Stanisław Grzeliński „Rybka”

Archiwum Historii Mówionej

Nazywam się Stanisław Grzeliński.

  • Kiedy się pan urodził?

Urodziłem się 8 maja 1924 roku w Warszawie.

  • Jaki pan miał pseudonim powstańczy i w jakim pan był oddziale?

Pseudonim miałem „Rybka”. Byłem w Zgrupowaniu „Kryska”.

  • Proszę opowiedzieć, co pan robił przed 1 września. Z jakiej pan rodziny pochodził? Gdzie pan mieszkał?

Mieszkałem we Włochach koło Warszawy na Krasińskiego 2. To był domek jednorodzinny. Tam mieszkałem od 1928 roku.

  • I we Włochach pan chodził do szkoły?

Tam we Włochach chodziłem do szkoły i tam we Włochach cały czas mieszkałem do wybuchu wojny. Całą okupację też mieszkałem właśnie we Włochach.

  • Jak pan pamięta 1 września 1939 roku, czyli moment wybuchu II wojny światowej?

Pamiętam właśnie, jak pokazały się samoloty i tego, to mówią: „Ćwiczenia, jakieś ćwiczenia są, tego”. Nie było. Dopiero później patrzeć, jak gruchnęła bomba niedaleko, to dopiero się zorientowali ludzie, że to jest wojna.

  • Jak wyglądało pana życie i życie pana rodziny w tych kilku latach przed Powstaniem?

Przed Powstaniem to ja chodziłem do szkoły. Miałem jeszcze siostrę i dwóch braci, znaczy się nas było czworo razem. Ja byłem najstarszy.

  • Czym zajmowali się pana rodzice?

Ojciec pracował. Znaczy się pracował do wybuchu wojny, bo wzięli go do wojska. Ojciec był w Modlinie, był jako saper. Później, jak już się wycofywali – ojciec opowiadał, jak wrócił – więc się wycofywali, gdzieś tam mieli do Rumunii [iść] czy gdzieś, no i tam Rosjanie wyskoczyli i znów zaatakowali tych naszych. I jakoś tam ojcu się udało spotkać kogoś i go ubrali, znaczy mundur kolejowy założył i cały czas szedł w stronę Warszawy. Okrążył, bo Warszawa jeszcze [walczyła], to on krążył cały czas i wrócił do domu jako kolejarz. No, jeszcze początkowo Niemcy tak nie tego... Patrzyli, że kolejarz, no to idzie po torach, znaczy się…

  • A mama zajmowała się domem?

Tak, mama w domu.

  • W jaki sposób zetknął się pan z konspiracją?

No, z konspiracją zetknęłam się przez kolegów. Któryś z kolegów zaczął mnie tam wypytywać, jak, co. On widocznie już należał, no i to było takie zaangażowanie. No i ja mówię: „Tak. To by się tego...”. I wtedy okazało się, że po tych wszystkich rozmowach przyszedł i wprowadził mnie do tego. Tadeusz Dobrzański.

  • To była grupa we Włochach czy już w Warszawie?

Później się dowiedziałem, że to było jak gdyby... że to coś miało być... Trudno mnie to teraz powiedzieć, bo to później się wszystko zmieniło w czasie [okupacji]. Bo w początkowym okresie... Bo to był czterdziesty drugi rok, w lipcu gdzieś, jak to [się zaczęło]. To były spotkania po różnych [mieszkaniach], bo przeważnie ci podchorążowie... Bo to była taka szkoła podchorążych i u tych podchorąży się spotykaliśmy tam po kilku, różnie. Kiedyś nawet tu u mnie było też takie spotkanie w ogrodzie, bo to był domek jednorodzinny i ogród, no to tam, żeby nie było poruty, to to... Matka mówiła: „Co to jest? Co to są za tego...”. Ja mówię: „A, to my klub organizujemy. W piłkę będziemy grali”. – „A, no to dobrze”. Tak że różne spotkania. Pamiętam, że zaprzysiężenie później już po tym wszystkim... Przed tym to było zaprzysiężenie, to zebrała się większa część plutonu naszego i to było na Pradze, na Brzeskiej, w szkole handlowej.

  • I to było w czterdziestym drugim czy później?

Później. To było później trochę. Już nie pamiętam, czy w trzecim.

  • Ale czy pierwszy kontakt z konspiracją miał pan we Włochach, w miejscu, gdzie pan pracował, czy gdzie indziej?

Znaczy się miałem kolegów i [dokładnie] nie pamiętam... To było [tak], że ja we Włochach byłem ministrantem od dzieciaka, od małego, do końca prawie, do Powstania. I któryś właśnie z tych ministrantów to mnie tak podgadał, no i później się okazało, że jeden drugiego przedstawiał i później się [trafiało do konspiracji]. Bo to nie tak od razu, że człowiek by chciał, to już poszedł, tylko go sprawdzali. No i tak coraz jeden mnie się wypytywał, a [potem] drugi. Później jak się okazało, że jest już wszystko w porządku, no to było, że: „Kto cię wprowadzał?”. No to wprowadził mnie Tadeusz Dobrzański. Znałem jego siostrę też. On był w konspiracji już przede mną i tam mnie właśnie wprowadził do tego. A później... Na początku to było inaczej, bo to było jakoś, jeszcze zanim się przekształciło to w Armię Krajową, to było, że to... Nazwa jakoś, przypomnę sobie, to było takie „Ostoja” i tam jeszcze coś. No i żeśmy mieli takie różne tam spotkania. Nauka, niby o broni, po dwóch po czterech, w różnych miejscach prowadzili właśnie ci po tej podchorążówce. I tak się to dociągało później aż do…
W lipcu czterdziestego czwartego to już było powiadomienie takie, żeby być w domu, nie odchodzić, nigdzie nie wyjeżdżać, tylko być w pobliżu, bo może być jakieś wezwanie. To już żeśmy wiedzieli, że się szykuje.

  • Ale wtedy mieszkał pan jeszcze we Włochach?

Tak, tak, cały czas byłem we Włochach. Tak, cały czas mieszkałem we Włochach.

  • I został pan zawiadomiony o godzinie „W”?

