panią, tak było do 19 marca. To był 1944 rok czy 1943? 1944 rok, bo zaraz się przenieśliśmy do Warszawy. Proszę panią, 19 marca, pamiętam ten dzień, widzę go. Były urodziny sąsiada czy imieniny – Józef, Józefa to było. I on, proszę pani… To była willa w Zielonce. Willa Zgoda się nazywała, pamiętam, czteropiętrowy dom na takiej górce. Tam mieszkaliśmy chyba na pierwszym piętrze.

  • W tej willi państwo mieszkali?


W tej willi. Chyba pierwsze piętro było, o ile pamiętam. Duży dom. W piwnicy mieszkały dwie siostry. Jedna była ułomna. Taka piwnica niby mieszkalna była.

  • Czy pamięta pani jakieś nazwiska sąsiadów?


No właśnie nie. Proszę pani, 19 marca. Przez ścianę sąsiad taki patefon miał i tam bawili się [goście]. I do niego dużo mężczyzn przyjeżdżało, koledzy z Warszawy nawet. A o piątej rano… A jeszcze brat i ojciec poszli do przychodni zaszczepić się na tyfus, bo Niemcy bardzo tego pilnowali i przestrzegali. Na szczęście wyszli wcześniej, bo potem od razu mieli jechać do Warszawy, jeden do pracy, drugi z tymi papierosami. Proszę panią, o piątej rano zajeżdżają pod tą willę Niemcy, otaczają całą willę, na tych motorach, takie płaszcze mieli, blachy. I od razu: Raus! Raus! Raus! Wszyscy wychodzić z domu. Proszę pani, tak jak z łóżka. Nawet pieska, sunię mieliśmy, ona się wystraszyła, bo oni kopali w drzwi. Wystraszyła się i pod łóżko weszła, nie chciała wyjść. I tak jak wszyscy stali o piątej rano, w piżamach, w szlafrokach, w koszuli nocnej. I mama [wzięła] za rękę mnie i brata tego młodszego i żeśmy wyszli. I tak, kobiety na tę stronę, na jedną stronę, mężczyźni na drugą. Najmłodszy chłopak chyba miał czternaście lat. A oni powiedzieli, że tu bandyci są. I ci u sąsiada po tej nocy balangi, że tak powiem, bo się bawili na tych imieninach, to jeszcze byli. I wszystkich mężczyzn, już nie pamiętam [kogo] – czternastu mężczyzn rozstrzelali. Kobiety i dzieci na jedną stronę, a mężczyzn na drugą, rozstrzelali. Mam nawet to miejsce. Taka górka tam była i tam byli pochowani na drugi dzień. Nie wiem nawet, kto ich tam chował. Te siostry, co były w piwnicy, to [żeby wyszły, Niemiec] kopnął i wybił szybę. Raus! Raus! I ta jedna to wyszła, a ta druga jakiegoś szoku doznała (ona była trochę ułomna), zaczęła biegać, pakować się, to oni zastrzelili ją. I od razu benzynę leli dookoła tego domu, że tu bandyci, cały czas bandyci. Benzynę leli dookoła domu i podpalili. I my tak, kobiety i dzieci na [jednej stronie], a ci mężczyźni [rozstrzelani]. Ojciec z bratem jak to usłyszeli, będąc w przychodni, bo to niedaleko było, biegli do nas, ale sąsiedzi, ludzie ich nie dopuścili. Przez to ocaleli. A jeszcze taki moment dla mnie przykry: Moja mama, ponieważ brat i ojciec, to było trudno z tego wyżyć, ciągle było ciężko, to mama jeździła z sąsiadką, Tłuszcz, Małkinia. Jak ten film pokazują, jak Szaflarska grała „rąbanka i schab”, to właśnie tam jeździli wszyscy. Mama brała patelnie, igły, nici, wymieniali na żywność i mama to przywoziła, to żeśmy jedli. Ale pewnego razu mamę Niemcy tam złapali, bo tam się przechodziło, granica się nazywało, przez [zieloną] granicę. I tam mamę złapali, całą tę grupę Polaków, która szła. Taki oficer był i zatrzymał mamę, żeby mu sprzątała. Sprzątali. Tam i mężczyźni byli, to tam różne prace [wykonywali], bo Niemcy zajęli jakieś gospodarstwo i każdemu jakąś tam pracę nakazali wykonywać. A mama była u tego Niemca, sprzątała mu. Ponieważ tam mama była, to ci Polacy mówią: „Słuchaj, ty tam jesteś, to przynieś papierosy. Weź temu Niemcowi, przynieś nam”. Bo chcieli palić. A mama była tam chyba miesiąc czy więcej. Mama tam wpadła w nałóg – właśnie przez to – nikotynowy. I mama temu Niemcowi faktycznie brała jeden czy dwa i zanosiła Polakom. On w końcu się zorientował. Mówi: „Ty palisz?”