Zostałem zawiadomiony już wcześniej, bo bodajże 30 lipca już musieliśmy się stawić. Część miała się stawić na Nowy Świat 16, a cześć, tak jak moja drużyna, to miała być na Solec 39.

  • Czy pamięta pan pseudonimy, nazwiska kolegów z tej drużyny?

Tak, pamiętam.

  • Może pan nam przypomnieć?

Znaczy się z drużyny to jest… Nazwiska, nazwiska to specjalnie…

  • Pseudonimy.

No to było... Był Frąckiewicz Janusz pseudonim „Wicher”, później był nieznany, „Mewa”, ten, co tutaj... był „Karlus” (pseudonim), Wacek Wagner „Furman”. Później jeszcze z Włoch tam był taki i on zginął, proszę pana, to był Bronisław Lewandowski pseudonim „Brunet”.

  • Czy w tym plutonie były też kobiety?

W plutonie nie, w plutonie nie było. Sanitariuszki były. W plutonie to były sanitariuszki. Była ta „Lilka”, co tam jest na zdjęciu, była... taka była z Włoch też. Ojciec ich miał skład z węglem czy z czymś jeszcze, jakiś budowlany. Nie pamiętam jej nazwiska, nie pamiętam. „Krystyna” bodajże czy jakoś. Nie wiem, jaki miała pseudonim. No i była jeszcze tam z nami taka, co gotowała, znaczy się i pomagała. Była Genowefa Ćwięk, pseudonim „Gienia”.

  • A jak byliście państwo uzbrojeni? Mieliście broń 1 sierpnia?

Mieliśmy. Znaczy się była broń. Znaczy był jeden karabin, taki bergman czy coś, taki maszynowy. To „Rudy” właśnie... Bo pierwszego dnia mieliśmy uderzyć na most. No ale to właśnie…

  • Na który most?

Na most Poniatowskiego, tak, z tej strony. Wypad był z Solec 24. Ten budynek stoi do dzisiaj. Tam była dawna rzeźnia czy coś takiego. No i właśnie stamtąd. Bo jak wtedy, co z tą benzyną mnie chapnęli, to już później, to myśmy tam już doszli i stamtąd właśnie za jakiś czas, już nawet przed samą piątą, już się zaczęło. Bo ten z góry jakiegoś lotnika niemieckiego zastrzelił. Jeszcze mieliśmy karabin i granaty, i amunicję. Uzbrojenie było słabe. Ale później dopiero, za kilka dni, to było tak, że tam był taki „Wilk” pseudonim (zapomniałem nazwisko, pamiętałem, w domu mam gdzieś to zapisane), on powiedział, gdzie zakopali w trzydziestym dziewiątym roku broń. No i tam żeśmy poszli,wykopało się i tam było trochę. Nawet ja stamtąd miałem później taki karabin francuski, bo były dwa francuskie karabiny. I jeden już byłem uzbrojony w ten francuski karabin. I amunicja była. Amunicję to trzeba było suszyć, bo też nie zawsze wypaliło.

  • Ale amunicja była też zakopana, tak?

Zakopana, tak zakopana. Był trochę granatów, było trochę tych karabinów innych, między nimi dwa francuskie. To wziąłem, bo to były takie krótkie, do kawalerii, kawaleryjskie podobnoż.

  • Wspomniał pan o historii z benzyną. Czy mógłby pan dokładnie to opisać?

Mogę. Mieliśmy przenosić, bo część broni, część tych różnych rzeczy była zmagazynowana właśnie na Nowym Świecie pod 16. Było dwóch braci, podchorąży Imroth i tam jeszcze inny. Imroth, znaczy nazwisko Imroth, a [pseudonim] był „Ala” i [„Rota”]. [...] I myśmy stamtąd wzięli benzynę. Po dwóch szło. No i ja właśnie z tym Kaczanowskim „Kaczką”. No i tutaj nas na Górnośląskiej bodajże, tak bliżej już Rozbrat jakoś, patrzeć – Niemcy skądciś są. Tam chyba [szli], gdzie stacjonowali czy coś, bo dwóch takich oficerów. No i spojrzeli się, a ten mówi: „O rany”. Ale żeśmy mówili: „Już idziemy śmiało, bo – mówi – jakby stanąć i uciekać, no to niedobrze”. Idziemy śmiało na nich. On znał trochę niemiecki, ten „Kaczka”. No i zatrzymali nas, [pytają], gdzie idziemy. No idziemy do tego. Mówi: „Co tu jest?”. Zobaczyli butelki. „Ano, wódka”. Pokazał, że do picia. Stał taki tam zwykły żołnierz przy samochodzie blisko i ten oficer mówi, żeby on sprawdził, co to jest. No i ten mu mówi, tłumaczy mu tam trochę po niemiecku, trochę tak, że: „To jest – mówi – do picia, wódka. Kolega ma tam imieniny – mówi – idziemy do niego” – tłumaczy mu. A on mówi: „No to wypij”. I do mnie mówi: „Też wypij”. No to ja wziąłem, odkręciłem ze strachu. Mówię: „Nie dam rady wszystkiego wypić”. Bo to było [pół litra]. Ale łyknąłem ze dwa razy, przełknąłem. I ten Niemiec mówi tak: „Dosyć, bo będę pijany”. No ja mówię: „Coś tu nie gra”. No i mówi, żebyśmy poszli. No to on wziął... Jeszcze upadł korek na ziemię, to podniósł, jeszcze zakorkował tę butelkę. Ja swoją wzięłem, też zakorkowałem, no i idziemy. Mówię: „Czy nas zastrzeli, czy jak, choroba jasna?”. Ale jakoś nie. No a tam już dali cynk, odwrotnie poszli i powiedzieli, że nas zatrzymali. Oni się tam martwili, ale patrzeć, przyszliśmy. No to dawali nam coś tam do płukania, ten ze służby sanitarnej kombinował jakieś różne te [środki], żeby to... Bo to taki niesmak, to przez dwa tygodnie to czułem benzynę. Ale później sobie tak myślałem, czy to czasem ten Niemiec... Mówię: „Żeby on... Przy tym samochodzie to chyba musiał być jakiś kierowca czy coś. Ale – mówię – niemożliwe, żeby on się na tym nie poznał”. Podejrzewałem, że może go sumienie ruszyło i nas puścił. Powiedział tamtym, że to wódka. Ale czy to prawda, na tyle to nie wiem. Tak że to było takie przeżycie pierwszego dnia. Myśleliśmy, że jeszcze nie zaczęło się Powstanie, a już będzie po nas.

  • A później jak wyglądał pana kontakt z Niemcami?

Później to były takie różne tam. No, wie pan, jak się tam różnie.... Pamiętam, żeśmy poszli odnieść rannego do ZUS-u aż tam, kawał. Tam żeśmy poszli i tam później nam ktoś powiedział, że gdzieś tam z tego dachu ktoś strzela, że tam jakiś jest Niemiec czy folksdojcz może, bo tam była taka dzielnica, tam dużo Niemców mieszkało. No i wtedy był z nami ten „Mewa” właśnie i „Ułan” taki był też, „Ułan” [to] pseudonim. I właśnie ta sanitariuszka „Lilka”. No i żeśmy poszli i tam ktoś nam mówi, że w tym budynku na piętrze on tam się gdzieś ukrywa. Żeśmy tam poszli, no ale nie było nikogo. Ale otworzył nam dozorca drzwi, żeśmy weszli tam, mówi: „Nie, on pewno uciekł już”. Ale w szafie było umundurowanie niemieckie, taki podobny kolor jak to lotniczego czy coś. Kabura, pas, kabura bez pistoletu. I dostaliśmy taki pomysł, ja mówię: „Wezmę”. Wzięłem się w to ubrałem, idziemy z powrotem z nimi, a tu krzyczą. Mówią: „Gdzie go prowadzicie, takiego, nie takiego. Zastrzelić go od razu tu”. Później jeszcze burę dostałem od… Z tym że to było nie bardzo [rozsądne], mógł ktoś nerwowo nie wytrzymać i zastrzelić mnie. No i później tak zostałem w tych ciuchach niemieckich. Miałem jeszcze koszulkę później ze spadochronu, co uszyli, jak te zrzuty były.
Wtedy już trochę się poprawiło, bo mieliśmy już w swoim plutonie piata. Właśnie ten „Ułan” był celowniczym do tego piata. I już było trochę naboi, trochę granatów takich lepszych. Bo tak to były tak zwane sidolówki produkcji [powstańczej], takie, że to szumu, huku narobiło, a mało co, żeby kogoś poraniło za dużo. Były takie w różnych miejscach. Później już tu robiło się coraz gorzej, bo... Jeszcze później przyszli ze Śródmieścia, „Radosław” przyszedł ze swoimi, to oni już mieli uzbrojenie lepsze, bo przyszli stamtąd, poginęło ich dużo, to każdy zabierał tę broń i już miał. Niektórzy nawet przyszli, to mieli po dwa. To żeśmy się trochę [dozbroili], to już więcej było. No i wtedy „Radosław” objął dowództwo nad całością, bo był starszy stopniem. Tak że już „Kryska” był zastępcą.
Były różne takie, prawda. A to trzeba było lecieć do portu, tam pomóc wołali, to znów żeśmy tam musieli iść, bo ten piat dużo dawał pomocy. No i tak coraz to było ciężej, bo coraz to się kurczyło to wszystko, [to znaczy obszar w polskich rękach]. No i pamiętam, że już też było tak... Początkowo to kombinowali, żeby jakoś się nie dawać. No ale później coraz to było gorzej, bo już i z jedzeniem, i z tym wszystkim było krucho. No i pamiętam, że gdzieś tak koło 17 września to już był duży napór. A jeszcze przed tym, jak przyszły czołgi właśnie i wtedy co był ranny dowódca naszego plutonu Franek Muszyński, no to wziął mnie i mówi: „Lecimy po granaty”. To trzeba było [przebiec] na drugą stronę. Wychylił się z bramy i od razu, patrzę, już upadł. W okularach był, to się szkło tylko posypało. Mówi: „Nic nie widzę”. Wciągnąłem go z powrotem do bramy. Ale jakoś później tam któryś rzucił jakimś granatem, gdzieś ten czołg się zakręcił, bo mu gąsienicę na tym rozerwało, i jakoś się zatrzymali ci Niemcy. Później ściągnęli ten czołg, też zabrali jakoś w nocy. Objął wtedy dowództwo po nim, po tym Franku, objął podporucznik „Surma”, pseudonim „Surma”.
No i później to było takie różne te [zdarzenia], że już było coraz to ciężej. Bo zaczęli bombardować, prawda. Już ten kościół cały Niemcy rozwalili i w tym czasie jeszcze od strony [Domu] Harcerza nacierali. To było gdzieś około 17 września. Pamiętam, że też ktoś krzyknął, mówi: „Gdzie wy jesteście? Na parterze są Niemcy, a wy...”. A myśmy byli na piętrze. No ale jakoś tam, patrzę. przelecieliśmy. No i pamiętam tylko, że była stajnia… Nie wiem, to była stajnia i tam jeszcze kobieta była z córką. Może ta córka miała z osiem, dziewięć lat. Rozpłakana, tam w tej stajni siedziała. Jak ja tam dopadłem do tej stajni, jeszcze taka kupa była wywalona tego, tej słomy i tam, co koń łaził, taka tego. Zdążyłem tylko [skoczyć] za tę kupę i z tego właśnie [budynku], co Niemcy byli, zaczęli strzelać. No i tam mnie ranili, tam zostałem ranny. Wtedy mówią, jak tu mnie wziąć. Pamiętam, stała jeszcze tam z boku dorożka i tę dorożkę pchnęli chłopaki tam jakoż i zdążyliśmy, że stamtąd mnie wzięli i zabrali. Stamtąd mnie zabrali i przetransportowali na „Blaszankę”.
Na „Blaszance” już nie było… Jakoś też bombę rzucili, to się wszystko pozapadało, więc przenieśli mnie z powrotem na Zagórną. Jest ten budynek, do dzisiaj stoi właśnie na Zagórnej. Tam w piwnicach gdzieś, w suterynach był szpital. I w tym szpitalu, patrzeć, to leżeli nieżywi, a po dwóch na łóżku. Jeszcze mi mówią... To mnie położyli, patrzę – tamten się nie rusza w ogóle. „A, to go zaraz wezmą – mówi – bo on już nie żyje”. Jeszcze jak tam się dostałem, to już Niemcy tam gdzieś byli blisko i przyleciała siostra i ściągnęła mi te ciuchy niemieckie, buty i wszystko gdzieś tam w luft ładowała, gdzieś tam wpychała to wszystko. No i zostałem... Jak mnie to wzięła, to nawet nie miałem slipków żadnych, bo to wszystko zabrała z tymi [niemieckimi ubraniami]. No i koszulkę wtedy miałem, takie szyli z tych spadochronów, taka koszulka ze spadochronu. No i mówię: „Jak tu…”. I już Niemcy prawie są, już słychać ich tam, że tego.