. A mama mówi: „No tak, palę”. A on nie wierzył w to, mówi: „To zapal”. No i mama tam zaczęła właśnie [próbować palić], krztusiła się, dławiła, bo nie paliła, ale udawała i chciała przekonać go, że jest paląca. Mama była tam miesiąc. I on po tym jak mamę zwalniał, zwalniali tę grupę czy mamę, to powiedział: „Jeżeli jeszcze raz tu przyjedziesz, to wyślemy cię do obozu koncentracyjnego”. I mama wtedy wróciła już bez niczego. No i wtedy właśnie zaczęła palić. Ale mama – strach, ale i potrzeba, bo trzeba było te dzieci wykarmić i coś. W tym roku właśnie ja szłam do I Komunii. I moja mama mówi, pojedzie tam, pojedzie jeszcze po tą żywność z sąsiadką. Sąsiadka córkę miała Basię, w moim wieku, przyjaźniłyśmy się. I mama mówi, że jak będzie z dzieckiem, to mamy nie złapią albo zwolnią. I tak było. W nocy zajechaliśmy, taki jakiś rów był czy coś, przez ten rów przeskakiwaliśmy. A, bo jeszcze musieli się zorientować, o której Niemcy mają zmianę warty, żeby tak jakoś, że to była przerwa. Orientowali się ci, co tam na stałe jeździli. I właśnie niby już ta pora była właściwa, przeskakiwaliśmy przez ten rów, a tu, proszę pani: Halt! Halt! I psy szczekają. Otoczyli nas Niemcy i psy. I z najmłodszych to byłam ja i ta Basia. I proszę pani, znowu nas Niemcy otoczyli, zaprowadzili do takich. pomieszczeń. Potem rano, bo to noc była, zobaczyłam, to była wędzarnia. Okazało się, że tam taki piec był, wędzarnia, było pełno trocin. Ale potem już jak nas tam zamknął, to okazało się, że ja jako dziecko potrzebowałam siusiu, ta dziewczynka też. No i wszyscy. To tam pukali, żeby Niemcy jakoś udostępnili nam dojście do toalet, ale nikt się nie pokazał. A ponieważ my już nie wytrzymywałyśmy, no to mama mówi: „To zróbcie w te trociny”. Wszyscy z tego skorzystali, bo wszyscy mieli taką potrzebę. I tak jakoś do rana tam żeśmy przesiedzieli. Rano drzwi się otwierają, wchodzi ten Niemiec, patrzy i mówi: „A co to?”. No to mama mówi, że: „Proszę pana, myśmy pukali w nocy, ale dzieci nie wytrzymały, dzieci nie wytrzymały, potrzebowały siusiu”. A tu kałuża była już taka, bo wszyscy, i kobiety, i mężczyźni, wszyscy tam się załatwili. Mama mówi: „My pukaliśmy, ale nikt nie przyszedł, a dzieci nie wytrzymały”. A on mówi: Kinder. Miał szpicrutę w ręce i tak mnie bił. Pani, tyle lat, a ja to pamiętam. Tak mnie bił i tą drugą dziewczynkę. Mama stała i płakała. Nie mogła słowa powiedzieć, bo by zastrzelił mamę. Tam byliśmy niedługo, krótko byliśmy. Ale właśnie jak wróciliśmy stamtąd, bo wypuścili nas Niemcy… No i stąd pamiętam te pociągi, jak jadą, pochowane te wszystko. I alkohol tam pili. No bo to wszystko byli ludzie z Warszawy. […] Wróciliśmy stamtąd i ja wtedy pamiętam, że jeszcze to było przed tym czy w czasie, ale mama już, ponieważ miałam iść do I Komunii i mama mi kupiła pantofelki białe, skórzane, w pudełku stały w kuchni na kredensie. I ja tak się cieszyłam na te pantofelki, ciągle oglądałam, że już będę do komunii miała. Proszę panią i wtedy właśnie jak Niemcy 19 marca ten dom podpalili, to już i moje buciki poszły, i ta sunia nasza, która była pod łóżkiem, bała się wyjść – wszystko spłonęło. Tak jak wyszliśmy o piątej rano, tak zostaliśmy.

  • Gdzie państwo mieszkali, jak spłonęła ta willa?


Willa Zgoda. Wynajmowała tam mama mieszkanie. Nie wiem nawet, kto był właścicielem.

  • I cała willa spłonęła?


Cała willa spłonęła, wszystko, do końca.

  • Dokąd się państwo przenieśli?


Właśnie wtedy… Jeszcze poszłam do tej komunii, to pani powiem. Siostry zakonne tam były. Nie wiem, czy do dziś są.

  • W Zielonce? Poszła pani do komunii w Zielonce?


Tak, w Zielonce, zaraz po tych wydarzeniach, po tym spaleniu tego domu, bo już nie miałam bucików. Tam sąsiedzi nawet wzięli, trochę ubrania nam dali. Siostry zakonne robiły u siebie przyjęcie dla dzieci, które szły do komunii. Ja komunię brałam w Zielonce w tym kościele. Pamiętam, że one w ogrodzie zakonnym [przygotowały] stoły, prześcieradła i dzieci tam były. Proszę pani, ja nie miałam już nic do komunii. Szewc taki był, buda taka była, on tam naprawiał buty, no i się ulitował, zrobił mnie takie buciki z płótna. A mama mi z tetry białej na pieluszki uszyła sukienkę (Gdzieś zdjęcie mam. Teraz szukałam, nie mogłam znaleźć). I wtedy my, nie mając gdzie mieszkać, to znaczy kątem u sąsiadów… Rodzice mieli przyjaciół, nazwisko Major, Major Mieczysław i Major Irena. To byli przyjaciele ojca, rodziców, przyjaźnili się. Mieszkali w Warszawie. Oni ulitowali się nad nami i załatwili nam mieszkanie w Warszawie na Hożej. Tam nas Powstanie zastało, na Hożej, to był róg Hożej i Emilii Plater, tam zamieszkaliśmy. Ojciec w dalszym ciągu niby pracował na tym dworcu, Tadeusz handlował papierosami.

  • Czy pamięta pani moment wybuchu Powstania 1 sierpnia?


Tak, tak, pamiętam jak dziś. Proszę panią, właśnie ponieważ my z tego pożaru wyszliśmy bez niczego, jak zamieszkaliśmy tu w Warszawie, to było gołe mieszkanie. To był pokój z kuchnią, gołe mieszkanie. Balkonik był na Hożą. I ponieważ nie mieliśmy nic, a ci przyjaciele rodziców mieszkali na Pańskiej, oni mówili: „To my mamy jakieś naczynia, garnki, to przyjdziesz – do mojej mamy mówią – to przygotujemy i weźmiesz to”. Akurat to było 1 sierpnia. Pamiętam, że mama… Aha, tak, to była piąta chyba. Powstanie o piątej chyba wybuchło. I tak, ojciec wrócił z pracy, mama ugotowała krupnik. Widzi pani, pamiętam, krupnik. Zjedliśmy to i mama mówi: „Teraz to my z ojcem idziemy na Pańską do Majorów po te rzeczy, bo tam mają nam dać jakieś garnki, coś tam, a ty zostań, pozmywasz i popilnujesz brata. A my – mama mówi – niedługo wrócimy”. No i tak poszli. O piątej, tylko rodzice poszli, a tutaj od razu: „Bramy zamykać, zamykać bramy”. I już strzały słychać było. I w tym podwórku była piekarnia.

  • Czy pamięta pani numer domu przy Hożej?