Przyszli Niemcy i lekarz im tłumaczy, że to wszystko są cywile, tego, ranni, tu z wypadków, z bomb, z tego. Chodzą, patrzą, niuchają. I pamiętam, jeszcze taki Niemiec papierosy rzucił na łóżko, koło mnie tam. A drugi przyszedł, wziął to, podeptał nogami i tamtemu pogroził. No i później mówią tak: „Kto może chodzić, to wychodzi, a kto nie to, go tutaj się tego...”. Najsampierw wszystkich wzięli na górę, wywalili. Wszystko na samej górze tego budynku. Bo już tam zza Wisły walili pociskami ruskie. No i później znów nas na dół. No i Niemcy: „Kto może chodzić…”. Kogo tam trzeba było, to pamiętam, jeszcze te siostry, co mogły, to tych rannych takich brali na [nosze]. Ja miałem nogę przestrzeloną, to czymś tam miałem to sczepione, zabandażowane, ale mówię: „Jak iść?”. No to wziąłem się owinąłem kocem i w tym kocu tak szedłem. Zaprowadzili nas górą tutaj do tego i później koło placu Unii, no i Rakowiecką cały ten konwój szedł. Właśnie ludzi tam jeszcze z drugiej strony, tu od strony Mokotowa, z tamtej strony, dołączyli, jeszcze jacyś tam ludzie cywile, wszystko z tobołami i z tym tamtym... I tak nas [prowadzili]. Na polu Mokotowskim zrobili odpoczynek. Jeszcze dołączył taki z SS, [który] tam stał na Rakowieckiej. [Zobaczył] taką starszą kobietę i mówi, żeby sobie odpoczęła, tego. Ona tak te tobołki miała, on mówi: „Połóż”, żeby sobie poleżała. Położyła się, wziął pistolet i ją zastrzelił. Ręce otrzepał i wrócił się. Wcale on nie szedł, tylko tak sobie dla przyjemności widocznie. A ci Niemcy drudzy trochę nie bardzo byli zadowoleni widocznie, bo... Nie wiem, może jacyś byli z Wermachtu. No i nas zaprowadzili na plac Narutowicza. Na placu Narutowicza znów odpoczynek i stamtąd później do Zachodniego na piechotę, znów w dalszym ciągu. Pociąg przyszedł no i tak. Mógłbym może... We Włochach to nie, bo było za bardzo, ale w Ursusie to mógłbym nawet może i uciec. Żebym miał ubranie jakieś może, to bym uciekł, ale mówią: „To wszystko jest i tak do Pruszkowa. A później z Pruszkowa to będą tam wypuszczać”, to, tamto. Człowiek taki był... Nic nie wiadomo.
No i do tego Pruszkowa się właśnie dostałem. Jeszcze pamiętam, już przed tym jak się wchodziło, to stali ludzie z chlebem, z tym, z tamtym, to złapałam kawałek tego chleba, bo wtedy już ze trzy dni nic nie jadło się. No i w tym Pruszkowie później tu, gdzie ranni. No to ranni, no to tam poszedłem, gdzie ci ranni. To już taka szarówka się robiła, maty takie leżały. Tam patrzę, leżą niektórzy na tych matach. No ale rano patrzę, kurczę, tu są takie dziewczyny, i to, i tamto, a tu człowiek jest w tym kocu tylko. Nie mam nic. Ale później się okazało, że te, co to RG... Jak tam się nazywała taka pomoc?

  • RGO.