Proszę pani, właśnie nie bardzo pamiętam. To był róg Emilii Plater i Hożej. Prawie na rogu ten dom był, Hoża od Emilii Plater i to był chyba pierwszy dom. Ja tam kiedyś byłam, chciałam odnaleźć, ale to już… Proszę pani, tu ten dom był. Były bramy. I jak już było, że Powstanie i że już zamykać te bramy, był nakaz dla dozorców (nie wiem, kto to wydał, pewnie z ramienia Powstańców) i zamknął tę bramę. Ale ja i dzieci bawiliśmy się na podwórku, to on zabrał do tej piekarni. Wszyscy do tej piekarni. Wiem, że jeszcze on tam miał konia. Ten koń zginął, nie wiem, w jaki sposób, to żywił nas. Ale to nieważne. Ważne jest, że zaraz tego dnia, była, nie wiem, która to godzina, ale już się ściemniało, a to był przecież sierpień, czyli już musiały być ze dwie, trzy godziny, dotarła mama pierwsza do nas. Bo właśnie było, że o tej godzinie było ustalone, otwieramy bramę, tu i naprzeciwko brama, i ludzie się przemieszczali. I jak wtedy otworzyli tę bramę, to mama przebiegła do nas. Ale mój ojciec taki strachliwy był trochę, siedział, bał się. Tam było wielu mężczyzn. Ojciec mówi: „To ty biegnij, jak chcesz, a ja poczekam na następny raz, jak otworzą tę bramę”. I mama przebiegła i była już z nami, czyli już mama, ja i Waldemar byliśmy razem. Proszę pani, co się okazuje, że ojciec to, nie pamiętam tego dnia, ale wrócił bardzo późno. Bo ten dom naprzeciwko był mieszkalny i łączył się z domem zajętym przez Niemców. To był jakiś bardzo ważny dom dla Niemców, bo tam była jakaś szkoła oficerska czy coś. Tam byli sami Niemcy, wielki budynek. I Niemcy chcieli zniszczyć ten dom, w którym my mieszkaliśmy, bo on też graniczył, więc z tamtego domu strzelali na nasz balkon, rzucali [granaty]. Bo to był taki mały dom, chyba jednopiętrowy, chyba tak, i ściana. Na podwórko były te mieszkania, a balkon na ulicę. I oni jakieś granaty czy coś rzucali na ten balkon i strzelali, żeby ten dom spalić, bo on im zasłaniał widok na Emilii Plater, bo to było narożne. I spalili ten dom. Tak że jak mama do nas dołączyła, a ojciec dopiero wieczorem (mama jeszcze czekała na ojca, bo się już też wszyscy przemieszczali), to co się okazało, że Niemcy przeszli przez tę szkołę oficerską, bo tak to nazywaliśmy, przeszli przez dach, weszli na klatkę schodową. Tam czekali ludzie na przejście, wie pani, na przebiegnięcie. Między innymi był mój ojciec. I Niemcy mężczyzn zabrali na to podwórko do siebie, który zna niemiecki. Tam było, jak ojciec mówił, chyba ośmiu mężczyzn, ośmiu czy dziesięciu mężczyzn. Zabrali tam na to podwórko, który zna niemiecki. Ponieważ ojciec znał niemiecki, to mówią tak… Właśnie znowu róg Emilii Plater i Hożej stoi [ostrzelany] samochód. [W budynku] siedzieli Niemcy wysocy rangą, […] dali białą płachtę ojcu (czterech wzięli, między innymi ojca), [mówią]: „Pójdziecie do Powstańców i powiecie, że jeżeli ten samochód tu przyciągnięcie do nas na podwórko, to wszystkich was puścimy, a jeżeli nie, to was wszystkich rozstrzelamy”. No i czterech było, między innymi ojciec, i ten samochód przyciągali do Niemców. Jak otworzyli, tam było dwóch jakichś oficerów, nieżyjących już, za kierownicą. A jak otworzyli Niemcy, to było jakieś mnóstwo akt. „Akta – mówi ojciec – tam mogła być i broń”. Ale wtedy tych czterech, którzy byli po ten samochód, puścili. Natomiast resztę od razu rozstrzelali, od razu. Ale już ojciec wtedy do nas dotarł, już byliśmy razem.
A brat Tadeusz jeszcze tego dnia do nas dotarł. Już usłyszał, że Powstanie, bo przedtem nie był w organizacji żadnej. Proszę pani, dotarł do nas i już żeśmy się przenieśli chyba na Emilii Plater. Tam jakieś mieszkanie było wolne i tak [mieszkaliśmy]. Bo już nasz dom się spalił. Ojciec no to był z nami, a Tadeusz od razu poszedł do Powstania. Dotarł do nas za dwa dni, odszukał nas. Jak wszedł w hełmie, hełm miał, to tak groteskowo trochę wyglądało, bo dotąd miał hełm. Już go potem widywaliśmy sporadycznie, bo już był [w oddziale], tylko przylatywał. Jak był w pobliżu, to do nas przybiegał nieraz, czy my żyjemy.

  • Coś opowiadał, co robi, gdzie jest?


Proszę pani, nie było na to czasu. On wpadał na chwilę, żeby zobaczyć, czy my żyjemy i że on żyje, bo mama się denerwowała. No i raz to nawet jak przyszedł, to [wcześniej] gdzieś Powstańcy sklep rozbili, bo też szukali żywności, to przyniósł nam nawet puszkę pomidorów, przecier. To tyle go widzieliśmy. A ojciec… Właśnie nie wiem, z ojcem, tego nie pamiętam, jak ojciec zaczął pracować na Hożej. Do dziś chyba jest przemysł taki jajczarsko-mleczarski, coś tam. Ja nawet się tam wybierałam, bo może oni mają jakieś zapiski, coś, że ojciec tam był i tam pracował.

  • Czyli w tak zwanej Jajczarni?


Tak, tak. Tak się to chyba nazywało. Ponieważ tam były zapasy jakieś, które Niemcy gromadzili (bo to Niemcy tam mieli), to ojciec tam pracował jako jeden z wielu Powstańców i wydawali Powstańcom żywność, która tam była. Wiem, że ojciec nieraz nam przynosił. Wiem, że były ziemniaki suszone, masło topione. I pamiętam, że kiedyś, to już przed wyjściem z Powstania, to jeszcze nam przyniósł taki proszek, jajka w proszku, żółtka. To pamiętam, już jak wychodziliśmy z Powstania, to mama mówi, nie wie, co jutro z nami będzie, to jeszcze z tego co miała, takie ciasto niby upiekła. Proszę panią, przemieszczaliśmy się. Ojciec był do końca Powstania właśnie w [Jajczarni] na Hożej. A Tadeusz no to ja nie wiem nawet, w jakim batalionie on był czy coś, nie było wiadomo, zresztą nikt nie dopytywał.
Proszę pani, my byliśmy na Emilii Plater. Tam był taki moment trochę śmieszny, powiedziałabym, bo my byliśmy w jednym pokoju, były drzwi na całą ścianę, w drugim byli Powstańcy i kucharz obiad dla nich robił. A oni jak przyszli z akcji, no to na ten obiad. No i: „Ale dzisiaj obiad dobry – kucharz mówi – dzisiaj obiad na mięsie”. I to też chyba krupnik był, na mięsie obiad. Ale zaczęli tam… Bo tam słychać było wszystko przez te drzwi. „Miau, miau, miau” – zaczęli miauczeć. A potem okazało się czy kucharz się wydał, że złapał kota na podwórku i na tym kocie ugotował krupnik. Jak oni to usłyszeli, zaczęli tłuc tego kucharza. On mówi w końcu: „Ale dobre było?”. – „No dobre, ale na kocie”. Na drugi dzień jakaś staruszka szukała kota, nikt się nie przyznał.
Potem żeśmy się stamtąd przenieśli, bo tam znowu już chyba bomba jakaś uderzyła. Do końca Powstania już byliśmy na ulicy Skorupki. To było tak jak kino Polonia, tutaj Hoża, tu Skorupki. Tam mieszkaliśmy, znowu było jakieś mieszkanie na czwartym piętrze nawet chyba. Na dole na podwórku była studnia, gdzie [była] ogromna kolejka po wodę, z kubełkami, z wanienkami, a obok budynek. Na tym budynku na dachu czy gdzieś był snajper i strzelał do tych, którzy w tej kolejce stali po wodę. Potem go Powstańcy dorwali, ale zanim [go złapali], to już ileś osób zastrzelił. Ja tam biegałam, bo jak kino Polonia (teraz chyba było kino Polonia cały czas), to taki był szpital dla AK, szpital czy… I tam, ponieważ budynku to nie [znam], bo nie byłam, czy tam się mieścił [szpital], tylko na ulicy przed tym [budynkiem] leżeli ci, którzy tam byli ranni. To tam znosili ich. I ja tam biegałam. Mama na mnie krzyczała, bo wszędzie było niebezpiecznie. „Nie chodź tam, bo cię tam zastrzelą”. Ale ja byłam ciekawa. Tam leżeli ci biedni ranni, w strasznym stanie. I tam na tej Skorupki pewnego dnia mama mówi: „Zostańcie tutaj – bo ojciec wtedy był z nami, z Waldkiem i ze mną – a ja muszę iść z Tadkiem”. Bo cały ten oddział chorował na czerwonkę. Mama musiała z nim iść do lekarza, bo on bardzo źle się czuł. I poszła, poszła z nim, a my tu zostaliśmy. Proszę pani, mama na tym czwartym piętrze… Były już te ryczące „krowy”, „łu, łu, łu”. I wiadomo było, że zaraz będą bomby leciały. Kto to słyszał, to od razu uciekał do schronów, do piwnicy. Moja mama nigdy nie chciała. Powiedziała: „Jak mam zginąć, to zginę”. I tego dnia jak poszła z Tadeuszem do lekarza z tą czerwonką, to znowu te „krowy”. Wtedy ojciec mnie i brata za rękę i do piwnicy biegliśmy. Ale już żeśmy nie dobiegli, bo już byliśmy na parterze, ale już ten huk, w ten dom akurat… Jakoś z ojcem przeszliśmy piwnicami do drugiego domu. Ja straciłam tam właśnie słuch (do dziś przecież mam [problemy]), gdzie w ogóle przez trzy dni nic nie słyszałam. Widzę, że ojciec coś do mnie mówi. Wyszliśmy tym drugim domem po gruzach. Patrzę, już nie poznawałam, gdzie jesteśmy. Gruzy. Ojciec trzyma nas za rękę, idziemy. A naprzeciwko biegnie mama. Już usłyszała, że tego. Już nie pamiętam, czy z bratem, czy sama. Ale mama w ogóle nas nie poznała, bo byliśmy wszyscy biali, na biało od tego pyłu. Nie poznała nas, tylko ojciec trzyma nas, mówi: „Stasia”. Mama wtedy dopiero [poznała], że to my. Uklękła, zaczęła płakać. No i żeśmy stamtąd właśnie… Wtedy właśnie żeśmy się przenieśli, bo już nie było tego domu znowu chyba na Emilii Plater. Bo z Emilii Plater żeśmy już wychodzili na koniec ewakuacji, koniec Powstania.

  • Czy Tadeusz tę czerwonkę jakoś przeżył?