To patrzę, poznałem taką babkę z Włoch. Oni mieli piekarnię. Mieli piekarnię i ona tam właśnie urzędowała (zapomniałem skrót). I był jeszcze [z rodziny], co znałem, syn. Bo jak myśmy tu mieszkali, to naprzeciwko było takie pole i był badylarz duży. On miał tam sporo ziemi, Kosiński taki. To patrzę, tego chłopaka znałem, bo często widziałem i na tym polu czasami. I on był tam też z tą kobietą. Jak zobaczyłem, to mówię: „Wie pani, ja panią znam, bo ja jestem z Włoch”. Powiedziałem, jak się nazywam, i mówię: „Prosiłbym, żeby pani matkę moją poinformowała, że ja żyję”. Ona mówi: „Dobrze”. Ale mówię: „Wie pani, nie mam nic na sobie. Tak to wyszło”. – „A, to zaraz coś skombinujemy”. I przyniosła mi znów spodnie lotnicze, niemieckie. Ja mówię: „Znów, kurczę...”. No i tak założyłem te spodnie. Później jeszcze mi przyniosła frak z tymi „ogonami”, te „ogony” obciąłem i miałem taką kurtkę, to już lepiej człowiek wyglądał, bo jakoś. I dała znać matce. Ale jeszcze się dowiedziała, przyleciała do mnie siostra tego, co zginął. On tam zginął zaraz chyba drugiego czy trzeciego dnia Powstania, z Włoch, taki Lewandowski, „Brunet” pseudonim. Jego siostra przyleciała i mówi tak: „Słuchaj – mówi – podobno… A co jest z nim?” Ja mówię: „Wiesz co, jest ranny, jest w szpitalu”. Nie mówiłem już jej, że nie żyje. Mówię: „Jest w szpitalu, to wiesz, nie wiem, jak tam... Był szpitalu” – mówię. No dobrze. A matka już nie zdążyła. Jak już przyszła matka, podobnoż, bo mnie mówiła później, to już mnie wywieźli, zabrali mnie. Ludzie się dopytywali: „Gdzie?”. – „A do Krakowa albo gdzieś, albo tu…”
No i się jechało, jechało, jechało. No i później patrzeć, tam gdzieś widocznie jakoś [kolejarz] po tym, jak usłyszał, że Niemcy gadali, że nie chcą tam gdzieś przyjąć w ogóle tego transportu, [to] znów gdzieś nas wozili, wozili i okazuje się, że [dowieźli] do Stutthofu, Stutthof. Tam wtedy właśnie znalazł się Niemiec taki, że chciał trochę [ludzi] do roboty zaraz, tego. Tamci już byli wykończeni w tym obozie, a tu świeży ludzie, to więcej mają [siły]. I ten właśnie „Kaczka” znów mówi: „Czekaj, to ja…” Do tego Niemca mówi, że my to właśnie tu chcemy. No to dobra. Tam jakieś worki miał... Odprowadził nas kawał, jakieś worki żeśmy tam ładowali na taki ten. Później mówi, że nas odprowadzi z powrotem, my mówimy: „Trafimy z powrotem”. Jakoś go tam zachachmęcił, no i żeśmy już tam nie szli, tylko w drugą stronę. Mówimy: „Może spotkamy kogoś, może ktoś nam coś powie”. Tak to szło wszystko, że żeśmy kawał uszli tak wzdłuż torów, dla niepoznaki. No i zatrzymał nas policjant niemiecki, [pytał], gdzie my idziemy. No ten mówi do niego, po niemiecku znał, mówi tak: „Jechaliśmy na roboty i wyskoczyliśmy za potrzebą z pociągu i uciekł nam pociąg. Jeszcze [został tam] cały majdan, co mieliśmy tam wszystkie swoje rzeczy. I teraz jak my to znajdziem”. Tłumaczył nam: „No to idźta tam dalej”. Znowu żeśmy tam coś uszli i trafiliśmy znów jakiegoś. No ale tamten był już taki trochę lepszy, bo nas zaprowadził na miejsce. Zaprowadził nas do jakiegoś takiego biura i mówi: „Oni na roboty tu jechali i szli, bo pociąg im uciekł”. No to uwierzyli, mówią: „No tak...”.
No to nas przesłali znów gdzieś tam. Pamiętam, tam były takie baraki, tam było dużo Włochów, najwięcej Włochów właśnie, trochę było Francuzów i trochę Polaków i nas jeszcze do tego dołączyli. Później jeszcze się tam znalazł też od nas z Powstania chłopak. Nie wiem, jakim cudem, bo widocznie jakoś... Nie wiem, on tłumaczył, że gdzieś tam jakoś uciekł i też go gdzieś tam dorwali. I tam wtedy nas zaprowadzili. Tam był taki niby obóz, taki nie za wielki, i tam żeśmy siedzieli, bo ja wiem, może z tydzień czy dwa. Nic się nie robiło. Później się okazało, że to podobnoż był taki pokazowy [obóz], że jak ktoś [sprawdza], że jak tu dobrze mają.
No i po dwóch tygodniach nas przesłali... To znów był taki [obóz], znów Włochów najwięcej było i już Polacy też byli. Pamiętam adres, bo można było nawet list napisać. To było bodajże Friedrichstrasse, coś taka nazwa. Nie pamiętam, gdzieś to... No i z tych baraków to właśnie nas zawieźli. Była taka bombardowana rafineria czy coś takiego, bo najwięcej było naftaliny. Stary smród straszny z tej naftaliny, bo to się paliło, to szkło, wszystko potopione było tam. Przed tym jeszcze zanim nas tam wprowadzili, to ustawili cały szereg tych ludzi, przyszedł ten tłumacz niemiecki i wyczytywał: „Ślusarze”, żeby wystąpili. No to między innymi ja też wyszedłem. „Kierowcy” – powychodzili. „Szklarze”, tam inni, tego, powychodzili. I potem się okazuje, kierowcy – każdy dostał taczkę. Nas wzięli do… Tych szklarzy to tam, gdzie to potopione wszystko było, całe tam... A nas... Prawie że najgorzej trafiłem, bo w takiej mazi było wszystko potopione i wydostawali stamtąd, wydostawali to dźwigami i trzeba było to brać, nosić, podstawiać wszystko, żeby to było jakoś tak, żeby to mogli zaczepić. I hak się ułamał. Jakoś się ten hak ułamał tam od czegoś. Jak się ten hak ułamał... A ja byłem najbliżej tego i ten tłumacz krzyczy, żebym wziął ten hak i przyszedł tam. I przyszedłem z tym, taki hak był metalowy. Przyszedł i tłumaczy, że tam taka była buda, taka zwykła, z dech zbita i mówi, że tam są spawacze i tam są tego, i oni mi to zrobią, tylko natychmiast, szybko, biegiem z powrotem, bo jak nie to… No to ja z tym poleciałem tam do nich i mówię, że to szybko trzeba, schnell. „Ech – mówią – to jak ci się śpieszy...”, to pokazują mi na spawarkę. A ja się znałem na tym trochę, bo przecież jak pracowałem trochę, ojciec mnie wziął do tego, to już trochę... A jeszcze ojciec miał przedtem warsztat prywatny, no to trochę się już znałem. To ten Niemiec mi podaje ten palnik, żebym sobie robił, a ja mówię; „Zaraz, chwileczkę. To jest za mały”. To oni spojrzeli – za mały, to [niech] ja odkręcę. Dali klucz mi szybko (młode takie Niemcy, może mieli po czterdzieści lat, cyk, odkręcam, oni się przyglądają, patrzą, co ja będę robił. I drugi podleciał szybko mnie zapala zapalarką. Zapalił, ja to kładę na ten, przystawiam no i tego. No, zabrali mi ten palnik, wszystko, pospawali to, umoczyli w wodzie, żeby to było zimne. Na drucie uwiązali, bo to jeszcze było ciepłe, i puścili mnie z powrotem, żebym zaniósł. No i ja to przyniosłem. Za chwilę patrzę, z tej budy przyszedł ten Niemiec i tam coś z tym [tłumaczem] rozmawia. Rozmawia ten Niemiec, tłumacz mnie woła. „Ciecieliński – i mnie tłumaczy – będzieta tu pracowali z nim, tu będziecie. Jak tego to…” No i poszedłem. [To było] jednego dnia, na drugi dzień [poszedłem], mówię: „Co ja tu będę robił?”. – „A, tu – mówi – posiedzisz, posprzątasz, przypilnujesz i tak dalej”. Przyniósł mi kanapkę, położył na oknie i pokazuje, żeby [jeść]. No to wziąłem. No i tak z tymi Niemcami prawie że do końca przesiedziałem. Jeszcze później oni już mówią tak; „Iwan, Iwan – mówi – już blisko Iwan. Hitler nicht gut. Nicht gut Hitler”. No, ja mówię: „To jakieś takie możliwe Niemcy”.
Później spotkałem faceta, on mówił, że mnie skądś zna, z Powstania jakiś był. Ja go też tak [kojarzyłem], ale nie mogę do dzisiaj sobie skapować, kto to był. No i mówi: „Ty tam z tymi Niemcami, widzę, dobrze tam jakoś się masz. Wiesz co, ja mam kartki na chleb, tylko to są podrabiane – mówi – bo to zrzuty”. Zrzucali podobno Amerykanie. „Tak to jest – mówi – strach, żeby tego, bo to patrzą, ale na Niemca [nie będą patrzeć]. Niemiec to sobie da radę”. Ja mówię: „No dobra, spróbuję”. I tym Niemcom mówię, że tu mam. „A skąd masz?” A ja mówię: „Jak jechałem do tego, to pomogłem tam Niemce. Chciała mnie dać pieniądze na chleb, daje mi pięćdziesiąt kopiejek, nie kopiejek, a pięćdziesiąt fenigów mnie daje, to ja mówię: »A co ja za to kupię – mówi. Chleb to kosztuje dwanaście marek«. – »Aaa – mówi – to...«”. No tak. Ale później się trochę skapowali. Mówię: „To już teraz trudno. Nie wiem, ktoś mnie dał, żebym rozdał, a komu ja tu rozdam. Wy jesteście tu tego...”. No i oni byli zadowoleni, że tu mają coś. No i tak.
Później jak bombardowania były, to te zapalające bomby, takie nieduże, to się paliło, metal się topił od tego, no to Niemcy wypłoszeni byli, to też przychodzili tam właśnie do tego... W nocy czasem przyleciał Niemiec i prosił, żeby mu pomagać coś tam wynieść albo z mieszkania. Tak że już nas tak nie pilnowali mocno. Później już sami musieliśmy jeździć tam. To były chyba ze trzy czy cztery stacje, pamiętam, pociągiem. Kiedyś jak zbombardowali, to mówimy nie pojedziemy, bo nie ma tego... A na drugi dzień już pociąg szedł. Mieli taki [pojazd], kładł szyny przed sobą i jechał.

  • To już był czterdziesty piąty rok, tak?

To już był czterdziesty piąty rok. Tam byłem bodajże z osiem miesięcy i wróciłem do domu. Już 8 maja byłem w domu, akurat na swoje imieniny.

  • Wróćmy jeszcze na chwilę do okresu Powstania. Czy w czasie Powstania miał pan jakiś kontakt z ludnością cywilną? Jak ludność cywilna reagowała na Powstańców?

Początkowo to dobrze reagowała, pomagali i tak dalej. No, wszystko było inaczej. Pamiętam, jeszcze żeśmy kiedyś któregoś, nie wiem, trzeciego czy czwartego, przepłynęliśmy na taką wyspę na Wiśle. Bo ktoś tam mówił, że coś tam jest, to może jakoś tego. Ale tam nic nie było. Jak żeśmy wracali z powrotem, to ludzie myśleli, że to już przychodzi pomoc z Pragi. Wszystko było też takie zadowolone... Pod koniec to różnie bywało. Teraz może więcej na ten temat mówią, że to było tak, że to było niedobre, że to było tego. Ale początkowo to nikt nie mówił, że było źle.

  • Czy miał pan kontakt z rodziną?

Z rodzicami w czasie Powstania nie miałem żadnego kontaktu. Nawet matka nie wiedziała, gdzie i co się ze mną dzieje. Dopiero później, jak byłem w Pruszkowie, dałem przez tą [znajomą kobietę], to wtedy matka się dowiedziała i dała znać tej... Bo to szukali. Jak się dowiedzieli, że są [w Pruszkowie Powstańcy], to latała, bo znała mnie, ta jego siostra i właśnie przyleciała do matki. A matka mówi: „On jest Pruszkowie, jutro tam pójdę”. A ta już nie wytrzymała, przyleciała i mnie znalazła w Pruszkowie. A matka to później mi powiedziała, dopiero jak wróciłem, że była, [ale] już mnie nie było.

  • Czy czytał pan jakąś prasę powstańczą? Czy docierała do was?

Znaczy się, specjalnie to nie, specjalnie to chyba nie.

  • Radia też żadnego nie słuchaliście?

Radia nie słuchaliśmy. Docierały tylko takie mówione różne rzeczy, że a to tu są, a to tam. A to ruskie są za tym, a to, że nie tego... Później się okazało, że „berlingowcy”, „kościuszkowscy” i niektórzy inni zaryzykowali przepłynąć, ale to też słabo było, bo oni nie orientowali się w walkach ulicznych. Tak że później to już było coraz gorzej.
Początkowo to było [lepiej], jeszcze na samym początku to przecież jeszcze był i odpoczynek, i to, i tam wszystko było gdzieś... Najwięcej to było cukierków, bo tam były takie magazyny, to z tego później trochę było i marmolady, i innych [rzeczy], to się trochę tym ratowało. Było coraz gorzej. Pamiętam, gdzieś tam kiedyś poszliśmy i ktoś tam nam koniny dał kawał, przynieśliśmy to, och, to było wesoło, bo tak to, mówią... „A co tu jest?” – „No koń, z konia. Konia – mówię – zabiło, no to wzięli go, [podzielili] i dostaliśmy kawałek”. Wtedy to też z jednej strony mostu to znów... Bo pamiętam, tamci z drugiej strony mostu, to ich tam Niemcy powykańczali. Też był jeden ranny wtedy w odwrocie, pierwszego dnia zaraz był ranny w nogę, no niegroźnie, ale... [Ranny był] „Furman”, właśnie ten Wagner Wacek. No i zginął jeden chłopak.
  • Czy miał pan z tego oddziału jakichś przyjaciół, z którymi pan się jeszcze później kontaktował?