Tadeusz wyszedł z nami. Myśmy wychodzili [jako] ostatnia grupa wychodząca z Warszawy. Tak patrzę, nieraz pokazują, to mówię, my tam jesteśmy. Proszę pani, tak jak staliśmy, każdy jakiś tobołek miał i już wychodziliśmy. Tadeusz z nami i ojciec, cała rodzina. I tak dotarliśmy do Pruszkowa. W Pruszkowie no to znowu panika. […] Tam była herbata czy woda. No i każdy tam jakoś w kącie się ulokował. I teraz takie [obawy, myśli], co dalej, co dalej. Pamiętam, takie latryny były: doły wykopane i deski położone i jako ubikacje były. I tam pamiętam, że mama… Brat jak wyszedł [z Warszawy], to miał w kieszeni pistolet. A tu jedni mówią, że Niemcy nas wywiozą do Oświęcimia, jedni mówią, że będą strzelać, że nas [wezmą] do pieca gazowego. No różne wersje były. Taka panika była, bo nikt nie wiedział, co Niemcy z nami zrobią. I mama, bojąc się o Tadeusza, zabrała mu ten pistolet i utopiła w latrynie, tam wrzuciła, bo się bała. Mówi: „Znajdą przy nim jeszcze broń, to go rozstrzelają”. I co tam było, proszę pani… Był szlaban. Szlaban był i Niemcy tak, kobiety i dzieci znowu na jedną stronę, a mężczyzn na drugą. Mama założyła Tadeuszowi chusteczkę, sukienkę jakąś i on przeszedł z nami jako dziewczyna. Ale ojca już wzięli na drugą stronę, do mężczyzn. I tak.
Nas wywieźli, to pamiętam, Włoszczowa, wieś Podłazie. To Niemcy nakazali, że każdy rolnik musiał wziąć jednego warszawiaka z Powstania. Ojca już nie było, więc tylko młodszy brat, mama i Tadeusz. I każdy rolnik musiał wziąć jedną osobę. Więc tak, Tadeusz u jednego rolnika, ja u drugiego i ten najmłodszy braciszek, którego oddzielili od mamy, musiał być [gdzie indziej]. A mama już była tuż przed urodzeniem, już była w ciąży. Też ani jadła, ani picia w Powstanie, nic, dlatego moja siostra ciągle choruje. Ona jest dziesięć lat młodsza ode mnie, ale ona mówi, że „Ty to przeżyjesz”, a ona ciągle… Bo widocznie ja mówię to, co mama przeżyła w Powstanie, to się teraz odbiło na jej życiu. No i jak nas wywieźli na tę wieś, tam była też bieda. Wiem, że mama tylko prosiła: „Gosposiu, poproszę tylko ziemniaki”. Tak pragnęła tych ziemniaków. No i dobrze.
W nocy przyszli partyzanci z pobliskich lasów, myli się. Ubrania to mieli [takie, że] wszy były. Wszyscy mieliśmy te wszy, z Powstania co wyszliśmy. Kazali gospodyni napalić w piecu takim i mundury tam kładli, oczyszczali się. Umyli się i rano poszli w lasy. Ale jak poszli w lasy, to mojego brata już nie było, bo poszedł z nimi, z partyzantami. Tak jak wyszedł z Powstania bez obrażeń, że tak powiem, to w partyzantce nie wiedzieliśmy ani skąd są ci [partyzanci], bo przecież nikt nie powiedział. Ale rano w lasy poszli i on już nimi poszedł. Proszę pani, dowiadujemy się za jakiś czas, już po wyzwoleniu, że on w tej partyzantce miał urwaną stopę granatem. Granat gdzieś tam upadł blisko w czasie akcji, miał urwaną stopę. Jakoś go zawieźli do szpitala do Łodzi i w Łodzi był w szpitalu. I tam, ponieważ tam się wdała [gangrena], powiedzieli lekarze, że nie da się uratować tej nogi, trzeba amputować. Ale on się na to nie chciał zgodzić. Pamiętam, była prawa noga. Nie chciał się zgodzić. Wtedy mama rozpaczała. Mówi: „To przywieźcie go do Warszawy”. I ja pojechałam z ciocią, z mamy siostrą, która zresztą nie żyje, pojechałyśmy do tej Łodzi i przywiozłyśmy go do Warszawy. Był leczony w Szpitalu Dzieciątka Jezus. I mama pamiętam, poszła, błagała na kolanach profesora Grucę (to był wtedy sława), żeby on obejrzał go i może mu uratował tę nogę. I tak było. Leczył go chyba ze dwa lata. Robił mu różne przeszczepy, bo tam się wdało jakieś dzikie mięso, coś tam. On powiedział, że aby tę nogę uratować, to trzeba zrobić przeszczepy. Najpierw mu dziewiętnaście takich kawałków wyciął z biodra i na tę ranę, ale niestety to zostało odrzucone przez organizm, nie przyjęło się. […] Potem tu wyciął taki kawałek skóry, to było zrolowane. Potem jedno jakoś się przyjęło, jedna strona. Na to nie wiem, jak to zrobił, że to [nałożył] na stopę. Jak się przyjęła ta skóra na jedną połowę, to wtedy tą drugą mu z brzucha przeszczepili na drugą [połowę]. W ten sposób w każdym razie profesor Gruca uratował mu życie. Trwało to chyba dwa lata.

  • Pani mówi już o momencie, kiedy państwo wrócili do Warszawy, a jesteśmy jeszcze koło Włoszczowy. Brat jest w partyzantce, mama jest w ciąży. Kiedy mama rodzi?


Mama urodziła siostrę 6 kwietnia.

  • Urodziła tam, gdzie państwo byli, na wsi?


Nie na wsi, już w Warszawie. Już w Warszawie mama urodziła, bo jak tylko się dowiedziała, że już koniec wojny, to już wszyscy jechali do Warszawy. Bo w tej Zielonce była rodzina, mamy mama była, babcia, i dwie siostry, które też tam były wywiezione z babcią razem do Niemiec. Ale mama tego nie wiedziała, jak byłyśmy w Powstaniu, że one zostały wywiezione do Niemiec.

  • Czyli mama, pani i ranny Tadeusz wróciliście do domu.


Nie, Tadeusz to dopiero później. Później wróciliśmy do tej Zielonki, bo mama szukała tam rodziny, to wtedy dowiedziała się mama, że Tadeusz jest w szpitalu w Łodzi. I wtedy pojechałyśmy z ciocią, żeby go z tego szpitala przewieźć. Mama tu wtedy nawiązała kontakt z profesorem Grucą. I wtedy on się zdecydował, uratował mu tę nogę.

  • Kiedy spotkaliście się z ojcem?


Z ojcem bardzo późno, bo wywieźli go do Frankfurtu. Ojciec tam pracował na kolei, Niemcy go zatrudnili na kolei. Tam dużo Polaków było, między innymi ojciec. Zakwaterowani byli Niemcy w pobliżu dworca, bo to wszystko na dworcu we Frankfurcie się działo. Ojciec był u takiej Niemki zakwaterowany. W dzień pracowali na tej kolei, Niemcy ich zatrudniali. Jak nastąpił koniec wojny, to wypuścili. Polacy to wszyscy już do Polski się wybierali. Ale z tej radości… Na bocznicy stał wagon, gdzie był spirytus skażony. I radość wielka, wyzwolenie, nareszcie koniec wojny, ci wszyscy tam się rzucili ucztować i niestety poumierali. Mój ojciec przeżył. Też pił to, ale ojca uratowała ta Niemka, u której mieszkał. Ojciec mówił, że lała w niego mleko zsiadłe. Poiła go tym, poiła bez przerwy. Jeszcze może inne środki stosowała, żeby uratować życie ojcu. Dlatego ojciec bardzo późno [wrócił]. Mama już liczyła, że ojciec już nie żyje i nie wróci. Już się urodziła siostra. W tym czasie z obozu koncentracyjnego wróciła mojej mamy siostra, która zmarła na gruźlicę. Proszę pani, taki pokój był, gdzie z jednej strony ciocia umierała na gruźlicę, a z drugiej strony na łóżku moja mama rodziła moją siostrę. I już dużo, dużo powracało z Niemiec, a ojca nie było. Mama mówi: „To na pewno ojciec już nie żyje, bo gdyby żył, to by wrócił”. Proszę pani, wrócił bardzo późno i opowiadał, dlaczego tak było, że u tej Niemki, ona go leczyła bardzo długo. Bo potem już jak nawet doszedł [do siebie], to był tak słaby, że nie miał siły na nogach stać. Dopiero jak trochę już się wzmocnił, że się poczuł na siłach, to dopiero przyjechał do nas. Wtedy już byliśmy razem całą rodziną, już był ojciec i brat. Ale jak wrócił, to już potem nic, tylko w tym szpitalu cały czas był, bo od operacji do operacji. No i profesor mówił: „Proszę pani, trzeba go odżywiać, bo jak nie będzie miał morfologii dobrej, to do następnej operacji nie mogę przystąpić”. Więc przede wszystkim odżywiać i czerwone wino. A ojciec już zaczął pracować. Zaczął pracować w swoim zawodzie, czyli już była odbudowa hangarów na Okęciu, hangary. Ojciec się tam zatrudnił, bo był specjalistą. Ale jakie to grosze przecież były, jaka Polska była. Nie było Polski prawie. Grosze zarabiał, a co zarobił, wszystko szło na Tadeusza, żeby odżywiać go i żeby można było te operacje dalej przeprowadzać.

  • Proszę powiedzieć, czy ojciec też brał udział w odbudowie mostów na Wiśle?


Już po wojnie nie. Ojciec po wojnie tylko hangary robił na Okęciu. Bo to też trwało. A potem wiem, że ojciec już, ale to już też nie miał siły, to wiem, że jeszcze robił – też w swoim zawodzie – robił cerkiew na Pradze, robił dzwonnice tam. I robił u Stanisława Kostki na Żoliborzu też dzwonnice, bo proboszcz mówił, żeby to uruchomić. Ale to była bardzo słaba konstrukcja. Tak że jeden dzwon to wiem, że ojciec robił, a ten drugi to już stwierdziła ta firma, że już nie da rady. I teraz jak jest tam u Stanisława Kostki zrobiony ten drugi, to już jest na dole. To już jest księdza Popiełuszki ten dzwon.

  • Pamięta pani, gdzie pracował ojciec, co to była za firma?


Już po wojnie to już nie pamiętam. Pamiętam te przedwojenną, Kwapisz i Syn, ale pierwsza firma, która odbudowywała hangary na Okęciu, [to nie pamiętam].