A tak, było sporo. Wtedy nie ujawnialiśmy się po Powstaniu w ogóle i jeszcze dał dam radę dowódca, taki podporucznik „Surma”, mówi tak: „Napiszcie sobie życiorys – mówi – żeby stale tylko przepisywać i tak dalej”. To nawet nie pisałem, że byłem w Powstaniu ani tego, tylko że wywieziony byłem na roboty do Niemiec. I żeśmy się spotykali. Na płycie mam zdjęcia jeszcze nawet z nimi, tak że mogę poprzynosić te zdjęcia. Spotykaliśmy się, a jakże, z tymi, co teraz już nie żyją. Już ostatnio to też nie chodziłem, dopiero jak byłem na pogrzebie takiego kolegi, to oni mówią tak: „A co ty nie chodzisz na te…”, teraz już po Powstaniu. A ja mówię: „No, wszyscy moi koledzy już prawie nie żyją, to skąd ja mam…”. – „Tak, ale tego…” No i mówię: „To trzeba będzie...”. Spotykaliśmy się, no tak.
Pamiętam pierwsze spotkanie z tym „Ułanem”. Idę, patrzę, latał z leicą taki, co to zdjęcia robił na ulicy, jak to kiedyś było, że [robił] zdjęcia, dawał kartkę i tego. Jak ktoś tę kartkę wziął, to on dopiero robił, a tak to machał na pusto. I patrzę, a on wziął i mówi: „Jak się masz, tego? Olaboga” – mówi”. Żeśmy się zapoznali. Mówi: „Co ty...”. A ja mówię: „A co ty...”. On mówi: „Chodź na górę”. Tam tego, patrzeć, lubił wypić. Miał tam flaszynę, szklaneczkę... Mówię: „Cicho bądź, nie gadaj”. On mówi: „Pamiętasz, jak żeśmy wtedy – mówi – jak tam żeśmy przygrzeli?”. Ja mówię: „Cicho bądź”. – „A co, cicho? Ja siedziałem, już mnie trzymali za to wszystko”. Ja mówię: „Ale mnie nie”. No i tego, później właśnie to... Jeszcze później to się spotykaliśmy z innymi kolegami, po Powstaniu już, ale żeśmy się nie ujawniali. Bo było tak, że podobno ci, co się poujawniali, to gdzieś poprzepadali.

  • A jak pan wrócił w czterdziestym piątym roku na swoje imieniny do Polski, to jak dalej się potoczyło pana życie?

No, jak wróciłem…

  • Już wiemy, że nie ujawnił się pan.