  • Czy mama szukała jakiegoś zatrudnienia, czy zajmowała się cały czas domem?


Więc mama cały czas nie [pracowała]. Mama dopiero późno, późno, chyba z rok pracowała. Tak to nie pracowała, bo jak się urodziła moja siostra, to już nie było możliwości. A ja też nie mogłam się uczyć, tylko musiałam iść do pracy, tak że nawet gimnazjum nie skończyłam. Tam chyba dwie klasy czy coś [chodziłam] i zaczęłam pracować. Wtedy dwa lata pracowałam w urzędzie skarbowym na Poznańskiej, a potem przyszedł dyrektor z ministerstwa i ściągnął mnie do ministerstwa. W ministerstwie przepracowałam czterdzieści lat.

  • W jakim ministerstwie?


Ministerstwie Rolnictwa i Reform Rolnych, jak się wtedy nazywało (teraz to ciągle zmieniają), na Żurawiej. Żeby dostać te mieszkanie, to byłam, że tak powiem, wykorzystywana. Urodziłam bliźniaczki. Dlatego mówię, jak teraz kobiety mają luksusowe życie. Na bliźniaczki ja dostałam urlop tylko jak na jedno dziecko, bo takie były przepisy prawne. Jeszcze nim wyszłam za mąż, to ciągle dyrektor mówił: „Musi pani zostać, musi pani zostać”. Po godzinach ciągle zostawałam i ciągle pod telefonem. „Bo ja matki z dziećmi nie zostawię, a pani najwyżej na randkę nie pójdziesz”. I tak siedziałam. Mama mówi: „Jeszcze łóżko weźmiesz i już w ogóle się tam przeprowadzisz”. Ale potem jak wyszłam za mąż, proszę pani…
Ale jeszcze dokończę z Tadeuszem, jego koniec życia. On na naukę to już też nie miał dużo czasu, tylko też poszedł do pracy. Do końca pracował w firmie Polimex, na Czackiego. Potem okazało się, że on ma gruźlicę płuc. I był w Otwocku. Ciągle do Otwocka wracał na leczenie. W końcu w Otwocku zmarł. Ale proszę pani, jak zmarł. Całe życie taką tragedię miał. To była akurat Solidarność, w 1982 roku. Jak ja go z Otwocka już po śmierci przewoziłam na Wólkę, to musiałam mieć przepustkę, bo już wszystkie samochody – stan wojenny, znowu stan wojenny. Jak go wiozłam, to musiałam mieć przepustkę, że wiozę go na pogrzeb. To mnie zatrzymywali jeszcze ci ubowcy i sprawdzali, czy faktycznie w trumnie jest ciało. Jest pochowany na Wólce, tak to jego życie się zakończyło.
A nasze życie, no to tak jak mówię, potem wyszłam za mąż. Znowu dwoje dzieci się urodziło. Mąż wrócił z wojska, zresztą też z gruźlicą. Moi rodzice wtedy już jak wrócili, to właśnie ci przyjaciele, ten Major, który nam na Hożej załatwił te mieszkanie, to tu znowu załatwił rodzicom, jak wróciliśmy. Bo już w Zielonce nie było ani babci, ani tego, bo dopiero [później] mama się dowiedziała, że zostały wywiezione w Warszawie w czasie łapanki, babcia i dwie siostry mojej mamy. Obie były u bauera i tam pracowały do wyzwolenia. Dopiero po wyzwoleniu wróciły. A jedną z nich Niemcy zatrudnili potem w fabryce amunicji, tą starszą. Ona w tej fabryce amunicji poznała [mężczyznę]. We Francji on pracował w kopalni. On był wywieziony przez Niemców z Francji i był też w tej fabryce amunicji. Tam się poznali i pobrali się potem. Ale ona wyjechała do Wałbrzycha, bo on tam w kopalni pracował, i tam mieszkali już do końca. Teraz obydwoje nie żyją. A my, wie pani, no to ojciec jako pierwszy zmarł.

  • Gdzie państwo ostatecznie zamieszkali?


Mieszkaliśmy w alei Wojska Polskiego, tutaj, właściwie prawie od wyzwolenia. Bo tam w tej Zielonce to krótko byliśmy. Tam ta ciocia zmarła, co wróciła z obozu. Ojciec już też tam nas znalazł. Potem znowu nawiązali kontakt z tymi Majorami, z przyjaciółmi, którzy załatwili nam te mieszkanie w alei Wojska Polskiego. To były tak zwane bloki oficerskie, bo tam były budynki wybudowane dla pracowników cytadeli. Tam on nam załatwił mieszkanie. Tam mieszkaliśmy, pokój z kuchnią, z używalnością kuchni. Wie pani, jak to było – do łazienki kolejki i w ogóle ludzie różni.

Warszawa, 29 września 2023 roku
Rozmowę prowadziła Anna Sztyk

Renata Karaszewska Stopień: cywil Dzielnica: Śródmieście Południowe

Zobacz także

Nasz newsletter