Nie, nie. Jak wróciłem. Pamiętam, że jeszcze kiedyś, jak wróciłem z Niemiec, no i... Wujek mój mieszkał w Miłosnej. On był w Legionach i wtedy w Miłosnej i naokoło to kiedyś jeszcze dawali place Legionistom. Piłsudski to załatwiał. No i ten wujek mówi tak: „Błąkasz się po tym, wróciłeś, to przyjdź. Jak przyjdziesz, to tam mi pomożecie trochę. Weź jeszcze brata – młodszego takiego miałem, trochę młodszego ode mnie – przyjedźcie, to mi pomożecie. Dam wam rower. Mam rower”.
No i żeśmy tam pojechali. Jak żeśmy wracali, to jeszcze pociąg chodził do Zachodniego, znaczy się do Wschodniego. Do Wschodniego chodził pociąg, a później to już chodziło EKD tu, jak Nowogrodzka. Leciała na Włochy taka kolejka EKD. Albo można było [skorzystać], takie samochody ciężarowe chodziły, jeździły na Pragę. Jak myśmy wysiedli z tym rowerem, to patrzeć, zatrzymał nas taki [żołnierz]. Chodzili z tymi opaskami, wojsko tam pilnowało. Ledwo po polsku mówił i mówi: „Co to jest? Szmugiel czy coś?”. Ja mówię: „Nie. To rower dostałem od wujka, byłem i tego...”. Zatrzymali nas. „Dowód!”. Wyjąłem, miałem takie z tego [urzędu] i to było świadectwo jakieś i było po niemiecku i po polsku. Jak zobaczył te niemieckie, to mówi, że Niemca złapał. No ale zawołał jakiegoś i mówi: „Jak to? Powinniście w wojsku być”. Ja mówię: „W jakim wojsku? Ja dopiero wróciłem z Niemiec z niewoli, wróciłem z robót”. No i tak, puścili tego brata, a mnie zatrzymali, że dezerter. No i zaczął mnie prowadzać ten wojskowy, przydzielili wojskowego takiego chłopaka młodego. No i mówią tak: „Zaprowadzić go trzeba do tego”. Ja mówię: „Gdzie?”. I mnie wzięli, najbliżej im było na Paryską czy Francuską, tam była wojskowa, wojskowe te. Ja mówię: „Ja tu nie należę, tylko tego…” Ale co im będę tłumaczył. Poszedł, zaprowadził mnie tam. Tam mówią, że to nie ich rejon, że we Włochach była Komenda Uzupełnień, ta wojskowa. No i wziął mnie, prowadzi mnie. To ja mówię tak... Przyjechaliśmy właśnie do Włoch. Brat już powiedział matce, że mnie zatrzymali. Matka się martwi, za głowę [łapie]… Ja do tego żołnierza mówię: „Chodź – mówię – tu mnie zaprowadzisz, no to mnie wezmą, a ja nie mam [nic], to sobie z domu chociaż coś wezmę ze sobą, to przecież... Chodź do mnie”. I wziąłem go do domu. No i przyprowadził mnie, to ja mówię: „Trzeba mu będzie coś postawić tutaj”. Matka kiełbasy [podała], coś zrobiła, coś tego, jedną lampę, drugą wypił. Ja udawałem, że [piję]. Trochę tego tam wypiłem, a trochę [udawałem]. Tak że on już był kołowaty trochę. No i mówi: „Już cię prowadzę”. Ja mówię: „Słuchaj, puść mnie. Dam ci parę złotych”. Tu jeszcze to, co miałem w domu, to mnie dali. Ja mówię: „Weź mnie puść, bo co będziesz mnie prowadził”. On mówi: „Nie. Muszę cię zaprowadzić, bo bym miał kłopoty. Muszę cię zaprowadzić”. No i zaprowadził. Ja mówię: „Poczekaj tutaj. Chcesz więcej pieniędzy?”. – „Tak”. To ja znałem [okolicę]. Takie było położenie, że tu była furtka i z drugiej strony była furtka, taki narożny budynek. Ja tam znałem, tam miałem kolegę takiego. Mówię: „Postój tu przy tej furtce, a ja polecę do tego, wezmę parę złotych od niego złapię”. Ale mówi: „Nie, to ja w klatce postoję”. To ja poszedłem i wróciłem z powrotem, mówię: „Nie ma go”. Spotkałem znajomego, z którym za okupacji jeszcze pracowaliśmy tam w takim zakładzie. On mówi: „Gdzie ty, co ty robisz?” A ja mówię: „Wiesz, złapał mnie i prowadzi mnie tutaj do tego...”. A on mówi: „No to powiedz, żeś przyprowadził pijanego żołnierza, żeś znalazł, spotkał pijanego żołnierza”. Ja mówię: „Nie, ale słuchaj – mówię do niego – chcesz to mam tutaj tyle i tyle, to ci dam, wsadzę cię do samochodu i cię zawiozą na Pragę. Bo tak to będziesz miał kłopoty, bo teraz jak pójdziesz, to jesteś pijany. To powiedzą: „Jak? Pijany...«”. On mówi: „No, może masz i rację”. Wsadziłem go i pojechał na Pragę. Dałem mu tam, nie wiem, już nie pamiętam ile. To co miałem, mu dałem, mówię: „Niech jedzie”.
Przyszedłem do domu, ale matka mówi: „A może będą cię szukać, może cię zapisali, a to tego, a to tamtego”. No i poszedłem, no i wtedy mnie już nie puścił. A jeszcze mnie puścił, odroczył trochę, bo pytał się, czy mogę mu coś zrobić, takie kraty przykręcić w tym… To było na same święta, przed świętami już. No i tam chłopaki już siedzieli, wszystko naszykowane do wyjazdu i mnie by też wzięli, ale się mnie pyta: „Jaki ty zawód jesteś?”. Ja mówię: „Ślusarz”. – „A, to byś mnie te kraty tu wsadził do tego”. Ja mówię: „No, dlaczego nie, ale musiałbym iść po narzędzia do domu”. Bo tam trzeba było wiertarkę jeszcze [mieć]. „To ja bym ci odroczył. Idź, weź sobie kogoś do pomocy, to też go odroczę”. I zszedłem, siedzą te, ja mówię: „Ktoś mi pomoże, to będzie miał odroczenie”. – „Tak, będzie miał...”. A jeden był taki, mówi: „A, ja zaryzykuję”. Ja mówię: „No to dobra, to poczekaj”. Poszedłem i przyniosłem. Leżało, jak to takie żaluzje w sklepach były, gdzieś to wyrwali widocznie. No i kazał, żeby mu to tam przyczepić. Przyczepiliśmy to wszystko i on mówi: „Nazwisko?”. I odroczył, i tamtemu. Tamten ucieszony, mówi: „Ślub mam siostry. Życie mi uratowałeś”. To jakiś syn rzeźnika był, cały plecak miał tej kiełbasy, kurczę, mówi: „Masz tu wszystko”. Zostawił to wszystko: „Masz, tu ci się przyda, a ja mam tego…”. Poleciał zadowolony i go odroczyli.
Później po trzech miesiącach przyszło mi [wezwanie] i wtedy poszedłem do tego [wojska]. Wróciłem później, na to jak wróciłem, to mówię: „Trzeba gdzieś [znaleźć pracę]”. Wtedy w Ursusie poszedłem do pracy, do Ursusa, do zakładów ciągników. Tam poszedłem i tam pracowałem do końca, znaczy się w osiemdziesiątym ósmym, jak te rozruchy takie były, to akurat już się zwolniłem na wcześniejszą emeryturę. Tam miałem przepracowane czterdzieści lat, doliczone z tym, co jeszcze za okupacji [pracowałem].

  • Teraz, po siedemdziesięciu latach od wybuchu Powstania, czy może pan opowiedzieć o jakimś takim najbardziej tragicznym wydarzeniu, które pan pamięta?

No tak, no pamiętam tragiczne wydarzenia. Kolega zginął. Później jeszcze pamiętam, jak żeśmy... Przed tym jeszcze to też było, że wszystko się zwaliło, gruz cały, na głowę, jak na Okrąg tam bomba gruchnęła. Myśmy byli na piętrze, jakoś też to człowiek [przeżył]. Też pamiętam, że puszczali „goliaty” i też tam rozwaliło to wszystko i tam też trochę ludzi zginęło.

  • Co by pan chciał powiedzieć młodzieży, następnym pokoleniom na temat Powstania? Jakie jest pana odczucie?

No wie pan, tak co się orientuję, interesuje to młodzież. Wiem po wnuczkach swoich. Przecież to już są dorośli ludzie, ale też interesuje ich to wszystko. Przecież chodzą 1 sierpnia na Powązki. Teraz też co było, to chodzili ze mną. No nie wiem jak teraz, no bo to różnie – niektórzy mówią, że to było niepotrzebne, że to by było tak albo tak. Ale to tak samo by było źle, bo by przecież jakby tutaj... to wszystko rozgruzowane było tak samo. Na jedno [by wyszło]. Jakoś to się odbudowało i jest ta pamięć, że ktoś nie poszedł tak jak inni z Niemcami, tylko przeciwstawił się im. Bo tak jak na przykład Ukraińcy czy coś, staramy się ich tam [wesprzeć], upominamy, a przecież co oni z nami robili. Przecież w tym obozie w Stutthofie, to później się dowiedziałem, że też tam Ukraińcy to wszystko trzymali i mordowali ludzi.


Warszawa, 13 sierpnia 2014 roku
Rozmowę prowadził Jan Wawszczyk Czy chciałby pan coś jeszcze dodać?
Stanisław Grzeliński Pseudonim: „Rybka” Stopień: strzelec Formacja: Zgrupowanie „Kryska” Dzielnica: Czerniaków

Zobacz także

Nasz newsletter